Percy
Pojawili się na obozie. Pierwsze co zauważył Percy, to skupisko herosów na środku polany. Każdy był wpatrzony w niebo. Spojrzał tam gdzie wszyscy i otworzył usta w niemym okrzyku. Po niebie leniwie płynął sobie najprawdziwszy zamek, opierając się na wielkiej chmurze. Kiedy dotarł do granicy obozu, zatrzymał się, a z środka wyszła postać kobiety. Spojrzała na nich władczo z góry i zeskoczyła co spotkało się ze stłumionym okrzykiem herosów. Kiedy zbliżyła się do ziemi, nagły podmuch wiatru sprawił, że wszyscy musieli zasłonić nos i oczy, chroniąc je przed wznoszącym się piaskiem.
- Percy Jackson - powiedziała wśród ciszy, nie podnosząc głosu. Wszystkie oczy skierowały się na niego, jednak to intensywne niebieskie źrenice bogini paliły go najbardziej.
- Ambriosa - szepnęła Artemida stojąca obok Percy'ego i padła na kolana. Herosi zmieszani zaistniałą sytuacją poszli w jej ślady. Tylko Percy stał jak wmurowany.
- Nie ukłonisz się bogini destrukcji? - spytała z lekkim uśmiechem.
- A jednak tu jesteś - odpowiedział ignorując jej pytanie, na co bogini roześmiała się na głos.
- Odważny - przyjrzała mu się uważnie. - Posejdon powiadomił cię o twojej próbie?
- O tym, że muszę z tobą walczyć, albo zniszczysz ziemię? - zirytował się Percy. - Nie mam wyboru.
- Wybór masz zawszę, ale tylko osoba, która nie chce stawić czoła próbie, dowodzi większego tchórzostwa niż osoba, która jej nie podoła.
Percy zrobił urażoną minę.
- Jestem zmuszony walczyć z tobą, a to mi się nie podoba. Ryzykowanie życia bez celu to głupota, a ja walczę tylko jak muszę.
- Szkoda, że nie wiedziałeś tego, gdy twoja przyjaciółka... - zaczęła, ale Percy przerwał jej ostrym tonem.
- Nie kończ! Nie masz prawa!
Annabeth przyglądał się tej wymianie zdań nic nie rozumiejąc. W tej chwili mimo, że Percy był dla niej wrogiem, było jej go szkoda, bo widocznie bogini podjęła drażliwy dla niego temat. Widziała to po jego zachowaniu, kiedy ręce drżały mu z bezsilnej złości. Tylko kim była tajemnicza przyjaciółka? Rzuciła szybkie spojrzenie na Piper, która wpatrywała się w Percy'ego. Nagle zrozumiała, że jej przyjaciółka wszystko wie, dlatego broniła chłopaka.
- Każdy tchórz ma swoje wymówki - głos bogini przywrócił ją do rzeczywistości. - Ale ty nie jesteś tchórzem, mam rację Percy?
Heros niepewnie skinął głową na potwierdzenie jej słów.
- Czego ode mnie wymagasz? - spytał po chwili.
- Dobrze wiesz. Będziemy walczyć. W twoich rękach jest los ziemi herosie z przepowiedni.
Usłyszał zduszone okrzyki ludzi dookoła siebie, ale nie zwrócił na to najmniejszej uwagi.
- Masz jeden warunek do spełnienia Percy. Jeżeli w ciągu 24 godzin od teraz nie podejmiesz ze mną walki, zniszczę waszą planetę nie dając nikomu nawet najmniejszej próby ocalenia jej. Chodzi mi tylko o ciebie - powiedziała.
- 24 godziny to za mało - Percy zaczął powoli - daj nam trochę więcej czasu.
Na jego słowa Ambriosa uśmiechnęła się i rozejrzała po polanie, gdzie wszyscy herosi nadal przed nią klęczeli.
- Jesteś wyjątkowym herosem Percy. Nie boisz się sprzeciwić bogom mimo, że każdy może cię unicestwić w jednej chwili. Ujęła mnie twoja odwaga - dodała po chwili. - Dam ci trzy dni, od tej pory. Kiedy minie czas będę czekała na ciebie w tym miejscu. Jeżeli się nie pojawisz wiesz co się stanie.
