XVIII
Draco zbudził się dopiero późnym popołudniem. Otworzył leniwie oczy, przecierając je zaraz dłońmi i rozejrzał wokół siebie. Widząc sylwetkę bruneta i pościel zmąconą promieniami słońca, które uparcie starały się przedostać przez kotary, ponownie zamknął oczy. Naciągnął na ramiona kołdrę i chcąc się trochę ogrzać, wczepił w ciało przyjaciela.
Harry rozbudzony gwałtowniejszym poruszeniem, rozchylił powieki i zaspany uśmiechnął się delikatnie na ten widok. Wplótł palce w miękkie i teraz mocno rozburzone włosy Ślizgona i zaczął je delikatnie przeczesywać.
Błądził myślami we wspomnieniach wczorajszego wieczora. Czuł, że jakaś część jego umysłu usilnie stara się zracjonalizować to, co się stało ale ta część, która była… bardziej nim wręcz krzyczała w panice, na same wspomnienie… kulminacji wieczora. Przerażająca wizja tych… pięknych szarobłękitnych tęczówek, które wpatrywały się w niego…
Harry zacisnął nerwowo zęby na dolnej wardze. Niemal czuł te cholerne, ciepłe usta na swoich własnych…
Nie mógł uwierzyć, że to naprawdę mogło się wydarzyć, a jednak doskonale pamiętał rozmowę, którą toczyli z Draconem po przyjęciu, a której kontekst był… cóż, oczywisty.
– Potter, jeśli wyrwiesz mi choć jeden włos, oskalpuję cię żywcem – usłyszał markotne burknięcie, gdzieś w okolicach swojej klatki piersiowej.
Jego wzrok powędrował w stronę dłoni, którą właśnie kurczowo zaciskał na platynowym puklu. Momentalnie rozluźnił mięśnie, chcąc przeprosić przyjaciela, ten jednak zamruczał z zadowoleniem i wtulił się w niego, układając na jego ciele wygodniej.
– Nie przestawaj – blondyn upomniał go cicho, sięgając po ramię Pottera. Przesunął palcami wzdłuż delikatnie zarysowanych mięśni bruneta, miękkiej skórze po wewnętrznej stronie przedramienia, by w końcu sięgnąć ku jego dłoni. Splótł razem ich palce i pociągnął ich złączone dłonie ku swojej talii, opatulając się nimi.
Harry jak urzeczony, poprowadził swoją drugą dłoń ku głowie chłopaka, ponownie zaczynając przeczesywać jego włosy.
– Tak się zastanawiam… – mruknął Harry na tyle cicho, by nie zaburzać atmosfery.
– Mm…?
– Jakby to było, gdybym na dworcu Kings Cross nie spotkał Weasley'ów…
Draco przez dłuższy czas nie przerywał ciszy, w końcu decydując się tylko delikatnie wzruszyć ramionami.
– Nie wiem jaki jest sens, żeby się nad tym zastanawiać. Przeszłości nie da się zmienić, Harry.
– W sumie, to… zawsze są zmieniacze czasu – zażartował cicho, niezobowiązująco.
Draco momentalnie jednak poderwał się, opierając dłonie o ramiona Pottera.
– Nawet o tym nie myśl – szepnął groźnie, owiewając usta chłopaka ciepłym podmuchem. Mimo, że komentarz bruneta wyraźnie zdenerwował Draco i Gryfon powinien skupić się na powodzie wzburzenia Malfoya, Harry nie mógł powstrzymać delikatnego, zdradzieckiego rumieńca, który wykwitł na jego policzkach w odpowiedzi na tak bliski kontakt. – Zabawa czasem jest cholernie niebezpieczna. To, że jesteśmy teraz w tym miejscu i w tym czasie jest konsekwencją każdej naszej, nawet najmniejszej decyzji.
– I myślisz, że naprawdę nie ma żadnej możliwości…?
– Jest, nazywają to przeznaczeniem – uśmiechnął się z kpiną chłopak. – Ale z tego co wiem, żadna wieszczka nie przepowiedziała jeszcze, że nasze losy splotą się ze sobą, niezależnie od podjętych decyzji.
Blondyn uśmiechnął się z rozbawieniem pomieszanym z delikatną kpiną i westchnął ciężko, zajmując wcześniejszą pozycję, na klatce piersiowej Gryfona.
– Twoja przyjaźń jest dla mnie zbyt cenna, żeby móc tak lekkomyślnie wystawiać ją na próbę – wymruczał blondyn.
– Jesteś niesamowity, Draco – powiedział Harry, kręcąc głową i opierając się wygodniej o poduszkę.
– Tym razem ponieważ…?
– Sam nie wiem, masz talent do słów. Potrafią chwytać za serce.
Blondyn zaśmiał się tylko cicho w odpowiedzi, nie kontynuując już tematu.
Wsłuchiwał się w rytm bicia serca Harry'ego, rozkoszował przyjemną ciepłotą jego ciała i relaksował pod delikatnym dotykiem palców przyjaciela. W tej chwili marzył o nocach spędzonych w taki sposób. Potter sprawiał, że czuł się bezpiecznie, że mógł otworzyć się przed nim znacznie bardziej, niż przed innymi i choć nie wiedział, czy kiedyś pozwoli sobie w pełni to zrobić, to sama ta świadomość teraz w pełni mu wystarczała.
#
Chłopcy wstali dopiero późnym wieczorem, by udać się do Wielkiej Sali. Ślizgoni oczywiście zalali ich powodzią pytań o nocną nieobecność Draco. Nie trudno było zauważyć, że większość uczniów przy stole Gryffindoru wyglądała na równie niewyspanych co oni. Wysnucie więc prawidłowych wniosków nie stanowiło większego wyzwania. Harry'ego jednak nie obchodziły domysły przyjaciół. Dopóki mógł w spokoju wyczekiwać końca dnia, nie miał zamiaru przejmować się czymkolwiek lub kimkolwiek.
Na tę myśl uśmiechnął się błogo i położył głowę na stole, rozważając krótką drzemkę. Nie była mu jednak dana, gdyż chwilę później tuż przy jego głowie wylądowała hogwardzka sowa która, zanim zdążył chociaż zareagować, uszczypnęła go w nos dziobem.
Zaklął cicho, podrywając się momentalnie i spojrzał na ptaka ze złością. Sowa miała przyczepiony do nóżki list.
– Wspaniale… – burknął Harry, przeczuwając, że treść tej wiadomości wcale mu się nie spodoba.
