Rapsodia

Świt ozłocił wyszczerbione zębem czasu kolumny, rozsiane po całym Sanktuarium. Było jeszcze bardzo wcześnie; w powietrzu unosił się delikatny, przyjemny chłód nocy. Ciszę i spokój poranka przerywały głuche dźwięki drewna uderzającego o drewno.

– To ta nowa – powiedział Mu, podając Shace zdobną w motywy roślinne filiżankę. Blondyn podziękował przyjacielowi i podszedł do jednego z okien Pałacu Barana, a cała jego postawa mówiła, że próbuje interpretować dochodzące do niego dźwięki.

– Dwa miecze treningowe, bezsensowne machanie – mruknął wreszcie, odwróciwszy się w stronę Mu. – Chociaż tyle, że nie niszczy metalem kołków na placu.

– Wcześnie wstała – Tybetańczyk wziął do ręki swoją czarkę i upił łyk zielonkawego naparu. – Chyba chce zaimponować. Wnosząc z prędkości uderzeń jest zwinna i szybka.

– Kolejny rycerz, który najpierw wyprowadzi cios, a później pomyśli – prychnął Shaka.

– Jest młoda.

– Tylko trzy lata od nas młodsza. To zresztą żaden argument.

– Masz rację.

Przez dłuższy czas nic nie mówili, wsłuchani jedynie w nieregularne odgłosy uderzeń. Aż nagle zrobiło się dziwnie cicho. A przynajmniej Rycerz Barana nic nie słyszał.

– Nie jest już sama. Przyszły na Arenę – powiedział blondyn, odstawiając naczynie na ażurowy stolik. Choć okupował bogato zdobione krzesło, równie dobrze mógłby siedzieć na zwykłym stołku czy poduszce, bo i tak, wyprostowany jak struna, nigdy nie korzystał z oparcia.

– Czuję kłopoty – Mu podszedł do okna i choć, z racji położenia swojego pałacu, nie mógł zobaczyć, co dzieje się wewnątrz murów Koloseum, teraz już usłyszał wyraźnie podniesione głosy kilku osób. Kobiet.

– Nasze dziewczyny chyba mają wobec Liwii nieciekawe zamiary – rzekł. – Dzisiaj jest mój dyżur patrolowania Sanktuarium, powinienem tam pójść.

Shaka wzruszył ramionami i spojrzał w bok, wyrażając bezgraniczny brak zainteresowania tematem. Najwidoczniej jednak Mu przesłał Rycerzowi Panny jakiś komunikat drogą telepatyczną, tak na złość, bo blondyn westchnął wreszcie, wstał i mruknął:

– Szkoda herbaty.

Szli piaszczystym zboczem, na którym ledwie zaznaczały się jakieś namiastki schodów, mocno wytarte przez czas. Kępki upartych roślin wyciągały szorstkie i twarde liście na wszystkie strony, jakby podpierając się z całych sił o spękaną ziemię. Błękit nieba raził oczy.

Dotarli do czegoś, co w najlepszym razie można by uznać za wejście na Arenę, a co było wykruszonym kamiennym łukiem, i stanęli w pewnej odległości od znacznego zbiorowiska. Sporo kobiet w maskach. I tylko jedna bez.

– …sobie myślisz? Że jesteś od nas lepsza?

– Bo nie noszę maski? Przecież to śmieszne! – rozjuszona Liwia wymachiwała drewnianymi mieczami, szeroko gestykulując.

– Śmieszne? – jedna z dziewczyn wysunęła się przed resztę, a w jej głosie znać było ukrytą groźbę. Mu rozpoznał Shainę, młodszą nieco od Liwii, lecz niezmiernie pewną siebie wojowniczkę, nieformalną liderkę pozostałych młodych kobiet-rycerzy z Grecji. – Zaraz zobaczymy, czy będzie ci do śmiechu.

