Anioł i bies
Furkot piór w pędzie wiatru.
– Śmieeeerć! – dziesiątki gardeł rozdarły skąpane w zachodzącym słońcu powietrze. Końskie kopyta biły ziemię niczym młoty.
Przed nimi stał Ajakos. Jeden z Trzech Sędziów otoczył się przerażonymi podwładnymi i czekał z uśmiechem na ustach. Jego czarne skrzydła. Jej białe skrzydła. Furkot. Furia. Szarża.
– Śmieeerć! – wrzasnęła i dźwięk wtopił się w krzyk reszty. Stali się jednym.
Przestrzeń zaroiła się od wszystkowidzących oczu. Gorąc krwi, kopyta miażdżące ziemię.
– Śmieeerć!
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Szarpnęła się w górę, zrzucając na podłogę pasiasty pled. Łapczywie brała w płuca powietrze, w panice próbując dojść do tego, kim jest, gdzie jest i co jest. Udało jej się jako tako odpowiedzieć na pierwsze pytanie, gdy skurcz w żołądku zadecydował o hierarchizacji priorytetów. Bardziej spadła, niż zeszła z łóżka i pobiegła na wpół ugiętych nogach. Całe szczęście uruchomiona została pamięć ciała: mimo iż nie potrafiła jeszcze wytłumaczyć sobie, że jest w swojej chatce, stopy same odnalazły drogę do łazienki.
Przebłyski wspomnień zaczęły powracać, kiedy wypłukała już usta i jęła się z grubsza ogarniać. Niewątpliwą pomocą okazało się w tym względzie lustro, mówiące więcej niż tysiąc słów. Sińców jeszcze nie było, ale Liwia doskonale wiedziała, gdzie się pojawią, jak wielkie będą, a nawet zgadywała ich odcienie. Warga nad lewym górnym kącikiem ust była przecięta i rana, z uwagi na niedawny akt rzygania, otworzyła się, piekąc niemiłosiernie. W kontakcie z wodą szczypały otarte do krwi nadgarstki, a spod popalonych gdzieniegdzie spodni prześwitywała czerwona skóra.
Cena patriotyzmu.
Liwia zdała sobie także sprawę, że jej ramion nie okrywa już to obrzydliwe wilcze futro. Miała nadzieję, że spłonęło w czasie rytuału.
Jeszcze raz rzuciła okiem na odbicie w lustrze; stwierdziła, że mimo wszystko wyglądała nieźle i, zważywszy na okoliczności, względnie czysto. Ktoś musiał się nad nią ulitować, zanim dokonywała postwymiotnej ablucji.
Wytoczyła się z łazienki i obiła barkiem przyległą ścianę. Wracały do niej jakieś niejasne obrazy, dźwięki, słowa, ale zemdliło ją ponownie i Liwia postanowiła najpierw przespać się jeszcze trochę, zanim zacznie dociekać, jaki był przebieg i rezultat rytuału oraz próbować dojść do tego, kto ją tu przyniósł.
Rzeczywistość nie lubiła jednak czekać i odpowiedź na ostatnie pytanie przyszła nadspodziewanie szybko.
Dziewczyna krzyknęła, wystraszona. Na podłodze korytarza siedział po turecku Shaka.
– Zobaczyłaś ducha? – spytał mężczyzna.
Hehe. To mu wyszło. Rycerz Panny stwierdził, że musi być bardzo zmęczony, skoro śmieszą go własne żarty.
Liwia odetchnęła, wracając do życia. Nie miała pojęcia, co blondyn robił w jej domku. Ba, nie miała pojęcia, jak mogła go nie zauważyć, kiedy toczyła się ku łazience. W końcu dopadło ją przypuszczenie, że Shaka był jednym z tych pomocniczych rycerzy, o których wspomniał Wielki Mistrz. Jakby się tak zastanowić, to zrozumiały wybór: jeśli Rycerz Panny naprawdę potrafił mentalnie poruszać się po innych wymiarach, obcowanie ze zmarłymi nie powinno go specjalnie spłoszyć.
Co w ogóle mogłoby go spłoszyć? Taki Nosferatu zesrałby się przy Shace ze strachu.
Odruchowo naciągnęła poplamioną krwią, sadzą i ziemią koszulę; jeśli efekt wizualny miał się przez to polepszyć, to poniosła sromotną klęskę.
– Było aż tak źle? – zapytała chropowatym głosem. Gardło miała suche jak pieprz.
Panna rozluźnił nieco postawę, wychodząc z trybu medytacji.
– Zależy, co się chciało osiągnąć.
Pieprzony sfinks.
– Duchy się pokazały? – Dziewczyna nie miała siły dłużej stać, więc przyciągnęła sobie taboret, zrzucając z niego siatki na zakupy.
– Tak.
Liwia skinęła, usatysfakcjonowana. Zerknęła na zegarek, wiszący w kuchni. Zamrugała. Była za dziesięć czwarta. Po południu.
– Tak długo spałam?
Nie uznał to pytanie za warte odpowiedzi.
Westchnęła. Jeśli nie myliła się w swych podejrzeniach, Shaka musiał być tu przez ten cały czas. I opiekować się nią.
Wstała ze stołka i pijanym krokiem podążyła do kuchni. Zapaliła gaz, wstawiła wodę i wyjęła z szafki puszkę z herbatą. Jako że domki pomniejszych rycerzy nie były zaopatrzone w lodówki, Liwia miała u siebie tylko trudno psujące się przekąski. I w sumie dobrze; jakby zaproponowała wołowe kabanosy, byłaby już martwa. Położyła na talerzu jakieś ciastka, przekroiła na ćwiartki dwa jabłka zerwane z obejścia w Rodorio i nalała do kubka nieco odstaną wodę, modląc się, by miała odpowiednią temperaturę.
Odsunęła jedyne krzesło od małego stolika i wróciła do przedpokoju. Nawet nie słyszała, jak Rycerz Panny wstał z podłogi i zrobił krok w stronę wyjścia. Był cichszy od kota.
– Wychodzisz? – zapytała zdumiona.
Wzruszył ramionami.
– Wygląda na to, że żyjesz.
Chciał już iść, gdy dziewczyna wyciągnęła rękę, by go zatrzymać. Dobrze, że się w porę zatrzymała. Aiolia chyba nadal leczył swój bark, musiała o tym pamiętać.
– Zaczekaj, proszę – powiedziała zamiast tego. – Pewnie siedziałeś tu długo. Nie mam wiele jedzenia, ale za to zrobiłam herbatę.
Zwrócił na nią swoje zamknięte powieki. Jego twarz nie wyrażała niczego.
– Nie trzeba. Wykonywałem polecenie Wielkiego Mistrza.
No, teraz na pewno da mu spokój i będzie mógł w końcu odpocząć u siebie, napić się prawdziwej...
– Zaparzyłam Żelazną Boginię Miłosierdzia.
To był cios poniżej pasa.
– Nie sądziłem, że ktoś poza Mu posiada dostęp do dobrej chińskiej herbaty – powiedział dość cierpko, ale w zasadzie tylko grał na zwłokę. Takiego napoju się nie marnowało. Nawet, jeśli został przygotowany niezgodnie ze sztuką, a co do tego akurat Shaka nie miał wątpliwości.
Dziewczyna uśmiechnęła się blado.
– Jestem Gościem Sanktuarium, mam się uczyć od najlepszych, więc właśnie to robię. Zapraszam.
Wahał się jeszcze moment, ale ostatecznie sztywnym krokiem przeszedł w głąb kuchni i usiadł na odsuniętym dla niego krześle. Dziewczyna przytargała sobie stołek, po czym podała blondynowi granatowy kubek w okrągłe jasne wzory. Mężczyzna poznał po zapachu, że Srebrna mówiła prawdę: miał przed sobą Tie Guan Yin Oolong.
– Bolesławiecki – wyjaśniła z nutką dumy, wskazując naczynie. – Taka manufaktura w Polsce…
„Jakby go to obchodziło. Daj sobie spokój".
– Dziękuję – mruknął, ewidentnie nieprzyzwyczajony do wypowiadania tego słowa przy kimś innym, niż przy Mu.
Wziął łyk. Oczywiście nie była to herbata, jaką robił Rycerz Barana, ale musiał przyznać, że dziewczyna jej nie zabiła. Albo po tylu godzinach był po prostu w stanie pochwalić wszystko, co gorące.
– Zatem – odezwała się, biorąc z talerzyka ciastko – co się wczoraj wydarzyło?
Milczał jakąś chwilę.
– Zaczęłaś wieszczyć.
Tykanie kuchennego zegarka jak powolny chichot.
– Że co? – Liwia nie doniosła ciastka do ust. – Jak to, wieszczyłam? Przecież duchy…
– Nie odezwały się ani słowem. – Shaka upił łyk herbaty i wrócił myślami do poprzedniej nocy. – Tylko wskazały na ciebie.
Dziewczyna była zszokowana.
– To się nigdy nie zdarzyło, zawsze… – pokręciła głową, przez co ta rozbolała ją jeszcze bardziej. – Nie rozumiem, ale najważniejsze, że wysiłek nie poszedł na marne i udało się zdobyć przepowiednię. Szkoda, że Guślarz nie mówi po angielsku, powiedziałby wam chociaż, czy był ukontentowany.
– Nie musiał mówić, wiem, że nie był – odparł Shaka, obserwując twarz dziewczyny. Wyglądała coraz gorzej. Jeśli czerpał na początku jakąś satysfakcję z dawkowania jej informacji, teraz trochę tego żałował. Bądź co bądź, jeśli źle się poczuje, będzie musiał tu siedzieć kolejne kilka godzin.
– Dlaczego? – zapytała cicho. Była blada.
Mężczyzna wreszcie zrozumiał, że to nie kwestia zaskoczenia dziwnym przebiegiem rytuału. Dziewczyna musiała myśleć, że jej ojczyznę czeka zagłada. To… było niewłaściwe z jego strony.
– Nie wieszczyłaś swoim rodakom. Przepowiadałaś przyszłość Rycerzom Ateny.
No, teraz to ją dopiero pocieszył. Rycerz Lisa zamarła. Ciastko wypadło z roztrzęsionej dłoni.
– Co… – głos drgał z emocji – co przepowiedziałam? Shaka, powiedz…
– Nie znam polskiego. Camus nie podzielił się odrobiną, którą zrozumiał.
Dziewczyna wstała, podniosła niepewnymi palcami leżące ciastko i odłożyła je na bok. Wzięła szklankę i nalała sobie wody. Panna tylko czekał, aż się przewróci.
Oparta ciężko o blat, milczała.
– Gdzie jest Zgromadzenie? – zapytała wreszcie poważnym tonem.
