Dziady

To był wieczór ostatniego dnia października. Jesień zapanowała w pełni, choć po prawdzie grecka jesień niewiele różniła się w odczuciu Liwii od lata. Dziewczyna przywykła raczej do tego, że podobną porą wzuwała już ciężkie buciory, które jako tako chroniły przed pluchą i pierwszymi przymrozkami i nakładała kilogramy wełnianych swetrów, by członki nie odpadły z zimna podczas pięciominutowej podróży. Tutaj kanikuła trwała w najlepsze, ubrania blakły od słońca i wiecznej przepierki, a skóra złociła się opalenizną. Łatwo można było zapomnieć o troskach, kiedy pogoda przekonywała, iż niekończące się wakacje są faktycznie możliwe.

Przeciągnęła się jak kotka i ziewnęła głośno. Wspominała właśnie ostatnie wyjście na dancing – tak jak i za pierwszym razem okazało się, iż tanecznie są z Milo wręcz stworzeni dla siebie. Nie miała pojęcia, czy to dobrze, ale nie mogła się doczekać kolejnego wyjścia na zabawę. Wreszcie nie czuła się samotna, gdy wszyscy wokół świętowali weekend, bujając się z przyjaciółmi od klubu do klubu.

Ocknęła się z zamyślenia i zeskoczyła z nagrzanego słońcem kamiennego bloku. Zrobiła już wszystko, co należało tego dnia do jej obowiązków, czekał ją więc tylko przyjemny spacer do chatki i zasłużony nocny odpoczynek. A przynajmniej tak jej się wydawało.

– Tu jesteś! – Spomiędzy ruin wyłoniła się postać Noesisa, Srebrnego Rycerza Trójkąta. Mężczyzna był od niej starszy o jakąś dekadę i w Sanktuarium robił trochę za starszego brata wszystkich srebrniaków. Teraz wydawał się poważniejszy niż zwykle, co już samo w sobie mogło srogo zaniepokoić. – Masz gości. Wypytują o ciebie w Rodorio, aż wieśniacy posłali jednego ze swoich na plac treningowy.

– Jakich gości? – Polka poczuła lekkie ukłucie ekscytacji. Jeśli ktokolwiek mógłby ją odwiedzić, byłaby to jedna z trzech osób: ciotka, jej mistrz lub Janek. W każdym wypadku Liwia niezmiernie by się ucieszyła. Żadnej innej opcji nie dopuszczała do świadomości.

– Jakaś dziwna grupa – rzekł lekko zafrasowany Noesis. – Siedem kobiet w różnym wieku, dwóch mężczyzn i starzec. Osobliwie poubierani. Nie mówią po grecku ani po angielsku, więc w Rodorio nieco zgłupieli, ale wykoncypowali, że im o ciebie właśnie chodzi.

Liwia całkiem osłupiała. Z początku nie potrafiła dodać dwa do dwóch, więc bezskutecznie męczyła pamięć w poszukiwaniu grupy znajomych, pasujących do opisu. Jednak wreszcie nasunęło jej się ponure przypuszczenie.

– Dzień. Jaki dzisiaj mamy dzień? – zapytała rycerza, łudząc się jeszcze, że coś pomyliła.

– Eee, piątek? Trzydziesty pierwszy października w każdym razie. Dlaczego pytasz?

– Bo wygląda na to – powiedziała oklapłym tonem dziewczyna – że zmarli w swe święto upominają się o atencję.


Wielki Mistrz przechadzał się w tę i z powrotem w poprzek czerwonego dywanu. Najwyraźniej pomagało mu to zbierać myśli.

– Chwila. Chcesz mi powiedzieć, że ci ludzie przybyli tutaj, byś pomogła dziś w nocy odprawić rytuał, dzięki któremu uwolnisz duchy antenatów waszych rodaków od jakichś nieczystych sił?

– Nie do końca, Wielki Mistrzu. – Liwia podrapała się po głowie. Cała sytuacja była jej nie na rękę, w dodatku teraz musiała się tłumaczyć zwierzchnikowi rycerzy, jakby coś sknociła. A to na pewno nie była jej wina. – Rytuał Dziadów ma pomóc porozumieć się z naszymi przodkami, którzy w tę jedną noc mają możliwość chwilowego umocowania się w naszym świecie, by przekazać nam rady dotyczące teraźniejszości i przyszłości naszego kraju. To przydatna wiedza, tyle że kruchość zasłony między światami, jaka występuje w nocy pierwszego listopada, wzmagana jeszcze mocą rytuału, jest zawsze wykorzystywana przez demony. To one w pierwszej kolejności przedzierają się przez granicę i to je trzeba pokonać, by duchy przodków pojawiły się na Zgromadzeniu. Zatem przegonienie ich jest w naszym interesie – dokończyła z lekko skwaszoną miną.

– Ale mówiłaś, że w rytuale zazwyczaj bierze udział twój mistrz, Srebrny Rycerz Jaskółki, z pominięciem sytuacji, kiedy Dziady są dobrowolną, ostateczną próbą przed otrzymaniem zbroi.

– To prawda – westchnęła Liwia. – Rok temu wzięłam udział w Dziadach, by udowodnić sobie i mojemu mistrzowi, że jestem godna przywdziania Srebrnej Zbroi Lisa. I próbę przeszłam pomyślnie, zatem nie mogę zrozumieć decyzji Zgromadzenia. Kiedy przyszłam do Rodorio po prostu zażądali mojego uczestnictwa. Przebrnęli całą tę drogę, walcząc z czasem, bym to właśnie ja oczyściła drogę dla duchów przodków i wyglądali na śmiertelnie poważnych. Mieli ze sobą list od mojego mistrza. Jest po angielsku. – Dziewczyna wyciągnęła z kieszeni pismo i podała je Wielkiemu Mistrzowi.

Mężczyzna czytał jakiś czas w skupieniu, aż podniósł wzrok na dziewczynę.

– On też nie wydaje się zachwycony, mimo wszystko prosi cię o pomoc. Dlaczego?

– Nasz kraj… – Liwia przerwała, czując jakiś dziwny wstyd. Jakby te sprawy miały z zasady pozostawać w gestii rodaków, jakby skarżenie się obcym było formą zdrady. Uznała to wreszcie za niemądre. – Nasz kraj jest obecnie w ciężkiej sytuacji, nastroje nie są najlepsze, można powiedzieć, że stoimy w obliczu przełomu. Tylko nie wiemy, jacy z tego przełomu wyjdziemy. – Westchnęła i kontynuowała: – Przodkowie nigdy nie mówili wprost, lecz dawali zawoalowane rady, strzępki wizji, półsłówka ostrzeżeń. Interpretacją zajmuje się już Zgromadzenie i ponoć nie raz pomogło to uniknąć całkowitej katastrofy. A przynajmniej tak mówiono.

– Zatem chcesz poddać się jeszcze raz próbie, by pomóc swojej ojczyźnie, rozumiem. Nie rozumiem tylko, dlaczego to musisz być ty? Co zaszło rok temu, że Zgromadzenie postanowiło wyruszyć za tobą w tak daleką drogę?

