Zapach drewna i starego papieru wypełniał Bibliotekę Nowicjuszy – miejsce niemal całkiem wymarłe w tych godzinach, jakoby był już wieczór albo nawet i noc, lecz przez ogromne witraże nadal przebijała jasna poświata dnia. Sonea najbardziej lubiła właśnie to jedno okienko między zajęciami; prawie wszystkie klasy, oprócz jej, miały w tym czasie lekcje. Wykorzystywała ten czas, aby zaszyć się między sięgającymi sufitu regałami i zaznać trochę spokoju. Zazwyczaj nikt jej wtedy nie nachodził – chłopcy z jej grupy rzadko kierowali kroki ku bibliotece. Częściej zaszywali się gdzieś w korytarzach Uniwersytetu i zajmowali męskimi sprawami, jak to zwykli mawiać.Trassia zaś tylko czasami podążała jej śladami w te rejony Gildii. Najczęściej wtedy, kiedy naprawdę musiała. Tak jak teraz – w Drugi Dzień, coraz bliższy Szóstego, czyli terminu oddania wypracowania z alchemii, a ściślej: chemii.

Dziewczyny błądziły więc razem między półkami i ze znużeniem wyszukiwały najpotrzebniejszych tytułów.

Ile bym dała, żebym mogła tak po prostu iść do Rothena i poprosić go o pomoc, pomyślała Sonea. Westchnęła z żalem – Akkarin nigdy by się nie zgodził, nawet jeśli już nie traktował jej jak zakładniczki.

– Tu coś jest – mruknęła Trassia, wskazując na grube, opasane twardą, poszarzałą okładką tomiszcze. Musnęła jego grzbiet drobnym palcem, a następnie chwyciła wolumin i ostrożnie wysunęła z półki. Niemal z odrazą zlustrowała tytuł, na co Sonea cicho zachichotała. Żadna z nich nie przepadała za alchemią.

Obie nowicjuszki ruszyły ku stolikom znajdującymi się za regałami blisko wejścia. Zasiadły przy jednym z nich, położyły książkę na blacie i rozłożyły notatki. Skupione na wyszukiwaniu informacji, w ciszy spisywały kolejne zdania swoich wypracowań, co trochę wymieniając się spostrzeżeniami.

– Uzdrawianie jest o wiele ciekawsze – usłyszała Sonea po kilkudziesięciu długich minutach. Mimowolnie się uśmiechnęła, uświadamiając sobie, ile razy powtórzyła podobne słowa swojemu byłemu mentorowi.

– Trudno się nie zgodzić. Też zamierzasz wybrać to na dyscyplinę, prawda? – zagadnęła, żeby choć na chwilę oderwać się od rozprawki.

– Mhm. Choć nie ukrywam, że nie od początku byłam przekonana. Bardziej Narron zaszczepił we mnie zainteresowanie tą dyscypliną. Dopiero po czasie zrozumiałam, jak ważne i potrzebne to jest.

– Ach, Narron – mruknęła Sonea, przypatrując się badawczo koleżance, której oczy aż błyszczały na wzmiankę o chłopaku. – Takie z was papużki nierozłączki, że aż korci mnie, aby zapytać, gdzie on teraz jest.

Policzki Trassi oblał róż, a usta ułożyły się w niewinny uśmieszek.

– Oj, to wcale nie tak, że spędzamy ze sobą cały czas. Owszem, na przerwach oraz lekcjach jesteśmy niemal ciągle razem, ale to dlatego, że po zajęciach nie mamy na to zbyt wiele czasu – wytłumaczyła, bawiąc się rogiem kartki z zeszytu. Wzrok miała zamyślony, jakby rozmarzony, a Sonea pomyślała sobie, że niczyje tęczówki nie przywodziły jej na myśl głębokiego, wzburzonego oceanu tak bardzo jak te Trassii. – Po prostu… gdy dwie osoby zakochują się w sobie, to tak jakby ich dusze nieustannie się szukały. Jak nie widzę Narrona, myślę o nim, a kiedy jestem obok niego, dosłownie każda część mnie woła o choć odrobinę jego dotyku i uwagi. – Dziewczyna machnęła lekceważąco ręką i zachichotała, zupełnie jakby jeszcze chwilę wcześniej wcale nie wyznawała głębi swoich uczuć. – No, sama pewnie wiesz, jak to jest.

