OSTRZEŻENIE: Gore.
Rozdział dwudziesty trzeci: Robi się paskudniej
Harry kiwnął głową.
– Rozumiem, Millicento. Dziękuję za ostrzeżenie. – Bezmyślnie pogłaskał bliznę na lewym przedramieniu, jedynej pamiątce po więzi z Adalrico.
Millicenta podążyła wzrokiem za jego gestem i pokręciła głową.
– Śmierć mojego ojca nie oznacza zerwania naszego sojuszu – powiedziała. – Wciąż mam zamiar walczyć po twojej stronie, Harry. Jedyny czas, który sobie rezerwuję na spokój od bitew, to ślub i poród, a to drugie i tak tylko na wypadek, gdyby sytuacja potoczyła się na tyle niefortunnie, że wojna nie zakończy się wcześniej.
Harry zmarszczył brwi.
– Większość czystokrwistych czarownic nie walczy w trakcie ciąży. Przynajmniej tych mrocznych. – Przeczytał za młodu wystarczająco wiele historii, żeby się o tym przekonać. Czystokrwiste dzieci były dla czystokrwistych czarownic tak ważne, że czasami potrafiły zniknąć ze społeczeństwa na pełen rok, po części w ramach ochrony potomka, a po części po to, by zapewnić mu poród w absolutnym bezpieczeństwie, unikając w ten sposób ataków swoich wrogów, którzy mogliby chcieć zabić niemowlę.
Millicenta odpowiedziała na to po prostu lekkim skrzywieniem ust i przechyleniem głowy na bok.
– Nie jestem jak większość czarownic, Harry. W przeciwieństwie do nich mam już dziedziczkę – po prostu nie dziecko własnej krwi. Jeszcze nie. Przyjęłam formalną przysięgę rodzinną ze świadomością, że może kiedyś do tego dojść. Istnieją zaklęcia, które ukryją magiczną sygnaturę dziecka. – Zarzuciła barkiem i napięła mięśnie. – To jedna z zalet rosłych kobiet Bulstrode'ów, wiesz. W przeciwieństwie do wszystkich wątłych czarownic, u nas ciężko określić, kiedy właściwie jesteśmy w ciąży.
Harry kiwnął głową.
– Skoro jesteś tego pewna.
– Jestem. – Millicenta pochwyciła wzrokiem jego spojrzenie. – I nie chcę, żebyś winił się jakoś o śmierć mojego ojca. I tak był już martwy, nawet gdyby zdołał stamtąd uciec. Musiałabym go zabić przy pierwszej okazji.
Harry zadygotał konwulsyjnie. Nie był w stanie wyobrazić sobie tak dogłębnie z kogoś zrezygnować. Były takie chwile, kiedy cieszył się, że jego zasady spoczywały bliżej Światła, niż Mroku, mimo że jego edukacja opierała się przede wszystkim na mrocznej czystokrwistej historii i rytuałach.
Millicenta obróciła się i wyszła z ich sypialni. Harry obejrzał się na Dracona, który siedział na skraju łóżka, trzymając twarz w rękach i mamrotał pod nosem. Millicenta przerwała im rozmowę o Lucjuszu. Harry wpuścił ją po zobaczeniu jej miny, bo zorientował się, że musiała mieć jakieś naprawdę ważne wieści, ale na wiele sposobów żałował, że jednak nie kazał jej zaczekać. Draco ponownie wycofał się w głąb siebie.
– Draco? – zagaił łagodnie.
– Gdybym tylko tam poszedł! – krzyknął Draco, podrywając głowę do góry. – Gdybym tylko się tam znalazł, to może by mnie zobaczył i miłość do mnie pomogłaby mu na przezwyciężenie tej cholernej nienawiści. Sam mówiłeś, że byłeś już naprawdę blisko. Voldemort musi go trzymać na lżejszej smyczy niż nam się wydawało. Gdybym się tam pojawił, to by się wyrwał.
– Nie możesz się o to winić. – Harry objął Dracona i odchylił się, żeby ten spoczął na jego piersi. – Nikt nie wiedział, że Lucjusz nas tam zaatakuje. Wydawało mi się, że mogło do czegoś dojść. Voldemort zdaje sobie sprawę z tego, jakiego rodzaju budynki najbardziej nadadzą się na azyle, więc musiał domyślić się, że rezydencja Malfoyów była naturalnym wyborem tak długo jak zostaną zmienione jej osłony. Ale nikt nie przewidziałby, że przysłałby akurat jego.
Draco obrócił się, przycisnął twarz do ramienia Harry'ego i tak zamarł.
– Nie podoba mi się to, to wszystko – wymamrotał. – Nienawidzę czegoś żałować, a tym razem nie mogę się przed tym powstrzymać.
Harry głaskał go po głowie i nachylił się, żeby wtulić twarz w kark swojego partnera.
– Wiem.
Wreszcie uchwyt Dracona zelżał, a on sam usiadł obok, potrząsając głową.
– Czy wokół rezydencji będą jacyś zagraniczni aurorzy? – zapytał? Harry'emu wydawało się, że zauważył lśnienie łez w kącikach oczu Dracona. Roztropnie postanowił o to nie zagadywać.
– Tak. Ludzie Esperanzy. Podzieliłem ich między wszystkie azyle. – Harry złapał Dracona za rękę, ignorując jego bezsilne drgnięcie, kiedy spróbował się odsunąć. – Całkiem nieźle sobie radzą, Draco. Niedawno doszło do zamieszek w pobliżu Nadmorskiego Basztańca, śmierciożercy prawdopodobnie pojawili się tam w ramach rekrutacji okolicznych mrocznych rodzin. Aurorom nie udało się żadnych ująć, ale też nikt im nie uciekł. Voldemort nie otrzyma żadnych informacji o azylach.