– Ja… nie wiem, Wielki Mistrzu. – Liwia zwiesiła głowę. – To nie tak, że ostatnio nie dopełniłam jakichś obowiązków, mój mistrz świadkiem. Pytałam Guślarza, czyli przewodniczącego Zgromadzenia, lecz odparł jedynie, że to same duchy w sennej wizji nakazały mu tak uczynić. Brzmi jak naciągana bajeczka, zdaję sobie sprawę. – Dziewczyna krzywo się uśmiechnęła. – Ale nie ma już czasu na inne opcje.

Shion stał i bez mrugnięcia wpatrywał się w swoją podwładną.

– Potrzebujesz mojej zgody.

– Tak, Wielki Mistrzu. – Liwia pokornie skłoniła głowę. – Nie jestem zachwycona tą całą sytuacją, lecz dla większego dobra powinnam wziąć udział w Dziadach.

– Ale nie jesteśmy w Polsce. Zgromadzenie jest pewne, że na naszych ziemiach to zadziała?

Liwia znowu podrapała się po głowie. Była już zupełnie rozczochrana.

– Guślarz twierdził, że tak, że ważne jest polskie Zgromadzenie i Tancerz Ognia, czyli uczestnik. Czyli że ja – dodała z głupia frant. Odchrząknęła. – Ponoć nie ma znaczenia kraj, o ironio, ale konkretne miejsce.

– To znaczy?

– Cmentarz. Dziady odprawia się na cmentarzu – mówiła coraz ciszej i ciszej, jakby sceneria mogił miała przepełnić czarę goryczy. Liwia tylko czekała, aż Wielki Mistrz buchnie śmiechem, uważając to wszystko za jakiś wyjątkowo oryginalny żart. – O północy.

– Jakżeby inaczej – mruknął Shion, lekko unosząc kąciki ust. – A pucharów pełnych krwi dziewic nie potrzebujecie aby?

– Z moich doświadczeń wynika, że nie, Wielki Mistrzu. Ale przydałyby się pochodnie. No i sporo żarcia wraz z napitkiem.

– Dla Zgromadzenia?

– Dla przodków. Bywają głodni.

Teraz wreszcie zaczął się śmiać.

– Tylko, jeśli mogę – nieśmiało przerwała wybuch wesołości swojego przełożonego – nie mam pewności, czy Cmentarz Rycerzy jest dobrym miejscem. Znaczy się… to niby nie ma wpływu, liczy się sama aura miejsca, ale jednak… Tu leżą Rycerze Ateny. – Liwia rozłożyła bezradnie ręce. – Wiele przelanej krwi, mnóstwo przemocy, do tego poświęcenie, waleczność, wierność… to wszystko pochowane jest wraz z nimi. Nie wiem, czy Zgromadzenie w pełni zdaje sobie sprawę, że to nie jest nekropolia jak każda inna. Jeśli już, proponowałabym cmentarz mieszkańców Rodorio na obrzeżach wioski.

Twarz Wielkiego Mistrza była nieprzenikniona. Liwia poniewczasie pomyślała, że uraczyła go właśnie wykładem o jego własnych przyjaciołach, braciach w Zodiaku. Przełknęła ślinę.

– Musi być coś, czego wymaga się od ciebie w czasie rytuału, a z czego nie jesteś przesadnie zadowolona. W czym rzecz? – zapytał bezbarwnym tonem zwierzchnika Sanktuarium.

Liwia przestąpiła z nogi na nogę.

– Chodzi o to, że Tancerz Ognia musi znajdować się w pewnym sensie pomiędzy światem żywych a doliną umarłych. – Dziewczyna spojrzała w stronę wykuszu okna; nieubłaganie ciemniejące niebo zmuszało serce do prędszej pracy. – Musi być przynętą dla demonów. Tak, by się pokazały, by przekroczyły granicę piekła. Tylko wówczas będzie w stanie je pokonać. Dlatego Tancerza Ognia należy… odpowiednio przygotować.

Shion wysłał jej ponaglające spojrzenie.

– Mam na myśli lekkie obicie i naćpanie ziołami. A, no i skrepowanie rąk sznurem – wyrzuciła z siebie dziewczyna.

Brew Wielkiego Mistrza zginęła pod hełmem.

– I mimo wszystko jesteś w stanie walczyć?

Kiwnęła.

– Niewiele z tego pamiętam, prawie nic, ale rok temu jakoś się udało. Jeśli ma się w sobie słowiańską krew i jest się dobrym, prawym wojownikiem, pałającym miłością do ojczyzny, powinno się być godnym Szczerbca, rytualnego miecza, który nie tylko w odpowiednim momencie przetnie więzy, ale i zniszczy wszystkie demony, jakie pojawią się w kręgu soli i ognia.

– Krąg soli i ognia. – Wielki Mistrz już nawet nie zapytał, tylko głucho powtórzył.

Liwia zrobiła młynka kciukami.

– Tak. Ogień to moc Swarożyca, boga słońca, niejako opiekuna Słowian. Poza tym gorąc przyzywa demony, sprawia, że czują się pewniej i nie dostrzegają przez to soli, która nie pozwala im uciec. A prawdziwy Tancerz Ognia powinien zawładnąć ostatecznie tym żywiołem, narzędziem Swarożyca i wykorzystać go przeciw demonom.

Shion przeżuwał jej słowa powoli. Wreszcie odwrócił się od Liwii i odszedł w stronę masywnego tronu. Gdy siadał, bladozielone kosmyki długich włosów rozpierzchły się po złotych rantach mebla. Milczał dłuższą chwilę, przez co dziewczynie zdało się, że w komnacie zdążył zalec wieczorny mrok, aż wreszcie złożył dłonie w piramidkę i przemówił:

– Jeśli taka jest twoja wola, pozwalam ci na wzięcie udziału w rytuale. Po pierwsze jednak, odbędzie się on na terenie Cmentarza Sanktuarium. Mieszkańcy Rodorio nie są nam nic winni, nie będę ich niepokoić cudzymi sprawami. Jeśli Dziady nie są próbą nekromancji lub osiągnięcia innych, z zamierzenia ciemnych rezultatów, a w tym względzie ci ufam, rytuał może się odbyć u nas. Jeśli jednak twoje obawy miałyby przełożenie na rzeczywistość, chciałbym, aby w pobliżu znalazło się kilku rycerzy, ze mną włącznie. I to jest mój drugi warunek. Jeśli jesteś pewna, możesz je przekazać Zgromadzeniu. Negocjacji nie przyjmuję do wiadomości. Albo zrobimy to tak jak mówię, albo mogą wracać do Polski.

– Rozumiem. Bardzo dziękuję, Wielki Mistrzu! – Liwia złożyła głęboki ukłon i wybiegła z komnaty, prawie potykając się o własne nogi.

Shion westchnął, zamknął oczy i odnalazł błyskawicznie ślady cosmo swoich podwładnych.

– Deathmask. Shaka. Camus. Czekam na was w swojej komnacie.

Odpowiedziało mu trzykrotne potwierdzenie.

Kiedy po dłuższej chwili Rak, ostatni z przybyłych, zamknął za sobą masywne drzwi do sali i od niechcenia klęknął w ślad za pozostałą dwójką Złotych Rycerzy, Wielki Mistrz przedstawił im kwestię Dziadów.

