100 lat wcześniej:
– Pokonam cię kopnięciem króliczka!
– Odepchnę twój nędzny atak blokiem żuka!
Szmaragdowy placyk pod Kryształowym Pałacem roił się od nowych uczniów, chłopców ze Wsi Błękitnego Kunsztu, którzy ukończyli już dwadzieścia lat. To oznaczało, że jako smerfowi ośmiolatkowie, zgodnie z tradycją, mogli rozpocząć naukę sztuk walki pod okiem Mistrzów Kryształowego Pałacu.
W tym okresie pałac posiadał jedynie dwóch Mistrzów: Wielkiego Mistrza – Dziadka Smerfa, który z racji tytułu nie prowadził zajęć dla chłopców. Z tego powodu odpowiedzialność za ponad dziewięćdziesięciu małych Smerfików spadła na drugiego z Mistrzów – Mistrza Papę Smerfa. Był to wyrozumiały i łagodny Mistrz, ale także pełen sprawiedliwości wobec chłopców. Jego bujna brązowa broda nie budziła jeszcze takiego respektu, co długa siwa broda Wielkiego Mistrza Dziadka, ale dzieci ze wsi zachwycały się nim niemniej niż innymi słynnymi Mistrzami.
– No dobrze, moje małe Smerfiątka – krzyknął Mistrz Papa, stojący pośrodku placyku z dłońmi splecionymi za plecami.
Mistrz Papa Smerf ubrany był w czerwoną togę z niebieskimi zdobieniami, a także czarny pas i spodnie, tradycyjne wiązania na łydkach i zabudowane drewniane sandały.
Wokół niego maluchy kontynuowały bójki dla zabawy. Większość z nich biła się tak, jak robiły to dzieci, bez specjalnie zmyślnych technik, zwyczajnie kopały i uderzały rękami na ślepo, na dziko. Wśród nich jednak znajdowało się kilka Smerfików, których ruchy powoli przybierały konkretny kształt, a to oznaczało, że w ich przypadku zaczął się już wyodrębniać przeznaczony im styl walki.
– Wystarczy tej zabawy. Chodźcie za mną. – To powiedziawszy, Mistrz Papa odwrócił się i podszedł spokojnym krokiem do starego drzewa na skraju placyku. Tam uklęknął w jego cieniu i czekał cierpliwie na swoich nowych podopiecznych.
Smerfiki przerwały zabawę, gdy tylko starszy Smerf się poruszył, i obserwowały go, dopóki nie usiadł. Wtedy jak jeden mąż rozlały się po placyku, krzycząc, śmiejąc się i przepychając. Każdy chciał usiąść jak najbliżej Mistrza.
Stare drzewo rzucało cień tak ogromny, że wszystkie maluchy zmieściły się w nim bez problemu. Mistrz Papa odczekał chwilę, aż chmara dzieci się uspokoi. Jeszcze rozentuzjazmowani chłopcy podśmiechiwali się pod nosami i wymieniali różnoznaczne spojrzenia.
Kiedy nastąpiła cisza, a wszystkie pary oczu zwróciły się wreszcie ku Mistrzowi, Papa Smerf wyprostował się dumnie.
– To dla was wielki dzień, moje małe Smerfy – zaczął. – Dzisiaj odbędzie się wasza pierwsza lekcja. Musicie wiedzieć, że wasze pochodzenie nie ma tu żadnego znaczenia, ponieważ każdemu z was jest przeznaczone posiąść wiedzę o sztukach walki.
Oczy Smerfików rozbłysnęły w zachwycie, a ich buzie pootwierały się szeroko.
– Dzisiaj chciałbym porozmawiać z wami o naszej wieloletniej tradycji i kulturze oraz jak ogromną rolę mają w tym wszystkich sztuki walki.
– A dlaczego nazywamy je sztukami? – spytał jeden ze Smerfików siedzących z przodu, odgarniając z twarzy grube fale brązowych włosów.
