Rozdział dwudziesty ósmy: Jej tryumf

– Zobaczysz, Parvati, tak będzie lepiej – wyszeptała jej matka, gładząc ją delikatnie po plecach. – Spodoba ci się nauka z prywatnymi nauczycielami, a w Brytanii i za granicą istnieje wiele karier, które akceptują owutemy zdane prywatnie, a nie w publicznej szkole. Nie ma co wracać w tak niebezpieczne miejsce w samym środku wojny.

Parvati ośmieliła się wywrócić oczami, ponieważ matka wtulała twarz w jej bark i nie była w stanie zobaczyć tej miny.

– Oczywiście, matko. Spakowałam się z przyzwyczajenia. – Zerknęła na elegancko spakowany kufer, który stał u stóp jej łóżka. Wiedziała, że dokładnie taki sam znajdował się w pokoju jej siostry. Padma była równie zdeterminowana do podejmowania własnych decyzji i powrotu do swojej dziewczyny, co Parvati do powrotu do swojego chłopaka.

– Oczywiście. Cóż, to zrozumiałe. Wiem, jak bardzo miałyście nadzieję na spędzenie siódmego roku nauki w Hogwarcie. – Sita Patil odsunęła się i uśmiechnęła ciepło do Parvati, gładząc ją delikatnie po policzku. – Zdajesz sobie chyba jednak sprawę z tego, że nie znieślibyśmy z waszym ojcem, gdyby jedna z naszych dziewczynek zginęła podczas ataku na szkołę?

Parvati spędziła dłuższą chwilę na wpatrywaniu się w oczy swojej matki, szukając jakiejkolwiek oznaki, czy choćby mgnienia zrozumienia. Miały z Padmą już siedemnaście lat. Jej matka przecież też kiedyś miała siedemnaście lat. Powinna rozumieć prądy miłości i pożądania, które prowokowały do odważnych i buńczucznych zachowań, do których nie posunęłoby się wielu starszych czarodziejów i czarownic, prawda?

Ale w oczach jej matki nie było tego rodzaju zrozumienia. Parvati niechętnie powiedziała sobie, że czas najwyższy przestać go szukać. Sita zakończyła naukę, zanim wojna z Voldemortem zdołała rozpętać się na dobre i miała wybór, czy chce wziąć udział w walce, czy nie, a opcja spędzenia tego czasu bezpiecznie w zaciszu własnego domu wydawała się aż nadto kusząca. Rodzina jej męża pozostawała neutralna przez całą wojnę, oddając cześć obu stronom, a jej rodzice opuścili na ten czas Brytanię, przez co nie czuła prawdziwego przywiązania do kogokolwiek w szerokim świecie.

Parvati jednak czuła. I nie miała zamiaru pozostawić ich, by sami brali udział w tej wojnie, podczas gdy ona będzie odbierała prywatne nauki, ukryta bezpiecznie za drogimi i przebiegle ukrytymi osłonami.

– Wiem – powiedziała. – Wiem, że bardzo nas kochacie i ja też was kocham. – Pocałowała matkę w policzek.

– Cieszę się, że tak to postrzegasz, Parvati. – Sita odstąpiła od niej, uśmiechając się lekko. – Kiedy przydzielono cię do Gryffindoru, byliśmy z waszym ojcem przekonani, że pewnego dnia złamiesz nam serca. Cieszę się, że postanowiłaś być równie rozsądna, co twoja siostra.

Parvati uśmiechnęła się radośnie do swojej matki, dochodząc w głębi serca do wniosku, że ani Sita, ani Rama, ich ojciec, w ogóle nie znali Padmy.

– Rozpakuję się – powiedziała, obracając się w kierunku kufra.

Matka jej ufała, więc opuściła pokój i zamknęła drzwi za sobą. Parvati momentalnie puściła wieko kufra i rozejrzała się, czy czegoś czasem nie zapomniała zabrać ze sobą.

Jedyne, co pozostało, a czego nigdy nie zdołałaby zapakować, to jej ogromne lustro, które nie tylko rozciągało się od podłogi po sufit, ale też od jednej ściany do drugiej, odbijając cały jej cichy, wyłożony drewnem pokój, w którym Parvati spędzała większość świąt i wakacji na przestrzeni ostatnich sześciu lat (po pierwszym roku nauki w Hogwarcie wróciły z Padmą i zażądały oddzielnych pokoi). Niestety, nie zdołałaby przenieść go sama bez rozbicia, a próby zorganizowania profesjonalnej wysyłki z całą pewnością zwróciłyby uwagę jej matki, że coś się kroi. Pogładziła więc tylko lustro koniuszkami palców w wyrazie pożegnania i poczuła, jak budzi się i mruczy z przyjemności.

