Sacramentum militare

– To jakiś żart? – Milo podszedł bliżej skamieniałego Mu i przekrzywił głowę, patrząc na przybysza. – Gdzie jest Wielki Mistrz Shion?

– Nie żyje – odparł sucho zamaskowany mężczyzna. – Chyba potraficie to wyczuć, jesteście w końcu cholernymi Złotymi Rycerzami.

To był moment, ułamek chwili. Atak wyprowadzony z prędkością światła umknął wzrokowi Liwii; dostrzegła jedynie rozbłysk, potem był huk, a na posadzce, podtrzymywany przez Rycerza Skorpiona, leżał lawendowowłosy strażnik pierwszego Pałacu. Resztki płonącego przed chwilą cosmo zniknęły bez śladu. Cosmo niezwykle silnego i obcego.

– Twój mistrz poświęcił życie, bym mógł zająć jego miejsce, Rycerzu Barana. Podnosząc rękę na mnie, podnosisz rękę na niego – syknął zamaskowany przybysz, a gargulec na krwistoczerwonym hełmie jakby bardziej obnażył zęby. – Przez wzgląd na niego puszczę ten incydent w niepamięć, ale to był ostatni raz.

– Nie wiem, kim jesteś, przebierańcu, ale nie waż się wspominać o moim mistrzu! – Mu wyszarpnął się z podtrzymującego uścisku Milo i zrobił krok w stronę nowoprzybyłego. Drogę zastąpił mu Aiolia.

– No właśnie! Wielki Mistrz nie wspominał o tobie, więc lepiej się wytłumacz, bo masz przed sobą wszystkich Złotych Rycerzy!

– Najmłodszy nabytek Domów Zodiaku, nieprawdaż? – dobiegł ich kpiący głos zza maski. – Widać, że masz jeszcze sporo nauki przed sobą. Zajmiemy się tym. – Nieznajomy najwyraźniej nic sobie nie robił z wyżej uniesionych pieści młodego Lwa. – Jednak macie rację, należą się wam wyjaśnienia, bo przed nami ciężki czas, czas wymagający porządku, siły i pełnej mobilizacji, a ja nie będę pobłażać nielojalnym głupcom, takim jak wasz koleżka, Saga.

– Co masz na myśli? – Camus wyłonił się zza załomu pierwszego Pałacu. Nawet jego cosmo było niespokojne i drgało, co jakiś czas tworząc pojedyncze płatki śniegu. – Co wydarzyło się na Wzgórzu Gwiazd?

Mężczyzna w szatach zwierzchnika Sanktuarium milczał przez chwilę, aż wreszcie powiedział:

– Shion wiedział, że nie ma dość sił na to, co ma nadejść. Czas zrobił swoje, a Sanktuarium szykuje się do inwazji Hadesa i potrzebuje silnego przywództwa. Wymyślił więc ryzykowny plan. Plan przywołania mnie.

– Przywołania? – zapytał podniesionym tonem Aiolos. – Przywołania skąd? Jesteś demonem?

– Nie jest – mruknął Shaka, zanim przybysz zdążył odpowiedzieć. Blondyn od momentu zjawienia się tajemniczego mężczyzny sondował jego aurę, ale prócz oczywistości nie potrafił wiele stwierdzić. I chyba to było w tym wszystkim najdziwniejsze.

– Może faktycznie użyłem niewłaściwego słowa. „Uwolnił" byłoby odpowiedniejsze – kontynuował zamaskowany. – Nie musicie znać szczegółów, fakt jest taki, że Shion poświęcił życie, by umożliwić moje pojawienie się w Sanktuarium. Podjął to ryzyko wiedząc, że w razie porażki zostawia Świątynię Ateny w dobrych rękach. – Tu mężczyzna wymownie zwrócił głowę w stronę Rycerza Strzelca. – A jednak wszystko wskazywało na to, że nam obojgu uda się przeżyć rytuał, gdy wasz kolega wszystko zniweczył.

Aiolos prychnął.

– Saga? Nie mógł się tam pojawić, nie wolno mu było, a on…

– Zawsze stosował się do zasad? – kpiący głos przybysza uciął wypowiedź strażnika dziewiątego Domu. – Właśnie taka opinia pozbawiła Shiona życia.

– Chcesz powiedzieć… mówisz, że Saga… – zaczął niezgrabnie Aldebaran.

– Tak. – Słowo niczym cios w brzuch. – Saga zabił Wielkiego Mistrza Shiona.

Cichy syk wydobył się z ust Mu.

– Nie wierzę ci – rzucił gardłowo.

– Mu… – zaczął Shaka, podchodząc do przyjaciela.

– Wierzycie w to, co mówi? Naprawdę? – Rycerz Barana zwrócił się do braci w Złocie, szeroko gestykulując w przypływie złości. – Ten człowiek zrobił coś Wielkiemu Mistrzowi, przychodzi tu w jego szatach i chce zająć jego miejsce na podstawie jakiejś bajeczki!

– Właśnie! – dodał Aiolia. – Nie róbmy…

– Dacie mi dokończyć, czy nie? – warknął tajemniczy mężczyzna. Gdy wymógł już niestabilną ciszę, kontynuował: – Saga nie mógł pogodzić się z decyzją Wielkiego Mistrza, uważał, że to jemu, nie Aiolosowi należy się palma pierwszeństwa, dlatego przybył na Wzgórze Gwiazd.

Shaka drgnął wyraźnie, aż stojący obok Shura obejrzał się na niego z pytającym wzrokiem. Zamaskowany przybysz mówił dalej:

– A wybór następcy wśród was i tak miał być jedynie alternatywą, gdyby rytuał skończył się w najgorszy możliwy sposób i żaden z nas tego nie przeżył. Gdy wyszło na jaw, że nie tylko Strzelec będzie stał Sadze na drodze do tronu, ale i ja sam, Rycerz Bliźniąt dokonał udanego zamachu na Shionie.

– Saga, ten świętoszek? A i staruszek nie był taki słaby, jak go opisujesz. – Maska odezwał się pierwszy raz od przybycia. Nie wyglądał na mocno przejętego, raczej na zaciekawionego. – Poważnie padł po pierwszym ciosie Sagi?

– Był zajęty rytuałem. Moje „uwalnianie" jeszcze się nie skończyło, więc był wrażliwy na każdy atak. Nie sądziliśmy, że na Wzgórzu Gwiazd ktokolwiek nam przeszkodzi.

– A jednak ty stoisz tu cały i zdrowy, a Wielki Mistrz został zabity. Przyznasz, że nie wygląda to najlepiej – rzekł Aphrodite, stając u boku Rycerza Raka.

Przybysz powiódł dłonią po powierzchni maski i powiedział szorstko:

– Nie do końca cały. Przez Sagę i jego interwencję, która zakłóciła rytuał, moja twarz… powiedzmy, że nie wygląda tak, jak kiedyś. Zabiłem Rycerza Bliźniąt, ale Shion nie zdołał wyjść z tego ataku żywy.

– Nie jesteśmy tacy wrażliwi, jak sądzisz. Zdejmij maskę, chętnie zobaczymy, z kim mamy do czynienia – uśmiechnął się Rycerz Raka.

I uśmiech ten szybko zbladł, po czym przeszedł w grymas bólu. Deathmask złapał się za gardło, walcząc o każdy oddech. Rycerz Ryb sięgnął po nie wiadomo skąd wytrzaśniętą różę i gotów był do rzucenia nią w emanującego wrogą aurą tajemniczego mężczyznę. Zanim jednak ktokolwiek zdążył zareagować, ucisk ustał i Maska głośno zaczerpnął powietrza w rozluźnione już gardło.

