Rozdział dwudziesty szósty: Spotkanie ministrów

Erasmus przejrzał listy z lekkim grymasem na twarzy. Odpisała mu większość ministrów, do których wysłał sowy; ta część powodu do nadziei, którą przedstawił swoim ludziom, była czystą prawdą.

Ale, mimo że zgadzali się co do wagi podtrzymywania Kodeksu Tajności, większość wyrażała powściągliwą neutralność. Niektórzy przywódcy napisali, że nie mogą teraz przyjechać do Brytanii, ponieważ kraj jest w trakcie wojny. Inni sugerowali, że mieli problemy z własnymi mugolami, którzy znajdowali i przebijali się przez magiczne bariery, w związku z tym życzyli Erasmusowi powodzenia, ale nie mogli poświęcić mu uwagi. Ministrowie Portugalii, Francji i Hiszpanii w ogóle nie odpisali.

Erasmus powiedział sobie surowo, że wcale tego po nich nie oczekiwał. W końcu wysłali pomoc Harry'emu. Już samo to oznajmiało, czyją stronę obrali.

Miał jednak nadzieję, że uda mu się zaaranżować spotkanie z więcej niż tylko jednym zagranicznym ministrem. Wyglądało na to, że jednak nie. Za kilka minut dołączy do niego Evamaria Gansweider, austriacka minister magii. Przynajmniej była gotowa porozmawiać o reprezentowaniu jego sprawy w Międzynarodowej Konfederacji Czarodziejów – coś, czego Erasmus nie mógł zrobić sam, ponieważ był tylko pełniącym obowiązki ministra Brytanii i de facto nie objął w pełni tego urzędu.

Erasmus zamknął oczy i próbował się upomnieć, że ten kompromis, choć mniej obiecujący, niż się tego spodziewał, nie musiał zbyt długo się utrzymywać. Minister Gansweider przyjrzy się temu, co się działo w Brytanii, i przekaże Międzynarodowej Konfederacji szczegółowe informacje. Kiedy ministrowie usłyszą, co się dzieje – z ust jednej z nich, a nie stronniczych gazet lub równie stronniczych przemówień Harry'ego – będą musieli zacząć działać.

Voldemort był zagrożeniem dla ich świata. Erasmus nie wątpił w to i nie miał zamiaru się tego wypierać. Ale można było go zatrzymać w granicach Brytanii, zwłaszcza jeśli proroctwo się spełni i Harry go zniszczy. Groźba ujawnienia ich świata rozciągała się poza Wyspy Brytyjskie i inne kraje będą musiały pospiesznie działać, by powstrzymać świetlistych sojuszników Harry'ego, Opalline'ów. Erasmus był pewien, że skoro jedna z gałęzi rodziny Opalline popisywała się swoimi posiadłościami na Wyspie Man, to musiało do tego dochodzić też w innych miejscach. Stara Krew miała tendencję do myślenia i działania jak jeden mąż.

– Proszę pana?

Erasmus wstał. Auror Hawksbane stał w drzwiach bez uśmiechu – oczywiście, ten człowiek nigdy się nie uśmiechał.

– Przybyła minister Gansweider.

Erasmus po raz kolejny upewnił się, że jego oficjalne szaty są w znakomitym stanie – nie były, oczywiście, tak do końca formalne, ponieważ nie chciał rościć sobie prawa do statusu, którego nie posiadał – a zaklęcie tłumaczące działało. Następnie skinął głową Hawksbane'owi i ruszył za nim w głąb korytarza, gdzie momentalnie otoczyło go jeszcze trzech aurorów. Była to niewielka straż dla pełniącego obowiązki ministra w chwilach zagrożenia, zwłaszcza odkąd Sam–Wiesz–Kto pokazał, że nie zawaha się przed zamachem politycznym. Minister Gansweider prawdopodobnie miała własnych strażników.

Erasmus momentalnie przekonał się, że faktycznie tak było, kiedy Hawksbane zaprowadził go do sali konferencyjnej, wspaniałego miejsca ozdobionego gwiazdami w dwunastu konstelacjach zodiaku na suficie. Dwójka towarzyszących jej, wysokich czarodziejów, okazała się tak przytłaczająca, że przez długie chwile Erasmus nie mógł zobaczyć samej minister. Rozstąpili jednak się i odsłonili ją.

Erasmus nie spodziewał się, że okaże się tak wysoka, choć oczywiście jak do tej pory widział ją tylko raz, kiedy oboje klęczeli przed swoimi kominkami i rozmawiali za pomocą połączenia fiuu. Wstała na jego widok i spojrzała na niego bez uśmiechu. Miała ciemną karnację, ciemne włosy i oczy, chociaż zabłąkany blask światła z sufitu wskazywał, że jej oczy mogą być ciemnoniebieskie, a nie brązowe. Jej włosy były długie i gęste, a szyja wydawała się niemal zbyt smukła, by udźwignąć ich ciężar.

