Rozdział trzydziesty: Paskudna niespodzianka
Harry wpatrywał się w zwieńczenie baldachimu nad ich łóżkiem, głaszcząc Dracona po plecach i czekając, aż ten się obudzi. Nabrał tego nawyku na przestrzeni ostatnich kilku dni. W ciągu dnia nie miał innych momentów na myślenie nieprzerywane nawet przez tak miłe sytuacje jak pocałunek czy pytanie jednego z młodszych uczniów Slytherinu o to, jak to było, kiedy po raz pierwszy przybył do Hogwartu.
Nie wiedział, czemu Voldemort nie dokonał żadnych działań przez ostatnie pół miesiąca. Na początku był tak wdzięczny za odpoczynek, że nawet nie myślał o kwestionowaniu sytuacji; poza tym żył w ciągłym przekonaniu, że lada chwila dojdzie do ataku. Teraz jednak obawiał się, że mogło to oznaczać przygotowania do czegoś ogromnego i dzikiego.
Musimy zniszczyć horkruksa zanim do tego dojdzie.
Harry poruszył się niespokojnie, ale zamarł szybko, gdy Draco mruknął. Unosił się teraz blisko powierzchni snu, ale nie musiał się jeszcze budzić, a Harry chciał, żeby jego chłopak spał tak długo, jak tylko mógł. Ostatnio wykańczał się treningiem. Zasługiwał na odpoczynek.
Nic tak naprawdę nie obezwładni Voldemorta równie mocno, co zniszczenie horkruksów. Wiem przecież. Mogę sobie do woli planować defensywę, a nawet realizować wszystkie plany ofensywne, jeśli tylko uda mi się zlokalizować jego i jego śmierciożerców, ale póki horkruksy nie zostaną zniszczone, póty dalej będzie żył i nadciągał z nowymi pomysłami. Muszę się tym zająć.
Wciąż nie znalazłem sposobu na obejście klątwy arbitralnej. Thomas i Jing–Xi pewnie też nie znajdą sposobu na obejście tej na mieczu. Wciąż nie byli w stanie zidentyfikować rzuconych przez Voldemorta zaklęć, znaleźli tylko takie, które działały w podobny sposób. Bez względu na to, jak bardzo nie mogę znieść myśli, że ktoś miałby umrzeć za mnie lub w moim imieniu, muszę wreszcie pogodzić się z faktem, że i tak do tego dojdzie.
Harry zamknął oczy. Draco najwyraźniej wyczuł drżenie Harry'ego, bo spiął się, ale wydał z siebie tylko senny, cichy pomruk i wtulił w jego klatkę piersiową. Harry spojrzał na niego i pogładził palcami miękkie blond włosy, podczas gdy jego umysł wypełniał potok sprzecznych emocji.
Nie chciał jednak płakać, chyba że na osobności, kiedy nikt nie będzie mu przeszkadzał. Dlatego z wysiłkiem przełknął gulę w gardle i zmusił się do uśmiechu na wypadek, gdyby Draco akurat w tym momencie postanowił otworzyć oczy.
Chcę żyć. I Merlin wie, że Draco chce, żebym żył. Pewnie w ogóle powiedziałby, że chęć zabicia się byłaby samolubna z mojej strony, kiedy mam tak wiele zobowiązań, które wymagają ode mnie życia.
Ale egoizmem jest też proszenie sojuszników o zrobienie czegoś, czego sam się nie podejmę. Jak mogę poprosić kogoś o dobrowolne poddanie życia, konieczne w celu zniszczenia horkruksów, kiedy sam nie jestem gotów zginąć?
A nie mogę się zabić, ponieważ muszę żyć i upewnić się, że cała magia i kawałki duszy horkruksów zostaną zniszczone.
Ale to wciąż cena, którą powinienem być gotów zapłacić.
Musiał w tym momencie pogłaskać trochę za mocno, ponieważ Draco nagle na niego spojrzał.
– Harry? Coś nie tak? – Jego głos wciąż był gęsty od snu.
– Nic – skłamał bez trudu Harry, wznosząc wesołą maskę, która stała się jego drugą naturą w ciągu ostatnich kilku dni, gdy jego niepokój o niewytłumaczalny spokój Voldemorta stawał się coraz silniejszy. Wyglądało na to, że wszyscy poza nim doceniali przerwę między atakami, więc on też powinien. Przynajmniej oznaczało to mniej śmierci. – Czy jesteś gotów udać się na śniadanie?
– Hm. A muszę?
– Nie. Masz jeszcze kilka minut.
– Daj mi je. – Ręka Dracona, która do tej pory leżała zagięta na jego klatce piersiowej, przesunęła się i owinęła wokół Harry'ego. – Chcę mieć ich tyle, ile mogę – wymamrotał
– Typowy samolubny Ślizgon – wyszeptał Harry w jego kark, ale ściskające mu serce emocje były dalekie od irytacji. Zasługuje na to, by mieć tyle, ile tylko może. Każdy na to zasługuje, ale już zwłaszcza Draco – życia, miłości, magii, czasu na leżenie rano w łóżku i upajanie się ciepłem.