Draco przechylił z zaciekawieniem głowę.
– Nie przeszkadza ci, że twoi sojusznicy znacznie chętniej od ciebie zabijają przeciwników?
Harry pokręcił głową.
– Nie. Wiem, że musi do tego dojść. Wiem, że to jest wojna. Powoli staram się do tego przyzwyczajać. – Kiedy powiedział Narcyzie o nieudanym ataku Lucjusza, zacisnęła usta i podniosła dumnie głowę, po czym oznajmiła dobitnie, że Harry powinien był zabić Lucjusza w chwili, w której zorientował się, że nie zdoła go utrzymać. Dzięki temu Lucjusz nie byłby w stanie już nikogo skrzywdzić. – Ale szybka śmierć i tak jest lepsza od tego, co czeka naprawdę wielu ludzi w czasie tej wojny, zwłaszcza ze strony Voldemorta. Nie będę stawał na drodze tym, którzy są skłonni i w stanie ją zaoferować. Będę jednak przeciwny torturom, wymuszonym poświęceniom i mordowaniu niewinnych.
– Czasami – powiedział niemal bezgłośnie Draco – zastanawiam się, czy powinieneś. Gdybyś częściej manifestował swoją potęgę, albo odwracał wzrok od wyjątków od reguły, to nie byłbyś teraz, na przykład, w stanie stałego konfliktu z ministerstwem.
– Tak, ale to bezpowrotnie by coś we mnie zniszczyło. – Harry przewrócił się na plecy, wciąż trzymając Dracona w ramionach. Miał zamiar niebawem ponownie odwiedzić Narcyzę – pierwsze próby pocieszenia jej w kwestii Lucjusza poszły wyjątkowo niezręcznie – ale nie musiał się śpieszyć. Tak mu przyjemnie się tu leżało z Draconem. Zyska tu sił na wiele godzin, kiedy będzie musiał się obejść bez tego komfortu. – Tego właśnie boję się najbardziej, utraty zasad.
Draco zaśmiał się miękko i ułożył wygodnie.
– Raczej by do tego nie doszło, Harry. Nie masz w sobie prawdziwej ciemności.
Harry nie odpowiedział, po prostu wpatrywał się w zwieńczenie baldachimu nad ich łóżkiem, głaszcząc Dracona po głowie. Myślał czasami o wyjawieniu Draconowi swoich tajemnic, ale wtedy Draco mówił coś w tym stylu i Harry niczego nie pragnął jak zachowania tej niewinności przy życiu.
Dla Narcyzy stawało się coraz bardziej oczywiste, że Harry kompletnie nie pojmował, czemu jego próby pocieszania jej kończyły się niepowodzeniem.
Wychodził z założenia, że niewola Lucjusza była po części z jego winy i w związku z tym potrzebowała od niego przeprosin, jak i zapewnień, że wygra go z powrotem. Kiedy to nie była jego wina. Wina leżała wyłącznie po stronie Lucjusza, który poddał się zaklęciu nienawiści i prawdopodobnie przypieczętował tym swój los, bo Draco będzie musiał go zabić, jeśli kiedykolwiek spotkają się na polu bitwy. Harry popełnił błąd, nie zabijając, ani nie przechwytując Lucjusza podczas rajdu na Rezydencję Malfoyów, ale to nie miało żadnego związku z faktem, że Lucjusz wrócił do Mrocznego Pana.
Narcyza z otwartymi ramionami powitałaby możliwość pogodzenia się z mężem, gdyby kiedykolwiek taką otrzymała. Ale nie miała zamiaru, nie była w stanie żyć w świecie marzeń, w którym tego rodzaju nadzieja kontrolowałaby jej decyzjami. Miała zamiar, musiała istnieć w surowym, bezwzględnym i prawdziwym świecie, w której Lucjusz był służącym wroga.
Dlatego też, kiedy Harry zajrzał do jej pokoju po godzinie, którą spędził z Draconem – była w stanie rozpoznać to na pierwszy rzut oka – Narcyza z miejsca powiedziała mu prawdę.
– To nie przez ciebie Lucjusz udał się do Mrocznego Pana.
Rzucił jej zaskoczone spojrzenie.
– Wiem przecież – powiedział. – Nawet, gdyby mnie nienawidził, z pewnością znalazłbym się na długiej liście ludzi, których nienawidzi.
Narcyza pokręciła głową.
– Nie jesteś odpowiedzialny za to, że tam skończył – powtórzyła – co oznacza, że nie jesteś odpowiedzialny za ściągnięcie go tu z powrotem. Kiedy następnym razem zagrozi naszym sojusznikom czy azylom bądź bezwzględny, Harry. Zabij go. Zrobisz mu przysługę, bo w ten sposób nie wróci do niewoli ani nie będzie już dłużej przysparzał ci problemów. Podziękowałby ci, gdyby był w stanie.
Harry przymrużył oczy i przyglądał się jej przez chwilę, jakby właśnie odezwała się językiem, którego nigdy wcześniej nie słyszał.
– Dlaczego, pani Malfoy? – zapytał wreszcie. – Nie chce pani odzyskać męża?
– Narcyzo – poprawiła go, bodaj już setny raz od czasu ich pierwszego spotkania. – Oczywiście że chcę. Ale wolałabym, żeby idea odzyskania go cię nie rozpraszała. Chyba jesteś w stanie to zrozumieć?
– Nie zdołał skrzywdzić dzisiaj nikogo poza mną i jeszcze jedną osobą...