– To ewidentnie któreś z profesorów – zauważył Draco, a brunet skinął tylko głową w odpowiedzi i odebrał przesyłkę, pozwalając sowie odlecieć. Rozwinął kawałek pergaminu, czując nieprzyjemny ucisk w żołądku i przeczytał treść wiadomości:
„Spotkajmy się w moim gabinecie, dziś po kolacji.
Słodka Lukrecja"
– Wiesz o co może chodzić? – spytał Draco, marszcząc delikatnie brwi.
– Domyślam się – mruknął Harry, wsuwając liścik do kieszeni szaty. – Opowiem ci wieczorem… albo jutro rano.
###
Harry stanął pod posągiem gargulca, na drugim piętrze, wpatrując się w niego z niepewną miną. Wcale nie miał ochoty rozmawiać z dyrektorem, a zwłaszcza w stanie, w którym się właśnie znajdywał. Nie mógł jednak odwlekać tej rozmowy w nieskończoność zwłaszcza, że to właśnie Dumbledore zrobił pierwszy i decydujący krok w stronę ich spotkania.
– Kurwa… – przeklął cicho, przeczesując palcami włosy, po czym zebrał się w sobie i spinając nerwowo plecy, wyprostował. – Słodka lukrecja – wypowiedział wyraźnie hasło.
Posąg odsunął się natychmiast, ukazując kręte schody prowadzące do gabinetu dyrektora. Harry niechętnie z nich skorzystał, po chwili docierając pod ciężkie, drewniane drzwi. Oszczędził sobie pukania, otwierając jedno ze skrzydeł i wkroczył do okrągłego gabinetu.
Ku jego zaskoczeniu, prócz Albusa siedzącego przy biurku, w środku znajdowała się jeszcze jedna osoba.
– Profesorze? – spytał zdziwiony, przyglądając się stojącemu nieopodal biurka i opierającemu się o swoją laskę, Moody'emu.
– Dyrektor poprosił mnie, żebym przysłuchał się waszej rozmowie – zdradził bez oporów mężczyzna.
– Nie rozumiem… – przyznał brunet, zajmując krzesło przed biurkiem Dumbledore'a.
– Mam się dowiedzieć, czy nie pleciesz bzdur, Potter – burknął Szalonooki, wyciągając w stronę chłopaka fiolkę z mętną, szarawą cieczą. – Masz, wypij to.
Harry odebrał od mężczyzny naczynko, przyglądając się mu niepewnie.
– To chyba nie eliksir prawdy? – zaśmiał się nerwowo, przytykając ujście fiolki do nosa.
– Nie, dzieciaku. To eliksir na kaca – warknął Moody, wyglądając na mocno zniecierpliwionego. – Wyglądasz, jakbyś miał zaraz zejść.
Harry spojrzał niepewnie na milczącego Dumbledore'a, który tylko uśmiechnął się dobrodusznie i skinął głową. Gryfon skrzywił się nieznacznie i jednym haustem wychylił zawartość fiolki. Natychmiast poczuł się o wiele lepiej, minęło otępienie, zmęczenie i szum w uszach. Odpuściły nudności i głód. W skrócie, czuł się teraz całkiem dobrze.
– Harry, możesz nam opowiedzieć o eliksirze, którego użyłeś w czasie drugiego zadania Turnieju Trójmagicznego? – spytał Dumbledore, łącząc swoje długie palce samymi koniuszkami.
– Ee… to eliksir transmutacyjny – wzruszył ramionami swobodnie.
– A czy możesz nam powiedzieć skąd go masz, Harry?
– Zamówiłem na pokątnej. To nie było specjalnie trudne – odparł, marszcząc brwi. – Nie rozumiem o co…
– Od kogo zamówiłeś ten eliksir? – wtrącił się głośno Moody.
– Już nie pamiętam nazwiska, zamawiałem go dłuższy czas temu. Musiałbym to sprawdzić… Ale co jest nie tak z tym eliksirem? Nie rozumiem o co chodzi – Harry wodził wzrokiem od jednego mężczyzny, do drugiego. – Pamiętam, że w liście prosiłem o coś skutecznego. Przecież to nie było wbrew regułom, prawda?
– Nie, Harry… problem w tym że… – zaczął Albus, na chwilę przerywając, jakby szukał odpowiednich słów.
– Potter, gdybyś się zainteresował, co takiego zażyłeś, albo z jakich jest to składników, wiedziałbyś, że nie wiele temu brakuje, żeby znaleźć się w rejestrze mikstur czarnomagicznych – warknął Moody, skracając całą tę farsę.
Harry grał od początku ich rozmowy. Teraz nie mógł się poddać, zwłaszcza, że przyglądali mu się dwaj cholernie inteligentni czarodzieje.
– Ale… używałem go do ćwiczeń przed Turniejem… poczułbym, że jest coś nie tak… – jego wzrok zaczął nerwowo przeskakiwać między twarzami mężczyzn. – Może to coś innego? Napewno to jakaś pomyłka…
– Obawiam się, że nie – odparł cicho, Dumbledore.
– Ale… skoro… a efekty uboczne? A co, jeśli coś się ze mną stanie? – Harry spojrzał na Moody'ego, ale widząc jego minę, momentalnie uciekł od niego wzrokiem.
– Potter, nie panikuj – warknął Alastor, wywracając oczami. – Przyjęcie jednego, prawie, podkreślam, prawie czarnomagicznego wywaru, nie czyni cię od razu czarnoksiężnikiem, uzależnionym od zupy z kolumbijskiej magnolii.
– Czego? – brunet zmarszczył brwi, przyglądając się z niezrozumieniem mężczyźnie.
– Mocno uzależniająca, halucynogenna roślina – odparł lekceważąco mężczyzna. – Nic ci nie będzie. Chcieliśmy cię tylko uświadomić, że przyjmowanie każdego nieznanego specyfiku, jaki wyda ci się w danej sytuacji pomocny, może nie być najrozsądniejsze. Innymi słowy, głupie.
– Alastorze, może warto byłoby poprosić panią Pomfrey o eliksiry oczyszczające – zaproponował Albus.
– Wątpię żeby była taka konieczność. Wnioskując po wyglądzie pana Pottera, ilość alkoholu, który wlał w siebie ostatniej nocy, oczyściła jego przełyk i żołądek z wszelkiej treści. – Moody mówiąc to, sięgnął po fiolkę, którą Harry do tej pory trzymał w dłoniach i wyrwał ją w dość brutalny sposób. – Przyznaję, świetny pomysł Potter, ale powiedziałbym, dość masochistyczny. – Mężczyzna uśmiechnął się krzywo, rozciągając blizny na swojej twarzy. – Albusie. – Mężczyzna odwrócił się w stronę dyrektora, schylił głowę, żegnając się z nim i zdecydowanym krokiem ruszył w stronę wyjścia z gabinetu.