– Dlatego, Malarzu, że do stworzenia sztuki potrzebny jest talent oraz Przeznaczenie, a te same elementy są potrzebne przy opanowaniu którejś z walecznych dziedzin. Sztuki walki dzisiaj są tym, czym są, sztuką, którą uprawiamy, poprawiamy, doprowadzamy do perfekcji. Dawno temu szkolono wojowników, aby chronić wspólne ziemie, rodziny, władców, ale także, aby napadać i zdobywać. Teraz, gdy żyjemy w czasach pokoju, pielęgnujemy jedynie naszą tradycję, w którą sztuki walki się zapisały. Są one przeznaczone każdemu chłopcu.
Podczas, gdy Mistrz Papa nauczał dziesiątki Smerfików o historii i kulturze, za murami Kryształowego Pałacu czaiła się inna drobna postać. Mała Smerfka, w wieku nauczanych Smerfików, uciekła swojej mamie i wybiegła z domku, gdy dowiedziała się, że jej ojciec zabrał jej brata na nauczanie do pałacu. Nie potrafiła pojąć, dlaczego rodzice nie chcieli, aby i ona uczestniczyła w naukach Mistrzów. Tym bardziej nie mogła zrozumieć, dlaczego żadna inna dziewczynka ze wsi nie uczyła się w pałacu.
Mała blondynka prychnęła, tupiąc nóżką, i zacisnęła dłonie w maleńkie piąstki. Życie małej dziewczynki było skomplikowane, pełne pytań i niesprawiedliwości.
Smerfetka, bo tak żenująco proste imię nadała jej jej matka, podbiegła do jednego z wysokich drzew, wyrastających jakby z murów Kryształowego Pałacu. Dziewczynka od zawsze była szaloną mieszanką dziewczęcego powabu i manier oraz iście chłopięcych marzeń i pomysłów. Łażenie po drzewach opanowała do perfekcji i była w tym o wiele lepsza od swojego brata, którego jedynym łobuzerskim wyczynem było wieczne okradanie swojej siostry z lusterek.
Smerfka wspięła się wysoko, nieprzejęta w ogóle faktem, że jej ciężar wprawiał drzewo w ruch, a jego czubek kiwał się to w jedną, to w drugą stronę. Blondynce zależało na jak najlepszym widoku i pogłosie z placyku.
Cóż, słabo widziała przez ogromne drzewo, pod którym Mistrz Papa nauczał, za to świetnie słyszała każde jego oraz Smerfików słowo.
– A co z dziewczynkami? – odezwał się brat Smerfetki, marszcząc brwi. – Dlaczego żadnej tu nie ma?
Pozostali chłopcy rozejrzeli się pospiesznie, kilku z nich parsknęło śmiechem.
– Dziewczynkom nie jest przeznaczone zgłębiać sztuki walki, Lalusiu – odparł spokojnym tonem Papa.
– Dlaczego? – spytał inny Smerfik, siedzący z przodu, nasuwając swoje ogromne okulary na nos.
– Ponieważ historia przestrzega nas przed tym, Ważniaku.
– Jak?
– Otóż, dawno temu sztuki walki traktowane były jako ważna obronna część tradycji i kultury, była o wiele poważniej traktowana jako sposób obrony i ataku. Nie przykładano wtedy zbyt wielkiej wagi do estetyki stylów. W tamtych czasach walczyć uczono osoby nie ze względu na ich płeć, a chęci i predyspozycje. Nie mówiono o Przeznaczeniu. Wśród wojowników znalazło się wiele kobiet, jednak każda z nich, mimo doskonałego opanowania sztuk walki, przynosiła pecha i niepowodzenie do tego stopnia, że mogła sprowadzić na nasz gatunek zagładę. Zdecydowano wtedy, że kobietom i dziewczynkom nie jest przeznaczone zgłębianie sztuk walki, ponieważ nie przynosi to żadnych korzyści Smerfom. Ostatecznie wydano dekret, w którym jest napisane, że żadna dziewczynka ani kobieta nie może parać się sztuką walk.
