Choć to szaleństwo, jest w nim przecie metoda.
William Shakespeare, Hamlet
– Syriusz Black? – padło z zaciekawieniem z ust Czarnego Pana. – Tertiusie, muszę przyznać, że dzisiejszy wieczór z dużym prawdopodobieństwem wynagrodzi wszystkie problemy, jakich rodzina Averych ostatnio mi dostarczyła.
– Mój panie.
Gad triumfował. Nie ukrywał, jak słowa potężnego maga połechtały jego ego.
Severus powinien był dawno temu zabić tą kanalię.
Poprzysiągł sukinsynowi śmierć w chwili, gdy zorientował się, że to on stał za wydarzeniami w Dolinie Godryka, ale odłożył w czasie zemstę, by nie stracić z oczu priorytetów. Avery wydał mu się tylko plującym jadem, potencjalnie niegroźnym półdebilem. Jak mógł się co do niego tak pomylić? Przecież ten szatański pomiot zasłużył na sosnową jesionkę za pastwienie się nad bezbronnymi, skłócanie Ślizgonów i nakręcanie rebelii jeszcze w hogwarckich murach. Ale wtedy też skończyło się tylko na publicznym upokorzeniu. A wystarczyło zaimprowizować jakiś nieszczęśliwy wypadek, jak to się prawie udało Avery'emu z krwią salamandry. O tak, jakiś niewykrywalny eliksir, klątwa, nawet śliskie schody mogły załatwić sprawę. To nawet nie byłoby morderstwo, a bardziej działanie w czynie społecznym.
Severus nie potrafił sobie w tej chwili wybaczyć , że pozwolił ścierwu do tej pory chodzić po ziemi. Błąd, który da się naprawić, choćby to była ostatnia rzecz, jaką dwudziestolatek zrobi w życiu. A potem wszystko może iść w diabły.
Salazarze, jakby już nie poszło. Jak to się mogło aż tak spieprzyć?
Czasowe skupienie uwagi śmierciożerczego stada na osobie Tertiusa zdecydowała wykorzystać leżąca na środku sali, umazana krwią kobieta. Zerwała się zwinnie i rzuciła do przodu, ale nim zrobiła krok, uderzył w nią urok oszałamiający. Bezwładne ciało głucho upadło na posadzkę, a Lucjusz z nonszalancją opuścił różdżkę. Jego refleks został przez Czarnego Pana doceniony pełnym aprobaty skinieniem głowy.
Severus przeklął swoje rozkojarzenie.
Stracił okazję.
Mógł teraz tylko tępo wpatrywać się w sylwetkę czarodzieja, pochylającego się nad obezwładnioną kobietą. Przez moment złudnie wierzył, że wszystko, co widziały w tym momencie jego oczy, było tylko sennym omamem, zbyt nieprawdopodobnym, by to mogło się dziać realnie. Może znajome rysy chłopaka były skutkiem czarów maskujących? A jeśli to Wielosokowy?
Kim była do licha ta wiedźma, na którą pułapkę z taką pieczołowitością zastawili bracia Avery?
Nie na niej jednak skupiła się mściwa uwaga obecnych.
– A ty kto? – padło wyniośle w kierunku Czarnego Pana.
Zrobiło się jeszcze ciszej. Śmierciożercy zmartwieli, porażeni tak jawnym brakiem szacunku, zbyt zaskoczeni, by od razu ukarać śmiałka.
Także Snape skamieniał, tracąc resztki nadziei. Tego głosu nie mógł pomylić z żadnym innym. Znał aż za dobrze obelżywy, prześmiewczy ton i zjadliwą pogardę, które malowały się teraz na absolutnie wyluzowanej twarzy Syriusza. I to wyzwanie w szarości tęczówek. Dawno temu ex-Gryfon patrzył tak również i w severusowe oczy, doprowadzając tym Ślizgona do białej gorączki. Merlinie, jak go wkurwiała ta bezgraniczna pewność siebie, ni jakiego strachu, nawet odrobiny respektu. Drwiący uśmiech, zarezerwowany dla nic nieznaczących ścierw, mówiący… mam cię w dupie.
Zła taktyka.
– Crucio! – Z lekkim opóźnieniem jako pierwsza zareagowała Bella, jak zawsze niezastąpiona.
Twarz ofiary wykrzywił spazm bólu, a ciało uderzyło o kamienne płyty podłogi. Przez pierwszych kilka sekund chłopak zaciskał zęby, by nie wydać dźwięku, ale przed upływem pół minuty skapitulował. Echo krzyku odbiło się od ścian, stanowiąc najwyraźniej muzykę dla uszu Czarnego Pana, bo pionowa zmarszczka na jego czole wygładziła się, a mięśnie twarzy rozluźniły.
Severus naprawdę walczył ze sobą, by nie rzucić się z gołymi rękami na tę popieprzoną babę i jej mistrza. Stanie nieruchomo i wysłuchiwanie opętańczych syriuszowych wrzasków było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie zrobił w życiu. A jednak nie mógł sobie pozwolić na robienie głupot. Tylko w jego mocy pozostawało wykombinowanie, jak z tego wybrnąć. Zawsze było jakieś wyjście i musiał tylko dostatecznie się skupić, by dojrzeć je w tej chwili.
