To także jedna z cen, które płaci się za bycie dorosłym - nie da się wspominać dobrych chwil, nie pamiętając jednocześnie, co przyszło potem.
Anna Kańtoch, Czarne
Być może dopadło go zmęczenie tempem wydarzeń tej parszywej nocy, choć możliwe, że opuścił gardę, bo myślami był już przy liście pytań, które zada Flintowi, gdy tylko zawlecze jego tyłek na Ealing Road. Nie dywagując o przyczynach, skutek był taki, że na przestrzeni kilkunastu godzin po raz kolejny - sam nie wiedział już, który - Severus stał naprzeciw różdżki nieznanego mu czarodzieja i, na Merlina, nie ogarniał, co się dzieje.
Zaakceptowany przez Elphinstone'a Urquarta plan był prosty - Edwards, siedzący w malfoyowej kieszeni auror, miał pozwolić Severusowi i Flintowi zbiec z pomocą Malfoya w czasie eskortowania na przesłuchanie. Sytuacja dogodna, bo przy tej okazji razem z aresztantami przenoszono do przebadania, na okoliczność rzucenia czarów ujętych w oskarżeniu, ich różdżki.
W związku z tym, iż udział Malfoya był bujdą, o czym wiedział poza Severusem tylko Potter, koniecznym było trochę nagiąć oficjalny plan. Gdy tylko na kontroli osobistej został sam na sam z przekupionym aurorem, Severus - powołując się na Lucjusza Malfoya - szantażem zmusił funkcjonariusza do zdjęcia pieczęci blokującej magię. Z kolei barwny opis konsekwencji odmowy bezwarunkowej współpracy przekonał aurora, by wbrew procedurom Snape dostał również z powrotem różdżkę.
I tylko fakt posiadania w cholewie lewego buta ukrytej broni pozwalał mistrzowi eliksirów w obecnej sytuacji zachować zimną krew. A sprawy miały się tak, że stał z uniesionymi rękami obok ogłuszonego Edwardsa, a w jego pierś celował zamaskowany agresor. Z kolei tuż obok Call Flint krzywił się pod wpływem zaklęcia dezaktywującego magiczną pieczęć, które rzucała cierpliwie Victoria Macmillan, dwa lata starsza była prefekt naczelna z Hufflepuffu, obecnie - wedle severusowej wiedzy - auror trzeciej rangi.
O ile Severus nieczęsto w życiu miał problem z połączeniem kropek, to była to taka chwila.
Minutę temu patrzył jak z ciemności dziedzińca Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów wyłania się zakapturzona postać w towarzystwie Macmillan. Jak w zwolnionym tempie obserwował zmierzającą w kierunku Edwardsa klątwę. Jednocześnie Severus poczuł, jak Flint chwyta jego ramię, wzrokiem nakazując mu zostać w miejscu. Dwa oddechy później nieprzytomny auror leżał na bruku, Macmillan skinieniem potwierdzała Flintowi, że magiczna blokada została zdjęta, a Severus posłusznie stał na muszce.
- Co z Bulstrodem? - zapytała Macmillan.
- Niech go wszystkie plagi egipskie. Dał nogę beze mnie - oznajmił Flint cierpko, ale szybko skupił się na czymś innym. - Witaj z powrotem - mruknął z zadowoleniem, rozpalając pstryknięciem mały płomyczek, który natychmiast zdusił w dłoni, by przyjąć podawaną mu różdżkę. - Z aurorem będzie problem? - zapytał rzeczowo.
- Trafiło idealnie na kreta. Oblivate i niech go mieli wydział wewnętrzny - odparła Macmillan, posyłając zdradzieckiemu koledze nienawistne spojrzenie. Podniosła wzrok i tym samym tonem dopytała. - A co z tym?
- Też jutro nic nie będzie pamiętał. Tylko najpierw mam do niego kilka pytań - rzekł nonszalancko Flint, odwracając się do osaczonego. - Snape, zechcesz przodem? I ręce na widoku.
Severus omal nie parsknął śmiechem.
- Spasuję.
Wyglądało na to, że Flint miał względem jego osoby plany bardzo zbliżone do severusowych względem tamtego. Pechowo dla Severusa, to nie on teraz rozdawał karty. Rozejrzał się nieznacznie, oceniając potencjał przeciwników.
- Daj spokój, to niski koszt za wywinięcie się od Azkabanu. Nie ma za co. - Flint wydawał się być z siebie więcej niż zadowolony. - Nic ci nie zrobimy, żadnych trwałych uszkodzeń - zadeklarował dobrodusznie, jednocześnie robiąc krok naprzód. - Ale potrzebujemy kilku informacji. Potem oddamy ci różdżkę i każdy wróci do swoich spraw.
- Nadal podziękuję.
- Jakbyś miał inne wyjście.
