VI

– Co zamierzasz? – spytał Draco.

– Hm, sam nie wiem… Łapa pewnie poradziłby mi, żebym powiedział Dumbl…

– Nie – przerwał mu od razu blondyn.

– Co „nie"? – Harry spojrzał na przyjaciela z niezrozumieniem wypisanym na twarzy.

– Nie będziesz niczego paplał temu staremu świrowi – dokończył poważnym tonem, skrywającym wręcz nutkę groźby. – I o jakiej ty znowu łapie?

– Dumbledore na pewno nam pomoże – zaoponował od razu Potter.

– Halo! On nienawidzi mojego ojca! Jak tylko się dowie, od kogo jego Złoty Chłopiec dostał takie informacje…

– Ach, no tak… No dobra, masz rację – przerwał mu niepewnie Harry. – A łapa…

– No, słucham – ponaglił go ślizgon, splatając ręce na piersi.

Harry przez chwilę wyglądał tak, jakby gorączkowo próbował znaleźć opowiednie słowa. W końcu jednak cmoknął z rezygnacją językiem i spojrzał w szarobłękitne tęczówki przyjaciela.

– Ufam ci Draco, ale ten sekret nigdy nie może wyjść poza naszą dwójkę. Chociażby dlatego naprawdę musimy się nauczyć oklumencji.

– Najwyraźniej mamy już dwa ważne powody – skwitował blondyn. – Do końca roku zostało dziewięć miesięcy. Wykorzystajmy je do nauki. Możemy poprosić o pomoc Severusa…

– Nie, nie, nie! Nie ma takiej opcji, że wpuszczę do swojego umysłu nietoperza!

– Potter, błagam cię – westchnął z politowaniem, wywracając oczami. – Naprawdę myślisz, że twoje myśli w ogóle obchodzą Severusa?

– Napewno nie przepuści okazji, żeby mnie pognębić!

– No i?

– I z całą pewnością nie będzie chciał mi pomóc…? – dodał nieco mniej pewnie, zaczynając wątpić pod naporem pewnego siebie, ironicznego spojrzenia Malfoya.

– Jeśli tylko to są twoje obawy, to nie widzę problemu. Więc? Chciałeś mi o czymś opowiedzieć.

Potter wypuścił głośno powietrze z ust, uśmiechnął się dość niepewnie i poprawił nerwowo na sofie. Nadal miał wątpliwości. Czuł, że nie powinien zdradzać Draco tajemnic Syriusza, ale nie chciał też okazać przyjacielowi braku zaufania. Zwłaszcza, że przed chwilą to Draco postawił jego w roli swojego powiernika. Albo, dla jasności, to on zmusił do tego Malfoya.

– Ta tajemnica… chroni bardzo ważną dla mnie osobę – zaczął niepewnie. W głębi duszy miał nadzieję że blondyn, po takim wstępie, odpuści mu zwierzenia.

Chłopak pozostał jednak nieugięty.

– Draco – zaczął, podejmując w końcu ostateczną decyzję. Zamilkł jednak od razu, wyciągnął swoją różdżkę i rzucił na pomieszczenie zaklęcie wyciszające. – Z pewnością wiesz w jakich okolicznościach zginęli moi rodzice.

– Zostali zamordowani przez Czarnego Pana, to ogólna wiedza.

– Tak, to prawda. Ukrywali się przed nim, a miejsce ich pobytu znała tylko jedna osoba…

– Zaklęcie Fideliusa – domyślił się od razu Malfoy.

– Strażnikiem tajemnicy był Peter Pettigrew.

– Pettigrew?

– Chodził z moim ojcem do Hogwartu, ponoć byli przyjaciółmi. Z resztą nieważne. Pettigrew zdradził moich rodziców i wydał na śmierć Voldemortowi.

– No dobrze, ale jakie to ma teraz znaczenie?

