– Rozgość się – rzucił, machnąwszy ręką w kierunku centralnej części pokoju.
Stwierdzenie, które użył nijak się miało do panujących tutaj warunków. Moje mięśnie nie zareagowały w najmniejszym stopniu na owy komunikat. W całkowitym bezruchu tkwiłem gdzieś pomiędzy plastikowym pojemnikiem po ramenie a zgniecioną puszką po piwie. Wnioskując po charakterze wgniecenia, do zniszczenia doprowadził bliski kontakt ze stopą mężczyzny, który dokładnie w tej chwili przeszukiwał w skupieniu zawartość jak na moje standardy pustej lodówki.
Dostrzegając ruch świadczący o podjęciu ostatecznej decyzji, w pośpiechu omiotłem wzrokiem pomieszczenie w poszukiwaniu najmniej skażonego miejsca.
Z niepokojem uświadomiłem sobie, że takie miejsce nie istnieje.
– Niestety nie mogę zaproponować ci tego samego, co piłeś w barze – odezwał się, niosąc dwie srebrne puszki.
– Nie liczyłem na to – powiedziałem, zdradzającym niezadowolenie głosem, co mógł odebrać przeciwnie do treści mojej odpowiedzi.
– Zabrzmiało jakbyś liczył – stwierdził z uśmiechem, wręczając mi chłodną puszkę.
Reakcja zgodna z przewidywaniami. Ludzie są tacy prości.
– To co? Zaczynamy? – zapytał, przyglądając mi się zza pomarańczowych szkieł swoich okularów.
Słusznie zauważył, że nie zamierzam odpowiadać na wcześniejszą uwagę, jednak niesłusznie założył, że zrozumiem to nie jasne pytanie, które wyrzucił z siebie z tym durnym uśmiechem na ustach.
– Nie wiem. Ty mi powiedz – odparłem, otwierając puszkę.
Pewnie odpowiadając na jego wwiercające się we mnie spojrzenie, zbliżyłem metalowe naczynie do twarzy i upiłem pierwszy łyk. Chłodna ciecz spłynęła po ściance mojego gardła, a cierpki posmak, który poczułem na języku był niczym w porównaniu do rozgoryczenia, które nawiedzało mnie przez ostatnie tygodnie.
– Chodź – powiedział, ruszając w stronę strefy największego skażenia.
Nadal nie mając śmiałości się poruszyć, obserwowałem jak przemierza usłaną przeszkodami drogę i zatrzymuje się pomiędzy niskim, drewnianym stolikiem a dwuosobową krwistoczerwoną sofą. Gdyby powiedział mi, że kolor materiału uzyskał barwiąc go ludzką krwią, uwierzyłbym. Nie miałbym podstaw, by nie wierzyć skoro jedyne, co wiem na jego temat, to miejsce zamieszkania i warunki, w których żyje. Warunki bliskie humanitarnej...
– Mello? – brzmienie jego głosu przerwało mój ciąg myślowy.
W tym samym momencie przypomniałem sobie, że nie znam nawet jego imienia. Moja pozycja w tej sytuacji była zdecydowanie mniej atrakcyjna.
Wbrew temu, co żądał mój umysł, przed czym wzbraniało się całe moje ciało, wprawiłem swoje stopy w ruch. Nie spuszczając z niego zdradzającego nieufność spojrzenia, zatrzymałem się tuż przed nim i zająłem miejsce obok, na zaskakująco wolnej powierzchni podłogi. Oparłem się plecami o sofę i skierowałem swój wzrok na niego.
Ubrany w koszulkę na długi rękaw w czerwono-czarne paski i granatowe długie spodnie siedział ze skrzyżowanymi nogami i przyglądał mi się z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Coś się zmieniło?
Pogrążony we własnych myślach nie zauważyłem zmiany w jego zachowaniu?
Odstawiwszy puszkę na drewnianą podłogę, wyciągnął w moim kierunku prawą rękę, oczekując najwyraźniej, że odwzajemnię gest.
– Możesz zwracać się do mnie Matt – powiedział, gdy zacisnąłem palce wokół jego dłoni.
– ...Czego ode mnie oczekujesz, Matt? – zapytałem po chwili, zrozumiawszy, że nic więcej nie powie.
Jego dłoń w dalszym ciągu więziła moją.
Nie walczyłem z tym. Jej przyjemne ciepło było na swój sposób uspokajające.
– Byś był moim partnerem – oznajmił, sięgając wolną ręką pod kanapę.
Spiąłem się na możliwe wyjaśnienie sensu dobranych przez niego słów, ale gdy moim oczom ukazał się zgniłozielony joystick do gry, mimowolnie na moich ustach pojawił się delikatny uśmiech.
– Powinieneś robić to częściej. Do twarzy ci z tym – skomentował, ostentacyjnie wskazując palcem na moje usta.
Zmarszczyłem brwi, a ślady niedawnego uśmiechu zastąpił mój standardowy wyraz twarzy, pozbawiony przereklamowanej życzliwości. Wyszarpnąłem rękę z uścisku jego dłoni i sięgnąłem po puszkę.
– Jeżeli zagram z tobą, powiesz mi po co to wszystko? Czego tak naprawdę ode mnie oczekujesz?
– Oczywiście – zawołał wesoło, a ja z narastającej złości, omal nie wbiłem sobie paznokci w skórę dłoni.