Po wypowiedzeniu ostatnich słów rozpłynęła się w lekkiej mgiełce, a oszołomieni herosi zaczęli podnosić się z ziemi. Percy wiedział, że musi zrealizować plan Posejdona. Odszukał wzrokiem Piper, Leo, a następnie Annabeth. Nie lubił jej, ale w tej sytuacji nie miał wyjścia. Musiał im zdradzić cel swojej misji i ruszyć na wyprawę do rzymskiego obozu.
Percy gestem zawołał ich do siebie i zaczął tłumaczyć czego dowiedział się od Posejdona. Nie potrafił im tylko powiedzieć, dlaczego akurat muszą lecieć do obozu rzymian.
- To jest mój cel - podniósł głowę i spojrzał każdemu w oczy.
- Ale dlaczego? - naciskała Annabeth. - Dlaczego akurat tam i czemu nie wiedzieliśmy o drugim obozie.
Percy zacisnął powieki, zirytowany pytaniami dziewczyny, ale wziął głęboki oddech i odpowiedział spokojnie.
- Na to pytanie nie znam odpowiedzi.
- Co daje jej prawo, żeby kogokolwiek poddawać takiej próbie - wybuchnęła nagle Piper. - To jest nienormalne.
- Jest boginią destrukcji, widocznie może robić co chce. Leo przygotujesz Argo? - jego wzrok przeniósł się na chłopaka, który skinął głową i zaczął biec w stronę bunkru. Usłyszeli jeszcze na odchodnym, żeby dali mu pół godziny.
- Percy - zaczęła Annabeth, a on wbił w nią spojrzenie, zdziwiony, że odezwała się do niego po imieniu. - Czy uważasz Piper za prawdziwą przyjaciółkę?
To pytanie wyprowadziło go z równowagi. Zdawał sobie sprawę, dlaczego padło. Jej krew była potrzebna do stworzenia wywaru.
- Na to pytanie też nie znam odpowiedzi.
Odwrócił się od dziewczyn i zaczął zmierzać w stronę plaży.
- Za godzinę wylatujemy - dodał nie patrząc na nie.
Trójka herosów odnalazła Percy'ego na plaży. Siedział z głową miedzy kolanami, a nad nim stała Artemida, przyglądając mu się badawczo.
- Co oni mogą o tym wiedzieć - do ich uszu dotarł załamany głos chłopaka.
- Dasz radę Percy - odparł cicho bogini - nie ważne co to jest, odpowiedź znajduje się w tamtym obozie. Powodzenia.
Artemida zniknęła w złotym błysku, a Percy się podniósł i otrzepał spodnie. Odwrócił się i ujrzał przyglądających mu się Piper, Annabeth i Leo.
- Gotowi?
Skinęli równocześnie głowami. Percy bez słowa ich minął i ruszył w stronę statku.
Stał oparty o burtę statku. Lecieli już od ponad godziny. Podziwiał chmury leniwie krążące wokół statku i próbował sobie wyobrazić jak to wszystko się potoczy. Jedno wspomnienie nie dawało mu spokoju. Ciągle pojawiał się obraz z przeszłości jego przyjaciółki w momencie śmierci. Powoli je przywoływał, etapami, by następnie zatrzymywać w najważniejszych momentach i uzupełniać o swoje błędy i czynności, których nie wykonał, a powinien. W następnej chwili wspomnienie umykało w zapomnienie, zostawiało po sobie dominującą pustkę i ogromny żal, który wybijał się ponad inne emocje. Zacisnął rękę na długopisie w kieszeni.
- Percy? - usłyszał cichy głos, który wyrwał go z ponurych myśli. Odwrócił się, by stanąć twarzą w twarz z Annabeth. Czy ujrzał gdzieś głęboko na dnie jej oczu współczucie? Nie, musiał się przewidzieć.
- Słucham? - starał się odpowiedzieć od niechcenia, jednak z lekką irytacją usłyszał drżenie w swoim głosie.
- Wszystko w porządku? Stoisz tu całą drogę, patrząc w jeden punkt. Martwimy... Piper się o ciebie martwi - zmieniła szybko wypowiedziane słowa.
Wpatrywał się przez chwilę w jej szare oczy i stwierdził, że zawładnęło nim zaskakujące uczucie spokoju.
- Wszystko ok, Annabeth - wyszeptał. - Taki już jestem, z czasem się przyzwyczaisz.
Na tym rozmowa się zakończyła. Córka Ateny postanowiła zostawić chłopaka samego ze swoimi myślami.
- Dupek - rzuciła pod nosem na odchodnym.
Nie mogła zauważyć, że kąciki jego ust lekko drgnęły.