Ktoś zapukał do drzwi, jak jej matka kilka minut temu, ale tym razem po delikatnym stuknięciu rozległy się trzy ciężkie. Parvati odprężyła się i podskoczyła szybko, żeby otworzyć drzwi swojej siostrze bliźniaczce.

Padma miała już kufer schowany do kieszeni szaty, opleciony zaklęciami, których Parvati jej po cichu zazdrościła, bo nie była w stanie rzucić ich równie płynnie i zgrabnie. W rękach trzymała podręczniki, których okładki zostały transmutowane, by wyglądać jak niektóre z tych okropnych, dziewiętnastowiecznych romansów, które czasem czytała ich matka. Parvati wywróciła oczami. Jakie to podobne do Padmy, że nie starczyło jej w kufrze miejsca na książki.

– Gotowa?

Oczy Padmy były ogromne i brązowe, zupełnie jak jej własne, ale w tej chwili były też szeroko otwarte. Parvati podejrzewała, że powinna była się tego spodziewać, zupełnie jak książek. Padma była Krukonką. Była odważna – trenowała ze wszystkimi zaklęcia pojedynków i na piątym roku, kiedy reszcie jej domu odbiła szajba, pomagała chronić Harry'ego, w dodatku stawiała się ludziom, którzy uważali, że skoro umawiała się z Luną, to musiała być równie szurnięta – ale zawsze wahała się przed łamaniem reguł, nawet tych, które były tak głupie, że nie warto było ich przestrzegać.

– Tak. – Parvati pomniejszyła swój kufer i schowała go do kieszeni, obejrzała się po raz ostatni na lustro, które miauknęło za nią, po czym obróciła się i kiwnęła do Padmy. – Chodźmy.

Przewidywalnie, Padma zawahała się w tym momencie.

– Jesteś pewna, że nie powinnyśmy spróbować negocjacji z matką i ojcem, ten jeden, ostatni raz? – wyszeptała. – Będą za nami tęsknili. Wiesz, jacy są...

– Już tego próbowałyśmy – powiedziała Parvati. – Próbowałaś swojej wersji negocjacji, a ja próbowałam mojej. – Sposób Padmy polegał na pokazaniu im dokumentów stanowiących, że w chwili ukończenia siedemnastego roku życia były już dorosłe i mogły robić i przebywać, gdzie im się podobało. Sposób Parvati polegał na wrzaskach i rzucaniu wazami. Żaden nie zadziałał. – Nie chcą tego zaakceptować, Padmo. To nie taka sama sytuacja, jak wtedy, kiedy byli młodzi. Im to nie przeszkadza, ale nam już tak. Dlatego musimy zachować się inaczej niż oni wtedy. Chyba, że chcesz się wycofać? – przerzuciła swój długi warkocz czarnych włosów na plecy i wbiła wzrok w twarz Padmy.

– Oczywiście, że nie – powiedziała Padma łagodniejszym tonem. – Chcę się znowu zobaczyć z Luną.

Parvati po prostu przytaknęła. Nigdy nie zrozumie, co jej siostra właściwie widziała w dziewczynie Lovegoodów – Merlinie, nie miała nawet pojęcia, czemu jej siostra chciała umawiać się z dziewczynami – ale Padma była jej siostrą i Parvati ją kochała, więc będzie ją wspierać bez względu na to, czy chciała udać się do Hogwartu, czy jednak zostać w domu. Bo tak właśnie powinny zachowywać się siostry.

Sięgnęła w jej kierunku, a Padma przeplotła jej palce ze swoimi. Wyciągnęły różdżki z kieszeni i ruszyły korytarzem, a potem w dół po schodach, gdzie stał kominek połączony z siecią fiuu.

To był pierwszy sierpnia i zwykle o tej porze znajdowałyby się już na King's Cross – Sita wolała pojawiać się wcześniej, dzięki czemu mogła spędzać więcej czasu na utyskiwaniu nad swoimi córkami – i czekały na hogwarcki ekspres. Ale ponieważ rodzice nie chcieli ich tam zabrać, a Parvati i Padma nie potrafiły się jeszcze aportować, to miały zamiar udać się do skrzydła szpitalnego za pomocą sieci fiuu.

Parvati stała za Padmą, kiedy ta rzuciła proszkiem fiuu w płomienie, zmieniając ich kolor na zielony.

– Córki? Gdzie idziecie?

To był ich ojciec, Rama, który właśnie wyłonił się z ich wewnętrznego ogrodu, znajdującego się za schodami. Parvati wycelowała w niego różdżką i poczuła tylko delikatny żal na widok jego zszokowanej twarzy.

– Córki? – wyszeptał.

– Kochamy cię, ojcze – powiedziała Parvati. – Ale udajemy się w tym roku do Hogwartu.

Zaskakująco, jej ojciec się uśmiechnął, ale chwilę potem Parvati zrozumiała, czemu.