Kurwa, gdyby tylko potrafił w tym momencie wyłączyć ogłupiające emocje, blokujące przepływ racjonalnych myśli.
Na szczęście Bellatrix szybko skończyła, zgodnie z życzeniem Czarnego Pana, który powstrzymał ją rozkazującym gestem uniesionej dłoni.
Syriusz przestał się miotać i zachłysnął powietrzem. Nie bez trudu podparł się na łokciach, a po kolejnych kilku uderzeniach serca podniósł z klęczek.
– Człowiek grzecznie pyta w przekonaniu, że trafił na czarodziejów, którzy liznęli trochę ogłady, a tu się spotyka z takim plebejskim zachowaniem, jakby gadał z szumowinami z Nokturnu – wyłożył gładko, przeczesując poranioną dłonią splątane włosy. Obrócił się chwiejnie w kierunku oprawczyni. – Bella, aleś ostatnimi czasy schamiała. Mąż nadal niedomaga w alkowie? A może… menopauza?
Severus powstrzymał się w ostatniej chwili, by nie przyłożyć sobie dłonią w czoło.
Co ten imbecyl odstawiał?!
Przecież to Syriusz, gorzko przypomniała mu trzeźwo myśląca część mózgu. Przypisywanie temu idiocie posiadania rozumu jest kwestią wysoce ryzykowną.
– Cru… – zaczęła inkantować Lestrange z mordem w oczach, ale bezceremonialnie jej przerwano.
– Bello, moja droga. Twój kuzyn najwyraźniej niedomaga umysłowo. Nie znęcamy się nad kalekami – uciął Czarny Pan, tyle władczo co obłudnie, z zaciekawieniem mierząc dziewiętnastolatka wzrokiem.
To niezbicie znaczyło, że uznał ofiarę za godną zachodu. Cenił siłę charakteru i odwagę, bo łamanie oporu dostarczało mu perwersyjnej przyjemności.
Snape odrobinę się rozluźnił. A więc mieli czas. Może kwadrans, pół godziny… przy sprzyjających warunkach.
Potrzebował Syriusza w stanie względnej używalności, a przynajmniej przytomnego, bo inna ewentualność zawężała severusowe pole manewru. Nadal nie miał skrystalizowanego planu, ale mógł jakoś spróbować uczynić wyłom z antyapotacyjnych zaklęciach, utkanych wokół ścian. Potrzebował do tego czasu.
Granie na zwłokę kupowało im potrzebnych kilka minut i nieco poprawiało ich położenie.
Ich, bo przecież siedzieli obaj w tej piaskownicy. I chociaż spojrzenie szarych oczu, gdy na chwilę napotkały czerń severusowych, kazało mu nie ruszać się z miejsca, Severus miał w tym momencie syriuszowe życzenia w głębokim poważaniu. Lepiej dla tego debila, żeby zaświaty nie istniały, bo jeśli wszystko się schrzani, to – Merlin mu świadkiem – Snape go tam znajdzie. I urządzi Jego Syriuszowatości piekło wiekuiste.
Myśl, nakazał sobie, usiłując po ślizgońsku skupić się na celu, co wcale łatwe nie było. Może świstoklik? Ten zawsze miał przy sobie, ale odpowiednio zabezpieczony. Nikt poza nim nie mógł go użyć bez wcześniejszego, umiejętnego przekalibrowania. Mógłby spróbować tego dokonać nie korzystając z różdżki, ale czy nie zdradziłaby go sama magia? Nie potrafił jeszcze używać bezróżdżkowej i niewerbalnej dostatecznie precyzyjnie, by jej odblasków nie wyłapały cudze magiczne sensory. A w pomieszczeniu było kilkunastu śmierciożerców, z czego połowa – niezgorzej uzdolnionych. Z kolei próba obejścia osłon… Nie, to odpadało. Poprzednio nie potrafił poradzić sobie z polem antyaportacyjnym na Spinner's End, postawionym przez byle Pottera. Sforsowanie tego tutaj… Kurwa, potrzebowałby na to godzin.
Należało sięgnąć do nieszablonowych rozwiązań. Syriusz pewnie wymyśliłby tuzin na poczekaniu, w końcu był…
Jasne. Ten przygłup dał się podejść… Tertiusowi Avery'emu. Tertiusowi Avery'emu?! Litości…
I kto to mówi, geniuszu, upomniał się, kiedy wrócił myślami do Halloween i własnego zoblivatowania.
Najwyraźniej byli z Syriuszem siebie warci.
I moment później pożałował jednak, że Lestrange nie odesłała tego idioty w stan nieprzytomności.