– To nie ma znaczenia – przerwała mu Narcyza. – Następnym razem będzie gorzej. Odsunęłam go od swojego serca, Harry, więc jeśli powstrzymywałeś się z obawy przed zadaniem mi śmiertelnego ciosu, to naprawdę nie musisz się tym przejmować.
– A Draco?
Narcyza zamknęła oczy. Nie była w stanie powiedzieć, że jej syn był równie dojrzały, co ona, zdolny do odsunięcia ojca od siebie i wyciągnięcia ręki w kierunku tego, co należało zrobić. Nie oznaczało to jednak, że postawiłby się idei, albo okazał żal przy Harrym. Czego pragnął ponad wszystko inne, to swobodnego prowadzenia własnego życia, w którym musiał znaleźć się Harry. Lucjusz był opcjonalny. Na przestrzeni ostatniego roku czyny Lucjusza same mu zapewniły ten status, odsuwając Dracona od niego coraz bardziej i bardziej, i pozbawiając go niezależności na sposoby, których nie przewidział, ani nie pragnął.
– Nie podejdzie do tego równie spokojnie, co ja, ale przeżyje – powiedziała mu. – Wiem, że ograniczałeś się po części właśnie przez wzgląd na nas, Harry.
– Po części – powiedział Harry, którego głos zrobił się niespodziewanie chłodny. – Co pozostawia całą resztę powodów niezwiązanych z wami, prawda?
Narcyza otworzyła oczy i zmarszczyła na niego brwi.
– Nie rozumiem cię, Harry.
– Zrobiłem to też dlatego, że cenię sobie Lucjusza jako człowieka – powiedział Harry. – Chcę go wyzwolić z niewoli w ten sam sposób, w jaki chciałbym wyzwolić dowolne magiczne stworzenie zniewolone przez Voldemorta. Nie chcę dopuścić do sytuacji, w której moje serce przestanie przejmować się poświęceniami i z rezygnacją uzna je za niezbędne w wojnie. Czasami, tak, czasami nie będę miał innego wyjścia, jak tamtej nocy, kiedy udałem się do Kornwalii. Ale nawet wtedy działałem zgodnie z potrzebą ratowania żyć, a nie zabicia tych, którzy mi się postawili. Będę szukał innych rozwiązań tak długo, jak będę w stanie, Narcyzo. Uderzę bezwzględnie dopiero, kiedy uznam, że już nie mam innego wyjścia.
– Nie możesz żyć w ten sposób – powiedziała Narcyza, marszcząc mocniej brwi. Była przekonana, że Harry już to zrozumiał. Wielokrotnie miał do czynienia z sytuacjami, z których powinien był to wywnioskować. – Musisz zniszczyć tych, którzy stawiają ci czoła. Voldemort otrzyma niepoważną przewagę, jeśli tego nie zrobisz.
– A jeśli będę się tak zachowywał bez przerwy, to Voldemort i tak wygra – odparł ze spokojem Harry. – Po wojnie będę musiał się zabić, bo nie będę miał już powodów, by dłużej żyć. Część mnie, która ceni sobie wolność ponad automatycznym wykonywaniem obowiązków to ta sama, która kocha Dracona, albo obrała ścieżkę vatesa. Nie zagrożę jej...
– Nawet, jeśli zachowywanie jej przy życiu zagrozi chronionym przez ciebie ludziom? – zapytała wyzywająco Narcyza. Nie była w stanie uwierzyć w to, co słyszała. Harry często lekceważąco podchodził tylko do własnego bezpieczeństwa, nie innych.
Harry pokręcił głową.
– Nie sądzę, żeby do tego doszło, Narcyzo. W takiej chwili, owszem, najpierw zabiję, a potem będę zadawał pytania. Ale zwykle to nie będzie konieczne. Nie mam zamiaru zacząć zabijać na wszelki wypadek, ze strachu przed tym, do czego może dojść. Na tej właśnie śliskiej ścieżce znajduje się ministerstwo, dzięki paranoi Junipera.
Narcyza zastanawiała się, czy różnica między Harrym i innymi przywódcami wojennymi, o których zwykle słyszała, sprowadzała się do wieku, deklaracji, czy też faktu, że Harry był vatesem. Bez względu na wszystko, jeszcze nigdy nie słyszała o ścieżce podobnej do tej, którą teraz proponował. Wojna utwardzała ludzi, zmuszając ich do zrobienia tego, co zrobić należało. Nie była pewna, czy sposób Harry'ego na pozostanie otwartym na świat i jego odmowa do zwieszenia głowy i rezygnacji, podziałają.
Rzecz jednak w tym, że Harry robił, co do niego należało. Po prostu przyjął na siebie więcej obowiązków niż tylko surowe decyzje, które spoczywały tradycyjnie na barkach przywódców wojennych. Już samo podejmowanie w locie decyzji, które mogą zaważyć na dalszym losie twoich ludzi i za które możesz być potem potępiony, albo pochwalony, jest wyjątkowo ciężkie. Ale nie równie mocno, co zobaczenie ich bólu, zabijanie własnych sojuszników w ramach oszczędzenia im tortur albo grzebanie zmarłych.
Pochyliła powoli głowę, wciąż niepewna, ale nieco spokojniejsza względem tego, w jaki sposób Harry do tej pory zarządzał tą wojną, zwłaszcza kwestiami, które dotyczyły jej męża.
– Dziękuję za wyjaśnienie, Harry.
