Pierścień obracał się powoli w powietrzu, niespiesznie opadając z powrotem na dłoń Archanioła. Nie był to pierwszy raz, kiedy bawił się nim, wręcz przeciwnie, od pewnego czasu większość wolnego czasu, jeżeli nie spędzał go z Marą, poświęcał właśnie na tę czynność. Pozwalało mu to na skupienie myśli... i zastanawianie się po raz kolejny, kiedy uda mu się poprosić dziewczynę o rękę.

Nie należało to do łatwych czynności! Omojska księżniczka zdawała się niczego nie podejrzewać i właśnie to sprawiało, że za każdym razem załamywał ręce, kiedy jego plan był demaskowany w nieświadomy sposób. Nikt z jego dworu nie miał wątpliwości, że w głębi duszy był romantykiem i perfekcjonistą. A to, że Mara niweczyła jego plany, to inna sprawa.

Z zamyślenia wyrwał go trzask. Powietrze zawrzało w jednym punkcie, a zaraz potem zmaterializowała się dość sporych rozmiarów błękitna koperta z wygrawerowanym stuokim pawiem, która dryfowała przez kilka sekund, by wkrótce upaść na gruby dywan. Głośno. Jakim cudem koperta, nawet duża, mogła ważyć tak dużo...? Czyżby była to jakaś niezwykle obfita korespondencja, która musiała koniecznie być przekazana w tradycyjny sposób? Nie, raczej nie, ostatnio przecież światu nie groziła zagłada, limit katastrof został wyczerpany na parę najbliższych lat. Cóż zatem...?

Odłożył pierścień na blat biurka, wstał z krzesła i ostrożnie zbliżył się do koperty. Gdy tylko dotknął papieru, koperta wystrzeliła z siebie promienie światła, tworząc projekcję postaci. Pewnej bardzo, bardzo dobrze mu znanej postaci, która przez krótką chwilę zdawała się nie wiedzieć, co się dzieje, ale która zaraz doszła do siebie.

-Cal...?

-Kopę lat, stary! Nie sądziłem, że tak szybko zostanę wywołany!- z głosu złodzieja biła niezwykła pogoda ducha. -Normalnie użyłbym kryształowej kuli, ale to bardzo wyjątkowa sytuacja.

-Właśnie widzę. O co chodzi?

Jako władca demonów, Archanioł cenił konkrety. Przeczucie podpowiadało mu, że konwersacja będzie dotyczyła bardzo konkretnych rzeczy, zwłaszcza że twarz Calibana nabrała wyjątkowo poważnego wyrazu - tego samego co wtedy, gdy zajęty był swoim zawodem.

-Zanim zaczniemy, musisz przysiąc, że w tej i wszystkich następnych rozmowach będziesz używał trybu przypuszczającego.

-Dlaczego?

-Wyjaśnię tylko pod tym warunkiem. Jeżeli nie jesteś na to gotowy, ta koperta jest zaopatrzona w mechanizm autodestrukcji i przenośnego Mintusa, który sprawi, że zapomnisz o ostatnich pięciu minutach na dobre. Przetestowaliśmy!

-Ale!

-Wybacz stary, ale musimy. Czas nas goni, masz jeszcze piętnaście sekund na decyzję.

Zrozumiał, dlaczego waga koperty - teraz już niebezpiecznie pobłyskującej - odstawała od normy. Jeżeli dany przedmiot nie był z góry do tego przeznaczony, magia nadawała mu dodatkowego ciężaru, który dało się usunąć tylko zdolnym czarydziejom i rzemieślnikom. Cholera! Jakim cudem tego nie wyczułem?!, pomyślał, wiedząc, że ma niewiele czasu na decyzję.

Mówi się, że ciekawość jest pierwszym krokiem do piekła... Archanioł już w nim był, nawet nad nim panował. Cóż więc mu szkodziło?

-Dobra, przysięgam!

Caliban uśmiechnął się, gdy koperta przestała mrugać. Magia stwierdziła prawdziwość słów króla, mógł zatem przejść do sedna sprawy.

#^#

Następnym razem Archanioł był już przygotowany na każdą ewentualność, a także, co najważniejsze - to on organizował rozmowę. Uprzednio wezwawszy swojego nadwornego krawca, usiadł w fotelu i przy pomocy kryształowej kuli zadzwonił do następczyni tronu Omois, która, na szczęście dla wszystkich, odebrała za pierwszym razem.

-Szanowna Taro, jak miło cię słyszeć!

-Ciebie też, Archaniele- zaśmiała się, odkładając czytaną przez siebie gazetę.

-Mam nadzieję, że masz teraz trochę wolnego czasu. Chciałbym omówić z tobą... pewną kwestię.

