Prolog

Góry Deszczu i Nocy były mrocznym miejscem. Jedyna pogoda jaką można było tam uświadczyć wyraźnie odzwierciedla nazwę. Nieprzeniknione mgły, deszcze i burze, całokształt był wyjątkowo nieprzyjemny i zdecydowanie nie łatwo było przetrwać na tym odludziu. Zwierzyny było mało, a roślinność biedna. Prawdopodobnie jedyne co miało to miejsce w dostatku to grzybów.

Bardzo dobrze przekonał się o tym Morgarath, zbuntowany baron królestwa zwanego Araluenem. Jego życie układało się idealnie. Dążył do władzy i chwały i jako baron osiągną najwyższe możliwe szczeble w obu dziedzinach. Był znanym rycerzem i niejeden wychwalał jego umiejętności walki. Był niezaprzeczalnym mistrzem kopii, no być może jedynie ten znienawidzony baron Arald mógł się z nim równać, lecz jako tako był wielki i wiele osób uznałoby taki zasługi za godne legend. Dla niego jednak było to za mało.

Zawsze pragnął zostać królem, dlatego też wił sieć intryg i kłamstw, tak aż znalazł się w dogodnym momencie. Pojmał króla, i następcę tronu, udało mu się także sprawić, że wszyscy zwątpili w Duncana. Jednakże korpus zwiadowców, jednostka do zadań specjalnych Araluenu zdołała mu przeszkodzić na ostatniej prostej i musiał uciekać z zamku do właśnie Gór Deszczu i Nocy. Nie był jednak sam. Znalazł tu bardzo interesujące istoty zwane Wargalami.

Było one połączeniem małpy oraz niedźwiedzia i posiadały ogromną siłę, a do tego łatwo było nagiąć ich do swojej woli. To dało mu naprawę ogromną armię, którą uznać można było za spore zagrożenie, tym bardziej dla osłabionego w tym czasie Araluenu. Dlatego zaatakował.

Niestety wojna pomimo początkowych sukcesów nie poszła po jego myśli i po wielkiej bitwie na wrzosowiskach Hackham ponownie ratował swe życie ucieczką w te nieprzeniknione pustkowia.

I tak wielki baron Morgarath poznał wyjątkowo nieprzyjemne życie pustelnika kontemplując swoje życie. Doszedł do wielu wniosków i stał się zgorzkniały. Wiedział, że nikt nie przyjmie go w królestwie, które było jego domem. A z perspektywy czasu zrozumiał swe błędy i zapałał niebywałym smutkiem nad zdradą swego narodu i dziedzictwa. Stał się bajką, którą straszono dzieci, a jago imię wypowiadano ze strachem. Zamek Gorlan, niegdyś wielki będący chlubą królestwa, teraz w gruzach. Morgarath zawiódł wszystkich swoich przodków. Jednak coś miało się zmienić i wypędzić barona z jego gór i tym czymś nie były wojska Araluenu.

Waagh wielkiego wodza Grimgora Żelaznoskórego szykowało się to wyruszenia dalej, właśnie złupił jakąś ludzką mieścinę i wraz z chłopakami miał wyruszyć dalej siać chaos, zniszczenie i postrach. Wraz z kilkudziesięcioma tysiącami orkijskich najeźdźców i drugą taką ilością gobosów, a nawet sporą liczbą trolli i olbrzymów jego plany o zniszczeniu całego ludzkiego imperium mogły się okazać możliwe, lecz coś dziwnego się wydarzyło. Jakaś dziwna magia, której zdecydowanie nie wykonali szamani przeniosła wszystkich na to odludzie, to było dziwne nawet jak na Stary Świat, lecz dla Grimgora nie było większej różnicy. Liczyło się tylko to aby obić komuś konkretnie gębę.

Dlatego też natychmiastowo wysłał gobliny na wszystkie strony świata, bądź co bądź już mu się zaczynało nudzić, a jaki sens z obijania nędznych pobratymców jeżeli i tak żaden z nich nie stanowił wyzwania. Pragnął krwawej rozprawy i coś mu się widziało, że te nowe ziemie mogą mu to dostarczyć. Gitsnik pragnął krwi.

Wiele z goblinów nigdy nie wróciło do obozu, byli tacy którzy uciekli zwabieni możliwościami nowych ziem i nieprzebytych jaskiń. Nawet jeden z mniejszych plemion orków odłączyło się szukać dobrego miejsca do życia, ale to było bez różnicy, wielki Czarny Ork nie dbał o taki drobiazg jak straty.

Jeden z oddziałów goblinów wysłany w głąb gór powrócił w pośpiechu krzycząc coś o ludziach i wielkich krasnoludach, włochatych i grubych. Dla niego to było bez różnicy z kim, liczyła się sama bitwa, a ta zapowiadała się na krwawą jatkę. Gobliny na wilkach popędziły stadnie na spotkanie przeciwnika, a Grimgor Żelaznoskóry zbierał swoich chłopaków na wyprawę w głąb lądu.

Miał bądź co bądź cały świat do podbicia, a dla niego nie było zbytniej różnicy co to był za świat, liczyła się dobra bitwa i wyzwanie.