Nie wiedziała.

Wprawdzie Sonea poznała smak zauroczenia jeszcze na pierwszym roku w Gildii. Miesiące temu Dorrien, syn Rothena, zawitał tu w odwiedziny i pewnego dnia zabrał ją nad źródełko ukryte głęboko w lesie, a tam skradł jej pierwszy pocałunek. Nigdy jednak nie obdarzyła go niczym silniejszym, choć wtedy na samą myśl o nim jej serce przyspieszało. Przy kolejnej jego wizycie odrzuciła go, choć nie do końca z własnej woli. Wszak obawiała się, że Dorrien mógłby paść ofiarą Akkarina, którego wtedy uważała za potwora.

Dziś, myśląc o młodym Uzdrowicielu, Sonea nie czuła absolutnie niczego ekscytującego. Uwielbiała go, owszem, ale już od dawna postrzegała go bardziej jak starszego brata aniżeli potencjalnego kochanka.

– Właściwie to nie – wydusiła w końcu z lekkim zawstydzeniem.

Trassia niemal ze zgrozą wybałuszyła swoje piękne oczy i rozchyliła usta w zadziwieniu.

– Nie?

– Nie. Slumsy raczej nie słyną z… romantycznych schadzek czy czegoś w rodzaju I żyli długo, i szczęśliwie. – Niemal parsknęła. – Tam z reguły jak już ktoś młody się wiązał to z powodu wpadki. A odkąd wstąpiłam do Gildii, po prostu nikt się nie przytrafił.

Wzruszyła ramionami i już zamierzała wrócić do pisania pracy, ale znów dobiegł ją głos Trassii, uśmiechającej się ciepło.

– Poniekąd nawet ci zazdroszczę. Wiesz, tego, że to jeszcze przed tobą – powiedziała. – W życiu każdego przychodzi wreszcie moment pierwszego zakochania. I kiedy przyjdzie, uwierz mi, będziesz wiedziała, a nic nie pobudza bardziej niż pierwsze motyle w brzuchu.


Administrator ze znużeniem spoglądał na stertę dokumentów na swoim biurku. Nie powstrzymał kolejnego już tego dnia westchnienia przepełnionego zrezygnowaniem. Od kilku godzin pracował w ciszy, która aż dzwoniła mu w uszach, natomiast stos papierów przed nim wcale nie malał.

Zmartwienia nawarstwiały się na jego barkach od dawna i Lorlen miał coraz mniej sił do czegokolwiek.

Mężczyzna wypuścił powietrze z ust i, odbiwszy się od ławy, odwrócił się w przeciwnym kierunku wraz z obrotowym fotelem. Za szybą przed nim już zmierzchało. Okna jego gabinetu wystawiono na zachód, dzięki czemu każdego wieczoru mógł podarować sobie tych kilka lub kilkanaście minut wytchnienia, aby delektować się piękną scenerią.

Niebo nad Imardinem skąpała pomarańcz, a ostre, ogniste światło zachodzącego słońca objęło wszystko po horyzont.

– Widok niemalże taki sam jak lata temu, kiedy jako nowicjusze obserwowaliśmy zachody ze wzgórza.

Administrator podskoczył nerwowo, a siedzenie pod nim zaskrzypiało. Natychmiast spojrzał za siebie, w głąb pokoju. Tam, nieopodal drzwi, z założonymi na piersi rękoma, stał mag odziany w czarne szaty.