Harry pochwycił jej rękę, ucałował wierzch, po czym obrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając Narcyzę samą. Podeszła z namysłem do okna i wyjrzała na zewnątrz. Kilku ludzi, otoczonych eskortą zagranicznych aurorów, szło powoli ścieżką prowadzącą z Hogsmeade, prawdopodobnie celem ukrycia się w Hogwarcie.
Co również byłoby niemożliwe, gdyby żyli w jednej z tych powieści. Większość przywódców odtrąciłaby od siebie ludzi niezdolnych do walki w obronie twierdzy. Harry tego nie robi.
Narcyza zacisnęła palce na parapecie i kiwnęła mocno głową. Wiedziała, że Harry zawsze miał przy sobie stanowczych ludzi o klarownym spojrzeniu – między innymi ją – którzy ochronią go w razie, gdyby któraś z jego decyzji okazała się mieć katastrofalne skutki. W międzyczasie równie dobrze mogli podążyć jego ścieżką i zobaczyć, co z tego wyniknie.
W razie czego zawsze będziemy mogli go zawrócić. Harry zwykle słucha otaczających go ludzi.
– Proszę pana? – Głos Xaviera rozległ się z lewego nadgarstka Harry'ego, odciągając go od codziennego sprawdzania osłon. Zatrzymał się i przechylił głowę, zastanawiając, czy nie doszło do czegoś w pobliżu azylów chronionych przez Cercle Familial. Xaviera już raz obrano za cel, tamtej nocy, kiedy Voldemort zorganizował pułapkę, w której wzięła udział Hawthorn w swoim wilczym kształcie, więc w ogóle by go nie zdziwiło, gdyby śmierciożercy ponownie go znaleźli.
– Tak? – zapytał.
– Mamy tu rodzinę, która niedawno przybyła z Irlandii do Brytanii i szuka schronienia w Hogwarcie – powiedział Xavier. – Odeskortowałem ich do Hogwartu z pomocą mojego rodzeństwa. Czy możemy podejść?
– Oczywiście. Dajcie mi tylko chwilę na poinformowanie dyrektorki, to wyjdę wam na spotkanie. – Harry niewiele słyszał o Irlandii, ale z tego, co było mu wiadomo, cały kraj był cichy i spięty, wypatrujący wsparcia w Cupressusie Apollonisie i jego sojuszu z ministerstwem. Ci uchodźcy mogą przynieść drogocenne informacje.
Powiedział McGonagall, że kolejni ludzie szukają u nich schronienia, w związku z czym trzeba chwilowo opuścić osłony, po czym pobiegł w kierunku wrót w hali wejściowej. W połowie drogi zorientował się, że ktoś za nim biegnie i obejrzał się, po czym westchnął, kiedy zorientował się, że Owen i Bill mkną za nim po kryjomu. No dobra, skoro już muszą. Harry nie uważał, żeby potrzebował ochrony na błoniach Hogwartu, zwłaszcza kiedy nie było na nich wrogów.
Wyszedł na ścieżkę i zobaczył, że Xavier i jego towarzysze zdążyli już podejść całkiem blisko do zamku. Podążały za nim dwie kobiety, które wyglądały na znacznie bliżej spokrewnione z wilami od niego przez swoje długie, srebrne włosy i marsz tak pełen gracji, że wydawały się o krok od rozpoczęcia tańca. Harry'ego może i zaskoczyłoby, że Xavier nazwał je „rodzeństwem", gdyby nie to, że już wcześniej wyjaśniono mu, że czarodzieje i czarownice w Cercle Familial tradycyjnie tak zwracali się do siebie nawzajem, bo większość wili była ze sobą bliżej spokrewniona, niż ludzie kiedykolwiek by zdołali.
Rodzina, którą eskortowali, składała się z drobnej, ciemnowłosej kobiety o spiętej i emocjonalnie zamkniętej twarzy, mężczyzny, który szedł w jej cieniu, oraz trójki dzieci, prawdopodobnie w wieku między piątym a ósmym rokiem życia. Harry zastanawiał się, co takiego im się przytrafiło. Mina kobiety świadczyła, że to nie mogło być nic dobrego, a kulący się i roztrzęsiony za nią mężczyzna zdecydowanie nie sugerował niczego lepszego.
Tym niemniej to dzieci najbardziej go martwiły. Dwójka była przerażona, ale poza tym wyglądała i zachowywała się cokolwiek normalnie. Trzecie z nich, chłopiec, szedł przed wszystkimi, ugięty, jakby zmagał się z silnym wiatrem, a Harry zorientował się, że prawdopodobnie niewłaściwie ocenił jego wiek; wyglądał na niemal gotowego na rozpoczęcie nauki w Hogwarcie. Nieustannie dygotał, przez co Harry zastanowił się, czy nie doświadczył czasem tej nowej magii, z której Voldemort był tak podekscytowany, kiedy zabijał Adalrico.
Ukłucie żalu spróbowało go przytłoczyć. Harry upomniał się, że problemy zmarłych musiały ustąpić przed problemami żywych, więc wyszedł im na spotkanie, rozkładając ręce i prezentując się w tak bardzo niegroźny sposób, jak tylko był w stanie.
Kobieta zobaczyła go i zatrzymała się, zmuszając do tego też mężczyznę i dwójkę młodszych dzieci. Chłopiec z przodu szedł dalej, jakby nie widział niczego poza ścieżką, w którą wbijał wzrok. Harry skrzywił się. Tak, przytrafiło mu się coś traumatycznego i to całkiem niedawno.
– Harry – odezwał się ostro Owen. – Zostali trafieni jakąś mroczną magią.