– Dzięki za troskę, ale nie narzekam na brak zdrowia psychicznego, widać szczęśliwie nie dotknęła mnie rodzinna przypadłość – oświadczył Syriusz, ignorując syknięcie, które wyrwało się z ust jego młodszego brata i przekleństwo, którym zaszczyciła go kuzynka. – Moment… – Udał, że coś głęboko rozważa. – Chyba już wiem, kim jesteś – rzucił bezpośrednio do Czarnego Pana z wyrazem triumfu na twarzy. – Sorry, przez chwilę myślałem, że mam zaniki pamięci, a przecież najdroższa rodzicielka we wczesnych latach, z matczyną troską wbiła mi do głowy wszystkie czystokrwiste nazwiska i facjaty. Zmyliło mnie to panie mój z ust Avery'ego. Nie pomyślałem w pierwszej chwili, że dziedzic czystej krwi mógłby tak tytułować półszlamę. Mój błąd – pokajał się Syriusz z symulowaną skruchą. – Riddle, co nie?
– Jak śmiesz?! – Tertius wyrwał się do przodu, przytykając koniec różdżki do piersi Blacka.
– A tak, tego mugolskiego nazwiska już nie używasz – kontynuował, nie zważając na Avery'ego. – W sumie, sam się zastanawiałem nad zmianą własnego. Mnie też tatuś się wyparł, więc w pełni rozumiem, że nieszczególnie czujesz sentyment do korzeni.
Severus już nie myślał. Bezwiednie wycelował różdżkę w kierunku Syriusza z zamiarem ogłuszenia samobójcy. Zanim wymówił inkantację, wyprzedził go sam Czarny Pan.
– Jak na swój młody wiek szybko pojąłeś, że wiedza to potęga. Z wszechstronnym doinformowaniem rozważniej się jednak nie obnosić, jeśli nie chce się być pociągniętym za język. – wyartykułował zimno mroczny czarodziej, magicznie zmuszając ofiarę do uległości.
Szare oczy po niewczasie rozszerzyły się w przerażeniu i do Blacka chyba wreszcie dotarło, jakim był idiotą.
Severus nie musiał dalej słuchać, by pojąć, że właśnie przegrali. Obaj. Żaden z nich dwóch nie wyjdzie stąd żywy, niewiadomą pozostawało, jak wiele Czarny Pan poświeci im uwagi, zanim dostąpią zaszczytu oberwania Avadą.
Syriusz wyrwał się do przodu, ale nie zdążył powstrzymać MacGillivray. Zrobił to za niego Malfoy, odsyłając kobietę z powrotem na zimną posadzkę. Bezsensowna próba. Nie mogli sobie pozwolić na błędy i musieli współpracować. Chyba że ognistowłosa wiedźma zwyczajnie chciała dać się zabić. On sam miał zgoła inne plany, którymi zamierzał objąć również ją.
Chciał stąd dać nogę. Nie wiedział jeszcze jak, ale nie zwykł łatwo odpuszczać. Potrzebował tylko trochę szczęścia i czasu.
Od razu wyczuł antyaportacyjne pole, otaczające obszerne pomieszczenie od podłogi po sufit. Okno i zarys drzew w oddali… Kuszące, jednak bez wątpienia także ogród pokryto izolującymi zaklęciami. Teleportacja nie wchodziła w grę. Świstoklik również odpadał, bo stracił go w szamotaninie, zapewne jeszcze na placu pod Zielonym Smokiem. Ale było przecież mnóstwo innych wyjść z sytuacji. Tylko chwilowo nie wiedział jeszcze jakich.
Przez nikogo nie powstrzymywany nachylił się nad oszołomioną wiedźmą i ostrożnie dotknął jej ramienia.
– Masz… drugą? – szepnęła do niego, nie otwierając oczu.
W pierwszej chwili pomyślał ze strachem, że majaczyła w szoku. Szybko doznał olśnienia.
Druga różdżka.
Ta cedrowa spoczywała kilka metrów od niego, przyciskana do ziemi butem Tertiusa Avery'ego. Brienne w ogóle nie miała przy sobie swojej. Ale Black od tygodni nie rozstawał się z tą zdobyczną, charlusową. Również teraz miał ją wsuniętą za cholewę. Śmierciożercom nawet nie przyszło do głowy porządnie ich dwójki przeszukać.
Się zdziwią.
Chłopak nieznacznie sięgnął do prawego buta, ale kobieta powstrzymała go, wbijając paznokcie w Syriuszowi łydkę.
– Daj mi kwadrans – tchnęła niemal bezgłośnie, prawie nie poruszając ustami. Dla reszty wyglądała, jakby była nieprzytomna. – Rozpracuję to w kwadrans.
Natychmiast zrozumiał.
MacGillivray posiadała niezrównane umiejętności w zakresie magii ochronnej. Jeśli była w przeszłości aurorem pierwszej rangi, to potrafiła również biegle władać bezróżdżkową i niewerbalną. I łamać zaklęcia. Zamierzała przebić się przez czary antyaportacyjne. Do tego czasu rozsądniej nie zdradzać się z posiadaniem nadprogramowej różdżki, bo ta będzie im potrzebna do deportowania się stąd w cholerę.
