Tytuł: Mój

Oryginalny tytuł: Mine

Autor: glacis

Zgoda na tłumaczenie: Czekam

Tłumaczenie: Lampira7

Beta: Nie mam

Link: /works/58039

Mój

Jeśli nie byłby wściekły przez to co uchodziło za normalny przebieg zdarzeń, to ryk jego motocykla ukradzionego przez Wolverina spowodowałoby to.

Scott podszedł skrupulatnym, wolnym tempem do okna, nie chcąc alarmować swoich uczniów, jednocześnie nie mogąc się powstrzymać, by nie potwierdzić spojrzeniem, tego co usłyszał. Logan Nieznane Nazwisko właśnie zmierzał do mroźnej tundry w poszukiwaniu swojej przeszłości – jadąc na dumie i radośni Scotta. Ciepło zgromadziło się za jego wizjerem i musiał zacisnąć dłoń w pięść za plecami, aby utrzymać ją z daleka od przycisku przy jego uchu. Piętnaście lat bycia pod kierunkiem profesora i świadomość możliwej katastrofy były jedynymi rzeczami, które go powstrzymały.

Nie wspominając o quizie z hiszpańskiego, który właśnie zrobił niespokojnym osiemnastolatkom chodzącym do szkoły średniej.

Zacisnął zęby i stłumił warkot, który w nim narastał. Przyjął odpowiednio neutralny wyraz twarzy. Wiedział, gdzie był jego motor. Musiał go jedynie odzyskać.

I, do cholery, zrobi to.

Reszta zajęć mijała bardzo wolno. Miał reputację do utrzymania, więc starał się jak najlepiej utrzymać pozory dla swoich uczniów. Ich świat się zmienił i stał się czymś przerażającym, dlatego potrzebowali jak największej stabilności. Musiał być dla nich podporą i na pewno nie pozwoli, aby jakiś łajdacki mutant (oczywiście nie miał nic to Marii*), odwrócił jego uwagę od tego.

Po obiedzie odwiedził Danger Room i rozgromił kilku przeciwników. Później poszedł znaleźć profesora Xaviera.

— Oczywiście, że możesz, Scott.

Usłyszał w tym samym momencie, gdy zamknął drzwi.

— To takie oczywiste, czy głośno myślę?

Charles uśmiechnął się do niego.

— Po trochę każde z nich. Jestem pod wrażeniem. Powstrzymałeś się, by nie wybiec za nim.

— W ciągu ostatniej dekady nauczyłem się odrobiny powściągliwości. — Przyjął najlepsze wyrażenie zranionej godności. Tak jak przypuszczał, profesor widział przez jego fasadę.

— Może masz jej trochę za dużo.

Zraniona godność w ułamku chwili zmieniła się z udawanej na prawdziwą. Profesor podniósł rękę, zatrzymując jego protest. Jednocześnie ciepło wypełniło go w środku. Duma, miłość i zrozumienie. Niewidzialna dłoń klepnęła go w plecy. Ponownie się zrelaksował.

— Bardzo ciężko pracujesz. Rzadko pozwalasz sobie na to by się zabawić.

— Myślisz, że chcę się z nim bawić? — Scott nie musiał udawać niedowierzania.

— Myślę, że chcesz rozkwasić mu nos — odpowiedział profesor. Scott uśmiechnął się mimowolnie. — Rozstrzygaliście na tyle swój konflikt, by móc pracować jako zespół, ratując Marie, ale sytuacja między wami jest w rzeczywistości daleko od dobrej. W tej chwili jest spokojnie. Weź trochę wolnego. Pojedź do Kanady. Porozmawiaj z Loganem. — Zamilkł i uśmiechnął się dopasowując swoje wyrażenie do Scotta. — Postaraj nie zrobić nic zbyt bolesnego dla żadnego z was. A i Scott… — kontynuował —…masz własne problemy, ale Logan również. Może będziesz chciał pomóc mu w poszukiwaniach. Gdy będziesz gotowy, wróć do domu.

— Z moim motorem.

— Z Loganem.

Wiedział, że profesor potrafił odczytać jego reakcję na tę sugestię, więc nie kłopotał się odpowiedzią: „Kiedy piekło zamarznie". Jedynie machnął ręką i poszedł na piętro, aby spakować torbę. Ponieważ kiedy ostatni raz był w Kanadzie było tam jak w piekle. W piekle, które zamarzło. Zadrżał na samo wspomnienie.

Drzwi do sypialni otworzyły się i Jean weszła do środka. Zatrzymała się tuż za progiem i wpatrywała się w torbę leżącą do łóżku. Jedna z jej brwi uniosła się powoli. Poczuł, że się zarumienił.

— Wyjeżdżam, by odzyskać mój motor — wyjaśnił. Do pierwszej brwi w górze dołączyła druga. Kiedyś uważał to za urocze, teraz z jakiegoś powodu sprawiało to, że zaczynał bronić się. — Miałem zamiar ci powiedzieć. Dopiero co, skończyłem rozmawiać z profesorem.

Podeszła i pochyliła się, aby pocałować go delikatnie.

— Nie rób nic impulsywnego. Możesz się skaleczyć.

Również ją pocałował, rozchyliwszy wargi, próbując sprawić, by ten akt stał się namiętniejszy. Odsunęła się, zostawiając go z otwartymi ustami, przez co czuł się trochę głupio. Zacisnął szybko wargi i zerknął na torbę. Pojawienie się Logana, zmusiło go do spojrzenia na swój związek z Jean obiektywnie i nie był zadowolony z tego, co znalazł. Brak czułego dotyku, poczucie przyzwyczajenia. Słabe uczucie było uważane za oczywiste, a następnie uznawane przez nią za pewnik.

— Mogę sobie z tym poradzić — mruknął, czując się jeszcze bardziej głupio, mówiąc to.

Długi, chłodny palec wsunął mu się pod brodę i uniósł mu głowę, dopóki nie patrzył jej w oczy. Istniało w nich życzliwość, a to niepokoiło go, ponieważ wydawało się, że zastępowało to ciepło, które kiedyś tam było.

— Wiem, że możesz.