– Takie, że wszyscy myśleli, że strażnikiem tajemnicy nie był on, tylko mój ojciec chrzestny.

– Mhm?

– Został wrobiony… nigdy nie zdradził moich rodziców i nie zamordował tamtych mugoli… Został skazany na dwanaście lat w Azkabanie za zbrodnie, których nawet nie popełnił!

– Stop, stop, stop. Po pierwsze o kim mówisz, po drugie jakie morderstwo, jakich mugoli?

– Syriusz Black. Syriusz Black jest moim ojcem chrzestnym.

– Jeden z wyklętych z rodu? – spytał blondyn, nie kryjąc zaskoczenia. – No ale przynajmniej teraz to, co mówiłeś nabiera sensu… Czyli rozumiem, że to właśnie jego nazywasz Łapą?

– Tak Draco. W zeszłym roku spotkałem Syriusza i dowiedziałem się prawdy… Pettigrew ukrywał się, przez dwanaście lat, pod postacią szczura i gdy niemal go dopadliśmy, ten zdołał uciec… a razem z nim dowody na niewinność Syriusza.

– No a po co ci niby dowody? Jesteś pupilkiem Dumbledore'a, poproś go, żeby wstawił się za twoim ojcem chrzestnym – prychnął Draco, tak jakby to było oczywiste.

– Gdyby to było takie proste, to z pewnością Dumbledore sam by już to zrobił – warknął cicho Harry.

– Harry, ale to jest takie proste. – odparł blondyn, uśmiechając się z politowaniem. – Mój ojciec pracuje w Ministerstwie… czy ty naprawdę uważasz, że magami rządzi prawo? To tylko pieniądze, układy i znajomości.

– Dumbledore…

– Na rany Merlina… Ten starzec dobrze cię wytresował. Wodzi cię za nos jak psa, a tak naprawdę pod maską dobrodusznego staruszka, oferującego dzieciom cukierki, kryje się stary, przebiegły manipulant. Wy wszyscy gracie pod jego dyktando…

– Po prostu jesteś do niego uprzedzony – mruknął oschle, słysząc jednak nutkę niepewności w swoim głosie.

– No dobrze – wzruszył ramionami. – Nie ma sensu cię przekonywać, skoro nie chcesz uwierzyć. Ale spokojnie, możesz być spokojny. Twoje sekrety są u mnie bezpieczne.

– Dziękuję, Draco… – mruknął Harry, wyraźnie pokorniejąc.

– Dam ci jednak radę. Zastanów się komu naprawdę powinieneś ufać.

Harry skinął tylko głową w odpowiedzi. Tak naprawdę, to on sam, od dłuższego czasu, się nad tym zastanawiał.

###

Kilka następnych dni minęło dosyć niepozornie, zlewając się niemal w jedną przewidywalną całość. Chłopcy spotykali się przy śniadaniu, w zależności od planu dnia rozdzielali, lub udawali wspólnie do sal lekcyjnych, później spotykali przy posiłku, by w końcu, często w ciszy, przemierzać korytarze Hogwartu. Między nimi czuć było napięcie, którego żaden z nich nie potrafił pokonać, czy zignorować. Wsłuchiwali się szkolny szum i dźwięk ich własnych obcasów, obijanych o kamienną posadzkę. Oszukiwali się, że wystarczy im po prostu ich wspólne towarzystwo, ale i to, powoli przestało być wystarczające.

– Harry, znalazłeś już partnerkę na Bal? – w końcu ciszę przerwał Draco, gdy mijali korytarz prowadzący na wierzę astronomiczną.

– Och, dostaję mnóstwo liścików od jakich dziewcząt. Po prostu zaproszę którąś z nich – Harry odpowiedział spokojnie, lekceważąco wzruszając ramionami.

– Czyli masz zamiar iść z desperatką?

– Szczerze mówiąc, nie bardzo mnie obchodzi z kim pójdę.

