„Żelazny żołądek Gryffindoru"

Neville i Ron leżeli samotnie z brzuchami powiększonymi do granic możliwości na środku podłogi pokoju wspólnego Gryffindoru. Jak na trzynastolatków te brzuchy przeogromne mieli. Oboje, po sutej kolacji w Wielkiej Sali, nafaszerowali się jeszcze w samotni pokoju trzema miskami spaghetti i dwoma ciastami na deser, a co najzabawniejsze odbyli w ten sposób trening oraz wykonali kolejny mały kroczek na swojej pełnej smaków i zapachów ścieżce rozwojowej.

Neville obrócił głowę, potylicą zamiatając podłoże. Łzy spływały po policzkach.

– Miałem, miałem zjeść trzy ciasta, Ron. Co się ze mną stało? Jak… jak mogłem się tak stoczyć? Jak mogłem tak nisko upaść?

Ron przykładał dłonie do twarzy i bezsilnie uściskał skronie, starając się uśmierzyć poczucie porażki.

– Co się z nami stało, przyjacielu. Co się z nami stało.


Tydzień po tym teście sił konsumpcyjnych wyleczyli się z poczucia zgnojenia i wypłynęli z oceanu depresji. Pomagali im w tym Harry i Hermiona. Hermiona wyczarowała Ronowi małą miseczkę z uśmiechniętym nigiri z łososiem, które mówiło: „Może trochę ryżu, Ronald?". Ron popłakał się ze szczęścia i gdy otarł wszystkie łzy, wyleczył się całkowicie z przygnębienia. Harry zaś przynosił naręcze piwa kremowego z Hogsmeade, kładł się na kanapie i tak opierał głowę o podłokietnik, że broda spoczywała na piersi. Brał pokaźne łyki piwka, by następnie machnięciem różdżki przemieścić płyn wewnątrz czaszki i strzelić nim z dziurek od nosa na swoje ulubione sweterki. Ron i Neville uwielbiali, gdy tak robił.

Zbliżał się wielkimi krokami konkurs jedzenia. Ron i Neville nawiedzali Wielką Salę często poza ucztami, aby nastrajać się psychicznie na bój, który mieli tu stoczyć z uczniami i nauczycielami. Oswajali się z otoczeniem, zasiadali przy stołach i wyczuwali pośladkami twardość drewna. To ją właśnie będą odczuwać, gdy zaproszą w swoje trzewia kolejne kawałki przeróżnych smakołyków. Snuli wtedy domysły, co też w tym roku im zaserwują. Konkret, coś słodkiego? Może pałki lukrecjowe?


Do konkursu pozostał niecały tydzień. Nville przeglądał magazyn Mukbang W Kadrach. Prezentował on zdjęcia, na których azjatyccy oraz inni czarodzieje pochłaniali całe zestawy dań. Zdjęcia nie dość, że trwały po kilkanaście minut, to miały opcję magicznego uruchomienia dźwięku, co bardzo radowało nastawionego na plejadę smakowitych mlaśnięć i siorbnięć Neville'a.

– Jak ty możesz do tego jeść? To jest ohydne – Harry zarzucał koledze, patrząc, jak pyzaty chłopak spożywa paszteciki dyniowe w akompaniamencie swego pisemka.

– Chodźmy stąd, Harry. – Hermiona odgarnęła włosy i podniosła szachownicę. – Prawda, nowe hobby Neville'a jest okropne.

– Chodzi o wielowymiarowość! – Neville się wczuł. – Jeśli chcę być dobrym jedzerem, muszę eksperymentować z doznaniami. Jeszcze nie udało mi się wciągnąć w Mukbang Rona, ale to tylko kwestia czasu, kiedy zrozumie, że należy poszerzać horyzonty!

Ronald przeszedł przez portret Grubej Damy i dołączył do przyjaciół.

– Cześć, o, czyżby Hermiona tym razem wygrywała? – Zerknął na szachownicę.

Harry tylko wzruszył ramionami, ale wygięte usta świadczyły niezbicie o jego urażonej dumie szachisty.

– Ron! Chodź! – Neville zamachał ramieniem. – Mukbang!

– Nie teraz! – uciął. – Namówiłem skrzaty, żeby przyrządziły nam coś zajebistego. Skoczmy do kuchni na trening.

– Co? – Neville uznał, że się przesłyszał. – Już tylko trzy dni, mieliśmy odpoczywać.