Gryfon odwrócił się w stronę byłego Aurora, obserwując jego kroki. Czuł się trochę zagubiony, nie wiedział czy rozmowa z Dumbledore'm już została zakończona i czy też powinien iść, czy może starzec chce jeszcze z nim o czymś porozmawiać.
– Harry, czy wiesz, czemu tuż po drugim zadaniu Turnieju, nie wpuściłem do zamku reporterów? – gdy tylko za Moody'm zamknęły się drzwi, Dumbledore znów zabrał głos, zwracając na siebie uwagę Gryfona.
– Szczerze? Nie wiedziałem i… muszę przyznać, było mi to bardzo na rękę, ale teraz… domyślam się.
– Więc rozumiesz, że nie możemy sobie pozwolić, by opinia publiczna dowiedziała się o tym incydencie, Harry? – Albus wyraźnie spoważniał. Wyprostował się w fotelu, przyglądając uważnie twarzy chłopaka. – Może masz jakiś pomysł?
– Nie moglibyśmy powiedzieć prawdy? Puki profesor Moody nie powiedział mi czego użyłem, sam byłem przekonany, że to najzwyczajniejszy eliksir transmutacyjny.
– Nie jestem pewien, czy to dobry pomysł… Nieżyczliwi ludzie bardzo łatwo znajdą odpowiedzi na niezadane pytania – Dyrektor zamilkł na chwilę, jakby się nad czymś zastanawiając. – Dobrze Harry, możesz narazie iść – powiedział w końcu, jakby odpuszczając sobie dalszą część kazania.
– Ale ja… chciałbym o coś spytać, Profesorze.
Harry wiedział, że tylko dzięki Moody'emu udało mu się wybronić z całej tej sytuacji. Szalonooki nie był głupi, w końcu przyłapał go w nocy, gdy wracał z Zakazanego Lasu. Wiedział, że Harry warzy miksturę, która będzie mu potrzebna podczas Turnieju, wcześniej nie wiedział tylko jaki to będzie eliksir… Cóż, okazało się, że brunet miał mnóstwo szczęścia, bo profesor był bardzo… liberalny. Potter musiał się jakoś odwdzięczyć mężczyźnie w końcu, tylko dzięki niemu wciąż stał w tym miejscu i mógł prowadzić w miarę swobodną rozmowę z Dumbledore'm. Nie wiedział jak zareagowałby Drops, gdyby dowiedział się prawdy. Może zostałby wyrzucony z Turnieju, może też ze szkoły? Niepowstrzymywana przez nikogo prasa pewnie by go zjadła, a po świecie rozeszłyby się plotki o zagubionej Nadziei Czarodziejskiego Świata, która porzuciła swoje przeznaczenie w imię Czarnej Magii… Z pewnością prędzej, czy później związaliby go z Czarnym Panem i nazwali Śmierciożercą.
– Nie krępuj się – Albus uniósł wzrok na ucznia, jedną ręką sięgając do szafki pod biurkiem, z której wyciągnął szklany słój pełen cukierków. – Masz ochotę? – zaproponował, przysuwając naczynie w stronę Harry'ego.
– Nie, dziękuję – odparł grzecznie, a niewzruszony odpowiedzią starzec odstawił pojemnik na blat biurka, sam częstując się łakociami.
– Więc, o czym chciałeś porozmawiać, Harry? – ponaglił go.
– Profesorze… czy wie pan może – Gryfon z ostatniej chwili zrezygnował z pierwotnego pytania o miejsce pobytu Mistrza Eliksirów, płynnie zmieniając je na: – kiedy wróci profesor Snape?
– Skąd to zainteresowanie, Harry? – Mężczyzna wyglądał na szczerze zaintrygowanego. – Odniosłem wrażenie, że raczej nie przepadasz za profesorem Snape'm i jego nieobecność jest ci na rękę.
– Mm, nie przeczę – mruknął niewyraźnie Potter. – Lecz moja niechęć do Snape'a nie powinna mieć przełożenia na praktyczną i wartościową wiedzę, którą przekazuje.
– Muszę przyznać, że jest to dość zaskakujące zdanie, zwłaszcza w twoich ustach.
– Po prostu… zdałem sobie sprawę, że zmarnowałem zbyt sporo czasu na zaczepki i przedszkolne kłótnie.
– Harry – przerwał mu Dumbledore, uśmiechając się dobrodusznie – nie musisz już kręcić. Wiem, że profesor Snape prowadzi z tobą ponadprogramowe lekcje.
– Wie pan?
– Oczywiście. Jaki byłby ze mnie Dyrektor, gdybym nie wiedział co się dzieje w mojej szkole? – zaśmiał się przyjaźnie, a Harry wręcz zaniemówił, słysząc te słowa.
W ciągu pierwszego roku jego nauki, został zaatakowany przez opętanego nauczyciela o dwóch twarzach, na drugim musiał uratować siostrę swojego przyjaciela, która została uwięziona na śmierć, w tajemniczej komnacie, w której istnienie wątpiła znaczna część mieszkańców Hogwartu, na trzecim roku został zmuszony do nauki zaklęcia Patronus, bo przy każdej nadarzającej się okazji atakowali go Dementorzy, zaś w tym roku ktoś wrobił go w uczestnictwo w śmiertelnie niebezpiecznym turnieju… Naprawdę, Dumbledore był świetnym przykładem kogoś, kto panował nad tym co się działo w szkole.
– Skoro pan wie, jakie jest to dla mnie ważne… – zaczął niepewnie Harry, nie wiedząc ile informacji przekazał dyrektorowi, Snape.
– Nie tylko dla ciebie, Harry – przerwał mu starzec, opierając się wygodnie o oparcie fotela. – Severus prosił mnie, żebym przesunął datę jego wyjazdu, specjalnie dla ciebie.
– C-co? – chłopak otworzył szerzej oczy ze zdumienia.
– Och, nie wiedziałeś? Prosiłem Severusa, żeby wyjechał w czwartek jednak on, z pełną świadomością tego, że jego zadanie jest, że się wyrażę, niecierpiące zwłoki, uparł się, by wyjechać dopiero w niedzielę. Właśnie ze względu na ciebie, Harry. Tak sobie myślę, że powinieneś jeszcze raz przemyśleć swoje zdanie na temat profesora Snape'a.