– Odeślą was – powiedział pewnym siebie tonem. – Jeśli rodzic wyrazi sprzeciw i nie chce, żeby syn, albo córka uczęszczała do szkoły, to prawo zmusza dyrektorkę do wyrzucenia takiego ucznia ze szkoły.

– Jak rany – mruknęła Parvati. – Padma, chcesz mu to wyjaśnić, czy może ja powinnam?

– Ostatnim razem w ogóle do niego nie dotarło – powiedziała z roztargnieniem Padma, która starała się znaleźć jakiś sposób, żeby książki nie obijały się o jej piersi, kiedy będzie wirować przez połączenie fiuu. – Ale spróbuj.

Parvati kiwnęła głową, nawet na chwilę nie odrywając wzroku od twarzy ich ojca. Kochała go, naprawdę, ale po prostu nie rozumiał.

– Kiedy uczeń ma siedemnaście lat – powiedziała Parvati – może złożyć legalnie wiążące podanie, które pozwoli mu na pozostanie w szkole. Mamy już siedemnaście lat, a Padma wypełniła już wszystkie papiery. Próbowała wam to wyjaśnić, kiedy pierwszy raz nam odmówiliście, ale stale uważaliście nas za dzieci i kompletnie jej nie doceniliście. – Oparła się o plecy siostry, z napięciem obserwując ojca i wypatrując wszelkich oznak sięgnięcia po różdżkę. Przeszła przez tak intensywne treningi w pojedynkach, że teraz była przekonana, że zdołałaby szybko trafić mu w rękę Expelliarmusem.

– Cośmy wam takiego zrobili? – wyszeptał Rama głosem pełnym żalu i z oczami pełnymi łez. – Gdzie was tak zawiedliśmy, że postanowiłyście od nas uciec?

– Nie zawiedliście nas – powiedziała Parvati. Właściwie, to teraz nawet cieszyła się, że ojciec ich przyłapał. Zawsze chciała mu to powiedzieć, ale nie była w stanie tego zrobić podczas kłótni w obawie, że rodzice przejrzą ich plany. – Po prostu nigdy nie stanęliście przed taką samą decyzją, co my. Dlatego podjęłyśmy ją zgodnie z naszymi sumieniami. Jeszcze kiedyś się zobaczymy. – Umilkła na moment, po czym gryfońska szczerość przymusiła ją do dodania: – Prawdopodobnie.

Rama skoczył przed siebie.

Padma jednak właśnie wtedy ustaliła, jak ułożyć sobie książki, więc złapała Parvati za rękę.

– Skrzydło szpitalne Hogwartu! – krzyknęła.

Zaczęły wirować w intensywnym, oszałamiającym ruchu, od którego Parvati zawsze robiło się niedobrze, przez co wylądowała na kolanach, kiedy wypadły niezgrabnie z kominka, uderzając ciężko o podłogę w skrzydle szpitalnym. Poderwała się na nogi, kaszląc i otrzepując się z sadzy, podczas gdy Padma podbiegła do zszokowanej Madam Pomfrey, po drodze pośpiesznie wyciągając kopię papierów, które wypełniły i złożyły jakiś czas temu.

– Madam Pomfrey – powiedziała, a jej słowa niemal obijały się o siebie, tak szybko je z siebie wyrzucała – mamy z Parvati już siedemnaście lat i chcemy prosić o sanktuarium...

Parvati uskoczyła z drogi, kiedy ojciec wypadł za nimi z połączenia fiuu i bez namysłu zareagowała zgodnie ze swoim treningiem. Jej ojciec wylądował na podłodze w pełnym zaklęciu pętającym, niezdolny nawet zamrugać, a już z całą pewnością niezdolny do przerwania im, kiedy Madam Pomfrey, która liczyła się pod legalnym względem jako jeden z profesorów, słuchała powoli Padmy i przyjęła jej prośbę o sanktuarium.

Parvati wypuściła swojego ojca, uśmiechając się do niego bezczelnie. Rama potarł szczękę, którą przywalił o podłogę, po czym pokręcił głową.

– Co ja powiem waszej matce? – wymamrotał.

– Prawdę – powiedziała Parvati i pocałowała go w policzek. – Robimy to z miłości. Mam nadzieję, że pozwolicie nam się odwiedzić na święta, ojcze. Żegnaj.

Wyszła za Padmą ze skrzydła szpitalnego. Madam Pomfrey zaniesie ich papiery dyrektorce, co oznaczało, że nie musiały się do niej udawać. Parvati cieszyła się z tego. Wolała najpierw zobaczyć się z kimś innym.

Zanim jednak zdążyła rzucić Wskaż mi, niedaleko rozległ się znajomy głos:

– Parvati?

Jego ton był zaskoczony i uradowany.

Uśmiechnęła się i spojrzała w górę, po czym rzuciła się Connorowi w ramiona i uwiesiła na nim mocno.