– To oczywiste. Cicho – powiedział Harry. Nie chciał, żeby chłopiec odniósł w pierwszej chwili wrażenie, że Hogwart okaże się równie wrogo nastawiony, co miejsce, z którego właśnie uciekła jego rodzina. Zrobił krok w jego kierunku i przykucnął lekko, żeby znaleźć się wzrokiem na poziomie oczu chłopca. – Witaj. Jak się nazywasz?
Chłopiec zerknął na niego, ale nie przestał iść przed siebie, jego nogi wznosiły się i opadały automatycznie. Jego twarz wyrażała niewiarygodne cierpienie i nieszczęście, wyglądało też na to, że prędzej wpadnie na Harry'ego, niż się zatrzyma.
– Zaraz będziesz bezpieczny – wymamrotał Harry. – Ale czy możesz mi najpierw powiedzieć, jak się nazywasz? – Chłopiec znajdował się już kilka stóp od niego i wciąż nie próbował się zatrzymać.
Otworzył usta i zamarł. Mówienie przychodziło mu z wyraźnym trudem. Harry podszedł o krok bliżej, nie chcąc przegapić czegokolwiek, nawet najlżejszego szeptu.
Usłyszał za sobą pozbawiony słów ryk, po którym ciało uderzyło w niego, ściągając w bok akurat w chwili, w której chłopiec eksplodował.
Harry usłyszał dźwięk opadających wokół niego drobin mięsa i kości, jak i gęste pluśnięcia krwi, a następnie wrzaski szoku, paniki i furii. Przetoczył się, pochwycony pod Owenem i kompletnie pozbawiony tchu, niezdolny do zobaczenia co się właśnie stało.
– Czy Billowi nic nie jest? – zapytał, kiedy wreszcie zdołał wciągnąć dość powietrza, by móc się odezwać. Spróbował usiąść, ale Owen momentalnie przycisnął go z powrotem do ziemi. Był od niego o rok starszy i zdecydowanie silniejszy. Harry zmarszczył na niego brwi i oberwał miną tak mroczną i surową, że aż odwrócił wzrok.
– To była pułapka – wyszeptał Owen. – Był pełen zarodników Incrementum. Jeszcze nigdy nie widziałem równie zaraźliwego szczepu.
– Co się stało Billowi? – zapytał ponownie Harry.
– Nic mu nie jest – powiedział Owen, po czym obejrzał się przez ramię i kiwnął głową. – Tak. Zarodniki ewidentnie były wymierzone w ciebie, jeśli nie przyczepią się do swojego celu w przeciągu kilku sekund, giną. Stałeś tam tak blisko, że nie miałyby z tym problemu. – Wreszcie usiadł i pozwolił Harry'emu odsunąć się od siebie i rozejrzeć, mimo że wciąż trzymał rękę wyciągniętą na poziomie piersi Harry'ego.
Ziemia była czerwono–czarna od posoki. Harry przełknął pokusę do porzygania się, bo choć chłopiec zginął, to przecież teraz trzeba było zatroszczyć się o żywych, jak Billa i rodzinę chłopca. Bill znajdował się zaraz za obrębem krwi z różdżką wyciągniętą w kierunku czegoś na ziemi obok swojej stopy i wpatrując się tam lśniącymi oczami. Diamentowy blask otaczał kolczyk w kształcie kła, zawieszony na jego prawym uchu.
Harry spojrzał na leżące przed Billem zarodniki i przymrużył oczy. Były większe od stworzonych przez Adalrico zarodników Czarnej Plagi i wyglądały na znacznie bardziej niebezpieczne. Przypominały ogromne kłaczki, w dodatku ich czerwień sugerowała wypełnienie krwią.
– Do czego służą? – zapytał Owena.
– Incrementum? – Owen przesunął się, żeby pozostać przed Harrym, kiedy ten spróbował się ruszyć. – Zostań tu jeszcze na chwilę, mój pa... vatesie. To mroczna magia. Uczyliśmy się o nich w Durmstrangu. Ich zadaniem jest szybkie rozmnożenie się, chcą czym prędzej rozejść się po ofierze i odebrać czarodziejowi kontrolę nad własnym ciałem. Taka zmodyfikowana wersja opętania; kiedy infekcja się rozprzestrzeni, ciało zaczyna należeć do czarodzieja czy czarownicy, która przysłała zarodniki. Zwykle wykorzystują ofiarę do mnożenia zarodników, póki nie jest gotowa do eksplodowania kolejnym pokoleniem zarodników, które nastrajają na kogoś innego i tam właśnie ją posyłają. – Owen pokręcił głową. – Te tutaj musiały być nastrojone na ciebie. Wcześniej musiały być na chłopca.
– Czyli to sprawka Voldemorta? – Harry podejrzewał, że mógł się zwrócić w tym kierunku – ostatecznie chciał w miarę możliwości przeciągnąć Harry'ego na swoją stronę – ale nie wierzył, żeby Voldemort chciał zaryzykować ewentualnym zniszczeniem ciała Harry'ego.
– Nie sądzę, żeby miał dość wiedzy na ten temat, by być w stanie zmusić je do współpracy na takim poziomie – powiedział mrocznie Owen, krzywiąc się w kierunku kłaczków i powstrzymując kolejną próbę Harry'ego, który chciał przecisnąć się do przodu. – Wymagają nie tylko potężnej magii, ale też wyjątkowo specyficznej wiedzy, właśnie dlatego nie korzysta się z nich zbyt często. Należą do odłamu magii związanej z reprodukcją i płodnością.
I w ten właśnie sposób Harry zorientował się, kto musiał przysłać tego chłopca.
– Monika – powiedział niemal bezgłośnie.
