UWAGA UWAGA UWAGA (znowu): tortury, morderstwo, gore i GWAŁT w drugiej scenie. Ten rozdział jest na swój sposób jeszcze okropniejszy od dwudziestego drugiego. Proszę, pomińcie te sceny, jeśli będziecie tego potrzebowali.

Tytuł tego rozdziału pochodzi z wiersza Richarda Lovelace'a „Do Altei, z więzienia": „Bezsilne są kamienne ściany / I sztaba krat żelazna: / Umysł niewinny, niezachwiany / Wytchnienia w lochu zazna" (przekład Stanisława Barańczaka)

Rozdział dwudziesty czwarty: Sztaba krat żelazna

Harry przełknął ślinę i powoli pochylił głowę.

– Rozumiem – powiedział, nie patrząc na Jing–Xi. Co innego pozostało mu do powiedzenia? To przecież nie jej wina. Przestrzegała praw ustanowionych na długo przed jej narodzeniem.

– Przykro mi, Harry – powiedziała cicho Jing–Xi. – Zgadzam się, że to przypadek hipokryzji. Ale Panie i Panowie obawiają się tego, co mogłoby nastąpić, gdyby pozwolili innym członkom Paktu na wysyłanie niewielkich stworzeń – szpiegów, czy służących, jak to zrobiła Monika – do kraju, żeby ci pomóc. Niektórzy by ci pomogli. Inni pomogliby ci wyłącznie w ramach przejęcia kontroli nad potęgą, którą odziedziczysz po upadku Toma. A niektórzy pomogliby Voldemortowi, bo woleliby mieć do czynienia z Mrocznym Panem, nawet najpotężniejszym w historii niż niezadeklarowanym vatesem, którego działań nie potrafią przewidzieć. – Pokręciła głową, wyglądając na zmęczoną. – Zasada nieingerencji Paktu zakłada, że nie dopuszczą do tego, by coś nastąpiło wyłącznie dlatego, że miało już swój precedens. Dlatego wzgardzą Moniką, ale nikt jej nie ukarze. Niemal tego po niej oczekiwano.

Harry westchnął. Miał nadzieję otrzymać pomoc, kiedy Panie i Panowie usłyszą, że Voldemort powrócił do pełni sił, ale wyglądało na to, że jednak nie będzie mu dane.

– Rozumiem – powtórzył. Co innego mi pozostało?

Jing–Xi sięgnęła w jego kierunku i wsunęła lekko przymkniętą dłoń pod jego podbródek, podnosząc mu twarz i uśmiechając się ciepło. Harry poczuł, jak jej magia przemyka po jego niczym powódź odbijającego promieni słońca wody, którą tak często przypominała.

– Wciąż tu jestem, Harry – powiedziała. – Mogę pomóc ci w ochronie twoich sojuszników, nawet jeśli nie wolno mi przyłączyć się do bitew. Kanerva zrobi to samo. Polegaj na nas. Thomas mówił mi, że chyba jest już bliski wyminięcia klątwy arbitralnej na mieczu Gryffindora.

Język Harry'ego aż płonął od pragnienia wypalenia, że nie dadzą rady, bo przecież przepowiednia tak zapowiedziała, ale szybko zorientował się, kogo by wtedy przypominał. Dumbledore i Lily polegali na przepowiedniach i nie słuchali niczego innego, nawet ludzkiej dobroci i współczucia. Nie popełnię tego błędu, nie pozwolę, by upór przesłonił mi wszelką nadzieję.

– Dziękuję, moja pani – powiedział zamiast tego, pocałował wierzch jej dłoni, po czym wyszedł z pokoju.

Spotkał tam Owena, który spojrzał na niego z ponurą i zmęczoną miną. Harry zebrał się w sobie, szykując na wieści o ataku na azyl, ale choć Owen faktycznie poinformował go o czymś w tym stylu, to przynajmniej nie na taką skalę.

– Ktoś spróbował zaatakować rodzinę Aarona – powiedział wprost.

– Czy nic im nie jest? – Harry momentalnie zażądał informacji, skręcając w kierunku skrzydła szpitalnego. Tam właśnie zostawił rodziców i rodzeństwo Aarona, chronionych potężnymi, ale subtelnymi osłonami, które rozognią się wyłącznie, jeśli ktoś spróbowałby faktycznie ich zaatakować.

Owen pokręcił głową i przyśpieszył, równając krok z Harrym. Harry zdawał sobie sprawę, że zaraz za drugim ramieniem szedł inny zaprzysiężony kompan. Z rytmu kroków wywnioskował, że to musiał być Bill – dłuższe nogi, w końcu był wyższy od Charliego.

– Twoje osłony zapewniły im bezpieczeństwo. Ale jest dokładnie tak, jak podejrzewałem, Harry. Ludziom nie podoba się ich obecność, nie po tym, jak usłyszeli, co ta rodzina spróbowała ci zrobić.

– Przecież to nie ich wina – wymamrotał zdegustowany Harry. – Tylko Moniki. Jak im się wydaje, co by zrobili na ich miejscu? Czy w ogóle spróbowali postawić się w sytuacji matki Aarona?

– Zbuntowaliby się – powiedział Owen. – Poza tym, Harry, większość ludzi nie podchodzi do tego równie racjonalnie, co ty. Wiedzą, że zostałeś zaatakowany. I że agresorzy znaleźli sobie schronienie w Hogwarcie. Niektórym wydaje się, że ignorujesz jawne niebezpieczeństwo, innym, że jesteś tak fanatycznie oddany współczuciu, że prędzej czy później przez nie zginiesz.

