Niech żyje Atena
Chociaż wydawałoby się, że życie w Sanktuarium zostało przewrócone do góry nogami, że już nigdy nie będzie jak dawniej, pierwsze dni po objęciu przez Arlesa stanowiska Wielkiego Mistrza upłynęły zaskakująco spokojnie. Złoci ustalili plan patroli, zatem Dwanaście Domów Zodiaku przemierzano częściej niż dotychczas, lecz poza tym słońce nadal wchodziło na wschodzie, a zachodziło na zachodzie. Nie minął nawet miesiąc, a Sanktuarium zanurzyło się w rutynie, której raczej prędko nie oczekiwano.
Największą różnicę odczuwali dwaj rycerze: Aldebaran, jedyny sąsiad nieobecnego Mu oraz tegoż największy przyjaciel, Shaka. Pierwszy z nich wzdychał ciężko za każdym razem, gdy przemierzał Pałac Barana, a drugi, prócz obowiązkowych patroli, praktycznie przestał wychodzić z Domu Panny.
Mimo dość ponurych nastrojów reszta funkcjonowała bez większych problemów. Oczywiście nowy Wielki Mistrz nie przypominał Shiona, lecz do tej pory największą zmianą były jedynie zagraniczne misje, na jakie zaczął wysyłać kolejnych rycerzy. A to pomoc w gaszeniu lasów w Stanach Zjednoczonych, a to wyprowadzenie ludzi z walącego się budynku w Tajlandii, czy też unieszkodliwienie wyjątkowo paskudnej pozostałości po drugiej wojnie światowej na belgijskiej ziemi… Arles zgodnie ze swoim urzędem zdawał się doskonale orientować w tym, co się dzieje na świecie, lecz w przeciwieństwie do poprzednika nie bał się o zachwianie równowagi i nie wahał interweniować. Chociaż podobne misje stawały się coraz mniej czarno-białe (jak wyrżnięcie liderów gangów), byli tacy, którym szybko dzięki temu zaimponował.
Mimo to swobodny nastrój panujący wśród rycerzy rozwiał się bez śladu. Naturalnym odruchem usztywniano plecy, a głosy same ściszały się o pół tonu. Nie do pomyślenia było także świętowanie jak dotychczas urodzin Złotych wybrańców: impreza u Milo skończyła się po dwóch godzinach; o jakiejkolwiek popijawie solenizant mógł zapomnieć. O nocnej balandze także, bo przypadał akurat jego patrol, a jakoś nikt nie chciał nowemu Wielkiemu Mistrzowi zawracać gitary w sprawie zastępstw. Być może dlatego Skorpion pozwolił sobie na więcej i skradł Liwii buziaka, gdy składała mu szczere życzenia szczęścia i zdrowia. Była trochę oburzona, ale w zasadzie nie aż tak bardzo. Solenizant może więcej, tak to sobie tłumaczyła.
Listopad dobiegał końca, w powietrzu czuło się już jesienny chłód, choć wciąż były to temperatury, jakich Liwia w podobnym czasie nigdy nie doświadczyła. Rycerska Zbroja, będąca czymś więcej niż tylko kawałkami metalu oddawała ciepło w zimniejsze dni i dziewczyna coraz mocniej czuła magiczną więź, o której opowiadali jej Złoci: zbroja była żywa, teraz zdecydowanie to rozumiała. Żywa i świadoma. A tak niewiele brakowało, by ją porzuciła, by zrezygnowała z życia Rycerza i zerwała tę więź, to ponadzmysłowe połączenie ze Srebrną Zbroją Lisa. Cieszyła się, że podjęła taką, a nie inną decyzję.
Ostatniego dnia miesiąca, w urodziny Strzelca, Liwia pomagała Aphrodite podczas reorganizacji budynku gospodarczego. W zasadzie „pomoc" szybko przekształciła się w „robienie", gdyż piękny rycerz nie bardzo rwał się do działania. Liwię praca fizyczna nie przerażała, nie obawiała się złamanych paznokci albo zdartej od szorstkości surowego drewna skóry. Poza tym kiedy ona zajmowała się robotą, Rycerz Ryb mógł gadać i gadać, a ona dowiadywała się wielu ciekawych rzeczy.
– A słyszałaś, że tych dwóch głupków, Georg i Juan, zaczepiło ostatnio Shakę?
– Cooo? – Polka aż upuściła pod nogi trzymaną oburącz wkrętarkę.
– No. Panienka szedł chyba na patrol czy coś, a ci do niego, że przepraszam, ale czy może wie, gdzie Minister, wiesz, Gigas w sensie, gdzie on przebywa, jak go w Sanktuarium nie ma. No mówię ci – Dite podniósł głos, by przekrzyczeć falę śmiechu, jaka ogarnęła Liwię – to są jakieś odpady z produkcji, toż każdy kto tu pięć minut spędzi wie, co mu wolno, a co nie. I że blondyna to szerokim łukiem, jeśli ci życie miłe.
– I co, pewnie nic nie odpowiedział, nawet się nie zatrzymał? – spytała Liwia, ponownie łapiąc narzędzie i celując nim w określony punkt na ścianie.
– Wiadomo. Świadkiem byłem. Zlał ich z góry na dół ciepłym moczem mistycznej obojętności. Szkoda, że nie zdecydowali się spytać drugi raz albo go nie szturchnęli, żeby odpowiedział. Chciałbym zobaczyć, jak zamieniają się w dżem.
– Shaka jest na wyjeździe, nie? – zagaiła Liwia, oceniając równość półki.
Błękitnowłosy rycerz nawinął lok na palec.
– Ta. Nikt oczywiście nie wie, gdzie. Poza Kartoflem i Elficzkiem, znając życie.
Liwia utkwiła zszokowane spojrzenie w strażniku ostatniego Domu Zodiaku. „Kartofla" przyjęła jak imię, nie było to trudne przy klamkowatym nosie Agory, więc nawet ją nie rozśmieszył. Ale Shiva…
– Elficzek? ELFICZEK?
– No co? – powiedział piękniś, zmysłowo mrużąc oczy. – Jest niczego sobie, na pewno lepszy od tego jaszczurzego pomiotu ze sztucznymi rzęsami.
– Nie mnie oceniać, ale… wolałabym już chyba Misty'ego. Jakby nikogo prócz ich dwóch nie można było wybrać i kazali decydować, przykładając lufę do skroni.
– Jaasne. Nie świętoszkuj tak – odparł Aphrodite, drocząc się – bo jeszcze Milo za tobą do zakonu pójdzie.
Polka tylko parsknęła sięgając po wiertarkę i zaczęła bardzo mocno skupiać się na wywierceniu dziury w ścianie.
– Ty jesteś z końca lutego, nie? – zaczepił ponownie Złoty.
– Ta. A co?
– Czyli też spod znaku Ryb. Wiadomo było od razu. Wodzą za tobą wzrokiem, gdzie się nie ruszysz.
– Bo w przeciwieństwie do reszty dziewczyn widzą moją twarz. Nie szukaj sensacji – powiedziała na odczepnego Liwia. Jeśli jej rozmówca liczył na drążenie tematu, to się zawiódł. Cisza nie trwała jednak dłużej, niż dwie minuty.
– Idę dzisiaj na nocny patrol po mieście. Nie chcesz jakiejś działki za pół darmo? – spytał ni z tego, ni z owego Aphrodite, oceniając kształt idealnie wypiłowanych paznokci.
Liwia otworzyła i zamknęła usta. Jakoś nie chciało jej się wierzyć, że Rycerz Ryb proponuje jej kupno terenu pod zabudowę, więc pozostawała tylko jedna opcja.
– Żeby mnie wywalili na zbity pysk? Nie, dzięki – mruknęła. – Wam jednak wolno dużo więcej, a przynajmniej na dużo więcej trzeba przymykać oczy, ale srebrniaka Wielki Mistrz nie pożałuje. A już w szczególności mnie.
– Coś ty, przecież nikt by się nie dowiedział, za peplę mnie masz, czy co?
Liwia taktycznie zmilczała.
– To zresztą tylko miękki towar, ja nie jestem jak ta łazęga, Maska. On wchodzi do tak ciasnych i zapchlonych zaułków, że jak wraca, to go wytrzepuję na trzepaku, żeby mi syfu nie naniósł.
– To gdzie ty się zaopatrujesz w ten miękki, w Urzędzie Miasta? – zapytała lekko rozbawiona dziewczyna.
– W Urzędzie Dupy – wymamrotał piękny rycerz. – Na logikę: co jest otwarte w nocy?
– Stacja benzynowa? – strzeliła Liwia, a strażnik dwunastego Domu Zodiaku tylko schował twarz w dłoniach.
Jak na zawołanie w drzwiach pomieszczenia pojawiła się głowa Deathmaska.
– Cześć, Rybcia. O, nasza Lisiczka też tu jest, dobrze ci leży w dłoniach ta wiertarka, rączki stworzone do używania ciężkiego sprzętu, bez dwóch zdań. Służę pomocą, gdyby ci było mało praktyki.
– Samogwałt się nudzi, co, Skorupiaku? – Aphrodite złośliwie zmrużył oczy. – Masz już pewnie zakwasy na odnóżach.
– Ja się nie boję połamać paznokci – odgryzł się Rak.
– Dobra, dobra, bo mi tu tylko zawadzacie. – Liwia przytargała drabinkę i postawiła ją pod skrzynką z bezpiecznikami.
– Sprawę mam. – Maska wyciągnął skądś papierosa, ale krzyk oburzenia z dwóch gardeł zmusił go zgaszenia zamiaru. – Słyszałem, że idziesz niedługo po jakieś zakupy?
– Listwy i gwoździe – zaznaczyła dobitnie Liwia.
– No patrz, a dział dalej będzie piwko i kiełbaska! – Uradowany Włoch rozłożył ręce, jakby wymyślił żarówkę.
– Jestem Gościem Sanktuarium, a nie dziewką na posyłki. Masz kasę, to sobie zamów żarcie na dowóz – mruknęła dziewczyna, majstrując przy przewodach.
– Żeby mi nasz nowy Mistrzunio jaja urwał? Wiesz, że kategorycznie zabronił obcym zbliżenia się do Sanktuarium. No, maleńka, chyba nie zostawisz swojego przybranego ojca w potrzebie?