Co za bzdury, pomyślała siedząca na drzewie Smerfetka, krzywiąc twarz.
– A co z Przeznaczeniem?
– Wtedy też zapisano w innym dekrecie, że sztuki walki są Przeznaczeniem mężczyzn, a skoro kobiety nie mogły się ich uczyć, ustanowiono obowiązek nauczania sztuk walki każdego chłopca od małego, żeby jak najwięcej osób było w stanie się bronić w razie potrzeby.
– Ale przecież nie każdy może zostać wielkim wojownikiem jak ty, Mistrzu Papo – odezwał się siedzący z przodu jasnowłosy chłopiec.
– Masz rację, Pracusiu. – Mistrz Papa kiwnął lekko głową. Przyjazny uśmiech nie opuszczał jego twarzy. – Mimo iż każdemu z was przeznaczone są lekcje historii i podstaw, nie wszyscy będą mogli zgłębić sztuki walki na poziomie zaawansowanych wojowników. Na tych lekcjach poznacie podstawy samoobrony, będziecie uczyć się o różnych stylach i dziedzinach walki. Zajęcia ze mną mają pomóc wam odkryć w sobie wasze Przeznaczenie i dążyć do niego. Niektórzy z was odnajdą swoją drogę już w pierwszych tygodniach, innym zajmie to lata, ale jedno jest pewne. Jeżeli czyjeś Przeznaczenie ma zaprowadzić go ku mistrzostwu sztuk walki, praktyka to jedyny sposób, aby uwolnić wasze wojownicze Przeznaczenie.
Wszyscy chłopcy bardzo się podekscytowali. Ponownie zaczęli wymieniać spojrzenia i rozmawiać ze sobą. Wśród nich było kilkoro bardziej i mniej chętnych do dzielenia się swoim entuzjazmem. Do tych drugich z pewnością zaliczał się drugi jasnowłosy Smerfik, siedzący tuż za Pracusiem.
– Mam jeszcze jedno pytanie! – krzyknął Pracuś, podnosząc rękę i podskakując na swoim miejscu na trawie.
Drugi chłopiec pociągnął go za rękaw, kręcąc głową.
– Daj sobie spokój, braciszku – szepnął.
Jednak Pracuś nie miał zamiaru słuchać brata. Smerfik odwrócił głowę w jego stronę, a jego oczy na krótką chwilę zmieniły kolor, robiąc się całe jasnoniebieskie i świecące blado. Tego gromiącego spojrzenia używał jedynie, kiedy inne dzieci go gniewały lub bardzo smuciły, lub gdy zbyt mocno się czymś ekscytował.
– Architekt, przestań! – zganił cicho swojego bliźniaka. – Znów chcesz podciąć mi skrzydła.
Architekt skulił się ledwie zauważalnie, ale nie puścił jego rękawa. Pracuś nigdy wcześniej nie posłał mu tego spojrzenia. Podobnie nigdy żaden dorosły nie miał okazji go zobaczyć.
– Pytaj, o co chcesz – zachęcił Mistrz Papa. Dorosły Smerf, tak jak każdy dorosły, niczego nie zauważył. – Jestem tu dzisiaj po to, aby odpowiedzieć na każde wasze pytanie i rozwiać wszelkie wątpliwości.
– Skoro każdy staje się dobry w jednej technice i tworzy własny styl z pomocą innych, to czy jest taka możliwość, aby ktoś osiągnął perfekcję we wszystkich technikach i stylach walki?
Na placyku zrobiło się cicho. Wszyscy chłopcy podnieśli wzrok na Mistrza Papę, szczerze zaskoczonego pytaniem. Nawet kołysząca się na drzewie Smerfetka przerwała swój ciąg myśli, niemniej zainteresowana odpowiedzią, którą Mistrz musiał podać młodemu pokoleniu.
