VII

Wraz ze zbliżającymi się świętami, sowia poczta stawała się coraz częstszym widokiem w Wielkiej Sali. Uczniowie zamawiali szaty wyjściowe, buty czy inne dodatki. Nie inaczej było w przypadku Pansy Parkinson, która niemal krzyknęła z podekscytowania, gdy tuż przed jej talerzem wylądowała duża paczka, opakowana świątecznym papierem ze sklepu Madame Malkin.

– Już są! – pisnęła, rozglądając się po twarzach, najbliżej siedzących niej, uczniów. Przed każdym z nich sowy zostawiły identycznie opakowane tobołki. – Och, Luna też już swoją ma! – zaszczebiotała, wskazując palcem stół Krukonów.

Harry podążył wzrokiem za wystawionym palcem dziewczyny, wyłapując z tłumu burzę jasnych loków.

– Nie wiedziałem, że Lunie też pomogłaś w wyborze stroju – powiedział, odwracając się z powrotem do Ślizgonki.

Pomoc, to dobre określenie – prychnęła dziewczyna. – Uwierz mi, gdybyś zobaczył to, w czym chciała pójść na Bal, pomocy potrzebowałbyś ty.

– Nie rozumiem… – zmarszczył brwi. – Dlaczego miałbym…

– Nie. Po prostu nie pytaj. Ona ma swój… styl – odchrząknęła. – Przyćmiłaby nawet gwiazdę wieczoru, Złotego Chłopca.

Harry skrzywił się tylko słysząc komentarz dziewczyny i uznał, że woli nie dopytywać. Nie wiedział czy Pansy sama była posiadaczką, jak to określiła, stylu i czy był on dobry, ale… i tak się na tym nie znał. Z resztą, przypuszczał, że nawet gdyby Luna przyszła obwieszona neonowymi znakami drogowymi, to by mu to specjalnie nie przeszkadzało.

###

Bożonarodzeniowy poranek w końcu nadszedł i mimo, że Harry miał wielką nadzieję na przespanie go w spokoju, jego współlokator zdecydowanie się z takim założeniem nie godził. Ron obudził go jeszcze przed świtaniem, krzycząc w niebogłosy o prezentach i budząc przy okazji resztę lokatorów.

Harry w pierwszej chwili zaklął cicho i zasłonił sobie głowę kołdrą, chcąc udawać, że wcale jeszcze nie został zbudzony. Rudzielec jednak nie dawał za wygraną. Postanowił, że wyciągnie Pottera z łóżka. Zerwał więc z niego kołdrę i widząc, że nawet to nie pomaga, zaczął grozić zaatakowaniem aquamenti.

Ostatecznie, groźba jednak podziałała. Brunetowi nie uśmiechało się bycie oblanym wodą, zwłaszcza z rana, więc zwymyślawszy pod nosem oprawcę, Harry podniósł kołdrę z podłogi i od niechcenia wziął się za rozpakowywanie prezentów, leżących przed jego łóżkiem. Było ich trochę więcej niż zazwyczaj, ale w tym momencie wolałby dostać choć jedną godzinę snu więcej, w zamian za wyszukane ślizgońskie podarunki.

Wśród paczek znalazł się oczywiście sweter od pani Weasley i paczka domowych słodyczy, na widok których poczuł przyjemne ciepło na sercu. Święta w domu rodzinnym Rona musiały być niesamowite i Harry kompletnie nie rozumiał dlaczego chłopak został w Hogwarcie, skoro przecież i tak postanowił nie wybierać się na bal…

– Co dostałeś? – zainteresował się Weasley, momentalnie pojawiając się koło chłopaka i wyrywając mu z rąk paczuszkę, którą Harry właśnie rozpakowywał. Gryfon zacisnął zęby, powstrzymując się od zbędnego komentarza i biernie przyglądał, jak jego dawny przyjaciel niechlujnie rozrywa elegancki, czarny papier.

Opakowana nim była, jak się okazało, równie czarna szkatułka, zdobiona złotymi inkrustacjami.

– Wiesz co to? – mruknął Ron, patrząc tępo na przedmiot.

Harry wyciągnął rękę po swoją własność i gdy tylko ją odzyskał, intuicyjnie stuknął w wieko różdżką, mrucząc zaklęcie:

Alohomora.