Syriusz musiał tylko kupić partnerce nieco czasu i zapewnić jej warunki do pracy. Innymi słowy – cała uwaga obecnych powinna się skupić na nim.
Bułka z masłem, był w swoim żywiole.
Pożałował pewności siebie, kiedy wreszcie – po minucie czy dwóch, które dla jego cierpiącego ciała i psychiki stanowiły wieczność – Bellatrix zdecydowała cofnąć Cruciatusa. To najwyraźniej nie była najlepsza taktyka, teraz jednak nie miał już wyjścia. Musiał dalej grać aroganckiego masochistę i modlić się, by Sevowi do łba nie strzeliło próbować się wmieszać. Syriusz nie mógł w żaden sposób go ostrzec i pozostawało mieć nadzieję, że przyjaciel nie zrobi czegoś głupiego. Znali się przecież na tyle dobrze, żeby umieć ocenić swoje reakcje w sytuacjach kryzysowych. Ex-Huncwot nie raz chyba już udowodnił, że posiada nieco sprytu i zmysłu taktycznego.
No dobra, po dzisiejszym ten konkretny argument nie należał do najmocniejszych. Jak by nie patrzeć, dał się orżnąć… Tertiusowi Avery'emu.
Plama na honorze nie do zmazania. Istna porażka.
– Bello, moja droga. Twój kuzyn najwyraźniej niedomaga umysłowo. Nie znęcamy się nad kalekami – usłyszał gdzieś z boku głos Voldemorta.
Syriusz nie mógł dać mu czasu na przypomnienie sobie o drugiej ofierze, więc całą siłą woli dźwignął się na kolana.
– Jeszcze cztery… pięć minut – szepnęła Brienne na granicy słyszalności, kiedy zatoczył się w jej stronę.
Chłopak uśmiechnął się do siebie jak wariat. To było jak najbardziej wykonalne.
Obrócił się ponownie przodem do audytorium i trajkotał, co mu ślina na język przyniosła. Kolejny Cuciatus mu się nie uśmiechał, ale jeszcze jedną turę mógł znieść. Może dwie, o ile Belli za bardzo nie poniesie. Odkrył przed momentem, że uciekanie w psychikę animagicznej formy trochę pomagało. Że też wcześniej nigdy nie pomyślał, iż może korzystać z osłony, jaką dawała mu animagia. To było trochę jak budowanie dodatkowej tarczy albo odsyłanie bólu do części zmysłów, z których jego ludzka postać nie potrafiła w pełni korzystać. Jak najbardziej realne cierpienie nabierało znamion fantomowych, a może raczej…
A srał to hipogryf. Ważne, że Syriusz nie mdlał z bólu.
Do dziś nie zdawał sobie nawet sprawy, że może do tej animagicznej cząstki w ograniczonym stopniu sięgać, nie przeobrażając się zupełnie. Będzie musiał to przetestować na spokojnie, kiedy już przestanie być gryzakiem dla psychopatycznej kuzynki.
Tymczasem miał robotę. I szedł na całość.
Chyba jednak w jego mózgu coś szwankowało, bo od dawna tak dobrze się nie bawił jak w tej chwili, jeżdżąc po rodowodzie Voldemorta jak po burej suce. Chciało mu się śmiać z całej tej zgrai zastrachanych, bezwolnych dupowłazów. Niemal żałował, że dzisiejszego wieczora zabrakło tutaj Oriona Blacka. Za to Regulus… Dzieciak wyglądał, jakby ledwo trzymał się na nogach. Spóźnione wyrzuty sumienia? A jednak sam tak zdecydował. Ciekawe, czy gdyby jego mistrz teraz rozkazał… Czy młodszy Black mógłby starszego…
Syriusz wolał się nie zastanawiać. Nie chciał w ogóle o tym idiocie myśleć. Nie tu i teraz.
– … więc w pełni rozumiem, że nieszczególnie czujesz sentyment do korzeni – dokończył zimno, z wyzwaniem patrząc w ciemnobrązowe tęczówki największego masowego mordercy wszechczasów.
I przegiął.
Pojął to, kiedy zamiast wycelowanej różdżki zobaczył na wysokości swoich oczu bezdenną czerń źrenic Voldemorta. Gniew tamtego zdominowało coś innego.
Chorobliwa ciekawość.
Syriusz nie został ukarany bólem odbierającym zmysły. Nie pochłonęła go śmiercionośna zieleń. Było gorzej.
– Jak na swój młody wiek szybko pojąłeś, że wiedza to potęga. Z wszechstronnym doinformowaniem rozważniej się jednak nie obnosić, jeśli nie chce się być pociągniętym za język. – Aksamitny głos odbił się echem od ścian, a kostyczne palce popieściły cisowe drewno. Usta sukinsyna poruszyły się ledwie zauważalnie, gdy wyszeptał – Legilimens.
Bezlitosne spojrzenie złamało syriuszowy opór, odbierając mu władzę w całym ciele.