– Żeby było jasne – wychrypiał przybysz. – Nie jestem Shionem. Nie wezwał mnie, bym był dla was miły i łagodny. Gdyby uważał, że to uratuje Sanktuarium, moja obecność nie byłaby potrzebna. Więc nie zamierzam być na wasze usługi, nie zamierzam słuchać waszych poleceń, nie zamierzam traktować was jak on, niczym dobry, troskliwy ojciec. Jestem nowym Wielkim Mistrzem. I to ja tu wydaję rozkazy.

– Kim jesteś, nadal nie wiemy. – Shura zmrużył oczy otaksowując sylwetkę intruza. Było jasne, że jest gotów użyć swego Excalibura, że tylko czeka, by móc go dobyć. Potrzebował jedynie moralnego pozwolenia.

Nieznajomy skrzyżował ręce na piersi. Długie, siwe włosy zatańczyły w podmuchu wiatru.

– Shion naprawiał zbroje, obcował z aurami ich dawnych posiadaczy. Potrafił odnajdywać nawet wątłe ślady cosmo poprzez związek z naprawianą zbroją i w taki sposób znalazł mnie, ani żywego, ani zmarłego, byt wciśnięty w otchłanie innych wymiarów. Zaryzykował i sprowadził mnie z powrotem.

– Ale nadal… – zaczął Milo, lecz zamaskowany mężczyzna przerwał mu w pół zadania:

– Jestem Arles i jestem waszym nowym Wielkim Mistrzem. To wszystko, co mam do powiedzenia. Reszta należy do was – tu obrócił głowę, dając do zrozumienia, że patrzy na wszystkich przybyłych. – Macie jutrzejszy, a w zasadzie już dzisiejszy dzień na przyjęcie tego do wiadomości i przekazanie reszcie rycerzy w Sanktuarium informacji o nowych porządkach. Potem oczekuję od was złożenia przysięgi wierności i raportu na temat podjętych ostatnio przez Shiona działań. Czasu było niewiele, więc dobrze, że w ogóle zdążył mnie poinformować z grubsza o sytuacji i szczegółach funkcjonowania Sanktuarium wraz z waszymi charakterystykami. Co powinno być dla was wystarczającym dowodem na moją wiarygodność – dodał z przekąsem. – Ale nie jesteście dziećmi, decyzja należy do was. Musicie tylko liczyć się z surowymi konsekwencjami odmowy współpracy, bo kto nie jest ze mną, ten jest przeciwko mnie. Pojutrze oczekuję was w swoich Domach Zodiaku, kiedy będę przez nie przechodził. A ty… – tu zwrócił głowę w stronę milczącej i zapomnianej przez wszystkich, trupiobladej Liwii, która stała przy jednej z kolumn – …lepiej już nie wzbudzaj paniki tym swoim wieszczeniem. Możesz być sobie Gościem Sanktuarium, ale jesteś tylko Srebrnym Rycerzem i to ja wyznaczę ci kolejne zadania. Dość rozpasania.

Przybysz zrobił kilka kroków w stronę nieodległych od Domu Barana placów treningowych, ale wzburzona energia kosmiczna Mu nie pozwoliła mężczyźnie się oddalić.

– Tak się składa – syknął lawendowowłosy – że to ja jestem strażnikiem pierwszego Pałacu i jego okolic. Bez mojego pozwolenia nigdzie nie pójdziesz.

– Mu, zaczekaj – powiedział Shaka, kładąc rękę na ramieniu swego przyjaciela. – Musimy się naradzić.

– Tu nie ma nad czym się zastanawiać!

– Shaka ma rację – odparł Camus. – Trzeba to wszystko przemyśleć. Pamiętacie, co mówił Wielki Mistrz Shion: miał jakiś plan. Jeśli to…

– A jeśli nie? – odezwał się Shura. – Jeśli blaga to wszystko i potwarz?

– Co za różnica. – Maska wzruszył ramionami i sięgnął po trzymanego za uchem papierosa. – Jeśli był na tyle silny, by pokonać Sagę, to mi to pasuje.

Tajemniczy mężczyzna wznowił marsz i wreszcie zniknął wśród okolicznych zabudowań. Nie było wiadomo, dokąd podążył. Mu trząsł się cały z nerwów i tylko tocząca się wokół dyskusja powstrzymała go od interwencji.

– Dziwne to wszystko – rzekł Aldebaran. – Niby skąd on się wziął? Z jakich „otchłani innych wymiarów"? To w ogóle jest możliwe?

– Jest – odparł Shaka, wciąż bacznie czuwający nad Mu. Nie chciał, by jego przyjaciel, tak zawsze opanowany, przez żałobę zrobił coś, czego będzie żałował. – Ale nie wiem, jak długo ktoś w innym wymiarze potrafi przetrwać.

– Czyli to może być nawet jakiś znajomy z młodzieńczych lat Wielkiego Mistrza? Byłego Wielkiego Mistrza – dodał Aphrodite. – Może któryś nasz poprzednik, jakiś Złoty Rycerz?

– Jeśli tak, to nie z poprzedniej Świętej Wojny – usłyszeli nagle głos, należący do Starego Mistrza, Dohko. Rycerz Wagi kontaktował się z nimi poprzez swoje cosmo. Jakkolwiek taka forma nie zastępowała rozmowy twarzą w twarz, wszyscy wyczuwali, że Roshi był bardzo zmartwiony.

– Sądzisz, Stary Mistrzu, że ten przybysz mówi prawdę? – Aldebaran uniósł głowę w naturalnym odruchu rozmawiania z kimś na odległość.

Nastąpiła chwila ciszy.

– Nie wiem – odparł wreszcie. – Shion nawet mi nie zdradził swojego zagadkowego planu. Jeśli jednak kontaktował się z tym całym Arlesem już od jakiegoś czasu, to mam podstawy sądzić, że coś by jednak wspomniał.

– No właśnie! – palnął Aiolia.

– Jednakże – ciągnął wiekowy Rycerz Wagi – Shion miał swoje tajemnice. To był jego modus operandi. Zawsze chciał mieć asa w rękawie i przy tym przyjąć całe brzemię odpowiedzialności tylko na siebie. Taki już był. Miał to po swoim mistrzu.

– Nic mi o tym nie mówił – warknął Rycerz Barana. – O żadnym kontakcie z żadnym uwięzionym znajomym. To się nie trzyma kupy! Sam naprawiam zbroję, Wielki Mistrz uczył mnie tego osobiście i ani razu nie wspominał o sprowadzaniu duszy i ciała z innego wymiaru poprzez kontakt ze zbroją! Czy nie widzicie, że to wszystko pachnie intryganctwem i oszustwem? Przecież nawet Liwia przepowiedziała te wydarzenia!

Za trzy dni wszystkiemu kres, / Walka i zgon! Anioł i bies! / Więc za trzy dni noc płomieni / I noc okropności mściwa – zacytował Aldebaran. – Mu, to równie dobrze mogło być o Sadze. W końcu nikt się nie spodziewał… Nie wiedzieliśmy, że ma dwie twarze…

– Poza tym – Dohko wahał się, lecz wreszcie postanowił wyjawić im prawdę – ostatnim słowem, jakie Shion zdołał do mnie telepatycznie wysłać, było imię Rycerza Bliźniąt.

– Nie wierzę, że Saga mógł to zrobić – powiedział Rycerz Barana, cały blady ze złości. – Przed nami pojawił się podejrzany typ, a my mamy uwierzyć, że to nie on, ale taki szlachetny rycerz jak Saga zabił mojego mistrza?