Czarydziejka zmarszczyła na chwilę brwi w skupieniu.

-Czyżby chodziło znów o Marę?

-Nie!- natychmiast zaprotestował, po czym zorientował się, jak młodo i niedojrzale musiał zabrzmieć, co z kolei sprawiło, że na jego policzkach zakwitł lekki rumieniec.

-Żartowałam, żartowałam!- przetarła załzawione ze śmiechu oczy. -Cal uprzedzał, że będziesz chciał porozmawiać ze mną na temat tego wydarzenia.

-W sumie miał rację... jednak ta rozmowa będzie skupiona na ubraniach.

-Ubraniach?

Widząc zdziwioną minę przyjaciółki, Archanioł zadzwonił dzwonkiem. Wówczas drzwi otworzyły się, a w pole widzenia Tary wkroczył złotowłosy, wysoki, elegancko ubrany demon, którego stylizację dopełniał równie wytworny neseser. Ukłoniwszy się swemu władcy, krawiec wyciągnął z torby szkicownik i uwolnił w powietrze próbniki tkanin, z których nie znał nawet połowy nazw, niezliczonej liczby kolorów oraz przybory do pisania.

Kiedy przygotował się, oddał hołd omojskiej księżniczce.

-Wasza Wysokość, bez zbędnych formalności... Proszę opowiedzieć mi o swoich najskrytszych marzeniach!

-...co?

-W końcu chodzi najpiękniejszą suknię w życiu Waszej Wysokości!

-Archaniele?- na twarzy Tary malowało się coraz większe zdumienie. -Czy chcesz powiedzieć, że...?

-Zgadza się, to mój prezent na wasz ślub, gdyby kiedykolwiek miał się odbyć! Rad'ixas z wielką przyjemnością zaprojektuje twoją suknię, lub suknie, zależy, na co się zdecydujesz, a jak wiadomo, nasi projektanci mody i krawcy są najlepsi w swoim fachu. Istnienie zmieniaczek to potwierdzi!

-Proszę się o nic nie martwić, dzięki wymiarowi kieszeniowemu zmieniaczki Waszej Wysokości mamy dostęp do wszystkich potrzebnych do zamówienia wymiarów. Dodam również, że suknia na wielki dzień zostanie tam przekazana, dzięki czemu nikt wcześniej, szczególnie szanowny narzeczony, nie ujrzy jej przed czasem.

Warto było zdecydować się na taki prezent choćby tylko i dla uśmiechu, którym Tara go obdarzyła. Jej oczy błyszczały niczym kamienie znajdujące się w pierścieniu przeznaczonym dla jej siostry, a nawet bardziej, jeśli to możliwe. Tak, znacznie bardziej - sprawiło to, że jego pierś wypełniła duma, w końcu nie każdy był w stanie wprawić następczynię omojskiego tronu w taki stan. Poza tym dawało mu to kolejny argument w grze, którą zaproponował mu Caliban.

-Dobrze, to wy rozmawiajcie, a ja pójdę się przejść- oznajmił, przeciągając się.

-Dziękuję ci! Bardzo, bardzo dziękuję!

-Podziękujesz mi, jak to całe przedsięwzięcie zakończy się powodzeniem.

Jak się później okazało, jego spacer trwał bardzo długo. Również dlatego, że jeden z jego sekretarzy zauważył - słusznie zresztą - iż będzie musiał zastanowić się nad relacjami dyplomatycznymi między demonami a Omois i Lankovitem.

Dwie omojskie księżniczki w związku małżeńskim z "obcokrajowcami"? To może być zbytnim szokiem dla Lisbeth, ale nie, żeby go to zbytnio obchodziło.


Intensywność kolejnych tygodni nie zdziwiła Tary, jednak nie spodziewała się, że powrót do wykonywania wielu rzeczy bez pomocy magii aż tak ją zmęczy. Perspektywy były jednak wspaniałe, o co postarała się Gloria: całość menu dopieszczono do gustów zarówno pary młodej, jak i gości z całej galaktyki, zaproszenia rozesłane, muzyka dobrana, prezenty dla gości oczekiwały na zapakowanie, a zaprojektowane przez królewskich krawców z planety demonów stroje przyprawiały ją o przyjemną lekkość bytu. Nie mogła doczekać się, aż założy je w dniu ślubu!

Tym, co pozostało, było tylko i aż znalezienie miejsca, w którym miałaby miejsce ceremonia. Oczywiście nie mogła ona mieć miejsca Omois ze względów oczywistych; na Ziemi również stanowiłoby to wielkie wyzwanie, zwłaszcza, że nawet pod wpływem wszystkich możliwych zaklęć kamuflujących i iluzji czarydziejom zdarzało się przepaść i wywołać zamieszanie wśród mieszkańców niemagicznej planety. A tylko tego by brakowało - międzygalaktycznego przypału w związku z organizacją półlegalnej ceremonii.