– Minister Gansweider – powiedział.

– Proszę, zwracaj się do mnie po imieniu – powiedziała, a jej głos był ostry, niczym staccato. Chwilę zajęło mu uświadomienie sobie, że słyszał ją w ten sposób, bo mówiła po angielsku, nie zawracając sobie głowy używaniem zaklęcia tłumaczącego.

Erasmus uprzejmie skinął głową, mimo że nie miał zamiaru myśleć o niej w ten sposób; nieformalne traktowanie potencjalnego sojusznika mogło szybko doprowadzić do katastrofy, zwłaszcza w tych niespokojnych czasach.

– Evamario. Czy pozwolisz, że usiądziemy?

Wykonał gest w kierunku stojących wokół stołu krzeseł. Usiadła na skraju, jakby spodziewając się, że środkowe lada moment zaatakuje ją jakąś pułapką. Nieustannie uważnie go obserwowała.

Oczywiście do tej pory udowodniłem tylko, że jestem interesujący, nie godny zaufania. Erasmus usadowił się wygodnie na krześle naprzeciw minister Gansweider.

– Wiesz, że na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy w Brytanii kilkukrotnie naruszono Międzynarodowy Kodeks Tajności? – zapytał.

– Tak. – Minister Gansweider pochyliła się do przodu. – I nie rozumiem, dlaczego nie spróbowałeś najprostszego rozwiązania. W moim kraju mamy Mroczną Panią, która współpracuje z nami albo zostawia nas w spokoju, póki oddajemy jej cześć i okazjonalnie zaspokajamy zachcianki. Nie rozumiem, dlaczego nie podjąłeś się takiego samego wysiłku, aby ubłagać swojego Lorda.

Czyli chce rozmawiać o wojnie. Bardzo dobrze. Erasmus z wdziękiem zmienił punkt skupienia swoich myśli.

– Obawiam się, że z Sam–Wiesz–Kim byłoby to niemożliwe – powiedział gładko. – Chce zniszczenia wielu świetlistych czarodziejów lub oczekuje ich całkowitej kapitulacji, w dodatku ma zamiar całkowicie przegnać wszystkich mugolaków ze świata czarodziejów. Nie możemy mu się poddać.

Minister Gansweider zmarszczyła jeszcze mocniej brwi.

– Nie miałam na myśli waszego rozszczekanego kundla, Lorda Riddle'a. Mówiłam o Harrym vatesie.

Wymówiła ten tytuł, jakby był naturalnym elementem imienia Harry'ego.

Oczywiście, wiele osób postrzega go w ten sposób, pomyślał Erasmus, a on sam niewiele zrobił, by ich przed tym powstrzymać.

– To tylko dziecko – odpowiedział – za młode, by zrozumieć, czego chce. Wierzy w niefortunne, niepożądane sprawy. Na przykład w ujawnienie mugolom naszego świata.

Minister Gansweider zignorowała jego subtelną próbę skierowania jej z powrotem do meritum, o którym tak w gruncie rzeczy mieli tu rozmawiać.

– Wydawało mi się, że ma siedemnaście lat.

– Owszem – powiedział Erasmus, zastanawiając się, co to ma wspólnego z tym, co przed chwilą powiedział.

– Czyli prawnie dorosły – powiedziała Gansweider, a jej przenikliwe spojrzenie przeszywało go na wskroś. – Chyba że źle zinterpretowałam brytyjskie prawo, w takim przypadku muszę przeprosić.

– Jest pełnoletni – powiedział Erasmus. – Ale w kwestii umysłu i wierzeń nadal jest dzieckiem, skłonnym do idealizmu i próbującym robić wiele rzeczy, które nie mają niczego wspólnego z walką z Sam–Wiesz–Kim. To właśnie miałem na myśli, kiedy nazwałem go dzieckiem. W dodatku jest gotów walczyć z ministerstwem o swoje przekonania.

– Uważam, że kompromis byłby bardziej użytecznym rozwiązaniem – upierała się Gansweider.

Erasmus nie był w stanie powstrzymać zmarszczonych brwi przed splamieniem jego spokojnej twarzy.