– Ty oblechu – skrzywił się na samą myśl Aphrodite.
– O Byczku mówiłem! – odparł z oburzeniem Rak.
Liwia spojrzała na niego bez mrugnięcia.
– Niech zgadnę: Ty, Al, Shura i Milo oglądacie dzisiaj jakiś mecz.
– Ta inteligencja! – zawył Deathmask. – Miała być posiadówa u Snajperka, ale po pierwsze to wiesz, jak teraz imprezy wyglądają, a poza tym właśnie się dowiedziałem, że gdzieś wyjeżdża, jakaś nagła misja.
– Kurcze, miałam mu złożyć życzenia – zafrasowała się Liwia.
– Przekichane – rzekł Rycerz Ryb. – Nie dość, że nawet świeczki nie zdmuchnie, to jeszcze gdzieś go wygnali. Świat się nagle zaczął walić, czy co?
– Zacznie, jeśli nie dacie mi pracować. To miało być dziś skończone i przez was będę siedzieć do nocy – mruknęła Polka.
– Daj, pomogę ci z tą dechą, a ty skocz po piwko i jesteśmy kwita. – Maska iluzorycznie zakasał rękawy zbroi i złapał za jedną z półek. – Tylko się tam nie zgub, bo wtedy to ja dostanę zjebkę i Rybcia będzie po mnie płakać, jak Hindi po Bambim.
– Kto… co? – Liwia zamrugała, całkiem zgubiwszy kontekst.
– No, Hindi i Bambi! Shaka i Mu, przecież proste jak budowa cepa. Wszystko wam trzeba wykładać…
Liwia przystała na koncept Rycerza Raka i pod wieczór wróciła ze sprawunkami do Sanktuarium, obładowana jak karawanseraj w sezonie. Zostawiła w Pałacu Byka piwo i zakąski, zaniosła brakujące narzędzia i materiały do remontowanego budynku i zabrała Masce młotek, którym mężczyzna wymachiwał niczym Thor, markując ciosy w niewidzialnego Pana Podziemi. Zanim składzik zaczął przypominać pomieszczenie zdatne do użytkowania, było już po zmroku. Wypompowana z sił dziewczyna poczłapała w stronę swojego domku i po byle jakim prysznicu zwaliła się na zaścielone łóżko. Na myśl o jutrzejszym porannym treningu cierpła jej skóra i ciało robiło się jeszcze cięższe. Odparła to nieprzyjemne projektowanie i tylko zapisała sobie w pamięci, by złożyć Aiolosowi spóźnione życzenia, gdy już wróci ze swojej misji.
Wpadając w objęcia snu nie miała pojęcia, że to jeden z tych planów, które rzeczywistość niweczy za pomocą kompletnego zbiegu okoliczności.
O tym, że porwani dyplomaci odzyskali wolność Aiolos dowiedział się zupełnym przypadkiem na lotnisku. Podsłuchał rozmowę dwóch turystów, którzy byli na bieżąco z interesującą go sprawą i w ten sposób zrozumiał, iż jego misja straciła właśnie na ważności. Za to czekając na samolot w świeżej gazecie przeczytał o trzęsieniu ziemi w Chinach, które ze względu na trudno dostępny dla służb teren wciąż zbierało krwawe żniwo. Zamiast więc wsiąść na pokład, by upewnić się, czy zakładnikom naprawdę już nic nie grozi lub iść wprost do swojego Domu Zodiaku, Strzelec podjął najważniejszą, jak się później okazało, decyzję w swoim życiu i postanowił wrócić, by zapytać Wielkiego Mistrza o zgodę na pomoc w Kraju Środka.
Mijając Pałac Byka usłyszał podniesione głosy kilku rycerzy i uśmiechnął się pod nosem: w obliczu piłkarskich rozgrywek wszelkie zasady surowego Wielkiego Mistrza rozbijały się o gorące głowy kibiców. Sam chętnie by z nimi usiadł, napił się zimnego piwa i zobaczył, jak się sprawuje kupiony na targu Grundig Aldebarana, ale sumienie by go gryzło, że traci na to czas. Urodziny nie były żadną wymówką.
Aiolia musiał brać prysznic albo też siedzieć razem z chłopakami w drugim Pałacu, bo Dom Lwa był cichy. O misji Shaki wiedział, za to zdziwiła go nieobecność Camusa. Strzelec nie miał pojęcia, że dopiero co na obrzeżach Aten wybuchł pożar i Wodnik pospieszył na pomoc odbywającemu tam patrol Rycerzowi Ryb, by razem szybko opanować sytuację.
Schody prowadzące ku Pałacowi Wielkiego Mistrza oświetlało jedynie rozgwieżdżone niebo. Aiolos uniósł głowę i odszukał swojego niebiańskiego patrona. Gwiazdozbiór Strzelca połyskiwał dziwnie, jakby mrugał doń porozumiewawczo i mężczyzna poczuł nieokreślony niepokój. Zaczął zastanawiać się, czy nie jest już za późno na wizytę u zwierzchnika Sanktuarium. Z drugiej strony Arles źle znosił dowolność w interpretacji rozkazów, więc natychmiastowe wytłumaczenie się byłoby całkiem sensownym posunięciem. Grek podciągnął więc paski od skrzyni ze zbroją i ruszył przed siebie.
Saga nigdy by nie przypuszczał, że w ukuciu zbrodniczego planu pomogą mu rozgrywki Pucharu Europejskich Klubów Mistrzowskich. Nie kiwnąwszy nawet palcem oddalił od swojej siedziby kilku Złotych Rycerzy i dał im zajecie na cały wieczór, a przynajmniej na czas wystarczający do zabicia małej bogini. Koncept polegał na tym, by podobny akt pozostał w ukryciu. Nie było to łatwe, w końcu Rycerze Ateny ufali rezonansom cosmo bardziej niż wszystkim innym zmysłom, ale też Saga potrafił niemało w zakresie manipulowania fluktuacjami mocy. Prócz niego tylko Shaka był w stanie ukryć czy wytłumić tak wielką energię kosmiczną, a także wykryć owe działanie, co też zmusiło Arlesa do oddelegowania Hindusa daleko poza Sanktuarium. W podobny sposób pozbył się również Aiolosa, a Rycerza Ryb i Wodnika zajął jakimś śmiesznym pożarem w Atenach. Miło było zahajcować parę budynków, od razu poczuł się o kilka lat młodszy.
Przemierzając zacieniony korytarz wyobrażał sobie, jak ciepła krew bogini spływa z zaciśniętych na rękojeści sztyletu palców. Jak jego rządy stają się absolutne, mimo kompletnej nieświadomości całej Złotej elity Sanktuarium. Jak mając do dyspozycji Egidę i Nike odpiera wszelkie ataki przeklętych bogów, od wieków mających chrapkę na Ziemię i zwycięża swych oponentów niczym jego bliźniaczy patronowie, Kastor i Polluks.
Gdy wyszedł na wąski mostek, wieczorny wiatr rozwiał jego siwe włosy na wzór upiornych skrzydeł. Przed nim, otulona miękką ciemnością majaczyła samotna wieża. Centrum równowagi, gwarant pokoju, nadzieja słabych. Siedziba Ateny.
Pchnął solidne odrzwia; światło pochodni zamigotało w tańcu z powietrzem. Piastunki bogini klęczały w kręgu, szare i nieruchome, jak wykute z granitu. Ścieżki mocy płynęły miedzy nimi regularnym strumieniem, oddziałując ze źródłem, znajdującym się gdzieś wyżej, ponad wiekowymi schodami wieży. Pierwsze z kobiet przerwały modlitwę i nieco zdziwione spojrzały na przybysza. Na przybysza, który dzierżył w ręku zdobny rubinem i szmaragdem złoty sztylet.
Saintie, Boskie Opiekunki, z uwagi na swe wyjątkowe więzi z Ateną domyśliły się wszystkiego w jednej chwili. Nie musiały przywdziewać zbroi, uchodzić za elitę Sanktuarium, czy pysznić się przerażającą wrogów energią kosmiczną, by dojść do niedostępnej całej reszcie prawdy. Jedna za drugą biegły na spotkanie śmierci, byle tylko oddalić od ich bogini widmo złotego sztychu. Nie dla nich jednak było ostrzę Zabójcy Bogów; Arles, piekielnie wyszczerzony pod błyszczącą ponuro maską, zadawał ciosy nieuzbrojoną ręką, bez wysiłku, bez porządku. Wszystko wyglądało, jakby w pomieszczeniu rozszalała się burza, a wiatry pędziły z prędkością światła. Ostatnią żywą dopadł już na schodach prowadzących do komnaty Ateny. Opiekunka wyciągnęła drżącą rękę daleko przed siebie, jakby siłą woli chciała pokonać ograniczenia wymiarów. Widząc jednak nad sobą cień śmierci przebrany w szaty Wielkiego Mistrza, wrzasnęła i użyła ostatniej nici mocy, wiążącej jej z boginią. Krótki rozbłysk przepalił granatową szatę i przeorał tors mężczyzny. Kokon, ukrywający cosmo Sagi został na krótką chwilę naruszony i po momencie zaskoczenia Arles wpadł w prawdziwą wściekłość.
Schody stały się śliskie od krwi.
Wiele można było powiedzieć o Shurze, ale na pewno nie to, że lekko traktował kwestie obowiązków. Daleko mu było do olewającego wszystko Raka, beztroskiego Skorpiona, czy rubasznego Byka. Praca jest praca i Hiszpan przez cały wieczór czuł wyrzuty sumienia, że miast czuwać nad Sanktuarium, on ogląda sobie mecz. Ważny mecz, ale cholera, nie było na niego gorszego momentu. Nie chodziło jedynie o stosunkowo nową sytuację w Sanktuarium, ale i o całkiem naturalne przyczyny, jak coraz dłuższe noce, mogące ułatwić ewentualnym wrogom zakusy na siedzibę Ateny. A przecież to on miał dziś patrolować ścieżkę, roboczo nazywaną Skrótem, biegnącą od samego szczytu schodów przy Komnatach Wielkiego Mistrza, aż do ich podnóża obok pierwszego Pałacu Zodiaku. Raz wyczuł obecność cosmo, które normalnie wziąłby za należące do Strzelca, ale pewnie pomylił je z energią jego brata; Aiolos przecież wyjechał. Gdyby ktoś obcy mijał ich na wysokości Domu Byka na pewno nie uszłoby to jego uwadze, ale jednak Shura nie znajdował się fizycznie na posterunku. Dlatego też jednym uchem słuchał obcojęzycznego komentatora sportowego, drugim strzygł w stronę wyjścia z Pałacu Byka; jednym okiem śledził rzuty wolne, drugim strzelał niespokojnie ku oknu i ciemnej nocy za nim.