Znów zacisnął zęby, bo mógł przysiąc, że słyszał w jej głosie lekceważenie. Palec dotknął jego podbródka.

— Nie musisz nic udowadniać. — Potem przesunęła palcem po jego wargach. Stał nieruchomo, pozwalając jej na ten dotyk. Przechyliła głowę na bok, gdy na niego patrzyła. — Kiedy wrócisz.

Skinął głową, chociaż nie wiedział, co to miało znaczyć. Będą rozmawiać? Kochać się? Zerwą? Będą udawać, że wszystko jest w porządku, jak to już zbyt długo? Nadal próbował to zrozumieć, kiedy wyszła.

— Cholera. — Wrzucił dżinsy, spodenki, skarpetki i swetry do torby. — Nie jest psychiczny w tym związku, Jean.

Wiedział, że nie usłyszała go, ale to sprawiało, że łatwiej mu było to powiedzieć. Nie mógł tego zrobić, gdy była w pokoju. Wyglądało na to, że nie mógł powiedzieć nic, co było naprawdę ważne. Ale już nigdy więcej.

Westchnąwszy głęboko wsunął ostatnie sztuki odzieży do torby wraz z zestawem do golenia. Zarzucił torbę na ramię. W drodze do garażu, w samochodzie, na autostradzie, robił co w jego mocy, by odepchnąć niepokojące wątpliwości dotyczące Jean, jego związku z nią, chowając je w małym, zamkniętym pudełku. Robił to z każdym problemem, nad którym nie miał kontroli. Szkoda, że jego życie miłosne była uważane teraz za „problem".

Jeszcze jedna rzecz, za którą mógł obwiniać Logana.

Zignorował patentową niesprawiedliwość tej myśli i skoncentrował się na drodze. Przez całą drogę do Kanady, za śladem swojego motoru, gdzie wędrówka trwała przez całą noc i następny ranek, starał się zignorować fakt, że w takim samym stopniu, jak uciekał przed Jean to w taki sam sposób biegł w stronę Logana. Pomyśli o tym, kiedy będzie musiał. Dopiero wtedy.

Jego umysł musiał pracować w nadgodzinach, ponieważ zostawił swoją komórkę w szufladzie biurka, a komunikator w biurze.

OoO

To nie było tak trudne, jak się spodziewał. Mistuque zabiła strażnika pracującego na nocnej zmianie, a następnie przekształciła się w niego w kluczowym momencie. Dokumenty do transferu były przygotowane. Wrak konwoju, który był pokazany w filmowej wersji „Ściganego" pojawił się przez moment w jego głowie. Transport czekał na nich poza obiektem.

Szablozębny i Ropuch wciąż dochodzili do siebie, ale miał inne zasoby. Mutanci, którzy byli mu lojalni. Pieniądze. Fałszywe tożsamości. W bardzo krótkim czasie znalazł się po drugiej stronie granicy i zmierzał do kryjówki na brzegu Lac Nautgru. Rozluźnił się na miękkim skórzanym siedzeniu i zamknął oczy.

Brakowało mu gry w szachy. Tęsknił za Charlesem. Ale na pewno nie będzie tęsknił za klatką.

Zawsze będzie mu brakowało Charlesa.

Tłumiąc tą myśl, odwrócił się spoglądając przez okno, obserwując jak noc ustępuje światłu dnia.

OoO

Rozejrzał się po zamarzniętych ruinach tego, co kiedyś było imponującym wojskowym ośrodkiem badawczym i bezczynie podrapał jedną z nagich skał swoim metalowym pazurem. Adamant przeciął powierzchnię popękanego granitu, jakby ten był miękką gliną. Logan wpatrywał się w białą linię na nudnej szarości, gorąco sobie życząc, by przeszłość można było równie łatwo wyciągnąć na wierzch.

Niskie dudnienie silnika przykuło jego uwagę. Spojrzał na wyklepane klepisko, które uchodziło za drogę. Jego bystre oczy dostrzegły elegancki czarny pojazd. Przyglądając się mocniej, zobaczył karmazynowy błysk świecący w kabinie. Uśmiechnął się. To nie był przyjemny uśmiech. Był w złym humorze. Jednooki był niezłym obiektem, by się wyładować. Cyklop, chłopiec do bicia. Ładnie to brzmiało.

Nie próbował się ukryć. Opierał się o pochyłą skałę, przybierając najbardziej znudzony wyraz twarzy, gdy Cyklop przedzierał się do niego w swojej ciężarówce. Hmmm. Ładne opanowanie pojazdu. Elegancka, stróżka żwiru zatrzymała się z centymetr od czubków butów Logana. Czy ten chłopaka musiał być tak cholernie precyzyjny we wszystkim, co robił?

Jakby w odpowiedzi na jego myśl, Cyklop wysiadł gwałtownie z samochodu i zmierzał w jego kierunku niczym uosobienie Gniewu Bożego. Logan uśmiechnął się szeroko, odsłaniając przy tym zęby. Summers wykazał się odrobiną inteligencji i zatrzymał się poza zasięgiem jego ugryzienia.

— W taki oto sposób spłacasz gościnność, Wolverinie — powiedział ostro Cyklop.

Logan warknął. Gardłowy dźwięk, który rozbrzmiał z głębi jego klatki piersiowej i pokazał "harcerzykowi", jak brzmiał prawdziwy warkot. Wyraz twarzy Summersa nie zmienił się, ale Logan wyczuł ostrożność w jego zapachu.

— Mogłeś zapytać, zadufany kutasie.

— Czy powiedziałbyś tak, Jednooki? — Już znał odpowiedź na to pytanie, zanim jeszcze zadał je głośno. Cyklop wzruszył ramionami.

— Może.

— Głupie gadanie.

To wystarczyło. Summers wygłosił świętoszkowate kazanie o dobroczynności i profesorze, o trzymaniu się razem, wspólnej uprzejmości i całym tym gównie. Logan wyłączył się po pierwszym szorstkim słowie. Bardziej interesujące było obserwowanie dzieciaka.

Powąchał go.

