Dodatek: Przemiana
Tunel otworzył się między Millicentą i czymś w oddali, ale dopiero potem zrozumiała, że to właśnie była chwila, w której jej ojciec zginął.
Zakrztusiła się i opadła na kolano, słysząc miękki i zaniepokojony głos swojej matki, pytającej co jest nie tak. Millicenta podniosła rękę, ale nie była w stanie się odezwać, ponieważ jej wzrok zalała ciemność i światło, zmieniające się pulsy, które wreszcie ukazały spójny obraz: zaciśniętą, czarną, kamienną pięść na białym tle, pod którą unosiły się ciemne litery, składające się w słowo Duramus.
Był to symbol Bulstrode'ów i w ten sposób dowiedziała się, że jej ojciec już nie żył i od tej chwili to jej przyjdzie być głową rodziny Bulstrode, nie tylko na papierze, ale i w prawdziwym życiu.
Chwilę potem pięść obróciła się, a Millicenta zobaczyła zamieć ciemnych płatków, które mknęły w jej kierunku. Rozłożyła ręce, wychodząc im na spotkanie, mimo że moc przemiany wciąż nie pozwalała jej na powstanie z kolan.
Magia uderzyła ją, przekazując dary ojca. Była jego magiczną dziedziczką, dzięki czemu jego magia nie uciekła w chwili śmierci, żeby zostać jednym z wielu wędrujących cieni przyzywanych przez noc Walpurgi, ale pomknęła wprost do niej. Millicenta poczuła, jak jej zdolności do czarnego ognia rozrastają się w żołądku. Tajemnice Obsydianu rozwinęły się w głowie niczym pieśni, które znała od zawsze, ale chwilowo zapomniała. Ostateczna i najbardziej przerażająca obrona Bulstrode'ów – spojrzenie Meduzy, którego nie wolno im było użyć na kimkolwiek, kto byłby w stanie je przeżyć i komuś o nim powiedzieć – zabłyszczała jej pod powiekami.
I wtedy już było po wszystkim.
Millicenta pozostała na klęczkach jeszcze przez wiele długich chwil, wciąż nie otwierając oczu. Upadła jako jedna osoba i wstanie jako ktoś zupełnie inny. Od tej chwili przyszłość i fortuna rodziny polegała wyłącznie na niej.
Kiedy wstała, jej oczy były pozbawione łez, a twarz spokojna, ale na ten widok jej matka zalała się łzami i wtuliła w nią. Millicenta głaskała ją po głowie, po części myśląc o żałobie, przez którą trzeba będzie przejść, po części o Marian – teraz już w pełni swojej dziedziczce – i po części o wiadomości, którą przyjdzie jej wysłać do Francji.
Znajdowali się w stanie wojny, ale to tylko oznaczało, że przyszłość Bulstrode'ów była mniej pewna, niż kiedykolwiek. Nie kończyło to jednak ich zobowiązań, ani nie oznaczało, że powinni zignorować życie, jakie będą wiedli po wojnie. Millicenta miała zamiar przyzwać do siebie Pierre'a Delacoura, wyjść za niego, na co wyraziły już zgodę obie rodziny, a następnie czym prędzej powić dziedzica. Zwykle nie śpieszyłaby się w takiej sprawie, ale za rok może już nie żyć, a Marian była zbyt delikatną nicią, by na niej wszystko zawiesić. Musiała zrobić wszystko, co było w jej mocy.
Płynie we mnie coś więcej niż tylko krew.
– Czy była szybka?
Millicenta zamrugała i spojrzała w dół, na twarz Elfridy. Już miała powiedzieć, że nie znała odpowiedzi na to pytanie, ale jak tylko otworzyła usta, odkryła, że jednak wiedziała. Echo agonii przetoczyło się jej po mięśniach.
– Nie – powiedziała. – Była powolna i w cierpieniach.
Jej matka zamknęła swoje jasnoniebieskie oczy i powoli kiwnęła głową. Następnie pozornie zebrała się w sobie. Millicenta wiedziała, że pod wieloma istotnymi względami, to było kłamstwo. Ta siła zawsze w niej drzemała, ale Elfrida zwykle polegała na swoim mężu i przyzywała ją wyłącznie w obronie dzieci.
Teraz obowiązek chronienia przynajmniej jednego ze swoich dzieci już na zawsze będzie spoczywał wyłącznie na niej. Dlatego Millicenta nie była zaskoczona, kiedy twarz Elfridy zalśniła na złoto, a jej ciało wypełniło się lwią siłą czarownicy puellaris.
– Będzie co ma być – wymamrotała. – Czy skorzystasz z Kamiennej Komnaty?
Millicenta zastanowiła się nad tym przez chwilę. Kamienna Komnata była ostatnią ostoją Bulstrode'ów, nigdy nie wyjawianą komukolwiek spoza rodziny; nawet ci, którzy się w nią wżenili nie zawsze zdawali sobie sprawę z jej istnienia, póki nie udowodnili swojej lojalności i zaufania, co Elfridzie udało się przy Adalrico. W tej komnacie członkowie rodziny byli transmutowani w kamienne posągi, dzięki czemu mogli znieść wojnę czy pogoń ukryci bezpiecznie za klątwą arbitralną, którą mogła znieść wyłącznie krew Bulstrode'a.
Istniała, oczywiście, pewna szansa, że pozostaną uwięzieni tam już na zawsze, gdyby żaden członek rodziny nie przeżył wojny czy pogoni. Ale Millicenta na wszelki wypadek zostawi po sobie fiolkę krwi i w razie czego zawsze była jeszcze Edyta Bulstrode, jej kuzynka trzeciego stopnia, córka Henrietty, która uczyła się we Francji.
Wyjdą z tego żywe.
– Chyba powinnyśmy – powiedziała, otwierając oczy i wpatrując się w twarz matki. – Nie wiem, co przyniosła śmierć ojca, ale wiem, że Mroczny Pan był z niej bardzo zadowolony. Sytuacja zaraz się pogorszy. I to znacznie. – W myślach dodała sobie ostrzeżenie przed tym Harry'ego do listy czekających na nią zadań.
Elfrida kiwnęła płytko głową.
– W takim razie wolałabym przemienić się z Marian w posągi i pozostać tam ze świadomością, że nikt nie będzie w stanie nas skrzywdzić.
Millicenta ucałowała brew swojej matki.
– Tak właśnie się stanie. – Odwróciła się w kierunku hogwarckiej sowiarni. Najpierw wyśle wiadomość do Pierre'a, a potem znajdzie Harry'ego.
Jej ojciec nie otrzyma pogrzebu. Millicenta wiedziała, z równym przekonaniem, jak wszystkiego, czego się przed chwilą nauczyła, że nie pozostało po nim żadne ciało.
W drodze do sowiarni wypełniła jednak pięść kryształowym światłem, zmieniając ją w kolor kwarcu i wycelowała lśniący promień za okno, w kierunku nieba, gdzie mógł najjaśniej zabłysnąć.
Żegnaj, ojcze. Nawet w śmierci znajduje się życie i trzeba pamiętać o życiu po niej, nawet pod postacią linii krwi, która musi ciągnąć się dalej.
Duramus.