Te uniosło się dość leniwie, ukazując zaczarowane figurki. Przedstawiały dwóch maleńkich tancerzy, którzy zaraz dygnęli w stronę Harry'ego, przybrali postawę i zaczęli, na delikatnej, satynowej wyściółce pudełeczka, tańczyć walca angielskiego.

Chłopak uśmiechnął się delikatnie, oczarowany tym widokiem i po chwili zamknął szkatułkę, odkładając ją bezpiecznie na stolik nocny.

Nie chciał być niewdzięczny, ale prezenty od kolegów szkolnych nie wywarły już na nim takiego wrażenia. Fakt, że jego koledzy sprawili sobie kłopot, by go obdarować był dla niego niezwykle ważny, ale… żadne z tych darów po prostu nie mogły dorównać podarunkowi od Draco.

Na jego twarzy znów pojawił się mimowolny uśmiech, gdy zobaczył prezent od swojego ojca chrzestnego. Syriusz wysłał mu scyzoryk z wytrychem który, według krótkiego liściku dołączonego do prezentu, miał otwierać każdy zamek, a nóż rozwiązywać wszelkie supły. Praktyczny prezent, bardzo w stylu Blacka.

#

Było dość wcześnie, więc poranna toaleta zabrała Gryfonowi sporo czasu. Każdą czynność wykonywał powoli i ślamazarnie, poświęcił nawet chwilę czesaniu swoich włosów choć, tak jak przypuszczał, nie przyniosło to żadnego efektu.

Myślami był jeszcze w swoim łóżku, z głową złożoną na miękkiej poduszce, kompletnie więc wyłączył się na słowa Rona, który przez cały poranek biadolił bez końca. Nie zauważył więc nawet, że wyszedł z pokoju wspólnego Gryffindoru jakoś w połowie zdania rudzielca.

– Hej kumplu, słuchasz mnie? – spytał niezrażony Weasley, szturchając Harry'ego.

– Co? Ja… wybacz, myślami jestem już przy śniadaniu – skłamał gładko Harry.

– Totalnie rozumiem! Też jestem piekielnie głodny – zaczął znów. – Już nie mogę się doczekać co skrzaty przyszykowały na dzisiaj! Śniadanie pewnie będzie obłędne…

Gryfon pokiwał tylko głową bez większego zainteresowania, a Ron ponownie podjął monolog, tym razem o jedzeniu. Twierdził, że poprawiło się ono od przyjazdu uczniów z Beauxbatons i Durmstrangu. Następnie zaczął fantazjować o menu, które będzie podane podczas balu. Harry wyłuskał z tej paplaniny tyle, że rudzielec planuje zajrzeć na imprezę tylko po to, żeby załapać się na jedzenie. Musiał przyznać, że jakoś go to nie zdziwiło.

Według najlepszej wiedzy Pottera, chłopak nie miał nawet partnerki. Ponoć spróbował zaprosić Hermionę, ale czymś ją obraził i skończyło się to tylko kłótnią.

Gdy weszli do Wielkiej Sali, z nadzieją zerknął na stół Slytherinu. Niestety nie ujrzał przy nim żadnej znajomej twarzy. Z pewnością Ślizgonom pozwolono dziś wyspać się do woli. Niechętnie ruszył więc, za rudzielcem, w stronę stołu Gryfonów. Ku jego zaskoczeniu siedziała przy nim Hermiona. Dziewczyna zaczytana w jakieś opasłe tomiszcze nie zwróciła nawet na nich uwagi. Harry więc, wymijając Weasley'a, pewnym siebie krokiem podszedł do Gryfonki i zagadał, siadając koło niej.

– Co tam czytasz?

– Och, Harry – dziewczyna momentalnie uniosła wzrok. – Znalazłam autobiografię jednego z uczestników Turnieju Trójmagicznego z 1972 roku…

– I było w niej coś ciekawego…? – spytał z udawanym zainteresowaniem. Temat turnieju był ostatnią rzeczą, o której chciał w tej chwili dyskutować.

– Wyobraź sobie, że przez ponad dwieście lat nikomu nie udało się ponownie zorganizować Turnieju – odparła zafascynowana. – Ponoć jedno z zadań polegało na złapaniu żmijoptaka. Ten jednak, w szale, zaatakował dyrektorów sędziujących i Turniej, ze względów bezpieczeństwa, został oficjalnie odwołany.

– W takim razie dlaczego w tym roku musiałem zmagać się z plującym ogniem smokiem? – spytał, z nieukrywaną złością.

Hermiona wzruszyła ramionami.