Nie wiem jednak, co mogę zrobić, żeby mu to zagwarantować i jednocześnie zapewnić naszemu światu bezpieczeństwo, którego potrzebuje.
Draco powoli nachylił się w kierunku Harry'ego. Gdyby zrobił to szybciej, Harry by go zauważył i zakrył arkusz pergaminu, na którym właśnie bazgrał. Cokolwiek to było, nie były to równania z numerologii. Harry nigdy nie przykładał się równie mocno do numerologii, sztuki, która zwykle wymagała większej koncentracji, niż był gotów jej zaoferować, i sposobu myślenia o liczbach, którego Harry instynktownie nienawidził.
Zdołał zauważyć słowo „pierścień", ale zaraz potem profesor Vector przeszła między nimi.
– Proszę o zajęcie się własnymi równaniami, panie Malfoy – mruknęła.
Draco wyprostował się i skupił na swojej kartce, ale wydawało mu się, że wiedział już, o czym pisał Harry. To musiała być lista pozostałych horkruksów i jak wiele będzie wszystkich kosztowało zniszczenie ich.
Draco poczuł, jak w jego żołądku zaczyna się kotłować niczym eliksir nerwicy. Wiedział, że tego ranka Harry'emu chodziło coś po głowie, ale odpuścił, kiedy Harry się tego wyparł. Draco starał się pozostawać otwarty, w nadziei pokazania Harry'emu, że można mu zaufać mimo wszystko. Nie chciał go do tego zmuszać.
Ta sytuacja była jednak zbyt poważna. Jeśli Harry'emu chodziło po głowie udanie się po horkruksy bez pomocy, to Draco będzie musiał z nim o tym stanowczo porozmawiać i wyperswadować mu ten szaleńczo głupi pomysł.
Dlatego też Draco po zajęciach złapał za swoją torbę, kiedy Harry w roztargnieniu zaczął pakować do niej własne podręczniki.
– Harry? – wyszeptał. – Odprowadzisz mnie na starożytne runy?
Harry uprzejmie skinął głową. Draco podejrzewał, że wiedział czemu. Przyjdzie im po drodze minąć bibliotekę, gdzie Harry mógłby z łatwością odłączyć się od niego i przeprowadzić kolejne badania, o których konieczności prawdopodobnie był obecnie przekonany, lub odwiedzić Rhangnarę i Jing–Xi.
Wyszli z typowej powodzi ludzi, która wylała się z klasy – temat profesor Vector nie był aż tak popularny, bo z wyjątkiem kilku osób, takich jak Draco, którzy mieli do tego naturalny talent, reszta korzystała z tych zajęć głównie w ramach rozwoju kariery – i przeszli w boczny korytarz. Draco celowo obrał ten kierunek, bo chciał porozmawiać z Harrym bez obaw, że ktoś ich podsłucha.
– Czy coś jest nie tak?
W oczach Harry'ego błysnęło zaniepokojenie, kiedy Draco spojrzał na niego z ukosa. Westchnął. Przypuszczam, że nie tylko ja potrafię kogoś odczytać i odgadnąć jego tajemnice. A przynajmniej niektóre z nich.
Obrócił się w kierunku Harry'ego i położył dłoń na jego ramieniu.
– Chcę, żebyś mi powiedział, dlaczego rozpisywałeś się o pierścieniu – powiedział.
Harry przełknął ślinę, ale, ku sekretnej uldze Dracona, nie wycofał się i nie odwrócił wzroku. Gdyby zobaczył któreś z nich, nabrałby absolutnego przekonania, że Harry miał już plan, jak zabrać się za horkruksy w pojedynkę.
– To była lista horkruksów – mruknął. – Gdzie są, co o nich wiemy i co trzeba będzie zrobić, żeby je przechwycić. Najłatwiej teraz będzie udać się po pierścień. Różdżka i puchar wciąż są poza zasięgiem, chyba że ktoś zna jakieś łatwe zaklęcie, które przyciągnie tu Rosiera i po prostu mi o nim nie powiedział. Wiemy, czego potrzeba, aby usunąć horkruks z miecza i nie chcę płacić takiej ceny.
– To koszt, który trzeba będzie zapłacić – powiedział Draco, obejmując dłonią szczękę Harry'ego. – Dobrze o tym wiesz.
– Tak, wiem! – syknął Harry i wyrwał się spod jego dotyku. Odkąd tak łatwo zaczęło mu to znowu przychodzić? zastanawiał się Draco, wciąż wpatrując się w jego oczy. – Wiem – powtórzył spokojniej Harry – ale wciąż trudniej będzie zniszczyć miecz niż pierścień. Dlatego zapoluję na pierścień.
– Sam?
Harry spojrzał na niego dziwnie.
– Oczywiście że nie. Nie wszedłbym tam bez ochrony, zwłaszcza, że moja krew jest potrzebna do złamania klątwy arbitralnej, która strzeże pierścienia i mogę się wykrwawić na śmierć. Potrzebowałbym kogoś, kto przynajmniej podałby mi eliksir uzupełniający krew, jak i kogoś, kto razem ze mną stawi czoła założonym w domu pułapkom, oraz ludzi, którzy będą pilnowali tyłów.