Przegrałem, dotarło do przerażonego mózgu nieszczęśliwca, kiedy mentalne macki mrocznego maga zaczęły się rozpełzać po jego podświadomości. Było stokroć gorzej niż z Robardsem, a tamten przecież poczynał sobie w głowie Blacka bardzo swobodnie. Z kolei Voldemort… Cholera jasna, ten to dopiero miał rozmach. Syriusz nie znał fachowej terminologii, ale do głowy – na określenie tego, co Czarny Pan tam po sobie z dużym prawdopodobieństwem zostawi – przychodziło mu jedno słowo. Lobotomia.
Cóż, przynajmniej będzie chłopakowi obojętne wszystko, co nastąpi później, kiedy śmierciożercy dowiedzą się o Selvynie, Bletchleyu i Averym. A także poznają tożsamość Raguela, a potem sekrety, które skrywa tajemna skrytka w podziemiach Gringotta. Twarze, nazwiska, adresy… Cała baza danych jak na tacy.
Blackowi zrobiło się słabo. Dziękować Merlinowi, że przynajmniej nie miał wiedzy co do aktualnego miejsca pobytu Vitalii, Jamesa i Remusa. Ale cała reszta…
I nagle pojął coś jeszcze.
Sev, pomyślał na granicy paniki.
Jeśli tylko Voldemort dokopie się dostatecznie głęboko, to odkryje prawdę o swoim mistrzu eliksirów i Sev pożałuje, że się urodził. Kara dla zdrajcy krwi będzie niczym w porównaniu do tego, co spotka zdradzieckiego szpiega.
Takiego wała, poprzysiągł Syriusz z zacięciem, skupiając całą swoją magię bliżej serca.
Wszystko było nie na swoim miejscu, ale zanim Severus zdążył gorzko stwierdzić, że gorzej być nie może, poczuł pulsowanie znajomej, choć obcej, szorstkiej magii Mrocznego Znaku. Do tej pory piętno ujawniało swoją moc bardzo okazjonalnie, jeśli nie liczyć rutynowego wzywania przed oblicze Czarnego Pana. To jednak nie było wezwanie, więc co? Psychol zdecydował się nad szpiegiem psychicznie pastwić, pozostawiając go jeszcze przez moment w niepewności?
Najwyraźniej jednak odezwał się Znak nie tylko na przedramieniu Snape'a. Spojrzenia reszty śmierciożerców odbijały niepewność i lekkie zagubienie. Chłopak, podążając za przykładem pozostałych, poszukał wyjaśnienia u źródła. Przez moment zdezorientowany wgapiał się w beznamiętną twarz maga, zupełnie skupioną na ofierze. Krew ścięła się w severusowych żyłach, a mięśnie napięły się bezwolnie, w oczekiwaniu na uderzenie bólu.
Już sukinsyn dotarł dostatecznie głęboko? Jeszcze sekunda, dwie, kilkanaście?
Wiej stąd w cholerę, krzyczała Severusowi ślizgońska cząstka jego umysłu, podsuwając jednocześnie kuszącą perspektywę skorzystania ze świstoklika. Co szkodziło spróbować? Ruszy pościg, ale jaka była alternatywa? Wiwisekcja? A jednak nawet przez moment nie pomyślał poważnie o ucieczce. Nie mógł zostawić tego idioty, który pod nieobecność gwoździa programu stałby się zastępczą formą rozrywki dla Czarnego Pana i reszty tej hałastry. To była kwestia honoru. Albo czegoś tam.
Zaraza na panicza Blacka i jego firmowy brak rozumu, przeklął, przenosząc wzrok z twarzy legilimenty na jego ofiarę, jakkolwiek obezwładnioną, to wciąż wyzywająco wpatrującą się w zimne oczy swojego oprawcy. Nie tak powinno to wyglądać, na ile Severus przypominał sobie swoje własne doświadczenia z magią umysłu. Pulsowanie Znaku sygnalizowało, że Czarnego Pana coś wytrącało z równowagi. Powietrze w dusznym pomieszczeniu robiło się z sekundy na sekundę coraz cięższe. Szyby w oknie zaczęły delikatnie pobrzękiwać, następnie wyraźnie drżeć ,by wreszcie rozprysnąć się z łoskotem na setki ostrych ułomków. A Czarny Pan niezmiennie trwał w bezruchu, podobnie zresztą jak i Syriusz, z uporem trzymający głowę prosto.
Severus nie oganiał. Ten porąbany dziewiętnastolatek naprawdę odważył się podjąć wyzwanie i z nim… walczyć?
Odpowiedź przyszła sekundę później. I teraz już Snape zupełnie nie wiedział, co się dzieje.
A dziać się zaczęło kilka rzeczy równolegle.
W pierwszej chwili dostrzegł, jak tamci dwaj jednocześnie, chwiejnie odsuwają się od siebie, jakby nagle pękła wiążąca ich moment temu nić. Syriusz sprawiał wrażenie oszołomionego, ale nie mniej rozchwiany wydawał się starszy czarodziej. O nie. Było ciekawiej. Z niedowierzaniem Severus przyswoił, że Czarny Pan wyglądał na zdecydowanie mocniej przeczołganego niż jego domniemana ofiara.