– Zaproponowaliśmy mu kilka, pani minister – powiedział. Przynajmniej był w stanie upewnić się, że jego głos nie będzie oschły. – Nieustannie je odrzuca. Nie zgodziłby się na przykład z tym, że mamy prawo podejrzewać kilku jego bliskich sojuszników, którzy noszą Mroczny Znak – znak śmierciożerców, zaprzysiężonych towarzyszy Sama–Wiesz–Kogo – ponieważ jeden z nich z całych sił próbował zabić dyrektorkę Hogwartu. Nie chce pomagać ministerstwu w próbach uwolnienia Brytanii od mrocznej magii. Zaoferował schronienie i azyl tym, którzy łamią prawo. Brał czynny udział w polityce odkąd ukończył czternaście lat – dodał, myśląc o tym, jak Harry zdołał obalić Knota. Erasmus byłby pierwszym, by przyznać, że Korneliusz nie był najlepszym ministrem, jakiego kiedykolwiek mieli – Scrimgeour był znacznie lepszy – ale drażniło go, że tak młode dziecko było w stanie odegrać decydującą rolę w jego zniesławieniu. Nic dziwnego, że polityka Brytanii potrzebowała znacznie więcej starych czarodziejów na wysokich stanowiskach. Tylko oni byli w stanie docenić, jak bardzo niebezpieczne dla wszystkich było takie wtrącanie się postronnych. – Nasze przekonania leżą zbyt daleko od jego własnych, by doszło między nami do rozsądnego kompromisu.

Minister Gansweider zastukała palcami w stół. Erasmus mógł niemal wyczuć jej wahanie, czy naprawdę powinna teraz się odezwać.

– Nie krępuj się, powiedz o czym myślisz – zachęcił ją. Chciał, żeby czuła się tu na tyle komfortowo, by mogła być z nim szczera. W końcu miał nadzieję, że będzie równie otwarta i szczera, wyjaśniając stan Brytanii podczas spotkania z Międzynarodową Konfederacją.

– Wydaje się, że za każdym razem podchodziłeś do niego, jak do dziecka – powiedziała minister. – Nie myślałeś o niczym, jak tylko o tym, że jest młody. Czy kiedykolwiek spróbowałeś podejść do niego jak do potężnego czarodzieja? Tak właśnie już od lat traktujemy naszą Lady. Miała dziewiętnaście lat, gdy jej potęga osiągnęła pełną moc i nie zdołalibyśmy ustalić z nią zadowalającego kompromisu, gdybyśmy myśleli o niej tylko jak o młodej kobiecie, a nie jednej z najniebezpieczniejszych i najpotężniejszych żyjących czarownic.

Erasmus westchnął.

– Wierzę jednak, że twoja Lady Monika jest trochę bardziej rozsądna? Próbowałem rozsądku na Harrym. Nie działa. Nie rozumie konieczności wojny. Nadal woli wierzyć w swoje nierozsądne ideały, nawet kiedy najlepiej byłoby z nich już zrezygnować. – Pochylił się do przodu. – Odwiedził już mugolskiego premiera Brytanii, mimo że mugole nie są w stanie w żaden sposób zapobiec grabieżom Sama–Wiesz–Kogo.

– W takim razie dlaczego potrzebował go odwiedzić?

Erasmus z przyjemnością usłyszał w głosie minister Gansweider to samo zdumienie, które czuł, kiedy usłyszał, że Harry udał się do Blaira.

– Przez te nierozsądne ideały – odpowiedział natychmiast Erasmus. – Te same, które nie pozwalają mu na kompromisy. Powiedział, że mugole powinni znać prawdę kryjącą się za wojną, bo dzięki temu będą mogli zapanować nad szerzącą się paniką. Ale jak można oczekiwać, że Mugole zareagują w jakikolwiek inny sposób, kiedy skonfrontuje się ich z magicznym światem? Udanie się do nich było czystym szaleństwem, ale Harry zrobił to, ponieważ uważał, że powinien. Nie pomyślał o tym, że przecież znajdujemy się w stanie wojny. Nie myślał o naszej długiej historii i doskonałych powodach, przez wzgląd na które w ogóle doszło do separacji między nami i mugolami. Zrobił to, bo uważał, że tego właśnie wymagają jego zasady.

Gansweider pochyliła głowę, jakby w zamyśleniu. Następnie wstała.

– Chciałabym zbadać szczegółowo historię każdego naruszenia Międzynarodowego Kodeksu Tajności w przeciągu ostatnich kilku miesięcy, Erasmusie – powiedziała stanowczo. W końcu po to tu przyjechałam.

Erasmus wstał z uśmiechem, ponownie czując, jak wypełnia go ciepło. Mam swojego przedstawiciela, nawet jeśli tylko jednego na przestrzeni całej Europy.

– Pozwól za mną, Evamario.

W ostatniej chwili zdołał powstrzymać się przed zwróceniem się do niej tytułem stanowiska.


– Czy myślisz, że jeśli wygramy tę wojnę, to cała mroczna magia zniknie już na zawsze z Brytanii?