Nasi rodzice podjęli swoją decyzję, a my swoją.


Minerwa pokręciła z rozbawieniem głową, przeglądając złożoną przez bliźniaczki Patil prośbę o sanktuarium i możliwość kontynuacji nauki w szkole tego roku. To już piąte takie podanie, jakie otrzymała i trzecie od dzieci ze świetlistej, czystokrwistej rodziny. Interesujące. Dzieci okazują znacznie mniej strachu od własnych rodziców.

– Dziękuję, że mnie o tym poinformowałaś, Poppy – powiedziała, kiwając stanowczo głową, po czym włożyła pergamin do szuflady. Poppy zawahała się, zamiast zawrócić i wyjść, więc Minerwa zerknęła na nią, zastanawiając się, czego potrzebowała.

– Minerwo – zaczęła Poppy tonem, przez który brzmiała jak nachalna plotkara, wiecznie wtrącająca się w nie swoje sprawy – czy wykonywałaś te zaklęcia, o których rozmawiałyśmy i odpoczywałaś przez zalecony przeze mnie czas każdego dnia?

No nie, znowu?

– Zapewniam cię – powiedziała Minerwa znacznie chłodniejszym tonem, bo już nie mogła z nią wytrzymać – że moje serce osłabło tylko chwilowo w rezultacie niefortunnego opętania Severusa. Nie jestem inwalidką. Nie potrzebuję, żeby ktoś mnie niańczył przez wzgląd na moje serce, Poppy. Mam zaledwie siedemdziesiąt kilka lat. Będę żyć jeszcze dobrych osiemdziesiąt.

– Już wcześniej miałaś słabe serce – upierała się nachalna matrona. – Wiem, że tak, Minerwo. Widziałam zapiski z twojego piątego roku, kiedy zemdlałaś po powstrzymaniu tamtych Ślizgonów przed torturowaniem Puchonki...

Minerwa prychnęła.

– Za bardzo się podnieciłam i rzuciłam dwadzieścia zaklęć z rzędu. To chyba tłumaczy moje wycieńczenie. – A gdybym już wtedy wiedziała, że ci chłopcy znajdowali się pod kontrolą Toma Riddle'a, to kilka zagadkowych kwestii szybko znalazłoby swoje rozwiązanie. Nie miała jednak na to czasu, bo spędziła następny tydzień w łóżku, pod surową opieką Madam Balmbane, która zmuszała ją do znoszenia jednego zaklęcia za drugim, wszystko w ramach leczenia jej „słabego serca". To dopiero była nachalna baba.

Poppy z uporem się nie poddawała.

– Nie jesteś równie młoda co wtedy, a uczniowie cię potrzebują. Chcę usłyszeć od ciebie obietnicę, że będziesz korzystała z tych zaklęć i każdego dnia znajdziesz czas na chwilę odprężenia, Minerwo, albo przysięgam na Merlina, będziesz spać w skrzydle szpitalnym, póki się do tego nie dostosujesz.

Minerwa spojrzała na nią z surową groźbą. Poppy odpowiedziała tym samym, na co Minerwa poczuła nieco więcej podziwu niż zazwyczaj. Zwykle jej spojrzenia były w stanie zatrzymać nawet wściekłego Severusa.

– W takim razie będę z nich korzystać – powiedziała. – Ale i tak wydaje mi się, że już nic mi nie jest – powiedziała pojednawczym tonem. Czuła niesłychane pokłady sympatii wobec swoich Gryfonów oraz Harry'ego, którzy spędzali zatrważająco wiele czasu w skrzydle szpitalnym pod tyranią Poppy. Przecież istniały ważniejsze sprawy od nieustannego przejmowania się czyimś zdrowiem. Warto się czasem pomartwić, oczywiście, ale tak nieustannie? Bez sensu.

Poppy obrzuciła ją uważnym spojrzeniem, po czym kiwnęła głową i wyszła. Minerwa buntowniczo przemieniła się w kota i podeszła do ściany gabinetu, zadzierając łeb i wpatrując się w gablotę, w której przechowywała Miecz Gryffindora.

Nie przenieśli nigdzie tego horkruksa i nic złego z tego nie wynikło. Nie sparzył Minerwy, kiedy go podniosła, choć i tak poczuła lekkie łaskotanie ze strony rękojeści, które świadczyło o ukrytej w nim potędze – co mogło mieć po prostu związek z wiekiem miecza. W dodatku, oczywiście, wciąż nie zdecydowali, co właściwie z nim zrobić.

– Nie znoszę, że postanowił splugawić jedną z pamiątek, którą po sobie zostawiłem – wymamrotał głos za nią.

Minerwa machnęła ogonem, dając Godrykowi znać, że zdaje sobie sprawę z jego obecności, ale nie obróciła się. Czasami wydawało jej się, że zdoła samym spojrzeniem stopić miecz i zrobić z niego plamę żelaza. Zawsze warto było spróbować.