Milczący zakapturzony wciąż mierzył do niego na wprost, Flint próbował zajść z lewej. Macmillan pochyliła się nad leżącym na prawo aurorem i sięgnęła pod poły jego płaszcza. Z każdą sekundą jej ruchy stawały się bardziej nerwowe, ale pozostała dwójka, na swoje nieszczęście, patrzyła na Severusa.
- Nie ma różdżki - oznajmiła z niepokojem aurorka, na sekundę skupiając uwagę tamtych. - Edwards nie ma jego... - nie dokończyła, bo cisowa różdżka, której nie mogła znaleźć, dotknęła jej gardła.
Severus przywarł do pleców kobiety, czyniąc z niej żywą tarczę. Z wykręconej ręki wypadła jej broń, niemniej więcej niż pewne, że nawet rozbrojona wiedźma z aurorskim szkoleniem mogła go paskudnie zaskoczyć bezróżdżkową. Musiał to rozegrać szybko.
-Vicky...?
Ton głosu Flinta wyrażał bardziej złożone pytanie, równie dobrze mogła to być szczera troska albo próba uzgodnienia kolejnych ruchów. Aurorka nieznacznie skinęła i zacisnęła lewą dłoń w pięść. Chciała grzmotnąć Severusa gołą ręką?
Flint automatycznie spojrzał na zakapturzonego pytającym wzrokiem. A więc teraz było jasne, kto tu rządził. Szkoda, że nie dało się niczego odczytać z ukrytej pod kapturem twarzy.
- Ucinając wątpliwości, pieczęci też nie mam - wyjaśnił powoli Severus, zwracając się do przeciwnika - więc bez wygłupów.
Jeszcze mówił, kiedy zamaskowana postać rzuciła się w bok, by cisnąć Dretwotą w nieosłonięte lewe ramię Severusa, gdzie uderzenie serca temu stała jeszcze Macmillan. Strategicznie zrobił unik, wyprowadzając na chybił trafił Confringo, niepewny, czym tamci mogą go jeszcze zaskoczyć.
Zagrał ostro. Nie oglądając się za siebie, świadomy, że za chwilę utraci przewagę zaskoczenia, odskoczył na odległość bezpieczną do deportacji. Nie zamierzał niechcący zawlec za sobą pasażera na gapę. Kątem oka widział jeszcze, jak nieznajomy osuwa się na kolana i sięga ręką do krwawiącego boku, który najwyraźniej musnęła severusowa klątwa.
- Jesteś cała?! - wrzasnął Flint, a Severus nie miał czasu, by pomyśleć, o co tamtemu chodziło.
Teraz jego problemem była Macmillan, która to, stojąc pewnie w pozycji bojowej, podnosiła właśnie uzbrojoną dłoń w stronę Severusa.
Jaką klątwą zamierzała go potraktować już nie sprawdził, bowiem w tym momencie, przy pierwszym blasku wschodzącego słońca, zaklęcie teleportacji zabrało go z dziedzińca Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów przed schody wejściowe Banku Gringotta.
Kiedy jego stopy dotknęły twardego gruntu, Severus odetchnął głębiej, by rozjaśnić myśli. Teraz nie mógł sobie pozwolić na błąd.
Wobec niespodziewanej zmiany planów wynikającej z faktu, że stracił możliwość pozyskania jakichkolwiek informacji od Calla Flinta, jedynym wyjściem pozostało sięgnięcie do skrytki pozostawionej na awaryjną sytuację przez Malfoya. To oczywiście wiązało się z pewnym ryzykiem, mistrz eliksirów nie wiedział bowiem czy Lucjusz dorwał Bulstrode'a i opanował sytuację, czy może wprost przeciwnie. Jednak rozpaczliwie potrzebował wiedzieć, jakiego spisku mimowolnie stał się częścią, bo niewiedza zabija. Niewiele brakowało, by odczuł to w ciągu minionych godzin na własnej skórze.
To za cholerę nie jest mój dzień, powtórzył w myślach, kiedy w połowie schodów poczuł nieprzyjemne mrowienie Mrocznego Znaku.
Po trzykrotnym sprawdzeniu zaklęć zabezpieczających podziemia przed potencjalnymi intruzami Syriusz nie miał już wymówki, by dalej jak szczur chować się po kątach. Czekała go rozmowa z rodzaju tych, które pozostawiają trwały ślad na psychice i nie było to wyolbrzymienie. Miał już w końcu z pierwszych kilkunastu lat życia takie doświadczenia, z których jego poraniona dusza zapewne nie wyleczy się do śmierci.
Schody prowadzące w górę z poziomu piwnic przechodziły w hall, obwieszony od podłogi po sufit podobiznami najznamienitszych przedstawicieli starożytnego rodu Blacków. Na rozkaz Syriusza wszystkie portrety zostały jeszcze w nocy zasłonięte przez Stworka czym się dało. A to na wypadek, gdyby któryś z szacownych przodków odwiedzając swój portret w domu Malfoya albo innego czystokrwistego zdecydował wypaplać kolegom, kto właśnie wrócił na stare śmieci. Syriusz postrzegał je jako zagrożenie i szybko zamierzał się ich pozbyć. Podobnie zresztą jak zdobiących korytarz spreparowanych głów skrzatów domowych, bo te z kolei zwyczajnie od zawsze przyprawiały go o ciarki.