– Jak widzicie – rzekł, kończąc – sprawa jest niecodzienna, jednak zgodziłem się z uwagi na wrażliwą sytuację polityczną w kraju Gościa Sanktuarium. Chciałbym, byście wystąpili w roli obserwatorów rytuału, a w razie wymknięcia się wydarzenia spod kontroli zadziałali zgodnie ze swoimi umiejętnościami. Maska i Shaka – wymienieni rycerze podnieśli głowy – kwestię demonów i piekielnych duchów pozostawiam wam. Camus: nie chcemy pożaru w Sanktuarium. I to jeszcze przenoszonego przez jakieś bestie z czeluści Hadesu. Trzymaj rękę na pulsie. Poza tym: czy mi się zdaje, czy znasz polski?

– Pobieżnie, Wielki Mistrzu. – Camus uniósł na przełożonego swoje kamienne oblicze.

– W takim razie będziesz mi tłumaczył, ile zrozumiesz z tego całego przedstawienia. Jeśli wszystko jasne, odmaszerować. Widzimy się przed północą na Cmentarzu Rycerzy. Aha: i ani słowa pozostałym, nie chcę tam zbiegowiska.

„Tak jest" odpowiedzieli Shaka i Camus, a Maska tylko prychnął.

– Jakbym wiedział, że się w Halloween będziemy bawić, to bym dynię wydrążył.

Shaka pomyślał, że wystarczyłoby postawić jego głowę zamiast dyni, nawet nie trzeba byłoby nic drążyć. Ale oczywiście nie rzekł ani słowa.


Liwia skończyła pleść warkocz i odeszła od lustra. Sięgnęła po przygotowaną dla niej odzież. Naciągnęła na grzbiet białą szatę i przewiązała ją w pasie zwykłym, lnianym sznurem. Nogawice płóciennych spodni zostały nakryte cholewami czarnych, skórzanych butów, które dziewczyna bardzo mocno zasznurowała. Pal sześć ten muzealny ubiór, ale jeśli miałaby się potknąć w kręgu ognia, to równie dobrze mogła już teraz popełnić samobójstwo. Musiała polegać na zwinności, bo niestety już za chwilę odbiorą jej w znacznej części świadomość – co wówczas zostaje, jeśli nie pamięć ciała?

Dziewczyna, krzywiąc się w niesmaku, nakryła ramiona przekazywaną z pokolenia na pokolenie wilczą skórą, pełną dziur po opaleniu i noszącą na sobie brunatne plamy krwi. Liwia dobrze wiedziała, czyjej.

Na koniec sięgnęła po wypleciony przez Zgromadzenie wianek. Zioła, wiecznie zielone krzewiny i jesienne liście – po nałożeniu tego na głowę mogła śmiało robić za jakąś rusałkę czy elfkę w czasie spotkań miłośników fantastyki albo ubarwiać swoją osobą wiece Koła Gospodyń Wiejskich.

Westchnęła. Kiedy zobaczą ją wybrani przez Wielkiego Mistrza rycerze, chyba zdechną ze śmiechu. „A może i nie", poprawiła się w myślach, wychodząc ze swojej chatki i zdążając w stronę cmentarnej kaplicy, gdzie miała się odbyć pierwsza część rytuału. „Kiedy mnie zobaczą, będę już ledwie powłóczyć nogami i może wcale nie będzie im tak wesoło".


[Inspiracja: Percival – Dziewczyna Swarożyca]

Była jedenasta wieczorem, a w budynku nie zapalono żadnych lamp, żadnej nawet najmniejszej świeczki, więc sylwetki członków Zgromadzenia były niemal wyłącznie kształtami utkanymi z mroku. Guślarz, dwóch Żerców i siedem Żerczyń stało w kole w samym środku kaplicy. Przy ich nogach leżały najróżniejsze instrumenty i choć dla wzroku Liwii były to wyłącznie ciemne bryły, wiedziała, iż ma do czynienia z lirami korbowymi, skrzypcami, gęślami, fletami i najróżniejszymi perkusjonaliami i przeszkadzajkami.

Westchnęła i przekroczyła krąg. Gdy stanęła w jego środku grobową ciszę przerwał chór dziewięciorga gardeł:

Ciemno wszędzie, głucho wszędzie,

Co to będzie, co to będzie?*

Zapytanie powtarzano przez dłuższą chwilę. Równo, co do setnych sekundy. Wreszcie głos zabrał Guślarz:

Już straszna północ przybywa,

Zamykajcie drzwi na kłódki;

Weźcie smolny pęk łuczywa,

Stawcie w środku kocioł wódki.

A gdy laską skinę z dala,

Niechaj się wódka zapala.

Tylko żwawo, tylko śmiało.

Jak rozkazał, tak zrobiono: drzwi kaplicy zostały zaryglowane, a niebieskie światło palonego płynu rozproszyło delikatnie gęsty kożuch mroku. Cienie zaczęły tańczyć na ścianach podczas gdy Liwia zastanawiała się, czy w razie najazdu służb nie skończyliby wszyscy w areszcie za naruszenie przepisów BHP. Z frywolnej myśli wyrwał ją głos przewodzącego Zgromadzeniu:

Na głowie ma kraśny wianek,

W ręku zielony badylek,

A przed nią bieży baranek,

A nad nią leci motylek.

„Czuję się dokładnie tak samo zażenowana jak rok temu", pomyślała Liwia i prawie się uśmiechnęła, mimo mrożącej krew w żyłach scenerii. Wersja, jaką recytowano przy męskich Tancerzach Ognia, na przykład przy jej mistrzu, była o wiele bardziej epicka, a ona musiała się zmagać z tym motylkiem i barankiem… Tymczasem Żercy zwrócili się ku Guślarzowi i tak powiedzieli o starcu:

Białe lice i obsłony,

Jako śnieg po nowym roku.

Wzrok dziki i zasępiony

Utopił całkiem w jej oku.

On sam sięgnął po gliniany kufel, stojący na kamiennym postumencie (na którym, zapewne, zwykle leżały trumny), przekroczył krąg i podał naczynie Liwii.

Dziewczyna sięgnęła po kubek i duszkiem wypiła zawartość. Nikt, prócz członków Zgromadzenia nie znał receptury napoju. Liwii smakował jak jakaś ziołowa wódka, ale działał znacznie od niej szybciej. I gwałtowniej. O tym, jak gwałtownie, wszyscy mieli się za chwilę przekonać.

Liwia wydeklamowała:

Dębowe wieńce na czołach,

A w ręku harfy złociste;

W piersiach serca bursztynowe,

Jak słońca złote i czyste;

A w ustach pieśni grobowe,

Co budzą narodów lwy;

To są harfiarze! To wy!

Dębowe wieńce na czołach,

A w ręku harfy złociste…

Wyrecytowała fragment jeszcze dwa razy, a przynajmniej tylu się doliczyła, bo przy trzecim powtórzeniu słowa zaczęły uciekać jej z myśli, kłębić się w podświadomości i morfować w całkiem nowe twory, których Liwia już nie potrafiła nijak zatrzymać. Silne ramiona Żerców złapały ją nagle z obu stron i przytrzymały żelaznym uściskiem. Co więcej – wojowniczka nie miała pojęcia kiedy zamilkła, a zamiast jej głosu ciszę kaplicy przerwał śpiew Żerczyń i melodia wygrywana na przyniesionych przez Zgromadzenie instrumentach. Nie przerywając ich mantrycznej inkantacji, Guślarz zawołał:

Podajcie mi, przyjaciele,

Ten wianek na koniec laski.