– Wielki Mistrz i Wodnik mieli z nimi rozmawiać. Nie znam rezultatu.
Jej serce biło bardzo głośno, słyszał je wyraźniej niż tykanie kuchennego zegara.
– Boisz się. – To było stwierdzenie.
A na stwierdzenie nie zamierzała odpowiadać.
– Każda z twoich wizji zapowiadała nieszczęście?
– Nie o to chodzi – mruknęła i odstawiła pustą szklankę na stół. Znowu było jej niedobrze, walczyła z mdłościami. – Mój kraj nie dostanie przepowiedni, choć jest na rozdrożu. A jeśli duchy wskazały na mnie, to chyba naznaczyły mnie na swojego posła. Czyli że przepowiednia dla Sanktuarium może być przepowiednią mającą wpływ nie tylko na rycerzy, ale i na cały świat, w tym na Polskę. Dlatego przodkowie kazali Zgromadzeniu wyruszyć do Grecji. Nie widzę innej opcji.
Opadła z powrotem na stołek i ukryła twarz w dłoniach. Czuła się źle. Ciężar usłyszanych słów robił swoje. A ciężar wypowiedzianych wczoraj słów miał dopiero się ujawnić.
– Ponawiam pytanie, rycerzu. – Głos Shaki był zimny, co otrzeźwiło dziewczynę w trymiga. – Czy każda z twoich wizji zapowiadała nieszczęście?
Zamknęła na chwilę oczy, próbując przypomnieć sobie dawne objawienia.
– Nie – odparła, zaskoczona. Może faktycznie sytuacja nie była taka zła. – Nie każda była też negatywna czy nieprzyjemna. Przecież jedna z nich ukazała mi ciebie.
O w mordę. Ona naprawdę to powiedziała.
– Chodzi o to, że zapowiadały coś istotnego, czas ważnych decyzji i w ogóle.
No, jakże zgrabnie wybrnęła. Oklaski. Kurtyna.
Shaka, mogłaby przysiąc, prawie się uśmiechnął. Ale nie, niemożliwe. Musiałby mieć poczucie humoru.
Podjęła próbę zamaskowania niezręczności.
– A kiedy niby Camus zgłębił polski? Nic mi nie powiedział.
– Bo zna tylko pisany.
O. Mój. Boże.
Parsknęła śmiechem i zaraz tego pożałowała. Poczuła krew z przeciętej wargi, a cała twarz zaprotestowała pulsującym bólem.
– Auć. Wiedziałam, że jesteś niebezpiecznym człowiekiem, ale nie miałam pojęcia, że zabijasz poczuciem humoru.
Nie skomentował. Ale widać było, że ma jej coś do powiedzenia.
– Ta wizja, o której wspominałaś. – Shaka odstawił na blat prawie pusty kubek i utkwił w niej kosmiczny zamiennik spojrzenia. – Jakiego koloru był przedmiot, który trzymałem w ręku?
Liwia spojrzała w bok, nie mogąc wytrzymać intensywności kontaktu. Cosmo Rycerza Panny działało na nią przedziwnie, nie czuła się tak przy żadnym innym wojowniku Ateny. A teraz musiała się skupić. Milczała chwilę, po czym rzekła:
– Nie jestem pewna, minęło w końcu kilka ładnych lat. Korale miały chyba naturalną barwę, brązową albo złocistą, nie wiem. Ale wydaje mi się, że kilka z nich było ciemniejszych, jakby fioletowawych. Pewnie jakaś gra światła czy coś.
– To nie była gra światła – powiedział i pewność jego głosu Liwię zmroziła. – I to nie były korale.
Nie mówił nic więcej, zatopiony we własnych myślach. Mężczyzna zdał sobie właśnie sprawę, że dziewczyna mówi prawdę. A przynajmniej wieszczy możliwość prawdziwych zdarzeń. Podejrzewał, że Rycerz Lisa ma zdolności prekognicyjne już wówczas, gdy w Domu Panny powiedziała mu o wizji, a jednak łudził się, że była to dla niej jedynie zapowiedź poznania mieszkańców Sanktuarium. Nie była.
– Wiesz, co to może oznaczać? – Liwia uważnie obserwowała Złotego Rycerza.
– Podejrzewam – odparł – ale muszę znać więcej szczegółów. Zwłaszcza tych mogących określić czas i miejsce.
Wojowniczka pokręciła jednak głową.
– To tak nie działa, wizje nie zawsze są, jakby to powiedzieć… panoramiczne. – Podrapała się za uchem. – Wydaje mi się, że widziałam jakieś liście czy trawę, wiec może nie było to Sanktuarium, ale nic więcej nie pamiętam, przykro mi. Czy mógłbyś zdradzić…
– Muszę najpierw uzgodnić to z Wielkim Mistrzem – odrzekł mężczyzna. – Dla pewności, czy odczytuję znaki właściwie.
– Rozumiem. – Korciło ją, by prosić o wyjaśnienia, ale postanowiła się powstrzymać. Na razie miała pilniejsze problemy, a zresztą panowanie nad sobą to coś, co Rycerz Panny zapewne doceni. – Jeśli zdołam w jakiś sposób pomóc, będę do dyspozycji.
Milczał. Ale znowu tak, jakby miał ją za chwilę zastrzelić pytaniem.
– Co możesz powiedzieć o Asmicie?
Zamrugała. To jakiś teleturniej? Bo chyba właśnie odpadła z gry.
– O czym?
Nawet nie drgnął.
– To imię. Hinduskie. Mówiłaś o nim, kiedy cię tu przyniosłem.
Wzruszyła ramionami.
– Nie znam nikogo takiego, więc co mogłabym powiedzieć? – odparła i czuła, jak Shaka przewierca ją swoim widmowym spojrzeniem. Dodała więc, żeby się odczepił: – Ty i twoi uczniowie to jedyni hindusi, jakich znam. Może po prostu mamrotałam przez sen.
– To by było bardzo ciekawe mamrotanie – rzekł lekko ironicznym tonem. – Bo zwróciłaś się do tego Asmity w hindi, mówiąc o jakimś zwycięstwie.
Westchnęła, zmęczona.
– Nie znam hindi, może kilka terminów, to wszystko. Dużo jeszcze gadałam?
– Trochę.
– Dalej w twoim ojczystym? A może po wietnamsku?
– Po angielsku.
– Dobij mnie.
– Nad ranem mówiłaś, że ci zimno.
Dziewczyna się rozluźniła.
– To chociaż brzmi sensownie.
– Wypowiadałaś przy tym moje imię.
Tyle było z sensu.
– Przecież nie wiedziałam, że tu jesteś – odparła już nawet nie zaskoczona, lecz raczej znużona sama sobą. Ukryła twarz w dłoniach. – Coś jeszcze?
– Ostatnie, co powiedziałaś, to „kwiaty sal zwiędły".
Dziewczyna zaczęła chichotać. Ale zabolało i przestała.
– „W Paryżu najlepsze kasztany są na placu Pigalle".
– Nie rozumiem. – Ton głosu Shaki był śmiertelnie poważny.
– A nic, po prostu brzmi to jak jakieś hasło tajniaków, podobnie jak ten cytat z polskiego serialu. Nawet nie wiem, o jakie lub czyje kwiaty chodzi.
– Sale. To drzewa – mruknął Shaka, przekonawszy się, że dziewczyna absolutnie nie ma pojęcia, co wywieszczyła. A szkoda, bo to ostatnie na pewno dotyczyło jego osoby.
Czy tylko to ostatnie?
Wziął łyk napoju, odstawił pusty kubek i powiedział, wstając:
– Wielki Mistrz przyjdzie tu, gdy tylko zdobędzie na piśmie słowa przepowiedni. Dziękuję za herbatę.
Zaczął iść w kierunku korytarza.
– To ja dziękuję – dogoniły go słowa Rycerza Lisa. – Za opiekę nade mną i wysłuchiwanie tych wszystkich bredni. Wiem, że to nie najlepszy sposób na spędzanie czasu.
Panna nawet nie odwrócił głowy.
– Wykonywałem rozkaz Wielkiego Mistrza. Nic więcej.
– To nie ma znaczenia.
„Jak to: nie ma?" pomyślał, krytycznie oceniając zdolność rozumowania tej dziewczyny. Jakby go usłyszała.
– To tylko przyczyna. Może dla ciebie „aż", ale dla mnie liczy się skutek. Żyję i mam się nieźle, więc naprawdę doceniam. Wiedz, że moje drzwi zawsze będą stały dla ciebie otworem.
– Będą stały otworem dla każdego, bo wyłamałem zamek – powiedział i wyszedł z budynku zostawiając Liwię kompletnie osłupiałą, z lekko drgającym kącikiem ust.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Czyli że mamy przejebane – podsumował Maska.
Spośród wszystkich Złotych Rycerzy, zgromadzonych w Komnacie Wielkiego Mistrza tylko on się uśmiechał. Cała reszta wydała z siebie pomruki zaniepokojenia. Mięte w dłoniach kartki z odręcznym pismem Liwii szeleściły między słowami.
– Jeśli tym samym wyczerpujesz zdolności interpretacyjne tekstu, możesz już wyjść, Mephisto – warknął Wielki Mistrz.
– Kto? – zapytał Aiolia, ale jego starszy brat dał mu kuksańca w bok, uciszając chłopaka.
– Chwilunia, czy ja dobrze rozumuję, że zostały nam dwa dni na wymyślenie, o co w tym wierszyku biega? – Aphrodite to przybliżał, to oddalał stronę na wysięgniku z ręki, jakby miało mu to w jakikolwiek sposób pomóc zrozumieć tekst.
– Prawdopodobnie – odparł Camus. – Nie jest jasne, czy pierwsza przepowiednia, ta o pługach zapomnienia, nie będzie też miała pierwszeństwa w czasie, ale osobiście nie wydaje mi się.
– Zgadzam się z Camusem. – Mu opierał się o jedną ze ścian. Szkarłatna zasłona okienna trącała jego nagolenice w podmuchach wiatru. – Pierwsza wygląda na jakąś ogólną wizję i tak naprawdę więcej tu mowy o naszych przodkach czy może poprzednikach, bohaterach uprzedniej Świętej Wojny, niż o nas. My, jak mi się zdaje, dostaliśmy bezpośrednio tylko pierwszy wers.