Aurora spróbowała zignorować Cupressusa i celowo skupiła się na odpowiedzi na list od Augusty Longbottom, która po raz kolejny zwróciła się do niej z prośbą o specjalną dyspensę dla pół–ludzkich czarodziejów i czarownic, których stan i wygląd nie zaszkodziłby „przeciętnemu obywatelowi", by mogli obejść się bez uroków w normalnym społeczeństwie. W końcu zawsze mogła udawać, że nie usłyszała pytania. Pracowali w obecnie najważniejszym pomieszczeniu w ministerstwie, które zbierało informacje o przełamywaniu barier między światem mugoli a magicznym, a także o czarodziejach i czarownicach, których żądania mogą doprowadzić do takich przebić. Spanikowane okrzyki rozlegały się tutaj przynajmniej raz na godzinę, ilekroć ktoś odkrył kolejny wyłom, i zawsze było tu głośno od szmerów rozmów i szurania piórami. Nieusłyszenie czyichś słów było całkowicie uzasadnioną wymówką dla uniknięcia rozmowy.

Kiedy po raz pierwszy zaprzysięgli się Zakonowi Ognistego Ptaka i zaczęli dochodzić do władzy, Aurorze wydawało się, że bardzo dobrze rozumiała poczynania patriarchy Apollonisów. Ostatnio jednak zaczęła nabierać pod tym względem wątpliwości. Pracował z Juniperem, ponieważ również był fanatykiem Światła i został osobiście obrażony przez Scrimgeoura i Harry'ego.

A teraz...

Teraz zadawał zbyt wiele pytań.

Zaczął od wygłaszania jednego trudnego pytania za drugim i wszystkie dotyczyły anty–mrocznego ustawodawstwa Junipera. Zapytał, które zaklęcia właściwie zostaną nim objęte i w jaki sposób w ogóle mają zamiar egzekwować nowe prawo. Doszło już do tego, że Aurora obawiała się go, ilekroć otwierał usta.

Wtedy zaczął zadawać pytania innym ludziom. Jakie jest prawdopodobieństwo tego, że Zakon Ognistego Ptaka dokona jednak czegoś znaczącego, zamiast pozostawać pustą przysięgą? Dlaczego nie walczyli w polu przeciwko Voldemortowi? Harry mógł uważać, że powinien ograniczyć się do wojny defensywnej, ale to nie znaczyło, że ich też to dotyczyło. Kiedy ministerstwo zwróci uwagę na Irlandię, gdzie działalność śmierciożerców cicho, ale nieustannie się rozrastała? Dlaczego tak wiele świetlistych rodzin zwróciło się do Harry'ego, jakby to on, a nie Erasmus, był ich ostatnią nadzieją?

I tak dalej, i tak dalej. Aurorze nie podobały się jego pytania, ponieważ nie wiedziała, co mogą oznaczać. Jak lojalność Cupressusa mogła się wahać? Przecież nie był typem czarodzieja, któremu łatwo przychodziła zmiana zdania.

A mimo to czasami mówił jak ktoś, kto był na skraju porzucenia ich.

– Zadałem ci pytanie, Auroro. – Przynajmniej jego wyniosłe zachowanie, kiedy uważał, że jest ignorowany, nie uległo zmianie, pomyślała Aurora i ponownie wbiła pióro w pergamin. – Czy wierzysz, że jeśli wygramy tę wojnę, to cała mroczna magia zniknie już na zawsze z Brytanii?

Aurora westchnęła, jeszcze raz przebiegła wzrokiem list do pani Longbottom i stwierdziła, że nie pozostało jej już nic do dodania poza podpisem. Uroków nie można było zdejmować w miejscach publicznych z dość oczywistych powodów. Brytyjska populacja czarodziejów nie potrzebowała kolejnego źródła szoku i stresu. Nie musiało docierać do nich akurat teraz, że wielu ich towarzyszy, których do tej pory uważali za ludzi, było w rzeczywistości mieszańcami i zamiast współpracować ze zwykłymi czarodziejami i czarownicami, prawdopodobnie działali w interesie nieznanych i obcych im sił. Aurora była przekonana, że pani Longbottom doskonale zdawała sobie z tego sprawę i z uporem pozostawała głucha na jej słowa tylko dlatego, że była po stronie Harry'ego. Póki jednak była uprzejma i pochodziła z dość starej, dumnej, szlachetnej, świetlistej rodziny, Aurora musiała odpowiadać jej z taką samą uprzejmością.

– Nie wierzę, że tak się stanie, Cupressusie – powiedziała, zwracając się do patriarchy Apollonisów. Jak zwykle siedział nad mapą Irlandii, wybierając kryjówki i miejsca zasadzek zarówno na śmierciożerców, jak i dla piechoty, którą mogli wysłać do walki. – W końcu zawsze jacyś mroczni czarodzieje z innych krajów, mogą spróbować zakraść się i sprzedawać naszym ludziom zakazane towary. I zawsze znajdzie się ktoś, kto uważa, że używanie magii krwi jest wygodniejsze i łatwiejsze od znalezienia trudnego, drogiego zaklęcia Światła, które odniesie ten sam skutek.

Cupressus przez chwilę wpatrywał się w zamyśleniu w punkt gdzieś ponad jej głową.