Zapalam święcone ziele,

W górę dymy, w górę blaski!

Poczuła szarpniecie, gdy zerwano z jej czoła plecioną ozdobę. Po chwili doszedł ją zapach palonych ziół. Wrażenie pomieszania zmysłów jeszcze się wzmogło, głowę miała ciężką jak ołów, dźwięki były ostre i nieprzyjemne, barwy zaś dziwnie rozmyte. Wzdrygnęła się, kiedy któraś z Żerczyń jedwabną szarfą przewiązała jej oczy. Materiał był lodowato zimny i sprawiał wrażenie utkanego ze stali.

Liwia już nie rozumowała logicznie, nie zastanawiała się nad przebiegiem rytuału, a jednak niczym pies Pawłowa poddała się skojarzeniom i momentalnie pomyślała: „Uważajcie na zęby". Ktoś złapał ją za włosy, unosząc opadłą głowę.

Cios.

Uderzenie rozlało się gorącem po całej twarzy i wyrwało z gardła jakiś nieartykułowany dźwięk. Szarpnięcie za włosy.

Cios.

Coś mokrego spłynęło z kącika jej ust.

Cios. Cios. Cios.

Nie straciła przytomności. Ale straciła tożsamość. Była naczyniem gotowym na wypełnienie.


Shaka stał na lekkim pagórku, okalającym cmentarz. Przyszedł wcześniej, niż zamierzał, chcąc baczniej przyjrzeć się przygotowaniom do rytuału, co w razie nieprzewidzianych kłopotów mogłoby mu pomóc rozeznać się, z czym w ogóle ma do czynienia. Tymczasem, jak się okazało, otwarty teren nekropolii nie był jeszcze w żaden sposób przystosowany do tego dziwacznego wydarzenia, a kaplicę, jedyne miejsce, gdzie działo się cokolwiek, zamknięto na cztery spusty i obleczono ciemnością, przetykaną jedynie drobnymi blaskami ogników. Shaka stał w pewnym oddaleniu od budynku, ale pozbawienie się zmysłu wzroku doskonale robiło jego słuchowi. Wyłapał więc nie tylko jakieś recytacje, ale i coś, czego normalnie nikt nie wychwyciłby spośród plemiennych zaśpiewów, jakie się chwilę po tych recytacjach rozległy. Mianowicie dźwięk uderzenia w ciało i cichy jęk bólu.

Poczuł się… niekomfortowo. Dość zaskakujące, zważywszy na fakt, iż wojowniczka wzięła udział w tym wszystkim z własnej woli.

Śpiewy w końcu umilkły, więc Shaka wyraźnie słyszał głos jakiegoś starca:

Czas odemknąć drzwi kaplicy.

Zapalcie lampy i świécy.

Odrzwia faktycznie odryglowano i odemknięto, a z pomieszczenia wydobył się wonny, gęsty dym. Z tej siwej zasłony wynurzyli się ponurzy młodzi mężczyźni, niosąc najróżniejsze precjoza: jakieś misy, chrusty, pudełka. W jednym z garnców najwyraźniej była sól, gdyż kultyści – tak w myślach nazywał ich Shaka – zaczęli sypać biały proszek w określonym porządku na płaskim kawałku terenu niedaleko kaplicy, tuż przy pierwszych kamiennych nagrobkach rycerzy. Utworzyli w ten sposób dość spory krąg, na zewnątrz którego powtykano długie pochodnie. Wnętrze kręgu udeptano i pieczołowicie wysmarowano jakąś cieczą w bezbarwne esy floresy, ciągnące się od brzegów, ku środkowi pola, gdzie wbito jakiś średniej wielkości słup. Starzec, zapewne ten sam, którego głos Shaka usłyszał, nadzorował ich pracę niemą obecnością.

Kobiety, ubrane w proste, zgrzebne suknie również wyszły z pomieszczenia i zaczęły znosić w okolice kręgu najróżniejsze misy, talerze, dzbany i puchary, wypełnione jadłem i napitkiem. Bochny chleba, pierogi, zawijane rolady, ciasta, morze trunków: wszystko to stanęło w sąsiedztwie rytualnego kręgu i zimnych grobów wojowników Ateny, którzy polegli jakieś dwieście lat temu.

Rycerz Panny ponownie „zerknął" w stronę otwartej na oścież kaplicy. Dym wydobywał się stamtąd nieustannie, najwyraźniej nadal mając za zadanie otępianie zmysłów jedynej osoby, która z budynku nie wychynęła. Pomiędzy woalami dymu dostrzegł klęczącą, zapadłą w sobie postać Rycerza Lisa. Czarne włosy ukryły jej twarz, ale nie trzeba było wielkiej wyobraźni, by domyślić się, jak teraz wyglądała.

– Co tam, impreza już rozpoczęta? – zagadnął Maska, który pojawił się nie wiadomo skąd i ku oburzeniu jednej z Żerczyń podwędził z półmiska kilka szczodraków.

– Na to wychodzi – odmruknął Shaka.

– Liwia nie ma się najlepiej – stwierdził Camus, który zszedł z góry i stanął po prawicy Rycerza Panny.

– Do dupy takie pomaganie swojakom – warknął Rycerz Raka, kiedy dostrzegł w końcu wewnątrz kaplicy otuloną dymem dziewczynę. – Mogła powołać się na status Gościa Sanktuarium i mieć to wszystko w pompce.

– Mogła – odparł Wielki Mistrz, który właśnie dołączył do swoich podwładnych. – Ale w przeciwieństwie do ciebie posiada coś takiego jak poczucie obowiązku.

Maska prychnął. Chciał już powiedzieć, że gdyby nie miał czegoś takiego jak poczucie obowiązku, siedziałby właśnie w pubie razem z Milo, Shurą i Aldebaranem, popijał piwo i oglądał powtórkę z Ligi Mistrzów. Ale nawet on wiedział, że pyskowanie przełożonemu to nie najlepszy pomysł.

Naraz dwóch Żerców zaczęło iść w stronę kaplicy. Najpierw zgasili cokolwiek się tam tliło, wreszcie wzięli pod ręce oklapłą, klęczącą postać i zmusili do wstania. Liwia współpracowała na ile mogła przy wychodzeniu z budynku, ale fakt był taki, iż w głównej mierze ciągnięto ją i pchano, niż tylko podpierano w marszu. Teraz rycerze mogli zobaczyć jej twarz, nawet mimo przesłaniającej oczy i skronie przepaski i dookolnego mroku.

– Aha. Ja mam brać w tym udział? – warknął Maska, wskazując palcem obitą i niemal nieprzytomną dziewczynę. – To jest w porządku, patriotyzm i te sprawy, tak? Biją jedną z naszych a ja mam jeszcze klaskać i gwizdać z uciechy?