Zaatakowała. Był to błyskawiczny cios, choć po słownym uprzedzeniu nie mógł być zabójczo szybki. Liwia zrobiła unik półobrotem i stanęła tak, by móc zaobserwować ruch każdej z przeciwniczek. Dwie inne dziewczyny wyszły z tłumu i biegiem ruszyły na Polkę. Brunetka zrobiła zwód, unikając jednej z nich i zanurkowała pod pięścią drugiej. Nadbiegły kolejne trzy. Jakaś niska ruda wypróbowała kopniaka, ale Liwia złapała i przytrzymała jej nogę, nawet nie upuszczając drewnianego miecza z lewej dłoni, po czym pchnęła kończyną przeciwniczki tak, że wbiła Greczynkę w piasek areny. Druga, szatynka, zamachnęła się otwartą dłonią, chcąc uderzyć Liwię w szyję, lecz dziewczyna zasłoniła się treningowym ostrzem; rozległ się krzyk zamaskowanej wojowniczki, gdy poczuła, jak w zetknięciu z drewnem pęka jej kość palca. Trzecia użyła jakiegoś zaczątku cosmo, by uderzyć ją w splot słoneczny. Polka zdążyła przywołać swoją energię i sparować cios, przechwytując go i kierując w bok, na piaszczystą ziemię. Tuż pod nogi następnych, chcących dołączyć do bitki zamaskowanych wojowniczek.

– Przerwać, czy jeszcze popatrzymy? – zapytał Mu, spoglądając na wszystko z wysokości schodów auli.

– Jestem ciekaw, kiedy zaatakuje – powiedział Shaka. Nie wiadomo, w którym momencie otworzył oczy, ale Rycerz Barana cieszył się, że jego przyjaciel ma nad tym kontrolę i nie wywaliło ich wszystkich w powietrze.

Tymczasem Liwia wciąż unikała ciosów Greczynek; wyprowadzała je w pole półobrotami, fikołkami i zwodami. Aż do czasu, oczywiście, bo walcząc sama przeciw dziesiątce dziewczyn, musiała w końcu się spóźnić. Dostała w żebra, aż jęknęła, jedna drasnęła ją też energią swego cosmo i z kącika ust brunetki poleciała strużka krwi. Liwia zaczęła się denerwować. Miała ochotę pokazać tym głupim dziewuchom, jak wygląda prawdziwy cios energii kosmicznej, jak wygląda jej moc, dzięki której zdobyła Zbroję Lisa. Wiedziała jednak, że nie powinna atakować. Że nie tak zaprezentuje swoją wyższość nad tutejszymi. Bo też kątem oka dostrzegła błysk złota, gdzieś na górnych obrzeżach Areny; to ostudziło jej krew.

– Nie przejmuj się, jeszcze trochę i damy ci spokój – powiedziała Shaina, a reszta jej towarzyszek zachichotała.

– Wcale się nie przejmuję. Mam mnóstwo czasu – odparła Liwia i wypluła krwawą plwocinę.

– Jesteś z Czerwonego Krzyża? Atakuj, głupia! – Shaina machnęła pazurami, lecz brunetka odchyliła się, unikając ciosu.

– Pójdziecie… sobie… wreszcie… w cholerę?! – wrzasnęła i podstawiła haka nadbiegającej rudej przeciwniczce. Ta wyłożyła się na arenie jak długa. Polka machnęła drewnianym mieczem, robiąc wokół siebie trochę przestrzeni, a później wślizgiem znalazła się za plecami Shainy. Przyjęła na przedramiona cios urękawiczonej dłoni, podskoczyła do innej z dziewczyn i wzięła ją z tyłu pod ramiona. Taką „zakładniczką" zasłoniła się, niczym żywą tarczą przed nieprzyjemnym uderzeniem cosmo, które wydarło przetrzymywanej dech z piersi, a następnie porzuciwszy ją, odbiegła kawałek w stronę cienia. Sięgnęła garścią po piach areny i, już nieźle zmęczona, z całych sił cisnęła go w twarze nadbiegających przeciwniczek.

– To był gówniany pomysł – mruknęła do siebie, widząc jak piach spada z gładkich powierzchni masek.

Shaina krzyknęła, wzywając swoje agresywne cosmo, lecz atak nie doszedł do skutku.

– Wystarczy – Mu wyszedł z cienia, a rogi jego złotej zbroi błysnęły w pełnym słońcu. Każda z dziewczyn pospuszczała głowy. Każda, z wyjątkiem Liwii i Shainy.

– Z jakiego powodu ONA ma być inaczej traktowana? Dlaczego może kpić sobie z naszej tradycji? – zawołała liderka wojowniczek, zwracając się butnie ku Rycerzowi Barana.

– Litości! – Liwia przewróciła oczami tak, że chyba usłyszeli ją w Salonikach. – To, że nie noszę maski nie oznacza, że uwłaczam waszym zwyczajom. Chociaż, po prawdzie, mogłybyście się wreszcie zbuntować przeciw tej upodlającej formie traktowania kobiet.