Owen obejrzał się na niego z zaskoczeniem. Harry potrząsnął głową i wstał.
– Mroczna Pani Austrii – wyjaśnił pokrótce. – Hoduje magiczne stworzenia. Coś takiego jak zarodniki Incrementum nie powinny sprawić jej problemu. – Ponownie potrząsnął głową, po czym obrócił się w kierunku rodziny, która kuliła się, otoczona przez trójkę francuskich aurorów, stojących z wycelowanymi w nich różdżkami. – W dodatku tylko ona jest na tyle okrutna, żeby wypchać nimi dziecko i wysłać je, żeby eksplodowało mi prosto w twarz. Nie obchodzą jej zwykli ludzie.
Wreszcie, nareszcie Owen pozwolił mu się wyminąć. Harry przelotnie dotknął jego ramienia i ścisnął mocno.
– Dziękuję – wyszeptał.
Owen kiwnął lekko głową, a Harry ruszył przed siebie, żeby zmierzyć się z rodziną chłopca. Mężczyzna wycofał się, ruszając bezgłośnie ustami – a przynajmniej cofnął tak daleko, jak był w stanie, zanim różdżka Xaviera dźgnęła go między łopatkami. Kobieta objęła swoje dzieci, kryjąc je pod szatami, ale miała usta zaciśnięte w tak cienką kreskę, że Harry domyślił się, że przynajmniej ona wiedziała, do czego tu przed chwilą doszło.
Skupił się na niej.
– Dlaczego? – zapytał cicho.
Kobieta potrząsnęła głową. Harry rzucił zaklęcie tłumaczące. Wątpił, żeby ta rodzina faktycznie przybyła z Irlandii. Monika najprawdopodobniej wypełniła chłopca zarodnikami Incrementum w Austrii, po czym wysłała całą rodzinę do Brytanii poprzez Irlandię, żeby ściągnęli na siebie jak najmniej uwagi.
Po dłuższym zastanowieniu Harry postanowił zmienić swoje pierwsze pytanie. Istniało coś, czego bardziej chciał się dowiedzieć.
– Chcę poznać jego imię – poinformował kobietę.
Nie była w stanie już dłużej udawać, że go nie rozumiała, ale i tak mogła odmawiać odpowiedzi i wyglądało na to, że właśnie to miała zamiar zrobić. Harry przyglądał jej się i stopniowo wznosił magię wokół siebie, aż w końcu się wzdrygnęła.
– Aaron – odpowiedziała wtedy niechętnie.
Harry kiwnął powoli głową.
– Dlaczego pozwoliłaś Mrocznej Pani na wypełnienie go zarodnikami?
Zgodnie z jego przewidywaniami, świadomość, że i tak wiedział, że przybyli od Moniki, wystarczyła, by przebić się przez odwagę kobiety. Przygarbiła się, jej ciało zdawało się skurczyć do środka, jakby pragnęło ochronić dwójkę dzieci, jaka jej pozostała.
– Należymy do niej – wyszeptała. – Jesteśmy jej winni posłuszeństwo. Mieszkamy na jej ziemiach. Od lat chroniła nas przed mugolami. – Podniosła głowę, jakby w nadziei, że znajdzie zrozumienie w oczach Harry'ego. – Jak mogliśmy jej odmówić, kiedy w zamian poprosiła nas o przysługę i to tak niewielką? Przecież to Dama.
Harry zwalczył w sobie pokusę do skrzywienia ust. Nie sądził, żeby matka Aarona zrozumiała jego zniesmaczenie. I tak nie byłoby wymierzone w nią, tylko w cały system Panów, Pań i deklaracji. To było odrażające, że ktoś był w stanie nakazać innym bezmyślne posłuszeństwo i poświęcenia. Świetlisty Pan pokroju Dumbledore'a, Mroczna Pani pokroju Moniki... jaka była właściwie między nimi różnica? Zwykli czarodzieje i czarownice byli gotowi do przewrócenia się na grzbiety i kompletnego poddania przez wzgląd na podziw i strach przed potężną magią.
Potężna magia wcale nie sprawia, że ktoś ma rację, pomyślał agresywnie Harry. Ani że jest dobrym człowiekiem. Nie daje nam władzy nad czymkolwiek, zwłaszcza nad dziećmi innych ludzi. Lily nie była w żaden sposób lepsza od tej kobiety, a Aaron stał się taką samą ofiarą, co ja.
Szkoda, że Scrimgeour nie żyje, albo że ministerstwo nie znajduje się już pod wpływem kogoś kompetentnego. Zwykli czarodzieje i czarownice naprawdę zasługują na wymarzone przez Scrimgeoura miejsce, w którym mogliby zarządzać własnymi sprawami, bez wpływów potężnych ludzi, którzy z uporem maniaka nazywają siebie Panami i Paniami. Gdyby Juniper zaakceptował moją pomoc i faktycznie wprowadził ją w życie, z całą pewnością podjąłbym się wszelkich wysiłków, żeby upewnić się, że ministerstwo mogłoby swobodnie działać, bez wpływów moich, czy Voldemorta.
– Czego ode mnie chciała? – zapytał.
Kobieta potrząsnęła głową.
– Nie wiem. Prawdopodobnie przejąć nad panem kontrolę, mój Lordzie, ale niczego więcej nie wiem. Wiem tylko, że wsadziła nas na łódź, która wysadziła nas w Irlandii. Z pomocą zaklęć pamięci mieliśmy udawać, że od zawsze tam mieszkaliśmy.
Harry kiwnął krótko głową.
– A co wam zrobi, jak tylko się dowie, że jej pułapka zawiodła?