– Choć, oczywiście, miał wybór tylko między mieczem, a Tiarą Przydziału – ciągnął dalej Założyciel Gryffindoru zamyślonym tonem, przysiadając na skraju biurka. – Tylko te rzeczy po mnie pozostały na tym świecie. A biorąc wszystko pod uwagę, to już chyba lepiej, że padło na miecz, którego prawie nikt nie dotyka, niż tiarę, która regularnie zagląda do tysięcy młodych umysłów, na które tak łatwo wpłynąć.

Minerwa obejrzała się na niego i przechyliła łeb. Nie była w stanie mówić, kiedy przebywała w tym kształcie, ale połączenie między dyrektorką i cieniami założycieli biegło na tyle głęboko, że Godryk był w stanie wyczuć, o co chciała go zapytać.

– Wydaje mi się, że chciał splugawić relikty założycieli – powiedział Godryk. Wyciągnął zapraszająco dłoń, więc Minerwa skuliła się i podskoczyła, lądując na biurku obok niego. Jego dłoń dawała wrażenie chłodnego powiewu, kiedy ją głaskał. – Mój miecz, medalion Salazara – oraz pierścień, który należał do jego potomków – no i puchar Helgi. Jestem też gotów założyć się o wszystko, co po mnie pozostało, nawet jeśli nie jest tego wiele, że różdżka należała kiedyś do Roweny.

Minerwa zamruczała w zamyśleniu. Miało to sens, nawet jeśli pamiętnik, który Harry zniszczył na swoim drugim roku, nie pasował do tego wzoru. Możliwe jednak, że pamiętnik miał znaczenie dla Toma za czasów dzieciństwa.

– A Poppy ma rację, wiesz – ciągnął Godryk tak łagodnie, że Minerwa wygięła wygodnie plecy pod jego dłonią, zanim w pełni dotarło do niej znaczenie jego słów. Odsunęła się i spojrzała ze zdradą w oczach, ale wyglądało na to, że jej łypnięcia generalnie traciły na jakości. – Musisz zwrócić większą uwagę na swoje serce. Dowodzenie z oddali nie jest takie złe, Minerwo. Rowena wielokrotnie mi to tłumaczyła. Możesz chronić swoje ciało i jednocześnie użyczać walczącym swojego umysłu.

Minerwa machnęła agresywnie ogonem i rzuciła mu kolejne spojrzenie, pokazując, co myśli na ten temat. Była Gryfonką. Tacy jak ona byli stworzeni do walki na froncie. Przecież dokładnie tam była w czasie Pierwszej Wojny.

Godryk zachichotał i skupił na tyle mocno, że jego ręce i uda stały się względnie materialne, po czym podniósł ją i położył sobie na kolanach.

– To już nie to samo, to jest Druga Wojna – wyszeptał jej na ucho. – Wolno ci przyznać, że też masz swoje słabości i jesteś tylko człowiekiem, wiesz?

Możliwe, ale irytujące. Minerwa wbiła w niego pazury, po czym zeskoczyła na podłogę. Zmieniła się z powrotem i skrzyżowała ręce na piersi.

– Utrzymywałam szkołę otwartą mimo presji rady nadzorczej i ministerstwa, którzy chcieli jej zamknięcia.

– To prawda – powiedział Godryk, patrząc na nią z zainteresowaniem, jakby nie wiedział, do czego zmierzała.

– Chroniłam moich uczniów, kiedy Voldemort ich zaatakował, kiedy Albus okazał się hańbić swoje imię jako Gryfona i świetlistego czarodzieja, kiedy inni uczniowie odrażająco ich traktowali.

– Oczywiście że tak.

– I teraz chcesz, żebym po tym wszystkim wycofała się i dowodziła z bezpiecznego miejsca? – Minerwa potrząsnęła głową, niezdolna wyjaśnić, czemu to było dla niej takie ważne, po prostu świadoma, że było. – Mogę się tego podjąć, jeśli to będzie najlepsze rozwiązanie, ale na pewno nie będę tak działać bez przerwy i to z paranoi o własne zdrowie. Nic mi nie jest. – I tak było. Odzyskała w tej wojnie poczucie kierunku i czujność, dzięki którym okazała się znacznie lepiej przygotowana od ministerstwa i większości populacji, których coraz bardziej ogarniała apatia.

Godryk spojrzał na nią miękko, z lekkim uśmiechem na ustach. Minerwa skądś znała ten wyraz twarzy, ale nie była w stanie skojarzyć, skąd.

– Niech i tak będzie, Minerwo – powiedział cicho. – Skoro tego właśnie potrzebujesz.