– Widzisz, Złoty Rycerzu? – Shaina wycelowała palcem w brunetkę. – Nie będę bezczynnie stać i słuchać obelg!

Zielonowłosa uniosła pięść i miała już zaatakować, gdy zobaczyła coś, co ją zatrzymało w pół kroku. Z cienia kamiennego łuku wyszedł inny Złoty Rycerz. Ten, który jest najbliższy bogom.

Jedna po drugiej, zamaskowane dziewczyny odchodziły szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie. Ostatnia została Shaina. Zacisnęła pięści i rzuciła półgębkiem do Liwii:

– Jutro, po zachodzie słońca. Na starym placu treningowym. Weź zbroję – to rzekłszy, odwróciła się na pięcie i odeszła w ślad za swoimi koleżankami.

Liwia spojrzała w górę, zasłaniając ręką oczy przed nieznośnym słonecznym blaskiem. Rycerz Panny miał, rzecz jasna, zamknięte oczy. Dziewczyna była ciekawa, czy widział jej obronne podrygi.

– Rycerzu Lisa, chwali się twoją bierność przy zaczepkach. Teraz możesz wrócić do swych zajęć – powiedział Mu.

– Tak jest – odparła zadowolona, myśląc już o jutrzejszej bitce. Tym razem pokaże tym wrednym laskom, na co ją stać.

– Chodźmy. Może herbata jeszcze całkiem nie wystygła – mruknął Shaka w stronę swojego przyjaciela i razem zaczęli wspinać się po starożytnych schodach.


Następny dzień ciągnął się jak smród za bezdomnym. Po porannym treningu (w którym tym razem nikt jej nie przeszkodził) Liwia udała się do Urzędu Miasta razem z Camusem. Przewalała z prawej do lewej jakieś arcyważne papiery, coś tam stemplowała i nawet wygłosiła jakieś mądre porzekadło po łacinie, które sprawiło, że Wodnik pokiwał głową z czymś na kształt aprobaty.

Następnie był obiad, który przynosił zaprzyjaźniony z Sanktuarium kucharz. Jako Gość musiała roznosić poszczególne dania do Domów, jeśli rycerz nie pofatygował się do wspólnej stołówki. Jak na złość Aphrodite nigdy nie zniżał się do jadania z innymi, więc musiała włazić na samą górę; całe szczęście, że pozwolono jej korzystać ze skrótu, którym szła pierwszego dnia z Aldebaranem. Później zahaczyła jeszcze o Pałac Wodnika (dla Camusa było za gorąco na zewnątrz, kiedy nie musiał, to nie wychodził) i o Pałac Strzelca (bo Aiolos zazwyczaj nie zdążał na obiad przez swoje aktywności i zjadał wszystko nieco później). Mu także spożywał w samotności, ale był na tyle dobroduszny, że nie kazał jej biegać jak kelnerce i sam sobie zanosił jedzenie do najniżej położonego Domu. Zostawał również Rycerz Panny. Nie miała jakoś wątpliwości, że blondyn nie będzie chciał jadać w otoczeniu reszty Złotych, lecz jemu, na całe szczęście, posiłek zanosili jego dwaj uczniowie: Srebrni Rycerze Pawia i Lotosu. Oczywiście nie zrobili na Liwii dobrego wrażenia.

Przed wieczorem pomogła jeszcze wysprzątać z gruzu kawałek terenu ćwiczebnego, przy okazji dowiedziała się, gdzie jest ten „stary plac", o którym mówiła Shaina. Zanim słońce zaszło za horyzont wróciła do swojego skromnego domku, umyła się, związała czarne włosy frotką i przywdziała Lisią Zbroję. Miała pewne obawy: w końcu zabraniano rycerzom korzystać z mocy ich wyjątkowych rynsztunków do celów prywatnych, a wolałaby nie wylecieć z Sanktuarium za taką błahostkę. Z drugiej strony, jeśli nie stawi się na pojedynek, okryje hańbą swoje imię, a na to pozwolić nie mogła. Jeśli ją złapią, najwyżej zacznie szyć. Że chciała wypróbować jakiś tam atak albo że w Polsce tego dnia obchodzą Dzień Rycerza, czy coś. Da radę.