Draco odprężył się. Przynajmniej szaleństwo Harry'ego nie przekonało go jeszcze, że musiał działać w pojedynkę.
– Jestem tutaj, Harry – powiedział, a ponieważ byli sami, ośmielił się pochylić głowę i potrzeć policzkiem o policzek Harry'ego. Przewidywalnie, Harry spiął się i zrobił mały krok w tył. Draco ukrył swój smutek za lekkim uśmiechem. – I jestem pewien, że twoi zaprzysiężeni kompani z przyjemnością udadzą się tam z tobą. Profesor Snape, oczywiście, nie pozwoli ci pójść tam bez niego, a Rhangnara i Jing–Xi też powinni się pojawić, ponieważ teraz to już praktycznie są eksperci od horkruksów.
Harry kiwnął głową.
– Myślałem o zaproszeniu was wszystkich. I może jeszcze Regulusa, ponieważ ostatecznie to on właśnie ma najbardziej bezpośrednie doświadczenie z horkruksami, i być może zdoła zauważyć oznaki, które wszyscy przegapimy.
– Dobrze – powiedział Draco. – Co powiesz na ten weekend? – Nie dadzą rady urwać się wcześniej ze szkoły, o ile nie przestaną udawać się na zajęcia, a nie wyglądało na to, by Harry miał na to ochotę. Z determinacją pilnował, żeby choć jedna część jego życia pozostawała zwyczajna, a Draco nawet go do tego zachęcał w obawie, że inaczej zagubi się w ezoteryce.
– Tak. – Harry ponownie przytaknął, tym razem z lekkim uśmiechem. – Dziękuję, Draco.
Draco ruszył za nim korytarzem z przyklejonym uśmiechem i bolącym sercem. Rozdzielili się w pobliżu biblioteki, bo Harry nie musiał już dłużej kryć się ze swoimi zamiarami. Harry po raz kolejny skinął głową, co wydawało się potwierdzać, że tak, w ten weekend udadzą się do szopy Gauntów, a on przypilnuje wszelkich niezbędnych przygotowań.
Draco odprowadzał go wzrokiem w milczeniu. Wiedział, że Harry będzie potrzebował trochę czasu, by pogodzić się ze swoim żalem po rodzicach, z wewnętrzną ciemnością, którą nieumyślnie pokazał Draconowi w noc śmierci Medusy i Eos, z traumą po ich śmierciach i wiedzą o horkruksach. Wydawało mu się, że Harry znów zacznie mu ufać i niebawem wróci do zwierzania mu się.
A teraz wyglądało na to, że Harry nie tylko tego nie robił, ale nawet krył się ze sprawami, z którymi wcale nie musiał.
A Draco nie miał pojęcia, jak to powstrzymać.
– Siadaj, Harry. – Jing–Xi posłała mu promienny uśmiech i odwróciła się do stosu pergaminu, który zawierał nieznane Harry'emu magiczne określenia. – Właśnie rozmawialiśmy z Thomasem o tym, jaka byłaby najlepsza metoda podejścia do pierścienia, teraz, gdy wiemy co go strzeże.
Harry odetchnął z ulgą i usiadł. Początkowo obawiał się, że Jing–Xi spróbuje przekonać go, żeby jednak się tam nie udawał, ale teraz mówiła tak, jakby od dawna wiedziała, że właśnie tego dnia podejdzie do niej i zagai o ten temat. Przyglądał się, jak jej włosy poruszały się pod wpływem falujących prądów wiatru i czekał, aż Thomas podniesie wzrok i go zauważy.
Momentalnie pokraśniał na jego widok. Harry poczuł lekki puls cichej satysfakcji. Thomas nadal wyraźnie opłakiwał Priscillę, ale wracał do zdrowia znacznie szybciej, teraz gdy zajmował się projektem, który tak mocno go pochłonął.
– Harry – powiedział Thomas. – Jeśli się nie mylę, już w ten weekend będziemy mogli zniszczyć pierścień.
Harry zamrugał i poczuł uścisk w gardle.
– Zna–znalazłeś sposób na obejście klątwy arbitralnej, która wymaga dobrowolnego poświęcenia? – wyszeptał.
– Co? – Thomas zmarszczył brwi, jakby usłyszał dochodzący z oddali dźwięk, po czym potrząsnął głową. – Och. Nie. – Harry przełknął ślinę. – Ale mogę prawie zagwarantować, że twoja krew przełamie klątwę, która potrzebuje krwi Slytherina, a kiedy już będziemy w środku, miniemy większość zaklęć obronnych. – Jego palec przesunął się po krawędzi jakiegoś pisma na leżącym przed nim pergaminie, a na jego twarzy zawitało wyraźne zadowolenie z siebie. – Widzisz, znaleźliśmy w końcu zaklęcie, którego używał Voldemort do wymagania poświęceń.
Harry pochylił się do przodu. Thomas praktycznie wcisnął mu dokument do ręki i czekał niecierpliwie, kiedy Harry go czytał.