Gryfon zatrzymał się przed dużym, oszklonym oknem i usiadł na szerokim, kamiennym parapecie.

– A Chang? – podsunął mu blondyn, zajmując miejsce koło przyjaciela, tak by oprzeć się plecami i głębienie w ścianie.

– Pansy mówiła przecież, że jest zajęta – przypomniał mu z przekąsem.

– A spróbowałeś chociaż? Może to tylko zwykła plotka.

Potter wzruszył ramionami. Nie miał ochoty wtrącać się między nią a Cerdica

– Wiesz, najwyżej zwinę Pansy ciebie. Pomyśl tylko, Potter i Malfoy otwierający bal wspólnym tańcem, to by było wydarzenie!

– Obawiam się, że Pansy mogłaby ci wydrapać za to oczy – wymruczał, z ledwo skrywanym śmiechem.

– W takim razie może sam mi jakąś zaproponujesz? Życzę sobie bladolicej blondynki o szarych oczach – powiedział Harry, w żartach trzepocząc zalotnie rzęsami w stronę Dracona.

– Potter, zacznę pilnować czy nie przygotowujesz nocami eliksiru zmiany płci – zaśmiał się blondyn i zaraz zamilkł w zdumieniu.

Kątem oka zobaczył długie poplątane pukle w kolorze jasnego blondu, odznaczające się na tle damskiej, krukońskiej szaty. Nie myśląc o tym ani chwili, kopnął Harrego w kolano, wskazując mu gestem głowy dziewczynę. – Dalej tygrysie, masz co chciałeś – zakpił, popychając roześmianego przyjaciela, który zeskoczył zwinnie z parapetu i ruszył w stronę dziewczyny.

– Eee… hej, masz chwilę? – zagaił, dotykając delikatnie jej ramienia.

Gdy tylko się odwróciła, ukazała mu się śliczna nieco pulchna buzia, srebrzyste oczy i rozmarzony, nieco nieprzytomny uśmiech. Była ubrana w standardową krukońską szatę, lecz do granatowego krawatu doczepiony był jakiś kieł, a z jej uszu zwisały kolczyki w kształcie rzodkiewek. Harry musiał przyznać, że to wszystko współgrało ze sobą.

– Myślę że mogę znaleźć dla ciebie chwilę, Harry Potterze – odparła, przyglądając mu się uprzejmie.

– Wystarczy Harry – odparł nieco zmieszany. Zaraz jednak reflektując się, wyciągnął do niej rękę i przedstawił – Harry.

– Luna Lovegood – odpowiedziała z delikatnym uśmiechem, ściskając jego dłoń.

– Zastanawiałem się, to znaczy… może chciałabyś wybrać się ze mną na Bal Bożonarodzeniowy?

– Jestem pewna, że znajdziesz odpowiedniejszą kandydatkę – odparła wesoło. – Słyszałam nawet, że profesor Sybilla przepowiedziała już dwóm uczennicom, że…

– Tak, ale… – wtrącił się Harry, nie będąc do końca pewien, czy przypadkiem właśnie nie dostał kosza.

– Chętnie.

Przez kilka dobrych sekund szare komórki w głowie bruneta próbowały dogonić jego myśli. Z wysiłkiem analizował całą tę konwersację, próbując zrozumieć czy i na co Luna się zgodziła. Blondynka jednak, jakby domyślając się z czym chłopak ma problem, uśmiechnęła się i odparła pełnym zdaniem:

– Bardzo chętnie pójdę z tobą na Bal, Harry.

– Och, dziękuję – odparł z ulgą, zaraz zdając sobie sprawę z tego, że nie było to w zbyt dobrym guście. Draco, z pewnością, dręczyłby go przez następne ćwierćwiecze za tak jawne okazanie braku szacunku kobiecie, więc ukłoniwszy się dodał grzecznie – Jestem niezwykle rad, że zaszczycisz mnie swoją obecnością na Balu Bożonarodzeniowym, Luno.