Dopiero później, kiedy już schodziła po schodach w kierunku Wielkiej Sali z Tiarą Przydziału, która prychała i mamrotała, próbując nowe wersy piosenek, kiedy Minerwa zorientowała się, że miała na twarzy taką samą minę, ilekroć patrzyła na swoich co bardziej bezczelnych i łamiących zasady Gryfonów.


Hermiona spojrzała wzdłuż stołu i wywróciła oczami. Parvati i Connor nie przestawali się całować od chwili, w której weszli do Wielkiej Sali. Nie było to takie zaskakujące, oczywiście, bo Connor nie miał okazji spędzić z nią czasu przez większość wakacji, ale doprawdy, kto potrzebował czyjegoś języka we własnych ustach przez więcej niż minutę? W dodatku teraz pojawiły się dzieci, zebrana grupka pierwszorocznych, która ustawiała się właśnie z niepokojem w kolejce do Tiary Przydziału.

Już mniejsza z tym, że w tym roku pojawiło się tylko szesnastu pierwszorocznych, bo większość rodzin zanadto bała się przysłać swoje pociechy do szkoły. Dla Hermiony oznaczało to, że tym bardziej powinni okazać im gościnność, a już zdecydowanie nie powinni dawać im wrażenia, że starsi uczniowie spędzali cały swój czas na całowaniu. Mieli szeroko otwarte oczy, rozglądali się szybko między ścianami, kątami, stołami i zaczarowanym sufitem, w dodatku bez przerwy przełykali ślinę, jakby chcieli kompletnie osuszyć sobie usta. Hermiona uśmiechnęła się z lekką tęsknotą, przypominając sobie, jak się czuła, kiedy pojawiła się tu po raz pierwszy.

Była nerwowa, ale tylko trochę, bo już przeczytała wszystkie książki i wiedziała, czego spodziewać się po Hogwarcie. Największym wyzwaniem okazała się kłótnia z Tiarą Przydziału, która chciała umieścić ją w Ravenclawie, mimo że Hermiona wiedziała, że powinna wylądować w Gryffindorze. Tiara wreszcie poddała się i ogłosiła, że Hermiona powinna trafić tam, gdzie chciała, a nie tam, gdzie przynależała, o czym Tiara aż do samego końca próbowała ją przekonać. Hermiona nie miała jednak zamiaru słuchać jakiegoś kapelusza. Książki były od niej mądrzejsze i to, w jaki sposób opisały dom Gryffindora przekonał Hermionę, że to właśnie tam powinna wylądować.

– Wyglądają na przerażonych – rozległ się głos za nią, a Hermiona odchyliła się i oparła o Zachariasza.

– Są młodzi – powiedziała.

Zachariasz usiadł obok niej i otoczył ją rękami.

– Nigdy tak bardzo się nie bałem.

Hermiona musiała wzruszyć ramionami.

– Ja też nie.

Zachariasz uśmiechnął się do niej z wyższością i zerknął z ukosa.

– Czyli ta grupa nie dorasta nam do pięt.

To było już tak niedorzeczne, że Hermiona musiała się zaśmiać, przez co profesor Snape łypnął na nią groźnie, kiedy prowadził pierwszą pierwszoroczną, której na imię było chyba Amanda Bailey, do Tiary Przydziału.

– Chyba będziemy w stanie znaleźć ludzi, którzy nie są pierwszoroczni, a i tak gorsi od nas, Zach – wyszeptała, korzystając ze znienawidzonego przez niego zdrobnienia.

Odsunął się od niej tak oburzony, że aż mu nozdrza otworzyły się szerzej, ale wszelkie słowa zostały zagłuszone przez wrzask Tiary:

– SLYTHERIN!

Hermiona obejrzała się szybko, podnosząc brwi, kiedy maleńka Baileyówna ściągała z siebie tiarę i biegła w kierunku stołu Ślizgonów. Niewielka grupa starszych uczniów powitała ją tam z entuzjazmem, a Harry i Draco najgłośniej bili brawa. Hermiona wiedziała, że Bailey nie było czystokrwistym nazwiskiem. Dziewczynka musiała być mugolaczką albo w najlepszym przypadku, córką czystokrwistej czarownicy, która wyszła za mugola.

Po minie Harry'ego można było wywnioskować, że też zdawał sobie z tego sprawę i był gotów walczyć o prawa Amandy Bailey, by wszyscy traktowali ją jak równą sobie.

Następny pierwszoroczny, chłopiec o imieniu Gerald, udał się do stołu Ravenclawu, a potem przyszedł czas na Lionela, który, adekwatnie, został Gryfonem. Hufflepuff otrzymał dwóch nowych domowników, a potem jeszcze pojawiły się dwie pierwszoroczne Gryfonki, które Hermiona powitała ciepłym uśmiechem, kiedy siadały na drugim końcu stołu.

Reszta pierwszorocznych trafiła do Slytherinu.