Odpowiedź przyszła sama, kiedy udała się do Żywego Zamku w Travii w towarzystwie Glorii i Fabrycego. Duch Zamku, piękny, srebrny jednorożec o złotym rogu, przywitał je na jednym z obrazów, wyrażając swoją radość poprzez fajerwerki, które rozbłysły w obrazach dookoła. Władcy królestwa Lankovitu pogodzili się już dawno z tym, że jednorożec, który znajdował się również w godle ich królestwa, upodobał sobie młodych czarydziejów, co, jak okazało się, niejednokrotnie ocaliło im wszystkim życia; Żywy Zamek, poza swoją konstrukcją, dysponował również wieloma ukrytymi ogrodami czy komnatami w obrazach, a nawet mógł teleportować do całych budynków, które znajdowały się na jednym z wiszących płócien.

I właśnie jeden z takich obrazów, na którym uwieczniono gotycką katedrę - oczywiście z elementami architektury TamtegoŚwiata - przykuł uwagę Tary, gdy przechadzali się korytarzami zamku. Pomachała do jednorożca, który trzymał się od nich na kilka długości pegaza, by zbliżył się do nich i może, jeżeli miałby ochotę, pozwolił na obejrzenie wnętrza obrazu. Dostawszy pozwolenie, cała trójka wkroczyła do środka.

Widok zapierał dech w piersiach. Budulec katedry, rozpoznany przez Fabrycego jako wapień selendyjski, wytrzymały, jasny materiał, ceniony za łatwość utrzymania w dobrym stanie, przy licznych promieniach słońc(a) nie potrzebował żadnego dodatkowego źródła światła, by zachować idealną równowagę między jasnością a dodającym odrobiny tajemnicy cieniem. Sama świątynia, powstała na planie krzyża celtyckiego, zdobiona była tysiącami płaskorzeźb i barwnych witraży, które w centralnej części stawały się prostsze, tak, by nie odwracać uwagi od elementów religijnych, dziejących się przy ołtarzu. Tym, co wyjątkowo przykuło uwagę wszystkich, była również wybitna akustyka oraz - przede wszystkim miało to znaczenie dla Tary - ilość przestrzeni i równa ścieżka do ołtarza z każdej ze stron świątyni, dzięki czemu udałoby się wykonać jeden z najstarszych, najprostszych, choć też najrzadziej odtwarzanych rytuałów ślubnych.

Gloria kiwnęła głową w stronę swego męża.

-Chyba już nie zabierzemy stąd Tary- zaśmiała się, a jej śmiech zabrzmiał w uszach Fabrycego niczym dzwonki.

-Nawet nie wiesz, jak cię kocham.

-Ja ciebie też.

-To co, zostawiamy ją tu i organizujemy wszystko za nią?

-WCIĄŻ TU JESTEM.

-Tak, tak, wiem- uśmiechnął się Fabrycy, klepiąc przyjaciółkę po głowie.

-Wystarczy, że tu podpiszesz, resztą się zajmę- Wróbelek trzymała już potrzebne wnioski o wynajęcie obrazu w celach dyplomatycznych.

Tara z wdzięczności aż się rozpłakała.


Lisbeth'tylanhnem T'al Barmi Ab Santa Ab Maru powoli przekonywała się do myśli, że jej bratanica wyjdzie za mąż za złodzieja z Lankovitu.

Nie byle która bratanica (choć nie powinna mieć faworytów, to jednak Tara zawsze zajmowała wyjątkowe miejsce w jej sercu, ponieważ to ją pierwszą odnalazła), i nie byle jakiego złodzieja, oczywiście: mowa była o Patentowanym Złodzieju Calibanie Dal Salanie, czarydzieju odznaczanym przez nią samą Złotym Piórem Omois. Mało kto był tak zasłużonym nie tylko dla Omois, ale dla całej planety. I galaktyki. A jej bratanica, następczyni tronu i najpotężniejsza czarydziejka we wszechświecie, nie miałaby lepszego męża. Raczej. Chyba. W końcu nie dość, że najmłodszy Dal Salan należał do rodu znanych złodziei - o których było wiadomo tyle, że udało im się niegdyś z sukcesem włamać do cesarskiego skarbca - to jeszcze pochodził z lankovickiej szlachty, która nie miała aż takich wpływów na politykę. Byłaby jednak hipokrytką, używając tego ostatniego za argument - w końcu, podobnie do swojego ukochanego brata, Danviou, poślubiła szlachcica z lankovickiego rodu Duncan. O ironio! Jak dobrze, że jej świętej pamięci brat nie widział ceremonii, bo mogłoby się to skończyć wyśmianiem przez niego.