Pieśń ofiarna, głosiła na górze elegancko napisana nazwa, a zaraz pod nią Thomas przepisał jej opis już w swoim normalnym charakterze pisma.
Ta arbitralna klątwa zamknie czyjąś własność za osłoną, która do przełamania wymaga poświęcenia żywej ofiary. Poświęcenie nie może nastąpić wbrew woli ofiary. Nie zadziała na nią krew zmarłych, podobnie jak wcześniejsza śmierć, która w późniejszym czasie zostanie jej „dedykowana". Ofiara musi umrzeć albo z miłości do osoby, która zamierza zniszczyć własność, albo z pasji przekonania, że zniszczenie tej własności jest słuszne.
Pieśń Ofiarna ogranicza zaklęcia obronne, których można użyć do ochrony przedmiotu; jest tak potężna, że pomniejsze zaklęcia wycierają się i niszczą po prostu poprzez przebywanie w jej pobliżu. Dlatego też najczęściej stosuje się osłony oparte na magii krwi albo inne klątwy arbitralne. Nikt nie zdoła fizycznie zniszczyć chronionego obiektu bez uprzedniego zdjęcia Pieśni Ofiarnej, ale jej istnienie oznacza również, że zaklęcia obronne, które opierają się na powszechnych technikach destrukcyjnych – ogniu, bólu i kontroli mentalnej – nie mogą zostać umieszczone w tym samym pomieszczeniu, co strzeżona własność. Dlatego ci, którzy używają Pieśni Ofiarnej, powinni najpierw przestudiować inne klątwy arbitralne lub ukryć swój dobytek tam, gdzie nikt nawet nie spróbuje go szukać.
– To mu nieźle ograniczyło możliwości, prawda? – powiedział powoli Harry, podnosząc głowę. – Osłony oparte na krwi... ale moje powiązanie z krwią Slytherina powinno pozwolić nam przez nie przejść. I inne klątwy arbitralne. Przypuszczam, że w chacie może być ich więcej, ale…
– Nie dowiemy się tego, póki nie dotrzemy do pierścienia – powiedziała Jing–Xi, której włosy falowały jeszcze szybciej niż zwykle. Harry z cichym rozbawieniem zauważył, że jej magia już prawie całkowicie przekształciła stół w konstrukcję z bursztynu i perły, w której gdzieniegdzie był osadzony lśniący kryształ górski. – Teraz przynajmniej wiemy, że nie będziemy musieli stawić czoła przymuszającym zaklęciom ochronnym, czy bestiom stróżującym.
– To również wyjaśnia, dlaczego zostawił miecz Gryffindora tak po prostu na widoku – wtrącił Thomas. Harry miał wrażenie, że fizycznie nie był już w stanie dłużej milczeć. – Tak przy okazji, to zaklęcie też znaleźliśmy, wariant Pieśni Ofiarnej, który można cofnąć tylko przez przedmiot przebijający serce ofiary – dodał lekceważącym tonem, po czym wrócił do meritum. – I inne horkruksy… cóż, nie wiemy nic o pucharze, ale różdżka była ukryta w miejscu, gdzie nikt nawet nie spróbowałby jej poszukać, chyba że by znał osobistą historię Toma Riddle'a. Jednak ich najlepszą ochroną był fakt, że nikt nie wiedział, że Voldemort w ogóle stworzył horkruksy. – Zęby Thomasa błyszczały, gdy się uśmiechał. – I to właśnie mu zabraliśmy. Zniszczymy go, Harry. Obiecuję ci to.
I za każdym razem ktoś będzie musiał umrzeć.
Harry potrząsnął dokumentem z informacjami o Pieśni Ofiarnej.
– Czyli jesteś absolutnie pewien, że nie ma żadnego sposobu na obejście wymogu dobrowolnej ofiary koniecznej do zniszczenia każdego z nich?
Thomas zawahał się. Jing–Xi pochyliła się do przodu i szepnęła mu na ucho. Słuchał jej, kiwając głową. Następnie obrócił się do Harry'ego.
– Nie znaleźliśmy żadnego. A Jing–Xi chce z tobą przez chwilę porozmawiać.
– Oczywiście – powiedział Harry, mimo że serce zaczęło mu mocno walić przez te słowa. Thomas podniósł książkę, która wyglądała, jakby ważyła przynajmniej połowę tego co on, i wycofał się z nią w kierunku półek biblioteki. Harry spojrzał na Jing–Xi.
Zmartwił się na widok zmarszczki niepokoju, która przebiegła po jej twarzy. Zwykle sprawiała wrażenie, że widziała już najgorsze, co świat mógł w nią potencjalnie rzucić, dzięki czemu była w stanie kontrolować i przewidywać, co nastąpi. Teraz patrzyła na niego z zaniepokojeniem, nad którym współczucie migotało niczym światło tańczące na wodzie.
– Harry – powiedziała cicho Jing–Xi. – Wiesz, że im prędzej zniszczymy horkruksy, tym szybciej wygramy wojnę.
– Wiem – powiedział głucho Harry. – Oczywiście że wiem.
