Tytuł: Nikczemny uścisk samozniszczenia

Oryginalny tytuł: The Wicked Hold Of Self Corruption

Autor: Cogni_Diss

Zgoda na tłumaczenie: Jest

Tłumaczenie: Lampira

Beta: Nie ma

Link: /works/42216348

Nikczemny uścisk samozniszczenia

Ryomen Sukuna nie posiadał duszy.

Nie była to krytyka jego amoralności, ale w rzeczywistości dosłowna obserwacja, którą można było poczynić, gdyby zajrzeli wystarczająco głęboko w głąb jego istoty. Bez względu na to, jak daleko ktoś zapuszczał się w otchłań, nie można było wydobyć, rozpieścić ani wyciągnąć z powrotem na powierzchnię żadnego człowieczeństwa w jakiejś nędznej próbie odkupienia lub reanimacji raz utraconego życia.

Klątwy rodziły się z najmroczniejszego brudu, jaki ludzkość miała do zaoferowania. Ich nienawiść i rozpacz. Negatywność, która rozrosła się spiralnie na zewnątrz i w ostatecznie luźno połączoną bazę, na której surowa moc mogła zamanifestować się w spójnej formie.

Sukuna zrodzony z nieodpowiedniej śmierci po zrzuceniu śmiertelnej postaci, wkroczył poza potrzebę kotwicy duszy. Prawdziwie wolny, nie przeszkadzały mu już niezliczone śmiertelne ograniczenia związane z jego potencjałem. Jego nieustępliwa wściekłość napędzała jego ewolucję, transformację, którą uznałby za boską, nawet gdyby historia zapisała go jako demona władającego piekielnym ogniem, niezdolna do interpretacji prawdy rozgrywającej się na ich oczach.

W przypadku większości przeklętych duchów ich transformacja kończyła się na tym i zaczynało się ich piętno na świecie, ale forma Sukuny nie była skrępowana prawami, które nieświadomie rządziły królestwem duchów. Nie był żadnym obcym. Żadnego echa, które chciało kroczyć tą samą autodestrukcyjną ścieżką, którą on zaczął. Był poza tym. Był w stanie wyrosnąć poza ambicje swojego poprzedniego życia, wykrzywiając swoją nową formę, aby skondensować i ukształtować jej środek na kpinę z płonącego słońca, które kiedyś stanowiło jego centrum.

Czarna dziura.

Wszechogarniająca, nigdy nie nasycona.

Niepokonana chciwość jak żadna inna.

To nie była dusza. Jednak jej funkcja była na tyle podobna, że nie mógł nikogo winić za przyjęcie innego założenia podczas ocierania się o jego powierzchnię. To sztuczne odbicie nie mogło zostać sfałszowane ani zniewolone przez mniejsze moce czarowników i przeklętych duchów, które ośmieliłyby się zmusić go do niewoli. Niezależna istota podlegająca wyłącznie swojej władzy… Na tym polegała prawdziwa moc Króla Przekleństw.

Nawet śmierć nie mogła go zabrać, ponieważ jego poczucie jaźni było zbudowane z jego własnych abstrakcyjnych pragnień. Dla istoty takiej jak on nie było drugiej śmierci, ponieważ to dusza doświadczała nieustannego cyklu życia, śmierci i ponownych narodzin w przyszłej wieczności.

Sukuna odrzucił swoją duszę i ciężar, który ze sobą niosła, bez chwili zastanowienia. Nie było sensu żałować. Nie potrzebował duszy.

To właśnie powiedział sobie Sukuna tyle wieków temu i co będzie sobie powtarzał, patrząc gniewnie na oślepiającą egzystencję, którą stanowił jedyny Itadori Yuji.

Rażące, bezlitosne przypomnienie historii, którą Sukuna dawno pogrzebał.

Ciało i dusza nieustannie kształtują się nawzajem, nieskończona pętla przyczyny i skutku. To było zupełnie naturalne, że ciało niezbędne do schronienia Króla Przekleństw zostało wykute przy użyciu duszy, którą kiedyś odrzucił jako podstawę. Jak ten pokręcony umysł manipulował swoją reinkarnacją, by działać na jego korzyść, cóż, Sukuna będzie musiał o to zapytać, kiedy spotkają się ponownie w tej erze. Na razie klątwa była lekko zaskoczona, gdy odkryła, że jasna dusza, z którą był umieszczony tak nieznośnie blisko, znalazła jakiekolwiek zastosowanie.

Ale po raz kolejny jego użycie było tymczasowe. Nie było już potrzeby, aby istniała. Sukuna znów tu był i to ciało z pewnością przystosuje się do jego istnienia, więc nie było potrzeby trzymania tej bezwartościowej rzeczy w pobliżu.