– Mu.

Wszyscy spojrzeli na Shakę. Chyba starał się być delikatny. To była nowość.

– Odkąd ten mężczyzna pojawił się przed nami, cały czas próbowałem wybadać jego aurę i zamiary. A także sprawdzić prawdomówność – dodał i chyba powiedział to bardziej do całej reszty rycerzy, niż do swego przyjaciela. W końcu niewielu Złotych znało jego umiejętności. Te prawdziwe, a nie przetworzone w legendach przez gawędziarzy.

– I? – spytał Maska, puszczając kółeczko z papierosowego dymu.

– I jego cosmo było tak silne, że zdołałem tylko na chwilę przebić się przez barierę osłaniającą umysł – odpowiedział blondyn suchym głosem.

– Kiedy, nawet wiem – mruknął Shura.

– Czego zdołałeś się dowiedzieć? – Camus na powrót stał się zimny i spokojny.

Rycerz Panny, mimo zamkniętych oczu, „spojrzał" z wyraźną troską na Mu.

– Tego, że nie kłamał mówiąc, iż Wielkiego Mistrza Shiona zabił Saga. I że Rycerz Bliźniąt wtargnął na Wzgórze Gwiazd powodowany zazdrością.

– Hmm – usłyszeli w głowach. Stary Mistrz z pewnością był smutny. Nie wiedzieli nawet, jak bardzo. W końcu i on, i Shion, znając przeszłość, nie zdołali zapobiec podobnym wypadkom w teraźniejszości.

– Szlag. – Aiolos pokręcił w niedowierzaniu głową. – Saga dopiero co zapewniał mnie i Wielkiego Mistrza, że będzie pomagał, że jestem najlepszym… Ja tak naprawdę nie chciałem tego stanowiska – dokończył oklapłym głosem.

– A co mogłeś na to poradzić? – wzruszył ramionami Aiolia.

– Dobra, to co robimy? – zapytał bezceremonialnie Milo.

Nastała niewygodna cisza.

– Jedno wiemy – przerwał milczenie Rycerz Koziorożca. – Siłą co najmniej Złotym dorównuje, czego po Mu interwencji świadkami byliśmy.

– Zaiste, umysł twój przejrzysty, niczym browarnika szczyny – zakpił Maska i dostał w zamian kuksańca od strażnika ostatniego Domu Zodiaku.

– Sztywniak ma rację. A skoro na świecie nie ma nikogo, kto mógłby dorównać nam w szybkości ataku, to koleś musi mówić prawdę. Jak nic wziął i przyszedł z innej rzeczywistości – powiedział Aphrodite.

– Z innego wymiaru. To nie to samo – burknął Shaka.

Piękniś syknął tylko, machając ręką.

– Daj spokój, blondi. Kogo obchodzą niuanse? Fakt jest taki, że nie ma innej opcji: to ktoś z zewnątrz, ktoś, z kim wcześniej nie mieliśmy do czynienia. No bo znacie jakiegoś siwusa o tak potężnym cosmo, że jest w stanie zabić elitarnego wojownika Ateny? Z głosu też mi nikogo nie przypomina.

– Jeśli czeka nas taki zapierdol, jaki nasza słodka Lisiczka przepowiedziała, to niech chłopina się gimnastykuje i nas z tego wyciąga, czemu nie? – Deathmask rzucił peta i zgasił go złotym obcasem.

– To nie takie proste – rzekł Aiolos. – Decydujemy nie tylko za siebie, ale za całe Sanktuarium. Za wszystkich rycerzy. Ba, za wszystkich ludzi! Jeśli dojdzie do Świętej Wojny, to Wielki Mistrz będzie miał decydujące słowo w sprawie obrony Ateny i Ziemi. Nie bez powodu do tej pory wybieraliśmy następcę spośród nas. Zasadniczą kwestią jest zaufanie…

– Dobra, dobra, panie Robin Hood, masz pan chętkę na złocony tron, przyznaj i już – uśmiechnął się Rycerz Raka.

– Nie słuchałeś, co powiedziałem wcześniej, Mephisto? – zdenerwował się Strzelec.

Maska wybałuszył oczyska. Aiolos przełknął ślinkę, wiedząc już, że sobie nagrabił.

– Jak ci zar… Ona miała sama zgadnąć! – wrzasnął Maska wskazując na kolumnę, przy której jeszcze przed paroma minutami stała Liwia. Teraz, ku zdziwieniu wszystkich, to miejsce było puste.

Dopiero po chwili Złoci dostrzegli jej czerwono-czarną zbroję, oddalającą się w mrok nocy.

– Ja pójdę – powiedział Milo, osadzając gotowego do biegu Aldebarana.

– A idź, Romeo, tylko dobrze zabezpiecz tę swoją szkarłatną igiełkę, żeby z tego pieca chleb nie wyszedł – zrzucił za nim zgryźliwie Włoch.


– Liwia! Liwuś, zaczekaj!

Dziewczyna niechętnie zwolniła, pozwalając Skorpionowi na dogonienie jej.

– Gdzie tak pędzisz na złamanie karku? – zapytał, przyglądając się jej zasępionej twarzy, ledwie widocznej w dookolnym mroku nocy.

Dłuższy moment nic nie mówiła.

– Jak najdalej stąd – wyszeptała wreszcie.

– Nadal wyrzucasz sobie, że…

– Milo. – Liwia przystanęła, niemal u samych drzwi swojego małego domku. – Przestań, proszę cię.

– Ale…

– Wiesz, że przewidziałam śmierć moich rodziców?

Młodego mężczyznę zatkało.

– Nie zdajesz sobie sprawy, jak to jest, kiedy wiesz, co się wydarzy a nie możesz temu zapobiec – powiedziała, odwracając się. Macała drzwi w poszukiwaniu haczyka, dzięki któremu z daleka wydawało się, że nikt do jej mieszkanka nie może tak po prostu wejść.

– Ale to nie ty jesteś sprawcą tych wydarzeń, to chyba oczywiste? – Milo położył dłoń na drewnianej framudze, zatrzymując dziewczynę i zmuszając, by na niego spojrzała.

– Zobaczysz, czy takie oczywiste, kiedy wszyscy zaczną się ode mnie odwracać jak od złego omenu – rzekła Polka, przechodząc pod jego wyciągniętym ramieniem do przedpokoju.

– Ja się nie odwrócę… Zaczekaj, Liwuś!

– Czego ode mnie oczekujesz, Milo?! – krzyknęła. – Słyszałeś tego nowego. Jestem tylko Srebrnym Rycerzem. Dostosuję się do zasad. I postaram się nie sprawiać już kłopotów – to rzekłszy zamknęła Skorpionowi drzwi przed nosem.

Dopiero gdy usłyszała westchnięcie i oddalające się kroki, powiedziała do siebie: „Albo wyjadę i problem rozwiąże się sam".


Nazajutrz Sanktuarium przypominało wnętrze ulu. Wieści rozniosły się z prędkością błyskawicy, rycerze i wojownicy nie rozmawiali o niczym innym, choć ostatnie wydarzenia można było streścić w dwóch, najczęściej powtarzanych dookoła zdaniach: „Wielki Mistrz Shion nie żyje" i „Mamy nowego Wielkiego Mistrza". Co mówiło wiele o decyzji Złotych, jaka musiała zapaść poprzedniej nocy.