Jeśli miał w tych murach mieszkać i nie popaść w nerwicę, to musiał sprawić, by było tu względnie bezpiecznie, a przynajmniej mniej obco i mniej czarnomagicznie.
Nie łudził się, że kiedykolwiek może tu być jak w domu.
Może tylko Sev by go zrozumiał, w końcu tamten żywił podobne uczucia względem swojego rodzinnego gniazda. I nie miało tutaj najmniejszego znaczenia, że jeden z nich uczył się chodzić, krocząc po wydeptanych makatkach, a drugi - po perskich dywanach tkanych z grzywy jednorożca. Po prostu niektóre miejsca, chociażby mieszkało się w nich od urodzenia, nie są domem.
Myśl o Sevie skupiła syriuszową uwagę na bardziej naglących sprawach. Świtało. Jeśli wszystko poszło dobrze, to zgodnie z przekazaną przez Jamesa wiadomością jego obydwaj przyjaciele powinni już być na Ealing Road. A Syriusza skręcało w środku, by poznać szczegóły tej szalonej nocy.
Spojrzał w górę schodów prowadzących do prywatnych sypialni.
Cóż, przecież tak teraz, jak też bliżej kolacji jego matka nadal tu będzie, prawda?
- Wypogadza się. Miła odmiana po wczorajszej nawałnicy.
Głos Lucjusza był spokojny, ale spojrzenie, które wymienił z Severusem, gdy stanęli obok siebie w ogrodzie rezydencji Yaxleya, że spokojem nie miało wiele wspólnego. Arystokrata szybko nałożył maskę, jakby najpierw chciał wysłać mistrzowi eliksirów ostrzeżenie, że nadal stąpają po kruchym lodzie. Niemniej Malfoy odpowiedział na wezwanie, a więc sytuacja nie była beznadziejna, co chyba próbował przekazać dziwaczną uwagą na temat pogody.
A przynajmniej tak Severus myślał, dopóki Czarny Pan się nie odezwał.
- Lucjuszu, wierzę, że dobrze spałeś.
W okolicznościach towarzyskich takie słowa można było uznać za zagajenie rozmowy. W przypadku tego konkretnego maga to mogła być kurtuazja albo preludium do wyroku śmierci.
- Mój panie?
- W innej sytuacji oczekiwałbym, że to od ciebie usłyszę o zagadkowym uprowadzeniu minionej nocy szacownego zastępcy dyrektora Biura Aurorów - tłumaczył Czarny Pan cierpliwie, jakby mówił do dziecka. To nie wróżyło dobrze. - Zapewne ty przy śniadaniu wspomniałbyś, że w kontekście sprawy pada nazwisko Raleigha Bulstrode'a. A także upewniłbyś mnie, że to twierdzenia kłamliwe i niedorzeczne, bo twój protegowany nie zrobiłby czegoś tak idiotycznego.
Malfoy pokornie pochylił głowę, zanim bez kluczenia i tłumaczeń odezwał się z opanowaniem, za które zdobył niechętny szacunek Severusa.
- Błąd głupca, którym natychmiast się zajmę.
- Trzymam za słowo, Lucjuszu. Sugerowałbym zacząć od przepytania osób, które w odróżnieniu od ciebie spodziewały się po Raleighu Bulstrode wszystkiego najgorszego.
- Jak rzekłeś.
- Zatem czyń honory - rzekł lekko Czarny Pan, niespodziewanie odwracając się do Severusa. - Ja ze swojej strony zamieniam się w słuch.
Malfoy nie musiał udawać zagubienia.
- Mój panie, zechcesz wyjaśnić?
Severus poczuł głęboką wdzięczność dla Malfoya, że uwolnił go w tym momencie od konieczności wydania artykułowanego dźwięku. Naprawdę potrzebował tych kilku sekund, by się pozbierać.
- Severusie, podziel się z nami powodem, dla którego widok Raleigha Bulstrode'a wyprowadza cię zawsze z równowagi. - Tym razem Czarny Pan zwrócił się bezpośrednio do mistrza eliksirów i nie udawał już, że ta rozmowa może bawić któregokolwiek z nich. - I dlaczego uznawałeś do tej pory, że nie jest to coś wartego zwerbalizowania.
Skąd wiedział?! Jednak ważniejsze było, ile wiedział. Jak wiele zauważył, wyczytał między słowami. I przede wszystkim - dlaczego Czarny Pan tyle uwagi poświęcał samopoczuciu swojego mistrza eliksirów?!
Severus, nie znając zbyt wielu odpowiedzi, zdecydował, że lepiej powiedzieć cześć prawdy niż zostać przyłapanym na kłamstwie.