Gwiazdy świeciły tak intensywnie, jak tylko mogą świecić z daleka od łuny cywilizacji. Liwia odszukała wzrokiem swoją patronacką konstelację i uśmiechnęła się lekko. „Raz kozie śmierć. Hmmm… Muszę to kiedyś sprzedać Shurze. Chociaż i tak się nie zaśmieje".

Była już blisko miejsca spotkania, gdy zaczęła czuć jakiś nieokreślony niepokój. Coś było nie tak. Było zdecydowanie za głośno. Czy ta pinda znowu przyprowadziła cały garnizon swoich popleczniczek? Zaraz się zresztą przekona.

Gdy wyszła zza wielkiej ruiny, będącej niegdyś zbrojownią, ujrzała przyczynę swojego niepokoju. Wokół placu stali wszyscy Złoci Rycerze, kilku Srebrnych i gromada świątynnych sił nie-rycerskich. „Jestem w czarnej dupie", pomyślała, zanim, nie mając większego wyboru, podążyła w stronę środka placu.

– Jest i nasza wyzwana! – zagrzmiał Aldebaran i ręką wskazał jej puste miejsce pośrodku zbiegowiska. – Zapraszamy, zapraszamy.

Liwia przełknęła ślinkę w obawie przed tym, co jej powiedzą.

– Już tak się nie obawiaj, każdy nowy w Sanktuarium przez to przechodzi – zaśmiał się Milo. – Jeśli nie zadarłabyś z naszą Shainą, to i tak zorganizowalibyśmy coś, dzięki czemu zaprezentowałabyś umiejętności. Wszystko gra – dokończył, unosząc w górę kciuk.

Dziewczyna odczuła ulgę i wdzięczność dla Rycerza Skorpiona. „Czyli raczej mnie nie wywalą", pomyślała.

Shaina przekroczyła linię tłumu i stanęła w pozie bojowej. Miała na sobie Srebrną Zbroję Wężownika, połyskującą w świetle pochodni mrocznym, fioletowym blaskiem. Tłum zaczął klaskać rytmicznie, Złoci Rycerze, stojący we względnym skupieniu, zdawali się filarami światła pośród ciemności nocy. Liwia dostrzegła, że nikogo prócz Rycerza Bliźniąt, Lwa i Wagi nie brakuje. Przyszedł nawet wyniosły Shaka. Mimo zamkniętych oczu miała wrażenie, że mężczyzna prześwietla ją na wylot. Nie mogła pozwolić sobie na porażkę. Ba, nie mogła być jak każdy inny rycerz, zapraszany do Sanktuarium. Musiała dać dobry pokaz. A ona lubiła pokazy.

– Aldebaranie! – zwróciła się nagle do Byka, zatrzymując szykującą się do ataku Shainę. – Słyszałam, że dziś odebrałeś z naprawy swój gramofon.

– Ano zgadza się – odrzekł Złoty Rycerz, bacznie spoglądając na dziewczynę. – A co?

– Byłbyś tak miły i pozwolił mi z niego skorzystać? Co to za walka, która odbywa się w ciszy?

Rycerz Panny prychnął z pogardą.

– Co za tupet… Podoba mi się! – klasnął w dłonie Aphrodite, zanim ktokolwiek zdążył zaoponować.

– Nie mamy teraz czasu na takie gierki, zaczynajcie – Camus opierał się o jakiś wysłużony filar i miał wybitnie znudzoną minę.

– Czasu mamy dość, dajże się trochę zabawić – z uśmiechem szturchnął Wodnika Skorpion. – Mogę nawet po ten gramofon polecieć, Al.

– Dobra, przyniosę go, wezmę też płyty, bo przecież to nie katarynka – Byk zrobił już dwa kroki w kierunku Pałaców, gdy ni z tego, ni z owego rzeczony gramofon i kilka płyt pojawiły się przed nim, jak na zawołanie.

– Nie ma potrzeby biegać – rzekł ze stoickim spokojem Mu, obniżając do minimum poziom wyczuwalnego jeszcze przed chwilą cosmo.

– Farsa to jest, czy też umiejętności sprawdzian? – zapytał poirytowany Koziorożec.

– Farsa, najwidoczniej – rzekła Shaina, zaciskając pięści. – To ci nie pomoże, cudzoziemko, zaraz się o tym przekonasz!

– Być może – odparła Liwia z uśmiechem. – A być może nie. Gdzie są twoje kamratki? Dawać je tutaj.

– Co?