Liwia nie mogła zasnąć. Biła się z myślami, pakowała i rozpakowywała podróżną torbę, wpatrywała się w błyszczący metal swojej zbroi, miotała po całym mieszkaniu. Wreszcie przypomniała sobie pierwszy dzień w Sanktuarium, dzień, w którym poznała Złotych Rycerzy i Wielkiego Mistrza Shiona. Dzień, w którym złożyła powtórną przysięgę wierności Atenie i zwierzchnikowi Sanktuarium. „Przysięgam", rzekła trzykrotnie.

Spakowana torba spadła z głośnym pacnięciem na podłogę. Nie ucieknie. Nie złamie danego słowa. Nie porzuci marzeń i zobowiązań. Chyba, że jej rozkażą.

Przywdziała Zbroję Lisa i wyszła, trzaskając rozklekotanymi drzwiami. Było parno, mimo wczesnej pory, ale to nie dlatego od razu pot zrosił jej kark. Czuła na sobie skupioną uwagę. Widziała oceniający wzrok mijanych rycerzy i innych mieszkańców Sanktuarium, słyszała wyszeptywane przez nich słowa. Jakby samym swym istnieniem roztaczała niepokój i budziła w sercach zwątpienie. Jakby otaczał ją kożuch złej aury.

Wieszczka śmierci.

Piętno zostało wybite.

Odwracała wzrok, by nie widzieć otaksowujących spojrzeń, udawała, że nie słyszy obmów, wygłaszanych zaraz po nastaniu ciężkiej, niezręcznej ciszy i parła przed siebie, aby jak najszybciej dostać się do pierwszego Pałacu.

Niech gadają, co chcą, ale to ona jest Gościem Sanktuarium i, w przeciwieństwie do nich, ma prawo przechadzać się po dwunastu Domach Zodiaku. Ma prawo dowiadywać się o wszystkim z pierwszej ręki.

Wbiegła na schodki prowadzące do siedziby Mu i zanurzyła się w cieniu wiekowych kolumn. Nie wiedziała, czy lawendowowłosy będzie chciał z nią w ogóle rozmawiać. Zważywszy na jego wczorajszy stan psychiczny było to wielce wątpliwe, ale Liwia miała dość niepewności. Minęła główny korytarz i skręciła w lewo, ku wąskiemu przejściu, prowadzącemu do prywatnych komnat Rycerza Barana. Była już w połowie drogi, gdy zrozumiała, że strażnik pierwszego Pałacu nie jest sam.

– …racjonalnie!

– Ja myślę racjonalnie! Jako jedyny! Znaleźliście sobie najłatwiejsze rozwiązanie problemu, nie patrząc…

– Nie chodzi o…

– Nie przerywaj mi, Shaka! Nie patrząc na to, że wasza łatwowierność obnaża słabość Sanktuarium! Każdy jeden mógłby sobie zażądać stanowiska Wielkiego Mistrza w podobny sposób!

– Mówił prawdę o Sadze, odparł twój atak z prędkością światła, blokował moje moce, a tyle, ile z niego wyczytałem, daje obraz sprawiedliwego mężczyzny. Ani złego, ani dobrego. Sprawiedliwego! Czego jeszcze potrzebujesz, by uwierzyć, że to jego miał na myśli twój mistrz?!

Liwia zdębiała. Do wczoraj nie była w stanie uwierzyć, że Rycerz Barana potrafi krzyczeć. A do tego momentu nie miała pojęcia, że Shaka także. Że tych dwóch może się zdenerwować. Że tych dwóch może się ze sobą tak kłócić.

Wiedziała, że powinna się wycofać, jak najciszej stawiając stopy, ale po prostu nie mogła. Słuchała niczym zaczarowana prowadzonej podniesionymi głosami dyskusji zza niedomkniętych drzwi na końcu korytarza.

– Powiedziałby mi – warknął Rycerz Barana. – Powiedziałby Staremu Mistrzowi. A przede wszystkim nie podejmowałby takiego ryzyka w przeddzień Świętej Wojny. Miał Aiolosa, miał nas…

– Mu, Shion myślał dalekosiężnie – odparł blondyn, westchnąwszy. – Zmagał się z dużo większą liczbą problemów, niż mogliśmy sądzić. Mówił też przecież, że ma jakiś plan i z pewnością nie chodziło mu jedynie o odczytywanie znaków na niebie. Był w pośpiechu…

– Tak dobrze go znałeś? – Strażnik pierwszego Domu niebezpiecznie zniżył głos i Liwia dostała gęsiej skórki. Nie brzmiał jak łagodny, przyjacielski rycerz, którego zawsze podziwiała za opanowanie.

– To naprawdę nie czas na zazdrość, Mu – rzekł lekko zirytowanym tonem Shaka.

Nie powinien tego mówić.

Wibracja cosmo przeszła przez cały Pałac.

– Zazdrość? – syknął Rycerz Barana. – Tak o mnie myślisz? Jak o zazdrosnym, niedorosłym uczniu?

– Na litość…! Mylnie zinterpreto…

– Miałem cię za przyjaciela. – Głos Mu był pełen pogardy. – Sądziłem, że zrozumiesz…

– Rozumiem więcej niż myślisz! – wykrzyknął niespodziewanie blondyn i Liwia poczuła jak zimna kropla potu spływa jej wzdłuż kręgosłupa.

– Naprawdę? – Kolejny syk. – Zatem oświeć mnie. No dalej, czego to nie rozumie głupi uczeń zmarłego mistrza?

Cisza.

Liwia, jeśli miałaby zgadywać, rzekłaby, że Shaka otworzył i zamknął usta, niezdolny do wyartykułowania tego, o czym wcześniej wspomniał.

– Co jest? A może ty także chowasz tajemnice na miarę tych, jakie miewał Shion? Może coś przegapiłem, hm? Bo zdawało mi się, że największą zagadką było znaczenie przepowiedni Liwii, o której wszyscy słyszeliśmy. Ale, ale! Czy Shion czasem nie kazał ci zostać chwilę po naszym zebraniu w tej sprawie? Więc? Powiedział, że planuje wyciągnąć kogoś z innego wymiaru jak królika z kapelusza? Że zamiast Aiolosowi, to jakiemuś obcemu odstąpi tron Wielkiego Mistrza?

– Wiesz, że nie – mruknął pod nosem Shaka, tak że Liwia ledwie go usłyszała.

Nastała cisza, ale taka pełna oczekiwania.

– Podziękował mi za opiekę nad Rycerzem Lisa – powiedział tym samym tonem Rycerz Panny.

– To wszystko?

– …

– To chyba była krótka roz…

– Mam swoje zadanie na czas Świętej Wojny, dobrze? – wykrzyknął blondyn, tracąc zimną krew.

Mimo iż nic nie zdradził, Shaka wiedział, że popełnił błąd. Spadł, chodząc po cienkiej linie oddzielającej przyjaźń od rycerskiego obowiązku.

– Zadanie, powiadasz. – Mu już kompletnie nie przypominał siebie. Jego cosmo nadal rezonowało w powietrzu. – A jakże, człowiek najbliższy bogom z pewnością musi być też blisko Wielkiego Mistrza. Zawsze na piedestale.

– Wybaczę ci, bo jesteś w żałobie, Mu. Ale zamilcz, zanim znów powiesz coś w podobnym tonie – warknął Rycerz Panny.

Liwia była pewna, że Dom Barana zaraz wyleci w powietrze. Wibrująca moc dźwięczała w uszach.

