Sansara
Auto marki Daewoo Maepsy zajechało niemal pod samo Sanktuarium. Szofer musiał nieźle się natrudzić, aby nie obić pojazdu o nagie skały, co i rusz wystające zza zakrętów.
– Oho. Jest – Aldebaran skrzyżował ramiona i skupił wzrok na uchylających się drzwiach pojazdu.
– Przebyła długą drogę – szepnął Mu. – A przed nią jeszcze dłuższa.
– Aphrodite już dawno wnioskował za założeniem windy, w końcu mamy lata osiemdziesiąte, ale Wielki Mistrz jest cokolwiek zbyt staroświecki na takie pomysły. Oh, porra! Co za dziewczę!
– Byku, pohamuj swe zapędy – powiedział strofująco Mu, ale musiał przyznać, że nowo przybyła prezentowała się… zachęcająco.
Liwia wysiadła z auta i przeciągnęła się mocno. Przetarty brzeg jeansowej katany uniósł się ponad talię; nie była to najwygodniejsza kurtka, ale za to wyglądała czadowo. Niedbałym ruchem dłoni odgarnęła z czoła czarne kosmyki włosów i ziewnęła potężnie. Najpierw podróż taksówką, później samolotem, a teraz rajd po kamieniach. Miała nadzieję, że dziś nie będą wymagali od niej żadnych pokazów sprawności. Najwyżej weźmie ich na te swoje słowiańskie oczka, pomyślała, jednak po chwili zastanowienia postawiła na inną część ciała. Sięgnęła do kieszeni, wyciągnęła krwistoczerwoną szminkę i umalowała usta, zbliżając twarz do samochodowego lusterka.
– Będą z nią kłopoty – mruknął Mu.
– Meu amigo! Przecież ona nie nosi maski! Dopiero do mnie dotarło! – Aldebaran pacnął się wielką jak łopata dłonią w nie mniejsze czoło. – Ma jakieś specjalne pozwolenie, czy co?
– W jej kraju kobiety walczyły tak często, że nie musiały wstydzić się przed mężczyznami. Przynajmniej tak mówi legenda – Rycerz Barana obserwował uważnie zbliżającą się do nich dziewczynę. – Jakbyś był na porannej odprawie, to byś wiedział.
– Że co, że greckie dziewczątka mniej waleczne? Eee, wystarczy podkraść się w pobliże ich placów treningowych, żeby to zdementować – Byk wyszczerzył kły.
Liwia podciągnęła mocniej pasek zamocowany do srebrnej skrzyni ze zbroją. Stanęła przed dwoma Złotymi Rycerzami i złożyła pełen szacunku ukłon. Mu, chcąc nie chcąc, musiał przyznać, że z uwagi na jej powierzchowność nie spodziewał się tego.
– Panowie Mu i Aldebaran, jak mniemam – powiedziała dość niskim jak na swoje szesnaście lat głosem. – Liwia, Srebrny Rycerz Lisa. W odpowiedzi na zaproszenie Wielkiego Mistrza.
– Witamy, Liwio, w Świątyni Ateny – Mu kiwnął lekko głową. – Przybywa Gość Sanktuarium. Czy zostanie, czy odejdzie, wie tylko jego przeznaczenie. Jakież będzie twoje? – zapytał zgodnie z uświęconą tradycją.
– Czas pokaże, ja wybiorę – odpowiedziała resztą formuły i uśmiechnęła się szeroko.
– Tak też będzie – rzekł Mu. – Rycerz Byka oprowadzi cię przez wszystkie dwanaście pałaców, odpowie na pytania i wyjaśni niuanse naszego świątynnego życia. Wiem, że miałaś długą podróż, jednak przez to przechodzi każdy Gość Sanktuarium. Co pięć lat te stopnie poznają nowe kroki – na wpół-powiedział, a na wpół-wyszeptał Złoty Rycerz.
– Dam radę. Pokonywałam gorszych przeciwników niż schody – uśmiechnięta Liwia znowu poprawiła paski od skrzyni.
– Pogadamy przed Świątynią Wielkiego Mistrza – Aldebaran puścił jej oczko. – To co, Mu, chyba pierwszy Dom nam zaprezentujesz, prawda?
– „Nam"? Znasz go na wylot, niemal codziennie się tu kręcisz – prychnął Rycerz Barana, ale powiódł ich ku kolumnadzie, zdobiącej jego pałac.
Liwia mniej więcej tak właśnie wyobrażała sobie Domy Zodiaku: bogato rzeźbione portyki, błyszczące kamienne posadzki i potężne, marmurowe posągi. Jedyne, czego nie dała rady sobie wyimaginować, to kwatery rycerzy: czy mieli tam małe siłownie? Lub wielkie sypialnie z baldachimowymi łożami? A może ich pokoje przypominały cele więzienne, właściwe dla twardych wojowników?
– To akurat kwestia indywidualna – odpowiedział jej Aldebaran, gdy opuścili Dom Barana. – Wątpię, by którykolwiek z rycerzy chciał ci pokazać część prywatną pałacu, z szacunku do nich nawet nie proś.
Liwia westchnęła, zawiedziona, a Byk tylko się zaśmiał. Jego własny przybytek był przestronniejszy i bardziej widny od pierwszego Domu. Miał też mniej zaokrągleń w zdobieniach, wszystko odznaczało się raczej surową, kanciastą praktycznością, niż płynną, elegancką linią.
– Oto i moje włości! – zagrzmiał Aldebaran, a echo poniosło słowa w dal. – Zwiedzaj, panna, do woli, bo u innych takiej swobody nie zaznasz.
– Serio? Mogę? – Liwia nie czekała na odpowiedź i nie bacząc na ciężar skrzyni, pobiegła bocznym, wąskim korytarzem, dochodzącym do, jak sądziła, prywatnych kwater. Najpierw zauważyła murowaną wnękę, która okazała się prysznicem; obok zapewne znajdowała się też toaleta, ale dziewczyna ruszyła przed siebie i dotarła do rozwidlenia. Po lewej była sypialnia: prosta, praktyczna, z wielkim, szerokim łożem, na miarę takiego olbrzyma, jakim był Aldebaran. Pokój miał ogromne, niezasłonięte niczym okno, skąd rozpościerał się bajeczny widok na Ateny. „Ciekawe, co widać z Domu Ryb, w takim razie. Kulę ziemską?", przemknęło jej przez myśl.
Wróciła się do rozwidlenia i podążyła w prawo, gdzie znajdowało się coś pokroju salonu. Dwie rozlatujące się sofy, pełne plam po bliżej niezidentyfikowanych substancjach otaczały wielki kloc drewna, który zapewne robił za stół. Było kolorowo, swojsko i… młodzieńczo.
– Ale klawo! – wykrzyknęła, widząc ściany oblepione plakatami piłkarzy i zespołów rockowych.
– To bohater mundialu z siedemdziesiątego – za jej plecami pojawił się Aldebaran i wskazał na plakat z zawodnikiem, nad którym wielką czcionką napisano „Pele". – A to – rycerz wskazał na innego piłkarza – niejako konkurencja, z Argentyny. Ale diabelnie dobry – na podpisanym autografem zdjęciu był uśmiechnięty mężczyzna; „Maradona", odczytała parafkę Liwia.
– Tych znam – dziewczyna uśmiechnęła się, wskazując na plakat Queenów. – Mojej ciotce udało się przemycić ich płytę i po kryjomu pokazywałam „Bohemian Rhapsody" znajomym.
– O tak, czadowy kawałek. Ci są świetni – Byk kiwnął podbródkiem w stronę nieco zmaltretowanego plakatu grupy „AC/DC" – co za głos, jak w końcu oddadzą mój gramofon z naprawy, to ci puszczę.
– A co się wydarzyło, że jest w naprawie?
– Sprawy wewnętrzne Złotych Rycerzy – powiedział oficjalnym tonem, ale było widać, że dusi się ze śmiechu. – Dobra, mała, nie zwlekajmy, przed nami długa droga.
Miała ochotę oburzyć się na tę „małą", ale w końcu wzruszyła ramionami. Przy tym wielkoludzie wszyscy byli mizernego wzrostu. Poza tym właśnie zaczęła go lubić.
Po całym mnóstwie schodów niemal dotarli do Domu Bliźniąt.
– To rezydencja Sagi – mruknął Aldebaran i Liwia odniosła wrażenie, że słowo „rezydencja" wymówił wyjątkowo kąśliwie. – Cholera wie, czy zastaniemy gospodarza, bo on ostatnimi czasy wielce zajęty.
– Czym? Co wy właściwie robicie tak na co dzień? No wiesz, oprócz treningów i w ogóle.
– Szkolimy uczniów, jeśli jakichś mamy – zaczął wyliczać Rycerz Byka. – Zajmujemy się stanem technicznym Sanktuarium, patrolujemy na zmianę Ateny, Camus-Wodnik nawet pomaga czasem w urzędzie albo w sądzie, bo wiesz, on uczony. Chociaż my żartujemy, że powinien dorabiać w wodociągach – roześmiał się mężczyzna. – A Saga… przygotowuje się, jak sądzę. Wielki Mistrz jakiś czas temu powiedział, że ma swoje lata i nigdy nie wiadomo, co się może wydarzyć, więc chciałby już teraz wiedzieć, kogo szykować na swojego następcę. Naturalną koleją rzeczy jest wybranie najstarszego spośród nas. Jednak wiekowy Rycerz Wagi przebywa tu niezwykle rzadko, w zasadzie tylko w wyjątkowych sytuacjach. Z sobie jedynie znanych powodów przesiaduje dzień w dzień w Dolinie Pięciu Wzgórz w Chinach. Tak więc o palmę pierwszeństwa ubiegają się dwaj równolatkowie: Strzelec Aiolos i Saga, spod znaku Bliźniąt. Nie mam pojęcia, co ten ostatni robi dzień w dzień, bo ciągle znika, a jak już jest, to do człowieka gęby nie idzie otworzyć.