Shion spojrzał na swojego ucznia z dumą. Sam myślał bardzo podobnie, bo przecież posiadał wiedzę tegoż właśnie, przysypanego piaskiem czasu pokolenia. I jak tu im powiedzieć, że cykle, choć nie identyczne, są tak mocno zbieżne? Obiecali sobie to z Dohko, obiecali, że nie będą im nic sugerować, nie obarczą brzemieniem losu ich zatrważająco podobnych poprzedników. Nie zamkną działań w klatce przeznaczenia, nie popchną ku zatraceniu w walce. A z pewnością by się zatracili, gdyby wiedzieli, jak wyglądali ich poprzednicy. I jaką śmiercią zginęli.
Nie. Nie mogą się dowiedzieć.
– Aha, czyli że dostaliśmy wers, cytuję, „Wstaną i zginą raz drugi"? – Maska, mimo niezadowolenia z faktu demitologizacji jego prawdziwego imienia, oczywiście został w komnacie. – No to cudownie, nie dość, że zginiemy, to jeszcze nas wskrzeszą, a potem znowu do piachu?
– Nie sądzicie, że to może być o Widmach Hadesa?
Wzrok wszystkich padł na stojącego najdalej od grupy Sagę. Mężczyzna wyglądał na przemęczonego; jego zaczerwienione oczy błądziły po tekście.
– Być to może – gorliwie przytaknął jak zawsze sztywny Shura. – Nieumarłymi Widma są, teoretycznie zatem wstawać i ginąć, ginąć i wstawać po wielokroć potrafią.
– Ale tam jest dalej: „A po ich przodkach przejdą zapomnienia pługi": to by później chodziło o przodków Widm, czy co, bo nie kumam bazy? – Aiolia podrapał się po głowie, robiąc na niej prawdziwie artystyczny nieład.
– Może „ich" było zaakcentowane spojrzeniem w waszą stronę? – zapytał Aiolos, zerkając na milczącego do tej pory Shakę.
– Zwróciła głowę w naszą stronę od samego początku. Co do akcentów spojrzeniem to ciężko o jakąkolwiek pewność, bo miała oczy przesłonięte przepaską – odparł z nutką ironii w głosie.
Buddo, spodziewał się czegoś mało pozytywnego, ale słowa, które wywieszczyła… Po rozmowie z nią te kilka godzin temu Rycerz Panny utwierdził się, iż dziewczyna jest prawdziwym medium. A teraz interpretują ich los i los całej zbliżającej się Świętej Wojny, choć połowa ze Złotych niespecjalnie przejmuje się jakimś tam przepowiadaniem przyszłości po naćpaniu ziołami.
– No dobra, czyli pierwszą część mamy jako tako omówioną: dawniej było krwawo, a Widma będą utrapieniem – zabrał głos Milo. Miał zmarszczone czoło i niepasującą do niego powagę wymalowaną na twarzy. Dopiero podczas zebrania dowiedział się, że poprzedniej nocy odprawiono jakiś rytuał, po którym bliska mu wojowniczka nadal się leczyła. Wolałby być tam wtedy przy niej.
Wskazującym palcem pacnął drugi, dłuższy tekst na wymiętoszonej kartce.
– Najważniejsze, żebyśmy przewidzieli, co się stanie pojutrze. Bo czy tylko mi się wydaje, czy to zapowiada rychły wybuch Świętej Wojny? Jakby miała się zacząć apokalipsa, a przecież Atena nie jest jeszcze gotowa na bój.
– Ta. A my zginiemy od piorunów i od broni białej, jakieś to pokręcone – sarknął Rycerz Ryb, w zniecierpliwieniu przestępując z nogi na nogę.
– To raczej już w czasie tego „wieku haraczu", cokolwiek to znaczy. No i nie brałbym słów tak dosłownie, Dite. – Mu przeczesał palcami swoje lawendowe włosy. – To może oznaczać po prostu, że wielu z rycerzy zginie od broni i od ataków cosmo.
– Od razu lepiej – mruknął w odpowiedzi piękny wojownik.
– Anioł i bies… ciekawe o kogo chodzi – zastanowił się Aiolos. – Dobro i zło będzie ze sobą walczyć, tyle wiemy. No i powtarza się też ten cały dwugłowy wódz. Coś jak Kastor i Polluks w wersji chimerycznej.
– Równie dobrze mogą być to bogowie wstępujący w ludzkie ciało – odparł Saga, zwracając się ku Strzelcowi. – Hades, oczywiście, też by pasował. Zwłaszcza, że w późniejszym wersie ten wódz „z mroku przyjdzie".
– Ciągle tylko zgadujemy. Za to „dwanaście domów" jest jasne jak słońce – ucieszył się Aiolia. – Jestem ciekaw, o jaki ogień chodzi, bo chyba będzie po naszej stronie.
– Jest kilku rycerzy, korzystających z tego żywiołu – wtrącił Wielki Mistrz. – Co i tak nie daje żadnej pewności, że chodzi o osobę.
– Nawet jeśli, to Sanktuarium opustoszeje – dało się słyszeć cichy głos Wodnika. – Jakby po krwawo okupionym zwycięstwie miał przyjść drugi cios.
– Jeśli to wszystko prawda, to Liwia zostanie z resztą ocalałych, choć chyba nieciekawy los ją czeka, zważywszy na te smutki i popioły w dalszej części przepowiedni. – Rycerz Barana zaczął zamykać uchylone okna, gdy świszczący wiatr zmusił do tańca dzierżone w rękach kartki.
– Wieszczyła ta dziewczyna, zapomnieć nie możemy. O nią chodzić nie musi, choć tak forma gramatyczna zakłada – podjął Koziorożec.
– Tu akurat byłbym pewien, że chodzi o nią – mruknął Shaka. Ci, co czekali na rozwinięcie myśli, musieli być zawiedzeni.
Wielki Mistrz spojrzał na Rycerza Panny.
– Te „Sale o wiecznych słojach"… Jasne jest, że coś wydarzy się w twoim Pałacu, Shaka.
Blondyn przytaknął. Kwiaty sal zwiędły. Kwiaty sal zwiędły…
– A że niby dlaczego? – Młody Rycerz Lwa zerkał na obu mężczyzn nic nie rozumiejącym wzrokiem.
– Sale to święte drzewa w buddyzmie – wyjaśnił Wielki Mistrz, a jakby nic nie wyjaśnił, za co Shaka był mu niezmiernie wdzięczny. Wielu Złotych nie miało bladego pojęcia, że z jego Domu Zodiaku wychodzi ukryty pod skałami i nawisami ogród. Miejsce jego najgłębszych medytacji. Przestałoby nim być, gdyby wszyscy zaczęli składać tam wizyty.
– Jedno jest pewne, patrząc na końcówkę przepowiedni. Lepiej z naszą Polką nie zadzierać – podsumował Maska, uśmiechając się od ucha do ucha, jakby właśnie opowiedział kawał o teściowej. – Chociaż wiedzieliśmy to i bez jakichś głupich wróżb. Dajcie spokój, pewnie to tylko wpływ tych ziół albo niezłego obicia, ja w jej stanie cytowałbym hymn Mandżurii. Ej, jest taki kraj „Mandżuria", nie?
– Czy wiecie, jak ona ma na drugie?
Wszyscy zerknęli na jedyną postać, która do tej pory nie rzekła ani słowa i o obecności której właściwie zupełnie zapomniano. Co mogło być śmieszne, zważywszy na gabaryty Aldebarana.
– Kasandra. Jej drugie imię to Kasandra. Coś wam świta? – Ponury ton głosu Byka był dla wszystkich zaskoczeniem. – Jeśli zlekceważymy to, co wieszczy, możemy skończyć jak Troja.
– A jest pewność, że jeśli nie zlekceważymy, to unikniemy jej losu? – zapytał Rycerz Raka, zakładając ręce i stając się tym samym parodią postawy bojowej Aldebarana.
– Nie. Ale ja i tak jej wierzę – odparł Byk.
– Ja również – dodał Milo. – Potraktujmy to jak przewagę i zobaczmy, co się wydarzy.
– Czy mamy jakiś plan, Wielki Mistrzu? – spytał Aiolos, odkładając na marmurowy parapet kartkę z przepowiednią.
Shion milczał pewien czas.
– Spróbuję znaleźć jakieś rozwiązanie. Rozwiązanie na ciężkie czasy, które mają nadejść – rzekł w końcu, westchnąwszy. – Póki co zarządzę mobilizację Sanktuarium. Pojutrze wszyscy mają być na stanowiskach, a patrole niech szczelnie sprawdzają każdy zakątek. Aiolos, Saga – tu zwrócił się w stronę dwóch najstarszych podwładnych – jutro o północy chcę was widzieć u siebie. Tyle, dziękuję wam wszystkim za pomoc. Możecie odmaszerować. Shaka, zostań, proszę.
Złote sylwetki znikały za potężnymi drzwiami Komnaty Wielkiego Mistrza, gdy Rycerz Panny podchodził bliżej tronu zwierzchnika Sanktuarium. Shion jednak tylko oparł dłoń na podłokietniku; nie usiadł.
– Po rytuale byłem dla ciebie zbyt surowy – odezwał się Wielki Mistrz, gdy zgrzytnęły zamykane złote odrzwia. – Przepraszam za to. Dobrze zaopiekowałeś się Liwią, kiedy odwiedziliśmy ją dzisiaj z Camusem, była w niezłym stanie.
– Nic się nie stało. Dobrze, że okazałem się przydatny – odparł blondyn skłaniając lekko głowę.
Na razie był usatysfakcjonowany, choć najtrudniejsza rozmowa miała dopiero się odbyć. Czekał jednak cierpliwie wyczuwając, że przełożony nie zaprosił go wyłącznie w celach przeprosin.
Shion oderwał dłoń od wypolerowanego podłokietnika zdjął skrzydlaty hełm wodza Sanktuarium i położył na siedzeniu. Chwilę wpatrywał się w odbijający blaski świec szkarłatny metal. Wreszcie machnął dłonią ku górze; tęczowa, krystaliczna ściana oddzieliła ich dwóch od tronu. Widok hełmu po drugiej stronie załamywał się w geometrycznych cięciach.
– Kiedyś miałem okazję zawędrować do wyjątkowo paskudnego miejsca, Shaka. Do doliny, w której nie istnieje coś takiego jak nadzieja. Do miejsca naszej śmierci. Wiesz, co nas czeka, jeśli polegniemy?
Rycerz Panny uniósł brwi, zbity z pantałyku. Zwątpienie? Strach? Teraz, w przeddzień wybuchu Świętej Wojny?
Nie… to nie to.