– Och, ja… tak, będę musiał to zrobić, koniecznie… – powiedział cicho, w myślach właśnie wyzywając się od najgorszych z najgorszych. Co prawda nieświadomie, ale Dumbledore właśnie wywołał w nim olbrzymie poczucie winy. – Ale czy… wiadomo, kiedy profesor wróci? – powtórzył niepewnie, swoje pierwsze pytanie.
– Niestety Harry – mężczyzna pokręcił głową. – Chciałbym ci pomóc, ale nie mogę. Severus może wrócić w ciągu następnych kilku, kilkunastu dni, ale nie wykluczam też możliwości, że jego nieobecność może się wydłużyć.
###
Harry podzielił się z Draco treścią rozmowy. Starał się być tak drobiazgowy, na ile tylko pozwalała mu jego pamięć. Dzielnie znosząc komentarze przyjaciela, nie omieszkał też zdradzić blondynowi odpowiedzi na ostatnie zadane przez Gryfona pytanie.
W ciągu kilku następnych dni Malfoy zdecydował się wznowić ich wieczorne lekcje w salonie Slytherinu i już pod koniec tygodnia, czwórka ślizgonów, wraz z Potterem spotkali się w pokoju wspólnym w lochach. Zwyczajowo zebrali jedwabne poduszki i miękkie koce, układając się w półkolu, na przeciwko rozpalonego kominka. Mieli do nadrobienia wiele tematów, lecz przebrnięcie przez nie nie zabrało im tyle czasu ile się obawiali. Draco pomógł Harry'emu napisać dodatkowy referat, zadany mu przez Moody'ego i jak się później okazało, praca tej dwójki przerosła oczekiwania Szalonookiego, który przyznał, że, gdyby nie była to kara Pottera, chętnie postawiłby mu Wybitny.
W końcu do Hogwartu zostali zaproszeni również reporterzy, którzy żądni krwi wręcz rozpierzchli się po całym zamku, wypytując niemal każdego ucznia o Turniej Trójmagiczny i powód, dla którego nie zostali wpuszczeni do szkoły tuż po Drugim Zadaniu. Dumbledore nie przekazał opinii publicznej żadnego oficjalnego wytłumaczenia, więc oczywiście powstało wiele plotek, którymi pytani uczniowie chętnie się dzielili. W ostatecznym rozrachunku zebrane informacje były tak chaotyczne i rozległe, że reporterzy zrezygnowali z poruszania tego tematu. Doszli do wniosku, że ich gazety straciłyby na wiarygodności, gdyby każda pisała o czymś innym. Zamiast naskakiwać na Dumbledore'a, dziennikarze skupili się więc na uczestnikach Turnieju. Z każdym z osobna spędzili długie chwile, zadając wszystkie pytania, które udało im się stworzyć w ciągu tych dodatkowych kilku dni.
Najgorsza okazała się oczywiście Rita Skeeter. Żądna sensacji i rozgłosu, wypuściła serię kilku artykułów, w pierwszym dzieląc się swoimi teoriami spiskowymi odnośnie Dumbledore'a i jego niecnych występków, które próbuje tuszować przed światem czarodziei, w drugim rozpisywała się na temat Drugiego Zadania, w zdecydowanej większości mijając się z prawdą, w następnym twierdziła, że Harry niesłusznie zajął pierwsze miejsce, podając przykłady, na podstawie których odjęłaby mu punkty, a w ostanim reportażu, za cel objęła sobie Hermionę, spiskując na temat jej domniemanego związku z Viktorem Krumem.
Mimo, że Hermiona nie dawała tego po sobie poznać, ewidentnie bolał ją temat, który rozdrapała Skeeter. Mimo rad Harry'ego i Draco dziewczyna nie zebrała się na rozmowę z Bułgarem.
#
Targany poczuciem winy, wywołanym rozmową z Dumbledore'm, Harry znów zaczął ćwiczyć przed snem obronę umysłu. Szło mu jednak bardzo opornie, nie potrafił znaleźć czegokolwiek, co pomogłoby mu odtworzyć tą dziwną, czarną mgłę. Zapomniał czym i jaka była, zaczął podejrzewać, że gdzieś w głowie stworzył blokadę przed nią. Na przekór swojemu instynktowi jednak, nie poddawał się i z dnia, na dzień poświęcał na ćwiczenia coraz więcej czasu.
Jego upór przyniósł efekty. We wtorkowy wieczór w końcu nastąpił przełom. Leżał w łóżku i walcząc ze zmęczeniem, starał się oczyścić swój umysł. Szło mu dość mozolnie, gdyż co chwile musiał wyrywać się z płytkiego snu, zaś jego myśli, na przekór, skupiały się głównie na tym, żeby już pozwolić sobie odpocząć i gdy w końcu się poddał, postanawiając oddać się w ramiona Morfeusza, jego umysł również ustąpił, przestając się bronić.
Harry westchnął cicho, zamykając oczy i poczuł… to. Zapomniane przez niego, ale znane mu, przyjemne uczucie, którego uparcie szukał przez ostanie dni.
Czując nutkę ekscytacji, pozwolił sobie wpaść w trans, ufnie zbliżając się do czarnej mgły, która kusiła go swoim uzależniającym chłodem. Nie chciał zmarnować tej szansy, w obawie, że może się ona nieprędko powtórzyć. Nie dopuszczał do siebie myśli o rezygnacji, nie obchodziło go, czy to, co robi jest bezpieczne, czy roztropne. Ostatnimi dniami poświęcił tyle sił, skupiając się na odnalezieniu tej mary, że nie stać go było na porażkę.
Wyciągnął w stronę mgły rękę i czując jak ta chętnie ją pochłania, przełknął głośno ślinę i zrobił dwa kroki w przód, wchodząc do tej niewytłumaczalnie jasnej ciemności.
Nie mógł się pozbyć wrażenia, że doznania, które przynosił ze sobą kontakt z mgłą, nie różniły się o tych, które towarzyszyły mu za pierwszym razem. Mimo jej smolisto-czarnego koloru, Harry miał wrażenie, że świeci ona delikatnym miękkim światłem, przypuszczalnie minusowa temperatura, przyjemnie opatulała ciało, a umysł relaksował się brakiem jakichkolwiek bodźców z zewnątrz.
Mimo niewątpliwie przyjemnego i uzależniającego stanu, w jakim się teraz znajdował, postanowił nie być bierny i trochę poeksperymentować. Odchylił się do tyłu tak, by upaść na plecy. Jego ciało jednak nie trafiło na twarde podłoże, wręcz przeciwnie, chłopak miał wrażenie, że zawisł w powietrzu, jakby na chmurze.