– Czyli że kibicujesz raczej Strzelcowi?
Aldebaran spojrzał na nią z ukosa.
– Pepla jestem, wprowadzam cię w sprawy Złotych, chociaż absolutnie nie powinienem. Wystarczy. Zresztą skup się teraz. Nie czuję energii kosmicznej Sagi, zatem będziemy musieli poradzić sobie z jego iluzjami.
– Iluzjami? – zapytała, ale oto, zbliżając się do trzeciego Domu Zodiaku, musiała przetrzeć oczy. Pomogło, bo po chwili zobaczyła tylko jeden, nie dwa pałace. Weszli w obręb Domu i otulił ich chłodny cień. Liwia szła pół kroku za Rycerzem Byka, rozglądając się bacznie na boki. Miała dziwne wrażenie, że pałac Bliźniąt przypomina długi korytarz. Nierealnie długi, bo logika podpowiadała, że już dawno powinni wyjść po drugiej stronie budynku.
– Musimy przyspieszyć – mruknął Aldebaran i zaczął biec. Dziewczyna ścisnęła mocniej paski od skrzyni i starała się dotrzymać mu kroku. Wtem jakieś światłocienie zaczęły przecinać im drogę. Liwia poczuła się dziwnie, jakby ktoś bawił się nią i układał przed jej nogami ścieżkę podług własnego widzimisię. A ona strasznie nie lubiła, kiedy ktoś grzebał w jej umyśle. Skupiła swoją energię kosmiczną i starała się odciąć od wizualnych pułapek labiryntu, przez który przebiegali. Niemal czuła, jak obca świadomość dobija się do drzwi jej świadomości.
– Szybciej! – ponaglił Aldebaran. – I trzymaj się mnie blisko!
Trzymała się. W pewnym momencie poczuła jakby pęd powietrza, który doleciał do niej z miejsca absurdalnego, bo z wnętrza muru po lewej stronie kolumnady.
– Za mną! – wykrzyknął Byk i właśnie tam skręcił, nie tracąc nic z prędkości swojego biegu. Liwia zwątpiła przez moment, w końcu mogli zaraz bez sensu przydzwonić w grubą na metr ścianę, ale to trwało tyko chwilę. Wznowiła bieg, zrównała się ze Złotym Rycerzem i pragnąc w duchu, by ich intuicja okazała się nieomylna, rzuciła się wprost na zimny kamień pałacu. Krzyknęła w tym momencie i nagle stała się jasność. Otworzyła oczy. Stali we dwoje u wyjścia z trzeciego Domu Zodiaku.
– Bravo, garota. Całkiem nieźle sobie poradziłaś – powiedział z uznaniem Aldebaran; pomyślał, że Wielki Mistrz wiedział, co robi.
– To było… dziwne uczucie – mruknęła Liwia, spoglądając za siebie na kanciaste wejście do Domu Bliźniąt. – Gospodarz jest potężnym rycerzem, prawda?
– Tak. Przynajmniej jest uważany za jednego z najpotężniejszych.
– O, jednego z. To który jeszcze? Ty, na pewno.
– Nie pleć głupstw – zaśmiał się Aldebaran i razem z Liwią wszedł na kolejne schody. – To oczywiście tylko nasze domniemania, ale fakt, że są wśród nas tacy, których energia kosmiczna jest wyjątkowo potężna. Nie, żebyśmy mieli okazję przekonać się o tym na własnej skórze, całe szczęście. Ale Złoci Rycerze czują wzajemne cosmo o wiele intensywniej od reszty.
Zorientowała się, że nie odpowiedział jej na pytanie, ale już nie drążyła tematu. Miała szesnaście lat i mogła być uznawana za narwańca, ale nie była głupia. Trochę nadgorliwego dopytywania i w końcu Aldebaran zacznie uważać na każde słowo.
Kontynuowali wspinaczkę.
– Przed nami Dom Raka. Pilnuje go Maska Śmierci – rzekł Złoty Rycerz.
– Klawa ksywka. A jak ma na imię?
Aldebaran prychnął.
– Jakbym ci powiedział, to on z miejsca wysłałby mnie pod bramy Hadesu. Dziękuję bardzo, wolę nie. Być może kiedyś się dowiesz, to by wiele ułatwiło, bo nazywanie go per Maska Śmierci jest żenująco patetyczne.
Słońce było już całkiem wysoko, gdy dotarli do czwartego pałacu. Liwia zauważyła, że miał inny niż poprzednie kształt: zbudowany na planie krzyża zapraszał ocienionym z obu stron wejściem. Wewnątrz mrok się zdecydowanie zagęścił. Żadnych okien, żadnych prześwitów. Ciemność i… cmentarny zapach?
– Maska Śmierci, co? – mruknęła.
– Nie będę cię okłamywał, gospodarz nie jest wzorem do naśladowania – Aldebaran szeroko otwierał oczy, które nie przywykły jeszcze do braku światła.
– Czuję się obrażony, Byku. Stawaj do walki!
Spomiędzy woali mroku wyłonił się Złoty Rycerz Raka. Miał krótkie, rozwichrzone włosy, oliwkową karnację południowca i błysk szaleństwa w oczach.
– Foda–se você, włoska cipo!
– Ohoho, jak nieładnie! Co z ciebie za rycerz? Takie zachowanie przy damie?
– W sensie że przy tobie? Słyszałeś gorsze rzeczy – rzekł wyzywająco Aldebaran.
Liwia spoglądała to na jednego, to na drugiego z półotwartymi ze zdziwienia ustami. Wreszcie, po upiornie długiej ciszy mężczyźni ryknęli śmiechem i poklepali się po plecach.
– Co, macaroni, Milan nadrabia, nie? Via dolorosa do Serie A?
– A idź mi z nimi. Od afery czarnego totka mam ich głęboko w dupie. Kibicuje Juventusowi. Chodzą słuchy, że mają wziąć do drużyny Polaka – tu Maska Śmierci zerknął na Liwię, aż jej się wszystko w brzuchu przewróciło. – A propos… cześć, maleńka. Witaj w moich skromnych progach – mężczyzna zbliżył się nagle i zanim zdołała cokolwiek zrobić, ucałował jej dłoń. – Nie słuchaj tych bzdur, które o mnie wygadują, muchy bym nie skrzywdził, moja piękna, a co dopiero takie delikatne stworzenie jak ty – wciąż przytrzymywał jej dłoń, na dodatek zaczął głaskać kciukiem jej palce.
– Przestań – warknął nie na żarty Aldebaran, ale Maska wpatrywał się wyszczerzony w błękitne oczy Polki.
Aż krzyknął i gwałtownie cofnął swoją rękę. Wnętrze dłoni pokrył czerwony ślad po oparzeniu.
– Dziękuję za atencję, schlebia mi to niezmiernie, jednak nie zadaję się z obcymi. Nawet nie znam pana imienia – odparła Liwia, uspokajając swoją wzburzoną energię kosmiczną.
Mężczyźni ponownie wybuchli śmiechem.
– Ma ona charakterek, jak widzę – powiedział Rycerz Raka, wachlując czerwoną ręką, by nieco ją ochłodzić. – Chyba się polubimy.
– Nie wątpię – odrzekł Aldebaran. – Ruszajmy, szkoda dnia.
– Tak szybko? – oponował Maska Śmierci. – Jeszcze nie widziała moich kwater prywatnych, a na pewno o tym marzy.
– Nie wątpię – powtórzył Byk i podążył za dziewczyną, która już chwilę wcześniej pospiesznie ruszyła ku wyjściu.
Kolejne stopnie przybliżały ich do Domu Lwa.
– Mam nadzieję, że ten kretyn nie będzie cię nachodził – przełamał ciszę Aldebaran, spoglądając z troską na Liwię.
Uśmiechnęła się. I ku zdziwieniu rycerza, był to uśmiech cwany i pełen zadziorności.
– Potrafię sobie z takimi radzić. Jego zainteresowanie może mi się nawet czasem przydać. Lepiej mieć w końcu kogoś takiego po swojej stronie, prawda?
Aldebarana trochę zatkało. Ale w jednym miała rację.
– Tak, lepiej. Niech cię nie zwiedzie jego teatralność, zabija tak łatwo, że może tego nawet nie zauważyć. Nie jest chodzącym okazem rycerskiego honoru, o nie. Ale może nie powinienem oceniać, w końcu każdy z nas przeszedł swoje przed zdobyciem Złotej Zbroi. Cholera wie, co on tam w tych Włoszech musiał robić, by przeżyć. Chodzą o tym jedynie legendy – westchnął.
Liwia milczała jakiś czas, zastanawiając się, czy jej trening i Próba Ognia w czasie Dziadów były niczym zabawa w piaskownicy w porównaniu z ich przeszłością. Otrząsnęła się, kiedy dotarli do piątego pałacu.
– No i jesteśmy. Tu pójdzie szybko.
– Co, ten jest gejem?
Aldebaran najpierw spojrzał na nią zdezorientowany, a później, zrozumiawszy, ryknął śmiechem.