– To bardzo miłe, że się starasz Harry, ale nie udawaj więcej gentlemana – zaśmiała się uprzejmie i dygnęła teatralnie. – Do zobaczenia – powiedziała, machając delikatnie ręką i oddaliła się korytarzem.
Gryfon odprowadził ją wzrokiem i wrócił do Malfoya.

– Czyli jednak szarooka? – zagaił Draco, nie szczędząc sobie nutki kpiny w głosie.

– I bardzo miła. O niezwykłym imieniu – przytaknął Harry.

– Dracon?

– Noo, prawie – zaśmiał się Harry. – Ma na imię Luna.

#

Jeszcze tego samego dnia przyjaciele Harry'ego dowiedzieli się o jego wyborze i mimo trafnego skojarzenia dziewczyny z Pomyluną Lovegood, nikt nie miał szczególnych przeciwskazań co do jego wyboru.

– Pozostaje jeszcze kwestia tańca – przypomniał mu Draco, niewzruszony chwilowym rozluźnieniem przyjaciela.

– Ponoć McGonagall będzie prowadzić ćwiczenia przed balem – poinformował ich Blaise.

– Wątpię, żeby to coś pomogło – mruknął z przekąsem Gryfon.

– Naprawdę jesteś aż tak złym tancerzem?

– Powiedzenie, że mam dwie lewe nogi, byłoby komplementem – odparł Potter, wzruszając ramionami.

– Mogę spróbować nauczyć cię podstawowych kroków… – zaproponował niepewnie blondyn.

– Nie jestem pewien, czy to cokolwiek da…

– Uwierz mi, lepiej żebyś miał choć najmniejsze pojęcie o tańcu. W najgorszym wypadku możemy pozwolić, by poprowadziła cię partnerka – westchnął Ślizgon. – Ale i do tego potrzeba chociaż dobrych chęci…

Gryfon skrzywił się nieznacznie. Może ostatnimi czasy trochę się nad sobą użalał, ale na jego barkach spoczywało zdecydowanie za dużo.

– Myślę, że jeśli poproszę McGonagall o salę do ćwiczeń, nie będzie miała nic przeciwko – zaczął niechętnie Gryfon. – Koniec końców, reprezentuję nie tylko Hogwart, ale również jej dom. Nie byłoby dobrze narobić Gryfonom wstydu – wywrócił lekceważąco oczami – a po prób… lekcjach tańca – poprawił się szybko, widząc wędrującą ku górze cienką brew blondyna – moglibyśmy wykorzystać miejsce do naszych lekcji.

– Lekcji? – zainteresował się wyraźnie Blaise.

– Harry znów ma zaległości w eliksirach – sprostował od razu Malfoy.

– Naprawdę? Ostatnio przecież radzi sobie całkiem nie najgorzej – podjęła temat Pansy. – Powiedziałabym nawet, że lepszy od większości klasy.

– Chcemy po prostu przygotować się do drugiego zadania – przerwał Harry. Nie był najlepszym kłamcą, a zasłonienie się Turniejem było pierwszą rzeczą, która przyszła mu do głowy.

– Wiadomo już, na czym będzie polegać? – Zabini od razu złapał haczyk, nie kryjąc podekscytowania.

– Niestety – Gryfon pokręcił przecząco głową. – Ale uznaliśmy, że nadrobienie choć odrobiny materiału siódmych klas będzie dobrym pomysłem – dodał gładko, a widząc ledwo zauważalny uśmiech aprobaty na twarzy Malfoya, niemal obrósł w piórka, dumny ze swojego kłamstwa.

– Nie spodziewałem się u ciebie takiej przezorności – zakpił Blaise, wywracając oczami z uśmiechem, zaraz jednak dostawszy od Gryfona kuksańca w bok, zmienił temat na coś, czym rzeczywiście mógł zaskarbić sobie zainteresowanie większości osób przy stole - Quidditch.