– Nam wiadomo jest tylko tyle, że Ministerstwo dołożyło wszelkich starań, by w tym roku nikomu nie stała się krzywda.

– Nikomu, prócz zawodników – poprawił ją zjadliwie.

– Harry, wiem co czujesz, ale…

– Nie Hermiono, nie wiesz i byłbym wdzięczny, gdybyś chociaż dziś sobie odpuściła. Chcę nacieszyć się tym nieszczęsnym balem.

Dziewczyna spojrzała na niego z pretensją i wyraźnie powstrzymała się przed wygłoszeniem jakiegoś kąśliwego komentarza. Koniec końców wywróciła tylko oczami, zatrzasnęła książkę i spojrzała na niego ze sztucznym uśmiechem.

– Także, zmieniając temat, co z twoją partnerką do tańca? Obawiam się, że jako reprezentant nie możesz zatańczyć sam ze sobą. Tak, jak twój przyjaciel – mruknęła, ostatnie, pełne jadu, słowa kierując w stronę rudowłosego.

– Dziękuję za troskę, ale moja partnerka ma się bardzo dobrze. A ty, Miona? Bo rozumiem, że odrzucając propozycję twojego przyjaciela – skinął głową w stronę Rona – miałaś ku temu powód?

– Oczywiście. Zostałam zaproszona przez kogoś, kto dostrzegł we mnie coś więcej, niż moją płeć – warknęła.

– Przepraszam…? – spytał chłopak, wyraźnie strącony z pantałyku.

– Otóż, wyobraź sobie, że Ronald, zapraszając mnie na bal, posłużył się słowami „przecież TY jesteś dziewczyną". Po czym dodał, że zaprasza mnie, ponieważ obawia się, iż będzie wyglądał jak kretyn jeśli nikogo nie znajdzie.

Zielonooki w pierwszej chwili zamilkł, w następnej miał ochotę wybuchnąć śmiechem, ale w końcu uniósł tylko brwi w wyrazie kompletnego osłupienia. Był świadomy tego, że Ron nigdy nie grzeszył inteligencją, ale to… to było nawet za wiele, jak na niego.

– O-okej, rozumiem… – mruknął, niekoniecznie wiedząc co powinien powiedzieć.

Z odsieczą przyszedł mu Draco, który podszedł, z niezbyt zadowoloną miną, do trójki Gryfonów.

– Potter, Pansy chce Cię widzieć w dormitorium, o szesnastej – poinformował go, zerknąwszy z obrzydzeniem na Weasley'a.

– Czemu tak wcześnie?

– Wcześnie? W pierwotnych planach chciała nas widzieć zaraz po obiedzie – mruknął oschle, wyraźnie chcąc opuścić towarzystwo rudzielca.

– Stary, przecież ta mopsiara nie może cię do niczego zmusić – wtrącił się się Ron, odwzajemniając Malfoy'owi nieprzyjemne spojrzenie.

– Zważaj na słowa Weasley… – zawarczał blondyn, wyraźnie zaciskając palce na swojej różdżce, którą trzymał w kieszeni szaty.

– Musicie…? – westchnął Potter, wstając od stołu gwałtownie. – Hermiono, porozmawiamy później, dobrze?

– W porządku – westchnęła ciężko, otwierając ponownie swoją książkę i dając wyraźnie do zrozumienia, że odcina się od tej sceny.

– Nie rozumiem, jak możesz przebywać w towarzystwie tego wszarza… – burknął Draco, gdy oddalili się od stołu Gryfonów.

Harry wywrócił tylko oczami, nie widząc sensu, żeby reagować na zaczepki blondyna. Zaraz jednak, przypomniawszy sobie o radości, jaką rano sprawił mu podarunek od Ślizgona, zmienił temat, szczerząc zęby w uśmiechu.

– Draco, dziękuję za świąteczny prezent. Był naprawdę wspaniały! – niemal pisnął z ekscytacji.

– Tak przypuszczałem, że ci się spodoba – mruknął, wyraźnie udobruchany blondyn.

– Spodoba? Jestem zachwycony!

Draco, na te słowa, zaśmiał się cicho pod nosem i pokręcił głową z politowaniem.