Ciepło wznosiło się z jego skóry, gdy Cyklop kontynuował swoją tyradę. Jego policzki zarumieniły się, błysk za przyłbicą płonął jak światło nad drzwiami prostytutki, a jego pięści zaciskały się otwierały w rytm oddechu. W rześkiej, zimnej słodyczy porannego powietrza pachniał solą, aloesem i jabłkami. To była dziwna kombinacja. Logan był przez to głodny.

Nie pragnął jedynie jedzenia.

Myśl, że Cyklop był śmiesznie słodki jak na przerośniętego dziwaka, sprawiła, że przerwał swoje wąchanie. Odwrócił tą myśl i obejrzał ją pod kilkoma różnymi kątami. Nie zaskoczyła go, co sprawiło, że zaczął się zastanawiać, jak długo tak myślał. Jeannie go podniecała. Nie przypuszczał, że jej chłopak również. To wywołało u niego cichy chichot. Summers dostałby wylewu, gdyby się dowiedział.

Kiedy otworzył usta, by wtrącić się do trwającej tyrady i rozproszyć komórki mózgowe Cyklopa na cztery wiatry, był całkowicie zszokowany, gdy stwierdził, że nie mógł się ruszyć. W tej chwili uderzyły go trzy rzeczy na raz.

Jego ciało płonęło od środka na zewnątrz. Prąd przeszywał jego kości, jakby był podłączony do agregatu i ktoś właśnie włączył przełącznik. Nie stał już na własnych nogach. Wisiał w powietrzu kilka centymetrów nad ziemią. Bolało to jak sukinsyn.

Na poboczu stał wielki, czarny Land Rover i był tak rozkojarzony, że Summers krzyczał na niego i na swoje własne niesforne libido, że kompletnie przegapił jego przybycie. Obok samochodu stał mężczyzna. Rozpoznał Magneto w tej samej chwili, w której zdał sobie sprawę z trzeciej ważnej rzeczy.

Summers obrócił się i widząc zagrożenie, skoczył przed nim. Tego należało się spodziewać. Nawet jeśli Cyklop nienawidził jego wnętrzności, a bez wątpliwości tak było, profesor wpoił mu ochronę innych do tego stopnia, że prawdopodobnie broniłby nawet Magneto, jeśli nie poświęciłby czasu, aby się najpierw nad tym zastanowić. To byłoby pokrzepiacie serce, na swój głupi superbohaterski sposób, gdyby Magneto jedynie elektryzował ciało Logana.

Ale używał go.

Jako broń.

Przeciwko Scottowi.

Dokładnie w tym samym momencie, w którym zerwał przyłbicę Cyklopa z twarzy, Magneto pchnął Logana do przodu, obracając go twarzą do drugiego mężczyzny i zmuszając Logana do zaciśnięcia rąk i nóg wokół ciała drugiego mężczyzny unieruchamiając go niczym w klatce. Logan poczuł, jak jego pazury wysunęły się wbrew jego woli. Zaklął cedząc przez zęby, gdy walczył, by powstrzymać je przed przebiciem dolnej części pleców Scotta. Jego stopy wygięły się za ścięgnami Achillesa Scotta. Zmusił palce do wyprostowania się, naciskając otwarte dłonie na odsłoniętej klatce piersiowej, wyjąc z bólu z zaciśniętą szczęką, ponieważ ta pozycja trzymała pazury z dala od wrażliwego ciała.

Cyklop pytał go o coś pilnie, krzycząc mu do ucha, ale nie mógł rozróżnić słów. Nie mógł odpowiedzieć, nawet gdyby słyszał cokolwiek ponad wrzaskiem własnych mięśni i kości, walcząc z każdą cząsteczką w sobie, by nie poddać się mocy Magneto. Czuł, jak żyły wychodzą mu na wierzch, a przez mięśnie przechodzą skurcze.

Walcząc z własnymi implantami, walcząc z syrenią komendą Magneto, Logan zapadł się głęboko w podświadomość. Na poziomie instynktownym wykorzystał wszystkie zmysły, odciskając Scotta Summersa w swoim umyśle i ciele. Wciągając głęboko powietrze, skatalogował i przechowywał każdy składnik zapachu mężczyzny. Ucisk jego klatki piersiowej, ud, łydek, dłoni i skóry. Nauczył się drżenia ciała w jego ramionach. Bicie serca uwięzionego Scotta przy nim odbijało się echem w rytmie jego własnego serca. Cyklop należał do niego. Miał go chronić, nie miał być zabity. Zdeterminowany, by nie pozwolić Magneto na użycie go jako narzędzia morderstwa, Logan przeciwstawił swój umysł i duszę swojemu zdradzieckiemu ciału.

Przegrał.

Krew kapała z jego knykci, gdzie pazury zginały się w kierunku pleców Scotta, i z jego warg w miejscu gdzie wbił zęby. Pot i łzy powstałe z wysiłku spływały mu po twarzy. Wycie za jego zaciśniętych ust brzmiało jak zdławione, wysokie, nieludzkie zawodzenie.

Potem, tak nagle, jak się zaczęło, było po wszystkim.

Zbyt głęboko zakorzeniony w swojej osobistej walce, by zdać sobie sprawę, że nadszedł ratunek, Logan poddał się niesamowitemu bólowi, który rozrywał jego ciała i stracił przytomność.

OoO

Sytuacja eskalowała bez ostrzeżenia.

W jednej chwili Scott mówił Loganowi, że ma wszystkie maniery dzikiego psa wychowanego przez niedźwiedzie, a w następnej chwili Logan unosił się w powietrzu niczym ktoś uprowadzony przez kosmitów w kiepskim odcinku Z Archiwum X. Miał szeroko otwarte oczy i wyglądał na przerażonego. To samo w sobie przestraszyło Scotta. Zareagował natychmiast i nierozsądnie. Obrócił się na pięcie i zobaczył dokładnie, co tak przeraziło Logana.