Hermiona wiedziała, że miała szeroko otwarte oczy, ale jeszcze nigdy nie słyszała, żeby Slytherin aż tak zdominował Ceremonię Przydziału. Oczywiście, ten przydział był cokolwiek niewielki, ale Slytherin od dawna był najmniejszym z domów. Wielu uczniów w ostatnich latach słyszała o nieciekawej reputacji tego domu i wykłócało się z tiarą, ilekroć chciała ich tam przydzielić. Żeby już nie wspomnieć o tym, że większość dzieci w tym wieku nie okazywała wartości koniecznych do przydzielenia do Slytherinu, chyba że pochodziły z czystokrwistych rodzin.

A teraz...

Teraz wyglądało na to, że wszystko zaczynało się zmieniać.

Hermiona nie była głucha, ale i tak z ciekawości rzuciła kilka zaklęć nasłuchujących. Kilka dziewczynek, przy których Tiara się wahała niepewna, czy umieścić je w Slytherinie, czy jakimś innym domu, błagały o przydział do Slytherinu. Podobnie jak chłopiec, co do którego Hermiona była niemal przekonana, że był mugolakiem, oraz jeden z Puchonów, który niemal popłakał się, kiedy Tiara ogłosiła jego dom, ale i tak starał się dzielnie uśmiechać, kiedy pozostali witali go z głośnymi oklaskami.

Hermiona spojrzała na profesora Snape'a. Twarz lśniła mu niczym słońce, przynajmniej, jeśli wiedziało się czego wypatrywać. Hermiona wiedziała, bo wielokrotnie widziała, jak patrzył w ten sposób na Harry'ego albo czasami na Ślizgona, który idealnie wykonał eliksir w czasie zajęć.

Sprawy przybierają nowy obrót, pomyślała Hermiona. Slytherin wygląda teraz lepiej, ich reputacja rośnie i zaczynają pojawiać się ludzie, którzy będą naśladowali ich zalety, przez co potem będą uczyli w ten sposób też swoje dzieci. Minęło już kilka lat, odkąd dowiedzieli się o tym, że Dumbledore znęcał się nad dziećmi, a Harry zaczął robić się coraz bardziej sławny. A potem jeszcze ogłoszono Wielką Ujednoliconą Teorię, która pokazała ludziom, że ich rodziny nie muszą już dzielić się przez jakieś głupie prawa związane z pokrewieństwem.

Była przekonana, że do tego właśnie dochodziło na ich oczach. Po minie Dracona można było się domyślić, że doszedł do takich samych wniosków, bo nachylił się nad kilkoma pierwszorocznymi niczym smoczyca dumna ze swoich jaj. Hermiona była pewna, że wyczuwała z jego strony lekki chłód w stosunku do mugolackich uczniów, ale nie było go równie wiele, co jeszcze parę miesięcy temu.

Tak wiele spraw ulega zmianie, pomyślała z zachwytem Hermiona. Jeśli przeżyjemy tę wojnę, jeśli Voldemort nie wygra, to czarodziejski świat tak bardzo się zmieni. Nie tylko dla skrzatów domowych, ale i mugolaków.

– Hermiono?

– Hmmm? – Hermiona odwróciła się od swoich rozmyślań i zorientowała, że Zachariasz nachyla się w jej kierunku i wbija w jej twarz intensywne spojrzenie.

– Moja matka wysłała mnie z wiadomością do ciebie – powiedział z powagą Zachariasz, po czym wyciągnął z szat drewniane etui i podał je, kłaniając się lekko. Hermiona przyjęła i otworzyła wieczko, po czym wysunęła ukryty w nim zwój. Kiedy zaczęła go przeglądać, poczuła niespodziewane kłucie w kącikach oczu, które za bardzo przypominało jej łzy.

1 września 1997

Droga Hermiono,

Błagam, byś wybaczyła tej starej, upartej kobiecie, której tak długo zajęło dostrzeżenie prawdy w pełnej krasie. Wychowałam mojego syna. Powinnam była się domyślić, że nigdy nie wybrałby sobie niegodnej siebie partnerki, nawet gdyby ów wybór okazał się początkowo zaskakujący. Zachariasz opowiedział mi o twojej odwadze i determinacji, jaką okazałaś tego lata w Hogwarcie, kiedy starałaś się dokonać zmian na własną rękę, a potem zaczęły do mnie dochodzić również wieści z szerokiego świata czarodziejów. Zarówno czystokrwiści, jak i mugolaccy czarodzieje i czarownice przyłączyli się do wysiłków wojennych i odrzucili od siebie niepoważne idee, o których propagowanie poprosiło ich ministerstwo. Właściwie, co mówię z ogromnym osobistym żalem i wstydem, mugolaki są bardziej do tego skłonni od czystokrwistych, ponieważ nie czują równie wielkiego przywiązania do starych i wyświechtanych definicji Światła.