I pewnie dzięki temu wyczuleniu wychwycił nagle dziwny skok mocy gdzieś na szczycie Świątyni.
– Czuliście? – zapytał, lecz reszta była wpatrzona w piłkarza, przymierzającego się do strzelenia karnego. – Ejże! Czy czuliście to, pytałem!
– Czekaj, Sztywny! – Maska machnął w jego stronę, jakby odganiał się od natrętnej muchy. Zaraz potem wśród towarzystwa rozległy się jęki zawodu i jeden okrzyk radości kibicującego stronie przeciwnej. – Co chciałeś?
– Moc jakaś, coś wyczułem – powiedział brunet, darmo szukając w ich oczach potwierdzenia.
– To pewnie te wieczorne treningi Wielkiego Mistrza – odparł lekceważąco Milo. – Wiesz, że on lubi tak sobie powypuszczać cosmo przed spaniem.
– Jak pieska na smyczy – dodał rozbawiony, podchmielony lekko Aldebaran.
– Albo jak serię bąków pod kołdrą – dorzucił swoje Maska i wszyscy, wyłączając Koziorożca, zarechotali wesoło.
– Sprawdzić pójdę – mruknął Hiszpan i wstał, jakby go ktoś wystrzelił z niewidzialnej sprężyny.
– Iść z tobą? – zaoferował się Skorpion, teraz już lekko zaniepokojony, ale strażnik dziesiątego Pałacu odburknął coś, że nie trzeba i wróci, jak tylko upewni się, że wszystko gra.
– Pospiesz się, to zdążysz przed początkiem drugiej połowy! – krzyknął za nim Byk, sięgając olbrzymią łapą po pętko kiełbasy.
Aiolos pchnął złocone odrzwia z taką siłą, że zawiasy stęknęły metalicznie. Wbiegł na karminowy dywan, minął tron Wielkiego Mistrza i szarpnięciem odsunął olbrzymią kotarę, za którą zaczynał się kamienny korytarz, rozwidlający się z jednej strony ku szczytowi Świątyni i posągowi Ateny, z drugiej: ku wieży, w której znajdowały się komnaty bogini. Nie miał wątpliwości, skąd dobiegł go impuls mocy, bał się jedynie, czy zdąży zapobiec temu, czego jeszcze nie odważył się wyartykułować w myślach.
Komnata Ateny przypominała pokoik trzyletniego dziecka sprzed wieków, co w zasadzie było adekwatnym wystrojem. Dziewczynka leżała nieprzytomna na podłodze. Wiązki mocy Opiekunek, które były kanałami do czerpania z Ziemi energii zostały raptownie przerwane, a ciało małej bogini, nie nawykłe jeszcze do brutalnych skoków cosmo, szybko uległo wstrząsowi. Ile było w tym dziecku bogini, a ile człowieka, Saga nie potrafił stwierdzić, ale wolał nie ryzykować. Szeroki rękaw szaty wzniósł się, niczym całun. Złote ostrzę o skrzydlatym jelcu odbiło blask ognia z kominka i zapikowało w stronę dziecka.
Zaraz po tym wypiło krew.
Nie była to krew Ateny.
– Co robisz?! – Aiolos w ostatnim momencie zatrzymał ostrzę, chwytając za złotą głownię. Ciemnoczerwone krople spadły na nieprzytomne ciało bogini.
– Zejdź mi z drogi! – syknął Arles, opanowany do reszty żądzą mordu. Odepchnął z całej siły Rycerza Strzelca i powtórnie się zamachnął. Wtem oślepiło go coś, co Atena kurczowo ściskała w maleńkich rączkach; moment zawahania wystarczył, by sztylet uderzył jedynie o kamienną posadzkę, krzesząc złote iskry, a nieprzytomna trzylatka natychmiast znalazła się w ramionach Aiolosa.
– Zdajesz sobie sprawę, co chciałeś uczynić?! – Mężczyzna jedną ręką objął dziewczynkę, drugą uniósł gotową do obrony.
– Musiałeś się wtrącić?! – wrzasnął Wielki Mistrz i natarł na Strzelca, wciąż ściskając w dłoni Zabójcę Bogów.
Grek był jednak szybszy. Pochylił się, przywołał swoje cosmo i złota kula energii uderzyła Arlesa w brzuch, posyłając go na ścianę komnaty. Mężczyzna stęknął, granatowa maska wysunęła się spod brzegów hełmu i spadła na posadzkę. Płomień z kominka oświetlił zmienioną wściekłością, lecz znaną Aiolosowi twarz.
– Jak…? Przecież ty… Saga? – Strzelec cofnął się w szoku pod okno komnaty, nie mogąc pojąć tego, co widzi.
Oblicze należące do Rycerza Bliźniąt wykrzywił okrutny uśmiech. Był tak samo obcy i niepasujący do znanego wszystkim Sagi jak głos, który Aiolos usłyszał i cosmo, które za chwilę poczuł.
– To musiałeś być ty, żart losu – zakpił zwierzchnik Sanktuarium, unosząc dłoń.
Grek rozwarł oczy w przerażeniu, cofnął się o krok i wpadł na jakiś ustawiony pod ścianą przedmiot. Odruchowo zasłonił nim siebie i Atenę. Strzelec nie wiedział nawet, że trzyma legendarną tarczę bogini, Egidę, którą Shion przyniósł do tej komnaty w dniu swojej śmierci. Ładunek energii odbił się i poleciał tuż obok Sagi, krusząc ściany w piekielnym wybuchu. Strzelec nie czekał ani chwili; zanim Wielki Mistrz przypuścił kolejny atak odrzucił tarczę i wyskoczył z okna wieży, ratując siebie i trzymaną w ramionach Atenę.
Kamienny deszcz rosił okrutnie róże Aphrodite.
– Al, Maska, brońcie swoich Domów – powiedział przerażony Milo. Założywszy zbroję Skorpiona, zaczął biec w stronę wyjścia.
– Co on sobie wyobraża, że nam będzie szefował? – parsknął niezadowolony Rak. Właśnie omijał ich świetny mecz, a mężczyzna nawet nie wiedział, z jakiego powodu.
– Milo ma rację – rzekł Rycerz Byka, grobowo poważny. Piwo szybko wietrzało mu z głowy. – Jeśli to jakiś atak, musimy być na posterunkach. Nie zapominaj, że teraz pilnujemy pierwszych strażnic Domów Zodiaku.
– Ta, ta… – Maska minął Aldebarana i idąc spokojnym krokiem pozwolił, by Złota Zbroja oblekła jego ciało. – A za nadgodziny i tak nikt nie zapłaci.
Pogoń za Aiolosem nie była łatwa. Mimo iż zależało od niej wszystko, jego życie i plan panowania nad światem, Arles poczuł, że jest na straconej pozycji. Po ciosie Strzelca doczłapał do przykrytej gruzem granatowej maski i ponownie skrył za nią swe oblicze. Słaniał się od ściany do ściany i nie był w stanie dogonić mężczyzny, choćby nawet obciążonego skrzynią ze zbroją i niosącego w ramionach trzyletnie dziecko. Wystarczyło, żeby Grek dopadł schodów Skrótu, zbiegł na sam dół i wspiął się do Pałacu Byka, by wyjawić swoim Złotym kamratom prawdę. Atena byłaby bezpieczna, a on, cóż, on byłby zdecydowanie martwy.
Wytoczył się przed Pałac Wielkiego Mistrza i usłyszał, jak Strzelec zbiega w pędzie, błyskawicznie oddalając się od niego. Gdy Arles myślał już, jak powstrzymać resztę Złotej braci przed dokonaniem samosądu, los zesłał mu okazję, by wszystko naprawić. Naprawić, a może nawet wyjść z tej sytuacji zwycięsko.
Bo oto przed Pałacem Wielkiego Mistrza, zestresowany i niepewny sytuacji, lecz gotowy na rozkazy, pojawił się Shura.
Jak prezent od Niebios.
– Wielki Mistrzu! – zaczął Koziorożec, klękając przed przełożonym i łapiąc oddech. – Ranny jesteś? Cosmo poczułem, wybuch słyszałem. Czy atakowani jesteśmy?
– Dobrze, że przybyłeś – powiedział Arles, ledwie panując nad uczuciem szczęścia i ekscytacji. – Zdrajca Aiolos zaatakował mnie i uprowadził Atenę. Twój cel jest na schodach Skrótu.
Zszokowany Shura obrócił głowę, odruchowo próbując dojrzeć wspomnianego rycerza i wtedy jego mózg przeszyła igła niewyobrażalnego bólu. Szkarłatny promień Demonicznej Pięści Cesarza wyrżnął bezlitośnie ścieżkę w umyśle wojownika, pozbawiając woli, zahamowań i jakiegokolwiek punktu oporu.
– Czy jesteś mi posłuszny? – Głos Wielkiego Mistrza ociekał radością.
Koziorożec jęknął przeciągle, lecz po chwili stał się cichy i gotowy do wykonywania rozkazów.
– Dogoń i zabij Aiolosa oraz dziecko. Nie pozwól mu dołączyć do innych Złotych Rycerzy. Ruszaj.
– Tak jest – powiedział płasko Shura, a jego oczy nie wyrażały niczego. Wstał i niczym maszyna do zabijania wbiegł na schody Skrótu, skacząc co kilka stopni.
Arles wciągnął powietrze, uspokoił rozedrgane euforią serce i ryknął, komunikując się telepatycznie:
– PRZEKLĘCI ZDRAJCY!
Rozbiegani po Dwunastu Domach Zodiaku Złoci Rycerze zatkali uszy w naturalnym odruchu.