- Nie wiem, mój panie - zaczął niepewnie i akurat tutaj nie musiał kłamać. - W nim jest coś... Niebezpiecznego. Jakby przyciągał wszelkie nieszczęścia.
Zgodnie z severusowymi najgorszymi przeczuciami nie była to odpowiedź satysfakcjonująca. I Czarny Pan właśnie w tej chwili stracił cierpliwość.
- Legilimens!
Nie mając czasu odpowiednio przygotować umysłu na atak na wielu frontach, Severus miał dość rozumu, by w tym momencie w akcie desperacji przywołać na powierzchnię to, co zazwyczaj starają się najgłębiej ukryć przed światem normalni ludzie. Nie musiał ciąć i tasować wspomnień, bo przy okazji Raleigha Bulstrode'a gdzieś w tle prawie zawsze, w każdym wspomnieniu było obecne doskonałe alibi.
Najwyraźniej ta zagrywka podziałała.
- Doprawdy, Severusie... - W głosie Czarnego Pana wyczuwalny był cień zawodu.
Mistrz eliksirów kątem oka prześlizgnął się po kredowobiałej twarzy Malfoya i kiedy wyrównał oddech, zdał sobie sprawę, że tamten też dopiero teraz zaczął głębiej oddychać.
- Przepraszam, mój panie - wyszeptał ze skruchą skarcony śmierciożerca, wciąż dochodząc do siebie po legilimencji. - To głupia słabość.
Czarny Pan machnął dłonią, ucinając dalsze akty samobiczowania.
- Każdemu wedle potrzeb, ale nie spraw, by to stało się problemem. Nie życzę sobie waśni pomiędzy prawdziwymi czarodziejami o takie bzdury. Może cię niemile zaskoczyć moja decyzja, jeśli będę musiał wybrać między tobą a Sidiusem Yaxleyem. Nie zwykłem dawać drugich szans. - Groźba była na tyle czytelna, że Severus jedynie niemo skinął głową, a Voldemort przeniósł zainteresowanie na drugą ofiarę. - Lucjuszu?
- Tak, mój panie?
- Sprawę zastępcy dyrektora Biura Aurorów zostawiam twojej ocenie. Aurorskie poszukiwania w dłuższej perspektywie mogą stać się tak uciążliwe, że być może lepiej, by zastępca dyrektora szybko się znalazł. Nieważne - żywy czy martwy. W drugim przypadku zminimalizuj szkody.
- Rozumiem, zajmę się tym.
- I nie chcę już słyszeć o Raleighu Bulstrode.
Czarny Pan odprawił ich znajomym gestem i nie zamieniając ze sobą słowa teleportowali się na obrzeżach Malfoy Manor.
Dochodziło południe po bezsennej nocy, ale Severus był tak zmęczony, jakby nie spał od tygodnia. Jego ciało ciągnęło na oparach, a musiał z miejsca ogarnąć tuzin kwestii, które teraz porzucone na pewno prędzej czy później się zemszczą.
Dopiero w tym momencie uderzyło Severusa, że właśnie pozwolił Lucjuszowi Malfoyowi być świadkiem swojej zdrady. Z premedytacją zatajał przed Czarnym Panem prawdę i zwiódł jego umiejętności legilimenty. Dla szpiega to była katastrofa.
Czy jednak Lucjusz Malfoy również nie dopuścił się zdrady? Co tak właściwie zrobił, a było kamieniem, który ruszył tę lawinę?
- Lucjuszu, co tu jest grane?
Severus nie miał już cierpliwości na dalsze kluczenie. Przeklął dosadnie, ale nie doczekał się słowa wyjaśnienia. Pierwszy raz od bardzo dawna targnęła nim głęboka potrzeba, by po mugolsku obić tę czystokrwistą mordę na krwawą miazgę.
Z kolei Malfoy, głuchy na severusowe bluzgi, z zacięciem na twarzy uparcie parł naprzód przez bujny ogród, nie zadając sobie trudu omijaniem rabat wybuchających soczystą późnowiosenną zielenią, tratując wszystko na swojej drodze. Niespodziewanie odbił w głąb parku, oddalając się od domostwa. Zatrzymał się dopiero przy wejściu do starej powozowni, której wedle wiedzy Severusa używano do karania skrzatów.
Cudownie.
A jednak to, co Severus ujrzał na ścianie w głębi pomieszczenia, kiedy okute drzwi ustąpiły i wpuściły ich do środka, metaforycznie wyrwało go z butów.
-Lucjuszu...
-Wiem - odpowiedział głucho Malfoy na niewypowiedzianą przyganę. - Miewałem lepsze pomysły.
Syriusz, odgryzając kolejny kawałek zimnej pizzy, z zajęciem wpatrywał się w zacieki tworzące przypadkowe dzieło sztuki na suficie, niespodziewanie głęboko dotknięty jego ulotnym pięknem. Po kolejnej serii deszczowych dni rdzawe mazaje przybiorą nowe kształty, bo nic nie jest na zawsze.