– I każde jest słabością – dokończył Harry oschłym tonem.

Owen zamilkł, po czym kiwnął niechętnie głową.

– Współczucie zwykle wymaga znacznie więcej siły niż im się najwyraźniej wydaje – mruknął Harry. – Ale dobra. Thomas zakończył już wzmacnianie azylu w Londynie. Przerzucę ich tam dzisiaj. – Zerknął kątem oka na Owena. – Czy mogę cię poprosić, żebyś ich tam bezpiecznie odeskortował?

Owen potrząsnął głową.

– Nie chcę oddalać się od ciebie na tak długo – powiedział spokojnie. – Nie skrzywdziłbym ich, ponieważ mnie o to poprosiłeś, ale nie chcę też tracić cię z oczu czy zasięgu magii. Zaprzysięgły kompan jest przede wszystkim odpowiedzialny za bezpieczeństwo swojego Lorda czy Damy, nie rodziny, ofiar, czy dumy.

Podejrzewam, że skoro nie chciał opuścić mnie na rzecz chronienia Medusy i Eos, albo swojego brata, to raczej nie mogę oczekiwać, że zrobi to przez wzgląd na obcych ludzi, uznał Harry.

– Niech będzie. Wyślę Tonks. – Była aurorka na co dzień zajmowała się nauką pojedynków, ale mieli też innych nauczycieli – między innymi Moody'ego i Petera – więc przegapienie jednego wieczoru, albo przypisanie do innego nauczyciela, raczej nie zaszkodzi uczniom.

Dotarli wtedy do drzwi skrzydła szpitalnego, więc Harry ostrożnie je otworzył. Zobaczył Madam Pomfrey stojącą obok łóżka, na którym znajdowała się matka Aarona – oraz, przynajmniej na tę chwilę, jej dwójka dzieci, które miały twarze wtulone w jej szaty – i usiłującą przemówić do niej pomimo wszystkich szlochów i konieczności korzystania z zaklęcia tłumaczącego. Matrona zerknęła na nich i Harry'emu nie umknęła przelotna ulga, jaka pojawiła się w jej oczach na ich widok.

– Harry – wymamrotała. – Doszło do ataku, ale nawet nie drasnęło osłon. Próbuję upewnić się, że jej dzieciom nic się nie stało, bo znajdowały się bliżej brzegów od niej, ale nie jestem w stanie się do niej przebić.

Harry kiwnął głową i Madam Pomfrey odsunęła się na bok. Harry przykucnął przed matką Aarona i przymknął lekko oczy. Poznał jej imię, ale tylko przypadkiem, przez co teraz chwilę zajęło mu przypomnienie go sobie...

– Liane – powiedział cicho.

Powoli podniosła na niego wzrok, w jej oczach wciąż przelewało się od strachu, wycieńczenia i łez. Harry łagodnie ścisnął jej nadgarstek, przez co zadrżała, a jej umysł zaczął wracać z dowolnego miejsca, w które je posłała.

– Przepraszam – powiedziała. – Obudziłam się i nad nami stała taka czarna postać, zupełnie jak służący Damy, którzy po mnie przyszli i... – Zamknęła oczy i zacisnęła usta, wyraźnie powstrzymując się przed powiedzeniem czegokolwiek więcej. Harry zastanawiał się, czy to przez dumę, czy też może niechęć ujawnienia czegokolwiek więcej względem śmierci Aarona.

– Nie masz za co przepraszać – powiedział. Mógłby ją obwinić, ale co by to komukolwiek dało? Voldemort powrócił. Harry nie chciał, żeby życie innych ludzi, czy nawet jego własne, zrobiło się jeszcze cięższe. – Nic się nie stało, Liane. Obiecuję. Wszystko będzie dobrze. Przeniesiemy cię do azylu, w którym będą mieszkali ludzie, którzy nie będą cię znali i nie będą wiedzieli, co się stało.

– I nikt nas tam nie będzie nienawidził? – wyszeptała Liane.

Harry pokręcił głową.

– Chyba że zrobicie coś, żeby zasłużyć sobie na tę nienawiść.

Na jej twarzy pojawił się ulotny, delikatny uśmiech, pierwszy jaki kiedykolwiek widział, co mu w pełni wystarczyło za odpowiedź.

– Dziękuję – powiedziała. – Chciałabym teraz pójść spać. – Przytuliła mocno jedno z dzieci, to młodsze, po czym przekazała drugie swojemu mężowi, który wycofał się na sąsiednie łóżko. Jego ciemne, uważne oczy nawet na moment nie oderwały się od twarzy Harry'ego. Chwilę później, nawet jeśli nie zasnęli, to przynajmniej zamarli w bezruchu.

Harry westchnął, po czym obrócił się i uważnie przyjrzał powietrzu przed osłonami. Miał nadzieję ustalić, kto się tego dopuścił, a przynajmniej wyczuć ich magię i spróbować ją rozpoznać. W Hogwarcie znajdowało się teraz naprawdę wielu ludzi, w dodatku spora część wracała do domów na noc po treningach, przez co szanse na rozpoznanie kogoś były mniejsze niż kiedykolwiek.

Okazało się jednak, że znał tę sygnaturę, przez co aż zesztywniał z szoku.

– Harry? – Owen pojawił się przed nim. – Co jest?