– Właśnie, czy to nie będzie przetrenowanie? – zauważył Harry.

– Po prostu chodź, nie będziesz chciał, to nie zjesz. – Ronald dawał jakieś znaki oczami, więc Neville z czystej ciekawości wyłączył dźwięk w pisemku, złożył je i podążył za kolegą odwiedzić skrzaty.

Szli do kuchni korytarzami Hogwartu, Neville starał się dowodzić, że wszystkie skrzaty jakie dotychczas widział, miały straszliwie płaskie nosy. Przerwał, gdy Ron przystanął i zwrócił się ku niemu:

– Posłuchaj, nie chciałem tego mówić przy Harrym i Hermionie, ale odkryłem pewien sposób treningu. Znalazłem to… w Dziale Ksiąg Zakazanych.

– Wo-wo-wow! Zamieniam się w słuch.

– Po pierwsze, jest ryzykowna. Nie chcę w żadnej mierze sugerować, abyś jej próbował. Ja podejmę to ryzyko, tylko i wyłącznie na swoją odpowiedzialność. – Walnął dłonią w pierś. – Ale potrzebuję do tego pomagiera. Ty będziesz tym pomagierem, Nev.

– No dobra. Co to za trening?

– Po prostu… chodźmy dalej.

Dotarli do kuchni. Skrzacik, ostatni na służbie tego dnia, przynosił właśnie ostatnią tacę bułeczek. Tace, na których leżały kopce wypieków, zajmowały całą wolną przestrzeń, stoły, zlewy, podłogę. Skrzat pomachał Ronaldowi, podszedł i wręczył mu małą łopatkę, zdjął fartuch i poszedł na fajrant.

– I co teraz? Mamy to zjeść? – Neville rozejrzał się. – To będzie „bułka" z masłem – zażartował.

– To wysokokaloryczne bułki przysmażone na soku z dyptamu, rzadki rarytas. Zjedzenie takiej ma moc piętnastu do siedemnastu bułek klasycznych.

Neville zagwizdał.

– Fiu, fiu, i we dwójkę zatem będzie ciężko.

– To jest porcja dla mnie. Tylko – dla mnie. Będę jadł bułki, ale w którymś momencie możliwie, że przestanę chcieć. Musisz pilnować, żebym jadł dalej. Mam zjeść wszystko, co tutaj leży, rozumiesz? Co do bułeczki. Gdybym się opierał, masz to. – Wcisnął Gryfonowi łopatkę. – Będziesz wkładał mi je siłą. Muszę zjeść co do bułki, czy to jasne? Możliwie, że będę złorzeczył, klął że zbladnę, zemdleję albo spurpurowieję, ale mam jeść dalej! Jasne?

– Chyba tak. Zaczynaj.

Początkowo szło sprawnie. Ronald najpierw zwolnił trzy tace ze zlewów, potem wszystkie ze stołów. Została podłoga. Pierwszą tacę wchłonął niechętnie już i z przerwami, ale jakoś szło. Rozkraczył się na podłodze przy drugiej. Pierwsza bułka, druga, trzecia – ledwie-ledwie.

Odbiło mu się.

– Nie, nie zmieszczę więcej, koniec. Uch, przedobrzyłem, nie wiem, co sobie myślałem. To jest niemożliwie to wszystko zjeść. – Masował brzuch. Znów mu się odbiło.

– Ale zostało jeszcze dziesięć tac. – Neville drapał się po głowie.

Pochylił się, wziął jedną bułkę i powąchał.

– Mmm, pyszota! – Podsunął Ronowi pod nos. – Nie skusisz się?

Rudy odepchnął produkt zbożowy.

– Nigdy w życiu, kończymy trening.

Nev wykrzywił twarz.

– No tak. Rozumiem, znów chcesz się zadowolić piątym miejscem. Co się z tobą stało, Ron? Staczasz się coraz niżej. Co się z nami stało.

Rudy zagryzł szczęki. Wyrwał bułkę i wtłoczył ją w siebie w pięciu łapczywych kęsach.

– Będę rzygać. – Zasłonił usta.

Neville wziął bułeczkę na łopatkę i szturmował usta przyjaciela. Początkowo zęby stały na drodze, ale po paru sekundach zmagań Ronald otworzył usta. Długo przeżuwał całą bułkę naraz. Przełknął, złapał się za brzuch. Jęknął i padł na podłogę.

– Nie, nie zmuszaj mnie!