Prawdę mówiąc, powoli zamierzała przestać uniemożliwianie im zawarcia związku małżeńskiego. Musiała pogodzić się z tym, że oni i tak prędzej czy później to zrobią, choć nie kłamała mówiąc, że żałuje tego, iż najpewniej nie będzie mogła zaaranżować żadnego politycznego małżeństwa - Jar postanowił uczyć się na Mistrza Wrót Transferu, a Mara... cóż, to była Mara.

Jej rozmyślania przerwał odźwierny tatris.

-Wasza Cesarska Mość, przybył król Archanioł. Prosi o audiencję.

-Jak to, "prosi"? Tak bez wcześniejszego uprzedzenia? I w ogóle kto go tu wpuścił?! Przecież nie można teleportować się bezpośrednio do pałacu!- jej złość narastała, co dało po sobie znać pod postacią błyskającego od magii białego pasemka.

-Nie wiem, moja pani, ale kazano mi przekazać, że to sprawa niecierpiąca zwłoki.

-Uh, jak ja nie lubię takich niespodzianek...- mruknęła pod nosem, po czym, orientując się, że nie udzieliła żadnej odpowiedzi, wyprostowała się i dodała: Wpuść go!

Chwilę później drzwi jej potężnego gabinetu otworzyły się na oścież, ukazując smukłą postać władcy demonów. Lisbeth natychmiast zauważyła, że ubrany był, zdaje się, jeszcze lepiej niż zwykle, tak, że doborem kolorystycznym oraz dopasowaniem dodatków prawie jej dorównywał. Musiał istnieć jakiś powód i musiała go poznać, dlatego wyprostowała się na fotelu w gabinecie i przyjęła typowy, dyplomatyczny uśmiech.

-Czemu zawdzięczam twoją wizytę, Archaniele?

-Bez zbędnych formalności? Dobrze, niech tak będzie- na kilka sekund zapadła cisza, w czasie której Lisbeth widziała, że musiał się przed czymś przełamać. -Przybyłem prosić o rękę Mary.

Nie przesłyszała się. Władca demonów bez uprzedzenia pojawił się w jej pałacu, obszedł wszystkie zabezpieczenia, by poprosić ja o zgodę na poślubienie jej młodszej bratanicy. Natychmiast ruszyły tryby w jej głowie: małżeństwo między Omois a Kręgami Piekielnymi mogłoby jeszcze bardziej poprawić relacje między demonami a TamtymŚwiatem, handel morską wodą i jej produktami, importowanymi z Ziemi, rozkwitłby... Możliwości były niezliczone. Co więcej, nie byłoby to aż tak zaaranżowane małżeństwo polityczne, bo wiedziała, że Mara czuje coś więcej do Archanioła, ale słyszała, że dziewczyna nie zdawała sobie z prawy z tego, iż Archanioł miał w planach uczynienie jej swoją królową. Może było to związane z genami Demiderusa? Kto wie.

Jednocześnie intuicja podpowiedziała jej, że musi być jakiś haczyk - z jakiejś przyczyny Archanioł wybrał akurat ten dzień i tę konkretną godzinę, a gdyby się uparła (a nie należy to do trudnych zadań w jej wypadku), mogłaby kazać straży, bo pozbyła się go z pałacu, ponieważ naruszył zasady protokołu i przybył bez poinformowania o tym z dwudziestosześciogodzinnym wyprzedzeniem. Inną sprawą był fakt, że nie otrzymała żadnego sygnału o użyciu zaklęcia teleportującego na terenie pałacu - musiało to oznaczać, że ktoś naruszył zaklęcia ochronne, ale tym zajmie się po zakończeniu wizyty gościa.

-Bardzo się cieszę, że chcesz poślubić Marę, ale... czego chcesz w zamian?

Pora odkryć wszystkie karty.

-Ja?- głos króla otchłani brzmiał niewinnie. -Niczego nie pragnę bardziej niż Mary. I wezmę z nią ślub niezależnie od Waszej Cesarskiej Mości.

-W takim razie po co tu przyszedłeś?

-Ponieważ zależy mi na zgodzie całej rodziny przy zawarciu związku małżeńskiego.

-Ciekawe... A co, jeśli się nie zgodzę? Tak czysto teoretycznie.

-Wówczas Waszą Cesarską Mość ominie ślub bratanicy.

Zanim zdążyła zareagować, dodał szybko:

-Nie mówię o Marze.

Cisza. A potem...

Wrzask Lisbeth rozniósł się echem po całym pałacu.