Taa. Potrzebował dobrego dekarza.
Właściwie to cały dom nadawał się do generalnego remontu, którego wuj Alphrad, jegomość najwidoczniej remontom dość niechętny, nie przeprowadzał przez niemal pół wieku. Syriusz będzie musiał o tym pomyśleć, kiedy z grubsza ogarnie bieżące sprawy.
Na przykład potwierdzi, że jego przyjaciele, których oczekiwał od rana z wtedy jeszcze ciepłą pizzą, nie władowali się w jeszcze gorszy bajzel niż ten z nocy, który ponoć mieli ogarnąć do świtu.
Bezczynność i czekanie to nie były stany, z którymi Syriusz radził sobie dobrze.
Dzień chylił się już ku końcowi, gdy z paleniska wygramolił się Rogacz.
- Nareszcie!
Syriusz przywitał przyjaciela kawałkiem pizzy, którą ten pochłonął na dwa razy i jeszcze z pełnymi ustami zapytał:
- Jest Snape?
A to nie były pierwsze słowa, których Syriusz spodziewał się na dzień dobry z ust Jamesa Pottera. W innych okolicznościach czułby się troszkę urażony.
- Jeszcze nie. I ciebie też dobrze widzieć. Zechcesz spocząć? Kawy, herbaty?
Gość machnął ręką.
- Potrzebuję go. Możesz go wyfiuukać? Czy coś?
- Wyfiuukać? Może poślę po niego skrzata albo poproszę Narcyzę o udostępnienie kominka na małe tête-à-tête. - Syriusz policzył w myślach do pięciu, ale nie pomogło. - Porąbało cię?!
- Nie ciskaj się, jest sytuacja nadzwyczajna. - Potter podążył do kuchni i łyknął wody prosto z odkręconego kranu. - Bulstrode porwał Robardsa.
- Że co?!
- Od rana Biuro jest w stanie alarmu. Aurorzy idą na wojnę. A ja muszę wiedzieć, czego się spodziewać. - James opadł na fotel i przymknął oczy. - I byłoby cudownie, gdybym wcześniej mógł się wyspać. Wszawe nadgodziny i nocne zmiany. - Westchnął, podniósł się i skierował do kuchni. - Gdzie trzymasz kawę? I niech będzie ziarnista.
Syriusz wskazał na szafkę nad kuchenką, gdzie obok młynka stała spora puszka wypełniona ziarnami arabiki. Sev dbał, by akurat tego produktu zawsze był żelazny zapas. Kiedy wieczko odskoczyło, po mieszkaniu niemal od razu rozszedł się delikatny zapach, który za lepszych czasów zwykle budził Syriusza w leniwe weekendowe poranki, zarówno tutaj, jak i wcześniej w Hogwarcie. Chociaż sam nie nazwałby się kawoszem, dwaj jego przyjaciele byli wręcz kofeinowymi fanatykami.
- Niezła, coś z tego będzie. - James uruchomił elektryczny młynek, szczerze zaskakując Syriusza tą mugolską umiejętnością. - Jeśli miałbyś jeszcze gorzką czekoladę i chilli, to wypijesz dziś kawę życia.
Gospodarz z niejaką przyjemnością obserwował, jak Rogacz krząta się przy blacie, żongluje słoiczkami i przemieszcza naczynia. Kuchnia znów ożyła i wróciło pewne ciepłe wspomnienie. Przypomniał sobie inną osobę, która nie - jak sam Syriusz - jedynie odgrzewała jedzenie z pudełka czy zalewała wrzątkiem herbatę, a faktycznie w tej kuchni gotowała. Najwyraźniej James podzielał pogląd Vitalii, że jedzenie i napoje przygotowane własnymi rękami, z najwyższą starannością, smakują o niebo lepiej.
To miejsce, chociaż Syriusz nie mieszkał tu jakoś przesadnie długo, było kopalnią dobrych wspomnień. Jego pierwszym domem. Będzie mu go brakować.
Tymczasem James wstawił czajnik na gaz i zapatrzył się na coś w dole ulicy za oknem. Było mnóstwo rzeczy, które teraz należało omówić, ale jedna kwestia od dawna nie dawała spokoju Syriuszowi, więc nie wytrzymał.
- Po co to robisz? Parzenie kawy połowie Biura, nadgodziny, dybanie po nocy pod spelunami w nadziei na szczęśliwy traf, noszenie poczty dziadygom z archiwum podręcznego.
- W sensie, że jestem głową poważanego rodu czystej krwi, mam dziedziczny stołek w Wizengamocie, wory złota u Gringotta i nie potrzebuję płatnej pracy?
- W sensie, że nie potrzebujesz takiej płatnej pracy.