Spojrzenia obu mężczyzn skrzyżowały się, lecz Lorlen nie zdołał niczego wyczytać z ciemnych oczu Wielkiego Mistrza.

– Akkarin. Nie spodziewałem się ciebie tutaj – powiedział ostrożnie. Wstał i powolnymi ruchami dłoni wygładził swoją niebieską szatę, nie wiedząc co innego zrobić z rękoma. Zesztywniał, gdy czarny mag się zbliżył.

Z każdym kolejnym dniem Administrator pokładał coraz mniejsze zaufanie w dawnym przyjacielu, więc i niezapowiedziane wizyty Akkarina przyprawiały go od jakiegoś czasu o dreszcze.

– Przechodziłem akurat i zastanowiłem się, co takiego słychać u naszej małej rodzinki. A któż wiedziałby lepiej od ciebie, stary przyjacielu?

W ostatniej chwili Lorlen powstrzymał nerwowy chichot. Fala sentymentalnego ciepła, ale również i trwogi zalała go naraz, kiedy usłyszał dobrze znane mu określenie na Gildię, jakiego obaj używali od czasów zajęcia przez nich stanowisk Administratora oraz Wielkiego Mistrza.

Ciepła, bo tęsknił do dawnych, bardziej beztroskich lat.

Trwogi, bo w końcu wypowiedział te słowa Akkarin, ale nie ten Akkarin sprzed lat, a czarny mag. Mężczyzna, którego Lorlen już nie znał.

– Przybycie Ambasadora Dannyla wraz z dzikim znalazło się teraz w centrum zainteresowań magów – powiedział wręcz machinalnie dopiero po dłuższej chwili. – Dobrze, że Dannyl nauczył chłopaka kontroli, inaczej mielibyśmy więcej powodów do niepokoju.

Coś odmalowało się na twarzy Wielkiego Mistrza, a mag w niebieskiej szacie dałby sobie rękę uciąć, że był to jakiś rodzaj rozbawienia. Szybko jednak skryła to beznamiętna maska.

Czyżby i on przypomniał sobie o okresie sprzed dwóch lat, kiedy to niewyszkolona w kontroli Sonea spędzała sen z powiek wszystkich w Gildii?

– W rzeczy samej. To odejmuje nam mnóstwa problemów – przyznał Akkarin, pocierając smukłą dłonią ostrą linię szczęki. – Jednakże twoje strapienia dotyczące dzikiego z Elyne wiążą się z inną kwestią, nieprawdaż, przyjacielu?

Lorlen zacisnął usta i, przypatrując się z uwagą czarnemu magowi, przytaknął.

– Farand wyraził chęć nauki w Gildii i zostanie przyjęty w letnim naborze – zaczął. – Uważa się jednak, że chłopak wymaga większej uwagi niż przeciętny nowicjusz. Pojawiły się propozycję, aby któryś z magów objął nad nim opiekę.

– I ty już nawet wiesz kto.

Akkarin nie pytał. Akkarin stwierdził.

Lorlen rzucił okiem na czerwony pierścień na swoim palcu; bezpośrednie połączenie z czarnym magiem. Jego osobiste więzienie i codzienna zmora.

Akkarin wiedział.

– Rothen – wydusił niepewnie. – Zasugerowano, że Mistrz Rothen mógłby być dobrym wyborem, z uwagi na jego wcześniejszą opiekę nad Ambasadorem Dannylem za czasów jego nowicjatu. To mogłoby ułatwić zaaklimatyzowanie i zdobycie zaufania Faranda.

– Zatem Rothen. – Lorlen zamrugał w zdumieniu, usłyszawszy spokój i pewność w głosie Wielkiego Mistrza. Nie zdążył jednak zadać mu żadnego pytania, ponieważ Akkarin już kontynuował: – Być może nowy podopieczny pokrzepi starego Alchemika po utracie poprzedniej nowicjuszki, nie uważasz?