Papa Smerf zmarszczył brwi, nie spuszczając wzroku z Pracusia. Wielkie szmaragdowe oczy wpatrywały się w niego z blaskiem.
Kiedy odpowiadał na jego pytanie, ostrożnie dobierał słowa.
– Osiągnięcie perfekcji we wszystkich istniejących sztukach walki jest niemożliwe – odparł z wolna. – Nigdy nikomu nie udało się tego dokonać, a Przeznaczenie każdego zawsze kierowało się w jedną z dwóch jedynych istniejących stron. Pierwszą jest opanowanie podstaw, zgłębienie jednej sztuki i wytworzenie swojego unikalnego stylu. Drugą jest pozostanie wojownikiem, który pozna i zgłębi więcej niż jedną technikę i stworzy swój unikalny styl walki. Poza tym niemożliwe jest zostanie Mistrzem wszystkich stylów, ponieważ istnieją techniki wytępione, które nie będą już nikomu przeznaczone.
– Techniki wytępione?
– Wystarczy tych pytań.
Stado Smerfików jęknęło, zawiedzione. Pracuś spuścił uszy i skierował wzrok w ziemię.
– Nie powinniście zakrzątać sobie głów niepotrzebnymi na chwilę obecną informacjami. – Mistrz Papa Smerf wstał i otrzepał swoją tunikę. – Myślę, że tyle teorii wystarczy na dzisiaj. Czy jesteście gotowi na pierwszą praktyczną lekcję?
– Tak, Mistrzu Papo Smerfie! – odkrzyknął tłum małych Smerfików.
Teraźniejszość:
– O rety, Smerfetko, ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł.
– Zaufaj mi, Ciamajdo. Wiem, co robię.
Trudno było stwierdzić, że ktoś wiedział, co robił, jeżeli kazał swojej drużynie ukrywać się przez prawie godzinę w krzewach podobnych do pokrzyw. Nie tylko podobnych z wyglądu, ale również i właściwości. A to oznaczało pieczenie, dużo pieczenia i białych plamek z czerwoną obwódką na ciele. Całe szczęście żadne z nich nie miało żadnych uczuleń, alergii i innych tego typu problemów. A jeżeli ktoś miał, to prędko się o tym przekona.
Lato w Dolinie Spokoju może nie należało do gorących, ale przez większość letnich dni temperatura przekraczała 20°C, co zmuszało mieszkańców doliny do ubierania lekkich ubrań o skróconych rękawach i nogawkach. Co prawda, niektórzy zmuszali się do noszenia grubszych i dłuższych szat, choćby z szacunku do kultury czy potrzeby pokazania swojej roli w społeczeństwie.
Smerfetka klęczała z przodu w gęstym listowiu i drapała się jak oszalała po policzku. Poparzone okolice bolały i swędziały, drapanie wzmagało ból, a ból z kolei wzmagał jej determinację. Blondynka zacisnęła zęby, sycząc cicho.
Za nią w pokrzywach chował się Ciamajda, cztery Smerfiki oraz Smerfuś. Ten jako jedyny był zawinięty w długi i gruby szal od stóp po czubek głowy. Gdyby doznał choć jednego poparzenia, rodzice malca przerobiliby Smerfetkę i Ciamajdę na niebieską papkę i nakarmili nimi krokodyla.
Ciamajda i cztery Smerfiki drapali się niczym dzikusy, które nie myły się od miesięcy. Smerfiki dodatkowo miały łzy w oczach, ale nie płakały. Prawdę mówiąc, część z nich była równie zdeterminowana, co Smerfetka.
– Długo jeszcze będziemy tu tak siedzieć? – spytał Złośnik, wiercąc się i drapiąc po nadgarstkach. Mały brunet wyglądał najgorzej ze swoich rówieśników, a wszystko przez swój nerwowy i gwałtowny charakter. Oprócz łez, jego twarz zalewała także wydzielina z nosa. – Mówię wam, że nikt nie pilnuje bocznego wejścia na dziedziniec.