#

Następnego dnia po lekcji zaklęć Harry odbył bardzo krótką rozmowę ze swoją nauczycielką, która zgodziła się na udostępnienie jednej z nieużywanych sal. Była wyraźnie zadowolona z poważnego podejścia Gryfona do tradycji oraz dbania o dobre imię domu Gryffindora. Przy pożegnaniu zaproponowała jeszcze swoją pomoc, na co Harry chętnie przystał, uzgadniając z kobietą, iż jeśli tylko napotkają jakieś kłopoty w nauce, od razu ją o tym poinformuje.

Już na następnych zajęciach przekazał wieści Draconowi, umawiając się na pierwsze spotkanie jeszcze tego samego dnia.

#

Chwilę przed wybiciem godziny osiemnastej Potter, w towarzystwie przyjaciela, udał się pod opuszczoną klasę. Sala była dość duża i dobrze uprzątnięta. Pod ścianą, gdzie znajdowały się nieużywane meble, stał stary gramofon, który Draco od razu włączył, pozwalając, by po sali potoczyły się ciche dźwięki Gymnopédies Erika Satiego.

– Zgaduję że nie masz najmniejszego pojęcia o walcu, Potter – powiedział, a widząc krzywy uśmiech przyjaciela, westchnął ciężko i pokręcił z niedowierzaniem głową. – Dobrze, zacznę więc od początku. Walc, na twoje szczęście, ma dość proste kroki… – zaczął. – To nie oznacza jednak, że pozwolę ci je tylko opanować. Oczekuję, że będziesz znał ten taniec tak, jakbyś się z nim urodził. Doprowadzimy twoje umiejętności do perfekcji. Pozwól, że cię poprowadzę – zaproponował chłopak, ujmując delikatnie dłoń Harrego swoją lewą dłonią, drugą zaś opierając na jego łopatce. – Ty, w obecnej sytuacji jako moja partnerka, powinieneś ułożyć swoją dłoń na moim ramieniu – polecił Draco. – Unieś wyżej łokieć, ma znajdować się na poziomie twojego ramienia. Zapamiętaj, że podczas tańca splecione dłonie powinny być na wysokości głowy partnerki – poinformował Gryfona i gdy chłopak w miarę dobrze przyjął postawę wyjściową, jednym ruchem przyciągnął go do siebie gwałtownie. Z rozbawieniem przyjął zażenowany rumieniec, który pojawił się na twarzy przyjaciela. – Walc to intymny taniec. Wyprostowane ciało, biodra zetknięte ze sobą, twarz odwrócona ku lewej stronie i delikatnie zadarta – instruował chłopaka, na bieżąco poprawiając jego pozycję.

Gryfon bez słowa, z zapartym tchem starał się nadążyć za przyjacielem.

– A teraz najważniejsze. Tańcząc będziemy poruszać się w stronę odwrotną do wskazówek zegara. Musisz przyswoić tę postawę Harry. W czasie tańca będzie ona niezmienna i w miarę naszych ćwiczeń oczekuję od ciebie idealnego zgrania. Nasze ciała od kolan, do mostka partnerki, w tym przypadku twojego, powinny być w ciągłym kontakcie.

Draco sprawdził jeszcze postawę chłopaka, poprawiając ewentualne niedociągnięcia.

– Dobrze, zaczniemy od podstawowych kroków. Będziemy liczyć do trzech, tak jak podpowiada melodia. Na raz partner występuje do przodu, a partnerka do tyłu – powiedział Malfoy, wykonując krok prawą nogą, jednocześnie zmuszając Harrego do cofnięcia lewej. – Na dwa, będziemy wykonywać ruch w kształcie litery L – dodał, poruszając lewą nogą do przodu i w lewo, stawiając stopy w delikatnym rozkroku. – Na trzy zaś moja prawa, a twoja lewa stopa ma spotkać się z drugą. Proste?