– Tak mało trzeba, żeby cię zadowolić Potter…

#

Koło godziny szesnastej, Harry, tak jak prosiła go o to Pansy, pojawił się w salonie Slytherinu. Pod pachą dzierżył, zapakowaną wciąż, szatę wyjściową ze sklepu Madame Malkin. Jak szybko, w delikatnym szoku, skonstatował, w towarzystwie Ślizgonów była też Luna. Nie miał zamiaru pytać, a z resztą po chwili przysłuchiwania się krytycznym uwagom Pansy, kierowanym w stronę dziewczyny, szybko zrozumiał, że ta planowała zadbać o wygląd blondynki. W pełni. Nie dając jej nawet najmniejszego polu do popisu.

Harry westchnął tylko cicho i starając się nie rzucać nikomu w oczy, usiadł na sofie, odkładając swój pakunek na stół, tuż przed nim.

– Nawet nie sprawdziłeś jak wyglądają twoje szaty?! – Pansy, jakby wyczuwając powód do kłótni wręcz naskoczyła na niego, piorunując wściekłym spojrzeniem.

– Widziałem przecież zdjęcie w katalogu – odparł, marszcząc brwi.

– Zdjęcie w katalogu – zakpiła dziewczyna, uśmiechając się szaleńczo. – Tobą więc zajmę się w pierwszej kolejności – warknęła i dość brutalnie złapała za ramię bruneta, ciągnąc go w stronę damskiego dormitorium.

– Ratunku…? – mruknął jeszcze tylko, dość niepewnie, w eter. Zanim jednak ktoś w ogóle zdążył zareagować, drzwi sypialni zatrzasnęły się za nim.

Pomieszczenie, poza ogólnym bałaganem, nie wyróżniało się niczym szczególnym. Prócz ciemnych drewnianych łóżek, stoliczków nocnych i ogromnym czarnym dywanem, w sypialni nie znajdowało się prawie nic. Oczywiście jeśli nie liczyć zielonych pościeli i porozrzucanych damskich ubrań, kosmetyków i innych szpargałów.

Dziewczyna delikatnie rozdarła papier, wyciągając ze środka materiał w kolorze butelkowej zieleni, po czym odwróciła się, by zerknąć na Gryfona.

– Na co czekasz? Rozbieraj się – ponagliła go, prychając i zaraz wróciła do kontemplowania szat chłopaka.

W pierwszej chwili się zawahał, jakoś wizja rozbierania się przez Parkinson nie należała do jego skrywanych fantazji, ale… nie będzie się przecież przed nią wstydził! Co by sobie, w końcu, pomyślała…?

Z ociąganiem, ale ściągnął z siebie ubrania, odkładając je na najbliższe łóżko i przyglądając, jak Pansy dzięki magii zawiesza jego szaty w powietrzu i wygładza zagniecenia.

Dziewczyna odwróciła się w jego stronę i niewzruszenie podała mu koszulę.

Najwidoczniej, jego niemal nagie ciało, nie zrobiło na niej żadnego wrażenia. To, musiał przyznać, nieco ubodło Pottera. Chłopak nie chcąc jednak dać tego po sobie poznać, schował swoją zranioną dumę do kieszeni i założył na siebie biały materiał, zaraz wciągając jeszcze spodnie. Pansy poprawiła jakieś nieistniejące zagniecenia i podała mu wierzchnią część szaty, której szerokie rękawy odkrywały tylko mankiety koszuli, a stójka odrobinę kołnierzyka. Ponownie poprawiła materiał, rzuciła na ubrania zaklęcie niegniotące i utrwalające, po czym kazała Potterowi usiąść na łóżku, wyciągnęła kosmetyczkę i zaczęła długą i żmudną walkę z jego włosami.

Harry nie wiedział ile czasu zajęło dziewczynie układanie jego czupryny, ale efekt, musiał przyznać, naprawdę był zaskakujący. Wart przecierpienia. Jego pukle układały się teraz gładko w stronę tyłu głowy i szyi, zaś grzywka była delikatnie zakręcona i uniesiona. Włosy nie straciły ze swojej naturalnej objętości i wyglądały, Harry musiał przyznać, fenomenalnie.

#

W następnej kolejności dziewczyna zajęła się resztą męskiego towarzystwa i w końcu, gdy uznała już że łatwiejsza część za nią, zaprosiła Lunę i czarnoskórą Ślizgonkę (która okazała się być partnerką Blaise'a) do dormitorium, znikając na, przeszło, trzy godziny.

Chłopcy ,w tym czasie, zajęli się rozmową, kompletnie nie zwracając uwagi na przedłużającą się nieobecność dziewcząt. Każdy z nich, w milczeniu, w końcu pogodził się z wizją spóźnienia na bal.