– Niesamowite – mruknął, wyciągając ręce i przeczesując mgłę palcami. Była niesamowicie miękka, a jej dotyk koił i relaksował.
Harry westchnął cicho, mimo wszystko nadal odczuwając zmęczenie. Zamknął oczy, układając się wygodnie w czarnej chmurze i pozwolił swoim myślom odpłynąć swobodnie w oceanie umysłu. W jakiś niewytłumaczalny sposób wcale nie zaskoczyło go, że każda jego myśl i wspomnienie było przyjemne i wywoływało delikatny uśmiech na jego twarzy. Było tak, jakby się tego spodziewał.
Wspominał swoje pierwsze dni w Hogwarcie, gdy odkrywał ten wielki zamek, święta u Weasley'ów, rodzinną atmosferę wówczas panującą, panią Wealey, która bezinteresownie traktowała go jak własnego syna, warzenie eliksiru Wielosokowego na drugim roku i przesiadywanie w łazience Jęczącej Marty, gdzie on, Hermiona i Ron uciekali od szkolnego życia, każdą rozmowę z Syriuszem, gdy wiedział już, że jest on ostatnim, najbliższym mu członkiem rodziny, wygłupy ze Ślizgonami, na które miał przecież tak dużo czasu, zanim oficjalnie rozpoczął się Turniej, poranek po Balu Bożonarodzeniowym, gdy kompletnie nieświadomy tego Draco, wtulał się w niego przez sen i pobudkę po ostatniej imprezie, kiedy Malfoy wręcz z premedytacją domagał się bliskości Harry'ego, w końcu… wspominając to, co wywoływało dziwne sensacje w dole jego brzucha, gdy tylko o tym pomyślał.
Doskonale pamiętał wpatrujące się w niego z kpiną i rozbawieniem oczy, zdecydowany, acz delikatny uścisk palców, na swoich policzkach i dotyk miękkich, pełnych ust, które złączyły się z jego własnymi.
Zacisnął mocno oczy, chcąc odrzucić od siebie te wspomnienie. Poczuł, jak jego policzki pokrywa rumieniec, a on sam nerwowo oblizuje swoje spierzchnięte wargi.
– To tylko pocałunek, Potter – ku jego zaskoczeniu usłyszał w swojej głowie głos Dracona. Otworzył momentalnie oczy, widząc salon Gryffindoru, taki sam, jak w ostanim wspomnieniu. Przed nim, tak samo niebezpiecznie blisko, klęczał Draco, ale wokół nich nie było żadnej osoby. – Niezobowiązujący pocałunek, do którego sam doprowadziłeś – kontynuował blondyn, przechodząc w szept. Jego ciepły oddech owiewał usta Gryfona przy każdym wypowiedzianym słowie.
– Draco, ja… – sam nie wierząc, że to robi, postanowił odpowiedzieć swojemu przyjacielowi w, cholera, swojej własnej głowie.
– Cii… – przerwał mu Ślizgon. – Przecież zrobię to, czego tak bardzo pragniesz. – Wymruczał cicho i ku zaskoczeniu Pottera, wpił się w jego usta. Zrobił to jednak bardziej agresywnie.
Harry musiałby się wychłostać za kłamstwo, twierdząc, że nie czuł satysfakcji z takiego obrotu spraw. Wszystko było tak cholernie realistyczne, czuł każdy dotyk jego przyjaciela, pobudzał wszystkie zmysły Pottera.
Gdy język Malfoy'a delikatnym, acz zdecydowanym ruchem przejechał po dolnej wardze bruneta, ten posłusznie rozchylił usta. Draco chętnie skorzystał z zaproszenia, napierając na bruneta tak, że wylądował plecami na podłodze. Ślizgon zsunął jedną rękę na dłoń chłopaka, splatając ich palce, drugą zaś przesunął na udo, podciągając je nieco i moszcząc się wygodniej między nogami Gryfona, który oddając się chwili, wplótł palce swojej wolnej ręki we włosy Malfoy'a, z chęcią biorąc udział w tym, co zainicjował blondyn.
– Potter… – zamruczał cicho blondyn, sięgając ku obu udom przyjaciela, opierając je o swoje własne. Koszula, której koniec do tej pory dzielnie trzymał się za krawędzią spodni chłopaka, wysunęła się, odsłaniając fragment oliwkowej skóry Pottera. Nie lekceważąc zaproszenia, blondyn wsunął swoje palce pod materiał, powolnym ruchem podciągając go ku górze i odkrywając klatkę piersiową przyjaciela. Harry czuł, jak całym jego ciałem targają dreszcze, nie wiedział tylko czy spowodowane temperaturą w salonie, dotykiem Malfoy'a, czy…
#
– Harry, wstawaj! – Potter usłyszał dość zdenerwowany, podniesiony głos Rona który, jak się zaraz okazało, szarpał jego ciałem na prawo i lewo.
– Co jest? – mruknął, mrużąc oczy przed wpadającym przez okna światłem. Musiał wieczorem nie zasłonić kotar, koło łóżka.
– Strasznie się rzucałeś i jęczałeś przez sen. Myślałem, że coś ci się dzieje – powiedział rudzielec i widząc, że z jego współlokatorem wszystko w porządku, puścił jego ramiona – Z resztą i tak powinieneś już wstawać, bo spóźnisz się na lekcje.
– Która godzina? – mruknął niewyraźnie, jednocześnie zdając sobie sprawę z tego, że jego ciało jest w… oczywistym stanie.
– Zaraz wybije w pół do dziewiątej – odparł chłopak. – Lepiej wstawaj, McGonagall nie da ci żyć, jak się spóźnisz. Ja lecę jeszcze na szybkie śniadanie. Przemycę ci coś do klasy. – Ron uśmiechnął się do Harry'ego szeroko i wybiegł z sypialni, zostawiając go samego. Neville, Seamus i Dean musieli już dawno wyjść.
Harry wetchnął ciężko, odkrywając jednym gwałtownym ruchem, swoją kołdrę. Zlustrował widok, jaki go zastał i nie marnując czasu, szybkim krokiem ruszył w stronę łazienki.
###
Oszczędzając sobie niepotrzebnego szlabanu, udało mu się nie spóźnić na zajęcia z Transmutacji. Profesor McGonagall była tego ranka wyjątkowo surowa i zdecydowanie brakowało jej cierpliwości dla mniej lotnych uczniów. Postanowił więc w stu procentach poświęcić się nauce, na szczęście oszczędzając sobie zbyt dużego zainteresowania kobiety, Zajęcia z Transmutacji mieli łączone z Puchonami, więc w ławce towarzyszył mu Ron. Harry nie wiedział jak zachowałby się, gdyby musiał przez dwie najbliższe godziny siedzieć w towarzystwie Draco. Było mu zwyczajnie głupio, że jego mózg… stworzył tak irracjonalne sceny.