Nie oczekiwał jednak odpowiedzi, twarz Pottera zdradzała wszystko. Chłopak był kompletnie zagubiony.

– Dobrze, jeszcze raz. Tym razem zaczynamy krokiem twojej prawej stopy do przodu… lewa elką na bok… i łączymy. Dokładnie tak – pochwalił go Draco. – Podniesiemy odrobinę poprzeczkę i zatańczmy w rytm melodii – postanowił. Ujął pewniej partnera i zaczął odliczać od początku taktu. – Raz, dwa, trzy i…

#

Draco bardzo szybko pożałował zaoferowania pomocy Potterowi. Jego temperament dość szybko dał o sobie się we znaki i bez skrupułów nadeptywał na stopy Pottera, gdy tylko ten popełnił jakiś błąd, a że robił to karygodnie często… chłopak w końcu wyrwał się z rąk blondyna, protestując wściekle.

– Nie dam rady! – warknął brunet, marszcząc brwi ze złością.

– To podstawowe kroki, Potter – mruknął z niecierpliwością Ślizgon. – A jestem pewien, że McGonnagal każe wam tańczyć do trudniejszego utworu. Spróbuj jeszcze raz – ponaglił chłopaka i zmusił go to przyjęcia postawy. – No dalej, raz dwa trzy…

#

Blisko dwie godziny później upór Draco musiał dać za wygraną zmęczeniu i bólu stóp ich obu.

– Wyślę ci rachunek od kaletnika – burknął pod nosem Draco, przyglądając się swoim, zadeptanym przez Pottera, butom.

– Ja to przynajmniej robiłem przez przypadek! – żachnął się chłopak, wyraźnie wypominając Draconowi jego bolesne środki nauki.

– Gdybyś się chociaż trochę skupił na tym co robisz… – zaczął z przekąsem blondyn.

– Skupiam się, jestem po prostu kompletnym tanecznym beztalenciem! – przerwał mu, wręcz histerycznie.

– Nie przesadzaj – westchnął chłopak, schodząc nieco z tonu.

– Przecież ja nawet mylę lewą z prawą stopą …albo jednak prawą z lewą!

– No… jak na początkującego to nie są to aż tak wyjątkowe błędy…

– Taa… tylko pewnie tobie, opanowanie tych kroków, zajęło kilka minut.

– No nie przesadzałbym z kilkoma, ale zgodzę się, że tak tragicznym tancerzem jak ty, to chyba bym nawet nie potrafił być…

– Och cudownie – burknął Potter, zaplatając ręce na piersi.

– No dobra Potter, nie poddajemy się tak łatwo. Powiedziałem, że nauczę cię tańczyć? Więc nauczę. Niezależnie od tego jak bolesne to… dla nas obu będzie – postanowił Draco, krzywiąc się na dźwięk swoich ostatnich słów.

Harry spojrzał na twarz przyjaciela i nieco się rozluźnił.

– Słowo?

– Słowo, Potter. Słowo – westchnął blondyn.

Postanowili odpocząć chwilę, odwlekając to, czym, każdy z nich wiedział, w końcu będą musieli się zająć. W końcu, po dłuższej chwili, Harry westchnął i spojrzał na przyjaciela.

– Zaczynamy? – spytał, czując jak żołądek skręca mu się z nerwów.

– Nie mamy wyjścia – odparł blondyn, wypuszczając głośno powietrze z ust.

Wyciągnęli różdżki, starając się uspokoić i możliwie oczyścić swoje głowy z natrętnych myśli.

– Ty pierwszy, Harry – postanowił Draco, przyglądając się, jak różdżka przyjaciela kieruje się w stronę jego czoła.