– Nic – wymamrotał Harry. – A przynajmniej nic na tę chwilę. Idę znaleźć Tonks, muszę porozmawiać z nią o odeskortowaniu Liane i jej rodziny do azylu w Londynie.

Ostrożnie unikał wzroku Owena, kiedy szli korytarzami. Czemu, do licha ciężkiego, Michael ich zaatakował?


Draco nabrał naprawdę wiele wprawy w wyczuwaniu, kiedy Harry tylko udawał, że śpi. Z konieczności, Harry nauczył się lepszych sposobów na krycie się z faktem, że jeszcze nie zasnął. Leżał z głową opartą na ramieniu Dracona, oddychając lekko i miarowo, póki ciche pochrapywanie Dracona nie zagwarantowało mu, że jego narzeczony już spał. Dopiero wtedy otworzył oczy i wpatrzył się w zwieńczenie baldachimu.

Znalazł Tonks i wydał jej polecenia dotyczące rodziny Liane; wydawała się być naprawdę uradowana, że to właśnie ją do tego wybrał. Nie był jednak w stanie odesłać od siebie Owena, przez co nie miał chwili na spotkanie z Michaelem i porozmawianie z nim w cztery oczy. Nie miał pojęcia, w co ten dzieciak sobie pogrywał. Czy to miała być jakaś pokręcona demonstracja lojalności? Może wyżywał swoją złość na przypadkowych celach? A może chodziło o coś jeszcze dziwniejszego?

Będę musiał z nim porozmawiać. To tylko kolejny problem w całym ich ogromie, jak kropla w morzu.

Obraz morza przywołał wspomnienia o zmiennym, barwionym światłem i ciemnością Morzu Północnym tamtego dnia, kiedy pochowali z Connorem swoich rodziców. Harry postanowił w miarę możliwości skorzystać z tego skojarzenia, żeby ululać się do snu. Wyobraził sobie wznoszące i opadające fale, ciszę za nimi, ruch, który przypominał poruszenia klatki piersiowej leżącego obok niego Dracona.

I wtedy ciemności się rozstąpiły.

Harry odkrył, że patrzył na obraz Rezydencji Malfoyów, przez co zmarszczył brwi i przechylił głowę. Czemu to widzę? To zdecydowanie nie coś, co przywołałbym do siebie po zamknięciu oczu, zwłaszcza na skraju zapadnięcia w sen. Może coś przelało się do mnie ze snów Dracona?

Próbował ustalić, czy nie znajdował się czasem w odpowiednim stanie, żeby dzielić sny z Draconem – nie wydawało się to prawdopodobne, ale Merlin jeden wiedział, że przytrafiały mu się już dziwniejsze sytuacje – kiedy nagle ból złapał go za gardło.

Momentalnie rozpoznał to uczucie. Voldemort przebił się przez oklumencję i defensywną legilimencję, którą Harry rozstawił wokół połączenia blizny. Pośród tej agonii sparaliżował ciało Harry'ego do stopnia, w którym ten niemal zapomniał, że ma kończyny.

Ciemność spięła się i owinęła wokół Harry'ego niczym zwoje potężnego węża, które wzniosły się i roztrzaskały nieruchomy obraz Rezydencji Malfoyów, pokazując mu rzeczywisty obraz sytuacji. Wnioskując z niemal pełnego księżyca na niebie Harry nie miał wątpliwości, że cokolwiek ma tu zajść, stanie się właśnie tej nocy.

O ile naprawdę to widzę, spróbował się upomnieć. To może być sztuczka, fałszywa wizja, podpucha...

Cicho, mój dziedzicu, rozległ się pełen śmiechu i nienawiści głos Voldemorta. Pokazuję ci prawdę, bo chcę, żebyś zobaczył, jak umierają.

I nagle przed rezydencją pojawił się Voldemort kroczący spokojnie w kierunku jej osłon, a Harry był pozbawiony głosu i nie mógł krzyczeć. Voldemort wzniósł bladą, lśniącą dłoń. Wąż owinięty wokół jego pasa widział za niego, ale w tej sytuacji i tak był w stanie wyczuć migoczącą, pewterową krawędź zmienionych osłon rezydencji.

Otworzył otchłań swojego daru absorbere.

Harry poczuł, jak pożerał osłony rezydencji, wchłaniając magię zagnieżdżonych w ścianach muszelek z równą prostotą, co mógłby z mugolackich dzieci. Alarmy próbowały się uruchomić, ale zbyt szybko ucichły. Voldemort obrócił się, zerknął przez ramię i kiwnął głową, na co wyszła zza niego jeszcze trójka ludzi. Jednym był Lucjusz, drugim Hawthorn, a trzecim zmienna postać Sylvana i Oakena Yaxleyów.

– Znacie swoje rozkazy – powiedział. – Do dzieła.

Trójka śmierciożerców ukłoniła się, choć tylko jeden płynnie, po czym minęli go i ruszyli w kierunku domu.

Harry zajadle walczył, żeby się obudzić, ale za każdym razem był coraz bardziej podtapiany potęgą woli Voldemorta, kojącej go, jakby był niepokornym zwierzątkiem. Nie jesteś w stanie się obudzić, poinformował go Voldemort. Nie jesteś w stanie tego powstrzymać. Jesteś w stanie tylko obserwować. Powiedziałem ci już, że odbiorę ci wszystko, co kiedykolwiek kochałeś i naprawdę miałem to na myśli. Raduj się, bo niektórzy z twoich ukochanych ludzi umkną mi tej nocy. Zabiorę tylko dwójkę.