– I wiesz, że są ludzie, którzy bardzo cię kochają – powiedziała Jing–Xi jeszcze ciszej. – Ale jest jeszcze więcej ludzi, którzy nienawidzą Voldemorta, bo stracili przez niego swoje domy i rodziny. Są gotowi poświęcić swoje życia dla tej sprawy. Jeśli nie z miłości do ciebie, to ze świadomością, że zniszczą przy tym coś, dzięki czemu wreszcie będzie można usunąć go z tego świata. Poproś, a otrzymasz ich pomoc.
Harry zacisnął mocno powieki.
– Musisz to zrobić – powiedziała Jing–Xi, jakby mówiła o paskudnym eliksirze, który mimo wszystko trzeba wypić.
– Wiem – powiedział Harry, usiłując opanować impuls do warczenia i machania rękami. Wiedział o tym, wiedział, a Pieśni Ofiarnej jednak nie da się obejść. Był przekonany, że gdyby istniała na to choćby szansa, to Jing–Xi i Thomas już by na nią natrafili. Co mu po czymś takim pozostało, jak nie po prostu poddać się i przynajmniej udać się po horkruksy, żeby przechwycić je na dobre?
Oczywiście, nie był pewien, czy w ogóle ośmieli się poprosić kogoś o zrezygnowanie z życia, skoro nie chciał zrobić tego sam, ale w obliczu tej prostej rzeczywistości wygłoszenie takiej obawy byłoby z jego strony głupie i samolubne. Musieli mieć horkruksy pod ręką i musieli stawić czoła konsekwencjom i trudnościom związanym z ich zniszczeniem.
To wina Voldemorta, spróbował się uspokoić Harry. To wszystko przez jego okrucieństwo i obsesję na punkcie nieśmiertelności. Moja etyka nie ma z tym nic wspólnego. Otworzył oczy i potrząsnął głową, ponownie skupiając się na Jing–Xi.
– Chcę spróbować odzyskać pierścień w ten weekend, jeśli to możliwe – powiedział.
– To dobrze. – Jing–Xi delikatnie dotknęła pergaminu przed nią. – Udamy się tam z tobą z Thomasem. Znaleźliśmy sposoby na przeciwdziałanie wielu powszechnym i pomniejszym klątwom arbitralnym, których Voldemort mógł użyć do obrony swojej własności. Pozwolisz nam na to?
– Oczywiście – powiedział Harry. Miał to na myśli, tak samo jak wtedy, gdy Draco zapytał go o to samo. – Nawet nie spróbowałbym tam pójść sam, nie kiedy wiem, że będę potrzebował pomocy i coś może mi się przydarzyć, gdy złamię klątwę, która polega na przelaniu krwi Slytherina.
– To dobrze – powtórzyła Jing–Xi. Następnie pochyliła się i spojrzała mu w oczy. Zdziwiony Harry pozwolił jej to zrobić. Wiedział, że nie była legilimentką Nie znajdzie też w nim żadnych oznak wahania. Harry nie miał zamiaru uciekać na własną rękę i ostatecznie dopuści do tego, by poświęcenie ofiar zniszczyło horkruksy, bo nie miał innego wyjścia. W swoim czasie zbeształ wielu ludzi za to, że nie potrafili sprostać rzeczywistości; jak mógł naginać własne standardy?
Może szukała czegoś innego. Harry był pewien, że tego nie znajdzie. Był tak samo oddany tej wojnie, co swojej ścieżce vatesa, a jego zmartwienia przykrywał żal po śmierci rodziców – nie tłumiony, ponieważ obiecał Henrietcie, że nie będzie tłamsił emocji, ale wciąż prywatny i jego.
W końcu Świetlista Pani pokręciła głową i wyprostowała się w fotelu.
– Pamiętaj, że zawsze możesz przyjść i porozmawiać ze mną o wszystkim, o czym mógłbyś chcieć ze mną porozmawiać, Harry – powiedziała z lekkim naciskiem na czasownik.
– Oczywiście – powiedział wciąż lekko zaskoczony Harry. – Dziękuję, że nam w tym pomagasz. Nie musiałaś.
Uśmiech Jing–Xi był pełen smutku.
– Większość Lordów i Dam zwykle zapomina, że wszyscy żyjemy w jednym świecie – powiedziała – mimo, że na tym właśnie polega sam koncept Paktu. Odnoszący sukcesy Mroczny Pan w Brytanii wpłynie na równowagę sił w Australii, Meksyku, Chinach czy Senegalu. Powinniśmy wykorzystać naszą moc i ponadprzeciętną wiedzę o magicznym świecie, aby zapobiegać takim problemom, a nie radzić sobie z nimi, gdy już jest za późno.
Harry się uśmiechnął.
– Chyba rozumiem, dlaczego tak dobrze się dogadujemy, moja pani.
Ucałował jej dłoń i wyszedł, by skontaktować się ze swoimi zaprzysiężonymi kompanami i potwierdzić ze wszystkimi podróż w ten weekend.
– Ale chcę tam pójść z wami.
– Nie.