– Wiesz, że mam ponad sześćdziesiąt lat, Auroro – zagaił wreszcie.

Zaczyna przemowę bez pytania? Aż zająknęła się z szoku, wyglądając głupio. Następnie zakaszlała i odpowiedziała:

– Tak, zdawałam sobie sprawę z twojego wieku.

Zwykle uważał to za zniewagę i odpowiadał bystrym spojrzeniem i nieprzyjemną ripostą. Teraz po prostu dalej wpatrywał się w ścianę. Aurora musiała powstrzymać się przed odwróceniem i sprawdzeniem, czy nie ma tam czegoś wyjątkowo fascynującego.

– Na przestrzeni tych wszystkich lat widziałem wzloty i upadki Mroku w Brytanii – kontynuował Cupressus zamyślonym głosem. – Irlandii też, oczywiście. Słyszeliśmy plotki o Grindelwaldzie – które potem nagle stały się czymś więcej niż plotkami, stały się faktem, a członkowie Błyskawicznej Straży w Wizengamocie już organizowali przekazanie naszego kraju Grindelwaldowi i mugolom, z którymi pracował. A potem nasz Świetlisty Pan zabił Mrocznego. To były wspaniałe czasy. Wspaniałe. – Przez chwilę na jego ustach pojawił się uśmiech. – Wszyscy byli przekonani, że już na zawsze pozbyliśmy się mroku z naszych wysp. Zaplanowany przez członków Wizengamotu spisek był okrutny. Nie tylko mugole, ale i czarodzieje zostaliby poświęceni w serii rytuałów magii krwi, które obaliłyby kluczowe mechanizmy obronne brytyjskich mugoli. W dodatku mieliśmy Świetlistego Pana, który był naszym bohaterem. Dlaczego ktoś miałby zwracać się w kierunku Mroku? A mimo to mroczne rodziny czystej krwi pozostały niewzruszone, mimo utraconego prestiżu i władzy, co objęło nawet tych, którzy pracowali nad odcięciem się od Grindelwalda i jego szalonego planu kontrolowania mugolskiego świata. I wtedy doszło do powstania Lorda Voldemorta. Pamiętasz tę okropną serię zabójstw sprzed dwudziestu lat, które sprawiły, że ludzie bali się wypowiedzieć jego imię?

Cupressus uniósł brew i Aurora zorientowała się, że mimowolnie kiwa głową. „Prorok Codzienny" opublikował pewnego dnia ocenzurowane potem zdjęcie, przedstawiające młodą wiedźmę, unoszącą się z brzuchem rozdętym od kotłujących się w niej węży, które nieustannie obżerały się jej ciałem, regenerowały je i ponownie ucztowały, a wszystko dlatego, że przeczytała na głos imię Voldemorta. A to był jeden z łagodniejszych przypadków.

– Ogarniała nas narastająca Ciemność, przerażające plotki, które okazywały się faktami. Ale nie było powodów do obaw, ponieważ mieliśmy Świetlistego Pana, który był gotów stawić czoła Mrocznemu, a potem dziecko przepędziło tego drugiego – myśleliśmy, że na zawsze. To było jak coś wyjętego z pieśni historycznej. A mroczne rodziny czystej krwi pozostały niewzruszone, mimo utraconych wpływów i potęgi, nad którymi pracowali od czasu Grindelwalda, i pomimo konieczności uciekania się do słabych wymówek, które mogły jakkolwiek wyjaśnić Mroczne Znaki na ich przedramionach. – Cupressus skrzywił się, jakby połknął plasterek cytryny. – A ministerstwo zaakceptowało ich wymówki i wypuściło wielu z nich z powrotem do społeczeństwa, jakby ci ludzie mieli jakiekolwiek prawo do miana czarodziejów.

Spuścił wzrok i przez chwilę siedział w milczeniu.

– I co w związku, Cupressusie? – zapytała po chwili Aurora, wmuszając znudzenie w swój ton. Znała tę historię i nawet jeśli opowiadał ją w cokolwiek przekonujący sposób, nie była w stanie znieść tego, co zdawał się sugerować. Czyżby Cupressus Apollonis współczuł Mrokowi?

Z całą pewnością nie.

– Wszystko się zmieniło – powiedział patriarcha Apollonisów do swojego biurka. – Nie ma Świetlistego Pana. Jest Mroczny Pan i świetliste ministerstwo, oraz chłopiec, który nie chce opowiedzieć się za żadnym z nich.

– Oczywiście, że tak – powiedziała Aurora. – Wiedzieliśmy o tym. Ale jednym z problemów Harry'ego jest to, że nie dość, że odmawia deklaracji, to jeszcze nie chce nagiąć swojej dumy na tyle, by wykonać jakikolwiek inny gest, który uspokoiłby nerwowych i przerażonych ludzi. Mógłby naprawić wyrwę między nim a ministerstwem, gdyby tylko zadeklarował się Światłu, ale tego nie zrobi.