Harry wyobraził sobie Ignifer i Honorię umierające z różdżek Lucjusza i Hawthorn, więc zaczął mocniej się miotać.

Cicho, Harry. Co się stanie z wysiłkami wojennymi i przepowiednią, jeśli pęknie ci serce? Cóż ja pocznę bez mojego ukochanego syna?

Wizja przesunęła się i Harry zaczął mknąć obok Lucjusza i Hawthorn, którzy biegli korytarzami, aż nie napotkali pierwszego oporu i wznieśli różdżki.

I wtedy Harry zrozumiał. Voldemort nasłał ich, żeby okaleczali, nie zabijali. Lucjusz rzucał jedną inkantację za drugą, odcinając ludziom kończyny, podczas gdy Hawthorn śpiewnym głosem rzucała klątwy krwi, które zwracały funkcje większości organów przeciw ich właścicielom, ale pozostawią ich przy życiu, żeby cierpieli. Jej oczy lśniły, jakby od łez. Harry nie miał jednak pojęcia, czy naprawdę to widział, czy też po prostu światło księżyca odbijało się w szczególny sposób od jej bursztynowych oczu, skoro była tak bliska przemiany w wilkołaka.

Ignifer i Honoria zaszły im drogę, ale Lucjusz i Hawthorn wyminęli je płynnie, wznosząc tylko tarcze przeciw płomieniom Ignifer. Jak tylko Ignifer zorientowała się, że nie jest w stanie ściągnąć na siebie ich uwagi, to szybko zostawiła ich w spokoju i skupiła na chronieniu pozostałych mieszkańców przed gniewem pary śmierciożerców – gdzie tylko mogła. Bardzo często znajdowała ludzi, którzy już byli w jakiś sposób zranieni.

Harry przez chwilę czuł się tak zagubiony, że niemal zapomniał walczyć. Skoro nie Ignifer i Honoria, to o jakiej dwójce wspomniał Voldemort?

I wtedy scena przesunęła się i zobaczył, jak Sylvan Yaxley wchodzi do pokoju, w którym Medusa schroniła się z Eos.

Nie!

Harry rzucił się po raz kolejny na mroczną barierę potęgi Voldemorta i po raz kolejny został zmuszony do uspokojenia się. Próbował się wyrwać, otworzyć oczy, żeby wrócić do świata i aportować do rezydencji, żeby wszystkich ochronić, ale nie był w stanie. Nie mógł nawet zamknąć oczu i odrzucić od siebie tej wizji.

Nie miał innego wyjścia, jak patrzeć.

Medusa nie spała, trzymała Eos blisko piersi i kuliła się za potężnym zaklęciem tarczy. Nie na wiele jej się to zdało. Sylvan wymówił cicho zaklęcie, którego Harry jeszcze nigdy wcześniej nie słyszał, wyciągając przy tym lewą, lekko zagiętą dłoń, a Eos wyleciała z ramion Medusy i wpadła w jego ręce.

Sylvan stał przez chwilę i po prostu na nią patrzył. Harry'emu aż poszarzało w oczach i poczuł ostrzegawcze drgnienie bólu w piersi, kiedy tak patrzył na potwora, który przyglądał się jego córce chrzestnej. Musiał do niej sięgnąć. Przecież miał ją chronić. Chciał...

Nie ma znaczenia, czego chcesz, zamruczał mu na ucho Voldemort. Patrz, Harry, i przekonaj się, jaką głupotą jest stawianie mi się.

Sylvan złapał Eos za nóżki i zrobił krok w tył. Płakała, kiedy zawirował w miejscu i cisnął nią, głową na przód, o najbliższą ścianę.

Jej zawodzenie ucichło raptownie, kiedy jej czaszka roztrzaskała się we wszystkich kierunkach, a Harry nie był w stanie oderwać wzroku od mikstury krwi i mózgu, które spływały powoli po ścianie. Medusa wydała z siebie dźwięk, którego żadne żywe stworzenie nie powinno być w stanie z siebie wydać, po czym spróbowała zaatakować, ale Sylvan i to przewidział. Harry zobaczył, jak chwyta ją diamentowym krańcem światła i przytrzymuje w miejscu, nawet kiedy jego ciało falowało i przemieniało się w Oakena.

Oaken miał brązowe oczy, w których nie było żadnych emocji. Harry nie miał wątpliwości, że oto właśnie patrzył na mordercę Adalrico. Serce tętniło mu gorąco w ustach, gula goryczy rozpychała mu gardło, a ból, niczym przyżegające żelazo, przeszywał krtań.

– Diffindo – powiedział Oaken, a szata Medusy została rozcięta na samym środku. W tej samej chwili diamentowy punkt światła przycisnął się mocno i rozcinał jej plecy, póki nie oparł się o jeden z organów wewnętrznych.

Oaken zrobił krok w jej stronę, rozpasając swoje szaty.

Zgwałci ją. Wiem, że tak.

Harry ponownie zaczął się miotać niczym ranna ryba, ale wciąż nie był w stanie się ruszać, wciąż nie był w stanie zamknąć oczu, wciąż nie był w stanie tego powstrzymać. Resztki po drobnym ciałku Eos wciąż spływały po ścianie, kiedy Oaken podszedł do Medusy i obrzucił ją spojrzeniem, które wyrażało kompletny brak zainteresowania.

Wcisnął się w nią, przez co zawyła.