– Niech żaden z was się nawet na cal nie ruszy od najbliższego Pałacu Zodiaku. Wejść tam i czekać! Za opuszczenie Domów i zignorowanie rozkazu zostaniecie skazani na śmierć! WYKONAĆ!
Aldebaran, Maska, Aiolia i Milo stanęli na chwilę w przerażeniu, kompletnie nie rozumiejąc, co się dzieje. Nie mieli nawet możliwości, by o to zapytać, gdyż Wielki Mistrz urwał przekaz, a tak się składało, że żaden z nich nie potrafił takiego kontaktu telepatycznego nawiązać. Gdyby był tu Mu lub Shaka…
Nie pozostawało im nic innego, jak posłuchać rozkazu i czekać na najgorsze. Na informację, co doprowadziło do wściekłości Arlesa, co spowodowało wybuch na szczycie Świątyni, jakim cudem wszyscy poczuli cosmo Aiolosa oraz co oznacza nagła cisza, którą odczuwał każdy rycerz Sanktuarium. Cisza po leciuteńkich, ale stale im towarzyszących wibracjach dochodzących ze Świątyni małej bogini Ateny.
Aiolia miotał się po Pałacu Panny, do którego zdążył dobiec, niczym lew w klatce. Czuł niewyobrażalną potrzebę działania, jego brat przebywał przecież w Sanktuarium, nie mylił się. Jeśli byli atakowani, on, Aiolia, mógł pokazać, co potrafi, czego nauczył go najwspanialszy rycerz Sanktuarium, Złoty Rycerz Strzelca. Ale jeśli zlekceważy rozkaz…
Będzie posłuszny. Dla swojego brata. Aiolos nie będzie musiał się za niego wstydzić.
Rycerz Lwa usiadł na schodkach przy kamiennym lotosie i czekał.
Tymczasem obława właśnie się zaczęła.
[Inspiracja: Terminator 2 OST – Escape From The Hospital And T1000]
[Inspiracja: The Witcher 3 OST – The Hunt is Coming]
Aiolos potknął się o jeden z wyszczerbionych stopni i prawie wywrócił. Wolną ręką przeorał fragment spękanej od słońca skały łamiąc paznokcie, lecz odnajdując dzięki temu równowagę. Atena nadal była nieprzytomna, ale jej serce biło równo i spokojnie, jakby znajdowała się w bezpiecznym śnie. W rączkach ściskała mały, połyskujący złotem skrzydlaty posążek Nike, jeden z jej dwóch legendarnych atrybutów.
Strzelec nie mógł dojrzeć żadnego z pozostałych Złotych, gdyż Skrót przebiegał w pewnym oddaleniu od głównych schodów, lecz zdawało mu się, jakby wyczuwał znane energie kosmiczne przyjaciół, gdy przekraczał wysokości różnych Pałaców. Czyżby popełnił błąd? Zamiast pędzić na łeb na szyję do podnóża zodiakalnych Domów, by jak najszybciej osiągnąć Pałac Byka, należało, być może, przekroczyć każdy z osobna? Droga okrutnie by się wydłużyła, lecz nie byłoby szans ma minięcie się ze swymi towarzyszami.
Aiolos mocniej objął trzylatkę zakrwawioną od ostrza sztyletu dłonią. Było jak było. Najważniejsze, by uciec przed Sagą i powiadomić resztę o prawdziwej tożsamości Wielkiego Mistrza. Jego straszliwa moc była teraz do pewnego stopnia zrozumiała, choć Grek nadal nie miał pojęcia, co opętało Rycerza Bliźniąt, że zmienił się nie do poznania. W pierwszej kolejności należało ochronić Atenę, a w drugiej myśleć, jakim egzorcyzmem przywrócić ich Złotego towarzysza do dawnej formy.
Wyskok z okna i szaleńczy bieg po niekończących się stopniach dał Aiolosowi mocno w kość, lecz oto dostrzegł wreszcie podnóże Domów Zodiaku, zęby uszczerbionej czasem Areny, domki niższych rangą rycerzy gdzieś w dole Sanktuarium. W samą porę, gdyż mężczyzna wyraźnie słyszał za sobą metaliczne dźwięki pogoni. Czyżby Saga przywdział Zbroję Bliźniąt?
Strzelec w kilku susach zbliżył się do majaczącego między skałami Domu Barana, gdy momentalnie ziemia uciekła spod jego nóg. W ostatniej chwili cofnął się znad przepaści. Przepaści równej, jak od cięcia ogromnym mieczem.
– Shura!
Rycerz Koziorożca szedł sztywnym, ciężkim krokiem. W jego oczach ziała mordercza pustka.
– Shura, uratowałem przed Wielkim Mistrzem Atenę! Chciał ją zabić! I wiem, kim on jest! To Saga! Słyszysz? Shura…?
Zielono-złoty pas ostrej jak brzytwa energii niemalże pozbawił go głowy; Aiolos uchylił się w ostatnim momencie.
– Przestań, Shura! To Atena! Chcesz ją zabić?! – wykrzyknął Strzelec, ledwie unikając kolejnej ściany tnącej energii i kontrując bezładną lancą własnego cosmo. Cios odepchnął jedynie Koziorożca o dwa kroki, lecz w jego twarzy coś się zmieniło.
Aiolos dostrzegł, że skupiło się na nim bezrozumne, zimne spojrzenie czerwonych oczu.
– Demoniczna Pięść Cesarza – wyszeptał do siebie mężczyzna i już wiedział, że żadne dyskusje, żadne przekonywania nie przywrócą Shurze zdrowego rozsądku. Że zrobi to jedynie widok krwi i martwego ciała pokonanego wroga.
Koziorożec ewidentnie blokował mu możliwość dotarcia do Domów Zodiaku, ale Aiolos i tak obawiał się, czy Shura był jedynym, którego wolę Saga sobie podporządkował niecnym atakiem na umysł. Jeśli trafi na kolejnego Złotego Rycerza, zmienionego w marionetkę Wielkiego Mistrza, nie będzie miał żadnych szans i Atena zginie. Pozostawało mu tylko jedno: uciec z Sanktuarium. Jeśli będzie miał szczęście, gdzieś w stolicy znajdzie odbywającego tam patrol Aphrodite. Jeśli nie, chociaż oddali boginię od czyhającego na jej życie samozwańca. Byle jak najdalej od siedziby rycerzy.
– Atomic Thunderbolt! – wykrzyknął, celując w zamachującego się ponownie Koziorożca. Złoty promień trafił w bark Shury i zakręcił nim w miejscu, pozbawiając równowagi. Aiolos zerwał się do biegu i gnał co tchu, zostawiając w tyle Domy Zodiaku. Nie wybrał drogi przez Rodorio w obawie o życie jego mieszkańców, zamiast tego kierując się na przeorane szczelinami, niegościnne skalne pustkowie otaczające Sanktuarium. Noc kładła się tu gęstą ciemnością, a każda czarna plama mogła być tyleż równym podłożem, co śmiertelnie niebezpiecznym uskokiem. Klucząc co jakiś czas między skałami, by osłonić się przed zielono-złotymi ostrzami cosmo, Strzelec usłyszał w pewnej chwili gongi alarmowe.
Sanktuarium zostało postawione na nogi. Na zdrajcę wydano właśnie wyrok śmierci.
Alarm na trwogę wyrwał Liwię z głębokiego snu i wbijał się w umysł regularnym ostrzałem. Nie wiedziała jeszcze, jak się nazywa, kiedy serce już waliło w pierś nieokreślonym niepokojem. W minutę wytrzeźwiała, nakazała zmęczonym mięśniom podporządkować się woli i mocniej niż zamierzała pacnęła wieko skrzyni, inicjując przywdzianie zbroi. Wybiegła w mrok nocy, rozglądając się bacznie na boki w poszukiwaniu zagrożenia. Kilka postaci wyłaniało się z kożucha ciemności niosąc – a jakże – płonące żywym ogniem pochodnie. „Druga połowa dwudziestego wieku, niech to szlag", pomyślała, ostatecznie się rozbudzając.
Gong wciąż rozbrzmiewał złowróżbnie, kiedy udało jej się dopaść jednego ze świątynnych żołnierzy. To, co powiedział, nie chciało w żaden sposób trafić do jej mózgu. Owszem, zrozumiała rozkaz pozostania w okolicy Domów Zodiaku, pilnowania wejścia do Świątyni Ateny. Coś tam przeszło do jej uszu na temat ataku na Wielkiego Mistrza i próby oddania Hadesowi Ateny. Natomiast nie rozumiała jednego wyrażenia, mianowicie połączenia słowa „zdrajca" z imieniem „Aiolos".
Jak w transie pobiegła ku pierwszemu Domowi Zodiaku, przed którym zgromadziły się tłumy rycerzy i niższych rangą świątynnych wojowników. Dziewczyna minęła ich wszystkich i wbiegła na pierwsze stopnie, chcąc jak najszybciej dostać się do Aldebarana. Miała nadzieję, że olbrzym będzie lepiej poinformowany. Że wszystko okaże się jakąś śmieszną pomyłką.
– Gdzie się wybierasz? Rozkazy są jasne, nie zmuszaj mnie do użycia siły.
Shaina, a jakże.
– Jestem Gościem Sanktuarium – warknęła Liwia – więc, w przeciwieństwie do was, MAM prawo chodzić po Dwunastu Domach Zodiaku. Z drogi.
– Może tak było, ale jak widzisz, idiotko, ogłoszono stan wyjątkowy – wysyczała groźnie kobieta, podchodząc bliżej schodów. – Złoci Rycerze zostali zatrzymani na swych stanowiskach i do czasu złapania zdrajcy Domy Zodiaku są objęte kwarantanną. Więc albo posadzisz tu swoje dupsko, albo Wielki Mistrz dowie się o twojej niesubordynacji.
„Cholera", przeszło Liwii przez myśl. Nie mogła ryzykować usunięcia z Sanktuarium, poza tym jeśli sprawa była aż tak poważna, mogłaby Złotym tylko zaszkodzić. Nadal była pewna, że Aiolos w dziwny sposób wplątał się omyłkowo w jakąś aferę i wszystko rozejdzie się po kościach; przecież nawet nie powinno go tu być! Jednak dziwna cisza i pustka po tak stałym i niezmiennym tle Sanktuarium, jakim było cosmo małej bogini, wywoływała w sercu ogromny niepokój.