I nagle dwudziestolatek stracił sposobność kontynuowania pogłębionej obserwacji, bo przed oczami wyrosła mu kobieca sylwetka. Zapomniana przez wszystkich czerwonowłosa wiedźma przemknęła między śmierciożercami, pokonała pustą przestrzeń na środku sali i rzuciła się w kierunku Czarnego Pana. W pomieszczeniu się zakotłowało i Severus na chwilę stracił ją z oczu. Po sekundzie wszystko zamarło, kiedy wątła dłoń uniosła się do góry w geście tryumfu. Palce ściskały połyskujący zimno kawał rozbitej, okiennej szyby, a po ostrej krawędzi ściekała krew.
– Mam cię – wycedziła mściwie nieznajoma, z pasją wpatrując się w strużkę płynnej czerwieni, ściekającą po skaleczonej twarzy Czarnego Pana. – Krwawisz, jak wszyscy.
– Ty szlamowata suko – syknął któryś z bliżej stojących śmierciożerców i zastąpił kobiecie drogę, wyrzucając przed siebie uzbrojoną dłoń. – Avada…
– … kedavra – padło z drugiego końca pomieszczenia i zieleń rozświetliła kamienne sklepienie. Pechowiec upadł bez życia na posadzkę. Jego pogromca zrobił krok, dołączając do ognistowłosej sojuszniczki. Trącił butem trupa. – Secundus Avery, czwarty do zestawu. To… który następny? – dopytał Syriusz wyzywająco, przerzucając obco wyglądającą różdżkę do prawej dłoni i przyjmując bojową pozycję.
Severus znalazł się w mniej licznej grupie czarodziejów, którzy nie rozpierzchli się w popłochu ku ścianom. Nie, żeby zależało mu na wykazaniu się odwagą. Zwyczajnie skamieniał. Parę metrów od niego stał nonszalancko Syriusz Black. Stał, a po bellowym Cruciatusie powinien był się przez kilka godzin czołgać przy samej ziemi i pluć krwią. A ten stał i rzucał wyzwanie tuzinowi śmierciożerców, zaczepnie mierząc do nich różdżką. Skubaniec cały czas miał zapasową, a to zgrywanie chojraka i prowokowanie Czarnego Pana… To była dywersja. I nagle zupełnie inaczej zaczął wyglądać rozkład sił. No i dochodziła intrygująca kwestia oparcia się magii umysłu jednego z najpotężniejszych legilimentów dzisiejszych czasów.
Severus od zawsze wiedział, że Syriusz miał potencjał, by stać się kiedyś potężnym magiem, ale to przerastało najśmielsze oczekiwania, jakich w stosunku do leniwego i nieambitnego przyjaciela Snape nie odważył się żywić.
Najwyraźniej jednak dla tego rozpuszczonego dzieciucha nie istniało słowo niemożliwe.
Merlinie, ten narwaniec przed chwilą zabił śmierciożecę. Avadą. Fakty docierały z opóźnieniem do severusowego mózgu. Czwarty… A więc dwaj bracia Avery, Selvyn i Bletchley. Wszyscy oni widzieli Ponuraka i tu nie można już było mówić o zbiegu okoliczności. Black oddał się zemście, jak zaprzysiągł. I nie przebierał w środkach. Zemsta zemstą, ale Niewybaczalne?! To tutaj przekraczało granice pojmowania. Porywać się na Czarnego Pana tylko ze wsparciem jakiejś szurniętej baby? Kim w ogóle była ta wiedźma?
Cholera, co się stało z Syriuszem przez ostatnie tygodnie?
To nie tak miało być.
Severus nie poświęcił dodatkowej sekundy na godzenie się z faktami.
W niebezpiecznie ciasnych ścianach rozpętało się piekło.
Syriusz w ogóle już nie myślał, pozwalając się porwać nurtowi zdarzeń.
Kiedy odzyskał jasność widzenia, zarejestrował, że Voldemort wpatruje się w niego z drugiego końca pomieszczenia z niedowierzaniem, a po kamiennej twarzy mężczyzny ścieka krew. Chłopak poczuł chwilę wcześniej, jak oślizgłe macki cofają się z jego głowy, więc wywnioskował, że jakoś wykopał agresora na zbity pysk, ale… skąd krew?
I wtedy któryś z gadów rzucił się na Brienne, dzierżącą w dłoni okrwawione szkło. To już powiedziało Syriuszowi resztę.
Zadziałał instynktownie i sekundę później opierał się już plecami o plecy kobiety, zabezpieczając jej tyły. Nie była jednak do końca tak bezbronna, jak mu się w pierwszej chwili wydało. Ściskała pewnie cedrową różdżkę, którą musiała po drodze zdobyć, gdy Avery stracił ją z oczu.
Sytuacja nie wyglądał za dobrze, bo MacGillivray nie udało się złamać antyaportacyjnych barier, a jednak teraz oboje mieli oręż. Piłka wciąż była w grze.