Harry pamiętał, że tak się do tej pory czuł tylko dwukrotnie, raz, jak pod koniec czwartego roku patrzył na chłopca mordowanego przez wilkołaki, kiedy sam był przywiązany do stojącego na cmentarzu kamiennego ołtarza, i drugi, kiedy patrzył jak Loki, w swoim wilkołaczym kształcie, rozerwał drzwi na drzazgi i unikał magii Harry'ego, byle tylko dorwać byłego aurora, którego Harry próbował ochronić. Za każdym innym razem, nawet kiedy przyszło mu zabić dzieci uwięzione pod siecią życia, był w stanie cokolwiek zrobić. Uratował je, nawet jeśli przypłacił to sporą częścią honoru i zasad. Musiał być w stanie uratować Medusę. Dla Eos było już za późno, ale...

Ale nie był w stanie się ruszyć. W dodatku stracił nawet możliwość miotania się, jaką miał do tej pory, bo w tym właśnie momencie magia Voldemorta zacisnęła się wokół niego niczym szczęki wilkołaka wokół ofiary.

Widzisz? zapytał Voldemort, głosem surowym i dumnym, jakby pokazywał przyjacielowi dzieło swojego ulubionego dziecka. Za każdym razem, jak ją gwałci, wpycha ją na szpic za nią. On się w nią wbija z jednej strony, podczas gdy kolec wbija się z drugiej. To niemal poetyczne.

Harry zawył i ponownie zaczął się miotać i opierać. Był w stanie usłyszeć jej rozrywane mięśnie, czy jej zrozpaczone wrzaski. I wtedy kolec wbił się tak głęboko, że już nie mogła krzyczeć. Harry wiedział, że prawdopodobnie oznaczało to przebicie płuca.

Muszę. Obiecałem jej. Powiedziałem, że będę ojcem chrzestnym Eos. Obiecałem, że ją ochronię. Nadałem jej imię. A teraz nie żyje, a matka Owena umiera na moich oczach, kiedy dałem słowo, że będzie bezpieczna, a nie jest, więc muszę...

Wiedział, że istniało tylko jedno wyjście.

Podczas gdy Medusa dławiła się własną krwią, a Oaken westchnął głośno i nachylił się nad jej umierającym ciałem, Harry sięgnął w głąb siebie i otworzył pierwszą z wielu bram, które trzymały z dala od niego mroczną część, która uwielbiała dominować innych.

Słyszał jej rozochocone skamlenie, a kiedy przysunęła się bliżej, Harry cisnął w nią całym swoim pragnieniem, żeby skrzywdzić, nienawidzić i torturować Voldemorta.

Voldemort się wzdrygnął, ale Harry i tak usłyszał jego śmiech.


Draco i tak już nie spał, ponieważ szkody wyrządzone osłonom rezydencji zabolały go jak diabli. Zobaczył jednak krew wylewającą się z blizny Harry'ego i spróbował go obudzić, ale nie był w stanie. Harry tylko drgał gwałtownie od czasu do czasu, na zmianę mamrocząc i krzycząc. A potem stracił głos i nie był w stanie nawet tego zrobić. Wydawał z siebie tylko urywane pojękiwania, przez co Draco zaczął panikować z troski.

Racjonalna część jego umysłu ponaglała go do pognania po Snape'a, który przecież prawdopodobnie byłby w stanie wybudzić Harry'ego. Ale Draco nie zdołał zmusić się do opuszczenia go w takim stanie. Pozostał więc przy nim, podczas gdy ciało Harry'ego drżało niczym ciągle drażniony nerw, i szeptał słowa miłości, tęsknoty i pragnienia, żeby do niego wrócił.

Później błogosławił tę irracjonalną część swojego umysłu.

Harry niespodziewanie zamarł i ucichł. Zdawał się nawet przestać oddychać. Draco musiał przyłożyć głowę do piersi Harry'ego, bo potrzebował usłyszeć bicie jego serca i upewnić się, że Harry wciąż żył.

I wtedy zobaczył, jak ściany pokrywa gruba warstwa lodu, a zaraz potem wszystkie światła w pokoju zgasły.

Draco nawet się nie zawahał. Minęło już wiele lat, odkąd Harry był tak wściekły. Miał to gdzieś. Rozpoznał furię, która towarzyszyła im, kiedy udawali się do Komnaty Tajemnic.

Tym razem jednak nie musiał tak po prostu stać i przyglądać się wszystkiemu, zamrożony niczym posąg, podczas gdy Harry w pojedynkę stawiał czoła zagrożeniu.

Zamknął oczy i skoczył, podążając starym i znajomym szlakiem daru opętania wprost w sam środek głowy Harry'ego, przygotowany dzielić z nim myśli i niebezpieczeństwo...

Tylko że nigdy nie spodziewałby się tego, co zobaczył po otwarciu oczu w mentalnym świecie.


Nawet w takiej chwili Harry zdawał sobie sprawę z faktycznej odległości między nim i Voldemortem. Połączenie blizny było przepełnionym magią tunelem, czy też prowadziło do takiego tunelu, a Voldemort zastawił w nim niezliczoną ilość pułapek, by powstrzymać Harry'ego przed swobodnym dostępem do jego umysłu.

Nie miało to jednak najmniejszego znaczenia.