Samo ich wspomnienie wprawiało go w zażenowanie i odrętwienie, więc jak najszybciej pozbywał się ich z głowy, mocniej skupiając na przekazywanej przez czarownicę wiedzy.
Gdy w końcu wybił drugi dzwon, obwieszczając zakończenie dwugodzinnej lekcji i rozpoczęcie przerwy, większość uczniów jęknęła z ulgą, z dużą prędkością opuszczając klasę. Harry kompletnie nie podzielał tego entuzjazmu. Nie dość że zbliżała się godzina lunchu, gdy siłą rzeczy będzie zmuszony do spotkania z Malfoy'em, to następną ich lekcją była niemożliwie nudna Historia Magii.
Po drodze do sali, Ron poczęstował bruneta przemyconymi ze śniadania słodkimi bułeczkami, za które chłopak był bardzo wdzięczny. Brak śniadania zaczynał mu doskwierać, a nie wyobrażał sobie, żeby jego brzuch zaczął burczeć na lekcji Binnsa. Wystarczająco wiele upokorzeń przeżył już w swoim życiu.
Gdy był już w sali, ułożył się na grubym tomiszczu podręcznika do Historii Magii i oddał małej drzemce. Nie był z resztą sam. Już po kilkunastu minutach większość sali smacznie pochrapywała. Profesor Binns jednak nigdy nie miał tego za złe swoim uczniom. Przypuszczalnie, nawet nie zauważał, że spali.
#
Obudziło go dość brutalne uderzenie w głowę. Wyprostował się momentalnie, chcąc rozeznać w sytuacji i w razie czego skontrować następny atak. Sprawczynią okazała się być Hermiona, która postanowiła obudzić jego i Rona po zakończonej lekcji Historii Magii.
– Chodźcie na lunch – powiedziała, chowając w torbie podręcznik, który z całą pewnością był narzędziem zbrodni.
Harry w pierwszej chwili chciał wymigać się od wędrówki do Wielkiej Sali, ale czując, że w końcu dopada go głód, uznał, że nie ma sensu bezsensownie tchórzyć i robić sobie krzywdę.
– Koniecznie – wyjęczał Ron, który, przypuszczalnie, ostatnie dwie godziny śnił tylko o jedzeniu.
– Chodźmy – mruknął Harry, wywracając oczami. Schował do torby podręcznik, który służył mu za poduszkę i ruszył w towarzystwie dwójki Gryfonów, do Wielkiej Sali.
Pomieszczenie powoli zapełniało się uczniami, jednak przy stole Slytherinu, jak szybko zauważył Potter, nie pojawili się jeszcze jego ślizgońscy przyjaciele. Przez myśl przeszło mu nawet, by zjeść posiłek przy stole Gryffindoru i szybko udać się na następne zajęcia. Plan był jednak kompletnie bez sensu, następną lekcją była Opieka, którą łączoną mieli ze Ślizgonami, a poza tym…
– Harry, promyku słońca na nieboskłonie, nadziejo czarodziejskiego świata, pogromco…
– Już wystarczy, Blaise – burknął Harry, czując jak czarnoskóry wiesza się na jego ramionach.
– Coś dzisiaj nie w sosie – cmoknął z udawanym niepokojem, zaraz siłą ciągnąc go w stronę stołu Slytherinu.
– Poczekajcie na nas przy wyjściu z zamku, pójdziemy na błonia razem! – krzyknął jeszcze Harry, odwracając się do dwóch Gryfonów, którzy, kompletnie niewzruszeni tą sceną, właśnie ruszali w stronę stołu Gryffindoru. Hermiona uśmiechnęła się w jego stronę, kiwając głową na zgodę.
– Obrońco uciśnionych, przyjacielu strapionych – ciągnął dalej Zabini, wykorzystując słowa Pottera, przeciw niemu.
– Nie przesadzaj – wywrócił oczami. – Nie nazwałbym ani ich, ani was strapionymi.
– Ha! Dobrze zagrane, Harry – pochwalił go Blaise, klepiąc mocno w plecy. – Zaatakowałeś mnie moją własną bronią.
– Zabini, zejdź z niego, jak połamiesz Potterowi kręgosłup, świat nie będzie pytał jak to się stało, tylko od razu wyśle cię do Azkabanu – odezwał się Draco, wzdychając i zajmując miejsce przy stole.
– Bez przesady, Harry wcale nie jest tak delikatny… – chłopak zmarszczył brwi uśmiechając się szeroko, jednak posłusznie puścił Gryfona tak, by mogli usiąść.
– Jesteś tego pewien? Potter składa się głównie z kości i skóry. Jestem w szoku, że jego ciało jest jeszcze w stanie go nosić – odparł Draco beznamiętnym tonem, sięgając po miskę z sałatką.
– Bardzo śmieszne – mruknął Potter, krzywiąc się.
Nie rozumiał, jakim cudem ten dupek potrafił być w jego fantazjach… coż, nie być sobą.
Blondyn spojrzał w jego stronę, kręcąc głową z politowaniem i nałożył mu jedzenie na talerz.
– Jedz – nakazał, sięgając po rękę bruneta i wciskając w jego dłoń widelec.
Czując dotyk aksamitnej skóry przyjaciela, mimowolnie przeszedł do dreszcz. Przeklął się w myślach, zaraz tracąc apetyt.
– Draco, nie traktuj mnie jak dziecka, nie jestem głodny – mruknął, odkładając widelec.
– Mam nie traktować cię jak dziecka, gdy właśnie tak się zachowujesz? Kompletnie o siebie nie dbasz, Potter. Byłem w stanie to zrozumieć pomiędzy Pierwszym i Drugim zadaniem Turnieju, stres musiał jakoś dać o sobie się we znaki, ale teraz nie masz żadnego wytłumaczenia. Powinieneś się za siebie wziąć. Jeśli w takim stanie, w jakim jesteś teraz, wystąpisz w czasie Trzeciego zadania, gwarantuję, że nie będzie czego zbierać. Zrozumiałeś? – Draco przez cały czas swojej wypowiedzi nie odrywał od niego wzroku, podnosząc delikatnie głos, za każdym razem, gdy Harry uciekał swoim wzrokiem, przed oczami przyjaciela lub otwierał usta, by skontrować wypowiedź blondyna.
Słysząc ostatnie pytanie, nie widząc innego wyjścia, brunet skinął tylko głową, rzeczywiście czując się jak dziecko.