– Liwia, nie rżnij gieroja – Aldebaran zaczął ustawiać gramofon na skalnym bloku, a Milo pociągnął jakiś przedłużacz ze stołówki. – Pojedynek jeden na jednego, tak to się zawsze odbywa.

– Nie zgadzam się – Polka, ku konsternacji wszystkich wokół zaczęła spoglądać na twarze oświetlone pochodniami. – Gdzie są te, które mnie wczoraj zaatakowały? Wychodźcie!

– Jaja sobie robisz? Chcesz walczyć z całą dziesiątką? – Shaina była ewidentnie wściekła. – Myślisz, że ja ci nie wystarczę?

– Zostałam przez was obrażona i domagam się satysfakcji – rzuciła Polka, a po zbiegowisku przeszedł szum.

– Skoro to sprawa honoru, niech tak będzie – wypowiedział się Aiolos, wzruszając ramionami.

– Zwariowałeś? Przecież to nie będzie uczciwa walka – nadął się Aldebaran.

– W porządku, zaufaj mi – Liwia posłała Bykowi uspokajający uśmiech. Znała swoje możliwości. Co więcej: po wczorajszej porannej potyczce znała też możliwości przeciwniczek.

Byk westchnął głośno.

– Niech będzie. Shaina, zbierz swoje towarzyszki – wydał polecenie.

Zielonowłosa dziewczyna warknęła, niezadowolona, ale machnęła nagląco w stronę tłumu. Niektóre niezbyt chętnie, inne wręcz przeciwnie: kobiety-rycerze oraz nowicjuszki bez zbroi pojawiały się powoli przed Polką.

– Jakieś specjalne życzenia? – zapytał Złoty Rycerz Byka, wskazując na czarne krążki winyli.

– Zapuść rapsodię, jeśli masz – wyszczerzyła się Liwia. Aldebaran tylko pokiwał głową w geście, który mógł znaczyć „to przedstawienie skończy się źle".

Greckie wojowniczki ustawiły się w półkolu, czekając na jakiś nieokreślony sygnał do ataku. Liwia złapała za wystające zza pleców rękojeści długich noży, a wówczas coś kliknęło. Ostrza opuściły zbroję, wciąż tkwiąc w pochwach.

– Chyba coś ci nie wyszło, głupia – zadrwiła Shaina, wskazując na zabezpieczone bronie.

– Wręcz przeciwnie – odpowiedziała z uśmiechem Polka, a pierwsze takty „Bohemian Rhapsody" poleciały w eter. – Nie obnażam Pazurów, jeśli nie chcę zabić.

– Twoja strata.

Zamaskowane dziewczyny rzuciły się na nią, nie bacząc na wolne tempo początku piosenki. Liwia jednak zgrabnie sparowała ciosy, część z nich w ogóle puściła bokiem. Greczynki obróciły się, chcąc jak najszybciej stawić czoła – jak myślały – kontratakowi cudzoziemki, ale zastały ją spokojnie kołyszącą się w rytm muzyki.

– Czy ty w ogóle potrafisz walczyć? – Shaina przekrzywiła głowę, z niedowierzaniem patrząc na Polkę, która najwyraźniej dobrze się bawiła.

Ponowiły atak, tym razem napadając na nią wahadłowo. Liwia była jednak szybsza i za każdym razem dobrze stawiała gardę. Momentami wykonywała nawet taneczne ruchy, jednocześnie odchylając się przed pięściami i kopniakami.

Miała na sobie swoją zbroję. I wiedziała, z kim się mierzy.

– Dlaczego ucieka? – zapytał zdezorientowany Aiolos. Tłumek wokół placu zaczął szumieć.

– Walczyć nie umie – prychnął Koziorożec, wciąż sztywny jak wykrochmalona koszula.

– Pewnie tylko się bawi – powiedział Milo, choć w jego głosie czuć było nutkę niepewności. Skorpion miał nadzieję, że Polka da popis szermierczych umiejętności, ale jakoś się nie zanosiło.

– Może myśli, że jesteśmy tu dla rozrywki, zamiast potraktować to jako test – mruknął Camus.

– Mnie się tam podoba – włączył się do rozmowy Maska Śmierci, zgasiwszy przed chwilą peta o korynckie zdobienia starożytnego filaru. Rycerz Ryb już dawno poszedł na drugą stronę, nie mogąc znieść papierosowego dymu.

– Może powinienem jej wcześniej wytłumaczyć, co i jak – zmartwił się Aldebaran i już miał wstawać, gdy usadził go na miejscu zimny głos Shaki:

– Patrzycie, a nie widzicie.