Ledwo zdążył podnieść rękę do okularów i krzyknąć ostrzegawczo, zanim niewidzialna siła zerwało mu je z twarzy. Instynktownie zacisnął powieki i dopiero wtedy przypomniał sobie, że miał na sobie zapasowy wizjer, który był zbudowany na metalowej ramie. Potem świat przesunął się na swojej osi, a Logan złapał go w niedźwiedzim uścisku. Znów zaczął krzyczeć, tym razem pytał Logana, co do licha robił.

Nie minęło dużo czasu, zanim zdał sobie sprawę, że to nie wina Logana. Mężczyzna był zbyt zajęty wywracaniem się na lewą stronę, próbując nie zostać zmanipulowany przez swoje zmutowane kości. Scott nie musiał widzieć, żeby wiedzieć, jakiemu obciążeniu ulegało ciało Logana. Mięśnie przyciśnięte do niego od ucha do pięt były twarde jak żelazo i walczyły jak szalone, by się od niego oderwać.

Nie mógł nic zrobić. Twarz Logana była mocno wciśnięta w bok jego szyi. Ramiona niczym tytanowe opaski były owinięte wokół jego torsu. Czuł każdy czubek palca niczym żelazny pręt dociskając się do niego. Usłyszał szelest ostrzy u podstawy klatki piersiowej i przełknął ślinę. Oczami wyobraźni widział, co robił Logan, aby oprzeć się woli Magneto.

Kiedy krew, która nie należała do niego, zaczęła spływać mu po plecach, nie musiał już sobie tego wyobrażać. Wiedział.

Znał również moment, w którym Logan przegrał walkę, by go chronić. Cienki, piskliwy dźwięk niczym zwierzęcia umierającego w agonii, rozbrzmiał przy jego szczęce, gdy Logan zawodził naprzeciwko niemu. Sześć wyraźnych ukłuć wbiło się w skórę jego pleców, a ręce i nogi, które go więziły, zacisnęły się tak mocno, że nie mógł zaczerpnąć głębokiego oddechu.

— To nie twoja wina — wychrypiał, nie wiedząc, czy Logan go słyszał, ale i tak musiał go rozgrzeszyć. Potem usłyszał w uchu dźwięk, którego na początku nie był w stanie rozróżnić nad dźwiękiem ciężkiego oddechu Logana.

Ciężkie łomotanie łopat helikoptera. Rozpoznał wycie silnika. To był projekt profesora. Bardzo mało metalu. Całe mnóstwo stopu kompozytu i tworzywa sztucznego. Nic, czym Magneto mógłby manipulować.

Brzęczenie broni automatycznej.

Pisk opon na luźnej ziemi, gdy samochód Magneto odjechał.

Jeszcze bliżej, tak blisko, że bardziej to poczuł niż usłyszał, syk oddechu Logana na jego szyi. Jedno słowo, tak miękkie, że później nie był pewien, czy sobie tego nie wyobraził. Delikatny szept.

— Mój.

W uszach odbijał się łomot jego serca, próbującego wyrwać się z klatki piersiowej, a ciężki chrapliwy oddech był bolesny, gdy jego ściśnięte płuca próbowały zaczerpnąć powietrze.

Odwróciwszy swoją pozbawioną wizjera twarz, wtulił się w Logana, chowając oblicze w szczeciniastym bokobrodze i czekał na ratunek. Na szczęście nastąpiło to wkrótce potem.

OoO

Pierwszą reakcją Charlesa na ucieczkę Erika był całkowity brak reakcji. To samo w sobie było niepokojące. Nie powinien być w konflikcie. Erik był starym przyjacielem, ale także jego największym wrogiem. Oczarował ku zakładzie te same mutanty, którymi chciał przewodzić i chronić, po prostu celując w każdego normalnego człowieka jako wroga mutantów. Powinien przynajmniej czuć się oburzony. Pędzić do akcji, aby upewnić się, że Magneto zostanie złapany i zaprowadzony z powrotem do aresztu. Z całą pewnością nie powinien odczuwać ulgi.

Erik zawsze sprawiał, że był niepewny swoich myśli.

Czytanie w ludzkim umyśle jak w otwartej księdze było bezużyteczne, gdy serce było poza zasięgiem. Charles wziął głęboki oddech.

— Jean, zadzwoń do Scotta.

Jej szeroko otwarte oczy nie były uspokajające. Komórka Scotta odezwała się… w jego biurze.

Jego odpowiedź na to była jednoznaczna. Cholera.

Zgadza się.

Zaprowadziła go do sali, gdzie był Cerebro. Storm czekała tam na niego. Kolejne kilka godzin było rozmytą aktywnością. Podjął kilka prób z Cerebro z mieszanymi rezultatami. Jego własne myśli były zbyt chaotyczne. Kolidowały z jego zdolnością do skupienia się. Potrzebował swojego zastępczego syna u boku. Potrzebował swojego starego przyjaciela. Potrzebował ich obu bezpiecznych i w zasięgu.

Nie dostawał niczego, czego potrzebował.

Za drugim razem, gdy założył hełm Cerebro, zmusił się do koncentracji, ściskając podłokietnik krzesła, aż bolały go palce. Vertigo zadziałał na niego jak zawsze i jak zwykle kontrolował żołądek siła woli. Wreszcie udało mu się znaleźć ślad Scotta.

Świat skurczył się do pojedynczego punktu kontaktu, a następnie rozbłysnął jak elektrody w jego mózgu. Charakterystyczny posmak, który był osobistym podpisem Erika, zderzył się ze świeżym jabłkowym zapachem Scotta i ziemistą siłą Logana. Wszystko w jednym miejscu. Wszystko na raz.

Zerwał hełm i krzyknął do Jean, mentalnym głosem dodając pilności fizycznemu. Nie mieli czasu. Nie mam czasu, jeśli miał go uratować.

Nie mógł, nawet za cenę swojego życia, zdecydować, "kogo" tak pilnie chciał ratować. Nie pozwalał sobie o tym myśleć. Po prostu nie mieli na to czasu.

OoO

Jean wyskoczyła ze śmigłowca, zanim osiadł na ziemi. Sięgnęła umysłem do Scotta, zanim ekipa poszukiwawcza dotarła do dwóch splecionych postaci leżących na skałach. Jego myśli były zdezorientowane, ale nie wykazywał oznak kontuzji ani skrajnego bólu. Uspokojona, sięgnęła do umysłu nieprzytomnego Logana.