– Camus pewnie przeżyłby najdłużej – zaśmiał się Wielki Mistrz, po czym chuchnął i na tafli magicznej ściany narysował palcem nieregularny okrąg. Hełm, symbol jego urzędu prześwitywał przez środek pierścienia. Shion odwrócił wzrok, zerkając na swojego podwładnego. – Wielkie, skute lodem jezioro. Śnieg tak zimny, że przestajesz nie tylko cokolwiek czuć, ale przede wszystkim pamiętać, pragnąć, wierzyć. Piekło dla zdrajców, to właśnie czeka wszystkich rycerzy Ateny. Czy to nie zabawne, że stojąc po stronie jednego bóstwa, stajemy się najgorszego sortu heretykami dla innego? Że tak czy siak, wszczynając bunt, popełniamy śmiertelny grzech, hybris, największe wykroczenie, na jakie zdobyć się może człowiek? Koło, z którego nie ma wyjścia, co?
Blondyn milczał.
Pieść Shiona uderzyła w ścianę i ta rozleciała się na setki lśniących kawałków, nim zniknęła w niebycie.
– Pragnę złamać to koło, Shaka.
Rycerz Panny zamarł.
– Chcesz, by ta Święta Wojna była ostatnią, Wielki Mistrzu?
Twarz Shiona rozjaśniła się w uśmiechu.
– Czy nie tego pragną wszyscy buddyści: wyrwania się z nieszczęsnej powtarzalności? Tak, Shaka. Chcę, by Hades nie mógł już powstać. By jego królestwo upadło. By stopiło się wielkie jezioro Kokytos i uwolniło skute w nim dusze rycerzy.
Panna pochylił głowę, po czym spojrzał ponownie w twarz Wielkiemu Mistrzowi, tym razem z otwartymi oczami. Nie zdążył nic powiedzieć.
– Wiem, o co chcesz spytać. – Shion przestał się uśmiechać. – Dlaczego ci to mówię. I dlaczego mówię to tylko tobie.
Blondyn skinął ponownie, nie spuszczając wzroku.
Wielki Mistrz zdawał się dobierać w myślach właściwe słowa.
– Podczas ostatniej Świętej Wojny zrozumieliśmy jedno – odezwał się wreszcie, a ton głosu miał rzeczowy. – Hades wciela się zawsze w ludzkiego chłopca o niezwykle czystej duszy, jednak jego prawdziwe ciało, doskonałe ciało czy może raczej powłoka, która została stworzona a nie zrodzona, tkwi ukryta gdzieś na Polach Elizejskich.
– Na Polach Elizejskich? – To Shakę zdziwiło. Co jak co, ale nie spodziewał się, że Pan Podziemi powierzy swoje ostateczne cielesne naczynie krainie, gdzie brutalność, mrok i śmierć nie mają miejsca.
– Najciemniej pod latarnią, jak mówi przysłowie – odparł Shion, odczytując jego wątpliwości. – W Piekle może panować po postacią opętanego przez siebie chłopca, a w razie draki ma wyjście awaryjne. Na dodatek to miejsce, do którego niełatwo się dostać. – Wielki Mistrz podniósł leżący na siedzeniu szkarłatnoskrzydły hełm i usiadł na tronie. Wtedy podjął znowu: – Jedyną drogą, o jakiej mi wiadomo, jest nurt rzeki Lete. Tak, tak – powiedział z uśmiechem mężczyzna, słysząc cichutkie parsknięcie Shaki – w sam raz dla kogoś, kto chce dostąpić ostatecznego oświecenia i zapomnieć o przeszłych reinkarnacjach, prawda? Ale nie dlatego ci to mówię. Po prostu to jedyna wskazówka, jaką posiadam. Jestem jednak przekonany, że to nie będzie prosta droga brzegiem rzeczki. Jak również o tym, że to nie może być jedyna opcja, by się do Elizjum dostać. Alternatywy jednak nie udało mi się odkryć.
Rycerz Panny milczał.
– Mówię ci to dlatego – Shion doskonale rozumiał, na co Złoty Rycerz czeka – bo jesteś jedynym spośród Dwunastu, który w takiej wędrówce by sobie poradził. Mówimy o kompletnie innym wymiarze bytowania, Shaka – powiedział szybko, zanim Panna zdołał mu przerwać. – O wyłapywaniu wahań energii, odczytywaniu aury. Żaden nie potrafi tego tak jak ty. Jeśli dojdzie do momentu poszukiwania prawdziwego ciała Hadesa, próby usidlenia jego mocy, będziesz naszą nadzieją. I naszym przewodnikiem po Piekle.
– Jesteś dużo potężniejszy ode mnie, Wielki Mistrzu – powiedział blondyn. – Poza tym mamy jeszcze Mu, Sagę i Aiolosa. Umiejętności Raka także…
– Jestem stary, Shaka, a mój umysł nie tak cichy i czysty, jakbym tego chciał. Podobna podróż byłaby pewnie ponad moje siły. Saga i Aiolos są dowódcami, nie poszukiwaczami prawdy pośród morza chaosu. Deathmask byłby świetnym cicerone, w końcu Podziemia Hadesu to jego plac zabaw, ale brak mu cierpliwości i pewnie wdałby się w pierwszą bójkę, zamiast szukać drogi ku Polom Elizejskim. Mu, natomiast… – Shion uśmiechnął się lekko – …jest inteligentnym, rozważnym rycerzem, który mógłby pomóc ci w tej wędrówce, lecz jego zawsze będą ściągać dusze zamknięte w zbrojach.
– Nie rozumiem, Wielki Mistrzu. – Panna był skonfundowany.
– Naprawianie rannych i wskrzeszanie martwych zbroi to nie tylko dbanie o właściwe wyposażenie Rycerzy Ateny, Shaka. To obcowanie z historiami, z opowieściami, tym głośniej opowiadanymi, im bliżej do dusz zmarłych wojowników. To też zachowywanie pamięci. Rzeka Lete będzie chciała go pochłonąć, nie mam co do tego wątpliwości. Tak, jak chciałaby pochłonąć mnie. Ciężkie jest brzemię pamięci, rycerzu.
Shaka pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Będę starał się odnaleźć drogę, przyrzekam. Może medytacje pozwolą mi zrozumieć, czego powinienem wypatrywać.
Wielki Mistrz ponownie się uśmiechnął.
– Jestem z ciebie dumny. W pełni zasługujesz na przydomek, jakim zaczynają cię niektórzy nazywać. Człowiek najbliższy bogom…
I Panna uśmiechnął się lekko. Faktycznie, mawiano tak o nim czasami. Zawsze szeptem.
– Jest jednak jeszcze jedna rzecz, o której muszę ci powiedzieć. – Wielki Mistrz wychylił się w stronę podwładnego. – Dziedzina Hadesa ma swoją fizyczną bramę. Przez lata próbowaliśmy ją z Dohko, znaczy się ze Starym Mistrzem, zlokalizować. Wiedzieliśmy, czego szukać, jakie wskazówki okażą się kluczowe i udało nam się. Namierzyliśmy zamek Heinstein w Niemczech, siedzibę Pandory, która od czasów mitów trwała wiernie u boku Pana Podziemi. Jeśli się nie mylimy, wejście do Piekła jest właśnie tam.
– Zapewne jest jakiś powód, dla którego rycerze nie oblegają jeszcze tej budowli, prawda? – mruknął Shaka.
Zwierzchnik Sanktuarium potwierdził skinieniem.
– Twierdza nie tylko wysysa siły wrogów Hadesa, przez co walka w jej obrębie jest czystym samobójstwem. Budynku strzeże dodatkowo dwóch największych drani, jakich ten świat kiedykolwiek widział. – Wzrok Shiona był nieobecny, zaś głos zahaczył o ponure nuty. Wreszcie ocknął się. – Mój mistrz, Hakurei, poświęcił życie, by zapieczętować duszę Hypnosa, jego brat zaś – Tanatosa. A teraz obaj znowu są na wolności i przygotowują powrót Hadesa.
– Bliźniaczy bogowie? – Rycerz Panny nie miał pojęcia, że podczas tak niewinnie zapowiadającej się rozmowy zdobędzie podobną wiedzę.
– Tak. Są… niezwykle mocarni. Póki nie znajdziemy sposobu na pozbycie się ich, twierdza jest nie do zdobycia. Dlatego nawet nie próbujemy. Jeśli Widma powstaną na nowo, tych dwóch pewnie opuści zamek, ale wtedy będziemy mieli do czynienia ze 108. wojownikami Pana Podziemi, w tym z trojgiem Sędziów, najstraszniejszych z ich szeregów. Wcale nie lepsza perspektywa.
– Jest inna droga. Droga, którą mam podążyć, prawda? – zapytał Shaka, spoglądając swymi lazurowymi oczami w znękaną i teraz naprawdę starą twarz Wielkiego Mistrza.
Ten pochylił głowę i powiedział:
– Tak, istnieje. I jest to droga, której wyboru Widma na pewno by nie podejrzewały. Droga, która nie jest prosta. I która niech zostanie naszą ostateczną alternatywą, rozumiesz? Póki nie znajdziemy się w najgorszym momencie, nie chcę, byś myślał o jej wyborze.
Shaka czekał w napięciu na wyjaśnienie, ale najwidoczniej Shion był przekonany, że nie musi nic mówić. I faktycznie. Panna rozszerzył oczy w nagłym zrozumieniu. Po chwili oklapł, rozplótł złączone za plecami dłonie i westchnął.
– Ja… nie potrafię obecnie osiągnąć tak wiele. Przykro mi, Wielki Mistrzu, ale nie jestem w stanie dostąpić ostatecznego oświecenia i otworzyć się na ósmy zmysł.
Starszy mężczyzna wstał z tronu, podszedł do blondyna i położył dłonie na jego barkach.
– Jak mówiłem to ostateczność, ale chciałem, byś był świadomy tej możliwości. I jestem przekonany, że to tylko kwestia czasu, kiedy rozwiniesz swoje umiejętności do takiego poziomu, by poznać Arayashiki.
– Zero presji – mruknął z nutką sarkazmu Shaka i Wielki Mistrz zaniósł się śmiechem.
– Posiadanie poczucia humoru to kolejna rzecz, której cała reszta Złotych o tobie nie wie. Chowasz ją niczym tajną broń – powiedział lekko zwierzchnik Sanktuarium, wracając na złocone krzesło.
– Ale to nie jest powód, dla którego mówisz mi o wszystkim w konspiracji, prawda, Wielki Mistrzu?
„Sprytna bestia", pomyślał rozbawiony Shion.
– Niestety nie. Rozmawiamy w cztery oczy dlatego, że podczas poprzedniej Świętej Wojny w naszych szeregach pojawił się zdrajca.
No, to była wiadomość.
– Podejrzewasz…
– Nie, żeby była jasność, nikogo nie podejrzewam. Ale w tej kwestii wykorzystuję politykę radzieckiej Rosji: ufać, ale sprawdzać. Wolę dmuchać na zimne.