– Zatem do brzegu. – Głos Mu był jeszcze niższy, niż uprzednio, tak że prawie przechodził w szept. – Nie pokłonię się Arlesowi. Jestem Złotym Rycerzem i nie klęknę przed kimś, kogo nie znam, kogo motywacje są mi obce. Nie powierzę Ateny człowiekowi, który tak po prostu ubrał się w szaty Wielkiego Mistrza. Który zasłania przed nami twarz. Który… jak to było? Może mieć i ludzką, i piekielną twarz. Który zacznie wiek haraczu. Moja lojalność nie jest tanią kurtyzaną.

– Zapominasz, że tu chodzi tylko i wyłącznie o Świętą Wojnę – odparł Shaka. Drżący głos świadczył, że próbował opanować nerwy. – Atena, Wielki Mistrz, Sanktuarium: to nie jest gra intryg na królewskim dworze, istniejemy jedynie po to, by wygrać bitwę z Hadesem. Powinniśmy zrobić wszystko, by tak się stało.

– I tu się różnimy, Shaka – powiedział prawie zwyczajnie Rycerz Barana. Był już pogodzony z własną decyzją i najwyraźniej też z decyzją przyjaciela. – Nie uważam, by cel uświęcał środki. Inaczej byłoby wszystko jedno, po której stronie konfliktu się opowiemy.

– Popełniasz błąd, Mu. – Shaka również brzmiał niemal jak zwykle. – Zostaniesz ekskomunikowany. Ogłoszony zdrajcą. Wiesz, z czym to się wiąże?

Rycerz Barana parsknął, rozbawiony.

– Nie zamierzam tu zostać. Ale uciekać też nie będę, wiadomo przecież, dokąd się udam. Przez służbę Arlesowi wasze zbroje z pewnością nie raz ulegną zniszczeniu. Jeśli będzie chciał zabić jedyną osobę, która jest w stanie je naprawić, proszę bardzo.

Shaka milczał jakiś czas.

– Jeśli dostanę rozkaz…

– To go wykonasz. Znasz drogę do Jamiru.

– Mu…

– No co? Najważniejsza jest wygrana w Świętej Wojnie, nieprawdaż? I wykonywanie rozkazów. Jesteś teraz prawdopodobnie najpotężniejszym Złotym Rycerzem, z pewnością twoje talenty się nie zmarnują pod wodzą Arlesa. Musisz tylko słuchać poleceń i odrzucić wszelkie wątpliwości. Tenpōrin'in i medytacje na pewno ci to ułatwią, Shaka.

Drzwi od komnaty rozwarły się nagle i Rycerz Panny wypadł na korytarz. Odrzwia trzasnęły za nim tak mocno, że kilka pęków drzazg wyleciało w powietrze niczym dziwne fajerwerki. Nienaturalnie szybkim dla siebie krokiem blondyn parł naprzód i dopiero gdy prawie zderzył się z Liwią, zauważył jej obecność.

„Zabije mnie", pomyślała i przez moment była tego absolutnie pewna. Od wściekle skumulowanej energii dzwoniło jej w uszach i nie mogła się poruszyć. Nie ze strachu. Moc Rycerza Panny nie pozwalała jej nawet drgnąć czy choćby mrugnąć. Ściśnięte niczym imadłem gardło powoli przestawało dopuszczać do płuc powietrze.

– Czego. Chcesz. – zapytał, niemalże nie otwierając ust. Dłonie miał zaciśnięte w drgające pięści.

Gdyby była tak potężna jak on czy Mu, pewnie odpowiedziałaby telepatycznie. A tak mogła jedynie liczyć na domyślność Shaki.

Emocje jednak niespecjalnie szły w parze z domyślnością, więc decydujący okazał się urywany charkot, wydobywający się z gardła dziewczyny. Panna z grymasem zniesmaczenia uspokoił swoją aurę i nawet nie czekając na wyjaśnienia Rycerza Lisa, teraz zachłannie wciągającej hausty powietrza, odszedł sztywnym krokiem ku wyjściu z Pałacu.


– Wszystko gra, mała? – zapytał z troską Aldebaran. Liwia tylko skinęła i upiła spory łyk kwasu chlebowego. Oczywiście nie powiedziała Rycerzowi Byka o podsłuchanej wymianie zdań między dwoma Złotymi Rycerzami. A tym bardziej o konfrontacji z blondynem.

– Co wczoraj ustaliliście? – wydusiła zamiast tego.

Byk spojrzał smętnie za okno.

– Uznaliśmy, że skoro facet nas zna, a nie powinien, skoro ma siłę przynajmniej dorównującą Złotym Rycerzom i skoro nie kłamał w sprawie Sagi, to damy mu szansę. Ale na początku na pewno będziemy mu patrzeć na ręce.

– Nie wyglądał na takiego, co by pozwolił się kontrolować – burknęła Liwia.

– Może i nie, ale będzie musiał się zgodzić na pewne ustępstwa w obliczu wszystkich Złotych Rycerzy.

– Nie wszystkich – rzekła szeptem, a Aldebaran westchnął.

– Nie wiemy, co postanowi Stary Mistrz, ale jakoś wątpię, by miał nagle pojawić się w Sanktuarium. Do tego śmierć Sagi… Mu także nie sprawia wrażenia, jakby miał z nami zostać.

– Nie zostanie.

– Aha – powiedział płaskim tonem Aldebaran i nie drążył tematu. Widocznie uznał, że Liwia była u Barana, zanim złożyła wizytę w drugim Pałacu Zodiaku.

Nastała krępująca cisza.

– Stary Mistrz poradził nam, byśmy podpytali bliźniaka Sagi, Kanona, jak to z jego bratem było ostatnimi czasy – wypalił nagle Byk.

– Hm. Myślałam, że ten cały Kanon przebywa za granicą. Maska kiedyś o tym wspominał.

– Też tak sądziliśmy, ale okazało się… no, że Saga wtrącił go jakiś czas temu do więzienia przy Przylądku Sounion.

Liwia zdębiała. Przypomniał jej się niesiony przez wiatr krzyk, który doszedł ją, gdy kąpała się niedaleko sławnej jaskini, wydrążonej pod dawną Świątynią Posejdona.

– Nawiasem mówiąc – dodał Aldebaran – to z Kanona zawsze było niezłe ziółko i nawet nie zdziwiłbym się, gdyby Saga miał poważne powody, by go tam wtrącić. Tyle że w obliczu ostatnich wydarzeń… sama wiesz, jak to wygląda.

– I co, znaleźliście go? – spytała z przejęciem dziewczyna.

Rycerz Byka pokręcił głową.

– Aiolos się tam kopsnął, ale znalazł tylko wzburzone fale i jakieś nowo powstałe osuwisko na tyłach jaskini. Po biedaku ani śladu. Jeśli udało mu się przecisnąć gdzieś między skałami, to może, może się uratował, ale… Więzienie przy Przylądku Sounion to nie hotel czterogwiazdkowy, niestety.

Znów nastała nieprzyjemna cisza.

– Słuchaj, mała. – Byk pacnął ją niespodziewanie w plecy, tak że drugi raz w ciągu godziny straciła oddech. Zapewne chciał jej dodać kurażu. – Cokolwiek się stanie wiedz, że nie pozwolę cię ukrzywdzić.

Mimo pulsującego bólu w plecach Liwia uśmiechnęła się ciepło.

– Dzięki, Al. Ale nie martwię się o siebie, tylko o was. To wy i Atena jesteście najważniejsi w Sanktuarium i to wy będziecie na celowniku ewentualnych sił zła. Chciałabym… Mam nadzieję, że nic was już więcej nie podzieli.