Ogień przeszył jej mógł i napiął mięśnie. Zgięła się w pół, prawie wymiotując z bólu, który odnalazła.

Koc spokoju otulił jej umysł, oddalając ją od obrażeń Logana. Wydyszała zduszone podziękowanie w kierunku profesora. Kiedy mężczyźni zostali przeniesieni na pojedyncze nosze i przeniesieni do wnęki samolotu, ponownie sięgnęła do jego umysły z dużą większą ostrożnością.

To, co znalazła, nie było uspokajające. Żadnych myśli powyżej linii podstawowego instynktownego zachowania. Brak słów, w ogóle żadnej mentalnej werbalizacji. Nie znalazła "Logana", tylko wyraźny smak "Wolverine'a" w czystej, pierwotnej formie. Zadrżała.

To nie było właściwe, aby takie myśli były ekscytujące. Potrzebowali, żeby była lekarzem, a nie kobietą. Zwłaszcza wtedy, gdy mężczyzna, któremu była obecnie oddana, był w możliwym niebezpieczeństwie ze strony obiektu jej fascynacji.

Spychając nieodpowiednie reakcje tak daleko, jak tylko mogła przeprowadziła wstępne badania. To, co znalazła, było prawie tak fascynujące, jak podstawowa osobowość mutanta, która stworzyła fundamenty Logana. Będąc w laboratorium medycznym, mając dostęp do swojego sprzętu, była w stanie potwierdzić swoje wstępne diagnozy.

Logan doznał poważnych uszkodzeń każdej większej grupy mięśni w swoim ciele. Ścięgna zostały rozerwane. Stawy zwichnięte. Każdy knykć obu rąk został wybity ze swojego miejsca. W każdej kości były pęknięcia włosowate, prostopadłe do wyścielających je implantów adamantium. Dosłownie złamał każdą kość w swoim ciele i rozerwał każdy mięsień i staw, żeby nie skrzywdzić Scotta.

Łzy ugrzęzły je w gardle. To był poziom powściągliwości i opiekuńczości, którego nawet nie mogła sobie wyobrazić. Przełknęła ślinę i podniosła wzrok, by dostrzec spojrzenie granatowych oczu Scotta za rubinowymi, kwarcowymi soczewkami. Obserwował ją stale. Oddała mu spojrzenie.

— Czy z nim będzie wszystko dobrze? — zapytał Scott.

— Nie wiem — odpowiedziała tak szczerze, jak tylko mogła. — On… bardzo się zranił, próbując się chronić. — Obeszła stół do badań i sięgnęła po ściereczkę i krem z antybiotykiem. — Nie udało mu się to całkowicie…

— Zrobił wszystko, co mógł!

Szybka obrona Scotta mężczyzny, którym jak twierdził, gardził, kazała jej się zatrzymać. Spojrzała na tył głowy Scotta. Był pochylony do przodu. Zaryzykowała i zanurzyła się płytko w jego myślach. Jej ręce zatrzymały się przez to, co znalazła.

Wdzięczność. Żal, Sfrustrowany gniew. Wspólny ból. Groza. Ochrona. Skręcona nić pożądania.

To ostatnie sprawiło, że zadrżały jej ręce.

Sama odpowiadała Loganowi na pierwotnym poziomie. Nie mogła winić Scotta za to samo. Z pewnością nie mogła go winić za emocje tak głęboko pogrzebane, że prawdopodobnie sam nie zdawał sobie z ich sprawę. Znała swojego chłopaka. Wyglądało na to, że w jego niechęci do Logana było coś więcej niż zwykła zazdrość.

Z jakiegoś powodu ta myśl sprawiła, że się uśmiechnęła. Może nie tylko ona czuła się skrępowana ich związkiem. Może nie tylko ona miała ochotę wędrować.

I może nie była jedyną w ich związku, która miała ochotę na Logana.

Smarując kremem płytkie nacięcia i owijając je gazą, pocieszająco pogładziła włosy Scotta.

— Minie trochę czasu, zanim się obudzi. Dlaczego się nie odprężysz i nie spróbujesz się trochę przespać? Jego ciało samo się regeneruje, ale będzie musiał się wygoić, zanim będziemy mogli was rozplątać.

— Nie sądzisz, że wystarczy odrobina smaru i duża para szczypiec? — W głosie Scotta była powierzchowna nadzieja i nerwowość. Potrząsnęła głową.

— Bardzo dobrze cię trzyma. Jedynym sposobem, w jaki moglibyśmy was rozdzielić jest odcięcie mu rąk i nóg. Nie sądzę, żeby nawet czynnik lecznicy Logana mógłby naprawić tak duże obrażenia. Utknąłeś na pewien czas.

Więcej zobaczyła niż usłyszała jego westchnienie. Nie protestował dalej. Po prostu oparł głowę na ramieniu Logana, owijając mocniej ramiona wokół jego talii. Zamknął oczy.

Wyglądał na niesamowicie wygodnego.

Starała się o tym nie myśleć.

OoO

Auć.

Zmęczony.

Ból. Wszędzie.

Minęło cholernie dużo czasu, zanim świat wrócił do normy. Kiedy to zrobił, pierwszą rzeczą, jaką poczuł był pot i jabłka.

Bolały go ramiona i biodra. Miał wrażenie, że jego ręce uderzały w solidny cement od wielu godzin. Jego wzrok był zamglony.

Na drugi rzut oka może nie.

Logan skoncentrował się na przywróceniu ostrości widzenia i w końcu zorientował się, że to, na co patrzył, było zbyt bliskie, aby skupić na tym wzrok. Opadające, brązowe włosy i rozrzucone piegi na bladej skórze. Pojedyncza kropla potu spłynęła mu po kości policzkowej centymetr od czubka nosa. Wiedział cienkie, małe włosy na powierzchni wzdłuż linii włosów, przecięte czarnym metalem.

Zamrugał.

Powąchał ponownie.

Eksperymentalnie zgiął ręce i nogi.