– Dziękuję – wydukał zdumiony Shaka. – Ale… Mu?
Shion prychnął.
– Oczywiście, że on byłby ostatnim do zdrady, nawet nie wiedziałby jak to zrobić, gdybym mu rozkazał. Ale mój uczeń jest przy tym bardzo… przyjacielski. Mógłby wygadać się w dobrej wierze.
„Coś w tym jest", pomyślał Shaka. Mu był jego najlepszym druhem, ale zawsze brał wszystkich w obronę, niezależnie od sytuacji.
– To był ciężki dzień, dla ciebie również noc, pewnie chciałbyś już odpocząć – rzekł Wielki Mistrz.
Rycerz Panny wrócił myślami do problemu, o którym miał nadzieję porozmawiać ze zwierzchnikiem Sanktuarium.
– Chciałbym się z tobą skonsultować, Wielki Mistrzu. W sprawie przepowiedni Rycerza Lisa.
Shion westchnął cicho. Robił wszystko, by uniknąć tego tematu; nie miał zamiaru przecież powiedzieć Shace o jego poprzedniku, jednocześnie nie mógł kłamać, bo Rycerz Panny był wyjątkowo na konfabulacje wyczulony.
– To wszystko jest bardzo zagmatwane i brzmi złowrogo, zdaję sobie sprawę. Wiem też, że te nawiązania do drzew sal mogą cię martwić, ale tak naprawdę nigdy nie wiemy, co oznaczają przepowiednie, póki się nie spełnią, prawda?
– To nie były jedyne nawiązania do mnie, Wielki Mistrzu.
Shion zastygł.
– Któregoś dnia wyznała, że widziała mnie w swojej wizji, zanim przybyła do Sanktuarium – kontynuował Shaka. – Nie byłem przekonany, póki nie opowiedziała o przedmiocie, który rzekomo trzymałem w dłoniach. Opisała Łowcę Demonów. Część z paciorków przybrała fioletową barwę. Nie mogła tego zmyślić.
– Wiesz coś więcej? – zapytał Wielki Mistrz poważnym tonem.
Blondyn przytaknął.
– Nie znała szczegółów, ale z jej napomknięć wnioskuję, że ukazałem się jej w Ogrodzie Dwóch Sal.
– Kolejna wskazówka, że coś się tam wydarzy – mruknął Shion, marszcząc czoło. – Poza tym wiedzieliśmy, że dojdzie do przebudzenia Widm. To, że kilka z nich na pewno padnie jest niejako dobrą informacją.
Shaka milczał przez chwilę, dając przełożonemu czas do przetrawienia wieści. A przecież to nie był koniec.
– Rycerz Lisa nadal wieszczyła, gdy zaniosłem ją po rytuale do jej mieszkania – rzekł wreszcie. – Nad ranem powiedziała „Kwiaty sal zwiędły", choć, jak się przekonałem po jej przebudzeniu, nie wiedziała, że takie drzewa istnieją.
Shion wyglądał na zaniepokojonego. Podejrzewał, że historia Liwii i Shaki jakoś się splecie, miał jednak nadzieję na pozytywniejsze omeny. Aby uspokoić samego siebie, ale przede wszystkim uspokoić Rycerza Panny, Wielki Mistrz zapytał:
– Kiedy kończy się kwitnienie sal? Wiosną?
Shaka zamrugał, zdziwiony. W sumie nie pomyślał o tej przepowiedni jako o wyznaczniku czasu.
– Późną wiosną, wczesnym latem. Sądzisz, Wielki Mistrzu, że wówczas Powłoki Widm odzyskają dusze, rozpoczynając wojnę?
– Wolałbym wtedy, niż za dwa dni – prychnął Shion. – Zrozum, Shaka, dowodzę siłami całego Sanktuarium. Takie wróżby są dla mnie żadną pomocą, wręcz przeciwnie, ponieważ wprowadzają zamęt. I czuję się wobec nich bezsilny, bo jak, na Atenę, mam zareagować po podobnych rewelacjach?
Starszy mężczyzna miał nadzieję, że zniechęci blondyna do snucia domysłów. Bał się, iż jego podopieczny wspomni o duchach widzianych w czasie rytuału, więc szybko zagadnął:
– To wszystko, co mówiła, mam nadzieję? Dość sporo guseł jak na jedną noc.
Shaka przestąpił z nogi na nogę.
– W zasadzie to nie, Wielki Mistrzu. Zwracała się do mnie, mówiąc, że jej zimno.
– To chociaż brzmi sensownie – rozluźnił się Shion.
– I powiedziała „Jai ho, Asmita, jai ho".
Oczy Wielkiego Mistrza rozszerzyły się w przerażeniu.
„Szybko, wymyśl coś, głupcze!".
– Myślisz, Shaka, że pierwsze pięć zmysłów miałoby zwyciężyć z pozostałymi trzema? Że może chodzić o empiryczną jaźń?
Panna otworzył i zamknął usta. Znowu dowódca rycerzy zinterpretował słowa dziewczyny inaczej, niż on sam.
– Nie wiem, Wielki Mistrzu. Byłem skłonny sądzić, że Asmita jest tu imieniem.
– A Liwia co ci powiedziała po przebudzeniu? Zna kogoś takiego?
Shaka pokręcił głową, na co jego przełożony rozłożył ręce we wszystko mówiącym geście.
– Jak mówiłem, zobaczymy, co przyniesie czas. Tyle dobrego, że będziemy wyczuleni. Powiem Aiolii, by pojutrze czuwał w Pałacu Panny. To twój jedyny bliski „sąsiad". Mam nadzieję, że oszczędzisz mu kontuzji drugiego barku.
– Prócz śmierci nie ma nic pewnego na tym świecie.
Shion parsknął śmiechem.
– Humor dopisuje ci bardziej, gdy jesteś zmęczony. No już, do spania. Dziękuję za rozmowę.
Blondyn skłonił nisko głowę, wykonał idealny półobrót i wyszedł z komnaty, zostawiając ledwie nad sobą panującego Wielkiego Mistrza.
– Bogowie, udało mi się. – Starszy mężczyzna przesłał komunikat drogą swego cosmo. – Nie musiałem skłamać, choć nie powiedziałem prawdy. Genialny ze mnie materiał na polityka, marnuję się tu.
– Ale nie przyjąłeś żadnej koperty, musisz się jeszcze wiele nauczyć, druhu – odparł Dohko głosem drżącym od skrywanego śmiechu. Po chwili spoważniał. – Wieszczenie w przód jeszcze rozumiem, ale wieszczenie wstecz? Kasandra czasów komputeryzacji, nie ma co.
– To pewnie przez ten rytuał. Duchy przodków i te sprawy – rzekł Shion. – Tam, na cmentarzu widziałem wielu naszych towarzyszy broni. Zarysy były rozmyte, ale nie mógłbym się mylić, za dużo zbroi naprawiłem, by nie poznać dusz ich właścicieli. Oni też się pojawili, wiesz? Anna i Asmita. Shaka pewnie dostrzegł tylko Rycerza Panny, inaczej musiałby wiedzieć, czego szukać, a czasu i tak było niewiele.
– Za bardzo się tym martwisz, Shion – upomniał go Złoty Rycerz Wagi. – Jeśli to przeznaczenie, to wypełni się tak czy siak. Jeśli nie, to decyzja należy do ich dwojga.
– A co z jej przepowiednią? Myślisz…
– Nie wiem, przyjacielu – odparł poważnie Stary Mistrz. – Prawdę powiedziawszy obawiam się, że konflikt może przeszkodzić Atenie w osiągnięciu pełni mocy. Coś się szykuje, coś innego, niż w poprzedniej Świętej Wojnie, czuję to. Kurhany Widm są stabilne, zatem Hades powinien być jeszcze w powijakach.
– Jeśli nie on, to kto? – zapytał Shion, biorąc w dłoń kartkę z przepowiednią Liwii. – Pierwsza część to ewidentne nawiązanie do cykliczności Świętej Wojny, jej krwawego żniwa. Za to druga… kompletnie nie umiem tego rozgryźć. Nie wiem, do kogo odnoszą się te wersy o dwugłowym wodzu, jeśli nie miałby być to Hades. No i ten „Anioł i bies"…
– A nie myślałeś o Sadze i Kanonie? – zapytał Dohko po chwili ciszy. – Pamiętasz, co narobił Aspros, do czego zmusił Defterosa…
– Pamiętam, druhu – odparł Shion. – Dlatego od dłuższego czasu uważnie obserwowałem Kanona i faktycznie, miał on zadatki na bycie podobnym mózgiem operacji, co Aspros. Ale wyobraź sobie, że Saga odkrył to i wtrącił go do więzienia przy Przylądku Sounion.
– No proszę – rzekł pełen podziwu Dohko.
– Saga cierpi z tego powodu, wyczuwam w nim walkę. Pewnie ma wyrzuty sumienia, ale jednocześnie zna powinności Rycerza Ateny. – Shion westchnął. – Mimo jego zasług przyszłym Wielkim Mistrzem powinien zostać ktoś o czystym, gotowym do działania umyśle, dlatego to Aiolosowi jutro przekażę buławę.
– Poza tym masz jakiś plan? – zapytał Roshi.
Wielki Mistrz nie odpowiedział od razu.
– Muszę to wszystko jeszcze raz przemyśleć. Sądzę, że będziemy działać na gorąco, w zależności od tego, co wydarzy się pojutrze. I co pokażą konstelacje.
– Zatem udasz się na Wzgórze Gwiazd – stwierdził Dohko.
Shion wzruszył ramionami.
– Po to jest, prawda? A za dwa dni niebo ma być wyjątkowo czyste. Zobaczę, co zobaczę i wtedy przyjdzie czas na czyny.
– Dasz radę się tam wspiąć? – Głos Dohko aż ociekał ironią. – W twoim wieku?
– To nie mnie nazywają Starym Mistrzem – odgryzł się zwierzchnik Sanktuarium.
Komnatę wypełnił szczery śmiech.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Pukanie wyrwało ją z marazmu. Stęknęła, podnosząc się z łóżka i podreptała w stronę korytarza. Mimo zapadającego mroku w szczelinie niedomkniętych drzwi zobaczyła Milo.
– Otwarte, jak widzisz – powiedziała z lekkim uśmiechem.
– Miałaś włam? – spytał rycerz, oglądając wyrwany zamek.
– Tak. Nazywał się Shaka.
Skorpion miał bardzo zdziwioną minę.
– Co on, nie wie, żeby kluczy szukać pod wycieraczką albo pod doniczką?
Liwia tylko wzruszyła ramionami.