– Skąd możesz mieć pewność? – spytał klęczący obok Gapik. Ten z kolei Smerfik najlepiej się trzymał dzięki wolnym i niezwykle ostrożnym ruchom. Jednak to nie uchroniło go w pełni od kilku poparzeń na policzkach i szyi.
– Bo moi bracia z miliard razy mi o tym mówili – odparł z irytacją w głosie Złośnik.
– Cicho być! – syknęła Smerfetka, odwracając gwałtownie głowę w ich stronę. Szpiczaste uszy dziewczyny poruszały się we wszystkich kierunkach. – Chyba jest bezpiecznie. Słyszę, jak Dziesiątka trenuje. Chodźcie!
Smerfka wybiegła z kłującego buszu i pobiegła wzdłuż marmurowej ściany ku bocznemu wejściu na dziedziniec. Zatrzymała się przy drewnianych drzwiach i przywarła plecami do ściany, czekając na resztę. Nie potrafiła powstrzymać głośnego odetchnięcia, kiedy jej poparzone plecy weszły w kontakt z zimną ścianą.
Smerfiki szybko podbiegły do niej. Najstarszy z nich, Nat, trzymał za rękę Smerfusia imieniem Cudak. Za nimi biegł potykający się o własne nogi Ciamajda. Rudzielec dyszał i nie przestawał się drapać, nawet w niezdarnym biegu.
– Mówiłem, że nikt nie pilnuje tylnych wejść na teren pałacu – wymądrzał się Złośnik, drapiąc się w okolicy lewego oka.
– Jak to jest, że twoi bracia ci o wszystkim mówią, a mój nie zdradzi mi nawet słowa odnośnie tego, co dzieje się w pałacu? – żachnęła się Smerfetka, zakładając ręce i patrząc z góry na bruneta.
– Może dlatego, że jesteś dziewczyną? – odpowiedział dokuczliwym tonem Smerfik.
– Coś w tym jest – zauważyła cicho Sasetka, jedyne dziewczynka wśród Smerfików. – Mój brat również o niczym mi nie mówi – dodała z wyrzutem.
– Jeszcze im pokażemy – syknęła blondynka, zaciskając pięści. – To wielki dzień dla Drużyny Wyzwoleńców! W teorii każdy ma prawo chodzić po dziedzińcach Kryształowego Pałacu, więc nie widzę problemu, żebyśmy i my poćwiczyli na dziedzińcu treningowym.
– A ja nadal nie jestem pewien, czy to dobry pomysł...
– Och, Ciamajdo. – Smerfetka uniosła wzrok ku niebu, kręcąc głową z politowaniem. – Wygonili nas ze wsi, więc będziemy ćwiczyć tutaj. Proste jak budowa cepa.
– Ja jednak trochę inaczej zapamiętałem to, co powiedzieli nam rodzice Nata we wsi.
– Mój tata kazał nam przestać błaznować – sprostował Nat.
Smerfetka popchnęła drewniane drzwi, niewzruszona.
– Sztuki walki to nie błaznowanie – mruknęła, jakby jej słowa wyrażały pewną groźbę. – Wchodzimy!
Tymczasem na dziedzińcu treningowym kadra wybranych wojowników nie próżnowała. Mimo wielu lat zdobywania doświadczenia, wciąż doskonalili swoje możliwości i wynosili je na wyższy poziom, kształtując swoje własne style. Wybrało ich Przeznaczenie, a Wielki Mistrz Papa Smerf wyszkolił ich na świetnych wojowników, gotowych bronić Wioski Błękitnego Kunsztu do ostatniej kropli krwi.
Wybrano ich bardzo dawno, a równo dwadzieścia lat wstecz stali się oficjalnymi wojownikami pokoju. Nazwano ich Dziesięcioma Błękitnymi Wojownikami, choć wszyscy używali bardziej nieformalnego skrótu ich nazwy – Dziesiątka.