Albo raczej odwróci uwagę od Sonei oraz twojego mrocznego sekretu, pomyślał z przekąsem, spostrzegając cień ironii w oczach Akkarina.

– Widziałem ostatnio Soneę – powiedział Lorlen podejrzliwie. – Zdaje się, że nawiązała ostatnio lepsze relacje z osobami ze swojej klasy. Dość nieoczekiwane, zważywszy nie na jej pochodzenie, co na twoje podejście do tematu jej znajomości. Stary przyjacielu.

– Sonea doskonale wie, gdzie leży linia, której nie należy przekraczać, Lorlenie. Nie musisz tak zamartwiać się moją nowicjuszką. Tak długo, jak nie robi niczego… nieprzemyślanego, nie będę ingerował bardziej niż potrzeba.

Administratorowi nie spodobał się sposób, w jaki Akkarin wypowiedział słowo moją – ostrzegawczy i niepokojący, a zarazem zupełnie... lekki.

– Co później? Po ukończeniu przez nią studiów? W końcu będzie musiała opuścić rezydencję. Jak wtedy zamierzasz utrzymać milczenie jej i Rothena?

Wielki Mistrz leniwie przeniósł wzrok z Lorlena na okno za nim, zamyślony. Następnie odwrócił się i nieśpiesznym krokiem minął szklany stolik obity na brzegach polerowanym drewnem oraz otaczające go fotele.

– Rozmawialiśmy już o tym. Zostało dwa i pół roku. Ja jeszcze zdążę podjąć decyzję, a ty zdążysz się dowiedzieć, kiedy nastanie odpowiednia pora – powiedział na odchodne. Jego ton nie zdradził ani grama emocji. – Jeżeli nie masz dla mnie żadnych innych rewelacji niż Farand z Darellas, pozwól, że się oddalę, Administratorze.

I kiedy nastanie pora, powiesz mi również, po co to wszystko?

Akkarin posłał wiązkę magii i drzwi gabinetu otworzyły się.

– Nie uwierzysz, kiedy powiem ci, że to dla dobra naszej rodzinki – mruknął, rzuciwszy dawnemu przyjacielowi ostatnie spojrzenie przez ramię, a kąciki jego ust uniosły się nieznacznie. – W swoim czasie, Lorlenie, powiem ci wszystko.

I wyszedł.


Ręce Sonei niekontrolowanie zadrżały, kiedy sięgała po dwie książki skryte pod notatkami. Namacalnie czuła na sobie przewiercający ją na wskroś wzrok. Odniosła wrażenie, że Akkarin obserwował ją niczym drapieżnik, gdy z ostrożnością objęła woluminy przy piersi, a szkolne zeszyty odłożyła w nieładzie na biurko.

Odruchowo wzniosła tarczę wokół swoich myśli, choć tak naprawdę nie wiedziała co takiego mogłyby mu zdradzić, jeśli z jakiegoś powodu postanowił je po cichu sczytywać. Jednakże po upływie kolejnych sekund Wielki Mistrz nie odwrócił od niej wzroku i Sonea zrozumiała, że po prostu się jej przyglądał.

– Viola wie, że ma nie ruszać moich notatek – bąknęła, ponieważ spojrzenie mentora stało się kalkulujące, jakby już był gotów do podważenia pomysłu, jakim było skrywanie ksiąg o czarnej magii między podręcznikami i notesami. W odpowiedzi Akkarin skinął ledwie zauważalnie. – Możemy już iść – dodała.

– Zatem chodźmy.

Sonea dziwnie się czuła, stojąc wraz z nim w jej własnym pokoju. Dziwnie, bo zdarzało się to nieczęsto, a i dlatego też, że pomimo pewnej niezręczności sytuacji potrafiła odnaleźć w niej swobodę. Towarzystwo Wielkiego Mistrza lubiła i ceniła sobie coraz bardziej, niezależnie od tego, czy o czymś dyskutowali, czy nie rozmawiali w ogóle.