– Ślusarzem to ja nie jestem, ale jak chcesz, to ci chociaż jakiś skobelek wykombinuję – odparł wesoło Milo, reagując na zapraszający gest dziewczyny i wchodząc do mieszkanka.
Polka pewnie uniosłaby się honorem jako kobieta pracująca i sama nazajutrz wykoncypowała jakąś zasuwę, ale nie była w humorze. I nie miała ochoty nigdzie się ruszać.
– Jeśli ci to nie wadzi, to chętnie. Taśma klejąca jest mało profesjonalna.
Zaprosiła mężczyznę do kuchni i poczęstowała go wodą z miętą w swoim ulubionym, bolesławieckim kubku.
– Jak się czujesz? – zagadnął Skorpion, kiedy otaksował już każdy kąt pomieszczenia.
Liwia ponownie wzruszyła ramionami. To był jej „gest na dziś".
– Tak, jak wyglądam – odpowiedziała bez emocji.
– No to piękne samopoczucie, winszuję. – Mężczyzna wyszczerzył się w uśmiechu.
– Daruj sobie.
– Szkoda, że mnie tam nie było, chętnie porachowałbym im kości, żeby przynajmniej nie czuli się lepiej od ciebie – odparł, nagle poważny. Widząc jednak mierną reakcję u swojej rozmówczyni, zapytał: – Co jest, Liwuś?
– Jak to: co? – Dziewczyna mimowolnie podniosła głos. – Przecież musiałeś widzieć przepowiednię. To, co wywieszczyłam całemu Sanktuarium.
– Widziałem. I dalej nie rozumiem twojego przejęcia. – Milo wziął z talerzyka ciastko i schrupał ze smakiem.
Liwia zamrugała nie wiedząc, czy Skorpion kpi, czy o drogę pyta.
– Poważnie, Milo? Jest czas siania i czas zbierania. Czas żartów i czas niepokoju. Pomyliły ci się czasy?
– Zawsze byłem kiepski z gramatyki – odparł lekko i dodał zaraz, uprzedzając oburzenie: – A co, lepiej położyć się i biadolić? Pożyjemy, zobaczymy.
– Może nie pożyjemy za długo, żeby zobaczyć – odburknęła, a Skorpion, oczywiście, zaniósł się śmiechem. – Czy ciebie nic nie napawa lękiem?
– Liwuś. – Mężczyzna wziął z blatu stołu jej dłonie i zamknął w swoich. – Mam wrażenie, że w jakiś przedziwny sposób oskarżasz się o to, co przepowiedziałaś. To twój pierwszy błąd. Nie pozwól sobie ani nikomu innemu wmówić, że, cokolwiek się stanie, będzie twoją winą. Drugi błąd polega na tym, że patrzysz na nas jak na zwykłych ludzi. Jasne, staramy się żyć normalnie, próbujemy zastępować sobie jakoś relacje rodzinne i, ja wiem, pracownicze? Ale przecież zostaliśmy Rycerzami Ateny. To nie jest przyszłościowy zawód, raczej nie skończymy przygięci reumatyzmem i skoliozą od pracy za biurkiem. Trzeba żyć, póki się da i to tyle, co mogę powiedzieć.
Liwia westchnęła i pokręciła głową w niedowierzaniu, ale jej pokaleczoną twarz rozjaśnił lekki uśmiech.
– Dobra, skoczę po ten haczyk, Al powinien mieć jeszcze skrzynkę z narzędziami. Nigdzie nie odchodź. – Pogroził jej zabawnie palcem i zaczął kierować się do wyjścia.
– Powiedz mojemu „prawnemu opiekunowi", żeby się nie martwił. Był tu przed tobą i wyglądał jak ojciec, któremu zhańbiono córkę – zaśmiała się wojowniczka.
– Gdyby twoi rodacy nie umknęli po wszystkim w podskokach, nasz Byczek zrobiłby im niezłe rodeo – wyszczerzył się Skorpion i wyszedł na ogarnięte wieczorną ciemnością tereny Sanktuarium.
Liwia odprowadzała go wzrokiem ciesząc się, że choć jeden człowiek stanie po jej stronie i nie będzie rzucał oskarżeń, gdy stanie się to, co ma się stać.
O ile podczas tego Sądu Ostatecznego przeżyją jacyś oskarżający czy oskarżani.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Cały kolejny dzień upłynął mieszkańcom Sanktuarium pod znakiem przygotowań do bliżej nieokreślonej grozy. Wszędzie panował mniej lub bardziej zorganizowany chaos, rycerze i aspirujący do tego miana wojownicy biegali po całym kompleksie, wykonując polecenia przełożonych, sprawdzając uzbrojenie, szczelność ochrony, wreszcie ćwicząc ewentualne scenariusze zachowań. Atmosfera była nerwowa, bo choć treść przepowiedni została podana do informacji jedynie Złotym Rycerzom, reszta wypełniła niewiedzę domysłami, nieintencjonalnie siejąc panikę.
Liwia miała dyspensę z uwagi na fizyczne konsekwencje rytuału, lecz w wyniku własnych nalegań została zapewniona, iż następny dzień spędzi na czuwaniu w Domu Barana. Gdzieś indziej nie wytrzymałaby z nerwów, poza tym jako medium musiała być w pobliżu. Tyle dobrego z jej nadnaturalnych zdolności, że stała się teoretycznie potrzebna.
Paręnaście minut po północy drzwi Komnaty Wielkiego Mistrza otworzyły się nieznacznie i z pomieszczenia wyszło dwóch mężczyzn, zostawiając zwierzchnika Sanktuarium w samotności. Przynajmniej na kilka sekund.
Shion właśnie cieszył się w duchu, że przekazanie decyzji o wyborze jego następcy przebiegło w planowy, najpomyślniejszy sposób: Aiolos informację przyjął do wiadomości, a Saga zapewnił o swoim wsparciu jako prawa ręka Strzelca. Lepiej być nie mogło. I gdy Shion już myślał, że może udać się na spoczynek, aby jutro być w pełni sił witalnych i umysłowych, jakieś teatralne odchrząknięcie wyrwało go z rozważań. W progu jego sali tronowej stał Maska.
– Najszanowniej przepraszam, że niepokoję o tak późnej porze, Wielki Mistrzu – zaczął, podchodząc nieco bliżej – ale skoro jutro świat może się skończyć, chciałbym Wielkiego Mistrza prosić o jedną drobną rzecz.
– No dalej, strzelaj, Mephisto. – Shion podparł podbródek na dłoni, szykując w głowie różne wersje eleganckiej odmowy.
– Proszę o pozwolenie na wzięcie sobie ucznia.
Tego Wielki Mistrz się nie spodziewał.
– O cię nie mogę, ktoś tu nam dorasta.
Maska skrzywił się w parodii uśmiechu, jakby chciał powiedzieć „Bardzo śmieszne".
– Zatem kogo miałby ten zaszczyt kopnąć? – kontynuował zwierzchnik Sanktuarium.
– Srebrnego Rycerza Lisa, Wielki Mistrzu.
– Chcesz wziąć pod skrzydła Liwię? – Starszy mężczyzna był zszokowany. Nie dość, że Rak wreszcie postanowił zadać sobie odrobinę trudu i trenować ucznia (wcześniej jedynie podejmował próby wychowania sobie sług czy niewolników, więc Shion po kilku dniach przerzucił nieszczęsnych na Wyspę Andromedy do Srebrnego Rycerza Cefeusza, Albiora), to jeszcze wybrał dziewczynę. I to dziewczynę, która miała wysoką rangę wśród reszty rycerzy.
– Wiem, wiem, to pannica, a ja uchodzę za nieprzyzwoicie przystojnego. Ale będę się odganiał na miarę moich skromnych możliwości, przyrzekam. – Maska podniósł obie dłonie w zapewniającym o szczerych intencjach geście. Jako że Wielki Mistrz nie zareagował na podobny żart, Rak powiedział, już poważniejszym tonem: – Liwia ma wielki potencjał, szkoda, by się marnował. Myślałem o tej propozycji już podczas jej walki na arenie z naszymi dziewczętami, a zdecydowałem się po rytuale, w końcu mógłbym jej pokazać, jak żyje się na krawędzi światów żywych i umarłych. Może jej to kiedyś uratuje zdrowie psychiczne, bo za bycie medium nawet dziś odwożą do psychiatryka. A no i słyszałem, że dziewczyna wykorzystuje w czasie walki wszystko, co ma pod ręką, umie grać „nie fair", jakby to określiły pozostałe blaszaki. Ma też identyczny do mojego cięty język. Mnie to pasuje – dodał na koniec Włoch.
– Cięty język to nie jest argument za przyznawaniem komukolwiek ucznia, Maska – mruknął Wielki Mistrz. – Poza tym Liwia polega w walce na zwinności, nie wiem, czy byłbyś w stanie nie zatracić u niej tej cechy. Bez głupich myśli, widzę to, Mephisto. Poważnie, nie nadążyłbyś za nią, ile fajek spalasz dziennie, co? Ale zgadzam się, że dziewczyna mogłaby wiele zyskać szkoląc się u Złotego Rycerza, a w przyszłości nadawałaby się na zastępcę któregoś z was. Muszę to jednak przemyśleć, a teraz mamy pilniejsze problemy.
– W porządku, chciałem tylko dać znać, zanim mi się odwidzi – powiedział Maska i po niedbałym ukłonie wyszedł z komnaty.
Shion pomyślał, że świat faktycznie się kończy.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Trzeciego listopada był dniem bardzo słonecznym. Tarcza trzymana przez posąg Ateny na szczycie świątyni odbijała blask niczym ogromna latarnia, oślepiająco błękitne niebo raziło oczy, ptaki świergotały jak opętane. Tylko sztywni wojownicy, chodzący po placach treningowych jakby mieli na grzbietach wykrochmalone koszule, psuli obraz sielskiego krajobrazu.
A byli wszędzie. Patrolowali nie tylko Sanktuarium, lecz także Rodorio oraz przedmieścia Aten. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, ich rozliczne sylwetki rzucały na spaloną ziemię długie, upiorne cienie.
Liwia, stojąca pod jedną z rzeźbionych kolumn Pałacu Barana, przyglądała się z daleka uczniowi i mistrzowi. Pogrążeni w cichej rozmowie zdawali się nie przejmować ogólną nerwowością, jaka opanowała Sanktuarium i drażniącym zapachem kawy, którą rozlewano wojownikom do glinianych kubków wprost z olbrzymich kotłów.
Wielki Mistrz wreszcie zwrócił oblicze w jej stronę i kiwnął lekko głową. Odpowiedziała głębokim ukłonem, a kiedy ponownie spojrzała przed siebie, ujrzała jedynie skrawek granatowej szaty. Wielki Mistrz podążył na Wzgórze Gwiazd.