Shion nie odpowiedział, lecz jego zaciśnięte w kułak dłonie mówiły same przez się.

Tymczasem Żercy dowlekli Liwię do rytualnego koła i jeden z nich przeniósł ją ostrożnie do centrum pola. Ostrożnie ze względu na niewidzialne znaki, wyrysowane tajemniczą płynną substancją, nie zaś z uwagi na szacunek do rodaczki, co można było wywnioskować choćby po tym, jak brutalnie ów Żerca posadził ją na klęczki i jak bezceremonialnie skrępował jej dłonie sznurem i przewiązał wokół wbitego w ziemię pala.

– Delikatniej się nie da, sukinsynu?! – wydarł się Rycerz Raka, lecz Żerca nie zaszczycił go jakimkolwiek spojrzeniem, mimo iż nawet nie znając języka, musiał doskonale wiedzieć, co ten facet w zbroi ma na myśli.

Shaka zastanawiał się, czemu najpierw nie umieścili Rycerza Lisa we właściwym miejscu, by dopiero po tym wymalować szlaczki na ziemi: tak byłoby dużo prościej. Uznał, że to kwestia starań, by dziewczyna doznała jak najdłuższej ekspozycji na halucynogenne i otępiające kadzielnicze mieszanki. Bo że one faktycznie działały, Panna nie miał wątpliwości. To zaś oznaczało, iż rytuał wymagał kompletnie odrealnionej ofiary, a takie są wyjątkowo cennymi kąskami dla demonów. Jeśli to całe wydarzenie wymknie się spod kontroli, będzie musiał działać szybko. Mężczyzna uczuł nawet coś na kształt igiełki żalu. W końcu, mimo wszystko, to młoda dziewczyna. Poza tym – tu rycerz nie mógł nie uśmiechnąć się w duchu – to ona była tą, która trafnie odgadła, iż Shaka nie jest inkarnacją Buddy. Wystarczyło odrobinę poczytać by wiedzieć, że to nie miałoby sensu, a jednak większość rycerzy w Sanktuarium była o tej reinkarnacji święcie przekonana. Rycerz Panny, oczywiście, nie dementował, ale fakt, że Rycerz Lisa tak szybko dodała dwa do dwóch bawił go, ilekroć to sobie przypomniał.

Z zamyślenia wyrwał go szept Camusa:

– Wygląda na to, że zaczynają.

Rzeczywiście, Żerczynie i Żercy stanęli wokół koła, część z nich podniosła przyniesione instrumenty muzyczne, inni wzięli w dłoń zapalone pochodnie. Guślarz znajdował się za plecami związanej Liwii, a u jego stóp leżało jakieś podłużne zawiniątko. Postąpił krok do przodu i wykrzyknął w noc:

Czyscowe duszeczki!

W jakiejkolwiek świata stronie:

Czyli która w smole płonie,

Czyli marznie na dnie rzeczki,

Czyli dla dotkliwszej kary

W surowym wszczepiona drewnie,

Gdy ją w piecu gryzą żary,

I piszczy, i płacze rzewnie;

Każda spieszcie do gromady!

Gromada niech się tu zbierze!

Oto obchodzimy Dziady!

Zstępujcie w święty przybytek;

Jest jałmużna, są pacierze,

I jedzenie, i napitek.

– To jakaś archaiczna wersja polskiego – mruknął Camus. – Nie wiem, czy wiele z tego zrozumiem. Póki co to chyba zaproszenie duchów do biesiady.

– Powiem to tylko raz – Wielki Mistrz miał dziwnie ostry ton głosu, zupełnie do niego nie pasujący – póki wszystko trwa jeszcze w jakichś ramach, nie chcę żadnych przeszkadzających występów z waszej strony. Ale jeśli uznam, ze życie Liwii jest zagrożone, macie zareagować natychmiast, jasne?

Odpowiedziały mu trzykrotne pomruki „tak jestów". Tymczasem starzec kontynuował:

Podajcie mi garść kądzieli,

Zapalam ją; wy z pośpiechem,

Skoro płomyk w górę strzeli,

Pędźcie go z lekkim oddechem.

Niech się na powietrzu spali.

A jak suchy snop cierniowy

Płonąc miotłę ognia ciska,

Tak od potępieńca głowy

Z trzaskiem sypią się iskrzyska.

Oto obchodzimy Dziady!

Jeden z Żerców podał Guślarzowi pęk jakichś sznurków, który starszy mężczyzna podpalił o pobliską pochodnię i rzucił na niewidzialną obręcz koła. W tym momencie okrąg zajął się strzelistymi płomieniami.

[Inspiracja: Żywiołak – Sol Invictus]

Instrumenty zaczęły wygrywać niepokojącą melodię, niosąc się echem wśród grobów. Ognista obręcz koła przedziwnie reagowała na muzykę, dopasowując się do jej tonów.

Hejże ino dyna dyna. Przyjdź że ino. Przyjdź dziecino

Przyjdź że ino. Wyjrzyj ino na niebie, na niebie**

Płomień buchnął, sypiąc wokół iskrami. Co więcej, powoli zaczął się rozprzestrzeniać, naruszając pole okręgu; niewidzialna substancja delikatnie zajęła się języczkami ognia.

– Szlag – syknął Maska. Rycerz sądził, że płonąć będzie sam okręg, a nie ziemia przy skrepowanej, niemal nieprzytomnej Liwii, której na dodatek przewiązano oczy. – Ona się nie wyrwie!

– Spokój – warknął Wielki Mistrz, rozbieganym wzrokiem śledząc rytuał.

Shaka poczuł jakąś obecność. I w jednej sekundzie upewnił się, że to nie ogień będzie największym zagrożeniem dla dziewczyny.

Oklapła do tej pory Liwia wygięła się nagle, napinając postronek, aż zatrzeszczało. Na tle jasnych płomieni przewinął się jakiś poszarpany, eteryczny cień grozy.

– Blondasku…? – Maska zerknął w stronę Rycerza Panny.

– Widzę.

Tymczasem Żerczynie i Żercy kontynuowali śpiew i nawet spokojny Camus stwierdził, że ich melodia budziła w sercach jakieś pierwotne instynkty.

Szczodre gody! Słońca wstanie! Z wróżbami, z wróżbami

My szczodraki rozdajemy garściami, garściami

Hejże ino dyna dyna Swarożyc on bóg dziecina

Na niebie, na niebie

Cienie zgęstniały, a droga ognia powiększyła zasięg. Krople potu na twarzy Liwii zmywały brudno-szkarłatne smugi. Szarpnęła się z jękiem raz i drugi, ocierając do krwi skrępowane nadgarstki. Oddech miała szybki, nierówny, usta rozchylone. Maska pomyślał właśnie, że w innej sytuacji mógłby wziąć jej zachowanie za… ujście rozkoszy.

Tymczasem melodia poszła o ton wyżej, zaczęło być intensywniej, agresywniej. Śpiew Zgromadzenia przyspieszał puls, ognie, swymi pokrętnymi ścieżkami, niebezpiecznie zbliżyły się do Liwii, ich języki tańczyły już jakieś pół metra od klęczącej, szamoczącej się teraz nieustannie dziewczyny. Co gorsza, wokół jej postaci zrobiło się ciemno, jakby cienie opadły woalem na jej biedne, złożone w ofierze ciało.