Wyszli na pusty korytarz w ciszy i, idąc w wieczornym półmroku rezydencji, dotarli do klatki schodowej. Tam Akkarin przepuścił ją pierwszą, ale zanim dziewczyna postawiła stopę na stopniu, rozświetlił nad ich głowami kulę świetlną. Ruszyli ku dołowi, jasny poblask podążał za nimi. Nie zatrzymali się na parterze, tylko zeszli jeszcze niżej – prosto do podziemnego pomieszczenia.

Kiedy przez nie przechodzili, Sonea z zaciekawieniem zerknęła na stół. Ostatnim razem była tu podczas nauki o krwawych klejnotach, tuż przed zabójstwem, więc wszystkie przyrządy, jakich wtedy używała już schowano. Nowicjuszka dostrzegła natomiast wypaloną dziurę w blacie, pamiątkę po upuszczeniu przez nią stopionego szkła. Do tej pory zastanawiała się, czy Wielki Mistrz w ogóle zwrócił na to uwagę.

– Pamiętasz, mam nadzieję, jak mówiłem ci, że błądziłem miesiącami po tunelach Gildii, aż odnalazłem skrzynię z księgami o czarnej magii? – Akkarin podszedł do wejścia prowadzącego ku ukrytym korytarzom i otworzył je. Sonea przytaknęła głową. – Trzymam je cały czas właśnie tam.

Ponownie przepuścił ją pierwszą i już po chwili znaleźli się w wąskim przejściu.

W podziemiach zawsze wiało chłodem, niezależnie od temperatur na zewnątrz, ale żadne z nich nie zdążyło odczuć zimna, ponieważ momentalnie otuliła ich cieplna tarcza Wielkiego Mistrza. Wciąż też oświetlał im drogę; delikatny poblask ukazywał ceglane ściany, które echem odbijały odgłosy ich kroków.

Sonea z ostrożnością zerknęła w bok, nieco powyżej, i uważnie zlustrowała oblicze mentora. W ciemnościach tunelu światło oblewające twarz Akkarina podkreślało jego ostre rysy – zarys żuchwy, kości policzkowe i prosty nos, a sposób w jaki lśniło w czarnych, bezdennych oczach niejedną osobę doprowadziłby do drżenia, tego dziewczyna była pewna. Na pierwszy rzut oka Akkarin nie zdradzał najmniejszych nawet emocji, ale im dłużej Sonea go obserwowała, z tym większą łatwością zaczęła dostrzegać niewielką zmarszczkę zarysowaną między jego brwiami.

Coś go trapi.

– Wszystko w porządku, Wielki Mistrzu? – zapytała, nim zdążyła to przemyśleć i ugryźć się w język.

Spojrzał na nią i zmarszczka zdradzająca zamyślenie naraz się pogłębiła. Milczał przez chwilę, najpewniej zastanawiając się nad odpowiedzią.

– Po prostu rozmawiałem dzisiaj z Lorlenem.

Och.

Nie musiał niczego więcej mówić – doskonale wiedziała, ile kosztowało go zapewnienie sobie milczenia Administratora. Położył na szali całe jego zaufanie i lata przyjaźni, aby utrzymać w tajemnicy praktykowanie czarnej magii. Sonea wiedziała również, jak bardzo go to bolało.

– Myślisz – zaczęła niepewnie – że gdybyś spróbował mu… wytłumaczyć, uwierzyłby ci?

Wielki Mistrz pokręcił głową.

– Nie sądzę, żeby był to dobry pomysł – mruknął ponuro. – Mógłby uznać to za manipulację, a ja nie mógłbym dostarczyć mu żadnych dowodów na zagrożenie ze strony Ichanich.