Nev wziął bułkę na łopatkę i ponownie forsował zębowe wrota.

– Nie, nie zmuszaj! – Wyrzęził, mocując się z pulchnymi wypiekami.

– Już nie dużo zostało. Pamiętaj, piąte miejsce to czwarty przegrany!

Ładował w niego kolejne przysmaki, pod koniec nawet pakował już po trzy, cztery bułki do ust naraz. Ron przeżuwał ze łzami w oczach, walcząc z odruchem wymiotnym.

Zjadł w końcu wszystko. Co do bułeczki.


W dzień konkursu zebrało się mnóstwo osób. W Wielkiej Sali nauczyciele wyczarowali trybuny. Teraz były po brzegi zapełnione. Hermiona i Harry przyszli wcześniej, żeby zaklepać sobie dobre miejsce. Przygotowali też baner z napisem: „NevRon! Stalowe żołądki z Gryffindoru!".

– Widzisz ich? – Hermiona przyglądała się grupce zawodników powiększającej się pod trybunami.

– Nie, może… O, są. Właśnie wchodzą z resztą. To chyba już wszyscy, nie ma ich jakoś dużo w tym roku – komentował Harry.

– Z dwadzieścia parę. Z połowę mniej jak rok temu – odparła Hermiona. – O, jest i Dumbledore.

– Gdzie?

– Tam, obok Snape'a i Flitwicka.

– O cię Florek! – Harry machnął ramieniem. – Dyro wygrał w zeszłym roku, dwa lata temu był chyba trzeci. Ciekawe, czy tym razem Ron go pobije. Nev nie ma szans, ale Ronuś bardzo ostro trenował w tym sezonie!

Chwilę jeszcze tak plotkowali, aż wreszcie zaczęli machać banerem.

Na sali pozostał jeden rząd stołów, przy którym przodem do widowni zasiadali właśnie uczestnicy konkursu jedzeniowego. Tegoroczny temat: „Dyniowe paszteciki".

Na pustych stołach pojawiły się talerze zapełnione pasztecikami, jeden przed każdym zawodnikiem. Neville spojrzał na swój przydział, potem spojrzał w prawo, siedziało między nim a Ronem troje uczniów i Snape, tak przydzielili im miejsca. Złapał kontakt wzrokowy z przyjacielem, kiwnęli sobie głowami. I właśnie wtedy – McGonagall strzeliła iskrami z różdżki.

Zawodnicy rzucili się na paszteciki, jakby nie jedli od tygodni. Gdy tylko jeden pasztecik znikał pochłonięty przez uczestnika, materializował się zaraz kolejny, zapełniający puste miejsce. Przy każdym zawodniku stał również kociołek. Ten koło Neville'a buchał dymem, który układał się właśnie w cyfrę „pięć". Dym rozwiewał się po chwili, ulatywał, ale zaraz po tym kociołek buchał znowu, prezentując cały czas „pięć". Czyli tyle, ile zjadł już Neville. Jeszcze parę kęsów i zje swojego szóstego pasztecika, a dym przekształci się „szóstkę" z krąglutkim brzuszkiem.

Ronald nie zwracał na nic uwagi. „Dziewięć" buchało z kociołka. Zatracił się w uczcie, zapomniał nawet, że się ściga, był tylko on i przepyszne jedzenie.

Pierwszy odpadł Snape, prawie jak co roku. Odbiło mu się kulturalnie, podziękował i odszedł od stołu. Kociołek ukazywał sromotną „siódemkę", która błyszczała teraz na niebiesko podświetlona od doły światłem mikstury. Dym nadal się rozwiewał i stale był zastępowany prze kolejne opary, lecz teraz już zawsze będzie to „siódemka". Always.

Harry zaśmiał się pod nosem na trybunach.

– Snape tak szybko odpala, bo zahacza włosami o paszteciki i przez to włosy wchodzą mu do buzi. Ściąga w ten sposób z nich mnóstwo tłuszczu i dlatego tak szybko się nasyca. – Lubił mu dopiekać. I zawsze chciał to powiedzieć.

A Ronald jadł, jadł i jadł, stracił poczucie czasu, nie patrzył na kociołki innych. Nawet na swój, a gdyby spojrzał, ujrzałby nad nim „czterdzieści siedem".

Albus Dumbledore wprost przeciwnie. Cały czas zerkał na boki, sprawdzając, jak idzie innym.