Jego pełne swobody i optymizmu zachowanie doprowadzało mnie do wewnętrznej furii. Zazwyczaj ludzie unikają mojego towarzystwa, więc co jest z nim nie tak?
Powoli opróżniając puszkę, kątem oka zarejestrowałem jego ruch. Matt wstał i podszedł do okna, by zasłonić je drewnianymi szerokimi żaluzjami. Ja natomiast zamiast zastanawiać się w jakim celu to robi, doszedłem do pewnego dość zaskakującego wniosku.
Poznałem prawdopodobny powód swojej irytacji.
– Robi wrażenie, prawda? Prawda? – podekscytowany zwrócił się do mnie, niczym natrętny sprzedawca prezentujący swój towar.
– Wyobraź sobie, że miałem już do czynienia z projektorem, więc... nie, nie robi to na mnie wrażenia – odpowiedziałem, nadal będąc pod wpływem swojego odkrycia.
– W takim razie będę musiał się bardziej postarać – rzucił ciszej, zerkając na mnie bokiem.
– Nie mam pojęcia o czym mówisz, ale... możemy już zacząć? – spytałem, hamując narastającą irytację.
– Mamy czas. Zgodziłeś się zostać ze mną do rana.
– Biorąc pod uwagę dotychczasowe tempo rozwoju wydarzeń, obawiam się, że mogę nie uzyskać do tego czasu odpowiedzi.
– Bez obaw, nie wypuszczę cię bez niej – powiedział z zadziornym uśmieszkiem na ustach.
– Tym bardziej... zacznijmy już tę cholerną grę – mruknąłem, sięgając po joystick.
Matt roześmiał się cicho, zawzięcie majstrując przy kontrolerze. Nieprzerwanie zmieniał ustawienia, od których zapewne zależało więcej niż mógłbym zakładać, a jego skupiony na przeciwległej ścianie wzrok uważnie śledził kolejne modyfikacje.
Pierwszy obraz, zwiastujący rodzaj tej przygotowywanej z najwyższą pieczołowitością rozgrywki, wywołał we mnie niekoniecznie przyjemne odczucia. Wspomnienia z tamtego okresu uderzyły we mnie z nową siłą.
– Wolałbym zagrać w coś mniej... w coś niezwiązanego z...
– Zaufaj mi. To będzie świetny początek.
– Początek czego? – rzuciłem ostro w przypływie gniewu.
– Cierpliwości, Mello – odparł całkowicie niewzruszony moim wrogim nastawieniem.
– ...Dziwny jesteś – stwierdziłem, odwracając wzrok.
Nie było sensu walczyć. Starcie z kimś takim doprowadziłoby mnie do granicy, której przekroczenie wiązałoby się z niemożliwymi do przewidzenia konsekwencjami.
Zbyt mocno ceniłem sobie wolność.
Upłynęły kolejne minuty, a wraz z nimi po raz kolejny dokonałem pewnego odkrycia.
– W końcu się doczekałem – zawołał podekscytowany, zgrabnie wymijając nadlatującą asteroidę. – Cholera Mello, wymiatasz!
Otóż tak, wymiatałem, ale nie to stanowiło trzon owego odkrycia. Czułem frustrację. Po raz pierwszy zacząłem szczerze żałować swoich zachowań. Zachowań, które pozbawiły mnie możliwości osiągnięcia upragnionego celu.
Dynamicznie zmieniający się obraz, zatrzymał się, ale informacja o tym dotarła do mnie ze znacznym opóźnieniem. Matt włączył pauzę, a jego skierowane w moją stronę spojrzenie wybudziło mnie z chwilowego letargu.
– Myślę, że już wystarczy – odezwał się, sprawiając, że całe moje ciało zesztywniało.
Wyjąwszy mi z rąk joystick, odłożył go za siebie i usiadł do mnie przodem. Intensywność jego spojrzenia uległa wzmocnieniu, uniemożliwiając mi jakąkolwiek ucieczkę.
Ucieczkę, której przecież i tak nie zamierzałem podejmować.
– Też tak myślę – zgodziłem się, kierując na niego pełen udawanego spokoju wzrok.
Matt uśmiechnął się, a z jego postawy wywnioskowałem, że celowo odwleka w czasie wyznanie prawdy.
Ku własnemu zdziwieniu powstrzymałem się od komentarza i cierpliwie czekałem. Minęła chwila, gdy dotarło do mnie, że zacząłem tęsknić za brzmieniem jego głosu. Rozbawiony tym zaskakującym spostrzeżeniem, w tym samym momencie przyjemnie brzmiąca barwa rozległa się w pomieszczeniu, docierając do moich uszu.
Jednak sens jego wypowiedzi nie został przetworzony poprawnie przez mój pracujący na nieco innych obrotach umysł. Potrzebowałem chwili, by zrozumieć jej znaczenie.
– Słucham? – zapytałem, będąc na etapie powolnego przyswajania treści komunikatu.
– Chciałbym byś dołączył do pewnego projektu. Twoja rola tym razem nie skończyłaby się tutaj, na Ziemi. Zaszedłbyś nieco wyżej – mówił, a z każdym jego kolejnym słowem odnosiłem wrażenie, że każde następne niesie w sobie moc zdolną, by zmienić całe moje życie. – Chciałbym wysłać cię w przestrzeń kosmiczną, Mello – oznajmił, ostatecznie potwierdzając moje naiwne jedynie z pozoru przypuszczenia.
...
"Najtrwalszymi zasadami wszechświata są przypadek i błąd."
Frank Herbert, Diuna