Zarówno w inteligencji, jak i odwadze, jesteś odpowiednią partnerką dla mojego syna. Jeśli wciąż pozostają we mnie jakieś ślady żalu, że nie pochodzisz z innego środowiska, to mają one źródło w osobistych marzeniach dotyczących Zachariasza, a nie dowolnych braków w Tobie. Jeśli kiedykolwiek zdecydujesz się do nas przyłączyć, Hermiono, to chciałabym jako pierwsza powitać cię w naszej rodzinie.

Z uszanowaniem,

Miriam Smith

Hermiona spróbowała coś powiedzieć, ale najpierw musiała przełknąć gulę w gardle.

– Kiedy postanawia przeprosić, to robi to na całego, co? – wymamrotała, opierając się o pierś Zachariasza.

– Czy to znaczy, że akceptujesz jej przeprosiny? – zapytał Zachariasz, głaszcząc ją po ramionach.

– Tak – wyszeptała Hermiona.

– To dobrze – powiedział Zachariasz, a jego głos zrobił się pompatyczny. – Musisz jednak napisać, że je przyjmujesz. Tylko tak powinno się załatwiać tego rodzaju sprawy.

Hermiona przywaliła mu w bark, po czym obróciła się w kierunku stołu prezydialnego, bo McGonagall właśnie wstała. Miała surową twarz, ale co chwila bezsilnie oglądała się na stół Slytherinu, a Hermiona widziała w jej oczach dumę i satysfakcję.

– Witam w kolejnym roku w Hogwarcie nowych uczniów, jak i starszych, profesorów i personel – powiedziała McGonagall. – Znajdujemy się teraz w trakcie wojny, co oznacza pewne zmiany. Między innymi otoczono pokoje wspólne potężniejszymi osłonami niż zwykle. Żaden uczeń z pierwszego czy drugiego roku nie powinien udawać się nigdzie sam, a Zakazany Las został otoczony osłonami, które przepuszczą tylko kilku wybranych ludzi. – Hermiona odniosła wrażenie, że dyrektorka nie bez powodu spojrzała w tym momencie przelotnie na Harry'ego. – Dodatkowe zajęcia z technik obronnych będą nauczane w trakcie większości zajęć, nie tylko podczas obrony przed mrocznymi sztukami. Zachęcam też wszystkich do zapoznania się z rozkładem szkoły tak szybko, jak to będzie możliwe.

Pochyliła się i oparła dłonie o stół, ściągając na siebie uwagę wszystkich.

– Wygramy tę wojnę – powiedziała. – I to nie tylko przez wzgląd na to, do czego by doszło, gdybyśmy tego nie zrobili. Ale dlatego, że nie możemy dopuścić do tego, by strach władał naszym życiem. – Wyprostowała się i pokazała różdżkę, którą kryła pod dłonią. – Animales advoco!

Przez salę przemknął strumień kolorowych iskier, odbijający się od ścian, przecinający w powietrzu i zderzający z powrotem. Hermiona westchnęła, kiedy zobaczyła, że wspólnie zaczynają tworzyć sylwetki czterech bestii: lwa i borsuka kroczących ramię w ramię, węża zwijającego się u ich stóp z wysoko zadartym łbem, oraz orła opadającego z wysokości i wychodzącego im na spotkanie. Kiedy wreszcie wszyscy znaleźli się w jednym miejscu, otworzyli paszcze i wyrzucili z siebie bezdźwięczny ryk, po czym rozpłynęli ponownie w burzy iskier, które rozbiegły się w kierunku pochodni oświetlających Wielką Salę, przez co te zapłonęły jasno i wysoko.

– Ta wojna nie pozbawi nas przyjemności życia – powiedziała dyrektor McGonagall. Miała przymrużone oczy, a jej twarz lśniła gotowością udania się do boju. Hermiona miała w tym momencie wrażenie, że bez wahania udałaby się zaraz za nią. – Zarówno pod względem kompleksowych przyjemności związanych z jednością domów, jak i – uśmiechnęła się – prostszych, takich jak jedzenie. – Wzniosła rękę i talerze wypełniły się jedzeniem.

Hermiona zabrała się za transmutowanie własnego posiłku, zauważając, że Connor i Parvati, oraz, oczywiście, Harry, robią dokładnie to samo. Draco zerknął z namysłem na stworzone przez Harry'ego jedzenie, ale bez wahania zabrał się za swoją porcję i nie zaoferował jeszcze zrezygnowania ze służby skrzatów domowych.

Hermiona musiała wręcz odetchnąć głęboko, zanim zdołała cokolwiek w siebie wcisnąć. Podniecenie zwijało jej żołądek w ciasny supeł.

Przeżyjemy to. Będziemy walczyć na sposoby, których Voldemort nie jest w stanie nawet pojąć.

I wygramy.