– Czy ty tego nie rozumiesz? – Cupressus podniósł wzrok i spojrzał jej w oczy z takim skupieniem, że Aurora poczuła, jak kolejna fala niepokoju przebiega jej po kręgosłupie. – Wcześniej zawsze istniały dwie ścieżki, albo Mrok tak straszny, że trzeba mu się oprzeć, albo niedoskonałe Światło, które można było ulepszyć. Nie mieliśmy pod tym względem większego wyboru. A świetlista rodzina musi, oczywiście, kroczyć po ścieżce Światła.

– Wydawało mi się, że to właśnie robisz teraz, Cupressusie. Kiedy zaprzysięgałeś się Zakonowi Ognistego Ptaka...

– Wcześniej – kontynuował Cupressus, jakby nie słyszał jej wtrącenia – zawsze były dwie ścieżki. A teraz są trzy.

Następnie odwrócił się i znów zaczął pracować nad mapą Irlandii, jakby nic się nie stało.

Aurora wpatrywała się w jego kark, czując jak małe włoski stają dęba na jej własnym. Wreszcie gwałtownie potrząsnęła głową i odwróciła się, by znaleźć sowę, która zaniesie ukończony list do Augusty Longbottom. Potem miała zaplanowane kolejne spotkanie z Feldsparem Yaxleyem, który obiecał jej powiedzieć coś wyjątkowo ważnego.

Nie będzie myślała o słowach Cupressusa. Wiedziała, że pomimo swoich dziwactw nie mógł – nie był w stanie – porzucić lojalności, która kierowała jego całym życiem, a jego przysięgi wobec Zakonu Ognistego Ptaka były równie nieodwracalne. Najprawdopodobniej chciał po prostu, by poświęcono mu więcej uwagi albo pragnął większej kontroli nad procesem decyzyjnym lojalnych szeregów pełniącego obowiązki ministra.

To byłoby zupełnie w jego stylu.


Harry wsunął książkę pod stół w bibliotece, jak tylko usłyszał za sobą kroki i szybko schował się za książką o klątwach arbitralnych. Chwilę później Snape odchrząknął znacząco. Harry spojrzał w górę i zamrugał na niego. Miał nadzieję, że prawdziwe zmęczenie kryjące się za tym gestem przykryje przesadnie niewinną minę, dzięki czemu Snape zrezygnuje z myśli o odczytaniu jego umysłu.

– Ile godzin spałeś od tamtej nocy, kiedy zaatakowano Lupina? – zapytał Snape.

Harry rozejrzał się szybko wokół, ale byli sami w bibliotece, nawet Madam Pince nie było w pobliżu. Harry odprężył się nieco.

– Trzy godziny na dobę – powiedział.

– Czy spróbowałeś...

– Eliksiru bezsennego snu? Tak. – Harry zmusił się do wzruszenia ramionami. – Nie działa. Odkąd wrócił do pełni sił, wizje stały się potężniejsze, a teraz w dodatku je kontroluje i chce zmusić mnie do oglądania ich, co nie miało miejsca na piątym roku. Przebijają się przez każdą barierę oklumencyjną, jaką jestem w stanie wznieść. Sprawdziłem – dodał celowo obojętnym tonem.

Snape nic nie powiedział, ale wyjął fiolkę z kieszeni szaty. Harry przyjrzał się zawartemu w niej gęstemu, niebieskiemu eliksirowi i pozwolił, by jego brwi uniosły się z zaciekawieniem. Zaskoczyło go, że nie był w stanie rozpoznać tego eliksiru ani po zapachu, ani po kolorze.

– To silniejsza wersja bezsennego snu – powiedział Snape. – Zagęszczona zarówno eliksirem uspokajającym, jak i eliksirem świadomego snu.

Harry zmarszczył brwi.

– Ale eliksiry bezsennego i świadomego snu powinny wykluczać się nawzajem – mruknął. – Chyba, że...

Snape skinął głową.

– Świadomy sen dopuszcza do pojawienia się snów, a bezsenny sen nie dopuszcza, by przebiły się one na powierzchnię umysłu – powiedział spokojnie. – A świadomy sen zapewni ci pewną kontrolę. Jeśli ten eliksir zadziała tak, jak mi się wydaje, że powinien, to wystarczy, że przed snem postanowisz, o czym w ogóle będziesz chciał śnić i właśnie to powinno pojawić się zamiast wizji.

Harry zawahał się.

– A co z efektami pobocznymi? – zapytał. – Czy byłbym w stanie się obudzić, gdyby trzeba było na coś szybko zareagować? I czy to mnie oszołomi następnego ranka? – Właśnie przez to ostatnie tak strasznie nienawidził eliksiru bezsennego snu. Im był starszy, tym efekt wydawał się tylko pogarszać.