Postanowił wyobrazić sobie mur. Twardy, porządny, nie do zdobycia. Nim jednak w jego głowie ukształtowało się cokolwiek mniej, lub bardziej cielesnego, nagle jego świadomość zaczęły nawiedzać wspomnienia, kilkusekundowe wizje ostatnich miesięcy. Widział swojego ojca besztającego go za oceny, gwieździste niebo, które podziwiał jednego dnia wakacji, Blaise'a, z którym rozmawiał zaledwie kilka dni temu, swoją matkę wczytaną w kolejny artykuł o Syriuszu Blacku…

Starał się przed tym bronić, ale nie wiedział jak. Był kompletnie bezsilny wobec wrogiego zaklęcia. W końcu jednak jego działanie ustało, a on ujrzał przed sobą zszokowaną twarz Pottera.

– To było… – wydukał Harry, nie mogąc dobrać odpowiednich słów.

– Przerażające – dokończył blondyn. – Byłem kompletnie bezbronny.

– Miałem wrażenie, że zwariuję. Twoje myśli wirowały po mojej głowie w szaleńczym tempie.

– Widziałeś…?

– Twoich rodziców, Zabiniego, sam nie wiem… wszystko działo się tak szybko…

Draco skinął głową w milczeniu. Więc widzieli to samo.

– Czas na twoją kolej – po długiej chwili milczenia, głos zabrał w końcu Gryfon.

Blondyn w pierwszej chwili chciał zaprotestować. Szybko jednak zdał sobie sprawę z tego, jak nierozsądne by to było. Uniósł w końcu wzrok na twarz przyjaciela, skinął głową i wypowiedział zaklęcie.

Legilimens.

Uczucie, które nim owładnęło, z początku nie było tak odrzucające, jak w przypadku bycia ofiarą czaru. Daleko mu jednak było do przyjemnego. Obce wspomnienia, wdzierające się do jego umysłu mąciły mu w głowie. Widział mnóstwo twarzy których nie znał. Większość scen była bolesna i przykra. Czuł się tak, jakby pochłaniał go huragan obcych wspomnień, jakby zatracał w tym wszystkim świadomość. Jak przez mgłę zdał sobie sprawę z tego, że jego głowa wręcz pulsuje z bólu i ostatkami sił cofnął zaklęcie, opadając ciężko na kolana.

Przez chwilę przed oczami miał kompletną pustkę, a w uszach dudnił mu rytm jego przyspieszonego tętna. Zalał go zimny pot i dopiero, gdy jego policzek zakłuł ostrym, nagłym bólem odzyskał świadomość.

– Kurwa, Draco! – krzyknął przerażony Gryfon, wpatrując się szeroko otwartymi oczami w przyjaciela. Przez tą chwilę, gdy nie było z nim kontaktu, Harry naprawdę się bał.

Ślizgon ostrożnie uniósł dłoń i zacisnął palce na swoich skroniach. Głowa bolała go tak, jak gdyby dostał w nią obuchem.

– Nie masz przy sobie eliksiru przeciwbólowego, prawda? – spytał w końcu.

– Oczywiście, że nie – odpowiedział niemal histerycznym, ze zdenerwowania, głosem. – Odpuśćmy sobie już na dzisiaj. Zabiorę cię do pani Pomfrey.

– Nie ma potrzeby – zaprotestował szybko, zaraz tego żałując, gdy nawiedziła go kolejna fala bólu. – Mam eliksir we własnym kufrze – dodał, pokorniejąc.

Harry wywrócił oczami, wzdychając ciężko i jednocześnie się poddając.

– Pomożesz mi dostać się do dormitorium? – spytał po chwili Draco, wyraźnie walcząc ze swoją dumą. Harry, słysząc to, nie miał nawet siły dyskutować z przyjacielem. Bez zbędnych komentarzy pomógł chłopakowi wstać i pozwolił mu się na sobie podeprzeć, prowadząc go do lochów.

#

Ten wieczór zostawił im nieodwracalną rysę. Obaj byli jednak zdeterminowani, nie chcieli by strach odwiódł ich od wspólnych celów. Spotykali się więc codziennie wieczorem w sali na czwartym piętrze. Większość czasu skupiali na nauce tańca, uparcie nie myśląc o tym, co czekało później każdego z nich, by w końcu, w trwogą w sercu oddawać się tym… torturom.