– Damy sobie radę, zobaczysz – odparł ze sztucznym optymizmem Aldebaran i Liwia wiedziała, że to coś, w co wszyscy, nie tylko ona, pragnęli mocno uwierzyć.


Poranek piątego listopada wyglądał niezbyt ciekawie. Chmurzyło się i rozpogadzało na przemian, co jakiś czas nad Sanktuarium Ateny przechodziła drobna mżawka. A jednak pogoda wydawała się nieistotnym czynnikiem dla wszystkich rycerzy zgromadzonych u stóp Domów Zodiaku. Stali w dwóch rzędach, tworząc równy korytarz, prowadzący ku Pałacowi Barana.

I czekali na nieznajomego.

Ubrany w szaty Wielkiego Mistrza mężczyzna pojawił się, zanim słońce na dobre wstało ponad horyzont. Wyłonił się spomiędzy świątynnych zabudowań i równym krokiem przeszedł pośrodku szpaleru, utworzonego ze Srebrnych i nielicznych Brązowych Rycerzy. Wszyscy, na znak szacunku, nisko pochylili głowy. Wszyscy, za wyjątkiem Liwii.

Zgięła kark o jakieś nędzne centymetry, ale nie stać ją było na nic więcej. Po prostu nie mogła. Stała wśród Srebrnych braci i sióstr niezdolna do jakichkolwiek zdecydowanych aktów. Jakby toczyła ją wyjątkowa anemia. Maska na twarzy Arlesa zwróciła się na dłużej w jej stronę i Liwia była pewna, że nowoprzybyły stara się czytać w jej myślach. Miała jedynie nadzieję, że nie posiadał równie przerażających umiejętności, co Rycerz Panny. Mężczyzna minął ją wreszcie bez słowa i wspiął się na schody prowadzące do pierwszego Domu Zodiaku. Całe zgromadzenie Srebrnych i Brązowych Rycerzy w stosownym oddaleniu ruszyło za zamaskowanym mężczyzną. Przedstawienie dopiero miało się zacząć.

– Rycerzu Barana, wyjdź i złóż swą przysięgę! – zawołał, a echo poniosło jego obcy głos po wszystkich zakamarkach Pałacu. Odpowiedzi, oczywiście, nie było. Arles doskonale wiedział, że Mu opuścił Sanktuarium dzień wcześniej, wszystko jednak było zaplanowaną inscenizacją dla niższych rangą rycerzy.

– Niech tak będzie – rzucił w przestrzeń siwowłosy i z dumnie uniesioną głową podążył ku następnemu Domowi Zodiaku, gdzie w przyklęku czekał na niego Aldebaran.

– Złoty Rycerzu Byka, czy przysięgasz bronić Ateny, nawet za cenę swojego życia?

– Przysięgam.

– Czy przysięgasz walczyć o pokój i sprawiedliwość, nie hańbiąc swej zbroi niegodnymi uczynkami?

– Przysięgam.

– Czy przysięgasz wierność Wielkiemu Mistrzowi, zwierzchnikowi wszystkich osiemdziesięciu ośmiu rycerzy Ateny i protektorowi Świętego Sanktuarium w Grecji?

– Przysięgam.

– Zatem powstań, Rycerzu, i miej swój udział w kształtowaniu świata.

Aldebaran wyprostował się i zerknął z góry – a jakże – na całe zgromadzenie, wlokące się jak cień za tajemniczym mężczyzną. Odszukał wzrokiem Liwię i mrugnął w niemej próbie dodania jej odwagi. Dziewczyna westchnęła cichutko, ale i uśmiechnęła się. Wszyscy na czele z nowym Wielkim Mistrzem i idącym tuż za nim Złotym Rycerzem Byka ruszyli w dalszą drogę.

Pałac Bliźniąt przeszli bez zatrzymywania się. Nie było już charakterystycznych biało-czarnych iluzji, dziwnych światłocieni zagradzających drogę i wrażenia krążenia po labiryncie. Pośrodku pustego Domu Zodiaku stała przerażająca w swej dualnej formie Złota Zbroja Bliźniąt. Zamaskowany przybysz nawet na nią nie zerknął, przechodząc obok, choć Liwia dałaby sobie rękę uciąć, że z połyskującej metalem twarzy na jednym z oblicz hełmu pociekła krystaliczna łza. Dziewczyna przetarła palcami powieki. Imaginacje nie pomagały, musiała wziąć się w garść.

Maska przywitał ich w godny siebie sposób, to znaczy niby klęczał, a niby nie, niby przysięgał, ale tonem, jakiego nie powstydziłyby się babki, bezmyślnie klepiące pacierze. Niby poważny, ale tak naprawdę mający wszystko w głębokim poważaniu. Gdy tylko odwalił oficjalną część, wyłuskał skądś papierosa i okadzał jego dymem ciągnącą się za Złotymi rzeszę podwładnych.

Aiolia, dla odmiany, wyglądał na wielce przejętego. Aż za bardzo, jak na gusta Wielkiego Mistrza, co było słychać po pogardliwym tonie, jakim się do młodzieńca zwracał. Lew przewiercał wzrokiem tajemniczego mężczyznę, mrużył oczy i niekontrolowanie zaciskał pięści, z których strzelały łańcuchy błyskawic. Siwowłosy najwyraźniej miał te zabiegi za nic; nie podniósł rzuconej rękawicy, nie poczęstował go żadnym ostrzejszym słowem i nie rozpoczął dyskusji, na co Rycerz Lwa zapewne po cichu liczył. Chcąc nie chcąc, Aiolia podążył w korowodzie.

Kamienne buddyjskie boginie ocieniały wejście do szóstego Domu Zodiaku. Liwia, od miesięcy wielokrotnie przekraczająca jego próg, podświadomie czekała na moment, w którym poczuje ciężką, intensywną woń drzewa sandałowego, róż, lotosu i innych kadzidlanych zapachów, w oparach których ten Pałac zawsze tonął. I faktycznie, ledwie przekroczyli linię wejścia, a jakby znaleźli się w kompletnie innej rzeczywistości. Egzotyczny zapach, rajskie ptaki, ukwiecone łąki, pokryte rzęsą jeziorka i złote słońce, emanujące niesamowitą energią. Każdy Srebrny i Brązowy Rycerz oglądał się na boki ze wzrokiem pełnym zachwytu i strachu jednocześnie. Tak, ona też to przerabiała. Zachwyt i strach, nic dodać, nic ująć.

A jednak Liwia była w szoku. Nie sądziła, że Shaka przywita nowego Wielkiego Mistrza i całą watahę wojowników Ateny w zwyczajny dla siebie sposób, czyli lewitując nad rytym w kształt kwiatu lotosu piedestałem i najzwyczajniej w świecie sobie medytując. Dopiero gdy Wielki Mistrz stanął pośrodku głównej komnaty, jakieś kilkanaście kroków od blondyna, ten wyszedł z trybu medytacji, rozprostował nogi, zrzucając za plecy kaskady białego, rycerskiego płaszcza i niespiesznie podszedł do mężczyzny, by następnie uklęknąć w idealny, podręcznikowy sposób. Głos podczas składanych przysiąg miał jednolicie płaski i pozbawiony emocji.

Trudno dociec, czy jego zachowanie było objawem lekceważenia, czy wręcz przeciwnie, karności. Tylko on spośród wszystkich Złotych mógł powodować podobne konfuzje. Mimo wszystko Liwii zdało się, że głos Wielkiego Mistrza, zadającego Pannie uświęcone tradycją pytania miał w sobie nutkę zadowolenia. Czyżby mężczyzna do końca nie był pewien decyzji buddysty? A może po prostu cieszył się na myśl, że w szeregach oddanych mu ludzi znajdzie się najbliższy bogom człowiek?