Chcąc nie chcąc, Liwia odpuściła wędrówkę w górę schodów. Oparła się o starożytny filar i czekała wraz z innymi na rozwój wypadków.
– Co się dzieje w Sanktuarium?
Idący przez stary plac treningowy Shiva i Agora przystanęli w jednej chwili, zamknęli oczy i nastroili się na fale cosmo, dzięki którym ich nauczyciel się z nimi kontaktował.
– Wielki Mistrz i Atena zostali zaatakowani przez Rycerza Strzelca, mistrzu – odparł zwięźle Agora.
Cisza po drugiej stronie była wymowna.
– Co z Ateną? – zapytał wreszcie Shaka.
– Nie wiadomo, prawdopodobnie została uprowadzona. Wielki Mistrz pod groźbą śmierci kazał wszystkim Złotym Rycerzom pozostać w obrębie Pałaców, a reszcie czekać pod Domem Barana – odparł Shiva. – Wygląda na to, że wysłał kogoś za Aiolosem; innych nie darzy już zaufaniem. Sądząc po śladach w okolicy Skrótu, na jego tropie jest Rycerz Koziorożca.
Shaka nie wiedział, co o tym sądzić. W przeciwieństwie do całej reszty Złotych nie za wiele mógł powiedzieć o zwyczajach, motywacjach czy ewentualnych ciemnych stronach charakteru Strzelca, w końcu zamieniali zdanie od wielkiego dzwonu. Natomiast bez wszelkiej wątpliwości Aiolos był dobrym człowiekiem – umiejętność czytania ludzkich serc mówiła to Rycerzowi Panny dobitnie. Czy wszyscy mogli się wobec niego tak pomylić? Nie byłby to pierwszy raz, wystarczyło wspomnieć Sagę i zabójstwo Shiona. Czy Strzelec, a może i inni Złoci brali udział w jakimś spisku? Czy moment ataku na Atenę nieprzypadkowo przypadał na czas jego wyjazdu?
Tam, gdzie inni zaczęliby myśleć o skutkach i aktualnych wydarzeniach, Panna analizował i rozbierał na czynniki pierwsze to, co było u źródła. Bo Shaka miał wiele wad, a jedną z nich była obsesja poznawcza. Po prostu musiał znać przyczyny rzeczy. Okropnie nie lubił nie wiedzieć.
– Wykonujcie polecenia Wielkiego Mistrza. Jestem w drodze do Sanktuarium – powiedział swoim uczniom bezbarwnym głosem i urwał kontakt bez dalszych uprzejmości.
Dopadł go w okolicy jednej z większych szczelin, kiedy Strzelec szukał sposobu, by bezpiecznie kanion przekroczyć. Ostrzę Excalibura przecięło spodnie i udo mężczyzny zbroczyło się ciepłą krwią. Aiolos zacisnął zęby i mimo bólu zdążył ukryć się za większą skałą. Położył tam nieprzytomną Atenę, przywdział swoją zbroję i wychynął na spotkanie z przerażającym przeciwnikiem. Wiedział już, że nie zdoła przed nim uciec. Końcówki zdobiącej jego czoło bordowej przepaski plątały się we włosach mokre od potu.
Zielono-złota ściana widmowego ostrza pomknęła w jego stronę z prędkością światła. Przedramię, którym Aiolos odruchowo się zasłonił, ucierpiało wskutek wgięcia się części pancerza. Nie zważając na to rycerz przypuścił kontratak: pokawałkowana lanca światła wraz z odgłosem gromu przeszyła powietrze i Rycerz Koziorożca zgiął się w pół na skruszałej od siły uderzenia skale. Nie był to jednak organizm, który obecnie zachowywał się normalnie. Nie zważając na obrażenia wstał tak szybko, że Aiolos nie zdążył w żaden sposób zareagować. Równe linie cieć cosmo pomknęły w jego stronę i Strzelec z krzykiem wpadł w tnące tornado. Padając, zraszał już suchą, spękaną ziemię swoją krwią.
Przeciwnik podszedł do próbującego wstać Greka, lecz naraz jego wzrok przykuło coś innego. Dłoń, gotowa do wymierzenia ciosu Excaliburem znalazła się w jednej linii z leżącą przy skale małą boginią, którą teraz opanowany żądzą mordu Koziorożec wyraźnie widział. Beznamiętne spojrzenie oceniło kąt i odległość, a sztywna ręka uniosła się niczym prawdziwe ostrzę.
Skrzydła Złotej Zbroi Strzelca zafurkotały; mężczyzna skoczył, niemal przekraczając barierę światła. W ostatnim momencie chwycił za skrzynię od zbroi, by osłonić nią Atenę. Cios odbił się i laserowo przeciął pobliską skałę, ale ładunek mocy był tak wielki, że wyrwał skrzynię z rąk Aiolosa; ta poleciała w dół ogromnej szczeliny, obijając się metalicznie o skały, zanim na dobre ucichła gdzieś na dnie kanionu.
Strażnik dziewiątego Domu Zodiaku nie czekał ani chwili: teraz, gdy już wiedział, że Shura ma zabić nie tylko jego, ale i małą Atenę, odrzucił na bok sentymenty i postanowił uderzyć w Koziorożca całą mocą. Gra toczyła się o zbyt wielką stawkę, a on był już poważnie ranny i zmęczony. Nie było najmniejszych szans, że starcie to stanie się Bitwą Tysiąca Dni. Wóz albo przewóz.
Aiolos sięgnął za plecy i wyjął złoty okrąg, który w mgnienie przyjął formę łuku. Chwycił za złotą strzałę, ulokował jej nasadę na cięciwie, napiął łuk i przymierzył. Jeśli trafi, Shura umrze. Jeśli nie trafi, jego i Atenę czeka zagłada.
Rycerz Strzelca zapomniał jednak, że wpadając wcześniej w ostre jak brzytwy ciosy Koziorożca nie tylko jego skóra i mięśnie uległy dotkliwym obrażeniom.
Cięciwa łuku pękła tuż przed tym, jak Grek miał wypuścić spomiędzy palców złote lotki strzały.
Czerwone tęczówki oczu Shury rozświetlił piekielny błysk. Jego ramię nadało powietrzu złoto-zieloną poświatę i ściana ostrza, piękna niczym zorza polarna i upiorna jak tchnienie śmierci przeorała uświęconą ziemię Ateny i dopadła jej obrońcę. Aiolos poczuł, jak Złota Zbroja walczy przeciw brutalności ciosu, lecz mięśnie przerywają się pod samym naporem siły, a nieosłonione metalem miejsca wybuchają krwawą fontanną. Poharatana twarz Greka padła w pył suchej ziemi, a szkarłatne od posoki oblicze zwróciło się ku swojej pani.
Shura szedł powoli w stronę ofiar. Kulał. Nie musiał się jednak spieszyć, bo widok wykrwawiającego się mężczyzny karmił jego duszę. Pozwolił mu doczołgać się do nieprzytomnej dziewczynki; piach w świetle gwiazd był czarny od jego posoki.
Aiolos zakrył swoim ciałem Atenę, czekając na śmiertelny cios. Miał nadzieję, że Shura szybko ocknie się po jego zgonie, że zły czar Demonicznej Pięści Cesarza przestanie działać, zanim zamachnie się na małą boginię. Koziorożec jednak złapał Strzelca za szyję miażdżącym chwytem i brutalnie rzucił o pobliską skałę. Skrzydło Złotej Zbroi, naruszone podczas poprzedniego ciosu, pękło zupełnie i odpadło z metalicznym brzękiem.
Nie było żadnych szans, by Grek zdążył teraz uratować Atenę. Shura uniósł dłoń tuż nad dziewczynką, gdy naraz uderzył go złoty blask posążka Nike; oślepiony niespodziewaną jasnością warknął i skulił się lekko, chcąc przeczekać nieprzyjemne doznanie. Blask skarlał po chwili i Koziorożec wyprostował plecy; uniósł rękę, gotowy do ataku.
Tylko że wówczas ściskana w pokrwawionych dłoniach złota strzała przebiła na wylot jego ramię.
– Atomic Thunderbolt! – wykrzyknął resztką sił Strzelec i posłał przeciwnika w stronę jednego z głębszych uskoków.
Shura stęknął rozdzierająco, ale pełen determinacji wbił sztywną dłoń w uciekającą mu spod nóg ziemię, spowalniając lot i zatrzymując się na samym skraju szczeliny. Wisiał niepewnie, lecz powoli zaczął łapać równowagę i wciągać się na równy grunt.
Aiolos wykorzystał już wszystkie dostępne opcje. Nie miał szans na ucieczkę w tym stanie: Shura kulał, co prawda, a i ostatni atak musiał mu nieźle porachować kości, lecz ból był obecnie dla niego jedynie niedogodnością. Niczym maszyna będzie parł przed siebie, póki nie wykona powierzonego mu zadania. Żeby go zabić, Grek potrzebowałby cudu i cud ten się nie zdarzył. Nie miał już sił na unik, na atak, na jakąkolwiek fintę czy choćby niehonorowe zagranie. Czuł, że kolejny cios Shury będzie jego ostatnim.
Zrobił więc jedyną rzecz, która przyszła mu do głowy. Jedyną rzecz, która dawała Atenie jakąkolwiek szansę na przetrwanie kilku kolejnych minut.
Złapał odłamany fragment swojej zbroi, krzycząc z bólu podbiegł do małej bogini i owinął ją metalicznym skrzydłem, jak złocistym kokonem. Widząc, że Koziorożec podciąga się i wstaje znad szczeliny, że wyrywa i wyrzuca w otchłań wbitą w ramię złotą strzałę, Aiolos doczłapał do olbrzymiego kanionu, który w czasie ucieczki zagrodził im drogę, stanął na krawędzi i przytuliwszy do piersi dziewczynkę skoczył w przepaść.
Nieprzebyte nocne niebo zlało się z czernią pustki. Został tylko mrok.