– Wspaniale. Smacznego.
Blondyn zakończył rozmowę surowym tonem, w końcu sam zabierając się za swój posiłek.
Blaise chichotał cicho pod nosem, siedząc po prawej stronie Harry'ego, który uparcie starał się go ignorować.
W końcu zmusił się do zjedzenia posiłku, będąc jednak kompletnie nieprzytomnym i nie biorąc udziału w rozmowie, która toczyła się przy stole. Myślał o zachowaniu Draco. Chłopak niezliczoną ilość razy udowadniał mu, że się o niego troszczy. Oboje byli dla siebie drodzy i nie wyobrażał sobie, by przez swoje zachowanie kiedykolwiek mógł stracić blondyna. Koniecznie musiał jakoś sobie poradzić z tymi durnymi fantazjami, zacząć trzeźwo myśleć i skupić się na rzeczach realnych.
– Harry, idziemy – z zamyślenia wyrwał go rozbawiony głos Malfoya. Spojrzał na blondyna nieprzytomnym wzrokiem, zauważając na jego policzkach delikatne rumieńce. Musieli rozmawiać o czymś wyjątkowo zabawnym, skoro Draco wyglądał na tak zadowolonego. Blondyn złapał Pottera za dłoń tak, jak robił to już dziesiątki razy, nie widząc w tym niczego dziwnego i pociągnął go w stronę wyjścia z Wielkiej Sali, tuż za Blaisem, Crabbe'm, Goyle'm i Pansy.
Tak, jak się umówili, na dziedzińcu prowadzącym na błonia czekali już na nich Ron i Hermiona. Rudzielec nie wyglądał na szczególnie zadowolonego, jednak powstrzymał się od komentarzy, Granger zaś pewnym siebie krokiem podeszła do Harry'ego i Draco. Od czasu ich małego pojednania oboje starali się jakoś do siebie dotrzeć i w miarę poznać. Dla Pottera ich zachowanie wyglądało dość sztuczne, ale nie miał zamiaru narzekać. Było to znacznie przyjemniejsze, od ich kłótni i małych wojenek.
Podjęli przerwaną wędrówkę, kierując się na błonia. Pierwsi szli Ślizgoni, za nimi, w małej odległości dwójka Gryfonów i Malfoy, dość mocno z tyłu zaś, wlekł się Ron.
#
Lekcja Opieki była tego dnia wyjątkowo nudna, albo może umysł Harry'ego starał się właśnie to mu wmówić, bo po dłuższej chwili walki o utrzymanie uwagi, w końcu myśli Pottera odpłynęły i zaczęły krążyć wokół tajemniczej mary w jego umyśle.
Automatycznie wykonywał polecenia gajowego. Jak przez mgłę zdawał sobie sprawę z tego, że powinni teraz wyszukiwać jakichś informacji w podręczniku.
Dzięki wpływowi przyjaźni Harry'ego na Draco, Rubeus znów odzyskał pewność siebie i odwagę do prowadzenia ciekawych lekcji. Blondyn trochę odpuścił półolbrzymowi nie sabotując już jego lekcji, ani nie komentując głośno każdej decyzji profesora. Oczywiście zdarzały się dni, kiedy lekcja wydawała się nudniejsza, niż zwykle lub Draco miał zwyczajnie gorszy dzień i pozwalał sobie na uzewnętrznienie swojej niechęci do półolbrzyma, jednak nie mogło się to równać z incydentem z Hipogryfem na ich trzecim roku.
Hagrid był świetnym przyjacielem i nigdy negatywnie nie skomentował przyjaźni Pottera z Malfoy'em. Nie raz zresztą, stwierdził, że dzięki Harry'emu, znów może czerpać radość z nauczania. Na lekcjach starali się jak najbardziej współpracować, Harry nie miał doświadczenia w nauczaniu i mógł tylko przemycać zachowania podpatrzone u innych profesorów, a Hagrid opierał swoją wiedzę na tym, czego nauczył się w praktyce. Oboje więc na własny sposób rozwijali i udoskonalali lekcje Opieki nad Magicznymi Stworzeniami, prowadzone przez Rubeusa.
Tego dnia jednak półolbrzym nie mógł liczyć na Harry'ego, co z resztą szybko zauważył, gdy prosząc uczniów o przeanalizowanie informacji o Żmijoptaku, Harry otworzył podręcznik na rozdziale mówiącym o Leprokonusach i wpatrywał się w kartkę pustym wzrokiem. Postanowił jednak odpuścić chłopakowi, zgadując, że brunet musi mieć jakiś powód, dla którego pozwolił sobie na zlekceważenie jego przedmiotu.
Myśli Harry'ego błąkały się wokół jego mary, jej pochodzenia, znaczenia czy… czego starał się uparcie do siebie nie popuszczać, jej niebezpieczeństwa. W końcu jednak, jakby sabotując te negatywne myśli, umysł Pottera na powrót skupił się na ostatnim śnie, a potem po prostu na Draco. Skupiał się na każdym dotyku blondyna, rozmowach, nawet… wspólnych kąpielach. Każda z tych rzeczy była dla niego już tak naturalna i oczywista… Uważał Draco za najbliższego przyjaciela. Takiego, z którym nie istniały tematy tabu, z którym przeżył już najgorsze chwile, gdy rzucali się sobie do gardeł i teraz mogło być tylko lepiej. Gdzieś z tyłu głowy wiedział, że blondyn zawsze będzie u jego boku, że ten arystokratyczny dupek w każdej chwili przybędzie mu z poradą i pomocą.
Harry sam nie wiedział kiedy to się stało i jaki był powód, ale nagle z jego umysłu wyrwało go uczucie, jakby zaciskało się jego gardło. Automatycznie zrobiło mu się niedobrze i coś w jego brzuchu zaczęło cholernie boleć.
– Harry… na Merlina, co jest? – usłyszał przerażony szept Malfoya, tuż przy swoim uchu.
Uniósł wzrok na przyjaciela, kompletnie nie mogąc rozpoznać jego twarzy. Była cała zamazana. Zamrugał kilka razy, czując, że jego policzki są mokre, a z oczu ciurkiem lecą łzy. Zacisnął zęby na dolnej wardze czując, że jeśli teraz się odezwie, to z jego ust wydobędzie się tylko wycie. Potrząsnął głową, chcąc dać blondynowi do zrozumienia, że nie ma się o co martwić, jednak ten wyrwał mu z rąk przemoczoną już łzami książkę, złapał go mocno za dłoń i bezceremonialnie zaczął ciągnąć w stronę Czarnego Jeziora, kompletnie ignorując ciekawski i zszokowany wzrok uczniów, którzy widząc tę dziwną sytuację, natychmiast stracili zainteresowanie podręcznikami.