Tylko dzięki uporowi tej duszy zachował kontrolę nad ich wspólną formą fizyczną, tłumiąc istotę teraz zbyt obcą, by można było ją postrzegać jako coś innego niż intruza obok tej samej esencji, z której zrodził się Sukuna.

Co za okropne przypomnienie.

Sukuna nienawidził wszystkiego, co dotyczyło tego bachora.

Każde słowo, które wypowiedział. Każde działanie, które podjął. Aż do najdrobniejszego oddechu Sukuna nie mógł znieść duszy przed sobą. Kawałki tam były, ślady życia, które kiedyś prowadził Sukuna, cechy, które wydawały się być zakorzenione nawet w tej nowej iteracji przed zdradą. Śmierć - Rzeź.

Pełen nadziei. Zdeterminowany. Uparty - Sukuna nadal skupiał się na tym słowie, chociaż nie mógł się za to winić - Pewny siebie. Nieostrożny.

To było tak, jakby czas się cofnął, a Sukuna wpatrywał się w bolesne odbicie, tak uporczywie pragnąć powtórzyć to jeszcze raz. Czy to wina Yuji'ego, że wszedł w to życie jako czysta karta? Mnóstwo wspomnień z każdego życia, nic więcej niż pył na wietrze, z wyjątkiem jednej historii, która przeciwstawiła się samej śmierci spoczywającej teraz w centrum jego ciała?

Ale bez względu na to, jak bardzo Sukuna chciał, bez względu na to, jak bardzo to światło próbowało go oślepić, klątwa nie mogła znieść odwrócenia wzroku.

Nie byli połówkami ani nie byli sobie równi, ale byli ze sobą związani. Głupotą było utożsamianie ich jako części większej całości, ponieważ Sukuna argumentowałby, że już dawno przewyższał oryginał. Niezależne ja i niezmienna dusza nie mogły już być złożone w całość ani rozdzielić się teraz, gdy leżały nałożone na siebie, ściśnięte razem w przestrzeni zbyt blisko dla wygody.

Sukuna mógł owinąć suszę swoimi przeklętymi szponami, wystarczająco blisko, by chwycić, ale nie na tyle, by nawiązać prawdziwy kontakt. Szkoda, bo nie miał nic innego do roboty, jak wbijać paznokcie, rozdzierając światło na nierozpoznawalne nitki i przejmował nad nimi władzę.

Dopiero, gdy Yuji znalazł się w areszcie, spełniło się jedno z pragnień klątwy.

W chwili słabości i całkowitej desperacji Yuji oddał kontrolę bestii, która się w nim czaiła. Niebezpieczne posunięcie, ale takie, które ostatecznie zapewniłoby im przetrwanie, ponieważ Sukuna nie miał powodu, by marnować naczynie, które otrzymał.

Jakże haniebne było patrzeć na płacz bachora. Błagającego klątwę, by zapobiegła jego śmierci, powtarzając te same słowa, które wykrzykiwano do niego cały czas wieki temu.

Dla nieświadomej duszy uratowanie go przez Sukunę byłoby miłosierdziem. Ale klątwa wiedziała lepiej, a z czasem Yuji również dowiedziałby się, że życie było najprawdziwszą formą kary, jaką trzeba było znieść. Szczególnie takiego, jakie miał teraz.

Kiedy bachor milczał i nie próbował odciągnąć Sukuny od przejęcia ich wspólnego ciała, klątwa wyeliminowała noszącego palec przed nim ze względną łatwością, gdy ta cholerna rzecz nie chciała współpracować z planem, który miał na myśli. Zapach ognia i popiołu przeniknął przez nieukończoną domenę, która się rozpadła, pozostawiając Sukunę, który kręcił palcem w dłoni, gdy przechadzał się po ewakuowanych korytarzach w poszukiwaniu tego, co dalej mógł zrobić ze swoją tymczasową wolnością.

Jego początkowy plan zakładał ściganie tego użytkownika Dziesięciu Cieni. Och, zdecydowanie wyglądał na zabawnego, jeśli był odpowiednio rozzłoszczony. Ale coś powiedziało klątwie, że jego zabawa nie zajdzie daleko, a perspektywa rozczarowania… Był inny sposób wykorzystanie jego wolności, który mógł przynieść coś równie satysfakcjonującego, jeśli zostanie mu przyznania wystarczająca ilość czasu.