Wymienili spojrzenia i Syriusz miał pewność, że James zrozumiał pytanie. Nie chodziło o to, że była to praca niebezpieczna i wymagająca. Bo właśnie nie była. Od prawie roku James Potter dostawał najgorszy grafik, robił za gońca, przyjmował niezadowolonych interesantów i parzył kawę przełożonym. Raz odbierał jednemu kolesiowi pranie. Nawet jak na standardowe w służbach przeczołganie świeżaka trwało to za długo.
- Wszyscy w Biurze, może poza Urquartem, myślą, że to trampolina do szybszego awansu po znajomości w kierownictwie Departamentu. A ja chcę być aurorem. I będę jednym z najlepszych. Jeśli wcześniej przez dekadę będę musiał parzyć kawę połowie Biura, to kiedyś będę świetnym aurorem parzącym najlepszą kawę w historii Ministerstwa. - Potter pochylił się do przodu z konspiratorskim uśmiechem. - No i cierpliwi będą nagrodzeni. Dostałem awans na oficera prowadzącego. Świeża sprawa.
Syriuszowi zajęło całe dziesięć sekund ułożenie fragmentów w całość. To miało sens, na pewno z punktu widzenia Seva. Jednak w razie problemów z informatorem beknie oficer prowadzący. W zależności od skali przewinienia, James może oberwać po premii albo dyscyplinarnie wylecieć ze służby.
- Dobrze to przemyślałeś?
- Dogłębnie - zapewnił James z trochę udawanym luzem. - To był ruch strategiczny. Jeśli słuch po mnie zaginie, to aurorzy będą mieli pierwszego podejrzanego. Snape będzie zmotywowany, żeby pilnować mojego tyłka lepiej niż cały Zakon Feniksa.
Syriusz przewrócił oczami, ale coś w wyrazie twarzy przyjaciela powiedziało mu, że to nie do końca był żart.
- Sev nie chce twojej śmierci, paranoiku. Latasz mu. Bo wiesz, nie wszystko kręci się wokół ciebie.
- Oj, uwierz mi, że może mieć powody, żeby chcieć mnie martwego - odpowiedział tajemniczo Rogacz. Chwilę się zawahał, ale kontynuował. - Bo widzisz...
Nie zdążył dokończyć, bowiem aportacja przed domem uruchomiła czar alarmujący, który po chwili został dezaktywowany. Za moment drzwi wejściowe uchyliły się i do środka wpadł Sev.
- Jest Potter?!
- I ciebie też miło widzieć. Takiego... niearesztowanego.
Sev zignorował Syriusza, przejął z jego ręki kubek kawy i odwrócił się do Jamesa.
- Co wie Biuro o porwaniu Robardsa?
- Bulstrode ogłuszył aurora z jego obstawy i zgarnął Robardsa o świcie sprzed wejścia Departamentu. - James, ku uldze Syriusza, podszedł do sprawy profesjonalnie. - Żadnych poszlak, przyjmujemy, że to z rozkazu Voldemorta.
Sev zaprzeczył ruchem głowy, co w tym przypadku wcale nie poprawiało sytuacji zastępcy dyrektora Biura Aurorów.
- Co wyciągnąłeś od Flinta?
- Nic. Miał ustawioną swoją drogę ewakuacji i byli w przewadze liczebnej. - Sev upił łyk smolistego napoju i wypluł z powrotem. - Zimna - oznajmił Syriuszowi z wyrzutem.
- Rano była ciepła.
- Rano to ja nie wiedziałem jeszcze, w jakie gówno wdepnę przed obiadem. I żeby dotrwać do kolacji, potrzebuję mocnej gorącej kawy. Tak pół kubka zmielonych ziaren, pół kubka wody. Bez cukru.
Jak na zawołanie zagwizdał czajnik. Kiedy James zalał wrzątkiem, zawartość dwóch wcześniej przygotowanych kubków, zapachniało kawą i czekoladą.
Zanim amatorski barista zdążył zainterweniować, Sev zawinął z blatu dymiący napój. Upił łyk, nie zważając na temperaturę, jakby od zastrzyku kofeiny zależało jego życie. Dotknął językiem zwilżonych warg i jego twarz odbiła zaskoczenie, które przeszło w coś na wzór ukontentowania.
- Następnym razem bez cukru - zaordynował oniemiałemu Potterowi. - Ale z tym czymś w środku.
Syriusz z doskonałym wyczuciem sytuacji zastawił swoim ciałem przewidywany tor lotu potterowej pięści.
- Panowie, do meritum. Robards i Bulstrode.
Sev odstawił napój parzący mu dłonie na blat stołu i przysunął sobie krzesło. Nie dało się nie zauważyć, że był zmęczony, trochę poobijany i jechał na oparach. Sięgnął po kawałek niedojedzonej pizzy. Pozostali poszli w jego ślady.
- No to o co chodzi z tymi dwoma palantami?
Ex-Gryfoni spojrzeli na siebie i na zmianę, niejednokrotnie wchodząc sobie w słowo, zaczęli snuć opowieść poskładaną ze strzępków informacji.