– Twoje pięści są zbyt wolne, aby przebić się przez mój blok, Chojraku! – krzyknął Farmer, odpierając potężne uderzenia Chojraka swoją włócznią treningową.
– Taa?! To może odłożysz wreszcie ten swój badyl i wtedy pogadamy! – odkrzyknął wściekły brunet.
Były lider Dziesięciu Błękitnych Wojowników mruknął jedynie, nie pozwalając Chojrakowi wyprowadzić się z równowagi. Szatyn przyglądał się ruchom ramion przeciwnika, a kiedy znalazł lukę w jego obronie, szybko odepchnął go nogą, wyprowadzając go z rytmu.
Pozostali członkowie Dziesiątki również walczyli w parach, ćwicząc swoje umiejętności. Codziennie, o wczesnych godzinach porannych musieli stawić się na dziedzińcu treningowym na apel u Wielkiego Mistrza, po czym trenowali do późnego ranka na czczo. Na co dzień zamieszkiwali Kryształowy Pałac, ale raz w miesiącu mogli spędzić trzy pełne doby ze swoimi rodzinami we wsi. Ten dzień był ich ostatnim przed kolejną trzydniową przerwą.
– Co zrobisz, kiedy dzisiaj wieczorem wrócisz do wioski? – spytał swojego partnera sparingowego Laluś, usiłując trafić go swoimi sztywno wyprostowanymi dłońmi.
– Powinienem najpierw zameldować się u matuli – zaśmiał się Zgrywus, obskakujący przyjaciela z każdej strony niczym małpa, od której nazwał swój skaczący styl walki. – Ale postanowiłem wpierw zrobić kawał mojemu kuzynowi, Wścibskiemu. – Rudzielec przeskoczył Lalusia i stanął tuż przed nim, po czym oba Smerfy zaczęły wymieniać ciosy ramionami i blokować się wzajemnie. – Ta smerfna menda nigdy nie daje mi się zaskoczyć przez to, że zawsze najpierw zostawiam swoją torbę w domu. Tym razem będzie inaczej.
– Zgrywus! Laluś! Mniej gadania, więcej trenowania! – krzyknął Osiłek, kierujący swoje słynne kopnięcia w stronę płynnie unikającego jego stóp Marzyciela.
W tym momencie zwinny Zgrywus stracił na chwilę równowagę, co jego przeciwnik okrutnie wykorzystał i powalił rudzielca na ziemię. Laluś położył dłoń do mostka pokonanego i przycisnął go do ziemi z czarującym uśmiechem na twarzy.
– Uwielbiasz robić celowo te urocze błędy, co? – zapytał.
Zgrywus przewrócił oczami, szczerze zaskoczony swoją przegraną. Wokół nich pozostali wciąż trenowali. Laluś zaśmiał się głośno, lecz przerwał, kiedy w polu jego widzenia pojawił się ruch, którego się nie spodziewał. Szatyn uniósł głowę w stronę drewnianych drzwi, prowadzących na zewnątrz pałacu.
Blondwłosa Smerfka wyglądała zza drzwi na dziedziniec treningowy. Rozejrzała się pospiesznie nie zauważając, że ktoś ją obserwował. Na chwilę odwróciła się i powiedziała coś do kogoś, po czym ona, pewien rudy Smerf, cztery Smerfiki i jeden Smerfuś wśliznęli się cicho na dziedziniec i przebiegli nisko po trawie wzdłuż muru, aż znaleźli się za jednym z drzew.
Laluś przewrócił oczami i jęknął głośno na widok swojej siostry. Po chwili część wojowników również dostrzegła intruzów i wyraźnie się zainteresowała. Nowe twarze na placu wyraźnie obmyślały plan działania, a dowodząca blondynka zupełnie nie przejmowała się tym, jak bardzo widoczni byli.