A gra zaczęła się na całego.
Kiedy pierwszy szok minął, śmierciożercy rzucili się do ataku. Wściekle ciskane klątwy przecięły powietrze i zaczęły odbijać się od sufitu oraz ścian, niszcząc wszystko na swojej drodze. Kilku mniej zwinnych idiotów oberwało rykoszetem, padając na ziemię od własnej broni. Od rozbłysków magii pole widzenia zawęziło się do kilkudziesięciu centymetrów, a walczący zaczęli obierać za cel wszystko, co się ruszało. Co rusz ktoś potykał się o czyjeś ciało, nie zastanawiając za długo, czy wdeptuje w zimne kamienne płyty twarz sprzymierzeńca czy wroga. Przekleństwa i złorzeczenia mieszały się z okrzykami bólu, ale nikt nie wybiegał myślami dalej poza czubek własnego nosa.
Istne szaleństwo.
Syriusz nie odstawał w tym od reszty i walił na oślep, ufając, że Brienne wciąż znajdowała się gdzieś za jego plecami. Modlił się, by Sev nie napatoczył mu się pod różdżkę. Miał nadzieję, że w pierwszej linii nie szarżował Regulus. Chciał wierzyć, że jego własne śmiercionośne klątwy sięgają właściwego celu. Przy odrobinie szczęścia któraś mogła walnąć Voldemorta.
Całą nadzieję na to ostatnie chłopak stracił, kiedy impuls niszczycielskiej, najmroczniejszej magii powalił jego, jak zresztą i wszystkich pozostałych, na zbroczoną krwią posadzkę.
Czarny Pan odzyskał pełną kontrolę nad sytuacją, krocząc w stronę dwójki walczących, przestępując beznamiętnie ponad zwłokami swoich sług. A Syriusz nie mógł się ruszyć i chociaż całą siłą woli zmuszał mięśnie do posłuszeństwa, te podporządkowały się paraliżującemu zaklęciu Voldemorta.
Było pozamiatane.
Przynajmniej zabiorę ze sobą do piachu kilka gadzin. I ochroniłem tajemnicę, przebiegło dziewiętnastolatkowi przez myśl, gdy tarninowa różdżka zaczęła powoli wyślizgiwać mu się spomiędzy zdrętwiałych palców. Przymknął powieki.
– Przepraszam, Brienne – szepnął głucho do obezwładnionej partnerki, leżącej tuż obok.
I zamilkł w oczekiwaniu na Niewybaczalne. Zamiast zabójczej inkantacji usłyszał jednak trzask aportacji. I otworzył szeroko oczy.
Metr przed nim zmaterializował się… domowy skrzat. Tak przynajmniej zgadywał, wnioskując po wzroście i kostycznej posturze istoty, bowiem rozpoznanie rysów jej twarzy uniemożliwiała naciągnięta na głowę pończocha, doskonale maskująca tożsamość nieoczekiwanego wybawiciela.
– Syriusz Black, sir? – usłyszał.
Zdezorientowany uniósł głowę i zgłupiał. Odruchowo potaknął. I przyswoił, że znów miał władzę nad swoim ciałem.
Wychudła dłoń sięgnęła w jego kierunku, ale ten się cofnął.
– Czekaj. – Chłopak zaoponował, choć ton głosu skrzata wyrażał najczystsze intencje.
Syriusz odrzucił pomocną dłoń, bo nie zamierzał z niej skorzystać sam.
Zerknął na Brienne. Napotkał rozmyty błękit jej zaskoczonego spojrzenia. Odetchnął z ulgą, kiedy ręka kobiety wystrzeliła w jego stronę. Przeczołgał się bliżej, by ich ciała się zetknęły, a on miał pewność, że MacGillivray nie zostanie z tyłu.
Wiedźma najwyraźniej miała inne plany.
Uzmysłowił to sobie z rozpaczą, gdy w jego kierunku poturlała się cedrowa różdżka. Brienne z kolei, najwidoczniej również uwolniona spod unieruchamiającego uroku, zerwała się z podłogi, zgarniając okruch potłuczonej szyby. Nie rzuciła się jednak na wrogów, ale przytknęła ostrą jak brzytwa krawędź do tętnicy szyjnej.
– Idź – syknęła do Blacka rozkazująco, z perwersyjną satysfakcją, wymalowaną na poranionej twarzy. – I tak gówno dostaną.
Syriusz nie zdołał powstrzymać jej dłoni, kiedy płynnym ruchem wbiła szkło poniżej linii szczęki. Ostatnim, co zobaczył, była czerwień, zalewająca posadzkę.
A potem był trzask deportacji i nieprzenikniona ciemność.
Już nie starał się czegokolwiek zrozumieć. Jak zahipnotyzowany wpatrywał się w pustą przestrzeń, gdzie chwilę temu leżał Syriusz. Teraz w severusowym polu widzenia było jedynie drgające konwulsyjnie ciało ognistowłosej wiedźmy.
Co tu się, u licha, działo?!
