Kiedy opuścił szkolne mury,
Aby się udać w las ponury,
Gdzie widmo ponoć mroczne drzemie,
Plugawiąc okoliczną ziemię,
Szedł z entuzjazmu błyskiem w oku
I z dumą głowę wzniósł wysoko,
Myśląc, że dzięki swojej wiedzy
Czarnoksiężnika sam wyśledzi
By sławę zdobyć i zaszczyty
Plus stanowisko marzeń przy tym.
Lecz biada mu! Na słońce mroczne
Z motyką porwał się; nie spocznie
Nim nie odnajdzie w kniei cienia,
Którego boją się stworzenia
Albańskiej ziemi. Cień tymczasem,
Co już od lat błąkał się lasem,
Czeka cierpliwie, aż się zjawi
Ktoś, kto mu marny los poprawi.
I szedł wędrowiec niczym w sidła,
Podróż mu długa nie obrzydła.
I szedł tak wciąż na zatracenie,
Drogę znaczyły mu drzew cienie,
I coraz głębiej był w gęstwinie,
Gdzie każdy promień słońca ginie.
Szedł krokiem pewnym, mimo mroku,
Choć coraz ciemniej było wokół,
Aż znalazł w końcu swoją zgubę,
Tam, gdzie pokryte mchem pnie grube
Tworzyły jakby mur cmentarny,
Pod którym zwierz spoczywał marny:
Szkielety węży, szczurów, myszy
Znalazły tam spoczynek w ciszy,
Po tym, jak cień ten wszedł w ich ciała
By iskra życia w nim została.
Lecz teraz szansę ma od losu,
Nie wykorzystać jej nie sposób:
Jest w lesie ktoś, kto magią włada!
Więc już ni szczura, ni owada
Nie szuka nędzny szczątek duszy,
Co w starciu z dzieckiem się pokruszył.
Zawładnie ciałem czarodzieja –
To dlań ostatnia jest nadzieja.
Ten zaś już wie, że chybił celu,
Który osiągnąć chciało wielu.
Odnalazł, kogo szukał, ale
Nie wyjdzie stąd zwycięsko wcale.
Po cóż w tę drogę się wybierał?!
Nie będzie więcej sobą – teraz,
Gdy mroczny cień trwa w jego duszy,
Nikt jego losem się nie wzruszy…
Czas wracać, choć dni policzone,
Na wyspy, w swe rodzinne strony
I obowiązki podjąć nowe,
Choć mroczny cień mu zatruł głowę…