Na szczęście, chwilę przed dwudziestą, uczennice w końcu pojawiły się w pokoju wspólnym Slytherinu. Jako pierwsza wkroczyła Pansy w szarej, satynowej sukni do kostek, podkreślającej jej kształty. Włosy miała spięte w wysoki kok, pozwalając by kilka krótkich pasm opadło jej na odsłonięte ramiona. Podeszła do Draco, okręcając się przed nim i prezentując w całej okazałości. Ten skomplementował ją i ucałował wierzch dłoni.

Zaraz za nią pojawiła się partnerka Blaise'a, ubrana w dopasowaną, czarną suknię, z długimi rękawami i rozcięciem odsłaniającym jej nogę. Hebanowe włosy spięła w gęsty kuc, sięgający jej pasa. Ostatnia pojawiła się Luna, na której widok Harry wręcz otworzył usta. Dziewczyna wyglądała olśniewająco, delikatny makijaż podkreślał jej urodę, włosy miała wygładzone i piękną taflą spływały jej, falami, po plecach, na sobie miała gorsetową suknię w kolorze głębokiego granatu, z tiulową spódnicą w kształcie litery A.

– Wyglądasz… niesamowicie – skomentował Harry, nie mogąc oderwać od niej wzroku. Gdyby nie wiedział, że to była Luna, byłby gotowy się o to kłócić.

– Dzięki Harry – blondynka uśmiechnęła się niepewnie.

Dla niej jej nowy wygląd, z pewnością, też był niezwykły.

#

Sala Wejściowa była już nieco przepełniona, gdy do niej dotarli. Wiele uczennic wyglądało pięknie, ale Harry, musiał przyznać, żadna z nich nie prezentowała się tak wspaniale, jak jego partnerka. Gdy zaczęli się przepychać w stronę drzwi i kilkoro pierwszych uczniów zwróciło na nich uwagę, na resztę zadziałało to jak reakcja łańcuchowa. Wzrok każdego, po kolei, kierował się na Lunę, a uczniowie odsuwali się o krok, by zrobić im przejście. Wkrótce całą salę wejściową wypełniły szepty i komentarze, które zaraz tylko się wzmogły, gdy na horyzoncie pokazała się, ubrana w zwiewną suknię w kolorze płatków bławatka, z włosami spiętymi w kok Hermiona, w towarzystwie Wiktora Kruma.

Gdy tylko obie pary dotarły do reszty reprezentantów, Harry szczerze skomplementował wygląd przyjaciółki.

Fleur, w sukni ze srebrnego atłasu roztaczała wokół siebie aurę wili, zaś Cho, ubrana w tradycyjną chińską suknię, według Harry'ego, w ogóle nie odstawała, od konkurentek, urodą.

– Proszę uczniów o zajęcie miejsc przy stołach – rozległo się głośne polecenie profesor McGonagall, która przecisnęła się przez tłum uczniów i różdżką otworzyła ciężkie wrota Wielkiej Sali. Uczniowie więc w nieskrywanej ekscytacji posłuchali polecenia nauczycielki i gdy w Sali Wejściowej została już tylko ona i grupka kluczowych uczniów, czarownica przekazała im ostatnie wskazówki dotyczące rozpoczęcia balu i pozwoliła im wkroczyć do sali.

Niemal natychmiast rozległy się głośne oklaski, przy których akompaniamencie reprezentanci, wraz z ich partnerami dotarli pod scenę. Zajmowała ją szkolna orkiestra pod dyrygenturą profesora Flitwicka. Czarodziej machnął batutą i wraz z rozpoczęciem się melodii, cztery pary rozpoczęły układ. Chłopcy prowadzili swoje partnerki bezbłędnie, suknie dziewcząt powiewały przy każdych obrotach i wirówkach, otwarcie balu zaparło dech w piersiach większości osób na sali, a gromkie brawa rozbrzmiały, gdy tylko ucichły ostatnie dźwięki utworu. Wszyscy czterej, jednocześnie ujęli dłonie swoich partnerek całując je, w akompaniamencie jeszcze głośniejszego aplauzu.

Gdy w końcu wrzawa ucichła, a tancerze mogli odejść w stronę tłumu, głos zabrał Albus Dumbledore, dziękując za oficjalne otwarcie Balu Bożonarodzeniowego, za obecność gości z Durmstrangu i Beauxbatons i na koniec zapraszając wszystkich do wspólnego świętowania.