Sonea sposępniała. Doskonale zdawała sobie sprawę ze słów Akkarina. Wiara na słowo nie wchodziła w grę w przypadku tej sytuacji. Nie po takim czasie i nie w takich okolicznościach. Udowodnienie tego zaś było praktycznie niemożliwe – gdyby Akkarin albo ona wpuścili kogokolwiek do swoich umysłów i poddali się prawdomówności, istniałoby ryzyko, że mag odczytujący ich myśli nauczyłby się tajników czarnej magii.

Nie mogli do tego dopuścić, wszak złamaliby kolejne reguły Gildii i mogłoby to sprowadzić srogie niebezpieczeństwo na Kyralię, gdyby zakazana wiedza trafiła w niepowołane ręce.

Nie znajdując żadnych słów, posłała mu uśmiech pełen pokrzepienia. Wtedy niespodziewanie poczuła dłoń obejmującą jej ramię i delikatne szarpnięcie. Jęknęła zaskoczona, ale po chwili zrozumiała; nie wiedziała, dokąd dokładnie się kierowali, zatem omyłkowo szła przed siebie, a powinni skręcić w jedną z odnóg korytarza.

Kąciki ust Akkarina uniosły się lekko. Skręciwszy w prawo, wciąż podtrzymywał Soneę, i dopiero kiedy przeszli kilka kolejnych kroków, puścił ją, pozostawiając po swoim dotyku przyjemne łaskotanie na jej skórze.

– Sama chciałabym móc wytłumaczyć tak wiele spraw Rothenowi – powiedziała w końcu. – Wszystko byłoby o wiele łatwiejsze, gdybyśmy mogli im to wyjaśnić.

– Tak, byłoby – zgodził się, a jego głos wydawał się niemal odległy. Po chwili jednak wbił w nią wzrok, jakby o czymś sobie przypomniał. – Co do Rothena, Soneo. Starszyzna wytypowała go na mentora dla tego dzikiego maga z Elyne, który przybył wraz z Dannylem.

Każde słowo wypowiadał powściągliwie, z uwagą badając reakcję Sonei, która natychmiast przystanęła.

Na jedno uderzenie serca zrobiło jej się nieprzyjemnie zimno, lecz szybko się opamiętała.

Przecież Rothen ma prawo wziąć nowego nowicjusza pod swoje skrzydła.

– Interesujący wybór starszyzny – skomentowała tylko, zbyt sucho, jak zauważyła z niezadowoleniem. – A… co na to Rothen? Podejmie się?

– Jeszcze nie wiadomo. Zapewne tak, zważywszy na jego zażyłość z Ambasadorem. Być może dzięki temu Farandowi łatwiej będzie odnaleźć się w Gildii. – Wznowili chód, ale przez cały czas Sonea czuła na sobie palące, świdrujące spojrzenie Wielkiego Mistrza. – Wiesz doskonale, że Rothenowi nikt nigdy cię nie zastąpi, Soneo.

Uspokajający ton w głosie jej mentora podziałał kojąco.

Kojąco działał również, co Sonea spostrzegła z zadziwieniem, sposób w jaki Akkarin często wypowiadał jej imię.

Zwróciwszy się ku niemu, uśmiechnęła się.

– Wiem – odparła cicho, już tym razem szczerze. – Po prostu za nim tęsknię.

Nie chciała bardziej rozwijać tego tematu – wszak to za sprawą zakazu Akkarina nie mogła wymienić choćby kilku zdań z byłym mentorem, ale nie zamierzała też dać mu odczuć, że obwiniała go za to. Doskonale wiedziała, że sytuacja nie pozostawiła mu innej możliwości.

Znowu się zatrzymali, tym razem na zakręcie prowadzącym bezpośrednio pod budynek Uniwersytetu. Na tej głębokości korzenie ogromnych, porastających teren Gildii drzew przebijały się między cegłami, a cisza panująca w opustoszałych tunelach przytłaczała.