Szeroko otwarte oczy kobiety wystarczyły za odpowiedź.
– Jeśli złożycie mi wiążącą przysięgę, że nie skrzywdzicie mnie, ani nikogo w tym zamku – powiedział Harry – to pozwolę wam w nim zostać. Nie mogę zagwarantować, że już na zawsze będziecie bezpieczni; ten atak tylko dowodzi tego, jak szeroki jest jej zasięg. Ale znajdziecie tu miejsce dla siebie, jeśli tylko tego chcecie.
Łzy wypełniły oczy kobiety, a Owen złapał Harry'ego za ramię i potrząsnął nim lekko.
– Czyś ty oszalał?
– Nie – powiedział Harry, obracając się do niego. – Co innego chcesz zaproponować, Owenie? Żebym ich stąd wyrzucił? Nie mają w tym kraju żadnych krewnych czy przyjaciół. A Monika przecież nie podejdzie do nich przyjaźnie, jak tylko zorientuje się, do czego doszło.
– Nie będą bezpieczni w zamku – powiedział Owen. – Nawet nie masz pojęcia, jak wiele osób spróbuje ich skrzywdzić, jak tylko dowiedzą się, co tu zaszło.
– W takim razie wyślę ich do azylu – powiedział z uporem Harry. – Nie powinni cierpieć przez paranoję Moniki.
– Skoro musisz. – Owen wyglądał na wyjątkowo nieszczęśliwego tym pomysłem.
Harry odwrócił się, żeby wszystko zorganizować, ale złość bulgotała w nim przez cały ten czas. Rozwścieczał go fakt, że niemal doszło do czegoś takiego – że Monika wyminęła wymogi Paktu poprzez przysłanie swojej służby do Brytanii, podczas gdy sama pozostała w kraju.
Dlatego właśnie, jak tylko tu skończy, będzie musiał wysłać wiadomość.
Nie miał wiatrów, jak Kanerva, żeby przyzwać do siebie Panów i Panie Paktu. Nie był przekonany, czy w ogóle zareagowaliby na jego wezwanie, w końcu był z nich wszystkich najmłodszy. Poza tym nie był nawet pewny, czy w ogóle potrzebował albo chciał publiczności.
Dlatego też ostatecznie usiadł przed rozpalonym kominkiem w pokoju wspólnym Slytherinu i wezwał samą Monikę.
Zmusił się do przypomnienia każdego szczegółu polany, na której widział ją ostatnim razem podczas zewu Kanervy, pasące się osobliwe stworzenia, potężnie osłoniętą chatę, wszelkie wgłębienia i pagórki. Wyobrażał je sobie w głowie, póki obraz nie zawisnął chwiejnie między nim, a resztą pokoju. Nie obawiał się zakłóceń, kiedy otworzył oczy i zorientował się, na co patrzy. Reszta Ślizgonów wyczuła intensywny poblask i fale jego magii i trzymała się od niego z daleka. Zgodnie z życzeniem Harry'ego Owen, Bill oraz Xavier z siostrami nie odzywali się od czasu wydarzenia na ścieżce.
Jeszcze nigdy nie próbował czegoś takiego. Technicznie rzecz biorąc nie powinno to mieć znaczenia. Jak tylko jego magia ustaliła, czego od niej potrzebował, Harry zaufał jej, że stworzy między nimi odpowiednie połączenie. Nie byłby w stanie tego zorganizować, gdyby nigdy wcześniej nie widział Moniki i jej domu, albo gdyby jego furia nie była równie głębokim, przezroczystym oceanem, pełnym ciemnozielonych kwiatów, ale akurat oba te fakty zderzyły się ze sobą.
– Moniko.
Poczuł, jak jego głos wydziera się z niego chwiejnie i mknie w kierunku obrazu, który zafalował w odpowiedzi i stał się czymś w rodzaju powietrznych okien Kanervy, ukazując, co tam się tak naprawdę w tej chwili działo. Monika stała obok jednego z pasących się stworzeń, głaszcząc coś owiniętego wokół swojego nadgarstka. Wyglądało na krzyżówkę ptaka z wężem. Poderwała wzrok i przymrużyła lekko oczy, kiedy zobaczyła Harry'ego.
– Widzę, że Aaron zawiódł – mruknęła. Harry'ego wciąż otaczało zaklęcie tłumaczące, dzięki czemu ją zrozumiał.
– Owszem – powiedział Harry. Jego głos jeszcze bardziej się pogłębił i ochłodził. Przynajmniej nie próbowała obrócić tego w żart. Chyba by ją zaatakował, gdyby tak było. – Czy mogę się dowiedzieć, czemu go na mnie nasłałaś, wraz całą jego rodziną?
Monika wyszeptała coś stworzeniu owiniętemu wokół nadgarstka, po czym podrzuciła je w górę. Zielono–złote skrzydła rozłożyły się wokół pełnego falbanek pyska, wypełnionego krzywymi zębiskami. Wyglądało to jak coś żywcem wyjętego z koszmarów. Harry odprowadził je wzrokiem, kiedy wzbijało się w powietrze i w końcu zniknęło.
– Po części dlatego, że możesz spróbować wyzwolić moje dzieci, kiedy już skończą ci się stworzenia w Brytanii – powiedziała Monika. – Już i tak musiałam zacieśnić sieci. Ale to nie wszystko. Czy wiedziałeś, że Lord Riddle wrócił do pełni swojej mocy? – Ponownie wbiła w niego wzrok, przymrużając oczy.
– To niemożliwe – powiedział Harry. – Wyciąłem mu dziurę w magicznym rdzeniu i zapieczętowałem ją klątwą króla rybaka. Tylko ja mogę ją wyleczyć.