W związku z tym Sukuna rozważył swoje opcje i wzruszył ramionami, decydując się na to drugie, gdy opuszczał szkieletowe pozostałości aresztu, wychodząc teraz na ponure ulice miasta. Ale nie przed połknięciem palca, zjednoczeniem odciętej części jego istoty, upewnieniem się, że jego wolność nie będzie tak łatwo ograniczona.

Nie miał konkretnego celu, chowając ręce do kieszeni i utrzymując spokój, zanim dusza w nim ponownie się obudziła, wściekle odbijając się o klatkę, którą ją trzymała na dystans.

Sukuna!

— Och? Wreszcie się obudziłeś? — Klątwa przewróciła oczami, niezadowolona z krzyków odbijających się echem w ich czaszce.

Co ty… — Yuji powstrzymał swój metaforyczny język, choćby przez sekundę, kiedy przyglądał się ich otoczeniu. — Gdzie idziesz?

Bachor zabrzmiał prawie osądzająco.

— Na spacer. Moja pierwsza wycieczka od wieków zakończyła się w zaledwie kilka sekund, więc pomyślałem, że poświęcę trochę czasu, aby cieszyć się tą. — Nie mogąc ukryć uśmiechu, Sukuna ujawnił kły i dodał: — Czy to takie złe?

Nie chodzisz na spacery! Cokolwiek planujesz zrobić, powstrzymam cię!

— W obecnym stanie? Ledwo uchroniłeś się przed tą bladą imitacją. Najmniej, co możesz zrobić to podziękować mi za wykonanie całej roboty i pozwolić mi na prosty spacer. Mogę znaleźć rozrywkę gdzie indziej, jeśli chcesz. Chociaż ta dziewczyna prawdopodobnie nie jest w stanie się bawić, jestem pewien, że Megumi i ja wspaniale spędzimy czas.

Nie waż się do nich zbliżać!

Znowu rozkazując. Zawsze rozkazując. Narzucając swoją wolę Sukunie, kiedy jego naturalnym miejscem było bycie u jego stóp.

— W takim razie sugeruję, żebyś się zamknął i posłuchał, co mam do powiedzenia.

Sukuna szedł dalej drogą, nie zatrzymując się, gdy przechodził przez ulicę, nie przejmując się tym, że pojazd zatrzymał się z piskiem, aby go nie przejechać. Biedny przestraszony kierowca szybko zaczął rzucać wulgaryzmy, nieświadomy tego, że z tych dwóch to samochód zostałby roztrzaskany na pół po zderzeniu. Mężczyzna miał szczęście, że jego uwaga była skupiona gdzie indziej, bardziej skoncentrowany na podtrzymaniu bieżącej rozmowy, niż na uczeniu mrówki konsekwencji swojej bezczelności.

— Wysłali cię na śmierć przed czasem, który sam wyznaczyłeś. Jedyna umowa, którą zawierasz, a nie pomyślałeś o złożeniu wiążącej przysięgi w tej sprawie.

Wiążąca przysięga?

— Jesteś naprawdę beznadziejny bez wskazówek. — Sukuna zignorował pytanie Yuji'ego na rzecz dalszego popychania rozmowy do przodu. — Nie widzisz, że to nie oni są bohaterami tej historii? Ratowanie ludzkości dla większego dobra przed wielkimi złymi klątwami? Czy uważasz, że czarownicy są altruistami? Jaki był powód walki tej dziewczyny… zmiana scenerii?

Sukuna skręcił na następny róg, ignorując narastającą ulewę, przeciekającą przez każdą warstwę materiału, który wciąż przylegał do ich piersi.

— Jesteś tylko narzędziem. Narzędzie, które tak chętnie porzucili, nie rozumiejąc twojej wartości dla nich. Jakże krótkowzrocznie i naiwnie z ich strony sądzić, że pozbędą się nas w ten sposób.

O co ci, do cholery, chodzi?

— To naprawdę żałosne. Nawet tego nie widzisz. — Sukuna gwizdnął z dezaprobatą. — Megumi tak bardzo chciał cię zostawić. Wszystko, co musiałeś zrobić, to dać mu odpowiednią wymówkę.

Kłamiesz. Fushiguro nie jest taki.

— A skąd tak naprawdę wiesz? Bo jesteście takimi dobrymi przyjaciółmi? Znacie się zaledwie kilka dni. Dziewczynę jeszcze mniej. Do diabła, nauczyciel, który miał nadzorować waszą trójkę, aby zapewnić bezpieczeństwo swoim "cennym" uczniom, zniknął w tym samym czasie, gdy pojawiło się to przeklęte łono. Łono, które ewoluowało na twoich oczach, jakby twoja śmierć była zaplanowana od początku. Szczęście dla nich, że ich cel tak chętnie wszedł pod topór kata.