– Zapewni ci przespaną noc, pełne osiem lub dziewięć godzin – powiedział Snape. – Więc tak, trudno będzie cię obudzić. Co do drugiego, uważam, że dodatek świadomego snu powinien temu przeciwdziałać.

Harry poruszył się niespokojnie.

– Jeśli w środku nocy nastąpi kryzys…

Finite Incantatem.

Harry podskoczył na te słowa i to nawet nie z zaskoczenia, ale przez ostry ton Snape'a. Zaklęcie rozwiało jego urok. Chwilę później Snape uniósł mu brodę, a Harry starał się nie wiercić, gdy ciemne oczy wpatrywały się w jego własne.

– Koszmarnie wyglądasz, Harry – powiedział Snape. – Masz przekrwione oczy, wyglądasz, jakbyś nie jadł od kilku dni, a twoje reakcje robią się coraz wolniejsze i niezgrabne.

Harry zdusił w sobie urażony przebłysk. Właśnie miał się tym zająć; znalazł rozwiązanie w książce, która leżała mu na kolanach. Ale to nie było rozwiązanie, o którym mógłby porozmawiać z Draconem, czy Snape'em. Nie spodobałoby im się to i absolutnie zabroniliby mu z niego skorzystać.

Wiedział, że powinien im bardziej ufać. Obaj powiedzieli mu to wystarczająco wiele razy w ciągu ostatnich kilku dni. Mimo wszystko... czy miał czas na sprzeczanie się z nimi, skoro znalazł rozwiązanie, które zadziała, nawet jeśli okaże się niebezpieczne? Nie było gorsze od czegokolwiek, co widział za każdym razem, gdy szedł spać i miał unoszącego się w głowie Voldemorta. Jego najnowsza sztuczka zmusiła Harry'ego do dzielenia się mentalną przestrzenią ze schwytanymi przez niego śmierciożercami. Przebywanie w umyśle Hawthorn przez większą część zeszłej nocy, odczuwanie jej bezradnego paraliżu i dzielenie jej rozpaczy tylko zwiększyło determinację Harry'ego, by zrobić coś, co nie tylko zakończy wizje, ale także pomoże mu oszukać Voldemorta.

– Czy masz jakieś faktyczne obiekcje względem wypicia eliksiru? – zapytał Snape, jego oczy były tak spokojne, że Harry aż musiał odwrócić wzrok. – A może jesteś po prostu urażony tym, że znalazłem rozwiązanie – że ci pomogłem – podczas gdy instynkty wciąż nakazują ci unikania pomocy, do której nie przyłożyłeś ręki?

Harry rozłożył dłoń w bezradnym geście.

– Staram się nad tym pracować – wyszeptał. – Naprawdę się staram. Jak pan myśli, dlaczego wygłosiłem to przemówienie? – To był wielki sukces. Do Hogwartu przybywały coraz większe fale ludzi, którzy chcieli uczyć się zaklęć obronnych, a kilka osób o wyspecjalizowanych umiejętnościach, zwłaszcza magomedyków, przyszło zapytać, jak mogą pomóc. Harry umieściłby po jednym magomedyku w każdej społeczności czarodziejów o każdej wielkości w Brytanii i Irlandii, gdyby tylko mógł.

– Ale w ciągu ostatnich kilku dni robiłeś, co tylko było w twojej mocy, żeby nie prosić o pomoc mnie, Draco, czy twojego brata – zauważył Snape.

– Ja tylko… – Harry przełknął ślinę. – Jesteście tacy zajęci. Nie chcę jeszcze bardziej was obciążać tego rodzaju brzemieniem.

– I nie chcesz dzielić się z nami reakcjami, które w twoim mniemaniu mogą nam się nie spodobać – powiedział Snape beznamiętnym głosem.

Harry odwrócił wzrok.

Zesztywniał w szoku, gdy otoczyła go para ramion.

– Od tej chwili otrzymasz moje wsparcie we wszystkim, czym będziesz się zajmował, Harry – szepnął mu zaciekle do ucha Snape. – Błąd, który popełniłem tamtej nocy, kiedy udałeś się do Kornwalii, był tym, którego nigdy nie powinienem był popełnić. Powinieneś być w stanie przyjść do mnie, kiedy James i Lily zostali zamordowani, kiedy ciemność w tobie po raz pierwszy sprawiła, że zacząłeś się obawiać samego siebie i za każdym razem, kiedy bałeś się porażki. Chcę wziąć na siebie tę brzemię, jak je nazywasz. Czy możesz mi zaufać pod tym względem? Czy zapamiętasz, że to powiedziałem? Czy przyjdziesz do mnie, kiedy następnym razem będziesz chciał o czymś porozmawiać?