– Nie pytaj mnie, jak mu się to udało. – Monika skrzyżowała ręce na piersi. – Prawda jednak jest taka, że powrócił. Wszyscy wyczuliśmy dzisiaj rano flagę jego potęgi rozwijającą się nad Brytanią. – Przechyliła głowę. – Tego rodzaju moc jest wyjątkowo atrakcyjna, a jeśli wierzyć przepowiedni wraz ze wszystkimi jej niejasnościami, to tylko ty możesz z nim wygrać mimo całej posiadanej przez niego magii. Jesteś jego magicznym dziedzicem. Ta potęga przejdzie właśnie do ciebie po jego śmierci.
– Skąd w ogóle wiesz o przepowiedni? – zapytał wyzywająco Harry.
Uśmiech Moniki pogłębił się, ale nie odpowiedziała.
– Czyli chciałaś przejąć kontrolę nade mną i magią, którą odziedziczę – dokończył beznamiętnie Harry.
– Tak. – Monika brzmiała, jakby w ogóle nie czuła przy tym jakiegokolwiek zakłopotania. Harry upomniał się, że przecież wiedział, że nie usłyszy od niej żadnych przeprosin. To nie powstrzymało go przed pragnieniem zabicia jej z miejsca. – Wreszcie nie musiałabym obawiać się twojej mocy do rozrywania sieci. Byłabym najpotężniejszą czarownicą na świecie, gdybym miała choć jedną trzecią tej potęgi, bo zarodniki prawdopodobnie nie zdołałyby przekazać mi więcej. A Lord Riddle jest obecnie najpotężniejszym Panem na świecie.
Harry o tym nie wiedział, ale miało to sens. Już sama zdolność absorbere i jego beztroskie podejście do niej, mogły mu to zapewnić.
– Potrzebuję twojego słowa, że nigdy więcej nie wtrącisz się w sprawy Brytanii – powiedział.
Monika zaśmiała się miękko.
– Czemu miałabym ci je zaoferować? I jak miałbyś mi zaufać, że go dotrzymam? Wiesz, że Pakt nie uzna tego za pogwałcenie obietnicy, że będę się trzymać z dala od twojego kraju, ale jeśli przybędziesz do Austrii, będę miała wszelkie prawo do chronienia mojego terytorium.
Harry wstał.
– Nie potrzebuję fizycznie pojawiać się w Austrii.
Sięgnął ku swojej magii, głębokiej furii, którą czuł po areszcie jego rodziców, jak i część – tylko odrobinę – ciemności, która w nim zalegała, jęcząc ze zniecierpliwieniem i szukając jakiegoś ujścia. Powietrze między nimi ochłodziło się, po czym skropliło pod postacią żmii. Harry pogłaskał jej białe, otoczone złotem łuski i zobaczył niechętnie zafascynowaną minę Moniki.
– Twoja magia nie będzie w stanie przejąć kontroli nad tym stworzeniem – poinformował ją Harry – ponieważ nie powstało w wyniku rozmnażania płciowego. Skieruję je wprost do Austrii. Prędzej czy później cię znajdzie i zabije, jeśli jeszcze kiedykolwiek wtrącisz się w sprawy Brytanii. Powoli. – Wypełni jego kły przed puszczeniem wolno. Uznał, że trucizna Wielu dobrze się do tego nada. Zastanawiał się, czy Monice spodoba się oślepienie takie samo, od którego cierpiał Voldemort. – Nie będziesz w stanie na niego wpłynąć, spowolnić, ani powstrzymać, a jego zemsta zostanie wypełniona nawet po mojej śmierci, albo jeśli zdołasz w międzyczasie przejąć nade mną kontrolę. Wydam mu rozkaz w wężomowie, żeby nie słuchał mnie po pierwszych instrukcjach. – Nachylił głowę i wyszeptał to do węża. Żmija zamrugała swoimi okolonymi złotem ślepiami, po czym przesunęła mu się po nadgarstku i wyciągnęła język, kosztując źródło magii Moniki, dzięki czemu będzie wiedziała, w którym kierunku rozpocząć swoją podróż.
– Nikt nie byłby w stanie wypuścić tak wspaniałego stworzenia na wolność – powiedziała cicho Monika.
– Właśnie to zrobiłem – zapewnił ją Harry.
Monika przyglądała mu się jeszcze przez chwilę, po czym ukłoniła.
– Być może nie zdołam znaleźć z tego wyjścia – powiedziała. – Aż do tej pory masz moje słowo, że nie będę wtrącać się w sprawy twojego kraju. Vatesie. – Zamilkła na moment. – Ale nawet, jeśli tego nie zrobię, inni mogą przybyć po twoją magię, gotowi do skoczenia na ciebie zaraz po pokonaniu Lorda Riddle'a. Pokusa jest zbyt wielka, a idea, że niezadeklarowany, młodociany czarodziej powinien sprawować nad nią kontrolę, może okazać się dla niektórych nie do zniesienia.
Klasnęła w dłonie i okno Harry'ego pociemniało i rozwiało się. Harry oparł się w fotelu i zamknął oczy. Zarówno nawiązanie kontaktu, jak i stworzenie żmii, mocno nadwyrężyły jego magię.
– Harry?
Harry niechętnie spiął się i usiadł prosto. Draco schodził po schodach i w przeciwieństwie do emocji, jakie Harry czuł po śmierci swoich rodziców czy ciemności, jaka w nim zalegała, Harry domyślił się, że tego już nie utrzyma w tajemnicy.
– Muszę ci o czymś powiedzieć, Draco.