– Co robimy? – Deathmask nerwowo zwrócił się w stronę zwierzchnika Sanktuarium.

Oczy Shiona odbijały blaski ogni, lecz usta milczały.

– Wielki Mistrzu? – Nawet w głosie Camusa dało się wyczuć zdenerwowanie. Jeśli i on zaczął tracić zimną krew, to sprawa stała na ostrzu noża.

Oj dworacy, dworacy!

– wykrzyknął nagle Guślarz i schylił się po podłużne zawiniątko, leżące u jego stóp.

Liwia krzyknęła, a jej ciało wygięła jakaś nienaturalna siła. Ogień zaczął smagać ziemię tuż przy jej kolanach.

– Wielki Mistrzu! – Rycerz Raka utkwił spojrzenie w przełożonym. Ten podniósł drżącą, niepewną dłoń i powiedział:

– Na mój znak…

Shaka złożył dłonie w geście „abhaja mudra", przygotowując się do ataku.

…nie chodźta po nocy…

Tym, co Guślarz odwinął z połów materiału okazał się stary, pełen ornamentów obosieczny miecz ceremonialny. Starzec złapał za rękojeść i podszedł do samej linii piekielnego okręgu. Ostrzę broni skierował ku plecom dziewczyny.

…a bo wam ta choineczka…

Ciało Liwii wygięło się w łuk, cienie przytuliły się do jej piersi, a odrzucona do tyłu twarz ukazała połączenie bolesnego skurczu i nadzwyczajnej rozkoszy. Ogień smagnął jej uda.

– Musimy działać, do cholery!

– Czekać!

– Wielki Mistrzu, ona zginie…

Ostrze w rękach Guślarza uniosło się i nastąpił rzut. Metal poleciał w stronę Liwii.

Shaka zgromadził świetlistą moc między palcami, gotową na natychmiastowe uwolnienie. Shion zakrzyknął:

– Tera.. STAAAĆ!

…powybija oczy!

Naraz stało się kilka rzeczy. Wstrzymani nagle rycerze niemal przewrócili się, chcąc zatrzymać swój impet. Ceremonialny miecz wbił się tuż za plecami Liwii, o centymetry od drewnianego pala i sznurów, którymi miała skrępowane ręce. Drgająca moc, jaka od niego emanowała była niesamowita. Twarz wygiętej w łuk dziewczyny ozdobił niespodziewanie krwiożerczy, przerażający uśmiech.

Wibracyjna moc miecza przecięła więzy i wojowniczka rozpostarła na boki uwolnione ręce. Ogień zawrzał i przypadł do ziemi jak skarcony pies.

– What the…? – Maska, wciąż z uniesioną ręką zamrugał, nie dowierząjąc własnym oczom.

Wielki Mistrz zaczął znowu oddychać. Śpiew trwał.

Dziady, duchy, rody nasze prosimy, prosimy

Do wieczerzy, miejsca, ognie palimy, palimy

Gdy wciąż diabolicznie uśmiechnięta Liwia wstała z klęczek i sięgała po wbity miecz, cienie rozpierzchły się na boki, szukając ujścia z kręgu. Sól zatrzymywała je w miejscu i kończyło się na panicznej miotaninie. W chwili wyszarpnięcia ostrza z ziemi, ogień z wnętrza kręgu został momentalnie wchłonięty przez metal broni, rozjarzając ją na kształt piekielnej źrenicy.

Cienie wydały z siebie pisk, mrożące krew w żyłach brzmienie strachu. Śpiew i gra Żerców oraz Żerczyń trwała nieprzerwanie. Liwia, z powiewającymi końcami przepaski na oczach zamłynkowała mieczem i rozpoczęła swój atak, stając się Tancerką Ognia.

– Uff… Rozluźnij się, Blondasku. Ty też, Chłodny. – Maska śledził obroty i cięcia Srebrnej z ukontentowaniem. – Ostatecznie poradziła sobie bez naszej pomocy.

– Nie opuszczaj gardy – odparł zimno Shaka, a cała trójka skupiła na nim wzrok. – Nie czujesz, że to nie jest siła Rycerza Ateny?

Faktycznie, to, co emanowało z Liwii nie było znanym im płomieniem cosmo. Ta siła była obca, potężna. I ostatecznie nie znali jej motywacji. Póki co, mogli tylko czekać.

Cienie rozwiewały się z nadludzkim krzykiem pod ciosami miecza Liwii. Mimo zasłoniętych oczu wirowała w kręgu ognia nie gubiąc kroków tego przedziwnego tańca i odnajdując właściwy rytm. Mrocznych eterycznych istnień było coraz mniej i mniej, wreszcie ostatnie smugi czerni rozpuściła moc Tancerki, a muzyka i śpiewy ustały. Rytuał uwolnienia duchów przodków dobiegł końca.

Liwia stała w opustoszałym polu, jakby ktoś wyjął z niej baterie. Głowę zwiesiła, ręka trzymająca miecz rozluźniła się i broń pacnęła głucho o ziemię. Żercy w pośpiechu zaczęli gasić pochodnie na okręgu, zaś Guślarz uniósł dłonie ku niebu i zawołał:

Przeszła północ…

Skończona straszna ofiara!

Teraz wszystkie dusze razem,

Wszystkie i każdą z osobna,

Ostatnim wołam rozkazem!

Dla was ta biesiada drobna;

Bierzcie, czego której braknie,

Która pragnie, która łaknie.

Camus przetłumaczył tyle, ile zdołał i nastała cisza. Z początku nic się nie działo, lecz po pewnej chwili w lekkim oddaleniu od grupy Shaka poczuł czyjąś obecność. Substytut wzroku pozwolił mu wychwycić delikatne zarysy ludzkich postaci.

– Przyszli. Niebywałe – wyszeptał Wielki Mistrz, wpatrując się w rzędy mgielnych sylwetek.

– Dusze krwi znajome! Przemówcie! Co kraj czeka? – zagrzmiał Guślarz, zwracając się do mar. Te jednak tkwiły nieruchomo i niemo. W grobowej ciszy. Tę ciszę przeszył dźwięk, który nie tylko nie uspokoił, ale wręcz wywołał jeszcze większą grozę.

To Liwia się śmiała. Chichot poniósł się echem. Dziewczyna uniosła głowę i, wściekle uśmiechnięta, wyszeptała:

Nieznajomym ogniem pałam.

To nie był jej głos.

– Zamilcz! – warknął Guślarz i ponownie zwrócił się do duchów przodków. – Dusze krwi znajome! Przemówcie! Co kraj…

Jego słowa utonęły w chichocie Liwii. Skonsternowany starzec i reszta Zgromadzenia spojrzeli na wojowniczkę. Może to przez deformującą wszystko ciemność, ale jej włosy nabrały jakby rudawego odcienia.

– To chyba nie dzieje się standardowo – mruknął Maska, gdy tylko Camus przetłumaczył i Shion musiał mu przyznać rację. Coś było nie w porządku.