Hagrid zagrzmiał groźnie, każąc uczniom wrócić do lekcji, nie komentując jednak ucieczki Malfoy'a i Pottera. Widział, że coś rzeczywiście musiało się stać i postanowił w tej kwestii zaufać Ślizgonowi. Tylko ten jeden raz.
Draco nie myślał co robi, uparcie ciągnął Gryfona do miejsca, koło powalonego drzewa, gdzie miał pewność, że będą mieli chwilę prywatności. Harry zaś, nie mogąc opanować toczących się z jego oczu łez, dał się prowadzić niczym szmaciana lalka. Dopiero na miejscu blondyn wyswobodził dłoń Gryfona z uścisku, sadzając go na kłodzie.
– Gadaj, co jest? – warknął chłopak. Jego głos wyraźnie drżał, zdradzając jego zdenerwowanie. Widział Harry'ego w takim stanie po raz pierwszy i sam ledwo powstrzymywał się przed wpadnięciem w panikę.
Brunet uniósł wzrok na przyjaciela, chcąc coś powiedzieć, ale z jego ust wydobył się tylko nieartykułowany jęk. Jego policzki i nos były kompletnie czerwone, oczy tonęły we łzach, a jego ramiona wyraźnie się trzęsły. Mimo całych swoich chęci, nie potrafił się uspokoić, a każda próba kończyła się następną falą płaczu. Draco, widząc to i zdając sobie sprawę z tego, że nie ma co liczyć na racjonalną rozmowę z przyjacielem, usiadł koło niego i otoczył go ramionami, przyciągając do swojej klatki piersiowej. Nie obchodziło go to, że Harry ubrudzi i wygniecie jego szatę. W tej chwili pragnął tylko wiedzieć co się działo z jego przyjacielem. Czuł się bardzo niepewnie, kompletnie niewiedząc jak ma się zachować. Instynktownie zaczął przeczesywać włosy chłopaka palcami, pamiętając jak relaksująco to działało na niego, gdy robił to Harry. Zaczął cicho uspokajać go, powtarzając kojące „cii" i kołysać delikatnie na boki, tak jak robiła to jego matka, gdy był mały.
Miał wrażenie, że do momentu, aż Harry trochę się uspokoił minęły całe godziny. Straszne godziny, wypełnione poczuciem winy, że nie jest w stanie w żaden sposób pomóc przyjacielowi. Gryfon, drżący w jego ramionach w spazmach płaczu, wydawał mu się teraz jeszcze drobniejszy.
Odkąd kojarzył, Harry był dość niski i niezdrowo chudy, Draco jednak nigdy o to nie wypytywał, zrzucając winę na geny Gryfona. Blondyn ostatnimi dniami zaczął zdawać sobie jednak sprawę z tego, że wina mogła jednak leżeć po stronie Pottera, chłopak w końcu dość mało jadł, nie sypiał wystarczająco i przysparzał sobie mnóstwo stresu. Malfoy nie mógł zrozumieć, dlaczego gryfońscy przyjaciele Pottera, przez ostatnie trzy lata nie zadbali o jego zdrowie. W końcu zdecydowaną większość roku chłopak spędzał właśnie w szkole. Dwa miesiące pod opieką rodziny nie mogły zrównoważyć tak nieodpowiedzialnego podejścia.
Malfoy kojarzył, że brunet mieszkał u swojego wujostwa, jednak nigdy nie dowiedział się, ani też nie dopuścił do siebie myśli, że Harry mógł być źle traktowany i nie rozwijał się odpowiednio już od lat młodości. Nigdy nie rozmawiali zbyt wiele o swoich rodzinach, żaden z nich nie planował z własnej inicjatywy poruszać tak niekomfortowego tematu.
– Harry… – gdy w końcu się odezwał, jego głos wydał mu się nienaturalnie głośny.
– Przepraszam, Draco… – odezwał się brunet, mocno zachrypniętym głosem, prostując się z niechęcią. Nadal delikatnie drżał w spazmach, gdy zaczął przecierać palcami oczy, pociągając przy tym nosem.
Blondyn sięgnął po kamyk, leżący nieopodal na ziemi, po czym wyciągnął z połów szaty różdżkę, by transmutować go w białą chusteczkę, którą zaraz podał Potterowi. Ten przyjął podarunek, zaraz korzystając z niego odpowiednio. Gdy wyczyścił nos, zaczął trzeć zewnętrzną stroną dłoni swoje oczy, robiąc to jednak nienaturalnie długo, ewidentnie chcąc uniknąć kontaktu wzrokowego z przyjacielem.
– Możesz mi powiedzieć, co się stało? – spytał ostrożnie Draco, sięgając po dłonie chłopaka i odciągając je od jego twarzy. Harry spojrzał na niego nieprzytomnym wzrokiem, w jego oczach widać było jednak mieszankę strachu, żalu i niepewności, Nie był pewien, czy w ogóle jest w stanie cokolwiek odpowiedzieć, a poza tym zaczynało mu być słabo. Przypuszczał, że jego organizm jest zwyczajnie wycieńczony płaczem. Wbrew sobie pokiwał jednak głową. Jak nikt inny, Draco zasługiwał na szczerość.
– Nie mam pojęcia co się ze mną dzieje… – zaczął powoli, kompletnie nie poznając swojego głosu. Miał wrażenie, że dociera do niego zza jakiejś wygłuszającej i zniekształcającej zasłony. – Mam wrażenie że… – przerwał, chcąc ułożyć to zdanie w inny sposób – czuję się… – po raz drugi zrezygnował, naprawdę nie mogąc się wyartykułować – mam wrażenie…
– Potter, do rzeczy – powiedział Malfoy poważnie, zaciskając palce na dłoniach przyjaciela.
– Czuję się tak… jakbym nie był sobą… – powiedział cicho, choć sam nie był pewny, czy te słowa naprawdę wyszły z jego ust. Zacisnął powieki, czując jak jego oczy zaczynają piec. – Nie poznaję się… tych myśli i uczuć… – Harry zacisnął mocno dłonie, chcąc się w ten sposób upewnić, że nadal jest przy nim Ślizgon. Czuł go, zdecydowanie, ale… miał wrażenie, że nie czuł samego siebie. – Draco, źle się czuję – powiedział jeszcze słabym, przerażonym szeptem i cały otaczający go świat nagle zniknął, albo to on zniknął z całego świata…