Furia wzniosła się spod niego niczym koń o maści głębokiej czerni wyzwolony wreszcie ze swoich okowów, niosący Harry'ego galopem pośród tych wszystkich zasieków. Legilimencja Voldemorta zaatakowała go, na co Harry odpowiedział własną, przytłaczającą potęgą i legilimencja Voldemorta opadła i zniknęła. Lustra starały się go oszołomić i rozproszyć, ale Harry nie był w stanie zobaczyć w nich niczego mroczniejszego od własnej duszy. Jego własne podobieństwo do Voldemorta zawisło przed nim w ramach zachęcenia do okazania łaski. Harry ją wyśmiał.

Jest do mnie podobny? No to tym łatwiej będzie go zniszczyć.

Harry przeskoczył ostatnią, dzielącą ich odległość i dopiero wtedy zdał sobie sprawę, że coś galopowało obok niego. Obejrzał się i z szokiem zorientował, że to był Draco, uwieszony na kolejnym czarnym koniu, prawdopodobnie reprezentacji daru opętania, który pozwolił mu przyłączyć się do skraju myśli Harry'ego.

– Co ty tu robisz? – wypalił Harry.

– Najwyraźniej uczę. – Draco nachylił się, żeby lepiej uchwycić grzywy swojego konia. – Nie wiedziałem, że masz w sobie tak wiele mroku.

Harry warknął. Powiedział Draconowi o ataku Aarona, ale nie wspomniał o ciemności i jej basenie, bo uważał, że mają jeszcze wiele czasu na tego rodzaju rozmowy.

– No to może wreszcie dotrze do ciebie, że powinieneś się mnie bać. Spadaj stąd.

Draco odrzucił głowę do tyłu i roześmiał się. Harry po prostu patrzył na niego, póki nie skończył i potrząsnął głową.

– Harry, nie pojmuję, jakim cudem to wciąż do ciebie nie dociera. Podziwiam twój mrok. Żałuję, że częściej z niego nie korzystasz. I czemu bym nie miał? Przecież jestem mrocznym czarodziejem.

Harry nie miał czasu na odpowiedź, a już z pewnością nie miał czasu na przyjrzenie się własnemu umysłowi, zlokalizowanie haków, których uczepił się Draco, i wyrzucenie go siłą. Lada moment dotrą do Voldemorta. Harry czuł, jak moc wzrasta wokół niego, gotowa z pełną parą przywalić temu skretyniałemu wariatowi o wężowej mordzie.

– No to się trzymaj – powiedział i pozwolił w pełni pochłonąć się swojej nienawiści.

Jeszcze nigdy nie chciał równie mocno kogoś skrzywdzić. Knot, Umbridge, Lily, Juniper, kiedy odebrał mu Snape'a, Dumbledore, wszyscy zdawali się być tacy nieznaczni w porównaniu do jego prawdziwego wroga. Przyzwał do siebie wszystko czarne i niebezpieczne, co kiedykolwiek zaległo mu w duszy, wsparł to wolą, która pozwalała mu pozostać vatesem, po czym cisnął tym zbiorem w głowę Voldemorta poprzez połączenie blizny.

W tej samej chwili przywołał do siebie ich wspólną magię, która płynęła w tunelu, mieszkaniu ptaszyska, i owinął się nią ciasno, aż nie przypominała zwojów sprężyny, przez co Voldemort nie był w stanie po nią sięgnąć i wykorzystać do obrony.

Mroczny Pan odparł pierwsze natarcie, oczywiście. Był potężniejszy od Harry'ego, był najpotężniejszym czarodziejem na świecie. Wydawał się lekko wstrząśnięty, ale Harry wiedział, że nie powinien był liczyć na nic więcej.

I wtedy otworzył ponownie swój dar absorbere i zaczął osuszać z magii rannych mieszkańców azylu.

Harry wiedział, że mógłby rzucić się na ten prąd i nic by mu z tego nie przyszło, co najwyżej zarówno on, jak i Draco, zostaliby kompletnie pozbawieni magii i zmienieni w charłaków. Zamiast tego zatoczył krąg, kopiąc konia pod sobą, póki nie galopowali przez coś, co wyglądało jak rozgwieżdżone niebo, po czym natarł od tyłu.

Tym razem jego furia była głęboka i cicha, przez co skupił swoją wolę na jednej, przytłaczającej sprawie, której pragnął w kwestii Voldemorta, zupełnie jak kiedyś Fenrira Greybacka. Zniknij. Przepadnij. Chcę, żebyś przestał istnieć. Już.

Granice między ciałem Voldemorta i jego istnieniem zadrżały. Harry zaatakował je, zaczął rozrywać i brnął dalej. Nie był już w stanie dłużej galopować, jego czarny koń kopał ziemię pod sobą, jego kopyta ślizgały się, jakby po błocie. Draco w ogóle się nie odzywał. Harry wciąż pragnął dotrzeć jak najgłębiej, chciał sprawić, że Voldemort zniknie, choćby to było ostatnie, czego kiedykolwiek dokona.

Dalej. Przestań istnieć. Wysłuchaj mnie. Zniknij. Już.

Chciał przejąć kontrolę nad Voldemortem, zdominować go, podzielić jego ciało atom po atomie. Ilekroć się na nich koncentrował, czuł jak zaczynają się rozpraszać. Rozpychał się, a wraz z nim nadciągało coraz więcej magii, bo teraz już korzystał z mocy Voldemorta, by zmusić ją do wysłuchania pragnień Harry'ego.

W gardle go ściskało. Serce tętniło w uszach tak szybko, że szumiało niczym wino. Wysilał się z mięśniami spiętymi niczym te końskie i zmuszał się do naciskania raz za razem i jeszcze raz, i jeszcze.