Bachor zamilkł na spekulacje Sukuny.

W umyśle klątwy nie było wątpliwości, że w grę wchodziła nieczysta gra, ale stopień, w jakim pozostali byli w to zaangażowani, wciąż musiał zostać odkryty. Bez odpowiednich dowodów, jedynie co klątwa mogła zrobić to dalsze wygłaszanie wzniosłych twierdzeń, nawet jeśli były one nieprawdziwe. Liczyły się tylko wszechobecne wątpliwości i niepewność towarzyszące każdemu oskarżeniu.

Czyli co? Chcesz, żebym wybrał ciebie zamiast nich? Ty również mnie odrzucisz. — Kiedy Yuji w końcu odpowiedział, jego głos był znacznie cichszy niż wcześniej. — Co za różnica?

— Czy tak myślisz?

Sukuna zatrzymał się przed dużą wystawą sklepową, jej roleta była zamknięta na cały dzień, zapewniając solidne tło dla ich odbicia.

— Uzdrowiłem twoje ciało. — Podniósł ramię, które zostało utracone i odbudowane, zginając poszczególne palce, aby podkreślić swój punkt widzenia. — Oszczędziłem twojego "przyjaciela". Może i jestem starożytną klątwą, ale jestem zdolny do miłosierdzia.

Klątwa zamknęła oczy, zagłębiając się w czerwone wody jego wrodzonej domeny. Yuji już tam był, zszokowany nagłym wtargnięciem, kiedy to on sam nie pasował do tej przestrzeni, którą teraz dzielili. Byli oddaleni od siebie kilka metrów, ale zbliżenie się nie było wyzwaniem. Bachor trzymał się nieruchomo, wpatrując się w ruchy klawy, gdy zamykał tę lukę, w napadzie wrzącego gniewu, który nigdy nie dorównałby furii, którą Sukuna schował poza zasięgiem wzroku.

Ostatnie kroki Sukuny pozwoliły klątwie zbliżyć się do Yuji'ego.

— Chcesz ratować ludzi. Niezależnie od tego, czy jest to godne podziwu, czy głupie, masz cel, którego wyraźnie nie zgadzasz się porzucić, w przeciwnym razie nasze ciało byłoby rozpryskane wzdłuż tej ściany. — Klątwa chwyciła szczękę Yuji'ego, zanim chłopak zdążył odskoczyć, zmuszając go, by ich spojrzenia się spotkały, gdy mówił tymi słabymi, drżącymi wargami. — Możesz biec do nich z powrotem jak dobry piesek, którym jesteś. Zaakceptuj ich smycz i przedwczesną śmierć, która się z tym wiążę. Ale gdybym był tobą…

Sukuna wycelował jednym palcem w klatkę piersiową Yuji'ego, wciskając czubek swojego paznokcia dokładnie w jej środek.

— Wziąłbym ten cel, który uformowałeś ze swoich przekonań i zrealizowałbym go na swoich własnych warunkach. Nie bądź po prostu zwolennikiem wspanialszego planu innej osoby, zwłaszcza gdy nie wiesz, jaka jest ich prawdziwa gra końcowa.

I wraz z tym klątwa odsunęła się. Sukuna schował ręce w rękach kimona i odszedł. Jego tempo było powolne i metodyczne, by dać bachorowi wystarczająco dużo czasu na przemyślenie jego słów. Podczas gdy pierwszym odruchem Yuji'ego powinno być przejęcie kontroli, gdy tylko nadarzy się okazja, Sukuna znał go lepiej.

W końcu ciekawość była kapryśną rzeczą.

Co ty… chcesz mi powiedzieć przez to wszystko? — Wahanie w głosie Yuji'ego było słyszalne, ale nie było tak wielkie, by powstrzymać go od pytania.

Sukuna przekrzywił głowę do tyłu, spoglądając przez ramię obojgiem oczu po lewej stronie twarzy.

— Na początek moje palce. Ponieważ trzy już znaleziono i poza tym, że nie rezygnowałeś z ich konsumpcji, muszę teraz w ciebie zainwestować, jeśli mamy zebrać resztę. Pochłaniasz moją przeklętą energię, aby stać się silniejszym, a każdy dodatkowy palec przywracający siłę, którą kiedyś miałem, działa na korzyść nas obu. Zwłaszcza, jeśli planujesz pokonać tych, którzy ci się sprzeciwiają, aby ich zdobyć. Ten przeklęty duch w areszcie jest niczym w porównaniu z tymi, którzy czekają na ciebie w przyszłości. Niezależnie od tego, będziesz potrzebować wszystkich dwudziestu, jeśli chcesz zobaczyć mój ostateczny koniec.