– Lepiej. W ogóle nikogo tu nie ma. Na dniach Złota Zbroja Lwa ma zostać przyznana jednemu z trenujących, o ile, oczywiście, sama zbroja go zaakceptuje. Choć zaskoczenia w tym względzie nie powinno być.
– To znaczy? – zapytała. Zbliżali się do bramy pałacu. Cały budynek cholernie przypominał jej Teatr Wielki w Poznaniu, który widziała jako mała dziewczynka. Zasługą zapewne były dwa kamienne lwy po obu stronach wejścia i trójkątne zwieńczenie fasady, tak typowe dla greckiej architektury.
– Młodszy brat Aiolosa, Złotego Rycerza Strzelca, trenuje, by zdobyć ten zaszczyt. Znając Aiolię, da z siebie wszystko. Jest piekielnie dumny, jak na tak młodego chłopaka, przy tym nieustępliwy i odważny. Nieco zbyt narwany, ale cóż, ma tyle lat, co ty, więc rozumiesz – uśmiechnął się wielkolud.
– Bynajmniej. Jestem oazą spokoju.
– Spokojna jak wojna.
Ich kroki odbijały się echem w pustych korytarzach miedzy kolumnami. Cienie tańczyły po ścianach, dzięki rozwieszonym w całym pałacu pochodniom. Czerwone proporce podwieszone pod sufitem lekko falowały przez uciążliwe przeciągi.
– Całkiem tu ładnie – rzekła, rozglądając się. – I właśnie spokojnie.
– Już niedługo. Aiolia, o ile oczywiście uda mu się tutaj zamieszkać, zmieni to miejsce w prawdziwą jaskinię lwa. Słyszałem od jego brata, że nie jest chodzącym przykładem porządku. Za to spokoju i porządku znajdziesz dość w następnym pałacu.
– Domu Panny.
– Yhm.
– Coś nie tak?
– Nie, skąd. Tylko postarajmy się przejść przez ten Dom jak najszybciej, dobrze?
– Czy ja wyczuwam w tobie niepokój?
– Po prostu Rycerz Panny nie lubi, gdy się mu przeszkadza w jego medytacjach – odpowiedział, brzmiąc przekonująco, ale Liwia miała wrażenie, że Aldebaran nie chce mieć wiele wspólnego z gospodarzem szóstego pałacu. Poczuła się zaintrygowana.
– Co to, jakiś buddysta?
– Tak – odparł głucho. – Żeby tylko – dodał ciszej.
– Kolejny nie-Grek? Nie sądziłam, że tylu obcokrajowców będzie wśród Złotych Rycerzy.
– A tak – Aldebaran ucieszył się na tę lekką zmianę tematu. – Mu jest z Tybetu, ja z Brazylii. Saga, z tego co wiem, jest tutejszy. Maska, jak zauważyłaś, to makaroniarz, a Shaka, czyli właśnie Rycerz Panny, jest z Indii. Dalej mamy Starego Mistrza, który przebywa w swojej ojczyźnie, Chinach. Później jest Skorpion, Milo: pół-Grek, pół-Hiszpan. Aiolos i jego brat to rodowici Grecy, Koziorożec Shura jest gorącokrwistym Hiszpanem, dzięki czemu wciąż trajkocze z Milo o ichniejszych drużynach piłkarskich. Wodnik Camus to po ojcu Rosjanin, a po matce Francuz, dziwne połączenie, wiem, ale woli klimaty podbiegunowe, jakbyś pytała. Czego kompletnie nie rozumiem. No i na końcu Aphrodite, Rycerz Ryb, połączenie podobne, bo jest Szwedo-Francuzem. On jednak woli Lazurowe Wybrzeże, wygląda też tak, jakby uciekł właśnie z wybiegu paryskiego pokazu mody. Aha, a sam Wielki Mistrz, podobnie jak jego uczeń, Mu, jest z Tybetu.
– I do tego ja, wisienka na torcie – zaśmiała się Liwia. – Dawka słowiańskiej krwi do tej wielokulturowej mieszanki. Jak dobrze, że wszyscy znamy angielski.
– Niektórzy nie znają – westchnął Aldebaran. – Żebyś widziała, jak Shura próbował dogadać się z Capellą, boki zrywać. Skończyło się na migowym.
Słońce nieźle przypiekało. Liwia już dawno zdjęła jeansową katanę, a i tak czuła, jak plecy pod skrzynią robią się nieznośnie mokre. Niemal zatęskniła za chłodnym deszczem, jakim pożegnała ją ojczyzna w dniu jej odjazdu.
Wreszcie niekończące się schody wyłoniły szósty Dom Zodiaku. Po obu stronach wejścia stały przeogromne posągi jakichś buddyjskich bóstw, stojących na podwyższeniu z kamiennych lotosów. Miało się wrażenie, jakby śmiały się z malutkich ludzi, przekraczających próg pałacu. Nawet Aldebaran był w porównaniu z nimi jakąś uroczą miniaturką.
– Dobra, miejmy to z głowy – mruknął rycerz i cały spięty wszedł pierwszy do wnętrza budynku. Liwia podążyła za nim.
Zrobiła ledwie kilka kroków i zatrzymała się, bezwiednie. Szeroko otwarte oczy błądziły po rajskim krajobrazie, jaki roztaczał się wszędzie wokół. Cała dolina skąpana była w złotym świetle słonecznym, trawa falowała na wietrze, płatki różowych kwiatów tańczyły w powietrzu. Ptaki ćwierkały na gałęziach różanych krzewów, gdzieś obok szumiał strumień. Wszędzie unosił się kadzidlany zapach drzewa sandałowego. Było pięknie, niebiańsko pięknie. Czemu więc serce biło jej jak młotem, a na ciele poczuła gęsią skórkę? Aura kosmicznej energii, jaka do niej docierała, była ciepła i spokojna. Dlaczego więc bała się zbliżyć?
Aldebaran przywołał ją gestem, nie chcąc zakłócać ciszy swym donośnym głosem. Widać było, że idzie spięty, jakby marząc, by niespełna 150-kilogramowe ciało stało się piórkiem i nie wybijało w podłożu żadnego rytmu kroków. Dziewczynie zimny pot zrosił kark. Byli coraz bliżej źródła, czuła to.
Iluzja rozwiała się, jak sen złoty. Przed nimi, na lekkim schodkowym podwyższeniu siedział rycerz. Nogi miał skrzyżowane po turecku, dłonie oparte o kolana, końcówki długich blond włosów leżały na zimnych kaflach posadzki. Mężczyzna miał zamknięte oczy.
Dziewczyna stanęła jak wryta. Nie potrafiła wytłumaczyć, skąd to nagłe wrażenie, ale poczuła, jakby już kiedyś go gdzieś widziała. Z niecierpliwością czekała, aż Złoty Rycerz spojrzy na swych gości, ale nic takiego nie nastąpiło.
Aldebaran odchrząknął.
– Wybacz najście, Shaka, ale jak wiesz, mamy gościa. To jest…
– Jestem Liwia, Srebrny Rycerz Lisa – odzyskała głos dziewczyna. Złożyła formalny ukłon i wyprostowała się szybko. Nie mogła przestać wpatrywać się w postać Rycerza Panny. Z tą swoją medytacyjną pozą przypominał jej jakiegoś wschodniego bożka.
Odpowiedzi nie było. Ani żadnej reakcji, że gospodarz zauważył ich obecność.
– To my już pójdziemy – mruknął Aldebaran i szarpnął dziewczynę za ramię, ale Liwia wyrwała się z jego uścisku. Nie wiedziała, co w nią wstąpiło, ale nie mogła tak po prostu odejść z tego pałacu.
– Chcę się tylko przywitać – powiedziała, robiąc dwa kroki naprzód.
– Liwia! – krzyknął Aldebaran, a w jego głosie dało się słyszeć nutkę strachu.
Dziewczyna była jednak jak w transie.
– Chcę się tylko przywitać – powtórzyła, wciąż zbliżając się do Złotego Rycerza. Widziała już wyraźnie jego twarz okoloną złotym hełmem, czuła na skórze wibracje mocy, tak spokojnej, że aż przerażało. Zrobiła ostatni krok, więcej nie dała rady. Jej ciało zostało momentalnie sparaliżowane, nie potrafiła ani pójść naprzód, ani się cofnąć. Nogi zupełnie odmówiły posłuszeństwa, jakby nie należały do niej. Impuls cosmo szarpnął nią w dół i wylądowała na kolanach. Klęczała przed samozwańczym bóstwem.
– Dość tego, Shaka! – warknął Aldebaran, ale został zatrzymany w pół kroku, równie łatwo, jak wcześniej Liwia. – Wystarczy, powiedziałem, ty cholerna reinkarnacjo Buddy!
Może jej się tylko zdawało, ale miała wrażenie, że kącik ust Rycerza Panny nieznacznie się uniósł. Ucisk energii zniknął. Wstała z klęczek i zaczęła rozcierać obite rzepki, mrużąc nienawistnie oczy. Wciąż wpatrywała się w spokojną postać mężczyzny.
– Wcielenie Buddy? – prychnęła. – Akurat. Ale jeśli to prawda, to Buddzie coś mocno nie wyszło z tą nirwaną. Chyba o to chodziło, że miał się już więcej nie odradzać, nie?
Odwróciła się na pięcie i dołączyła do Byka. Aldebaran zagarnął ją pospiesznie ramieniem i skierowali się ku wyjściu, nie oglądając za siebie.