Zapadnij się w sobie. Zgiń. Poskładaj. Rozkazuję ci. Już.

I Voldemort zaczął roztapiać się pod nim, rozdzielać, zapadać się niczym śnieg w słoneczny, letni poranek. Harry otworzył usta, wydając z siebie wysoki, przeciągły wrzask tryumfu...

I wtedy zorientował się, że Voldemort po prostu się aportował, wcale nie roztopił. Harry syknął z frustracją, a jego magia owinęła się wokół niczym stado skorpionów, zarzucających ogonami, wściekłych i pragnących kogoś zabić.

Jego magia i temperament przetaczały się wszędzie wokół niego, a wypuszczona z klatki ciemność ryczała i dyszała z radości.

A Harry nie był w stanie przejąć nad nią kontroli, nie był w stanie ściągnąć jej z powrotem.

Czuł przebiegającą przez niego potęgę, czuł, jak czarny koń robi się solidny, czerpiąc materialność z otaczającej go magii. Chciała spróbować czegoś więcej, rozwinąć się i eksplodować na świecie, zapolować na każdego śmierciożercę, każdego pracownika ministerstwa, który wierzył w brednie Junipera i po prostu ich wszystkich pozabijać.

Nie! Nie, do cholery!

Ale jego własne pragnienia zmagały się w tym momencie z jego własnymi pragnieniami. Mimo, że naprawdę chciał tego, co zawsze wszystkim powtarzał – wolności dla wszystkich, przestrzeni, w której każdy może podejmować własne decyzje, zdolności do przemyślenia własnych poczynań bez strachu – to pragnął też zobaczyć świat, w którym wszystkie sieci zostały już rozplątane, dokończyć wszystko, czego kiedykolwiek się podjął.

A teraz świat leżał przed nim otworem i lśnił, jego magia wznosiła się niczym fala, niczym stado koni galopujących na mijającym księżyc wietrze. Nikt nie zdołałby mu się sprzeciwić, gdyby tylko postanowił wreszcie skorzystać z przewagi, którą miał od tak dawna. Był w stanie pić magię, zupełnie jak Voldemort, ale miał znacznie więcej źródeł, nie musiał ograniczać się do ludzi, wyrwałby na siłę z głowy Voldemorta informacje o położeniu horkruksów, przekonałby śmierciożerców o poddaniu swoich żyć jako dobrowolnych ofiar i wreszcie, raz na zawsze, położyłby temu wszystkiemu kres.

Wizja była taka kusząca. Zawahał się.

Ta chwila, którą spędził w mrocznym świecie własnej mocy, unosząc się na skraju lordostwa, trwała dla niego całą wieczność.


Draco w pierwszej chwili nie rozumiał, co się właściwie działo. Sapnął z irytacją, kiedy wreszcie to do niego dotarło.

Byłoby znacznie łatwiej, gdyby tylko Harry po prostu powiedział mi, że od samego początku nosił w sobie tak wiele mroku.

Zdołał jednak przekierować swojego mrocznego konia, między innymi dlatego, że Harry już nie galopował na oślep. Obszedł go ostrożnie, póki nie znalazł się tuż obok. Sięgnął, a następnie złapał swojego kochanka za ramię.

Harry podniósł wzrok, żeby na niego spojrzeć, a w jego zielonych oczach przelewało się od potęgi. Draconowi dech zaparło i zadrżał, bo aż mu się słabo zrobiło. Jakaś część jego chciała powiedzieć Harry'emu, żeby ruszył przed siebie, rozszarpał ten świat na strzępy, zakończył wojnę, robił wszystko, co było w jego mocy, byle tylko utrzymać płomienie tej magii przy życiu. Wiedział, że Harry cierpiałby pod tym wszystkim i nienawidził samego siebie, ale ta jedna część kompletnie się tym nie przejmowała. To ona właśnie przyjęła do siebie Mrok w najbardziej niebezpiecznym rytuale, jaki to było możliwe i naprawdę podobała się jej idea Mrocznego Pana Harry'ego. Draco nie był i nigdy nie będzie świetlisty, nawet gdyby kiedykolwiek zmienił zdanie względem mugoli i szlam. Mrok znaczył dla niego więcej od więzów krwi.

Ale ponieważ nie bał się Harry'ego i wszystkiego, co mogło być z nim związane, to teraz był w stanie zaprowadzić go z powrotem tam, gdzie sam chciał się znajdować.

– Harry – mruknął. – Posłuchaj mnie. – Wskazał na czarnego konia i otaczające ich bezgwiezdne niebo, bardzo ostrożnie nie tracąc przy tym z oczu spojrzenia Harry'ego. – Czemu tak zareagowałeś?

– Zobaczyłem, jak zabili Eos Rosier–Henlin, rozbijając jej głowę o ścianę. – Głos Harry'ego był beznamiętny. – Zobaczyłem, jak gwałcą Medusę, podczas gdy w plecy wbijał jej się kolec, który stopniowo rozdzierał ją od środka.

Draco skrzywił się, ale powoli kiwnął głową.

– A czy ta ciemność zawsze w tobie była? Czy może pojawiła się przez to, co zobaczyłeś?

– Zawsze była – wyszeptał Harry.