I wreszcie – Minerwa McGonagall strzeliła czerwonymi iskrami. Wszystkie kociołki rozbłysły na niebiesko. Gdyby teraz nawet ktoś dokończył pasztecika, kociołek nie wliczyłby już tego do wyniku.

Nauczycielka transmutacji przyłożyła różdżkę do gardła.

– Wygrywa – profesor Dumbledore! Z wynikiem sto szesnaście! Serdecznie gratulujemy i dziękujemy uczestnikom oraz wszystkim tutaj zgromadzonym za zainteresowanie.

Ron dyszał, nie mrugał ni razu, nie słyszał kolejnych słów McGonagall. Wgapiał się w swoje „osiemdziesiąt trzy" nad kociołkiem. Przecież… jadł tak dobrze jak nigdy! Sam się nie poznawał! Tyle treningów, tyle pracy, tyle poświęceń! Jak dyrektor mógł go przebić aż o trzydzieści trzy rarytasy! I do tego wyglądał, jakby mógł wsunąć bez problemu kolejne tyle.

Czy to możliwe, aby być tak perfekcyjnym w konsumpcji? Tak nieskazitelnym obżartuchem?

Zagryzł zęby. Jeszcze tyle pracy przed nim. No cóż, zajął drugie miejsce. Drugie miejsce – pierwszy przegrany.

Neville z kolei zjadł pięćdziesiąt osiem pasztecików, zajmując piąte miejsce, czyli miejsce Rona sprzed roku.

Po konkursie dyrektor podszedł do Rona, Neville'a, Harry'ego i Hermiony, którzy emocjonowali się dalej konkursem i pocieszali Rona. „Byłeś tak blisko jak nigdy!" – powtarzał Harry, klepiąc przyjaciela w bark.

– Witajcie. Panie Weasley, brawo, drugie miejsce, chciałbym ci serdecznie pogratulować. Może nie byłeś blisko zrównania ze mną, ale byłeś chociaż bliski bliskości zrównania. – Błysnął okularami-połówkami. – Ale to nic, to naprawdę nic. Widzicie, Ronaldzie, Neville'u, pewne umiejętności nabywamy z wiekiem, dzięki doświadczeniu i mądrości radzimy sobie z trudnościami. No, już. Głowy do góry, otrzyjcie łzy. Jesteście na dobrej drodze, może być tylko lepiej.

Ron otarł nos rękawem. Uśmiechnął się do tego przesympatycznego staruszka.


Kwadrans później dyrektor Dumbledore zasiadał w swoim gabinecie i opijał herbatą z McGonagall zwycięstwo.

– Albusie! Jak ty tego dokonałeś? – dziwiła się. – To młodzi ludzi, tyle jedzą. Jak ty, z takim bagażem lat, potrafisz jeść jak młodzik?

Dyrektor zaczął się krztusić. Kaszel przedłużał się, Minerwa pobladła, zaszła Albusa od tyłu i już chciała klepnąć w plecy, ale właśnie wtedy Dumbledore wypluł na stolik nie za duży worek. Minerwa przyjrzała się mu.

– Czy to jest to, o czym myślę? – spytała.

– Tak, niewykrywalne zaklęcie zmniejszająco-zwiększające – potwierdził z uśmiechem Dumbledore.

– Och! Wszystkie sto szesnaście pasztecików jest tutaj! W tym worku! – Minerwa usiadła.

Dumbledore przytaknął.

– Muszę przyznać, pani Pomfrey ma rękę sprawną jak chirurg. Jestem wielce wdzięczny za jej pomoc w mych przygotowaniach do konkursu. – Mlasnął ustami z rozkoszą.

– Albusie, jesteś… wielkim człowiekiem! Zastanawiało mnie, dlaczego tak obserwujesz wyniki innych zawodników, czuwałeś, żeby zjeść odpowiednią ilość, nie za dużo, nie za mało! Jesteś wielki i bardzo mądry. Aby ci młodzi ludzie nie poddawali się, nie ustawali w rozwoju, pokazujesz im, że mogą napotykać na lepszych od siebie! Dzięki tobie będą zmotywowani, otwarci na rozwój, skłonni do pracy nad sobą! Podziwiam cię, mój mądry, mądry czarnoksiężniku! Teraz widzę, że „naprawdę" jesteś nim – największym czarnoksiężnikiem w dziejach ludzkości. Stawiasz poprzeczkę młodym umysłom!

– Nie. – Wzruszył ramieniem. Mlasnął ustami. – Po prostu lubię wygrywać.