W końcu Harry rzeczywiście opanował postawowe kroki, które Malfoy tak boleśnie mu wpajał. Daleko mu było do ideału, ale nie wchodził już Draconowi na stopy, jednocześnie pozwalając blondynowi nie odwzajemniać mu się tym samym.

Z każdym kolejnym spotkaniem Ślizgon stopniowo wprowadzał trudniejsze ewolucje, zaczynajac od chasse czy whisk, zaś na obrotach i wirówkach kończąc. W końcu pozwolił Gryfonowi poprowadzić.

Harry oparł delikatnie swoją dłoń na łopatce Dracona, drugą zaś ujmując dłoń przyjaciela. Spojrzał mu w oczy, mimo wszystko nie kryjąc zdenerwowania i niepewności, skłonił delikatnie głowę i widząc, że partner odpowiedział mu tym samym, poprowadził go ku pierwszym krokom. Starał się wsłuchiwać w melodię, płynącą ze starego gramofonu, tak by to ona wyznaczała rytm, a nie powtarzane, jak mantrę, cyfry w głowie bruneta. Był wdzięczny chłopakowi za to, jak ufnie poddawał się jego prowadzeniu. Czuł, że jego dolna warga drżała ze zdenerwowania, ale miał nadzieję, że Draco tego nie widzi. Nie miał też odwagi, żeby zerknąć na twarz przyjaciela, obawiając się spojrzenia blondyna, które przecież mogło być niełaskawe i oceniające.

Harry zainicjował obrót, pozwalając by jego partner delikatnie zawirował zaraz wracając do figury wyjściowej. Z każdym krokiem jego zdenerwowanie odrobinę mijało. Draco nie wyrywał się z jego rąk, nie komentował. To mogło znaczyć, że Malfoy rzeczywiście doceniał jego inicjatywę. W końcu zerknął na partnera i widząc linię żuchwy blondyna, wyeksponowaną dzięki delikatnemu odchyleniu głowy, poczuł ciarki na plecach. Mniej, lub bardziej był świadomy tego, że Malfoy był ładny. Ale w tym momencie przypominał mu bardziej wilę, niż człowieka. Potter pozwolił w końcu ponieść się muzyce, jego partner wirował w jego ramionach niczym delikatny liść na wietrze, bajecznie… wręcz erotycznie. Słysząc ostatnie dźwięki utworu, Harry czując, że gdyby tego nie zrobił, nigdy by sobie nie wybaczył, odchylił plecy Draco do tyłu, pozwalając mu zawisnąć na ich sztywnych, w tej chwili, ramionach. Spojrzeli sobie w oczy i zdawałoby się, czas nagle zastygł.

– Jestem pod wrażeniem – odezwał się w końcu blondyn, rozluźniając mięśnie i pozwalając sobie opaść na dłoń przyjaciela, która nadal znajdowała się na jego łopatce.

– Ja w sumie też – zaśmiał się Harry, przyciągając do siebie przyjaciela. Nigdy nie przypuszczałby, że godziny które poświęcili na doskonalenie walca tak bardzo ich do siebie zbliżą.

– Panna Lovegood z pewnością będzie zachwycona – zawyrokował Dracon, prawie idealnie tuszując nutkę zazdrości w głosie.

#

Po tym wieczorze chłopcy postanowili przerwać naukę oklumencji. Obaj zasłaniali się brakiem czasu, spowodowanym przygotowaniami do balu (Pansy uparcie oczekiwała od Draco pomocy w doborze sukni, zaś Harry musiał się opanować układ, który zatańczy wraz z Luną podczas otwarcia Balu Bożonarodzeniowego), jednak w głębi duszy po prostu obawiali się kontynuowania praktyki.