– W takim razie możesz zaprowadzić ją z powrotem na swoje miejsce – odpowiedział Draco, również szeptem. – Nie toniesz teraz w czymś, co jest ci kompletnie nieznane. To jesteś ty, Harry. – Rozłożył ręce i poczuł, jak przenika go powiew mrocznej magii, wywołując dreszcze i pragnienie do podążenia za nim. – Jesteś w stanie rozporządzać tym wszystkim w ten sam sposób, w jaki możesz rozkazywać swojemu współczuciu. To się niczym od niej nie różni, równie łatwo możesz oba od siebie odsunąć. – Ściszył głos jeszcze bardziej i nachylił się bliżej. – Mogłeś mi o tym powiedzieć. Nie zraziłbym się przecież.

Harry zmarszczył brwi.

– Ale upierałbyś się, że coś takiego nie istnieje, w taki sam sposób, w jaki upierałbyś się, że nie powinienem odbywać żałoby po śmierci rodziców.

Wiedziałem. Ale ta rozmowa musiała poczekać, nie mieli teraz na to czasu. Draco pokręcił głową.

– Nie w chwili, w której zobaczyłbym dowód. Naprawdę możesz mi zaufać pod tym względem, Harry. – Upewnił się, że jego głos dalej był kojący, a nie oskarżający. To prawdopodobnie przez te wszystkie oskarżenia, jak po rzezi w Kornwalii, Harry nabrał przekonania, że Draco odwróciłby się od niego, jak tylko dowiedziałby się o ciemności czy emocjach po śmierci rodziców. – Poza tym, wcale mnie to nie przeraża i nie myślę, że jesteś jakiś odrażający, czy coś.

– No to jak się przez to czujesz? – Harry przyglądał mu się tak intensywnie, że twarz Dracona zaczęła w tym momencie krwawić. Zorientował się przez to, jak ważna okaże się ta odpowiedź.

Dlatego odpowiedział szczerze.

– Właściwie to mam ochotę cię przelecieć.

Harry zamrugał, a otaczające ich ciemności zaczęły się rozpraszać. Draco zaczął widzieć przebijające się światło gwiazd, a czarne konie nie zarzucały już łbami, jakby zniecierpliwione, że teraz muszą stać w miejscu.

Draco przysunął się jeszcze bardziej do Harry'ego i objął go na poziomie piersi.

– No chodź – wymamrotał. – Zmusiłeś Voldemorta do wycofania się. Wróć do siebie, Harry. Będziesz miał więcej okazji do zaatakowania go w ten sposób. – Merlinie, naprawdę mam na to nadzieję. Draco jeszcze nigdy nie był mniej przestraszony, co teraz. Skóra aż go świerzbiła, żałował, że w pobliżu nie znajdowała się jakaś wieś pełna czarodziejów wspierających Voldemorta, dzięki czemu Harry mógłby rozwalić wszystko w drzazgi i na czymś się wyżyć jak należy. – No chodź.

Harry wzdrygnął się potężnie, po czym konie pod nimi rozwiały się i Draco, z Harrym w ramionach, zaczął spadać w czarną otchłań. Nie przejął się tym, nawet kiedy zaczęło mu się robić niedobrze od wrażenia wirowania w powietrzu. Po prostu trzymał Harry'ego blisko i poczuł, jak Harry wreszcie uwiesza się na nim, pierwszy raz od wielu miesięcy otwarcie okazując swoje emocje.

Wylądowali z lekkim podbiciem na czymś miękkim i ciemność rozstąpiła się nagle, a oni leżeli z powrotem na łóżku w sypialni. A Harry płakał, nie wydając z siebie żadnego dźwięku. Gdyby Draco nie zobaczył łez na jego twarzy, pewnie by się nawet nie zorientował, że jego chłopak w ogóle płakał.

– Voldemort chce odebrać mi wszystko, co kiedykolwiek pokochałem – wyszeptał Harry. – Jedno po drugim. Odebrał mi Medusę i Eos, a Honorii i Ignifer dał uciec tylko po to, żeby mógł potem na nie zapolować. Ile jeszcze czasu, zanim i ciebie mi odbierze? Albo Snape'a? Albo Connora, Petera, Henriettę i wszystkich pozostałych...

– Ćśś – powiedział Draco, przytulając go jeszcze mocniej. – Sami się przed nim obronimy, Harry, a ty, dzięki tej całej twojej magii, możesz nam w tym pomóc. A póki co, płacz po Medusie i Eos. Potem możemy coś zaplanować.

Harry pewnie by się temu opierał, gdyby nie był tak strasznie zmęczony i straumatyzowany. Zamiast tego skulił się, zwiesił głowę i płakał, wciąż bez dźwięku, choć od czasu do czasu trzęsły mu się ramiona.

Draco głaskał go po plecach i, mimo tych przerażających śmierci, oraz ruin, jakie pozostały po osłonach Rezydencji Malfoyów, odkrył, że przede wszystkim czuł stateczny spokój. Nie znał jakoś szczególnie dobrze Medusy i Eos Rosier–Henlin. Zależało mu na nich głównie w odniesieniu do tego, w jaki sposób ich śmierci odbiją się na Harrym. Co miało dla niego największe znaczenie, to że Harry stawił czoła mrokowi, który się w nim czaił i teraz wydawał się być bardziej skłonny rozmawiać o tym z Draconem.

To będą mroczne czasy, pomyślał Draco, czując się zupełnie, jak Harry wyglądał po śmierci Lily i Jamesa: skłonny do walki z każdym, kto spróbowałby odciągnąć od niego Harry'ego. Ale jestem mrocznym czarodziejem. Nie ma dla mnie lepszej chwili na rozwinięcie skrzydeł.