– Wciąż zafrasowana, co? – Mu podszedł do niej swoim spokojnym krokiem. Pod pachą trzymał hełm Złotej Zbroi Barana.
Liwia wykonała nieokreślony gest.
– Jakoś nie podzielam optymizmu Maski – powiedziała. – Wiesz, że on się dziś wykłócał z kucharzem o sensowność dodawania pieprzu do sosu beszamelowego?
Lawendowowłosy rycerz uśmiechnął się pogodnie.
– Przecież wiesz, że to jego stała poza. W sekundę po opowiedzeniu żartu może wysłać przeciwników do piekła, więc to nie tak, że musi się jakoś specjalnie nastrajać. Poza tym – mężczyzna zwrócił oblicze w stronę strzelistego, samotnie pnącego się ku chmurom Wzgórza Gwiazd – dziś rano na odprawie Wielki Mistrz przyznał, że ma jakiś plan. Musimy mu zaufać.
Polka pokiwała głową, odrobinę uspokojona. Jej wzrok ześlizgnął się z legendarnego miejsca medytacji zwierzchników Sanktuarium na niemniej legendarną i niemal równie niebotycznie wysoką kolumnę zwieńczoną Zegarem Zodiaku.
– Toto w ogóle jeszcze chodzi? – spytała, wskazując na jego czarną tarczę. – Słyszałam, że ten relikt dawnych czasów odpalany jest w wyjątkowych sytuacjach mocą Ateny lub Wielkiego Mistrza.
– Wiem tyle, co ty – odparł Mu. – I jakoś wolałbym go nie ujrzeć zapalonego.
– Trochę ci się nie dziwię – mruknęła Liwia. – Jesteś awangardą, przednią strażą, szpicą Złotych Rycerzy, murem, o który rozbija się zło...
– Od razu mi lepiej, dzięki. – Mu obdarzył ją swoim łagodnym uśmiechem. – Mamy jeszcze chwilę do początku czuwania, chcesz się napić herbaty? Przy okazji opowiesz mi, co Milo dostanie od ciebie na urodziny…
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– …mokasyny do tańca, jak nic! – ekscytował się Milo.
– To wy już jesteście na takim etapie, że zna twój rozmiar stopy? – zapytał Camus i popił schłodzoną lemoniadę.
– Albo płytę Smokie'ów! – deliberował dalej Skorpion.
– Albo gacie uszyte dzięki koprodukcji greckiej i hiszpańskiej marki odzieżowej – zakpił Wodnik. – Wklęsłe z przodu, żeby ci było wygodnie.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Wygodnie ci tak ciągle siedzieć? – zagadnął Aiolia po półgodzinnym zastanawianiu się, jak ugryźć konwersację z blondynem. Młody Lew zajął strategicznie najdalej wysunięty kafelek podłogi względem kamiennego lotosu, na którym w pozycji jogina przebywał Rycerz Panny.
Shaka zmilczał.
Pół godziny później.
– Dajesz radę rozczesywać takie długie włosy?
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Pfe! – Maska wyciągnął język i palcami wywlekł z buzi długi, pofalowany, błękitny włos. – Nie wiesz, że się przy szykowaniu jedzenia spina kudły?
Aphrodite wyglądał na poważnie urażonego.
– Taaaak, jedzenie podaj, picie zrób, może jeszcze masażyk jaśnie panu zaimplementować? A nie, bo, kurwa, palce mam za długie!
– Przestań się drzeć, przecież jesteśmy u ciebie, to kto tu powinien być obsługiwanym gościem? – Rak z obrzydzeniem strącił włos na posadzkę.
– Obsługują to cię tanie dziwki w burdelu, tutaj możesz co najwyżej przebywać za moją zgodą, wieśniaku.
Deathmask zaśmiał się gardłowo, po czym zabrał wszystkie literki ze swojej ławeczki i położył je w odpowiednim miejscu na planszy do gry w scrabble.
– Wygląda na to, że znowu wygrałem – powiedział niemal śpiewnie, uchylając się przed energią kinetyczną pocisku z oliwki.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Oliwkowa twarz Aldebarana przybrała nagle kolor purpury. Do chwili detonacji zostały setne sekundy.
– Buahahahahaha! – ryknął mężczyzna, zginając się w pół, co i tak dawało mu wzrost większy, niż miał niejeden wojownik w Sanktuarium.
– Prawdę rzekłem, jakem Shura, Koziorożca Rycerz! – Gospodarz dziesiątego Pałacu Zodiaku wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Myślał poważnie młodzik, iż ja mu Excaliburem to skierowanie do medyka prosto wytnę.
– Gdzie zakopałeś jego ciało? Przyznaj się – trącił go łokciem Aiolos, dusząc się ze śmiechu.
Shura tylko machnął ręką, co przy jego nawyku trzymania jej sztywno wyglądało jak ruch zdezelowanej wycieraczki samochodowej.
– Kuper żem mu przerysował i portki pociął, ino przez szpary wiatr gwizdał. Do felczera z czym iść ma teraz przynajmniej.
– O bogowie! – Aiolos otarł łzę rozbawienia. – Nie dajcie mi się nawinąć kiedykolwiek pod twoją gilotyniarską rękę.
– A wiesz, co to był za młodziak, Shura? – zapytał wciąż zgięty z uciechy Aldebaran.
– Wie go tam chuj. Greg jakowyś… czy Gregory…
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– No, Georg! – powiedział Juan, Srebrny Rycerz Malarza.
– Yhm, Juan! – odparł dumnie Georg, Srebrny Rycerz Krzyża Południa, ukradkiem rozmasowując obolały tyłek.
Postali chwilę, gapiąc się w przestrzeń. Ich patrol po obrzeżach Aten trwał w najlepsze. Na horyzoncie nie działo się nic. Byli daleko od czegokolwiek ważnego.
– Się dzieje, nie, Georg? – Juan szturchnął kumpla i wskazał na rozświetlone latarniami ciche przedmieścia.
– W dechę – potwierdził skinieniem Georg.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Decha, robiąca za prosty zydelek skrzypnęła, gdy Liwia kolejny raz w ciągu kilku minut wstała. Jakby ktoś rozsypał pod nią gorące węgle.
– Twoja nerwowość mi się udziela – upomniał ją lekko Mu.
– Przepraszam.
Dziewczyna na nowo zaczęła spacerować wzdłuż całego Pałacu Barana, co jakiś czas wyglądając w stronę atramentowo czarnego nieba.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Niebo mieniło się biżuterią z gwiazd. Shion oderwał wzrok od znaków wypisanych tym srebrnym pismem i spojrzał na majaczące w dole Sanktuarium. Na pnące się po skałach Domy Zodiaku. Na posąg Ateny na szycie świątyni. Statua miała wyjątkowo otwartą, pustą prawą dłoń, a środek okrągłej osłony trzymany w lewej dłoni był pusty i jakby wydrążony.
Jeśli stanie się dziś coś złego, trzyletnie ciało bogini zostanie ochronione, nie miał co do tego wątpliwości. Do komnaty, gdzie milczące Opiekunki czuwały nad jej ziemską powłoką przyniósł bowiem dwa najcenniejsze przedmioty w całej Grecji: posążek Nike i złotą Egidę, legendarną tarczę Ateny z czasów mitów. Ochrona i szczęście w starciu – tego właśnie było im trzeba, o czym nie mówiły jedynie słowa wypowiedzianej przez Liwię przepowiedni. Mówiły o tym także gwiazdy.
Niespodziewany dźwięk wyrwał go z rozmyślań. Choć było to praktycznie niemożliwe, nie mógł się mylić. Ktoś szedł mu na spotkanie.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Ktoś idzie – powiedział Złoty Rycerz Barana, nasłuchując czujnie niemal niesłyszalnych odgłosów stąpnięć, dochodzących z góry. Wreszcie gospodarz pierwszego Domu Zodiaku stwierdził:
– Aldebaran.
Słuch musiał mieć nie gorszy od swego induskiego przyjaciela, bo upłynęło sporo czasu zanim Liwia wyłapała dźwięk kroków, a jeszcze więcej, nim ujrzała postać Brazylijczyka.
– Co się stało? – zapytał zdziwiony Mu.
Ustalenia Wielkiego Mistrza były jednoznaczne: od ósmej wieczorem Złoci Rycerze mieli zakaz opuszczania wyznaczonych im tego dnia Domów.
Aldebaran zdjął hełm i zmierzwił czarną, spoconą szczecinę włosów.
– Chciałem spytać, czy nie widzieliście Sagi. – Mężczyzna na powrót założył złote rogi. – Nie było go, kiedy przed ósmą wracałem do siebie, a przefrunąć raczej by nie mógł.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Nie możesz tu przebywać, Saga – powiedział Wielki Mistrz, dostrzegłszy w końcu, kogo wyłoniła ciemność nocy. – Nie wiem, jakim cudem udało ci się wejść, ale obyś miał poważny powód.
– Mam – odparł słabo Złoty Rycerz Bliźniąt.
Shion spiął się, gotowy na atak. Może to nie Kanona należało się bać?
Saga jednak opadł na jedno kolano, wyraźnie cierpiąc.
– Atena... Sanktuarium…
Oczy Wielkiego Mistrza rozszerzyły się w panice. Podbiegł do swego podwładnego i złapał go za ramiona.
– Co się wydarzyło? Mów, Saga! Mów… Twoje włosy…
Czy to możliwe, by ten człowiek osiwiał w jednej sekundzie?
– Co się stało w Sanktuarium?! – wykrzyknął Wielki Mistrz, potrząsając Złotym Rycerzem.
A wtedy tamten uniósł twarz.
– Jeszcze nic – odparł kompletnie obcym głosem Saga i na Shiona spojrzały ciemne, czerwone oczy. Oczy jak dwie rany.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Nie widziałem go od rana – przyznał zdumiony Mu. – Może ma to coś wspólnego z planem Wielkiego Mistrza?
Aldebaran wzruszył ramionami wielkimi jak tłoki w maszynach rolniczych.
– Może być i tak. Ale mimo wszystko trochę to dziwne, bo…
Nie dokończył.
Wszyscy troje, stojąc u wylotu Pałacu Barana, spojrzeli w niebo. Ciemność nad Wzgórzem Gwiazd rozdarła nagle krwawa, demoniczna poświata energii kosmicznej.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Demoniczna Pięść Cesarza przeszyła umysł Shiona jak zdradliwe ostrzę.