A szkoda, bo dostrzegliby niezmiernie rzadki widok: Shakę z otwartymi oczami, wpatrującymi się w dziewczynę z czymś na kształt zaciekawienia.
Gdy oddalili się na względnie bezpieczną odległość, Aldebaran naskoczył na Liwię:
– Mam nadzieję, że to ostatni taki wybryk z twojej strony. Kiedy mówię, że masz się zatrzymać, to się zatrzymujesz, jasne? Na coś do niego podchodziła?
– To on.
– Co?
– To on jest najpotężniejszym ze Złotych Rycerzy.
Aldebaran żachnął się.
– Bo to pierwszy z nas, który był na tyle arogancki, by swoją moc zaprezentować.
– Nie, to nie o to chodzi, po prostu ta aura…
Dziewczyna spojrzała mu w oczy i z całkowitą powagą zapytała:
– Wiesz, jak mi dali na chrzcie?
– Co ty tu…
– Liwia Kasandra. I żeby było śmieszniej, to na drugie imię zasłużyłam sobie, jak tylko skończyłam siedem lat. Przyśniła mi się kolorowa piłka, cała we krwi. Taką samą miała moja koleżanka z podwórka. Prosiłam, żeby się jej pozbyła, ale gdzie tam, Tosia poszła bawić się, jak zwykle. I tu klasyk opowieści: piłka odbija się od murka, leci w kierunku drogi, za nią Tośka, a w nią samochód. Skończyło się na złamanej nodze, ręce i zdartej skórze, bo auto nie jechało szybko, ale Tośka już nigdy ze mną słowa nie zamieniła. Jakieś trzy lata później przyśnił mi się kupon lotto. Nie widziałam, niestety żadnych liczb, więc zapomniałam o sprawie. Aż pewnego dnia, wracając z wujostwem z przechadzki w parku zauważyłam jakiś papier leżący na liściach lilii wodnej w pobliskim stawie. Jako że zawsze byłam dociekliwa, chciałam po niego sięgnąć jakimś patykiem albo nawet po niego wskoczyć, ale oczywiście ciotka wybiła mi z głowy takie pomysły. Później sąsiadka opowiadała nam z przejęciem, jak to jej znajomy znalazł w stawie nieopodal parku kupon lotto i wygrał tyle, że stać go było na Fiata 126p.
– Chcesz powiedzieć, że Shaka ci się przyśnił?
Liwia kiwnęła głową.
– Wiedziałam, że gdzieś już widziałam tego rycerza. Jestem pewna, że kilka lat temu zobaczyłam jego wizję.
– To co, ma ci wytypować numery lotto, czy wolisz go pokonać, bo jeszcze jakiś biedny samochód rozbije się o jego energię kosmiczną?
Dziewczyna wybuchła śmiechem.
– Nie wiem, pewnie czas pokaże. Może ten sen był po prostu zapowiedzią mojego przyjazdu? Niemniej… to zabrzmi głupio, wiem, ale pamiętam drgania jego cosmo. Przerażająco spokojne, ciepłe i niebezpieczne.
Rycerz Byka nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Był bardziej skłonny uwierzyć, że Shaka zamieszał jakoś w umyśle dziewczyny, by uważała go za wspaniały obiekt czci, ale, na dobrą sprawę, o Liwii nie wiedział jeszcze zbyt wiele. Postanowił uważać na blondasa; w razie kolejnego ataku na Rycerza Lisa, załatwi to inaczej.
Zatopieni każde we własnych myślach dotarli do siódmego pałacu.
– O, jesteśmy. To Dom Rycerza Wagi, czyli Starego Mistrza. Tak jak mówiłem, przebywa on obecnie w Dolinie Pięciu Wzgórz. Mówi się, że ma coś koło dwustu pięćdziesięciu lat.
– Zalewasz!
– Sama prawda, jak bum cyk cyk. Od razu uprzedzam pytanie: nie wiem, jak to możliwe. Pewnie coś się wydarzyło w czasie ostatniej Świętej Wojny, którą Roshi przeżył, będąc wówczas mniej więcej w naszym wieku.
– Czyli on wie, jak to było poprzednio?
– No… tak.
– I co?
– Mistrz mówi, kiedy zechce, jakoś się jeszcze nie darzyło, by przyjechał tu snuć opowieści.
– Ale to przecież musi być ogromnie ważne! W końcu to zawsze jest któryś z bogów, prawda? Skoro jest ktoś, kto przeżył podobne starcie…
– Nie emocjonuj się, mała. Jeśli cokolwiek miałoby pomóc naszej Atenie w przyszłej wojnie, już Stary Mistrz zadba, by zostało to przekazane, omówione i w ogóle. My jesteśmy od wykonywania rozkazów.
Liwia miała ochotę zaprotestować, ale ostatecznie zrezygnowała. Dziwiła ją ta obojętność, przecież o minionych wcieleniach Ateny i Świętych Wojnach wiedzieli tak niewiele, jakby cała wiedza umierała wraz z poprzednikami. Lub była skrzętnie ukrywana, pomyślała nagle. Tylko jaki byłby w tym cel – tego nie mogła zrozumieć. Westchnęła i zaczęła rozglądać się po pałacu.
– Może zaciekawić cię fakt – przerwał ciszę Aldebaran – że zbroja Złotego Rycerza Wagi mocno różni się od pozostałych. Nie tylko chroni ciało, ale i pozwala na skorzystanie z dwunastu broni, jakie są jej integralną częścią.
– Ooo.
– Wiedziałem, że taka będzie reakcja – uśmiechnął się mężczyzna. – W jej skład wchodzi sześć par broni: nunczaku, miecze, trójzęby, sansetsukony, tonfy i tarcze o ostrych brzegach. Tylko za pozwoleniem Rycerza Wagi z tego arsenału mogą skorzystać inni. To on ma prawo decyzji, dlatego jest uosobieniem sprawiedliwości.
– Cool. Chciałabym je kiedyś wypróbować.
– A ja wolałbym, żeby nigdy do tego nie musiało dojść, bo to by oznaczało, że jesteśmy w czarnej dupie. Za przeproszeniem.
– Daj spokój, pochodzę z Polski, znam cały wachlarz mocniejszych określeń.
– Liczę, że kiedyś zaprezentujesz. W drogę, następny przystanek: Dom Skorpiona!
Żar lał się z nieba. Liwia coraz częściej poprawiała wżynające się w ramiona paski od skrzyni i posapywała ciężko.
– Nieprzyzwyczajona do takich upałów, co? – Rycerz Byka zdjął swój rogaty hełm i zmierzwił oklapłe, ciemne włosy. – Kilka dni i przywykniesz.
– Jansa sprawa, że przywyknę. Do upału zdołam, ale do mrozu nigdy w życiu.
– To się rozumiemy. Milo, kiedy tylko może, żartuje ze swojego najlepszego przyjaciela, zimnolubnego Camusa. Wodnik nie ma szczęścia, nadal będzie jedynym, który woli siarczyste mrozy od kanikuły.
– To jak oni się zaprzyjaźnili, wiosną albo jesienią?
– Milo już taki jest, że wszyscy go lubią. Potrafi zjednać sobie ludzi, choć to typowy wredny Skorpion. Jak się czegoś uczepi, to koniec. Ma energii za pięciu i to zwykle on organizuje cokolwiek jest do zorganizowania. Nie usiedzi na miejscu, więc nie zdziw się, jak zobaczysz go na targu warzywnym w centrum Aten albo na niebie, jak zachce mu się skakać ze spadochronem. Zresztą spójrz, nie mógł nawet zaczekać na nas spokojnie w swoim Domu Zodiaku.
Liwia uniosła głowę i rzeczywiście: na szczycie schodów, oparty o jedną z kolumn ósmego pałacu stał Złoty Rycerz Skorpiona. Uśmiechał się na ich widok.
– Uszanowanko. Srebrny Rycerz Lisa, jak mniemam? Jestem Milo – młody mężczyzna wyciągnął prawicę. Liwia uścisnęła ją ochoczo. Skorpion był niczego sobie. Bardzo niczego sobie.
– Liwia. Świetny hełm.
– Prawda? – Milo zdjął tę część zbroi i podał ją dziewczynie, która zafascynowana przyglądała się skorpioniemu ogonowi. – Co jak co, ale trafiła mi się fajna skorupa.
– To nie przeszkadza w walce? – Liwia wskazała na ogon. – Nie rozwala się podczas zadawania ciosów z prędkością światła? Albo nie wali cię w głowę po zatrzymaniu?
– Jeśli tak, to zbyt mocno, bym pamiętał – wyszczerzył się Milo. Poprowadził ich w głąb swego pałacu, prezentując korytarz, czyli część, przez którą tylko się przechodziło z Domu do Domu, salkę za kolumnadą, która była jego miejscem czuwania i wejście do prywatnych pokojów. Przez cały czas kątem oka spoglądał na Liwię, taksując każdy centymetr jej ciała. – Tancerka?
Zaskoczona dziewczyna potwierdziła kiwnięciem głowy.
– Skąd wiedziałeś?
– Toż to nasz lokalny John Travolta – odpowiedział zamiast niego Aldebaran. – Ledwie usłyszy jakiś takt, a już wyrywa do tańca pierwszą kobietę, która nawinie mu się pod rękę i nie ucieknie od razu.
– No, od ciebie by na pewno żadna nie uciekła, bo ciężko zwiać, jak przydepnie cię dwieście kilo żywej wagi.