– Luna, wyglądaliście razem niesamowicie – skomentowała Hermiona, nie kryjąc podekscytowania. – Nie miałam pojęcia, że Harry zaprosił na bal ciebie.

– Wolałam o tym nie rozpowiadać – odparła dziewczyna, ze szczerym uśmiechem. – Ty też wyglądasz oszałamiająco, Hermiono.

Granger już otwierała usta, żeby odpowiedzieć dziewczynie, jednak w zasięgu ich wzroku pojawiło się coś rudego, o czerwonej twarzy i przypominającego rozeźlony, stary fotel.

– Nie mogę uwierzyć, że umówiłaś się z wrogiem! – niemal krzyknął Weasley, patrząc na Gryfonkę ze złością.

– Przepraszam bardzo?! – obruszyła się dziewczyna. – Wrogiem? A kto jeszcze nie dawno ślinił się do plakatu Wiktora? Ponoć był twoim idolem!

– Po imieniu? Mówisz do niego po imieniu? On cię omamił Miona! On jest… jest… stary! A poza tym na pewno chce cię wykorzystać, żeby podłożyć Harry'emu świnię w Turnieju!

– Co proszę?! – pisnęła wściekle. – Jak śmiesz mówić coś takiego? Za kogo ty się w ogóle uważasz?! Myślisz że masz do mnie jakieś chore prawa?! Jeśli masz żal o to, że poszłam na bal z Wiktorem, to po prostu następnym razem obudź się trochę szybciej i nie proponuj mi randki tylko z powodu tego, że jestem dziewczyną! – krzyknęła, załamującym się głosem, resztką sił powstrzymując cisnące się do oczu łzy. Spojrzała na Rona z wyrzutem, jakby oczekując odpowiedzi, jednak zaraz pokręciła szybko głową i minęła go, kierując się w stronę wyjścia.

– Może… ja z nią pogadam… wiesz, jak dziewczyna – zaproponowała Luna, widząc jak Harry zamierza już ruszać w pogoń za przyjaciółką.

– Ym, no jasne… może to nawet lepiej – przytaknął niepewnie brunet, drapiąc się nerwowo w tył głowy.

– Co to niby miała być za scena? – burknął Ron, wyraźnie szukając u Gryfona wsparcia.

– Och, serio? Scena? Zachowałeś się jak dupek i jeszcze masz do niej pretensje? – prychnął brunet, patrząc na rudzielca z politowaniem.

– Widzę solidarność jajników – prychnął Weasley. – Za dużo czasu spędzasz z wykastrowanym Malfoy'em, sam już się stajesz mentalnie babą… W ogóle wszyscy jesteście tacy… tacy wężowaci – burknął, zwracając z wyraźnym obrzydzeniem wzrok w stronę Ślizgonów, którzy bawili się w swoim towarzystwie, na parkiecie. – Nie zastanawiałeś się, czy to może zaraźliwe?

– Jedyna zaraźliwa rzecz w tym pomieszczeniu, to twoja głupota Ron – westchnął Harry.

– Jasne! Świetnie! Oczywiście wszystko moja wina! – obruszył się chłopak. – Wiesz co? Jesteś dokładnie taki sam, jak oni wszyscy! A walę to, odechciało mi się w ogóle gadać… – rudzielec machnął ręką z obrzydzeniem, odwracając się na pięcie i ruszył w stronę szwedzkiego stołu.

Harry uniósł brwi, próbując zrozumieć co się tak właściwie właśnie stało i westchnął ciężko, siadając na krzesło stojące najbliżej niego. Poważnie zaczął się zastanawiać, jak wytrzymał tyle lat przyjaźniąc się z tym chłopakiem. Sam już nie wiedział, czy Weasley zawsze był takim kretynem, czy może dopiero w tym roku tak bardzo mu odbiło.

– Pierdolę… – westchnął cicho, po czym wstał i wygładziwszy delikatnie szatę, zdecydowanym krokiem ruszył w stronę drzwi. Chciał sprawdzić, czy z Hermioną wszystko porządku i może jakoś spróbować poprawić jej humor.

Nie dane mu było zrobić nawet trzech kroków, bo tuż za plecami usłyszał dobrze sobie znany głos, a czyjaś dłoń zacisnęła się w żelaznym uścisku na jego ramieniu.

– Hej, Harry!