– Stary głupcze. – Głos wydobywający się z ust Sagi zdradzał okrutne rozbawienie. – Może i byłbyś w stanie się obronić przed skutkami tego ataku, gdybyś nie był w tak opłakanym stanie. Lata lecą, co? – zadrwił, obserwując wijące się w konwulsjach ciało Wielkiego Mistrza. – A wystarczyło, byś wybrał mnie, zamiast tego świętoszka, Aiolosa. Jestem od niego lepszy, dużo potężniejszy. Zabicie takich jak ty czy on będzie dla świata aktem miłosierdzia, bo tylko silni mogą rządzić. Ale zanim uwolnię cię od cierpień życia, musisz dla mnie coś zrobić. I ty dobrze wiesz, co.
Shion ryknął, wściekle, po czym wydusił:
– Nie… nie… pozwolę… nie… zrobisz…
Siwowłosy Saga prychnął.
– Nie masz szans, staruszku. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, przeciw czemu się stawiasz. Nawet nie wiesz – rzekł, a jego głos rezonował dziwnie, jakby tych słów nie wypowiadał już człowiek – jak wielki grzech popełniasz, buntując się przeciw wyrokom boga! Jestem heroldem Aresa, to on mnie wybrał, mnie, rozdartego głupca, bym zdobył dla niego świat i pozbył się Ateny. Pięknie się odpłacę tej śmiesznej bogini za wszystkie porażki od czasów mitów! – krzyknął, lecz po chwili rzekł już spokojnie, głosem, który nadal nie należał do Sagi, ale był już zdecydowanie ludzkiego pochodzenia: – Czy jesteś mi posłuszny? Czy zabijesz Atenę?
Ciało Shiona podrywały głębokie, dramatyczne oddechy, ale twarz, gdy spojrzał ku swojemu przeciwnikowi, rozjaśniał buntowniczy uśmiech.
– Ares, tak…? Przyznam… przyznam, że się… nie spodziewałem akurat… boga niesprawiedliwej wojny. To jednak… – wycharczał, wskazując na ziemię, pod ich stopami – dla mnie żadna różnica…
Opętany przez Aresa Saga spojrzał nagle w dół. Pod złotymi butami Zbroi Bliźniąt i pod cienką warstwą ziemi coś chrzęściło, jakieś podłużne paski papieru. W jednej sekundzie rozjaśniły się dziwną, magiczną mocą.
Całe podłoże Wzgórza Gwiazd usłane było Pieczęciami Ateny.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
– Na Atenę, co się tam dzieje? – Aldebaran chodził w kółko jak rozjuszony byk. Liwia i Złoty Rycerz Barana wpatrywali się w niebo niczym zaczarowani; choć czerwony rozbłysk nie powrócił, przedziwne wibracje mocy co chwilę do nich dochodziły.
– Mu? – Liwia spojrzała na Rycerza Barana, obserwując jego blade oblicze.
Przez moment nie odpowiadał.
– Mieliśmy czekać w gotowości na rozkaz – odparł w końcu, choć dziewczyna widziała, ile go kosztuje ta karność. – Więc czekamy na Wielkiego Mistrza.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Wielki Mistrz z satysfakcją obserwował, jak duch Aresa zwija się w czarnych splotach nad ciałem klęczącego Sagi. Ostatkiem sił wyciągnął zza szaty małą, złotą szkatułkę i otworzył jej wieko drżącymi palcami. Moc buntowała się piekielnie, opierała pieczęciom, ostatnim pieczęciom z poprzedniej Świętej Wojny, lecz choć były kruche, a ich siła zetlała w upływającym czasie, Ares także najwyraźniej nie był jeszcze w pełni mocy. Niecierpliwość przywiodła go do zguby.
Rozległ się nieludzki krzyk, szkatułka zamknęła się, odcinając ducha boga wojny od zewnętrznego świata, a Shion zgarnął jedną z pieczęci wraz z grudkami ziemi i przyłożył rozedrganymi dłońmi do styku wieka i pudełka. Jaśniejąca moc stopiła szczelinę, a szkatułka, już spokojna i zimna, spadła u stóp Wielkiego Mistrza.
Shion, cały dygoczący od stoczonego pojedynku, spojrzał szczęśliwy przed siebie. I zastygł. Klęczący przed nim Saga nadal miał siwe włosy. I piekielnie wściekłe, czerwone oczy.
– Nie doceniłem cię, starcze – powiedział, wstając. Głowę Wielkiego Mistrza przeszył niewyobrażalny ból rezonującej Demonicznej Pieści Cesarza. – Potrafiłeś zepsuć nie tylko moje boskie wsparcie u Aresa, ale i plan zabicia Ateny twoimi rękami. Bo widzę, że nic z tego nie będzie. Nie ulegniesz, prawda?
Przeciągły jęk był całą odpowiedzią.
– Trudno – odparł Saga. – Mam jeszcze własną moc. Moc Złotego Rycerza. I umysł Złotego Rycerza. Nawet bez wsparcia Aresa przejmę władzę nad Sanktuarium, a potem nad całym światem. Może nawet tak będzie lepiej. – Jego twarz zniekształcił okrutny uśmiech. – W końcu zawsze wolałem załatwiać wszystko sam…
Uniósł dłoń, gotów przeszyć Shiona, gdy wtem złapał się za głowę, jakby doznał ogromnej dawki bólu.
– Nie zrobisz… Wynoś się, głupcze! Nie pozwolę ci skrzywdzić… Odejdź, ode… NIE MASZ SIŁ, BY CZEGOKOLWIEK MI ZABRONIĆ!
Włosy Sagi, zmieniające się co i rusz z granatowych w siwe rozjaśniły się w końcu, a krzyk, który nieomylnie wydał znany całemu Sanktuarium Rycerz Bliźniąt urwał się dramatycznie wraz z jego energią kosmiczną. To, co zaczęło emanować z ciała Sagi, nowego, złego Sagi, było zupełnie innym, przerażającym cosmo.
Wielki Mistrz próbował zrobić cokolwiek w czasie tej walki dwóch osobowości, ale wiedział, że nie ma już na to siły, a jego czas się kończy. Ostatnim wysiłkiem woli zdołał przesłać telepatycznie swojemu przyjacielowi, Staremu Mistrzowi, jedno słowo: Saga.
– Ten… ten dureń już nam nie przeszkodzi – powiedział tak obcym głosem Rycerz Bliźniąt. – Nawet gdyby zdarzyło mu się wrócić na krótką chwilę, wie, że ostatecznie go wyprę. A ceną za jego nieposłuszeństwo, za zdemaskowanie mojego planu podczas chwili słabości będzie wymordowanie całego Sanktuarium, całych Aten i każdego innego miasta, które napotkam po drodze. Rozumiesz, starcze? Teraz rozumiesz, co przepowiedziała ta wieszcząca dziewucha?
Tak, Shion rozumiał. I kiedy obserwował nadchodzący cios, jego ostatnie myśli błądziły wokół dwóch pytań.
Czy mógł zrobić inaczej i czy powinien zrobić inaczej?
Saga wytarł dłonie o ubranie Wielkiego Mistrza. Pozbył się Zbroi Bliźniąt, która odleciała ku trzeciemu Domowi Zodiaku i zabrał z głowy Shiona szkarłatnoczerwony hełm.
Powoli wkroczył do świątyni, w której zwierzchnik Sanktuarium przebywał, gdy jego medytacje się przeciągały. Znalazł świeżą, granatową szatę i inne elementy ubioru Wielkiego Mistrza. Wziął też z półki atrybut dowódcy wszystkich osiemdziesięciu ośmiu Rycerzy, z którego jego poprzednik nigdy nie korzystał, a który to miał stanowić podstawę całego misternego planu. Saga założył na twarz granatową, połyskującą złowróżbnie maskę.
Gdy wyszedł, krew z ciała Shiona padała na wyblakłe od upływu czasu pieczęcie Ateny. Wtedy też rozwiała się ich wiekowa energia. Saga przeszedł obok nich i odrobiną swego dysharmonijnego cosmo podpalił relikty poprzedniej Świętej Wojny, a niebieskie płomienie strzeliły ku niebu.
-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-o-
Niebo rozdarł krzyk Złotego Rycerza Barana. Liwia nie sądziła, że ten mężczyzna w ogóle potrafi krzyczeć.
– Energie kosmiczne Sagi… i Wielkiego Mistrza… zniknęły – powiedział Aldebaran takim głosem, jakiego jeszcze nikt u niego nie słyszał.
Wszystko wydawało się nierealne. Polka miała wrażenie, że wciąż jest pod wpływem odurzających substancji z rytuału Dziadów. Ogarnięta otępieniem nie zwracała uwagi na nic innego, poza niesionym przez echo okrzykiem Mu. Nawet nie zauważyła, że obok zaczęli pojawiać się inni Złoci. I że niebo przeszyła Złota Zbroja Bliźniąt, która wylądowała gdzieś w trzecim Pałacu Zodiaku. Ani że Wzgórze Gwiazd objęły niebieskie języki ognia. Noc płomieni.
– To niemożliwe. To nie może być możliwe – wyszeptał Aiolia, który dołączył do ich trojga.
– Czy wy to wyczuliście?! – od progu wydarł się Milo.
Wokół Liwii zaroiło się jak w ulu. Panował niezwykły harmider, rycerze przerzucali się możliwymi wariantami wydarzeń i, przede wszystkim, dyskutowali, czy nadal powinni strzec Dwunastu Domów Zodiaku, czy też podążyć ku spokojnemu już Wzgórzu Gwiazd.
Złoty Rycerz Panny podszedł do Mu i położył mu dłoń na ramieniu. Cisza między nimi była upiorna, lecz w końcu Liwia zrozumiała, że mężczyźni rozmawiają telepatycznie. Cokolwiek Shaka wyłuszczał Rycerzowi Barana nie pomagało, bo lawendowowłosy wojownik miał cierpienie wypisane na twarzy. Wreszcie wyszarpnął się z uścisku przyjaciela i pobiegł w noc. Wielu z pozostałych Złotych tylko na taki sygnał czekało. Zerwali się z miejsc i podążyli za Mu.
Wtem jednak, jeszcze zanim ciemność nocy zdążyła połknąć sylwetkę Rycerza Barana, wszyscy wyczuli bardzo dziwną kosmiczną obecność. Chwilę później Mu zaczął cofać się, przerażony. Oczy wszystkich padły na tajemniczą postać, ubraną w długą, granatową szatę i noszącą na głowie czerwony, charakterystyczny hełm.
– Kim jesteś? – z trudem wyszeptał Mu, zakłócając absolutną ciszę, jaka naraz zapanowała.
Mężczyzna uśmiechnął się, choć nikt nie mógł tego zobaczyć.
– Mam na imię Arles. Jestem waszym nowym Wielkim Mistrzem.