Mężczyzna śpiący w jego ramionach pociągnął nosem i przesunął się bliżej. Nie był pewien, bo nie mógł sobie przypomnieć, kiedy ostatnio ktoś to z nim robił, ale miał okropne podejrzenie, że on i owinięty w jego ramionach pachnący mężczyzna przytulali się do siebie.

Uderzyły go dwie rzeczy na raz.

Facet w jego ramionach to był Scott Summers, a jego ciało nie spieszyło się, by go puścić.

Jego ciało mogło się poruszać, a jego mózg krzyczał na niego, żeby odsunął się od Scotta Summersa.

Ponieważ jego kości rzeczywiście znów były mu posłuszne, odwinął swoje kończyny od Cyklopa i rzucił się w odległy kąt laboratorium medycznego. Wyszczerzył zęby w grymasie, a jego pazury odruchowo wysunęły się. Rozejrzał się w poszukiwaniu zagrożenia, które było ostatnią rzeczą, jaką zapamiętał.

Jedyne, co widział, to Storm. Wyglądała na zdezorientowaną.

Nie tak zdezorientowaną, jak się czuł.

— Magneto? — zapytał, jednak brzmiało to bardziej jak: "Mmmgnm"". Kilka razy przełknął ślinę i rozciągnął mięśnie wzdłuż szczęki. Gówno. One również bolały. Z roztargnieniem schował pazury i skrzywił się.

Sukinsyn. Bolały go nawet włosy z tyłu dłoni. Miał skurcze w nogach i siedział w mniej niż pełnej gracji przykucnięciu.

— Wszystko w porządku?

Głos dochodził z drugiej strony stołu egzaminacyjnego. Spojrzał w górę. Na współ siedząc, na wpół klęcząc Cyklop patrzył na niego przez dolne szczeble stołu. Wyglądało na to, że przestraszył dzieciaka, kiedy od niego uciekł. Wzruszył przepraszająco ramionami, po czym skinął głową. Powoli.

Bolała go szyja.

Summers podniósł się na nogi i przywarł do boku łóżka. Sądząc po sposobie, w jaki się trzymał, sam nie był w najlepszej formie. Storm podeszła z lekkim wahaniem w stronę Logana. Zamknął usta, zasłaniając zęby, starając się wyglądać nieszkodliwie. Nie kupiła tego, ale uznała to za zabawę i podeszła, by przykucnąć obok niego. Powąchał. Pachniała ładnie, czysto i szczypiąco jak śnieg. Nie tak dobrze jak jabłkowy cydr, który tam był, ale wciąż… zamrugał.

Cóż, do diabła.

Spojrzał w dół na erekcję rosnącą między jego nogami, potem z boku na Ororo, która wyglądała na nerwową, i na Cyklopa, który zginął się w pasie, rozciągając plecy.

Eksponując nogi.

Podkreślając swój tyłek.

Logan znów ruszył się instynktownie, przemykając obok Storma, omijając Cyklopa, kierując się korytarzem do przydzielonego mu pokoju tak szybko, jak tylko mogły ponieść go nogi. Nie wyszedł przez resztę nocy.

Jean przyszła do niego raz. Odmówił otwarcia drzwi. Poczuł lekkie łaskotanie z tyłu czaszki i ryknął:

— Wynoś się z mojej głowy!

Uczucie zniknęło, podobnie jak ona. Nikt inny nie przeszkadzał mu do śniadania.

Ze wszystkich ludzi, których mogli posłać po niego, to musiał być ta, której nie mógł odrzucić. Marie wyglądała na rozdartą między uszczęśliwieniem go, a niepewnością, czy chciał ją zobaczyć. Uściskał ją ostrożnie i poszedł za nią, by zjeść naleśniki.

Śniadanie minęło w rozmyciu. Mówiła o przyjaciołach, szkole i jakimś dzieciaku o imieniu Bobby. Zapytała go tylko raz, czy wrócił, żeby zostać. Spojrzał na nią intensywnie. Przez chwilę bawiła się jajkami, a potem zapytała go, co znalazł w Kanadzie.

— Niewiele — powiedział do własnego talerza. — Kim jest więc Bobby?

Przyjrzała mu się uważnie, po czym podążyła za jego przykładem. Po śniadaniu poszła na zajęcia. Spojrzał na Jean. Przekrzywiła głowę patrząc na niego. Potrząsnął swoją. Potem wybrał się na spacer.

Godzinna wędrówki po wzgórzach północnej części stanu Nowy Jork usunęła resztki bólu z jego mięśni. Usiadł na zboczu wzgórza i wpatrywał się w teren szkoły. Nie miał zielonego pojęcia, co dalej. Duża jego część chciała wrócić do Kanady i znaleźć trop, na którym skończył.

Mniejsza, ale uparta część niego nie chciała odejść.

Małe łaskotanie powróciło, tym razem lżejsze, prawie tak, jakby ktoś pukał zamiast szturchać. Jego czoło zmarszczyło się na to doznanie i zapytał głośno, czując się głupio:

— Tak?

Czy możemy porozmawiać? - zapytał głos profesora w jego głowie. Logan skoncentrował się na mówieniu w myślach "Tak" i rzeczywiście poczuł, jak profesor się wzdrygnął.

— Przepraszam — ponownie odezwał się na głos. Tak było łatwiej, nawet jeśli czuł się jak idiota, rozmawiając z powietrzem. — Nie chciałem krzyczeć.

W porządku. Kiedy wrócisz do domu?

— Za chwilę?

Jeśli będzie to w porządku, to chciałbym się z tobą spotkać w twoim pokoju.

Pokiwał głową. Profesor wycofał się z jego myśli tak delikatnie, jak wszedł.

Dotrzymując słowa, profesor czekał na niego w korytarzu przed jego pokojem. To było trochę dziwne być gospodarzem w domu drugiego mężczyzny, ale otworzył drzwi i dał znak Xavierowi, żeby wszedł pierwszy. Z prawie niedostrzegalnym jękiem wózek potoczył się do przodu i odwrócił się, aby profesor był przodem do niego. Logan usiadł na skraju łóżka.