– Szybciej, Tatsumi, to musi być gdzieś niedaleko! – ponaglał towarzysza wyprawy starszy mężczyzna. Początkowo myślał, że to jakieś osunięcie gruzu i że skały zaraz zasypią ich żywcem, ale po okropnym rumorze usłyszeli coś, co brzmiało niczym przeciągły jęk bólu. Podciągnęli mocniej plecaki turystyczne, poprawili lampki na czole i ruszyli prędkim krokiem w stronę – jak myśleli – rannego turysty, który nieopatrznie wpadł w szczelinę.
Gdy wyjrzeli zza załomu i dostrzegli wystające z gruzu brązowe kosmyki włosów byli przekonani, że mieli rację. Póki po odsłonięciu ciała pechowca nie odkryli, że facet nosi na sobie pełnopłytową zbroję.
„Może robił za żywy pomnik w ramach atrakcji turystycznej?", zastanawiał się mimochodem starszy mężczyzna. Tak czy inaczej, nie było z nim dobrze: brązowowłosy wykrwawiał się na ich oczach, liczne rany, niektóre ewidentnie otrzymane wskutek upadku, inne dziwnie proste niczym od linijki, musiały sprawiać okropny ból. Mimo to chłopak (bo był to ledwie dwudziestokilkuletni młodzieniec) kurczowo trzymał w ramionach jakieś dziwne złote zawiniątko, wykonane jakby z metalowych piór. Osobliwa, choć piękna rzecz.
Ranny uchylił powieki, spoglądając nieprzytomnym wzrokiem na dwóch grotołazów. Dostrzegł ich azjatyckie rysy i spytał, ledwie ruszając ustami:
– English…?
– Yes, my friend – odpowiedział szybko starszy jegomość. – Trzymaj się, człowieku, zaraz cię opatrzę. Tatsumi, biegnij do stolicy po pomoc.
– Nie, nie! Nie ma czasu – wycharczał młodzieniec, pokrwawionymi dłońmi odwracając zawiniątko, które przytulał do piersi. Starszy mężczyzna i jego pomocnik aż westchnęli ciężko: w złotym kokonie znajdowała się mała, najwyżej dwu-, trzyletnia dziewczynka. Jednak, o dziwo, jej klatka piersiowa unosiła się rytmicznie, jakby najzwyczajniej w świecie sobie spała.
– Weźcie ją, błagam – powiedział słabym głosem ranny mężczyzna. – Musi jak najszybciej opuścić Grecję. Pro… – ranny rozkaszlał się i krwawa plwocina wyciekła mu z kącika ust – …proszę. Wiem… wiem, co pomyślicie… że to z upływu krwi, ale wysłuchajcie mnie, błagam… Ta dziewczynka jest wcieleniem bogini Ateny… raz na dwieście… Nie, to nie jest ważne… Kiedy dorośnie… będzie naszą jedyną nadzieją… na uratowanie świata. Ale teraz… chcą ją zabić… tu, w jej Sanktuarium…
– Chłopcze, oszczędzaj siły i nie mów nic więcej, spróbuję zatamować krwotok – przerwał mu lider wyprawy.
– Dziewczynka…
– Zaopiekuję się nią, bez obaw – odparł mężczyzna w podeszłym wieku. – Poszukam jej bliskich…
– To nie jest… zwykłe dziecko… najbliższy dla niej… będziesz ty.
Grotołaz poczuł w piersi dziwny ciężar. Jeśli tej małej coś grozi i na dodatek jej jedyny opiekun właśnie umiera, będzie musiał wziąć na siebie to brzemię. Sumienie nie pozwalałoby mu postąpić inaczej.
– Ja, Mitsumasa Kido, obiecuję ci, że zaopiekuję się tą dziewczynką – rzekł poważnie, spoglądając w powoli tracące blask oczy rannego.
– Dobrze… dobrze… Ja, Złoty Rycerz… Strzelca, Aiolos… powierzam ci Atenę, panie Kido. Gdy… gdy podrośnie… znajdź jej obrońców… młodzieńców, którzy będą jej wierni… a najwaleczniejszemu z nich daj… daj moją zbroję…
To, co nastąpiło później nie mieściło się w twardych, naukowo wytyczonych ramach, jakimi otoczony był świat Mitsumasy i Tatsumiego. Złota zbroja, w jaką obleczony był umierający, sama zeszła z jego ciała. Co więcej, złoty kokon, który okazał się być skrzydłem oraz lecąca z jakichś głębin jaskini złota strzała zgromadziły się nieopodal leżącej w gruzowisku, dziwnej metalowej skrzyni i naraz wszystkie te elementy same wskoczyły do jej wnętrza. Tatsumi złapał się za gęstą czuprynę i zajęczał, jakby tracił zmysły.
– Weź ją… spróbuj znaleźć infor… informacje o Rycerzach Zodiaku.. a zrozumiesz… zrozumiesz… szybko…
– Tatsumi – rzekł wciąż zszokowany Kido do swego przybocznego. – Podnieś skrzynię.
Czupryniasty jegomość podszedł niepewnie do metalowego pudła i powoli złapał za jeden z dwóch przymocowanych do niej skórzanych pasków. Chyba nie gryzła.
– Pozwól opatrzyć twoje rany. – Starszy grotołaz postanowił nie wnikać na razie w fenomen, którego dopiero co był świadkiem i zająć się młodzieńcem.
– Nie! Szybko… mnie już i tak nie pomożesz…
– Przyzwoitość nie pozwoli mi zostawić rannego.
– Doceniam… ale jeśli zaraz nie odejdziesz… nikt z nas nie przeżyje – mamrotał coraz mniej wyraźnie umierający. – Mój… mój morderca zaraz tu będzie… weź ją… – wyjęczał, gładząc włosy dziecka pokrwawioną dłonią.
– Morderca? Jaki morderca? – zapytał wystraszony nie na żarty Tatsumi. – Panie Kido, jeśli ktoś go zrzucił i chce dokończyć dzieła, musimy uciekać. Bylibyśmy świadkami zbrodni, jak w filmach, panie Mitsumasa.
Kido sięgnął do rozedrganych agonią ramion i wyjął z nich dziecko. Trzymało coś złotego w kurczowo zaciśniętych rączkach i mamrotało przez sen, aż wtem uchyliło nieznacznie zmęczone powieki. Oczy o barwie zieleni złączonej z granatem spojrzały spod rzęs na brązowowłosego młodzieńca i po chwili znów zamknęły się, ulegając magii dziwnie głębokiego snu. Umierający zdołał się lekko, leciutko uśmiechnąć.
– Dalej… uciekajcie… i niech… niech żyje Atena…
Mitsumasa skinął, machnął na Tatsumiego i tuląc do piersi dziewczynę oddalił się w głąb jaskini, poruszając się szybko, lecz na miarę możliwości również cicho.
Gdy po trzech godzinach opuścili kanion, wspięli się na powierzchnię i ciemnymi, nieoświetlonymi ścieżkami dotarli do swojego obozu, byli wykończeni i rozedrgani ostatnimi przeżyciami. Skrzynię ze zbroją wrzucili na pakę i zasłonili brezentem, a dziewczynkę umieścili na siedzeniu samochodu i okryli kocem. Jej sen chyba przestawał być taki silny, bo mała kręciła się częściej i mamrotała coś po grecku. Wciąż jednak nie przebudziła się zupełnie.
– Gazu, Tatsumi, musimy przed świtem wyjechać poza Ateny. Trzeba będzie znaleźć jakiś prom, coś, gdzie nie będą wypytywać o dokumenty dziecka – kalkulował starzec. Taka gonitwa nie była na jego lata i gdyby nie trzymające go emocje, padłby obok dziewczynki.
– Panie Kido, powiem szczerze, że mnie się to wszystko mało podoba – powiedział Tatsumi, wrzucając wsteczny i wykręcając w stronę polnej drogi. – Przecież to musiała być jakaś sztuczka, oszukanie umysłu! Facet był chyba jakiś mało normalny. I kto wie, skąd on wziął to dziecko, może właśnie współuczestniczymy w porwaniu!
– Widziałeś jego oczy, Tatsumi?
Rozczochrany lokaj spojrzał przelotnie na swego pracodawcę, nie rozumiejąc, co ma na myśli.
– On wierzył… uratował to dziecko przy upadku z niebywałej wysokości, pewnie osłaniał je kosztem własnego ciała. Po czymś takim nigdy nie oddałby dziewczynki obcym, gdyby nie groziło jej prawdziwe niebezpieczeństwo.
– Pewnie ma pan rację, panie Kido. – Tatsumi depnął mocniej na pedał gazu. – Tylko to, o czym mówił, nijak się kupy nie trzyma. Wcielenie Ateny? Rycerze Zodiaku? Sanktuarium? To wszystko brzmi jak jakiś scenariusz sztuki teatralnej.
– Może, Tatsumi, ale tak się składa, że nazwa, „Rycerze Zodiaku" już kiedyś doszła do moich uszu. Teraz przypominam sobie, że jakąś dekadę temu opowiadała mi o legendarnych wojownikach Ateny moja znajoma archeolog z Polski, kiedy przybyła do Japonii na sympozjum, które finansowałem. Korczyńska, właśnie, tak miała na nazwisko. Szkoda, że już nie żyje…
Mitsumasa Kido zatopił się we własnych myślach. Brawurowa i zupełnie nieodpowiednia dla jego wieku decyzja nieco go przerażała, ale z drugiej strony starszy mężczyzna czuł dziwną ekscytację. Oto dotknął czegoś niezwykłego, zagadki, która być może da mu wreszcie cel. Wykorzysta możliwości Fundacji Grande i zdobędzie informacje. A dziewczynka… Cóż, powszechnie uważano, że Mitsumasa nigdy nie był żonaty ani nie miał dzieci. Mężczyzna jednak tak dobrze chronił swoją prywatność, że mimo zdziwienia, wszyscy uwierzą, iż dorobił się kiedyś potomstwa, a ta mała jest jego wnuczką. Był wpływowy, jeden telefon do znajomego urzędnika i papiery będą gotowe. Bez problemów da jej swoje nazwisko. Musi tylko dać jej jeszcze imię, a że „Saori" zawsze mu się podobało…
Aiolos nie miał pojęcia, ile czasu upłynęło, odkąd grotołazi odeszli. Czas wydawał się płynąć inaczej niż zwykle, był plazmą, amebą, cieczą bez początku i końca. Stępiałe zmysły traciły punkty zaczepienia, dlatego metaliczne dźwięki kroków nadchodzącego rycerza były jak dobijające ciosy. Strzelec wiedział jednak, że już za moment, już za chwilę to dziwnie przyjemne odrętwienie powróci i zostanie tym razem na zawsze. Żałował tylko jednego: że nie pożegnał się z Aiolią.