Choć powiedział to tylko tyle głośniej, by nie zagłuszyła go piosenka Oueenów, wszystkie twarze Złotych obróciły się jak na komendę w jego stronę. Niektórzy z nich usłyszeli blondyna chyba pierwszy raz w życiu.

– To nam wyjaśnij, o oświecony – zadrwił Byk, nie mogąc się powstrzymać. – Powiedz, co też zobaczyły twoje zamknięte powieki.

Shaka nie dał po sobie poznać, czy poczuł się urażony.

– Nic specjalnego nie reprezentuje. Ot, mami przeciwniczki. Udaje głupią zabawę, lecz pod pozorami niepowagi bacznie obserwuje ich style walki. Już je rozpracowała, jak mniemam i zaraz powali każdą z nich. Tylko nie wiem, na co czeka – skrzywił się, jakby ten spektakl uwłaczał jego pojęciu walki.

– Ale ja wiem – wymamrotał Aldebaran, czekając na ten niesamowity moment w piosence, kiedy z wolnej ballady przeistacza się w teatralną zgrywę, a później w epicką rozpierduchę.

I faktycznie. Scaramouch, scaramouch… leciało w eter, a Liwia zaczęła podskakiwać jak torreador. Greckie dziewczyny osłupiały. Maska Śmierci parsknął śmiechem i zaczął się klepać po udzie. Shura podniósł brew tak wysoko, że zginęła pod hełmem.

Przy Galileo Polka zaczęła wymachiwać przed sobą nożami w pochwach, aż zrobiła sobie dzięki temu więcej miejsca.

– Teraz się zacznie – rzekł Aldebaran, a cała publiczność tego dziwnego przedstawienia wychyliła się do przodu, w oczekiwaniu.

Liwia skupiła cosmo. Machnęła prawą ręką w stronę piachu, tuż pod nogami połowy zamaskowanych przeciwniczek.

Bismillah!

Bach! Strzeliły płomienie, a dziewczyny odskoczyły z przestrachem. Dwie zaczęły w popłochu gasić spodnie.

Bismillah!

Buch! Z lewej ręki również poleciała lanca ognia, a druga połowa Greczynek została porażona nagłym blaskiem i gorącem.

Bismillah!

Liwia rozszerzyła linię ognistej granicy tak, że oddzieliła siebie i stojącą na środku Shainę od pozostałych wojowniczek. Zielonowłosa zerknęła w tył, zacisnęła pięści, po czym odwróciła się i zaczęła iść na Polkę. Ta uśmiechnęła się wrednie, podniosła, jak szermierz, prawy nóż na wysokość twarzy i chwilę później zaszarżowała na zaskoczoną jej aktywnością Shainę.

No, no, no, no, no, no, no – przy każdym „nie" zamaskowana kobieta otrzymywała ciosy zabójczo szybkiego noża. Tylko dzięki pochwie nie były też zabójczo ostre. Cios w klatkę, w ramię, w kolano, w pachę, w udo, w nadgarstek i wreszcie w przeponę – Shaina złożyła się jak scyzoryk i padła kolanami na piach.

Liwia, wciąż z szatańskim uśmiechem, odchyliła powoli ramiona, gasząc wywołane wcześniej pożary Dusząc się od dymu, konfraterki zielonowłosej wojowniczki wskoczyły bliżej środka placu, a widząc swą przywódczynię leżącą na ziemi, zerwały się do biegu z dzikimi okrzykami.

for me…

Polka zaczęła kroczyć im na spotkanie.

for me…

Wykonała młynka prawym nożem.

For me!