— Chciałem dać ci aktualne informacje. Magneto został schwytany. Wygląda na to, że Mystique nie wyrobiła się na zakręcie. Byli nieprzytomni we wraku, kiedy dogoniła ich policja i byli w stanie ich uwięzić, zanim zdążyli się obudzić i walczyć.

Logan skinął głową, nie do końca pewien, co powiedzieć. Zadowolenie było czymś, co przyszło mu do głowy, ale było coś w profesorze, co sprawiło, że nie chciał tego wyrażać, bez względu na to, że Magneto go skrzywdził i prawie zmusił do zabicia Cyklopa. Twarz starszego mężczyzny była pozbawiona wyrazu, ale jego zapach był smutny. Stare przywiązanie. Stara strata.

— Zastanawiałem się, czy mógłbym poprosić cię o przysługę, zanim wrócisz do swojej misji.

Rzucił profesorowi sceptyczne spojrzenie. Sprawiło, że brzmiało to tak, jakby był Don Kichotem czy coś. Zanim zdążył to powiedzieć, Xavier kontynuował:

— Jeśli czujesz się na siłach, żeby zrobić jakiś trening, może mógłbyś zademonstrować uczniom pewne ruchy służące do samoobrony?

Spokojne spojrzenie brązowych oczu przygwoździło go w miejscu. Prosił o niewiele. Właściwie to było nic. Od lat zarabiał na życie jako wojownik. Dzieciaki prawdopodobnie skorzystałyby z jego doświadczenia.

Znowu skinął głową.

— Muszę najpierw się rozruszać, zanim spróbuję coś komukolwiek pokazać.

Czuł się uzdrowiony, ale nie wiedział, ile szkód wyrządził Magneto i nie chciał upaść na tyłek przez całą szkołą.

Przed Cyklopem.

— Możesz korzystać swobodnie z Danger Room.

Spojrzał z ukosa na profesora, który opowiadał o obiektach szkoleniowych w szkole. Logan uśmiechnął się. Właściwie brzmiało to zabawnie. Niewiele różnił się od podziemnych klatek, w których walczył, żeby się utrzymać. Tylko mniejsza szansa na kopnięcie w jądra.

— Cieszymy się, że jesteś z nami, Loganie — powiedział Xavier z cichą szczerością, przerywając jego wędrujące myśli. — Osobiście chciałem ci podziękować za narażenie się na śmiertelne niebezpieczeństwo w celu ochrony Scotta. Wiele on dla mnie znaczy.

Logan pochylił głowę i spojrzał na narzutę. Po chwili usłyszał otwierające się drzwi i cichy warkot wózka inwalidzkiego, gdy profesor wyjechał z jego pokoju. Minęło dużo czasu, zanim w końcu wstał z łóżka i zszedł do piwnicy szkoły w poszukiwaniu Danger Roomu.

Usłyszał ich, zanim dotarł do pokoju. Jasne, jego słuch był niesamowity, ale ściany były wzmocnione, jednak nawet normalny człowiek mógł usłyszeć, że Jean i Scott nie byli teraz w najlepszych stosunkach.

Zatrzymując się na korytarzu przed pokojem, podsłuchiwał bezwstydnie.

—... bez pośpiechu… — Solidne pacnięcie stopy uderzającej o ciało, a następnie sapnięcie uciekającego powietrza. —... odpuści. Gdzie byliśmy? — Jean brzmiała na naprawdę wkurzoną na Scotta.

—... nie tak, że miałem duży wybór… — Kolejne westchnienie, a potem poślizg, a następnie łopot i hałas upadku, który brzmiał jak uderzenie w podłogę. — Poza tym, dlaczego się denerwujesz?

Uderzenie skóry o skórę, ucięty jęk i kilka uderzeń z rzędu.

— Absolutnie… bez powodu… — Świszczący oddech, gdy przełykano powietrze, potem jadowite stwierdzenie: — Czy powinnam być zazdrosna?

Uderzenie dużego ciała odbijającego się od ściany, potem kilka kroków i pozbawiony wyrazu głos Scotta:

— Czy masz?

Gwałtowne kroki, potem świst powietrza lecącego ciała, po którym nastąpiło podwójny łomot. W końcu Jean odpowiedziała równie bez emocjonalnie.

— Nie.

Kiedy nie było już odgłosów walki i ciekawych fragmentów kłótni, Logan otworzył drzwi.

— Czy to impreza prywatna, czy ktoś może dołączyć do zabawy?

Jego wejście rozproszyło Cyklopa, który odwrócił się, by na niego spojrzeć, gdy Jean rzuciła się na niego. Nieprzygotowany na to, przyjął cały impet ataku, a ona uderzyła go znacznie mocniej niż zamierzała. Głowa Scotta odbiła się od ściany i osunął się bez życia na podłogę. Przeturlała się razem z nim, wciąż podnosząc rękę, zaciśniętą w pięść, gotową do ponownego uderzenia.

Ten widok wywołał u Logana szaleńczą reakcję i był na niej, zanim się zorientował, że się poruszył. Warknął jedno słowo:

— Mój!

I jednym machnięciem powalił ją całkowicie na podłogę. Jego pazury wciąż się wysuwały, gdy nawiązał kontakt, w przeciwnym razie pociąłby ją na kawałki. Przeleciała przez pokój i wylądowała w przeciwległym rogu przy drzwiach. Wstrząśnięta wpatrywała się w niego, nie próbując się poruszyć.

Jej szok uratował jej życie.

Po zlikwidowaniu zagrożenia Wolverine pochylił się nad nieruchomą postacią Cyklopa. Jedna ręka została wysunięta do przodu i lekko postukała w czubek brązowej głowy. Z prawie bezgłośnym jękiem ciało drgnęło, a za wizjerem pojawił się zwyczajowy, rubinowy blask, gdy Scott mrugnął, otwierając oczy.

— Scott? — Jean podkradła się do przodu.

Wolverine wyczuł ją. Odwrócił się z warknięciem i podszedł do niej. Wykazując doskonały instynkt przetrwania, Jean wyskoczyła zza drzwi i zatrzasnęła je między nimi.