Było. Liwia, wciąż z przepaską na oczach, zwróciła głowę w stronę rycerzy Ateny i straszliwie obcym głosem powiedziała:

Wstaną i zginą raz drugi…

A po ich przodkach przejdą zapomnienia pługi,

I stokrocie się rozwiną

Na krwawym umarłych stepie;

Żywi się pomieszają z umarłymi,

I nikt ich nie rozbroni.

I cóż!… czy płakać?

Tam wrony zaczynają krakać

I wilcy gryzą śpiące na oszczepie

Ciała rycerzy.

Camusa zmroziło. Zająknął się, ale nie mógł oddać wszystkiego, jego znajomość polskiego nie była wystarczająca, by dokonać translacji całej wypowiedzi Liwii, ale wystarczająca, by wiedzieć, że Srebrny Rycerz Lisa mówi do nich, a nie do swoich rodaków.

– Dlaczego milczycie?! – Guślarz wpatrywał się upiornie w rząd mar. Wpadł w panikę. Chciał nawet podejść do Liwii, bo najwyraźniej oskarżał ją o dziwne zachowanie duchów, lecz bał się. Obecnie to nie była nastolatka. To było naczynie, wypełnione nieznaną mocą.

Duchy pozostawały nieme. Ale jak jeden mąż ich widmowe dłonie uniosły się i wskazały jedno. Wskazały Liwię.

Dziewczyna zakołysała się, uśmiechnęła złowieszczo i wyrzekła obcym, natchnionym głosem:

Za trzy dni wszystkiemu kres,

Walka i zgon! Anioł i bies!

Więc za trzy dni noc płomieni

I noc okropności mściwa

I wiek haraczu…

Wielu rycerzy od piorunów zginie, wielu od miecza.

Wódz dwie głowy mieć będzie, jedna człowiecza,

Drugą głowę piekielną wódz mieć będzie.

Ogień, nim we łzach ostygnie,

Dwanaście domów podźwignie.

Lecz już lud wyrżnięty i nastaje burza.

Z mroku przyjdzie wódz, już troje wyrusza;

Teraz w dwanaście pustych kamieni,

Domy odmieni.

Ja z ostatnimi zostanę żywa,

Ostatnia z czerwoną pochodnią

I zakocham się w smutku, w popiołach,

A Ziemia będzie przechodnią,

Swatami zaś Sale o wiecznych słojach,

A domem moim stos rycerzy.

Kto konając we mnie uwierzy,

Skona spokojny;

Ja go zemszczę lepiej od ognia i wojny,

Lepiej niż sto tysięcy wroga,

Lepiej od boga…

Camus i Maska wpatrywali się w Liwię z szeroko otwartymi oczami. Shaka nic nie rozumiał z wypowiedzi dziewczyny, ale mimo to, a może dzięki temu zwrócił uwagę na kilka innych rzeczy. Po pierwsze, Guślarz, Żercy i Żerczynie stali kompletnie osłupiali, ale ich wzrok nie tkwił cały czas na wieszczącej rodaczce, lecz prześlizgiwał się znacząco ich stronę. Nie było więc wątpliwości, że Srebrny Rycerz Lisa przepowiadała przyszłość wojownikom Ateny. To zresztą potwierdzała pobielała twarz Camusa; Shaka jeszcze nigdy nie widział go w takim stanie.

Po drugie, Panna „zerknął" w stronę zgromadzonych duchów. Z początku nie zwrócił na to uwagi, ale teraz pewne drobiazgi, pewne elementy przykuły jego substytut wzroku. Im dłużej się przyglądał, im dłużej skupiał się na marach, tym więcej szczegółów wyróżniał spośród welonów białej mgły, z jakiej duchy były utkane. Dostrzegał, mianowicie, pewne fragmenty pancerzy. I nie były to części zwykłych zbroi z dawnych wieków.

Czy powinien się dziwić? Stali właśnie na Cmentarzu Rycerzy, mimo zapewnień Zgromadzenia musiało to mieć decydujący wpływ na przebieg rytuału. Shaka pozostał więc spokojny.

Do momentu, gdy jedna z eterycznych postaci wyjątkowo przyciągnęła jego uwagę. Rycerz Panny zaczął analizować marę i już po chwili poczuł coś, czego nie czuł od bardzo dawna, czego nie doświadczył od naprawdę wczesnych lat dzieciństwa.

Shaka poczuł strach.

Te same długie włosy, ta sama postawa, ta sama zbroja. I te same zamknięte oczy.

Rycerz Panny spoglądał właśnie na samego siebie.

I ten drugi Shaka uśmiechał się do niego ciepło.

Tymczasem Liwia skończyła wieszczyć. Duchy przodków stały jeszcze chwilę w niemym stuporze, aż wreszcie rozwiały się na wietrze i wtopiły w ciemność nocy. Shaka, jakby przebudzony, zwrócił się ku Wielkiemu Mistrzowi. Twarz zwierzchnika Sanktuarium mówiła, że mógł widzieć to samo, co on. Dopiero po kilku sekundach Shion odwrócił wzrok od miejsca, gdzie znajdowały się zjawy, w samą porę, by zobaczyć jak bezwładne ciało Liwii pada na ziemię i drga w konwulsjach.

Podczas gdy Shaka pozostał w miejscu, próbując dojść do ładu z tym, co właściwie zobaczył, dwóch pozostałych rycerzy i Wielki Mistrz podbiegli do dziewczyny, zerwali z jej oczu przepaskę i starali się ją ocucić. Atak drgawek jednak nie ustawał.

– Shaka. Shaka, do cholery! – wrzasnął Wielki Mistrz. – Zaproszenia potrzebujesz?

Rycerz Panny z niemałym skonsternowaniem podszedł do reszty. Jeszcze nigdy Shion nie odezwał się do niego w taki sposób. Przecież musiał wiedzieć, że nie stał tam sobie podziwiając krajobraz.

– Nie potrafię leczyć – odparł na wstępie, klękając przy Srebrnym Rycerzu Lisa.

– Ale potrafisz uspokoić ją mentalnie. Zrób to.

Blondyn dotknął skroni dziewczyny, skupił swoje cosmo i zaczął wysyłać kojące fale wprost do jej mózgu. Powoli drgające ciało uspokajało się, wreszcie znieruchomiało na tyle, by bardziej przypominać kogoś śpiącego, niż ofiarę opętania.

Wielki Mistrz westchnął.

– Camus: podejdziesz ze mną do Zgromadzenia i będziesz tłumaczył. Chcę od nich na piśmie treści przepowiedni. Bo pewnie nie udało ci się zrozumieć wszystkiego co do joty?

– Nie, Wielki Mistrzu – odparł Wodnik. Wciąż był blady. – Ale tyle, ile zrozumiałem wystarcza, by potraktować to wszystko poważnie.

Shion kiwnął głową.

– Deathmask: zostaniesz tu. Masz sprawdzić piędź po piędzi, czy zasłona między światami nie została naruszona albo osłabiona. Rano chcę raport.

Rak niespecjalnie był zadowolony, ale wiedział, że jest najbardziej kompetentny, by tę sprawę załatwić. Podrapał się za uchem i rzekł:

– A co z Liwią? Może powinienem ją najpierw zanieść do Dite? Nie wiadomo, czym ją naćpali…

– Nie. – Głos Wielkiego Mistrza był surowy i stanowczy. – Shaka się nią zaopiekuje. Gdyby jej stan się pogorszył, wtedy przyda się Aphrodite albo Aiolia. On też ma dar leczenia, choć pewnie o tym nie wiecie, jak was znam. Czy wszystko jasne?