– Jeżeli chcesz... – zaczął, zastanawiając się nad doborem słów. – Ufam ci i wiem, że mnie nie zdradzisz. Rozegraj to odpowiednio, a będziesz mogła porozmawiać z Rothenem.

Sonea potrzebowała chwili na przetrawienie słów Wielkiego Mistrza. Bezwiednie ścisnęła mocniej księgi, które nagle zaczęły ciążyć jej bardziej niż przez całą drogę.

– C-co sugerujesz?

Akkarin posłał jej półuśmiech.

– Zrób tak, aby myślał, że o niczym nie wiem. Udawaj, że wymknęłaś się bez mojej wiedzy – rzucił, wzruszywszy ramionami. – Coś wymyślisz. Jutro będę przez pół dnia na dworze u króla, więc wykorzystaj to jako pretekst.

Brwi dziewczyny podskoczyły i szeroki uśmiech wstąpił na jej twarz.

– Dziękuję.

Nie przejęła się załamanym z radości głosem. Oczyma wyobraźni już znajdowała się w pokojach Rothena, popijając z nim rakę oraz sumi i rozmawiając beztrosko jak dwa lata temu.

Wtedy poczuła przyjemne smyrnięcie w okolicach czoła i policzka. Akkarin delikatnie odgarnął kosmyk włosów opadający na jej twarz i ostrożnie wsunął go za ucho, powodując dreszcz u Sonei, która z zawstydzeniem wbiła wzrok w czubki swoich butów.

– Możemy iść dalej – wydukała cicho, nie do końca rozumiejąc niespodziewaną reakcję własnego ciała na dotyk mentora.

W końcu to Wielki Mistrz, stwierdziła. Każdy by tak zareagował.

– Nie ma potrzeby. Jesteśmy na miejscu.

Sonea odsunęła się o krok, żeby zrobić miejsce Akkarinowi, kiedy ten nachylił się ponad jej ramieniem i oparł dłoń o ceglaną elewację. Z nieodgadnioną mimiką przyjrzał się przez chwilę nowicjuszce, a następnie skinął głową w stronę ściany.

– Połóż rękę obok, abym mógł utworzyć sygnaturę dla ciebie – mruknął. – Dzięki temu będziesz mogła tu przychodzić beze mnie, ale jeżeli będziesz zamierzała zabrać ze sobą cokolwiek ze zbioru, uprzedź mnie zawczasu.

Ściana najwidoczniej skrywała wnękę albo kolejną odnogę korytarza, zaś w miejscu, którego dotykał Wielki Mistrz musiało znajdować się tajne przejście, starannie schowane i zabezpieczone magią. Uczyniwszy dokładnie to, co nakazał jej mentor, Sonea wyostrzyła zmysły i pozwoliła na swobodny przepływ mocy przez swoje palce. Jej świadomość otarła się o zabezpieczenie przejścia, a ono zaabsorbowało cząstkę energii dziewczyny.

– A teraz spróbuj otworzyć drzwi – polecił Wielki Mistrz, wciąż uważnie nadzorując i dotykając sygnatury.

Sonea posłała wiązkę magii. Tępe szczęknięcie rozeszło się słabym echem po tunelu, kiedy stare cegły zadrżały i rozstąpiły się wzdłuż fug. Nowicjuszka jęknęła zdumiona, widząc nie wnękę ani korytarz, a niewielkie pomieszczenie tonące w ciemnościach.

Do środka wleciała dotychczas podążająca za nimi kula świetlna.

Pokój był naprawdę mały, w sam raz, aby zmieścić pojedynczy, zniszczony przez czas fotel, drewniany stolik i starą, obskurną skrzynię. Nim Sonea się zorientowała, Akkarin ją odryglował. Pochyliwszy się nad otwartą klapą, razem zajrzeli do środka, gdzie starannie ułożono stare księgi.