Harry przełknął ślinę i spojrzał na fiolkę z niebieskim eliksirem w dłoni Snape'a. Nawet nie przyszło mu do głowy, że Snape mógłby wymyślić eliksir, który powstrzyma wizje. W dodatku nie zapytał o to nie dlatego, że przede wszystkim nie chciał obciążać Snape'a, ale dlatego, że bardziej naturalne wydawało mu się działanie w pojedynkę.

Nawet jeśli staram się przezwyciężyć to przy moich sojusznikach, przypuszczam, że nadal będę musiał nad tym popracować z moją najbliższą rodziną.

– Tak – wyszeptał Harry. – W porządku.

– To dobrze – powiedział Snape, nie zmieniając wyrazu twarzy i nie puszczając Harry'ego, mimo że w każdej chwili ktoś mógł wejść do biblioteki. – A teraz powiedz, co badałeś w ramach pracy nad zakończeniem wizji?

– Proszę pana?

– Widziałem, jak wkładasz książkę pod stół, kiedy skręciłem w twoim kierunku, Harry.

Harry przejechał dłonią po twarzy.

– Powinienem był usłyszeć pana wcześniej.

– Mówiłem ci, że masz spowolnione reakcje – powiedział łagodnie Snape. – A teraz powiedz, co to za książka?

Harry wyciągnął ją bez słowa i pokazał mu. „Różnorodne sny". Snape nie skomentował tytułu, słuchał tylko, jak Harry pośpiesznie wyjaśniał swoją teorię. Biorąc pod uwagę, że z Voldemortem łączyła go nie tylko magia, ale i nienawiść, pomyślał, że może zdoła uwięzić Voldemorta w najbardziej wypełnionym nienawiścią zakątku własnego umysłu i sprawić, by widział wszystko to, co chciał zobaczyć i może nawet zacznie uważać, że Harry poddaje się odrazie i niebawem do niego dołączy.

Snape nie przerywał mu w trakcie tego wszystkiego. Wreszcie potrząsnął głową.

– Nie wziąłeś czegoś pod uwagę, Harry.

Powiedział to tak łagodnie, że Harry nawet nie mógł się obrazić.

– Czego? – zapytał.

– Jak do tej pory za każdym razem, gdy oszukiwaliśmy w ten sposób Mrocznego Pana – powiedział Snape – na przykład w trakcie twojego drugiego roku, kiedy utkałem tarcze wokół pudełka, w którym uwięziliśmy Toma Riddle'a, by zaspokoić jego żądzę bólu, a potem na twoim piątym roku, kiedy stworzyliśmy podpuchę, żeby uznał, że musi zaatakować Hogwart podczas letniego przesilenia, ledwo nam to uchodziło płazem. Ta zagrywka wymaga legilimencji, woli dominacji, którą on włada znacznie lepiej od ciebie. A Mroczny Pan – przynajmniej ten jego odłamek – jest już dobrze obeznany z tą taktyką. Jeśli zobaczy w twoim umyśle coś zadowalającego, to istnieje naprawdę niewielkie prawdopodobieństwo, że da się na to nabrać. Będzie cię sondował i dźgał, dopóki nie uzyska fizycznych dowodów i przebłysków twoich prawdziwych, aktualnie odczuwanych emocji. Fałszywe wizje nie powstrzymają go na długo.

Harry zamknął oczy.

– Ma pan rację – mruknął. – W ogóle o tym nie pomyślałem.

– Czy to oznacza, że jednak weźmiesz eliksir? – zapytał Snape, ponownie bez osądu, bez oskarżeń.

I to było wszystko, czego Harry pragnął, ale wydawało mu się, że najprawdopodobniej nie otrzyma – rady bez besztania, pokazania mu lepszej drogi bez nieustannego powtarzania mu, że wszystko, co czuje, było w jakiś sposób złe. Uważał to za dziecinną fantazję i odrzucił od siebie. Snape za bardzo nienawidził jego rodziców, by nie skomentować żałoby po ich śmierci. Snape tak mocno wierzył, że Harry jest w gruncie rzeczy świetlisty, że zlekceważyłby dręczącą go ciemność. Snape szydziłby z prób, jakich Harry podjąłby się w ramach powstrzymania wizji i nawet nie spróbowałby zrozumieć, dlaczego chciał się tym w ten sposób zająć.

I nic z tego wszystkiego nie okazało się prawdziwe. Harry mógłby otrzymać wsparcie, którego pragnął, gdyby tylko po nie sięgnął.

Niemal się rozpłakał na tę myśl. Przekonał samego siebie, że to z powodu zmęczenia, nie słabości, i skinął głową.

– Spróbuję – powiedział cicho.

Ramiona Snape'a zacisnęły się wokół niego i Harry uwierzyłby, że czuje w nich coś w rodzaju przytulenia, gdyby odważył się mieć na to nadzieję.

Ale jedyną rzeczą, jaką powiedział jego opiekun, było:

– To dobrze.