Potwierdzili, choć Shaka, po prawdzie, nie bardzo wiedział, co ma robić. Wziął dziewczynę na ręce i zaczął iść w kierunku Domów Zodiaku. Ważyła tyle, co piórko.

– Do jej domu ją zanieś, bliżej przecież będzie. – Głos Wielkiego Mistrza nadal drgał w nerwach. Widać ciężko przeżywał całe to wydarzenie. Wskazał palcem nieodległe zabudowania. – Tam, pierwsza chata od lewej, z pelargoniami na parapetach. Wiesz, co to są pelargonie?

– Wiem – odparł ponuro Shaka i ruszył w wytyczonym kierunku. Po chwili zniknął reszcie z oczu.

– Oho, ale mu się oberwało – zaśmiał się Maska i nie czekając, aż sam dostanie reprymendę, przedostał się dzięki swoim mocom przez Bramę Hadesu, by zbadać kruchość miedzyświatowej granicy.

– Wszystko w porządku, Wielki Mistrzu? – zapytał Camus, najwyraźniej zaniepokojony dziwnym zachowaniem przełożonego.

– Tak. Chodźmy do Zgromadzenia, musimy sobie z nimi poważnie pogadać – odparł mężczyzna, lecz nie mógł przestać myśleć o tym, co zobaczył. O duchach, które przyszły na spotkanie. I o tym, czy Shaka zrozumiał, kogo właściwie dostrzegł. Był dla niego surowy, chcąc to wszystko zatuszować, zepchnąć na drugi plan, dać inne zajęcie jego zmysłom, ale prawda była też taka, że naprawdę się zdenerwował na Rycerza Panny. Czy w tym cyklu faktycznie strażnik szóstego Pałacu będzie jeszcze bardziej nieprzystępny, jeszcze bardziej nieludzki? Ba, będzie mniej dbał o innych od Raka! Deathmask ewidentnie przejął się losem dziewczyny, a jego mało co przecież obchodziło.

Shion westchnął. Gówno prawda. Idealizował lata swojej młodości i tyle. Wtedy, na początku, też im nie szło najlepiej. Z kim, zresztą, szło dobrze Rycerzowi Panny? A jednak…

Wystarczy. Miał teraz inne zmartwienie. Tą przepowiednią należało się zająć jak najszybciej, bo miał przeczucie, że od tego będą zależały losy całego Sanktuarium.


Ręka dziewczyny spadła z jej tułowia i dyndała w rytm marszu. Na horyzoncie pojawiły się chatki rycerzy i innych mieszkańców Sanktuarium, więc Shaka zaczął wypatrywać tych przeklętych pelargonii. Bez większego problemu znalazł wysunięty najbardziej na lewo prosty domek, odpowiadający opisowi. Nacisnął łokciem klamkę.

Zamknięte.

Shaka nie był najlepszy w rozwiązywaniu problemów codzienności. Zazwyczaj zostawiał to innym, poświęcając się rzeczom wyższego kalibru. A tu taka sytuacja.

Za mało oglądał filmów (w zasadzie w ogóle nie oglądał) i za mało przebywał wśród ludzi (niemalże w ogóle nie przebywał), by wiedzieć, że klucze standardowo kładło się pod wycieraczkę lub donicę na parapecie. Mężczyzna po prostu skupił odrobinę cosmo i zniszczył cały zamek, niemalże wyrywając go z drewna. Drzwi stały otworem.

Po tym, co Shaka widywał przechodząc przez piąty Pałac Zodiaku, spodziewał się, że rówieśnica Aiolii będzie miała podobny stosunek do porządku. Tymczasem nic podobnego: w chatce było schludnie i czysto. Naczynia stały w rządku na kuchennym blacie, ubrania były złożone w kostkę, skrzynia ze Srebrną Zbroją Lisa stała obok zaścielonego równo łóżka.

Położył dziewczynę na posłaniu, zastanawiając się, co dalej. Upewnił się, że oddycha i odgarnął z jej twarzy niesforne czarne kosmyki, które wydostały się z tyrani warkocza; zerknął w pokrwawione, czarne od sadzy oblicze.

Zastanawiał się, czy było warto, w końcu nie osiągnęła celu, nie znalazła odpowiedzi na pytanie, co mogłoby pomóc jej krajowi. Jednocześnie musiał docenić sam fakt jej starań: on też kiedyś pragnął zbawiać swoją ojczyznę, chciał zrozumieć, dlaczego tyle istot wokół niego cierpi. Dlaczego tak wielu nie może wyrwać się z nieustającego koła nieszczęścia.

Nie zbawił ich, ale zrozumiał przyczynę rozpaczy. Zawsze coś.

Otrząsnął się. Wstał niemal bezgłośnie, znalazł w łazience ręcznik, jakąś miskę napełnił wodą i wrócił do dziewczyny. Starał się być delikatny, chyba o to chodziło w tej całej opiece, o którą poprosił go Wielki Mistrz. „Poprosił", prychnął w myślach.

– A…smita? – wymruczała niewyraźnie, reagując na dotyk.

Shaka zatrzymał dłoń, kompletnie zdziwiony. „Asmita" to termin buddyjski, czasami też nadawano takie imię w Indiach, więc Panna nie bardzo rozumiał, co Polka mogłaby mieć na myśli. Z innej strony: kompletnie nie znał polskiego, może w jej rodzimym języku to słowo również coś oznaczało.

– Jai ho, Asmita… – Dziewczyna nagle złapała go za rękę drżącymi palcami, a drugą dłonią sięgnęła blond kosmyków. Jej nieprzytomny wzrok prześlizgnął się po twarzy rycerza, a delikatny uśmiech wpełzł na poranione od uderzeń usta. – Jai ho…

Ponownie straciła przytomność, palce przeleciały przez jasne włosy i opadły bezwładnie na łóżko.

Shaka nie miał pojęcia, jak ma się do tego ustosunkować. Bo to już na pewno było w hindi. Sformułowanie, zwłaszcza współcześnie, miało wiele znaczeń, ale dziewczyna mówiła zapewne o „zwycięstwie". Biorąc go za kogoś innego. To nadal było wieszczenie, czy może Rycerz Lisa doznawała reminiscencji?

Nie był w stanie tego rozgryźć i niezmiernie go to denerwowało. Namoczył ponownie ręcznik, wycisnął nadmiar wody i przyłożył jej do twarzy. Zapowiadała się długa noc.


*W opisie rytuału użyłam nieśmiertelnych „Dziadów cz. II" Mickiewicza oraz piekielnie klimatycznej „Lilli Wenedy" Słowackiego, miksując je ze sobą, przestawiając i dopisując gdzieniegdzie własne słowa (mam nadzieję, że się panowie wieszczowie nie przewracają w grobach);

**Cała treść pieśni rytualnej i zawołania Guślarza w jej trakcie to tekst piosenki „Sol Invictus" zespołu Żywiołak.