Spojrzenie wściekle czerwonych oczu spoczęło na jego udręczonym ciele. Ręka oprawcy powędrowała w górę.
– Pewnie… pewnie mnie nie słyszysz… Shura… – Z gardła Aiolosa wydobywał się już tylko charkliwy szept. – Ale chciałbym… żebyś wiedział… że ci… wybaczam… bo nie wiedziałeś… co czynisz…
Czerwona barwa źrenic Hiszpana powoli ustępowała ciemnym obwódkom. Sztywno uniesiona ręka nie opadła. Nie musiała.
Leżący w gruzowisku mężczyzna był już martwy.
Shura zamrugał raz i drugi; ciężkość myśli i okropny ból głowy nie pozwalały z początku zorientować się, co właściwie zaszło, a rany na ciele spowodowały, że z jego ust wyrwał się przeciągły jęk. Gdy wreszcie wzrok przyzwyczaił się do ciemności, a głowa, mimo pulsowania, zaczęła na nowo pracować, Koziorożec zrozumiał dwie rzeczy: stał z uniesioną, gotową do ciosu ręką, a przed nim, całe we krwi, leżało ciało Aiolosa.
Aiolos nie żył.
Shura zaczął panicznie łapać powietrze w płuca; słabe nogi odmówiły posłuszeństwa i rycerz padł na kolana. Hiszpan położył rękę na ciemnej od krwi piersi przyjaciela, jeszcze mając jakąś irracjonalną nadzieję. Na próżno.
Aiolos był martwy.
Koziorożec stęknął i ukrył twarz w dłoniach. Nic nie pamiętał, nie rozumiał, jak mógł nic nie pamiętać, a jednak wszystko było jasne. Spojrzał jeszcze raz przed siebie. Najgłębsze z tych ran były dziełem jego ostrza.
Aiolos został zabity.
Dziwne otępienie dopadło mężczyznę, jakby organizm wprowadził go w ten stan, broniąc przed obłędem. Powoli wracały doń jakieś niejasne obrazy, niepełne zdania, fragmentaryczne odczucia. Wreszcie, po całej wewnętrznej batalii, przypomniał sobie. Przypomniał sobie słowa Wielkiego Mistrza. Dalej był tylko mrok nieświadomości.
Mężczyzna wstał chwiejnie i zaczął chodzić od skały do skały w poszukiwaniu małej Ateny, ale brak cosmo świadczył, że bogini tu nie ma. Jeśli spadła wraz z Aiolosem, o czym mówiło mu przeczucie, a może oderwane wspomnienie, Sanktuarium właśnie straciło swoją panią. Ciała nigdzie nie było, ale Shura nie wiedział, czy powłoka po boskiej istocie w ogóle może się zachować. Należało przyjmować, że stało się najgorsze.
Po dłuższej chwili Shura zastanawiał się, już całkiem trzeźwo, czy on też spadł w szczelinę, co spowodowało częściową amnezję, czy może to umysł wyparł prawdę, straszne chwile, w których musiał zabić swego przyjaciela. Przyjaciela, którego nigdy by o nic złego nie podejrzewał. Przyjaciela, który zawiódł zaufanie jego, Wielkiego Mistrza, Ateny. Przyjaciela-zdrajcę.
Shura nie wiedział, czy szczegóły zamachu na Atenę zostały mu przekazane, tylko o nich zapomniał. O wszystkim dowie się po powrocie do Sanktuarium. Musiał wierzyć, bardzo chciał wierzyć, że zrobił to, co było trzeba. To, co powinien zrobić najwierniejszy Atenie rycerz. Dzierżyciel Świętego Excalibura.
Morderca przyjaciół.
Koziorożec, mimo ran i słabości członków, wziął w ramiona ciało Strzelca i zaczął iść. Krok za krokiem. Zdołał wreszcie jakoś wyjść na powierzchnię; Grek nie miał na sobie zbroi, która pewnie odleciała ku Pałacowi Strzelca, więc o tyle był lżejszy. Poza tym mówiono, że dusza też swoje waży. Jeśli to prawda, to Hiszpan wiedział już, co tak bardzo ciąży mu w klatce piersiowej. Próbował wypłakać część brzemienia, ale łzy skapywały na niesione ciało i wcale nie było mu lżej.
Aiolos go zabijał.
Cosmo Aiolii zbliżało się z każdą sekundą i Liwia profilaktycznie odsunęła się od wejścia do Pałacu Barana. Jakiś czas temu wszyscy poczuli, że energia kosmiczna Rycerza Strzelca znikła. Zakaz zakazem, ale jeśli ona nie potrafiła wstrzymać wstydliwej łzy, którą wytarła w cieniu starożytnej kolumnady, nie dziwiła się, że brat zmarłego nie mógł wytrzymać w jednym miejscu. Nie Złoty Rycerz Lwa.
Sylwetka wzburzonego, dyszącego młodzieńca pojawiła się w świetle pierwszego Domu Zodiaku.
– Panie Aiolia… Pan nie powinien… Rozkaz Wielkiego Mistrza… – zaczął niezgrabnie Dio, Srebrny Rycerz Muchy.
– Z drogi – warknął młody Grek i ruszył przed siebie, dochodząc do krawędzi Domu Barana. – Dowiem się, co spotkało mojego brata, choćbyście się wszyscy na mnie rzucili. Z drogi, powiedziałem, nikt nie zdoła mnie zatrzymać.
– Wątpię.
Rycerze i wojownicy Sanktuarium spojrzeli na wyłaniającą się z mroku sylwetkę. Liwia przełknęła ślinę.
– Z moich informacji wynika, że Wielki Mistrz rozkazał przebywającym w obrębie Domów nie opuszczać ich pod groźbą śmierci – powiedział spokojnie Shaka, zbliżając się powolnym krokiem ku pierwszym schodom. Morze ludzi rozstąpiło się przed nim samoistnie.
– Wielki Mistrz może mnie pocałować – wysyczał zeźlony Aiolia. – Cosmo mojego brata zniknęło, chcę wiedzieć, dlaczego.
– Został ogłoszony zdrajcą i zapewne wykonano wyrok – odparł beznamiętnie Shaka.
Oczy Aiolii rozszerzyły się w szoku. Po chwili jego palce zacisnęły się w drgające pięści.
– Mój brat zdrajcą? ZDRAJCĄ? Izolacja w Domu Panny nie wychodzi ci najwyraźniej na zdrowie. On nigdy nie zdradziłby Sanktuarium! Wszyscy to wiedzą! Odsuń się, bo nie ręczę za siebie.
– Ostrzegam cię. – Tym razem głos strażnika szóstego Domu Zodiaku zniżył się niebezpiecznie. Liwia poczuła te same wibracje, jakich doznała w trakcie przysłuchiwania się kłótni między Panną a Rycerzem Barana. Jeśli Rycerz Lwa nie pójdzie po rozum do głowy, sprawa skończy się bardzo nieprzyjemnie.
– Aiolia, proszę, uspokój się – zaczęła dziewczyna, próbując załagodzić sytuację. – Jeśli wyjdziesz poza Pałac, będziesz miał kłopoty. Zaczekaj na informacje. Jeśli chcesz, to ja pójdę sprawdzić…
– Mam dość czekania – warknął młodzieniec. – Czekałem i cosmo mojego brata znikło. Chcę zobaczyć, co się wydarzyło.
Aiolia zrobił pierwszy krok na schody wychodzące z Domu Barana; więcej nie zdołał. Shaka stał już, gromadząc cosmo i ustawiając dłonie w sobie tylko znanych konfiguracjach. Wszyscy wokół zaszemrali. Zapowiadało się, że Złoci Rycerze będą walczyć ze sobą. I to na ich oczach.
Aiolia szarpał się widocznie, mimo marnych efektów: moc Shaki zatrzymywała go, nie pozwalając na żaden ruch. Jednak chłopak nie dostał Złotej Zbroi za ładne oczy. Furia w jego sercu rosła, dając mu legendarną siłę zodiakalnego Lwa.
– Odsuńcie się – powiedział Shaka i pomniejsi rycerze oraz świątynni wojownicy prysnęli na wszystkie strony. W ostatnim momencie, bo Lew właśnie wyszedł z klatki.
– Lighting Plasma! – wrzasnął, kierując w stronę Shaki zakrzywione pod wszelkimi kątami świetlne promienie. Siatka słonecznych linii paliła suchą trawę, zwęglała skały i oślepiła wszystkich wokół. Liwia zasłoniła oczy przedramieniem; miała nadzieję, że Shaka nie został mocno ranny. Bratobójczy pojedynek między Złotymi Rycerzami był ostatnią rzeczą, jakiej pragnęła.
Jak się okazało, nie musiała się martwić. Gdy promienie ciosu Aiolii wypaliły się doszczętnie, Shaka stał sobie w tym samym miejscu, kompletnie nieporuszony. Wokół jego postaci fosforyzowała delikatna otoczka. „Kan", pomyślała Liwia, która przypomniała sobie, jak blondyn użył tej techniki ochronnej na ich nieszczęsnym, wspólnym patrolu.
Rycerz Lwa chyba doznał lekkiego szoku: nie spodziewał się pokonać Złotego przeciwnika jednym atakiem, ale liczył na ogłuszenie, zepchnięcie z drogi, chociażby lekką ranę. Tymczasem Panna nie ruszył się nawet na milimetr, a gromadzone przez niego cosmo unosiło włosy na karku.
– Całkiem silny cios, gratuluję – powiedział Hindus lekko ironicznym tonem. – Ale brak ci doświadczenia.
Jego dłonie uniosły się symetrycznie na wysokość klatki piersiowej; w przestrzeni miedzy nimi zaczęła się tworzyć kula światła. Blond kosmyki pofrunęły w górę, a wibracje cosmo sięgnęły apogeum.