– Cholerne, kąśliwe skorpionisko. Lepiej patrz, jaki masz tu kurz. Najkrótszy Pałac Zodiaku, a brudno, jak na stadionie.
– Naniosło mi od Aiolosa. Wiesz, że on ideami tylko żyje, kurz i brud są magicznie odpychane od tego świętego męża, co w konsekwencji przyczynia się do poniższego stanu rzeczy.
– Yhm. Dobra, to idziemy do tego świętego męża zapytać o jego pogląd na sprawę.
– Powie, że to z Domu Shury tak się kurzy.
– A Shura powie co?
– A Shura powie: „Zaiste, niegodnym rycerza jest występkiem przybytek swój w tej metodzie kalać, iżby szmatą nie przejechawszy, klepisko nieczystym czynić".
Ryknęli takim śmiechem, że rzeczony Shura na pewno słyszał go te dwa pałace dalej. Liwia nie łapała konceptu.
– Sama zrozumiesz, jak dotrzemy do Domu Koziorożca – Aldebaran otarł łzę rozbawienia.
– Przekaż pierwszemu sztywniakowi, że wisi mi kolejkę za zakład. Jego Castilla dostała od Realu, widziałeś?
– Miałem patrol. Biały finał, nie?
– No, Shura prawie porąbał Excaliburem meblościankę w pubie. Aha, a drugiemu sztywniakowi powiedz, że ma załatwić czystą rosyjską na urodziny Mu. Koniecznie dobrze schłodzoną.
– Dobra, dobra – zaśmiał się Aldebaran i razem z Liwią zaczęli wychodzić z Domu Skorpiona. Dziewczyna obejrzała się, a Milo, na odchodne, uroczyście jej zasalutował.
W drodze do dziewiątego pałacu Aldebaran opowiedział jej trochę o Aiolosie, Rycerzu Strzelca. Mężczyzna kilka razy w tygodniu pomagał różnym organizacjom społecznym: raz przeprowadzał lekcję w sierocińcu, innym razem powyprowadzał na spacer psy ze schroniska. Znali go w domu starców, gdzie znajdował czas na wysłuchanie opowieści o minionych czasach, znali go na ulicy, gdzie żebracy mówili mu po imieniu.
– Ideał. Aż się wierzyć nie chce – odpowiedziała na to wszystko Liwia.
– Tak, czasami ciężko wytrzymać. Wiesz, człowiek nie jest najgorszy, ma swoje wady, wiadomo, ale stara się jako tako trzymać w koleinach moralności. Tylko że jak zacznie się porównywać do Strzelca, to nawet trzymając łapy na stole podczas jedzenia czuje się głupio.
– Nie próbowaliście go jakoś… ja wiem… uczłowieczyć? Wkurzyć, upić, ośmieszyć?
– To nie tak, że Ailolos przypomina pomnik z marmuru: i napije się, chłopina, jak jest okazja i żartem zarzuci od czasu do czasu. Ale trzeba zrozumieć, że to też starszy brat, wiele od siebie wymaga, żeby dobrze wychować Aiolię. Zastępowanie rodziców pewnie nie sprzyja luźnemu prowadzeniu się.
Chwilę milczeli.
– A co z tobą, mała? Z twoją rodziną?
Liwia odgarnęła zlepione kosmyki włosów z mokrego czoła.
– Rodzice zginęli w wypadku dziewięć lat temu. Od tej pory zajmowała się mną siostra mojej mamy. Wujek był strażakiem i zginął w czasie jednej z akcji ratowniczych, więc ciotka została z tym obowiązkiem sama. Że nie miała dzieci, to z początku nie było nam łatwo się dogadać. Ale ostatecznie to ona wsparła mnie, gdy postanowiłam zostać rycerzem. Rodzice nie chcieli nawet o tym słyszeć – uśmiechnęła się lekko.
– To też lekko nie miałaś.
– Inni mieli dużo gorzej. Rycerz Tarczy, Janek, szkolił się razem ze mną. Codziennie przychodził na trening obity i zlany pasem. Ojczym miał twardą rękę, ale on, choć mógł, wcale się nie bronił. Bał się, że jak choć na chwilę obudzi swoje cosmo, to nie przestanie. W końcu karma wróciła, a jego ojczym przedawkował i zmarł w szpitalu. Janek dalej chodził wiecznie głodny i w podartych ciuchach, ale już bez sińców. Ja wychowałam się w dość bogatej rodzinie: miałam prywatnych korepetytorów, zajęcia pozalekcyjne, kursy szermierki, tańca, strzelania z łuku, jazdy konnej. Miałam dostęp do wielu rzeczy, o których moi rówieśnicy mogli tylko marzyć: w moim kraju nie ma takiej wolności, na jaką wszyscy zasługują. Ale to się pewnie zmieni, Polacy zawsze walczyli, bez względu na siłę nieprzyjaciela.
– To twoi rodzice musieli być pod lupą obecnej władzy.
Liwia westchnęła.
– Nie do końca. Mama była archeologiem, a tata paleontologiem, zajmowali się wykopaliskami na terenach Związku Radzieckiego. Odnaleźli skamieliny dinozaura, przypadkiem też pokaźne złoża gazu ziemnego. Okazali się pożyteczni, a ich osiągnięciami można się było chwalić przed światem, więc mogliśmy więcej, niż inni. Dzięki zagranicznym wyjazdom szybko nauczyłam się angielskiego, znam też trochę rosyjski. Tak. A później, po wszystkim, wykrzyczałam ciotce w twarz, że chcę szkolić się na rycerza, być jednym z tych, o których matka opowiadała mi w czasie podróży po Grecji.
Nastała chwila ciszy.
– Pewnie wiesz, że my wszyscy to też sieroty.
– Tak, to chyba nawet reguła, prawda? Los wie, co robi, w końcu żołnierz bez rodziny nie boi się zginąć.
– Nie los, bym powiedział, a Atena. W końcu ona również wciela się w osierocone dziecko. Dlatego staramy się być rodziną dla siebie nawzajem.
Liwia pokiwała głową, ale zatopiła się w myślach o swojej rodzinie. Czy matka i ojciec byliby z niej dumni? Co powiedzieliby na widok jej zbroi? Czy choć przez chwile przypuszczali, że ta niesamowita historia, którą opowiedział im znajomy z Chin, historia, którą zaczęli badać, aż okazało się, że jest prawdziwa, stanie się udziałem ich córki?
Ledwie zauważyła, że schody się skończyły. Stali u progu Domu Strzelca. Kolumnowe wejście nie wyróżniało się niczym specjalnym, lecz na szczycie portyku stał posąg uskrzydlonego, strzelającego z łuku centaura, który robił odpowiednie wrażenie. Wnętrze, w przeciwieństwie do Domu Raka czy Skorpiona było skąpane w złotym świetle słońca, przedostającym się przez kamienne mury licznymi oknami. Liwia była niezmiernie ciekawa, co gospodarz pałacu robi, gdy przychodzi nawałnica. Gdy zauważyli go, siedzącego z książką na kamiennej ławce, pytanie wyleciało jej z głowy.
Faktycznie, mogliby jego podobiznę kuć w marmurze. Grek był opalony, umięśniony, miał ciemnobrązowe włosy, przytrzymane materiałową przepaską. I miał uroczy uśmiech.
– Witajcie w Domu Strzelca – mężczyzna podszedł do Liwii i ukłonił się jej po rycersku. – Nazywam się Aiolos.
– Wiem – odpowiedziała z głupia frant. Zaśmiała się, zmieszana i dopowiedziała: – A ja jestem Liwia, Srebrny Rycerz Lisa.
– Wiem – odpowiedział Strzelec, a wesołe iskierki zagrały w jego spojrzeniu. – Jak minęła twoja podróż?
– Dziękuję, całkiem znośnie, choć próbuję przywyknąć do tutejszego skwaru. Nie macie klimatyzacji?
– Klimatyzacji, windy, telefonu. Wszystko jest za mało „starożytne".
– Dobrze, że za Seneki były schody, bo inaczej ślizgalibyście się po rampach.
Aiolos zaśmiał się, niczym młody bóg. Pewnie tak wyglądał Apollo, kiedy chciał kogoś oczarować.
– Niech zgadnę – kontynuowała Liwia, wskazując palcem odłożoną przez rycerza książkę. Wspinała się na wyżyny sarkazmu, skoro ewidentnie mogła. – To „Iliada i Odyseja"? A może „In Catilinam" Cycerona?
– E, nie. To „Zbrodnia i kara" Dostojewskiego, Camus mi pożyczył, jak nie miałem już nic do czytania.
– I co, polubiłeś Rodionka?
– Nie chciałbym mieć takiego kumpla. Choć M…aska trochę go przypomina – mruknął.
Zanotowała w pamięci, że musi sprawdzić w bibliotece męskie włoskie imiona na „M".
– Może coś przekąsicie? Mam jeszcze trochę frytek i sałatkę.
Liwia spojrzała błagalnie na Aldebarana. Umierała z głodu. Całe szczęście olbrzym nie był z tych, co odmawiają darmowego posiłku.
Rozmowa toczyła się luźno. Dziewczyna obiecała wybierać się z Aiolosem do wszystkich tych miejsc, gdzie mężczyzna niesie pomoc i dać też coś od siebie. Strzelec opowiedział jej również o specyficznych atakach każdego z rycerzy, przynajmniej o tych, o których wiedział. Na odchodne Liwia życzyła jego bratu pomyślnego przejścia ostatecznego testu na Złotego Rycerza. Z nową dawką sił ruszyli w stronę dziesiątego pałacu.