Tak czy inaczej korowód podążył dalej. Strażnik szóstego Domu Zodiaku szedł w jednej linii z innymi Złotymi braćmi, lecz w strategicznym od nich oddaleniu.

Po jakimś czasie dobrnęli do Pałacu Wagi. Chyba nie było rycerza w Sanktuarium, który by się nie zastanawiał, jaką stronę obierze Stary Mistrz z Rozan lub czy w ogóle jakąś zajmie. Wewnątrz ponurego Domu Zodiaku, okrytego cieniem i kurzem wielu lat, było cicho i pusto. Nieliczne draperie, podwieszone pod kamiennym sufitem, były lekkie od zmurszenia i podrygiwały w takt słabych podmuchów ledwie docierającego tu wiatru.

– Rycerzu Wagi! – zagrzmiał nowy Wielki Mistrz – Przemów, składając swą przysięgę!

Wszyscy w napięciu oczekiwali kosmicznej energii i głosu spokojnego, rozważnego Roshiego, jak nic pozostającego nadal w Dolinie Pięciu Wzgórz. Sekundy mijały, lecz cisza pozostawała niezakłócona. Arles odczekał dłużej, niż zrobił to w Pałacu Barana, licząc się chyba z powolnością Starego Mistrza lub też nie mogąc znieść jego odmowy. Mimo maski można było poznać, iż był ewidentnie wytrącony z równowagi. Wytrącony z równowagi, właśnie tu, w tym Pałacu. Mogło śmieszyć, gdyby nie okoliczności.

– Niechaj tak będzie – warknął i ruszył przed siebie z niżej niż dotychczas pochylonym karkiem.

Milo czekał na nich w ósmym Domu Zodiaku. Twarz, pełną kompletnie niepasującej do niego powagi, okalały złote wypustki hełmu, zwykle lepiej komponujące się z lekko złośliwym uśmieszkiem. Liwia usłyszała jakiś szum za swoimi plecami, więc odwróciła głowę. Geist, Brązowy Rycerz Węża, przyjaciółka Shainy, szeptała podekscytowana do jednej ze swych kumoterek; mimo założonej maski widać było, jak dokładnie otaksowuje postać Skorpiona. Polka z powrotem spojrzała przed siebie i starała się zapanować nad świerzbiącym koniuszki palców ognistym cosmo. Milo odszukał jej wzrok i przesłał bardzo delikatny, podnoszący na duchu uśmiech. Dziwna złość rozwiała się bez śladu.

Aiolos i Shura, co było do przewidzenia, zaprezentowali się bez najmniejszych uchybień, sztywni i akuratni, jak legendarni rycerze z europejskich eposów. Camus przyjął ich dość chłodno, co było zdecydowanie do przewidzenia, zaś Aphrodite roztoczył taki czar i wdzięk, że aż dziw, iż zamaskowany przybysz nie padł od razu rażony strzałą Amora. Liwia nie była świadoma, że można tak miękko i zgrabnie klękać.

Droga do Pałacu Wielkiego Mistrza nie była usłana różami, co w tym wypadku świadczyło raczej o dobrych intencjach Rycerza Ryb. Idąc przez szeroki korytarz, o ścianach ozdobionych portretami osiemdziesięciu ośmiu zbroi, dziewczyna nie mogła nie myśleć, jak wiele się zmieniło, odkąd pojawiła się tu po raz pierwszy. Nie chodziło jedynie o ostatnie wydarzenia, lecz także o nią samą. Zdołała umocować się w zastanej rzeczywistości, zdobyć zaufanie i przychylność kilku rycerzy, zyskać wśród nich przyjaciół. Nawet jej wewnętrzne przekonania zaczęły się krystalizować, tworzyć zrąb moralnego kręgosłupa, jakim powinien się szczycić dobry Rycerz Ateny. Teraz jednak… nie wiedziała, czy to, co robi, jest słuszne. Nie miała pojęcia, czy wewnętrzny głos, każący sprzeciwić się nadchodzącemu dyktatorowi słusznie zostaje przez nią spychany jako niedorosły, buntowniczy przejaw młodzieńczego ego. Wahała się, czy panika, ogarniająca jej serce tu, u wrót siedziby najpotężniejszego człowieka na ziemi, brała się z niepokoju ostatnich dni, czy też jakieś kompletnie nowe przeczucie starało się odwieść ją od wytyczonego planu.

Mimochodem dostrzegła w jednej z ram Złotą Zbroję Barana. Serce podeszło jej do gardła.

Ogromne, inkrustowane złotem, białe odrzwia rozwarły się na boki i mężczyzna w szacie Wielkiego Mistrza zaczął iść szkarłatnym dywanem wprost ku złoconemu tronowi. Rycerze ustawiali się po bokach w karnych szykach i w milczeniu obserwowali zamaskowaną postać gładzącą poręcz połyskliwego krzesła.

Shaka, czuwający razem z resztą Złotych Rycerzy tuż przy tronie, aż drgnął. Dopiero co był świadkiem podobnej sceny. Dopiero co Shion stał na miejscu tego dziwnego przybysza z innego wymiaru i wyjawiał mu kluczowe informacje na temat zbliżającej się Świętej Wojny.

Na tym świecie nie ma nic stałego. Nic pewnego. Koło miażdży swym obrotem wszystko po drodze.

Rycerz Panny długo zastanawiał się, co napisać w swoim raporcie z ostatnich działań poprzedniego Wielkiego Mistrza, ostatecznie jednak zataił przekazane mu przez Shiona informacje. Kiedy wreszcie dojdzie do starcia z Hadesem, wtedy wyjawi szczegóły. Lub zadziała na własną rękę. Lub… Czas pokaże, czym wówczas stanie się Sanktuarium.

Nowy Wielki Mistrz usiadł wreszcie na tronie, a sztywna, władcza postawa była najlepszą zapowiedzią jego rządów. Mężczyzna sięgnął po leżący na nieodległym stoliku rulon, rozwinął go i przeczytał:

– Srebrny Rycerz Wieloryba, Moses!

Jednooki Nowozelandczyk wyszedł z szeregu, zbliżył się do Wielkiego Mistrza i ukląkł, pokornie skłaniając głowę. Po złożeniu trzykrotnej przysięgi wrócił na miejsce z ledwie skrywaną ulgą.

– Srebrny Rycerz Wężownika, Shaina!

Dziewczyna z butą i gracją stanęła naprzeciwko zwierzchnika Sanktuarium i przyrzekła mu wierność.

Schemat powtarzał się przy każdym wyczytywanym rycerzu. Swoje przysięgi złożył już Jaszczurka Misty (Liwii nie umknął fakt, że Aphrodite przewiercał pięknisia nienawistnym wzrokiem), Cerber Dante, Centaur Babel, Kruk Jamian, Orion Rigiel, Perseusz Algol, Woźnica Capella, Strzała Tramy, Kompas-Lotos Agora, Herkules Algethi, Trójkąt Noesis i Paw Shiva (ten ostatni puszył się przy tym jak ptak patronującej mu konstelacji). Zostało jeszcze kilku Srebrnych i Brązowych Rycerzy, poza tym Liwia zdała sobie sprawę, że innego dnia wierność będzie musiała przysiąc Arlesowi grupa rycerzy przebywająca obecnie poza Sanktuarium, jak jej przyjaciel Janek, jej mistrz Gerard, czy choćby wirtuoz lutni, Orfeusz. Wydawało się, że było to dawno temu, a przecież dopiero co wszyscy słuchali jego pięknej melodii, tak melancholijnej i…

– Srebrny Rycerz Lisa, Liwia!