— Logan? — Scott brzmiał na oszołomionego, ale jego głos był wystarczająco silny, aby zwrócić uwagę Wolverina. Odwrócił się w jego stronę, wyciągając pazury. — Cholera! — W jego głosie był strach. W jego zapachu. To niepokoiło Wolverina.

Machnął raz, dwa, trzy razy pazurami. Materiał rozstąpił się jak masło przed gorącym nożem, bez widocznego śladu na bladym ciele pod czarną tkaniną. Cyklop zamarł. Wolverine chrząknął z przyjemności. Wolał to bardziej.

Kończyny pod nim poruszały się, a on użył tych ruchów, by przygwoździć je do ziemi. Jego dłonie poruszały się po skórze i mięśniach, ucząc się ciała, naginając je do swoich potrzeb. Jego usta podążały za jego dłońmi, smakując i gryząc, trącając nosem, dopóki ruchy się nie zmieniły, poruszając się w jego kierunku zamiast oddalając się. Czuł ciepło na skórze, słono-słodki posmak na języku, a uszy wypełniały mu ciche, zranione dźwięki. Stracił kontrolę nad swoimi zmysłami, kiedy stracił kontrolę nad sytuacją, a one zabrały go tam, gdzie musiał być.

Wokół Scotta. Przy Scottcie. Wewnątrz Scotta. Mając Scotta.

Poczuł zapach nasienia zmieszanego z potem i poczuł, jak uścisk doprowadzał go do spełnienia. Ciało Cyklopa szarpnęło się pod nim, a on trzymał się resztkami sił. Ugryzł mocno ciało pod ustami, smakując pot i krew, radując się ucztą dla swoich zmysłów. Kiedy w końcu doszedł, zawył.

Scott również.

OoO

Charles właśnie odprawił ostatniego ucznia ze swojego gabinetu po zajęciach z fizyki, kiedy mentalny krzyk Jean zwrócił jego uwagę. Koncentrując się na jej wizualnym opisie wydarzeń z Danger Roomie, bez wysiłku sięgnął umysłem, aby monitorować sytuację. Nie spodziewał się, że Logan zaatakuje Scotta i Jean, nie po opiekuńczości, jaką okazał mężczyźnie, gdy zostali zaatakowani przez Erika.

Atmosfera mentalna w Danger Room przypominała bagno. Mroczna, przegrzana i niesamowicie wilgotna. Wszędzie krążyło niewiele spójnych myśli i wiele szalejących zwierzęcych instynktów. Umysł Logana był wyraźnie pierwotny i Charles szybko zrezygnował z prób znalezienia jakiejkolwiek logiki, do której mógł się w nim odwołać. Czerpiąc ze swojej znajomości i uczucia do Scotta, zagłębił się w umysł swojego wieloletniego ucznia.

Tam, w zasadzie, utknął, zamrożony w szoku.

Pasja, w pomalowanym na czerwono świecie, ciepło, ruch i reakcja zaprzeczająca protestom, jeśli w ogóle można było je wywołać, kiedy był tak przytłoczony. Charles wsunął się głębiej w myśli Scotta, nie mogąc się powstrzymać, zafascynowany, obezwładniony razem ze Scottem.

Synapsy roziskrzały się losowo, czyniąc Scotta niezdolnym do rozsądku. Jego normalnie ściśle kontrolowany protegowany był całkowicie poza kontrolą. Świat Scotta składał się z zębów drapiących bok jego szyi, czubków pazurów tworzących ogniste hieroglify wzdłuż jego boków, masywnych ud rozciągających jego nogi, rozgrzanego do białości ciepła w jego centrum, które popychało go przez ból w przyjemność, którą…. nigdy wcześniej nie doświadczył. Jego kolana były zaciśnięte pod przedramionami Logana, jego głowa była odchylona do tyłu, gdy usta Logana atakowały jego gardło, szczękę, policzki, usta. Jego ciężar spoczywał na jego ramionach, gdy Logan wbijał się w niego głęboko, wywołując niesamowite doznania z każdym pchnięciem, przeciążając go i sprawiając, że to pokochał.

Charles poczuł, jak napięcie sięgnęło szczytu, poczuł krzyk Scotta, wycie Logana. Poczuł, jak wspólnie przeżywają rozkosz. Ramiona Scotta automatycznie owinęły się wokół pleców Logana, trzymając go blisko. Usłyszał, jak Logan szeptał jedno słowo "Mój" raz po raz w skórę Scotta. Poczuł odpowiedź, której Scott nie mógł udzielić, udzieloną przez dotyk, zaakceptowaną przez skórę.

Wyrwał swój umysł ze Scotta ze znacznie mniejszą finezją, niż zwykle okazywał. Na szczęście Scott był zbyt pochłonięty Loganem, żeby to zauważyć. Przełykając, by złagodzić suchość w ustach. Zmartwiony uświadomił sobie, że dyszał, gdy wysłał uspokajające zapewnienie do Jean, że ze Scottem było wszystko w porządku. To pozostałości po opiekuńczości Logana, którą miał po ataku Magneto - zapewnił ją. Przejawia się jako zaborczość. Scott jest bezpieczny z Loganem. Inni mogą nie być. Powiedział jej, żeby odcięła dostęp do Danger Room, dopóki mężczyźni nie wyjdą sami. Na początku była sceptyczna, ale wzmocnił to zapewnienie mentalnym rozkazem i zrobiła, jak jej kazał.

Patrząc niewidzącym wzrokiem przez okno, Charles stanowczo nakazał swojemu ciału uspokoić się i uśmiechnął się do siebie. Umysł z pewnością był główną strefą erogenną, a seks w jego przypadku, w tym przypadku, mógł rozgrywać się jedynie w umyśle. Uśmiech stał się krzywi i samoświadomy. Uznając ironię, jak również potrzebę, zadzwonił do naczelnika więzienia o zaostrzonym rygorze, w którym przybywał Erik. Przybędzie z wizytą.

Już wkrótce.

Koniec

*Nieprzetłumaczalna gra słów. Rouge można przetłumaczyć na polski jako łajdak, a Maria przyjęła je jako swój pseudonim.