– Zatem przed nami Dom Rycerza Koziorożca, Shury. Hiszpana, który siecze swoim widmowym mieczem Excaliburem wszystko, co popadnie, gdy jego ulubiona drużyna piłkarska przegra mecz. Coś pominęłam?
– Mała, najlepsze jeszcze przed tobą – zachichotał Aldebaran.
Miał rację.
– Witajcież. Jam Shura, Koziorożca Rycerz. Mój to przybytek przed wami się otwiera. Powiedz przechodniu, kim jesteś.
– Litości, przecież dobrze wiesz, na co ta szopka – Byk przewrócił oczami.
– Święta rzecz, tradycja – powiedział Koziorożec, a jego zimny wzrok mówił, że bynajmniej nie żartuje.
– Jestem Liwia, Srebrny Rycerz Lisa – dziewczyna ukłoniła się, zgodnie z wymogami kodeksu zachowań rycerskich. Shura kiwnął głową w aprobacie.
– A ja jestem twoim wujkiem – mruknął Aldebaran. – Co, wuja nie poznajesz?
Prawa ręka Shury dziwnie zesztywniała.
– Daj spokój, stary, wyluzuj trochę – Byk zarechotał pełną piersią i z rozbawieniem poklepał Koziorożca po plecach. Nogi Shury ugięły się, jak złamane zapałki. – Lepiej pokaż naszej nowej znajomej twój pałac. Jest wszystkiego piekielnie ciekawa.
Gospodarz jakby się nieco rozchmurzył i sztywnym krokiem poprowadził Liwię ponownie ku wejściu do jego Domu Zodiaku. Najpierw całą wieczność opowiadał o kamieniu, z którego została wykonana rzeźba Koziorożca, później poprowadził ją do pięknie zbudowanej alkowy, gdzie wyjaśniał znaczenie każdego jednego fresku na suficie, a już niemal poematem opowiadał o stojącym tam posągu Ateny, ofiarowującej pierwszemu Rycerzowi Koziorożca miecz, zwany Excaliburem. Liwia próbowała utrzymać za zębami to, co miała do powiedzenia. Ale nie dała rady. Miała tylko szesnaście lat.
– Ale przecież to jakaś pomyłka! Excalibur to miecz legendarnego Króla Artura, zupełnie inna mitologia! Nie Atena, a Pani Jeziora…
Przerwała, bo Rycerz spod znaku Koziorożca wpatrywał się w nią bez mrugnięcia.
– Eee… hmm, a na jakiej zasadzie dobywasz swój miecz, panie?
Aldebaran, gdzieś tam z tyłu parsknął takim śmiechem, że się osmarkał. Ewidentnie miał na końcu języka jakąś ciętą ripostę, ale Shura go uprzedził:
– Rycerzem jesteś, cosmo formujesz, duszę swą budzisz, zatem wiesz, jak miecz dobywam.
– Jestem ciekawa, czy cios twego Excalibura byłby do zatrzymania przez moje dwa noże – rzekła Liwia i zaczęła zdejmować z pleców skrzynię ze zbroją.
– Co ty wyrabiasz? – zapytał zaniepokojony Aldebaran.
– Tylko taki eksperymencik.
– Ani mi się waż!
– Ale…
– Powiedziałem: nie!
Liwia westchnęła i z powrotem zarzuciła skrzynię na plecy.
– Będę zaszczycona, jeśli kiedyś pozwolisz mi wypróbować siłę Excalibura na mych ostrzach, panie – Liwia ukłoniła się nisko, oczekując pozytywnej reakcji.
Shura patrzył na nią bez mrugnięcia swoimi małymi, zimnymi oczkami.
– Polecam nie bardzo.
Wychodzili już, gdy Aldebaran odwrócił się i ryknął:
– Aha, Milo kazał ci powiedzieć, że wisisz mu kolejkę za postawienie na Castillę!
Do Liwii zaś rzucił ciche „Chodu!" i truchtem zaczęli oddalać się od jakby wibrującego Domu Koziorożca.
– Najwierniejszy Atenie rycerz?
– Atenie i zasadom. Zgodne z jego poglądem na świat: przeżyje, niezgodne: umrze pośród oparów patosu.
– Zimny i gorący jednocześnie, co za człowiek – zadumała się Liwia.
– Zimny? Najwyżej letni, zimnego to ty zaraz zobaczysz.
I tak było w istocie. W jedenastym Domu Zodiaku, tak innym od reszty, bo zbudowanym na planie koła, znaleźli Camusa, Złotego Rycerza Wodnika. Mężczyzna wstał od stołu z czystej tafli lodu, zostawił na nim kryształową szklankę i podszedł powolnym krokiem, lustrując spokojnymi oczami duszę dziewczyny. Ona zaś pomyślała chwilę i rzekła:
– Zdrastwujcie, Rycari. Mienja zawut Liwia, ja Serebrianyj Rycar Lisa. Spasiba za to, szto ja mogu wojti w wasz dworiec.
Wodnik uniósł w górę prawą brew i delikatnie się uśmiechnął. Temperatura pomieszczenia wzrosła może o jeden stopień, ale nadal było przyjemnie chłodno.
– Całkiem nieźle, ale zostańmy przy angielskim, w końcu Aldebaran poczułby się dotknięty tym brakiem uwagi. To mogłoby wręcz podziałać na niego jak płachta na byka.
– Och, powiało chłodem, Camus, chyba mnie nie lubisz.
– Masz dobry powód, by szybko odejść, więc chwytaj byka za rogi.
– Zimny drań z ciebie.
– Poważnie? – zapytała zniesmaczona Liwia.
Aldebaran, co było do przewidzenia, buchnął rechotem, a Wodnik lekko uniósł kąciki ust, wiec pewnie jeden i drugi osiągnął wyżyny dobrego humoru.
– Usiądźcie, przyniosę wam coś do picia.
Liwia, której zewnętrzna spiekota dała się tego dnia we znaki, z przyjemnością klapnęła na krzesło i oparła dłonie na lodowym stole.
– Nie radzę. Są na nim jeszcze fragmenty naskórków twoich poprzedników – rzekł Złoty Rycerz Byka.
Dziewczyna natychmiast zabrała kończyny z przezroczystej, parującej tafli.
– Proszę – Wodnik przyniósł na stół pękaty dzbanek i dwie szklanki. – Uprzedzam, że to tylko woda z cytryną. Nic więcej mi nie zostało.
– Schłodzona – wyszeptała z zachwytem Liwia. Wypiła do dna.
– Milo kazał ci przekazać, że masz za zadanie załatwić na urodziny Mu…
– Pamiętam – przerwał Wodnik zmęczonym głosem. – On myśli, że jestem urzędem celnym?
– Wie, że do jakichś urzędów chodzisz, ale pewnie nie wdawał się w szczegóły – Aldebaran łyknął haust wody wprost z dzbanka.
– W tym cały problem, nieprawdaż? – mruknął Camus i spojrzał na Liwię. – Wyglądasz na inteligentną dziewczynę, będziesz mogła pomagać mi co jakiś czas w sądzie.
– E… dziękuję?
– Możesz też przychodzić tu w największe upały. I tak wówczas wszyscy składają nagłe, niezapowiedziane wizyty. Ale nie przychodź, jak zabraknie ci lodu w drinku.
– Serio? Ktoś się fatygował?
– Nie masz pojęcia, ilu.
Wodnik odprowadził ich tak daleko, jak sięgał cień jego Domu Zodiaku. Ciepło buchnęło na nowo, ale Liwia przywitała je z uśmiechem: chłód Pałacu Wodnika był super, ale tylko przez pierwsze kilka chwil. Pod koniec zaczynała dostawać dreszczy.
– Przed nami ostatni Dom. Trochę nam zajęło, co, mała? Niekończąca się wspinaczka.
– Sansara – powiedziała Liwia.
– Że co?
– Sansara, czyli wieczna wędrówka. Tak w buddyzmie określa się nieustanne powtarzanie cyklu życia i śmierci przez reinkarnację.
– Coś obeznana jesteś w tych wschodnich tematach – spojrzał na nią z podejrzliwością.
Liwia wzruszyła tylko ramionami.
– Po prostu zawsze byłam kujonem.
– I godziłaś to z tyloma zajęciami pozalekcyjnymi?
– Kujon potrafi – wyszczerzyła zęby.
– Już myślałem, że przeszłaś na buddyzm.
– Nieee. W zasadzie to byłam katoliczką, póki nie zobaczyłam na własne oczy dusz, idących wprost do Hadesu. I wiesz, całej reszty, związanej z Rycerzami Ateny.
– Niektórzy jakoś to godzą. Na przykład ja – rzekł Aldebaran. – Ponoć wszystkie wierzenia są, że tak powiem, prawdziwe. Przecież na dalekiej Północy mieszkają ludy oddające cześć bogom germańskim, rodem z mitologii skandynawskiej. I nie są to tylko czcze przesądy.
– Nie są, to prawda, mój kraj miał z nimi nie raz do czynienia – mruknęła Liwia. – Czyli twierdzisz, że pewnego dnia mogę spotkać typa, który będzie wcieleniem Judasza? Albo że Bóg ma swoich rycerzy-aniołów, którzy zakładają specjalne anielskie zbroje?
– Kto wie, mała, kto wie – uśmiechnął się Byk. – Choć, po prawdzie, to chyba nie chcieliby naruszać piątego przykazania.