Osiłek ogarnął szybkim spojrzeniem dziedziniec, po czym nawiązał kontakt wzrokowy z Marzycielem i wrócił do treningu. Pozostali uczynili to samo, jednak nie potrafili się skupić, zbyt ciekawi obecności wieśniaków w pałacu.
– Dobra, drużyno, tutaj nikt nie ma prawa nas wygonić – powiedziała zdeterminowanym tonem Smerfetka, starając się ignorować spojrzenia wojowników. – Ustawmy się gdzieś tam, pod murem, z dala od tych pyszałków. – Dziewczyna machnęła ręką na Dziesiątkę, zadzierając nos.
Grupa podążyła za nią kolejne kilkanaście kroków dalej od drzwi, aż doszli do drewnianych urządzeń służących rozgrzewce i rozciąganiu, a także samodzielnemu ćwiczeniu walki. Ciamajda potknął się o jeden z wystających kołków i upadł z krótkim okrzykiem na ziemię. Szybko jednak wstał i zaczął powtarzać ruchy Smerfetki, podobnie jak Smerfiki. Każdemu szło oczywiście okropnie, ale nikt się tym nie przejął. Smerfuś usiadł na piasku i z tej pozycji próbował papugować niektóre ruchy.
Na tym etapie wszyscy wojownicy przerwali swój trening. Osiłek spojrzał w niebo. Słońce wisiało już dość wysoko nad ich głowami, a więc trening planowo dobiegał końca. Szatyn założył ręce, spoglądając z poirytowaniem na intruzów.
Laluś pomógł Zgrywusowi wstać i otrzepać się z piasku. Farmer i Chojrak odsunęli się od siebie, były lider wykonał kilka zamachów swoją włócznią, po czym przybrał neutralną pozę. Reszta również zakończyła sparing. Starszy brat Smerfetki westchnął, jakby dźwigał na ramionach cały pałac, i podszedł do Osiłka od tyłu. Kiedy stanął obok obecnego lidera Dziesięciu Błękitnych Wojowników, rzucił mu spojrzenie kątem oka.
– Zaraz się ich pozbędę – westchnął, zrezygnowany.
– Nie – mruknął Osiłek, nie spuszczając wzroku z siedmiorga nieproszonych gości.
Wojownicy przyglądali się nędznemu pokazowi umiejętności intruzów. Smerfetka, co prawda, znała się na rzeczy, opanowała podstawy dzięki latom podglądania brata i innych chłopców, których Przeznaczenie mijało się z byciem wojownikiem, a którzy odbyli już swoje obowiązkowe lekcje sztuk walki. Smerfiki były już za duże na dalsze lekcje, a żadne z nich nie wykazało predyspozycji do stania się wojownikiem, przynajmniej według tego całego Przeznaczenia. Natomiast Cudak był jeszcze za mały na naukę.
Ciamajda należał do tego samego pokolenia, co Smerfetka i Dziesiątka, i wojownicy pamiętali go jeszcze z zajęć, kiedy wszyscy mieli około dwudziestu lat. Odznaczał się wyjątkową gapowatością, stąd też dostał tak śmieszne imię i został zapamiętany przez większość swoich kolegów z tamtego okresu. Większość rówieśników była z nim w raczej pozytywnych, ale mało intensywnych relacjach w tamtym czasie.
Kiedy grupka zdawała się całkowicie pochłonąć we własnym treningu, Osiłek postanowił przerwać ten cyrk.
Ooookej! Kolejny otwarty projekt, który nie wiem, ile będzie miał rozdziałów oraz kiedy i jak będzie aktualizowany.
Z rzeczy, które mogą być nieco niejasne:
Więzi rodzinne ukazane w tym rozdziale:
– Laluś i Smerfetka (rodzeństwo, Laluś jest starszy)
– Pracuś i Architekt (rodzeństwo, bliźniaki jednojajowe)
– Zgrywus i Wścibski (kuzyni, Zgrywus jest starszy)