Connor założył ręce na piersi, odnosząc wrażenie, że od czasu eliksiru zamiany, jego jedyny wkład w wysiłek wojenny wydawał się sprowadzać do oferowania pomocy, którą Harry odrzucał. Przynajmniej tym razem nie odrzucił propozycji Connora, który chciał wybrać się z nim do chaty Gauntów, wprost, jak to było, kiedy zaproponował, że może ponownie wziąć eliksir zamiany i znieść za niego wizje. Patrzył spokojnie na Connora, zamiast na kawałek pergaminu, a jego spojrzenie i maniera były opanowane, wyglądał wręcz, jakby było mu przykro. Ale jego twarz była też surowa.
Nie powinna być, pomyślał Connor. Skoro Draco z nim idzie, to czemu ja nie mogę? Chcę tam być na wypadek, gdyby istniała klątwa arbitralna, która do złamania potrzebuje udziału bliźniaków.
Nie tylko o to mu chodziło, oczywiście. Przede wszystkim chciał spędzić czas z bratem, podzielić się niebezpieczeństwem i troskami. Wyglądało jednak na to, że Harry nie uznałby tego za wystarczający powód, więc Connor nie chciał wymówić go na głos.
– Proszę, Harry? – wymamrotał, starając się zachować w głosie mieszankę cierpliwości i godności, której, jak sobie wyobrażał, używała Padma, kiedy błagała rodziców Parvati. – Moja obecność będzie miała wszelki sens. Nie mam równie wiele doświadczenia w bezpośredniej walce co inni, ale ta konkretna, niebezpieczna sytuacja, nie będzie miała nawet miejsca na polu bitwy. Nie uważasz, że to najlepszy sposób na to, żebym stał się silniejszy i bardziej dopasował do wymogów wojny? W ten sposób osobiście upewnisz się, że jednak potrafię się bronić i następnym razem przynajmniej rozważysz zabranie mnie ze sobą do walki.
– Tu nie o to chodzi, Connor – odpowiedział spokojnie Harry. – Każdy z towarzyszących mi ludzi będzie miał konkretny powód, żeby się tam pojawić. Nie zabieram ze sobą Henrietty tylko dlatego, że jest tutaj i chce pomóc. Chodzi o włączenie ludzi, których potrzebuję, a nie wykluczenie tych, których nie potrzebuję.
Connor zarzucił głową. Nie był w stanie się przed tym powstrzymać. To było po prostu… to było tak bardzo w stylu Harry'ego, tak zostawiać ludzi dla ich własnego dobra, nawet jeśli niczego innego w tym momencie nie pragnęli jak podążyć za nim. Wydawało mu się też, że Harry znowu zapomniał, że Connor był jego bratem, a nie dzieckiem, które należy chronić. Jestem od niego młodszy tylko o piętnaście minut, nie piętnaście lat.
– I uważasz, że nie będziesz mnie potrzebował?
– Nie w tym przypadku. – Harry na chwilę przechylił głowę na bok. – Connor, czy tobie wydaje się, że nie jesteś mi równy?
– Co? – Jak zwykle Harry wykoleił kłótnię jakimś bezsensownym pytaniem.
– Czy wydaje ci się, że jesteś ode mnie gorszy, bo nie potrafisz wchłonąć magii? – Harry kontynuował bezlitośnie. – Czy uważasz, że powinieneś być w stanie rozmawiać z wężami? Albo spotykać się z Lordami i Damami z różnych krajów i próbować przekonać ich do udzielenia pomocy Brytanii?
– Oczywiście, że nie – powiedział Connor, coraz bardziej zdezorientowany. – Jedyne, czego kiedykolwiek ci zazdrościłem, to umiejętności w quidditchu. Przez resztę czasu albo cię nie doceniałem, albo się na ciebie złościłem, albo byłem mądrym i dostojnym filarem dojrzałości, którym jestem od czwartego roku. Twoim mądrym i dostojnym bliźniakiem, którego próbujesz zostawić na tyłach – dodał znacząco.
– Dokładnie – powiedział Harry, nie podłapując sugestii. – Nie możesz mi pomóc w tej podróży, Connor, ale wszyscy zaangażowani mogą. Mają specjalistyczną wiedzę albo przysięgli, że będą mnie bronić. Ale to nie znaczy, że cię nie lubię, albo że nie chcę cię przy mnie. Po prostu, że twoje miejsce w tej wojnie znajduje się gdzie indziej.
– Daj mi znać, jak je znajdziesz, dobra? – skrzywił się Connor.
Twarz Harry'ego pozostała absolutnie spokojna i poważna.
– Sam musisz je znaleźć, Connor – powiedział. – Chcesz być wojownikiem? Skup się na trenowaniu magii defensywnej i zwracaj uwagę na sposoby, w które jest ona teraz zintegrowana podczas wszystkich naszych zajęć, nie tylko tych z Peterem. Chcesz być kimś, kto lata wokół pola bitwy i ratuje ludzi? Ćwicz podnoszenie na miotle czegoś więcej niż tylko znicza. Chcesz zostać magomedykiem? Studiuj magię medyczną.
– Wiem, co chcę robić – powiedział Connor, zastanawiając się, dlaczego Harry nie sformułował tego w ten sposób od samego początku. Znacznie szybciej by zrozumiał.