Słońce zaczęło zniżać się nad horyzontem, gdy ujrzeli ostatni Pałac Zodiaku. Złote promienie oświetliły kamienne wejście.
– Co tak pięknie pachnie? – zapytała zdziwiona Liwia.
– Jedno z dwóch. Albo pnące się róże Aphrodite, albo jego francuskie perfumy. Chodźmy.
Wnętrze Domu Ryb przypominało rajski ogród. Wszędzie wokół wiły się pachnące pnącza, bluszcze, powoje. Najwięcej jednak było róż we wszelkich odmianach i kolorach. Liwia podeszła do jednej z nich i nachyliła się, wciągając obłędny zapach. Jednak po chwili przypomniała sobie wizję Edenu, jaka przywitała ją w Pałacu Panny i mimowolnie zadrżała. Czym prędzej odsunęła się od kwiatów.
– Te są zupełnie nieszkodliwe, więc śmiało, podziwiaj.
Dziewczyna zerknęła w prawo; z korytarza, zapewne prowadzącego do prywatnych pokoi, wyłonił się Złoty Rycerz Ryb. Ewidentnie brał niedawno kąpiel, bo jego długie włosy były jeszcze trochę mokre i roztaczały intensywną woń olejku różanego. Miał na sobie lekką białą tunikę, skrojoną tak, by dekolt wykończony złotą nicią odsłaniał kawałek klaty. Rycerz przekrzywił wdzięcznie główkę i w jego błękitnych oczach pojawiły się iskierki.
– No, no. Co my tutaj mamy – mówiąc to zbliżył się do Liwii i złapał ją za podbródek, unosząc twarz i oglądając ją z każdej strony. – Całkiem niezła, co Byczku?
– Zapewne cię to zasmuci, ale nie organizujemy konkursu piękności, Dyciu – wybrnął Aldebaran.
Liwia zaczęła się denerwować: Rycerz Ryb potraktował ją jak klacz na targu. Szarpnęła głową, wyzwalając się z uścisku.
– Zadziorna. To dobrze, inaczej tu nie przetrwa – mruknął gospodarz, po czym dygnął – autentycznie dygnął – i z szelmowskim uśmiechem powiedział, przeczesując palcami włosy:
– Jestem Aphrodite, Złoty Rycerz Ryb, najpiękniejszy rycerz na świecie. Ten srebrniak, Misty, do pięt mi nie dorasta, sama zapewne tak stwierdzisz, tylko się przyjrzyj jego sztucznym rzęsom. Gdybyś była mężczyzną, zacząłbym się niepokoić o mój status, ale jako kobieta jesteś bezpieczna. Tylko wara od moich kosmetyków. A teraz za mną, dziewczyno, oprowadzę cię po moim ogrodzie rozkoszy.
– Tym w pałacu, mam nadzieję – mruknął Aldebaran, a Ryba tylko zaniósł się dźwięcznym, perlistym śmiechem.
Jego Dom Zodiaku był naprawdę piękny. Roślinność pleniła się bogato w przyściennych rabatkach, czego zasługą był zapewne ażurowy dach. Kamienna kratka wisiała, całe szczęście, tylko nad klombami, inaczej Rycerz Ryb brałby prysznic podczas każdej ulewy.
– Jak masz na imię, skarbie? – spytał, prezentując widok z balkonu. Kuli ziemskiej nie było widać, ale krajobraz i tak zapierał dech w piersiach. Odpowiedziała.
– Zatem, Liwio, powiem ci coś od serca: my, piękni, nie mamy najłatwiej, zazdrość stara się nas dotknąć przez słabych ludzi małego umysłu i wyczucia stylu, więc bądź ponad to, kochana. I przynoś wszystkie ploteczki – puścił jej oczko.
– E…
– No już, muszę rozczesać porządnie włosy, więc spadówa.
Liwia cieszyła się, że zaczerpnie wreszcie bezwonnego, świeżego powietrza, ale rzeczywistość ją rozczarowała. Po bokach schodów, prowadzących do Pałacu Wielkiego Mistrza i Świątyni Ateny, znajdowały się rabaty gęsto porośnięte czerwonymi różami.
– Na te uważaj, mała – Rycerz Byka wskazał palcem na wszystkie kwiaty, jakie się przed nimi znajdowały. – To są Demoniczne Róże, pułapka na wrogów Sanktuarium. Kiedy na tę ścieżkę wejdzie nieprzyjaciel, róże ścielą się wszędzie pod nogami, kłując i odurzając niechcianego gościa.
– I nikt z tych przyjaźnie nastawionych przypadkiem nie dotknął kolców? Nie wciągnął pyłku?
Aldebaran podrapał się po ciemnej szczecinie włosów.
– No, zdarzało się. Były różne zakłady po pijaku. Ale też dlatego cię ostrzegam – zakończył rzeczowym tonem.
Przez jakiś czas szli w milczeniu.
– Jaki on jest?
– Hm?
– Wielki Mistrz.
– A. Jest w porządku. Wie, co robi, ma w końcu swoje lata, niejedno w życiu widział. Dzięki niemu Sanktuarium wróciło do życia. Czuwa nad przyznawaniem zbroi, śledzi wydarzenia w różnych krajach, żeby nic mu nie umknęło. Wprowadził nawet program szkoleniowy dla rycerzy i nie-rycerzy, a dzięki niemu poszerzono teren placów treningowych i też dobrze je wyposażono. Nie zgodził się, co prawda, na siłownię z prawdziwego zdarzenia, twierdząc, że równie dobrze można dźwigać kamole, których pełno wokół, ale i tak nie ma co narzekać. No i czuwa nad Ateną.
Liwia podniosła na niego swoje błękitne oczy.
– To wszystko prawda? Atena ma trzy lata i jest zamknięta w swojej świątyni?
Aldebaran żachnął się.
– Nie jest zamknięta, czuwają nad nią Opiekunki no i sam Wielki Mistrz. Takie jest prawo, ustanowione przez samą Atenę w starożytności: póki jej ziemskie wcielenie nie osiągnie pięciu lat, nie pokaże się rycerzom. Jej moc musi okrzepnąć w dziecięcym ciele, zanim objawi się światu.
– Trochę to smutne – zauważyła Liwia. – Jeszcze dwa lata będzie widywała tylko kilka twarzy. Nie zna dziecięcej zabawy, nie ma rówieśników. Mimo wszystko nadal mi się nasuwa słowo „zamkniecie" albo „więzienie".
– No co ty wygadujesz – Byk pokręcił głową. – Zapominasz, że to nie jest zwykła dziewczynka. Zresztą za dwa lata sama zobaczysz. Masz szczęście, będziesz na miejscu.
– Ciekawe, jak wygląda – zadumała się Liwia. – No wiesz, istniejące pomniki są jednak trochę mało działające na wyobraźnię.
– Są oczywiście zakłady, jak chcesz, możesz wyłożyć kasę, Maska zbiera zapisy.
– A ty? Postawiłeś?
– Jasne. Według mnie to będzie brunetka z ogniście czerwonymi oczami. W końcu bogini wojny, nie?
Liwia zachichotała. Ona sama jakoś zawsze wyobrażała sobie Atenę jako szatynkę z niebieskimi oczami o dumnym spojrzeniu i wyniosłej postawie. Miała trochę oszczędności, więc czemu nie?
Róże skończyły się tak nagle, jak schody. Liwia rozdziawiła usta, gapiąc się na ogromny budynek, wyrosły jej przed oczami. Pałac był dwukondygnacyjny, gęsto okolony smukłymi kolumnami. Piętro było dodatkowo ozdobione balkonami, z których, jak sądziła, Wielki Mistrz spoglądał na całe Sanktuarium.
– Myślę, że już czas założyć zbroję, mała – rzekł Aldebaran odsuwając się nieco.
Dziewczyna przytaknęła, położyła na ziemi jeansową kurtkę i zdjęła skrzynię. Metal zalśnił w słońcu, prezentując w pełnej krasie wyryty rysunek skaczącego lisa. Liwia zamknęła oczy i przywołała swoją energię kosmiczną. Poczuła znajome ciepło, gdy skrzynia zaczęła się otwierać. To było miłe uczucie, jakby pojawił się przed nią jej najlepszy przyjaciel.
Podskoczyła żwawo i poczuła, jak każdy element pancerza przylega do jej ciała. Najpierw karacena, która zatrzaskami na bokach dopasowała się do jej torsu. Była krwistoczerwona, a płytki ze srebra gięły się pod każdym jej ruchem. Następnie niesymetryczne naramienniki – jeden kończył się na samym ramieniu, drugi zaś schodził warstwami płyt aż do przedramienia; oba były również krwistoczerwone. Później przyszedł czas na karwasze – oba szkarłatne – oraz rękawice. Prawa, ta od krótkiego naramiennika miała czerwoną barwę, zaś lewa była śnieżnobiała, dzięki czemu wraz z długim płytowym naramiennikiem i karwaszem przypominała lisi ogon. Cienka czarna obręcz stanowiła pas, przecinający karacenę w talii. Czarne były również buty i nagolenice. Na głowę opadła druga obręcz, tym razem czerwona, z dwoma trójkątnymi zakończeniami po obu stronach skroni; świetnie przytrzymywała kruczoczarne włosy. I na końcu jej dwa przedłużenia ramion, dwa kły, którymi pokonywała wrogów, dwa pazury, którymi raniła nieprzyjaciół: za jej plecami umocowały się dwa cienkie długie noże. Z cichym klikiem wskoczyły na swoje miejsce, a Liwia spojrzała z dumą na Aldebarana. W końcu poczuła się godna tego miejsca.