– Mój panie – ktoś zaskomlał za plecami Severusa. – Na mój honor, rzucę ci do stóp ciało tego…
Poddańczy ton przeszedł w agonalny wrzask, a ten po kilku sekundach się urwał. Ciało śmierciożercy z łoskotem uderzyło o podłogę. Nikt więcej nie odważył się odezwać i wszyscy trwali z twarzami do ziemi, dopóki Czarny Pan nie przemierzył pomieszczenia i nie zniknął bez słowa za ukrytymi w ścianie tajemnymi drzwiami. Dopiero, kiedy kroki w korytarzu ucichły, kilku śmierciożerców jęknęło. Pierwszy podniósł się na kolana Tertius Avery i z przerażeniem rozejrzał się dokoła. Za jego przykładem poszło kilku kolegów.
– Niezupełnie to miałem na myśli, zachwalając opcję sprzątania po innych – stwierdził rzeczowo Lucjusz, otrzepując uwalany brudem i krwią jedwabny płaszcz.
Severus nie skomentował. Nadal nie był w stanie składnie wyrażać wewnętrznych przemyśleń. A już na pewno nie zamierzał dzielić się takowymi z Malfoyem. Zignorował towarzysza, skupiając wzrok na miotającej się wśród trupów Bellatrix.
– Co tak stoisz? – wrzasnęła w kierunku kuzyna. – Idziemy. Musimy to wyprostować, zanim kto inny dopadnie tego odszczepieńca i przypisze sobie zasługi. Blackowie sami rozwiązują swoje wewnętrzne problemy.
Regulus powoli obrócił się ku niej i spojrzał na nią bez wyrazu. Przez chwilę stał bez ruchu, ale w końcu potaknął.
– Więc? – ponagliła go od progu.
– Blackowie sami rozwiązują swoje wewnętrzne problemy – powtórzył za nią z lodem w oczach i podążył do drzwi.
– Severusie?
Chłopak odwrócił się na dźwięk swojego imienia i spojrzał na Malfoya pytająco. Ten zacisnął usta z irytacją, wyminął Snape'a i udał się za Blackami. Mając w perspektywie do wyboru – iść za blondynem albo pomóc Avery'emu przy trupach – Severus dołączył do Lucjusza i w ciszy przemierzyli korytarz. Milczeli, dopóki nie znaleźli się na zewnątrz.
I wtedy arystokrata zadecydował, że… wracają do Malfoy Manor.
Tego mistrz eliksirów zupełnie nie rozumiał.
– A Black? – zapytał wprost.
– Syriusz Black nie jest problemem naglącym, pozostaje za to problemem Blacków. Jeśli Bella obejmie przywództwo nad pościgiem, to mogę być spokojny, że poza kilkoma przypadkowymi trupami niewiele zdziałają.
Severus przez moment głębiej rozważał słowa blondyna. I wniosek prawie go rozbawił.
Po dzisiejszej nocy pozycja Blacków stała się niepewna. Bellatrix i Regulus stracą względy Czarnego Pana. Dali ciała, podobnie jak Avery. Na ich upadku zyskiwał Lucjusz, a zyska jeszcze więcej, jeśli tamci mocniej się pogrążą. Było mu na rękę, by Syriusz pozostał bezkarny.
W tej konkretnej sprawie Malfoy mógł okazać się dla Severusa sojusznikiem.
– Więc nie masz zamiaru nic z tym robić? – upewnił się chłopak.
Arystokrata westchnął teatralnie i uśmiechnął się z politowaniem.
– Nie zamierzam współpracować z Blackami i tobie też odradzam. Po dzisiejszych doświadczeniach nie chcę również robić sobie z Syriusza Blacka prywatnego wroga, bo chłopak najwyraźniej nie jest tak nieszkodliwy, jak się wszystkim wydawało – objaśnił. – Gdybym tylko wiedział… – Nie dokończył, zatapiając się w myślach.
Severus nie pytał, bo on również chyba rozmyślał o tym samym.
Kim naprawdę był dziewiętnastolatek, który zdołał bez konsekwencji obrazić dumę własną Czarnego Pana, oprzeć się jego legilimencji, wywalczyć sobie drogę ucieczki i bezkarnie, z pomocą domowego skrzata uciec zgrai śmierciożerców, umniejszając ją liczebnie?
Nawet jeśli Severus na to pytanie nie znał odpowiedzi, to wiedział co innego.
Syriusz po dzisiejszej nocy bez wątpienia przeskoczył na śmierciożerczej liście do odstrzału samego Dumbledore'a.
* Touch not the catt bot a glove (z ang. Nie dotykaj kota bez rękawiczki) jest zawołaniem klanu Chattan – potężnego szkockiego klanu góralskiego (Highlands). Brienne uczyniłam członkinią MacGillivray'ów – uznających się za część Chattan. Stwierdziłam, że jest w niej coś z dumnej, szkockiej góralki. Albo zwyczajnie ostatnimi czasy przedawkowałam Braveheart ;))
Poza tym mam nadzieję, że rozdział jest całkiem lekkostrawny :)