– Co? – zachęcił go Harry.
– Chcę być szpiegiem i wojownikiem – powiedział Connor. – Wyglądać dla ciebie zagrożeń, przeprowadzać zwiad w czasie bitew i walczyć, jeśli będzie trzeba. – Urwał na moment. – I chyba powinienem zacząć od opanowania formy animagicznej – dodał.
Harry roześmiał się z zachwytem.
– No tak, śmierciożercy raczej nie będą spodziewali się szpiegującego dzika – powiedział. – W dodatku, z tego co im wiadomo, mamy po naszej stronie tylko trzech animagów, ze mną włącznie, ponieważ tak wielu ludzi widziało moją transformację w rysia w Wielkiej Sali tamtego dnia. Nie będą mieli powodu, by cię podejrzewać.
– To dobrze. – Connor wyprostował się. – A pozwolisz mi iść z tobą, kiedy pokażę, że mogę pomóc?
– Tak. Oczywiście. Właśnie dlatego pozwalam Draco iść ze mną. Tak ciężko trenował magię defensywną, że teraz jest w niej równie dobry, co Bill i Charlie, a jeśli dalej będzie tak ćwiczył, to wkrótce dorówna Owenowi.
Connor zachichotał. Harry zamrugał na niego. Connor zastanawiał się, czy nie pozostawić go w napięciu, i zdecydował, że to nie byłoby sprawiedliwe.
– Durnie wyglądasz, kiedy mówisz o Draco – powiedział. – Twarz ci się robi taka rozmemłana i patrzysz z rozmarzeniem przed siebie.
Harry natychmiast się zarumienił. Connor uznał, że zaakceptuje to jako odpowiednią karę za pozostawienie go w tyle. Tym razem.
I zostawia mnie w tyle tylko póki nie będę w stanie bronić zarówno siebie, jak i jego.
Harry czekał cierpliwie, aż Owen pojawił się przed nimi i lekko skinął głową.
– Cisza głucha wokół chaty – powiedział. – Bill i Charlie czyhają w ukryciu, gotowi zaatakować każdego, kto spróbuje się na nas zakraść.
– Dobrze – powiedział Harry i sięgnął po ramię Dracona. Draco odsunął się od niego z uniesioną brwią. Harry zamrugał na niego.
– Nie ćwiczyłem tylko klątw, ale też aportację – powiedział Draco, zadzierając nieco wyżej głowę. – Mógłbym cię tam przenieść, Harry, gdybym chciał.
Harry prychnął, ale nie zrobił nic, by przytłumić blask dumy, który pojawił się na jego twarzy. Draco zasłużył na to, żeby go zobaczyć.
– W takim razie wyobraźcie sobie chatę – powiedział i rozejrzał się po pozostałych, którzy tam z nim byli: Thomasa, Jing–Xi, Regulusa, Snape'a i Syrinx. Owen już aportował się z powrotem do chaty, aby ich osłaniać, kiedy się pojawią. – Lepiej skupcie się na budynku, a nie zboczu wokół niego. Ostatnim razem byliśmy tam o innej porze roku i raczej nic nie będzie wyglądało tak samo.
– Dzień, w którym będę potrzebował rad własnego syna w sprawie aportacji, będzie dniem, w którym kompletnie z niej zrezygnuję – powiedział ponuro Snape, zamykając oczy.
Harry wywrócił własnymi, po czym posłuchał rady i skupił się na obrazie zrujnowanej chaty, a nie tego, do czego doszło, kiedy ostatnim razem się do niej zbliżyli, a Rosier przechwycił i torturował Dracona. Bill i Charlie podniosą alarm, jak tylko pojawi się ktoś niespodziewany, i cisną klątwami w sytuacjach, w których Harry się zawaha. Właśnie dlatego kazał im wyruszyć przodem.
Nie rozbrzmiały jednak żadne alarmy, a ciemność aportacji pochłonęła go, a następnie momentalnie wyrzuciła. Kiedy się rozejrzał, stwierdził, że ich najbardziej nieoczekiwanym towarzystwem były absolutnie ogromne zaspy liści, które zdawały się nieskończenie i powoli staczać ze zbocza. Drzewa wokół zrujnowanego domu były w większości martwe. Harry odniósł wrażenie, że już wiedział czemu.
Zaraz za nim pojawił się Thomas, a potem Regulus i obaj odwrócili głowy w kierunku tej samej części domu. Harry lekko skinął głową. Tam właśnie była klątwa arbitralna, którą mogła złamać tylko krew Slytherina. Wyciągnął z kieszeni mały nóż i spojrzał na Thomasa.
– Nadgarstek czy ramię?
– Nadgarstek – powiedziała Jing–Xi, pojawiając się bez nawet pyknięcia i krocząc przed siebie, podczas gdy jej magia rozbłyskiwała wokół niej niczym powiewający na wietrze arras. – Jeśli przyjdzie nam walczyć, nadgarstek obezwładni cię mniej niż rana na ramieniu.