– Piękna zbroja – powiedział z uznaniem Złoty Rycerz. – Bardzo praktyczna. Niektóre zbroje kobiet-rycerzy są, że tak powiem, ogromnie nieużyteczne, bo uroczo skąpe. Dobrze, chodźmy do Wielkiego Mistrza.
Weszli w cień pałacu. Po obu stronach wewnętrznej kolumnady wisiały ogromne portrety w złoconych ramach. O dziwo nie przedstawiały Wielkich Mistrzów na przestrzeni wieków, ani nie były wizjami Ateny. Każdy obraz portretował jedną z 88 zbroi, jakimi zarządzał Wielki Mistrz za zgodą bogini. Liwia tak obracała głowę na prawo i lewo, że zaczęła ją boleć szyja, ale wreszcie znalazła, co chciała. Jej zbroja prezentowała się pięknie, kształt lisa z puchatym od warstw metalu ogonem robił odpowiednie wrażenie. Jeszcze większe robiły sportretowane Złote Zbroje. Liwia podziwiała każdą z nich, bo ciekawie było je zobaczyć w bezcielesnej formie (Złotą Zbroję Bliźniąt, Lwa, Wagi i Ryb zobaczyć w ogóle). Mimowolnie zawiesiła wzrok na Złotej Zbroi Panny. Modląca się dziewczyna. Natchniona, uskrzydlona, skierowana ku niebu. Liwia poczuła jakiś niemiły ucisk w żołądku i odwróciła wzrok.
Portrety zbroi najpotężniejszych rycerzy wisiały tuż przy ogromnych białych wrotach, inkrustowanych czystym złotem. Mogły zachwycać, ale Liwii kojarzyły się tylko z wątpliwym gustem radzieckich arystokratów.
Aldebaran zapukał w jedno ze skrzydeł wrót, aż drewniane echo poniosło się w dal. Chwilę odczekał, po czym pchnął drzwi i ruszył po szkarłatnym dywanie w kierunku tronu, majaczącego na końcu wielkiej sali. Białe i czerwone zasłony zdawały się odgradzać komnatę od dalszej części pałacu. Zimny, szaro-zielony kamień był wypolerowany na wysoki połysk i aż raził w oczy odbijanym światłem. Liwia niepewnie podążyła w ślad za Bykiem.
Wielki Mistrz wstał z tronu. Sądziła, że raczej będzie tam siedział, póki dziewczyna nie klęknie i nie złoży przysięgi wierności. Tymczasem wysoki mężczyzna zbliżał się do nich powoli, aż zaczęła rozróżniać jego rysy. Miał dobrą twarz, pomyślała. Łagodną. Tak samo łagodna i ciepła była jego energia kosmiczna. Fiołkowe oczy patrzyły na nią z głębi szkarłatnego hemu, symbolu jego urzędu a długie blond włosy opadały na granatową, zdobną szatę.
Liwia opadła na jedno kolano i schyliła głowę w geście szacunku.
– Witaj, Liwio, Srebrny Rycerzu Lisa – powiedział Wielki Mistrz.
– Dziękuję ci, panie, za zaszczyt, którym mnie obdarzyłeś – odrzekła, nie podnosząc głowy. Widziała tylko granatową szatę i błysk złotych nagolenic Aldebarana.
– Oby twa wizyta była dla ciebie doświadczeniem i nauką, a dla nas sposobnością do poznania kolejnego rycerskiego serca. A teraz odnów przyrzeczenia, jakie składałaś przy pierwszym przywdzianiu swojej zbroi. Czy przysięgasz bronić Ateny, nawet za cenę swojego życia?
– Przysięgam.
– Czy przysięgasz walczyć o pokój i sprawiedliwość, nie hańbiąc swej zbroi niegodnymi uczynkami?
– Przysięgam.
– Czy przysięgasz wierność Wielkiemu Mistrzowi, zwierzchnikowi wszystkich osiemdziesięciu ośmiu rycerzy Ateny i protektorowi Świętego Sanktuarium w Grecji?
– Przysięgam.
– Zatem powstań, Liwio i bądź naszym gościem – Wielki Mistrz uśmiechnął się do dziewczyny, lekko speszonej całą sytuacją. – Opowiedz mi, proszę, co się dzieje w Polsce. Jak nastroje?
Przeszli na jeden z balkonów, gdzie wszyscy troje usiedli w ratanowych fotelach. Liwia poinformowała o wszystkim, o czym wiedziała: o niezadowoleniu ludzi z powodu cen mięsa i niedostępności wszelkich towarów, o gotowości do strajków i potrzebie utworzenia niezależnych związków zawodowych. Wielki Mistrz potakiwał głową i uważnie przyglądał się swojej rozmówczyni. Zbyt uważnie.
– Wybacz – podniósł rękę w przepraszającym geście. – Po prostu jesteś bardzo podobna do kogoś… kogo znałem.
– Z nią też rozmawiałeś o protestach robotników w Polsce, panie? – posłała mu zadziorny uśmiech.
– Nie – odpowiedział całkiem poważnie. – O Traktacie Trzech Czarnych Orłów.
Zaskoczona nie zdążyła nic powiedzieć, gdy Wielki Mistrz zmienił nagle temat.
– Aldebaranie, myślę, że czas na was. Musisz pokazać Liwii otoczenie Sanktuarium i jej mieszkanie. Masz – tu wyjął jakiś zwitek papieru i podał go dziewczynie. – To rozpiska twoich tygodniowych obowiązków, tak na początek, później już sama będziesz wiedziała, co i jak. Współpracuj z innymi rycerzami, nie tylko Złotymi, lecz polecenia Dwunastu traktuj, rzecz jasna, priorytetowo. Przy okazji: jak znajdujesz obrońców Świątyni Ateny?
Liwia przez chwilę wahała się nie wiedząc, ile powinna zdradzać.
– Pozytywnie, Wielki Mistrzu. Większość przyjęła mnie zaskakująco otwarcie i przyjaźnie. Nie spodziewałam się tak ciepłego powitania.
– Hmm. Większość?
– Nie ma o czym mówić, panie. Jestem tutaj obca…
– Chodzi o Shakę, Wielki Mistrzu – wtrącił niespodziewanie Aldebaran, a starszy mężczyzna uniósł brwi, wyraźnie zaskoczony. – Zachowuje się, jakby pozjadał wszystkie rozumy. Wykorzystuje energię kosmiczną, by upokarzać wszystkich wokół, wyłączając jedynie jego napuszonych uczniów. Lojalnie ostrzegam, że następnym razem dojdzie między nami do walki.
– I mówisz mi to prosto w twarz, rycerzu? – ton Wielkiego Mistrza nagle nabrał ostrości. – Wiesz, że walka między Złotymi Rycerzami jest zakazana. Jeśli będzie trzeba, ja to rozwiążę, masz przyjść z tym bezpośrednio do mnie, wyrażam się jasno?
– Tak jest – mruknął niezadowolony Aldebaran i kiwnął na Liwię. Dziewczyna pożegnała się ukłonem i odeszła za Bykiem. O dziwo, nie wyszli tą samą stroną budynku, którą weszli.
– A coś myślała, że do Komnat Wielkiego Mistrza można się dostać tylko przez dwanaście Domów Zodiaku? – zaśmiał się olbrzym. – Jest droga na sam dół, a jakże. W czasach wojny była podobno niszczona, a w czasach pokoju regularnie naprawiana. Dlatego jest nierówna, niebezpieczna i brzydka, jak noc. Zapraszam – wskazał dłonią na pierwszy schodek, niemal niemożliwy do zauważenia przez wystające wszędzie ostre skały.
I faktycznie, schodzili tym stromym zejściem ostrożnie, lecz i tak dużo szybciej. Było jeszcze późne popołudnie, gdy osiągnęli podnóże Sanktuarium. Rycerz Byka oprowadził dziewczynę po okolicy, pokazując jej place ćwiczebne i greckie Koloseum, stanowiące arenę podczas turniejów, rozgrywek, walk o zbroje i jarmarcznych przedstawień, które co jakiś czas umilały wojownikom wieczory. Liwia zobaczyła też tak zwaną stołówkę, czyli budynek z długimi stołami, przy których rycerze, jeśli mieli ochotę, wspólnie spożywali posiłki. Na końcu oglądała małe domki, ledwie większe od lepianek, gdzie każdy z urzędujących tu wojowników miał swój własny kąt. Do Domów Sanktuarium było im daleko, ale w końcu nie każdy był namaszczonym przez los i Atenę wybrańcem Zodiaku.
Dziewczyna podziękowała Aldebaranowi; Złoty Rycerz życzył jej spokojnej nocy i odszedł w swoją stronę. Liwia zamknęła drzwi budyneczku, rozejrzała się po surowym, prostym wnętrzu i usiadła na twardym łóżku. Rozwinęła kartkę, którą dostała od Wielkiego Mistrza. Treningi, patrole w Atenach, zaopatrywanie Sanktuarium w towary, pomoc Złotym w ich działaniach, prace przy rozbudowie placów ćwiczebnych i uczestnictwo w wolnych wykładach na jednej z ateńskich uczelni.
Liwia westchnęła, lecz po chwili na jej twarzy pojawił się uśmiech. Zapowiadało się ciekawie.