Pierwszą zwaliła z nóg ciosem w bok, w miejsce nieosłonięte zbroją. Żebra pękły. Drugą, szatynkę, tę, której palec złamała poprzedniego dnia, uderzyła w zabandażowaną dłoń rękojeścią broni i zostawiła, jęczącą, za sobą. Trzeciej podłożyła nogę – impet był wystarczający, by dziewczyna padła jak placek na twarz. Głownia noża spadła na jej czaszkę i dziewczyna straciła przytomność. Liwia zanurkowała pod ramieniem czwartej, podobnie jak to zrobiła wczoraj rano, lecz tym razem przechwyciła jej nadgarstek i przerzuciła przeciwniczkę przez plecy; dziewczyna padła na piach tak mocno, ze zabrało jej oddech. Płaz ostrza uderzył ją w brzuch, w powietrzu zabrzmiał krzyk. Piąta, ten niski rudzielec, znowu próbowała na niej kopniaka; Liwia machnęła lewą ręką, a metalowa pochwa zadźwięczała w powietrzu i opadła z nieprzyjemnym trzaskiem na kość strzałkową. Szósta, o kręconych włosach, nadleciała z atakiem energii kosmicznej, wymierzonym w splot słoneczny. Liwia wykonała błyskawiczny półobrót, przechwytując jednocześnie tę moc i cisnęła nią w atakującą od flanki siódmą przeciwniczkę. Ta dostała w zęby i znieruchomiała na arenie. Liwia złapała za kręcone włosy sprawczyni ataku i szarpnęła nimi bez litości, uderzając głową Greczynki o ziemię. Ósma i dziewiąta zaatakowały jednocześnie. Polka zrobiła wślizg tuż pod ładunkami cosmo, po czym złapała kostkę jednej i kostkę drugiej dziewczyny. Zdążyły spojrzeć w dół, gdy ich buty zaczęły się palić.

To był pogrom. Wszystkie przeciwniczki były już niezdolne do walki: leżały jedna obok drugiej, ściskając poranione miejsca bądź błądząc po krainach nieświadomości. Tylko Shaina zebrała się w sobie i buchając jak tur krzyknęła:

– Kły Gromu!

Liwia wyrzuciła przed siebie nóż, który przejął całość ładunku elektrycznego; błyskawica tak opaliła pochwę, że aż zaszła sadzą. Sama moc ciosu uderzyła Liwię w ramię i spod zbroi popłynęła krew. Polka zaczęła się śmiać i ruszyła lekko na przeciwniczkę. Melodia zwolniła ponownie, gdy dziewczyny się okrążały. Wreszcie, widząc jak zielonowłosa zbiera siły do kolejnego ataku, Liwia wyskoczyła pierwsza:

– Taniec Ognia!

Zdało się, jakby płomienie utworzyły kształt lisa z długim ognistym ogonem i pomknęły na spotkanie obitej Shainy. Wybuchły skumulowaną energią i gorącem. Zielonowłosa krzyknęła; odrzuciło ją tak mocno, że poleciała wprost w ręce Shury. Rycerz złapał ją za ramiona i przytrzymał, by nie padła u jego stóp.

Liwa zaś, dokładnie w ostatnich taktach piosenki, zwróciła się ku Złotym Rycerzom i złożyła głęboki, rażąco teatralny ukłon.

W ciszy zabrzmiały pojedyncze oklaski. Polka spojrzała przed siebie. Maska Śmierci wyszczerzał zęby i bił brawo, kontent z przedstawienia. Shura miał nieprzenikniony wyraz twarzy, podobnie jak Mu. Rycerz Ryb kiwał głową z uznaniem i coś tam szeptał Camusowi. Milo zagwizdał i ubawiony dołączył do oklasków, zaś Aiolos wskoczył na arenę, poklepał Liwię po ramieniu i poszedł sprawdzić, jak się trzymają pokonane dziewczęta.

– Czegoś takiego – rzekł uśmiechnięty Aldebaran, zdejmując płytę z adaptera – to my długo nie zapomnimy. Dobra robota, dziewczyno.

„O to mi chodziło", pomyślała z satysfakcją Liwia, wycierając nadgarstkiem krew, która pociekła spod naramiennika.

Skonsternowało ją, że nigdzie nie widziała Rycerza Panny.

– Był prawie do końca – odpowiedział Byk, gdy podeszła i zapytała go o to cicho. – W sumie jako jedyny odgadł, co zrobisz. Ale czemu się nim przejmujesz?

– Nie wiem – odpowiedziała całkiem szczerze i wróciła na środek areny.

Podeszła do Shainy, która pomagała zebrać się z ziemi swojej koleżance i wyciągnęła rękę.

– Dobrze walczysz, Shaina. Nie chowaj urazy, ja też zapomnę o złym. Sztama?

W filmach pewnie byłaby sztama.

Zielonowłosa odtrąciła jej rękę z nienawiścią.

– Jeszcze pożałujesz, że nas spotkałaś – wysyczała.

– Już żałuję – odparła Liwia i powoli odeszła w stronę swojego mieszkanka.

Gwiazdy świeciły srebrzyście i pięknie.