Och, klątwa nie mogła doczekać się nadejścia tego dnia. Metodologia pracy. Bycie świadkiem niezbędnej determinacji, aby podjąć tak daremną próbę, tylko aby pogrążył się w rozpaczy, gdy ten wyczyn nie zadziała.

— Nic z tego nie ma znaczenia, jeśli jesteś martwy.

Woda domeny wylewała się spod ich stóp. Pochodząca najpierw od Sukuny, potem Yuji'ego. Skonstruowany świat wokół nich rezonował z rozwijającą się rozmową. Nastąpiła zmiana w powietrzu. Krucha równowaga wyprowadzona z centrum.

— Mógłbym teraz wskazać ci kierunek, gdzie znajduje się następny palec. Twój sensei, mimo że jest głupcem, nie mylił się, zakładając, że mogę wyczuć, co ze mnie zostało.

Gdy przeklęta energia Sukuny nadal wywierała presję na duszę, w ciszy, która miała nastąpić po kolejnej odpowiedzi Yuji'ego, klątwa to wyczuła.

Pękniecie. Odłamek w skorupie, który kiedyś tak gwałtownie ich rozdzielił, ustępował pod jego niezachwianymi pazurami.

— No dalej, wskaż kierunek.

Sukuna uniósł brew.

Teraz wreszcie zrobiło się ciekawie.

Duszą można było manipulować niezależnie od ciała. Nie w odniesieniu do umysłu, to było dane, bo inaczej ta rozmowa by się nie odbyła.

Nie, to była fizyczna, namacalna dusza, którą klątwa trzymała w swoim uścisku. Lub, dokładniej, tę iterację można było złamać i zatruć w wolnym czasie… Jak daleko mógł się posunąć Sukuna, zanim będzie miał dość? Ile bólu mógł zasmakować? Ile mógł pochłonąć, zanim całkowicie się zepsuje?

Czy to, co pozostanie, rozwinie się w nową klątwę dla tej epoki? Z tego, co Sukuna mógł powiedzieć o dzieciaku i jego obecnym stanie, było to raczej mało prawdopodobne. Ale jeśli da się wystarczająco dużo czasu. Dosyć prób i udręk… Gdyby Yuji był wystarczająco silny, to po co miałby potrzebować duszy?

Z poczerniałego rdzenia Sukuny wyłoniła się nowa iskierka zainteresowania. Zainteresowanie było jednak zbyt miękkim słowem, by opisać sposób, w jaki klątwa pieściła nowy obiekt jego pożądania, szorując zaostrzone krawędzie energii po powierzchni, kopiąc dalej i dalej, widząc, że nigdy nie będzie usatysfakcjonowany, dopóki nie będzie świadkiem takiej przemiany z pierwszej ręki.

Wewnętrznie związane istoty, takiej jak ona sama… Szkoda byłoby stracić taką okazję, by zobaczyć, jak jego nieszczęsna dusza walczyła między życiem, śmiercią i piekielnym zbawieniem, które przyszło w konstruowaniu nowej egzystencji wolnej od ciężarów, aby ponownie zostać odrzucona na bok kiedy jego obecny stan podzielił się na dwie części, tak jak Sukuna tysiąclecia temu. Aby światło zapadło się w nieuniknioną ciemność.

Klątwa uniosła rękę i wskazała ponad głowę naczynia.

— Północ.

Yuji nic nie powiedział, odwrócił się i zniknął z tego miejsca, zostawiając Sukunę, który roześmiał się głośno i długo w przestrzeni pozbawionej wszystkiego oprócz niego.

Stanie się takim, jakim był Sukuna, nie znajdzie ulgi w śmierci. Żadnego cierpienia w życiu. Prawdziwe urzeczywistnienie tego, czego pragnął i środków, za pomocą których można będzie to osiągnąć.

Naprawdę nie miało znaczenie, jakie pragnienie skłoniło Yuji'ego do działania, nawet jeśli mieli pozostać w opozycji przez całą wieczność, nie można było zaprzeczyć wspólnemu pochodzeniu.

Sukuna nie potrzebował duszy, ale kogoś takiego jak on sam?

Tak długo, jak bachor pozostawał służalczy… Pokręcona radość z tworzenia czegoś takiego sprawiła, że przekleństwo uśmiechnęło się w oczekiwaniu.

Ty biedna, nieszczęsna istoto. Będę tam, aby przeciągnąć cię przez głębiny, jeśli odważysz się zawahać.

Nie zawiedź mnie, Yuji.

Koniec