Serce jej stanęło. Niczym automat wyszła z szeregu i zbliżyła się ku rozpartemu na złotym tronie mężczyźnie. Zimny połysk maski skrywającej jego oblicze wywoływał dreszcze. Wszystko było w nim inne, niż u Shiona. Nawet granatowa szata układała się nienaturalnie, jakby nie nawykła do podobnej sylwetki. Uklękła, dzięki czemu zamaskowała miękkość kończyn, jaka nagle je dopadła.

– Czy przysięgasz bronić Ateny, nawet za cenę swojego życia? – zapytał mężczyzna, a dziewczynę zmroziła ledwie uchwytna w jego głosie drwina. Nabrała głęboko powietrza.

– Przysięgam.

– Czy przysięgasz walczyć o pokój i sprawiedliwość, nie hańbiąc swej zbroi niegodnymi uczynkami? – Musiała to sobie imaginować, bo cyniczny ton wydał jej się jeszcze wyraźniejszy. Wokół panowała nienaturalna cisza.

– Przy… przysięgam.

Szmer przeszedł po szpalerze Srebrnych Zbroi.

– Czy przysięgasz wierność Wielkiemu Mistrzowi, zwierzchnikowi wszystkich osiemdziesięciu ośmiu rycerzy Ateny i protektorowi Świętego Sanktuarium w Grecji?

Czy on się z niej śmiał? Czy wszystko, co tu się właśnie dzieje, jest jednym wielkim rechotem losu? Czy Liwia właśnie popełnia największy błąd swojego życia?

Szum wzmógł się; wśród Srebrnych i Złotych Rycerzy zapanowało niespokojne poruszenie. Dziewczyna spojrzała przelotnie na Aldebarana. Wielkolud był blady jak kreda i jakimiś drobnymi, lecz panicznymi gestami starał się zmusić ją do reakcji. Zerknęła na Milo; ten niemo artykułował jej imię, wpatrując się w nią szeroko rozwartymi oczami. Wreszcie, choć wcale tego nie chciała, jej wzrok spoczął na Rycerzu Panny. Na tym cholernym bucu, do którego – mimo wszystkich nieprzyjemnych sytuacji – w przedziwny sposób ją ciągnęło. Blondyn jako jeden z nielicznych w ogóle się nie poruszył, trwał w skamieniałej pozie, pewny i niezmienny, niczym ostoja na wzburzonym morzu. Jedynie zmrużone lekko powieki i zmarszczone nieznacznie brwi mówiły, że Shaka jest tak samo zaintrygowany, jak reszta.

Dłonie Wielkiego Mistrza ścisnęły rzeźbione podłokietniki, niemalże wyciskając z nich soki. Za chwilę będzie po wszystkim. Tak czy nie? TAK czy NIE?

Było jej gorąco, okropnie gorąco, a ciężkie powieki opadły na jeden, krótki moment.

Sznur korali, zmieniający kolor na trupio fioletowy. Dziewica na bladym koniu. Całe planety, rozpękające się jak zgniłe jabłka. Schody śliskie od krwi.

Zamrugała, wystraszona. Każdy zgromadzony w sali rycerz patrzył na nią w skupieniu. Wszyscy tu byli. Po tej stronie barykady. Nie, nie wszyscy, mniejsza o wszystkich. Oni trzej.

Wielki Mistrz nabrał powietrza.

– Przysięgam – rzekła, a jej donośny, pewny głos jak nożem uciął dookolne szepty. Dłonie Wielkiego Mistrza Arlesa puściły złocone drewno mebla, a zbielałe kostki wróciły do normalnych kolorów.

– Zatem powstań, Rycerzu – warknął, a wątły promień słońca odbił się od wyszczerzonej paszczy bestii ze skrzydlatego hełmu – i miej swój udział w kształtowaniu świata.


Ostatni Złoty Rycerz zamknął za sobą białe skrzydło drzwi i w komnacie zaległa cisza. Cisza, którą zniszczył chichot, dobywający się z jego własnych ust.

Nie, wystarczy. Musi być ostrożny. Ci Złoci głupcy podali swoje ultimatum, te ich śmieszne patrole i czuwania dla zabicia wątpliwości. Musiał być cierpliwy, jeszcze chwila, może miesiąc i przestaną mieć co do niego obiekcje, a wtedy…

A wtedy dokona tego, do czego go stworzono.

Wstał, aby rozchodzić nieco swój entuzjazm i uspokoić owładnięte euforią serce. Podszedł do okna i wyjrzał na maleńkie zabudowania na horyzoncie. Budynki Sanktuarium. Wioska Rodorio. Ateny. Na co było się tak gimnastykować, zgrywać anioła w ludzkiej skórze, co, durniu? Czy cię doceniono? Czy zostałeś wybrany na Wielkiego Mistrza? Czy…

Nie! Nie będzie go prowokował. Został pokonany i dotkliwie pobity, niech siedzi cicho i się nie wychyla. Teraz on będzie dbał o ich interesy.

Pierwsze sukcesy ma już za sobą, a jakże. Oszukanie Złotych Rycerzy… wiele rzeczy mogło pójść nie tak. Wystarczył atak więcej, niż jednego z nich, maska spada, poznają oblicze… Lecz nie. Racjonalni wstrzymali popędliwych, a Shion, ten biedny głupiec tylko pomógł mu swymi tajemnicami. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby stary pryk Dohko wystawił łeb zza Pięciu Wzgórz, lecz nie można mieć wszystkiego. Ciekawe, z jakiego powodu ślęczy w Chinach, co to za misja, przez którą nie odwiedzał nawet swojego najbliższego przyjaciela?

Spokojnie, nie wszystko na raz. Póki co, trzeba będzie ułagodzić pozostałych, oswoić z nową sytuacją, dać wrażenie stabilności. Najważniejsze, że większość mu uwierzyła. W tym Shaka.

Mężczyzna zaśmiał się gardłowo. To był majstersztyk. Wiedział, że blondyn ma niesamowicie silne cosmo, że potrafi wyczuć kłamstwo na kilometr. Ale też Saga nie był pierwszym lepszym rycerzem. Prócz momentu, w którym zaatakował go Rycerz Barana, w pełni kontrolował blokadę mentalną, tak że Panna mógł się przebić tylko wówczas, kiedy Sadze to najbardziej pasowało. W ten sposób zapewnił sobie jego poparcie, a poparcie człowieka najbliższego bogom to jednak nie byle co.

Wielki Mistrz wrócił na rzeźbione krzesło i sięgnął po stos kartek, będących raportami na temat ostatnich poczynań Shiona. Jedna z kartek była strasznie wymiętolona i Arles pojął, że to nie meldunek, lecz leżąca tu od kilku dni przepowiednia Rycerza Lisa. Przeleciał wzrokiem po enigmatycznych wersach, odłożył stronicę i stwierdził w duchu, że nie tylko nie może sobie pozwolić na „ogień", który „dwanaście domów podźwignie", ale i w ogóle na wieszczącą dziewkę, której, kto wie, może wymsknie się coś więcej o jego zamiarach.

Nie od razu, za bardzo ją tu hołubią, jak łatwo mógł zauważyć, ale on, Arles, Wielki Mistrz Sanktuarium Ateny, zgasi ten płomień. I każdy inny, który mógłby mu zaszkodzić.

W południe z przelotnej mżawki, od rana dręczącej Sanktuarium, zrobił się ulewny deszcz.