– A więc to tu je trzymasz – szepnęła Sonea i uśmiechnęła się. Przykucnąwszy, ostrożnie włożyła trzymane dotychczas woluminy między tomiszcza w skrzyni. – Kto by pomyślał, że tyle zakazanej wiedzy skrywają tunele pod Uniwersytetem.

Akkarin zaśmiał się pod nosem.

– Nikt w Gildii, jak mniemam – stwierdził, prostując się. Skrzyżował ramiona na klatce piersiowej i wbił wzrok w skrzynię. Ta zatrzasnęła się z łoskotem. – Pora wracać.

Sonea, stając na równych nogach, zawahała się. Uniosła podbródek i nabrała więcej powietrza w płuca.

– Wielki Mistrzu – zaczęła cicho, a kiedy Akkarin zwrócił się ku niej, wystawiła przed siebie obie ręce. – Weź. Nie pobierałeś ode mnie mocy odkąd – chrząknęła – pokonaliśmy tamtą Ichani.

Nie była pewna, czy dobrze zaobserwowała, ale linia jego szczęki chyba się zacisnęła, natomiast sam Akkarin sprawiał wrażenie nagle spiętego. Pomimo niewielkiej kuli rozjaśniającej pokój, mentor zdawał się tonąć w cieniu pomieszczenia i czerni szat niczym zjawa.

W końcu jednak obruszył się, zbliżył do Sonei i ujął jej drobne dłonie swoimi długimi, bladymi palcami. Chwycił mocno, pewnie, grzejąc jej skórę. Dziewczyna bezwiednie postawiła krok przed siebie, gdy doskonale znajomy, męski zapach niemal otulił ją zewsząd.

Uwolniła moc, posłała jej fale przed siebie. Akkarin natychmiast je pochwycił i pociągnął, aż oboje zatracili się zapomnianym przez kilka ostatnich dni doznaniu, aż Soneę niespodziewanie naszła niestosowna myśl, że dotyk Wielkiego Mistrza sprawiał wrażenie zbyt dobrego.

W końcu wycofali się w milczeniu, opuścili tajemne pomieszczenie i zamknęli za sobą ukryte przejście. Powróciwszy podziemnymi tunelami do rezydencji, pożegnali się ze sobą, życząc sobie dobrej nocy i udali do swoich sypialni.

Sonea nie zasnęła od razu. Podekscytowana nadchodzącym dniem, wyobrażała sobie spotkanie z Rothenem po tak długim czasie; zbyt długim, aby teraz szczęście nie rozsadzało jej od środka. Chciała odwiedzić go z samego rana, ale musiała wstrzymać się do popołudnia – do zakończenia zajęć. Nie bardzo się jednak tym przejęła, bo ta noc i jutrzejsze lekcje miały być już ostatnimi przeszkodami przed ponowną rozmową z byłym mentorem.

Później z siłą rażenia gromu trafiła ją kolejna myśl. Wspomnienie słów Wielkiego Mistrza.

Ufał jej.

Akkarin jej ufał.

Wtulona w poduszkę, w końcu zasnęła z uśmiechem na ustach.


Od autorki: Dzień doberek! Na początek ponownie podziękuję za komentarze – bardzo mnie wszyscy inspirujecie i nadajecie duży sens temu opowiadaniu, zatem naprawdę z całego serduszka dziękuję. Przeproszę też za trochę dłuższy niż planowałam czas oczekiwania na ten rozdział, ale nałożyło się na to kilka czynników. Na załagodzenie mała informacja ode mnie: na moim profilu ruszył drugi, mniejszy projekt Po drugiej stronie, jakim jest wspomniane niedawno przeze mnie POV Akkarina do tej historii – w trzeciej osobie, tak jak główne opowiadanie, ale ukazujące jego przemyślenia. Póki co jest tam jeden króciutki one-shot, nie wiem też ile ich tam finalnie trafi, ale z pewnością uraczę Was tam od czasu do czasu takim małym bonusikiem.

Serdecznie pozdrawiam!