- Teraz to szaleństwo nabiera jakiegoś sensu - podsumował Sev, kiedy opowieść dobiegła końca. - To jaki jest właściwie status Bulstrode'a?
To pytanie było skierowane do funkcjonariusza Biura Aurorów. A ten tylko wzruszył rękami.
- Na Merlina, nie mam pojęcia. Ścigamy go i mamy prawo użyć wszelkich środków. Wątpię, by ktokolwiek poza Gawainem Robardsem wiedział, kim on jest.
- A Robards? Czy jeśli to wypłynie, Biuro nadal będzie go chciało odbić czy spisze na straty, byle ukręcić sprawie?
- Wypłynie co? Że wieki temu Krukon, który później został aurorem, uratował życie Ślizgonowi, który później zrobił karierę w obcym wywiadzie i zabił kilku złych śmierciożerców? Czy to, że obecnie trzeci po Bogu czarodziej w Biurze Aurorów latami poza protokołem wymieniał informacje z agentem obcego państwa, potem go sobie sprowadził do swojego kraju i dał mu środki, ciche przyzwolenie na stosowanie Czarnej Magii oraz wolną rękę w sianiu chaosu i wysyłaniu do piachu kogo popadnie, aż ten zabił aurora? - Rogacz bardzo starał się być rzeczowy, ale wyraźnie tracił cierpliwość. - Zresztą, to ma w ogóle znaczenie, o ile Robards jeszcze żyje.
- Godzinę temu był dość żywy - poinformował Sev, jakby nigdy nic. - Porwał go Malfoy na własną rękę. Wrobił Bulstrode'a i okłamał o tym Czarnego Pana.
- Po jaką cholerę?! - wypowiedział Syriusz na głos swoje myśli. To nie trzymało się kupy.
- Chce Robardsa wymienić na coś, co Bulstrode mu ukradł. Nie wiem co, ale to coś jest ważne. I sprawa nie może się wydać, więc Malfoy napuścił na Bulstrode'a połowę magicznego świata, żeby go trzymać z boku i kupić czas. Jest przekonany, że Czarny Pan go zabije, jeśli dowie się, zanim Malfoy to odkręci.
Syriusz szybko wyłapał sedno. Robards, na jego nieszczęście, był tylko elementem większej układanki.
- Zatem - kontynuował Sev - Co sprawi, że Biuro szybko odpuści sobie Gawaina Robardsa?
Syriusz przysłuchiwał się z boku z narastającym napięciem, bo wiedział o co chodzi Sevowi i jakie spojrzenie na tę kwestię prezentuje James.
Potter spojrzał na Snape'a z niedowierzaniem.
- Ty śmierciożercza gadzino...!
Syriusz położył dłoń na ramieniu Jamesa, gotowy fizycznie go powstrzymać, gdyby miało dojść do rękoczynów.
Wywołany do tablicy śmierciożerca uśmiechnął się krzywo, jakby to po nim spłynęło.
- Potter, dorośnij - zaczął bez emocji. - Bulstrode i Robards są problemem, który musi zniknąć. Jeśli nie będzie lepszego wyjścia, to dosłownie. - Ton głosu Seva był zadziwiająco spokojny. Gdyby Syriusz go nie znał, uwierzyłby, że tamten naprawdę ma to gdzieś. - Taki skandal zniszczy Biuro Aurorów, zabije zaufanie do służb i oziębi stosunki dyplomatyczne z Francuzami. W czasie wojny. - Pauza. - A jeśli Lucjusz Malfoy nie odzyska tego, co mu ukradł Bulstrode, to Czarny Pan przeczołga Malfoya, może go zabije. Ja też oberwę. Bez Malfoya i w niełasce w Wewnętrznym Kręgu będę skończony. Dlatego dobrostan Gawaina Robardsa nie jest moim priorytetem. Nie będzie to pierwszy auror, którego życie wyceniłem niżej niż moje własne.
James był wstrząśnięty.
- Na Merlina, to nie jest... - Urwał, patrząc z wyrzutem na Syriusza. - Nie ma mowy.
Zanim Syriusz otworzył usta, uprzedził go Sev.
- Jakbyś miał tu prawo głosu - warknął, już nie siląc się na kurtuazję. - A właściwie to w jakim charakterze tu jesteś, Potter? Jeśli jako oficer Biura Aurorów, to tam są drzwi. Bo zaraz usłyszysz rzeczy, za które będziesz mnie musiał aresztować albo zełgać przełożonym. A aresztować się drugi raz nie dam.
Na chwilę wszystko zamarło i wiele wskazywało, że lada moment jakaś klątwa osmoli zacieki na suficie. A jednak po dwóch długich wdechach James Potter wstał i po prostu wyszedł. Cichy trzask chwilę po zamknięciu drzwi oznajmił, że deportował się bezpośrednio ze schodów wejściowych.
- To nie było potrzebne - bąknął Syriusz. - On po prostu nie jest... - Zabrakło mu słowa.