„Odsuń się", Liwia usłyszała głos Shaki w swojej głowie i prawie krzyknęła z zaskoczenia. Faktycznie, stała zdecydowanie za blisko Rycerza Lwa. Jako jedyna z pozostałych rycerzy znajdowała się w obrębie Pałacu Barana. Miała jednak jeszcze nadzieję, że konflikt uda się ostudzić.
– Aiolia, Shaka, nie powinniście walczyć! – Dziewczyna podbiegła do Złotego Lwa i złapała go za ramię. – Proszę, zaniechaj wychodzenia z Domów Zodiaku, poczekaj chociaż…
– Daruj sobie! – Aiolia odepchnął ją na bok.
Liwia znalazła się na czworakach. Stęknęła i z przestrachem spojrzała na Rycerza Panny. Kula światła raziła wszystkich rozbielonym blaskiem. Nagle zrobiło się dziwnie cicho. Polka w mgnienie stanęła na nogi, wykonała kilka panicznych susów i padła za schronieniem z filaru.
– Tenma Kofuku!
Wybuch energii był olbrzymi. Aiolię poderwało w powietrze aż pod sam fronton budowli. Uderzenie wyrwało z jego gardła krzyk, a upadek był bardzo ciężki i wzbił w powietrze tonę pyłu i gruzu.
Shaka cmoknął, niezadowolony. Musiał uważać. Nie chciał, by Pałac Mu został konstrukcyjnie naruszony.
– Ty… ty… – Aiolia zbierał się powoli z ziemi. Był twardy, należało to przyznać. Złość, niepewność, strach przed wieściami o bracie: to wszystko skumulowało się w młodym Lwie, dając mu siłę do oporu przeciw reszcie. Jeśli musiał wyrąbać sobie drogę, to tak się stanie. – Zaraz przekonasz się… Nie powstrzymasz mnie tak łatwo…
Blondyn przewrócił oczami. Ale nikt tego nie zauważył, bo wciąż były zamknięte.
– Ratuję ci życie, głupcze – powiedział zniecierpliwionym głosem.
Taka była prawda. Shaka chciał uchronić Aiolię przed wyrokiem za złamanie rozkazu Wielkiego Mistrza. Nie dlatego, że było mu chłopaka żal, ale zwyczajnie dlatego, że dopiero co kolejny Złoty Rycerz stracił życie. Jak tak dalej pójdzie, w wojnie z zastępami Hadesa będą walczyć mocno przetrzebieni. Nie mogli sobie na to pozwolić.
– Co tu się dzieje?
Na horyzoncie pokazali się Camus i Aphrodite. Już na pierwszy rzut oka widać było, że gasili jakiś pożar: cali byli osmoleni i spoceni. Tłum wojowników zaczął szemrać. Tylko Shiva i Agora wyglądali na spokojnych i zadowolonych z obrotu spraw. Wodnik i Rycerz Ryb próbowali panicznie dojść do tego, co się właściwie dzieje w obrębie Świątyni Ateny. Dziwne skoki mocy kilku Złotych Rycerzy, wygaśnięcie energii Ateny, milczące cosmo Strzelca, a teraz jeszcze Aiolia i Shaka staczający pojedynek. Wyglądało na to, że za chwilę miedzy tą dwójką dojdzie do kolejnej wymiany ciosów.
Wtem jednak potężne cosmo zawitało do Pałacu Barana. Aiolia obrócił głowę i został przygnieciony jakąś mocarną siłą; Lew znalazł się na kolanach, tuż przed zamiatającym długą granatową szatą Wielkim Mistrzem. Ubiór i chód mężczyzny świadczyły, że ktoś go tej nocy zaatakował.
– Miałeś zostać na miejscu, Rycerzu Lwa – syknął zamaskowany. – Masz szczęście, że nie wychynąłeś poza Pałac Barana, inaczej zabiłbym cię tu i teraz. Za twoje nieposłuszeństwo spotka cię odpowiednia kara.
Z cienia pierwszego Pałacu wyłonili się pozostali Złoci Rycerze. Milo podszedł do Liwii i krótko spytał, czy wszystko w porządku. Był zdezorientowany i zaniepokojony. Liwia nigdy nie widziała go w takim stanie.
– Shaka, żeby mi to było ostatni raz. Nie wdasz się w żadne walki, póki na to nie pozwolę, jasne? – warknął zwierzchnik Sanktuarium.
– Tak jest – odparł krótko blondyn i razem z Camusem i Aphrodite dołączył do pozostałych Złotych. Stanął z daleka od wściekłego, ledwie nad sobą panującego Aiolii.
– Chcę wiedzieć, o co został oskarżony mój brat. – Lew zwrócił się butnie ku Wielkiemu Mistrzowi. – Nie wierzę, że mógłby zdradzić Sanktuarium, to jakaś blaga.
– Twój brat próbował dostać się do Świątyni Ateny – rzekł dziwnie spokojnie siwowłosy. Shaka znów nie potrafił przebić się przez gęstą barierę, w jaką oblekł się mężczyzna. Czytanie Arlesa nie było możliwe. – Miał dziś wyjechać, ale niecnie wkradł się do jej wieży. Całe szczęście, że tam wtedy przebywałem. Zaatakował mnie, jak widzicie, próbował zabić Atenę, a gdy na to nie pozwoliłem, przyłożył jej ostrzę do szyi i zbiegł. Jego intencje dawały jasno do zrozumienia, że planuje oddać naszą boginię Hadesowi.
– Bzdury… to wszystko bzdury – roztrząsł się Aiolia, ale Liwia widziała już, jak się powoli łamie. Stopniowo jego wiara pękała.
– Z całym szacunkiem, Wielki Mistrzu, ale Aiolos… on był najszlachetniejszym z nas – wypalił Aldebaran, a kilku innych rycerzy nieśmiało go poparło.
– Tak jak Saga, nieprawdaż? – Głos Arlesa ociekał ironią. – Kolejny pretendent do tronu, który miał własną wizję świata.
– On wcale nie chciał tego stanowiska! – krzyknął w rozpaczy Rycerz Lwa. – Wcale go nie pociągało bycie Wielkim Mistrzem! Zależało mu jedynie na pokoju na świecie!
– I może właśnie do niego dążył – powiedział sucho zamaskowany mężczyzna. – Nie planuję ugiąć się przed Hadesem ani żadnym innym bogiem, który zapragnie zdobyć nasz świat. To z pewnością pociągnie za sobą ofiary, nie mam złudzeń. Kapitulacja wobec Pana Podziemi dawała mu może złudną nadzieję na zminimalizowanie strat w ludziach.
– I Aiolos mógłby w to uwierzyć? – prychnął Milo. – Na pewno dobrze wiedział, że Hades nie pójdzie na żaden układ, to w końcu zagorzały wróg życia. Nasz przyjaciel nie był tak naiwny.
– Kiedy chcesz chronić najbliższych, zdolny jesteś do wielu irracjonalnych, a także niecnych i niehonorowych zagrań – stwierdził dobitnie Arles, przekręcając głowę w stronę Rycerza Lwa.
Aiolia cały się trząsł, lecz nie rzekł ani słowa.
Nagle zgromadzeni przed Pałacem Barana wojownicy i niżsi rangą rycerze zaszemrali niespokojnie. Wyciągnięte palce wskazywały ledwo idącą postać, którą stopniowo odsłaniały zapalone tu i ówdzie pochodnie.
Umęczony, ledwo przytomny, zakrwawiony Shura minął tłum i stękając wszedł na schody pierwszego Pałacu Zodiaku. W jego ramionach kołysało się ciało Rycerza Strzelca. Aiolia zatoczył się, zupełnie blady, podszedł do Koziorożca i bez słów pomógł ułożyć Aiolosa na kamiennych płytach u ich stóp. Liwia odwróciła wzrok, nie mogąc znieść widoku kryształowych łez, roszących twarz – przynajmniej niegdyś – najszlachetniejszego z wojowników greckiej bogini.
– Co z Ateną? – spytał przybyłego Wielki Mistrz.
W oczach Koziorożca była jakaś przepastna pustka. Zdawało się nawet, że Hiszpan nie zrozumiał pytania, lecz po chwili, bardzo wolnym ruchem głowy zaprzeczył.
– Nie było. Ciała. Nie było – rzekł płaskim głosem, po czym zamknął oczy i osunął się na posadzkę. Maska zaczął go szturchać, ale Shura stracił przytomność.
– Atena została zdradzona. – Głos Arlesa był oficjalny i ostateczny. – Zdradzona przez tych, którzy mieli jej bronić. Zostaliśmy właśnie pozbawieni jej siły, a karą będzie zagłada. Grzeszne Sanktuarium musi obmyć się z tej hańby. Być może bogowie ześlą Atenę raz jeszcze… może… Ale teraz nie pozostaje nam nic innego jak przygotować się do nierównej walki z Hadesem.
– Jak mamy z nim walczyć? To bóg! – Rycerz Ryb rozłożył ręce. – Zmiecie nas w sekundę!
– Nie, tak łatwo nas nie pokona – wysyczał Wielki Mistrz. – Nie po to zostałem zwierzchnikiem Sanktuarium, by tę władzę oddać w ręce piekielnego boga Podziemi! Zrobię wszystko, by uniemożliwić mu panowanie nad naszym światem. Od tej pory za nieposłuszeństwo będziecie cierpieć. Wykuję z was armię, zahartuję we krwi i pocie. Będziecie ostrzy i twardzi, już ja o to zadbam. Spaczone głownie przetopię, a te bezużyteczne… – tu mężczyzna zniżył głos – …złamię i wyrzucę. Złoty Rycerzu Lwa.
Aiolia uniósł na Arlesa spojrzenie opuchniętych płaczem oczu.
– Zdrajca Aiolos nie zostanie pochowany na Cmentarzu Rycerzy. Spal jego ciało, a prochy rozsyp z daleka od Sanktuarium. To twoja kara za dzisiejszą niesubordynację.
Aiolia, ten butny, pyskaty młodzieniec, nie rzekł ani słowa.
Sanktuarium właśnie zamieniało się w piekło.