- Przyzwyczajony? - Wyręczył go Sev z ironią w głosie. - I się nie przyzwyczai. Zawsze będzie pieprzonym Gryfonem. - Pochylił się do przodu, by być dobrze usłyszanym. - Nie chcę go w tym.
Syriusz potwierdził skinieniem głowy.
Miał jednak również własne przemyślenia, których nie zamierzał przemilczeć.
- Co do Robardsa...
- Syriusz, zlituj się.
- Problemem jest Leighton Bulstrode. - Nie byłby sobą, gdyby dał tak łatwo za wygraną. - Gawain Robards może być rozwiązaniem.
- Nawet tego nie słucham.
- Czekaj. Robards jest osobą, która prawdopodobnie zna najlepiej Bulstrode'a. Może pomóc, by Malfoy bez niespodzianek odzyskał zgubę, bo to, że Bulstrode nie zamierza czysto dokonać wymiany, jest więcej niż pewne. - Syriusz z satysfakcją przyjął, że teraz przyjaciel słucha go z uwagą. - Poza tym wcześniej rozważałem, czy nie iść do niego po prośbie, bo potrzebujemy kogoś takiego. Z takimi możliwościami, tak efektywnego i niestrachliwego. A teraz to on jest pod ścianą. Nadążasz? Już mamy na niego brudy, a dodatkowo on będzie miał u nas dług życia. Możemy mieć za dłużnika prawdopodobnego przyszłego dyrektora Biura Aurorów, kiedyś być może dyrektora Departamentu.
Nie musiał tłumaczyć głośno, jak nieocenionym będzie takie wsparcie w kontekście odpowiedzialności za czyny dyskusyjnie zgodne z prawem, których obydwaj już się dopuścili. A przy tym mało prawdopodobne, by w najbliższym czasie zeszli z obranej ścieżki.
Spojrzenie Seva było mieszaniną zafascynowania i zadziwienia.
- Stworzyłem potwora - powiedział wychowanek Domu Węża, uśmiechając się szczerze, co zdarzało się tak rzadko, że Syriusz poczuł się dziwnie zakłopotany. - Koncept iście ślizgoński, chylę czoła. Jest tylko mały szkopuł, bo mówimy o zaufaniu słowu czarodzieja nieszczególnie słownego i godnego zaufania. Ja nie zaryzykuję.
Teraz Syriusz uśmiechnął się od ucha do ucha. Prawda, że nieostrożność mogła ich kosztować życie, ale Syriusz straciłby do siebie szacunek, gdyby nie wymyślił, jak niebezpieczeństwo dekonspiracji obejść.
- Zrobimy to tak, że nie będzie żadnego ryzyka.
- Zaskocz mnie.
Kwadrans później, zbierając się do wyjścia, Sev stanął w świetle otwartych drzwi na wpół opróżnionego syriuszowego pokoju i spojrzał na przyjaciela z niewypowiedzianym pytaniem w ciemnych oczach.
- Tym razem to pełnowymiarowa wyprowadzka. To mieszkanie będzie świetną miejscówką do spotkań, twoja pracownia zostaje nietknięta, można tu awaryjnie kogoś przekimać, ale na tym etapie potrzebuję czegoś większego i łatwiejszego do obrony.
- Nie mów mi, bo znów coś się zesra i kolejny raz będziesz musiał się przenosić. - Sev porzucił lekki ton. - On patrzy na mnie częściej, niż byłem tego świadomy i wie, że mam tajemnice.
To już był problem większego kalibru niż Robards i Bulstrode.
- Podejrzewa, że robisz, co robisz?
- Że jestem szpiegiem? - Sev chwilę się zastanowił. - Nie to. Raczej ma świadomość, że nie jestem jak pozostali, nie mam ich wielkopańskich aspiracji i ograniczeń, a przez to jestem mniej przewidywalny. To nie gra na moją korzyść. Chwilowo dałem mu jakieś wytłumaczenie na to, że mogę czasem bywać nie tu, gdzie powinienem i patrzeć na kogoś wilkiem bez racjonalnego powodu, ale to wróci.
- Co mu sprzedałeś?
- Nieważne, na razie wystarczyło. - Sev był mocno nieswój, ale nie miało to nic wspólnego ze strachem. Ciekawe. - W każdym razie lepiej, żebym nie wiedział, gdzie teraz mieszkasz.
-Luz. Tym razem Voldemort może wiedzieć, które to drzwi, i w dupę mnie pocałować - zadeklarował uroczyście Syriusz. - Bo na przestrzeni historii nie znalazł się czarodziej, który wszedł siłą do domu przy Grimmauld Place 12, po czym wyszedł stamtąd cały i zdrowy. I jako obecna głowa starożytnego rodu Blacków nie zamierzam zrywać z tą wspaniałą tradycją.
Niezmiennie dziękuję za każde dobre słowo, każdy komentarz i fav. Martisz - bardzo się cieszę, że się podobało.
Do następnego ;)