Harry skinął głową i pochylił się obok klątwy. Wyczuł napięcie innych, to, w jaki sposób dłoń Dracona spoczęła na jego ramieniu i zacisnęła się lekko. Chwilę później ręka Snape'a zrobiła to samo na jego drugim ramieniu. Harry zwalczył impuls, by je z siebie zrzucić. Robili to, żeby uspokoić i siebie, i jego. To nie potrwa długo, zdoła znieść dotyk dwójki ludzi przez ten czas.
Zrobił sobie niewielkie nacięcie na lewym nadgarstku, po czym wycelował ranę w węzeł klątwy. Jednocześnie poczuł, jak magia Jing–Xi wznosi się wokół niego, otaczając resztę magii w chacie miękką, delikatną chmurą. Sam horkruks nie mógł być otoczony wieloma środkami ochronnymi, poza Pieśnią Ofiarną, ale Voldemort zalał ściany chaty wieloma mrocznymi zaklęciami.
Póki co jednak musieli przekonać się, czy będą w stanie przełamać tę pierwszą klątwę arbitralną.
Krew Harry'ego lśniła, sześć bogatych kropel, na ciemnej cewce klątwy. Chwilę później Harry zobaczył, jak na jej węźle pojawia się migoczący wąż z wygiętą szyją, przymrużonymi ślepiami i wysuniętym językiem – imitacja węża, który widniał na herbie Slytherinu w Hogwarcie. Migoczący wąż wypił krew i wydawał się nad nią zastanawiać z łbem przechylonym na bok, jakby oceniał smak. Harry wstrzymał oddech.
I wtedy klątwa rozpadła się, a pozostałe zaklęcia na domu ożyły, uderzając wściekle i próbując zniszczyć intruzów.
Magia Jing–Xi wyszła im na spotkanie i osłoniła otaczających ją ludzi. Harry czuł, jak w miarę upływających minut, chmura robiła się coraz gęściejsza. Voldemort nie mógł przewidzieć, jak wiele osób zbliżających się do tego domu okaże się czarodziejami o lordowskiej mocy, ale wiedział o Dumbledorze, a klątwy były posplatane i związane ze sobą tak głęboko, że wzmacniały nawzajem swoje efekty. Wybuchy czarnego ognia i lawendowe błyskawice skoczyły na Jing–Xi i zostały zmuszone do wycofania się, ale wymagało to od niej znacznie większego wysiłku, niż najwyraźniej początkowo zakładała.
Mógł jej pomóc. Harry stanął obok niej, rzucając przy okazji maleńkie Integro, które uleczyło mu ranę na nadgarstku, po czym zaczął pić magię zaklęć. Skrzywił się przez to – ostatecznie to były mroczne sztuki – ale i tak okazały się z natury swojej mniej obrzydliwe od magii Voldemorta i śmierciożerców, które kiedyś połknął. Podczas tego wchłaniania, jego własna magia zamknęła się wokół przejętej mocy i zaczęła ją oczyszczać i osuszać, rozkładając ją niczym kwasy żołądkowe, upewniając się, że wygodniej zamieszka jej się w jego ciele. Harry przypuszczał, że stopniowo coraz lepiej opanowywał dar absorbere, bo wcześniej musiał automatycznie wyrzucić magię na inną osobę lub zaklęcie obronne.
Ostatnie iskry skropliły się i zgasły. Jing–Xi stała nieruchomo, sięgając zmysłami, które podróżowały wraz z falowaniem włosów w kierunku chaty.
– Nie ma żadnych innych zaklęć obronnych – powiedziała, otwierając oczy.
Harry odetchnął z ulgą i już miał zrobić krok do przodu, kiedy Owen i Syrinx stanęli mu na drodze.
– Pan pozwoli – mruknęła Syrinx, jej złote włosy zalśniły, gdy pochyliła się, wchodząc do chaty.
Harry otworzył usta, by zaprotestować, po czym zamknął je mocno. Byli zaprzysięgłymi kompanami i robili to, co do nich należało. Protest byłby hipokryzją z jego strony. Draco i Snape znów podeszli do jego ramion, a ręka Dracona delikatnie muskała mu od czasu do czasu plecy, regularnie jak ruch wahadła. Harry podejrzewał, że chciał mu w ten sposób przypomnieć, że jego życie było ważne dla większej liczby ludzi niż tylko zaprzysiężonych kompanów.
Miał nadzieję, że nikt nie zauważy rumieńca, który wpłynął mu na policzki. Poza sytuacjami bitewnymi, w których widział konieczność ochrony, wciąż czuł się niekomfortowo z myślą, że tak wielu ludzi było skupionych na jego bezpieczeństwie.
Syrinx wyszła po kilku niekończących się chwilach; Harry wiedział, że Owen został w środku, żeby sprawdzić więcej pułapek.
– Jest całkowicie bezpieczny, proszę pana – powiedziała, kiwając lekko głową. – Czy zechciałby pan wejść?
Przez te formalności Harry musiał ponownie ugryźć się w język, więc wszedł pośpiesznie do środka. Zaraz za nim znajdowali się Draco i Snape, Regulus przy ramieniu Snape'a, a Thomas i Jing–Xi za Regulusem.
Chata w środku dzieliła się na dwa niewielkie pokoje, pokryte tak dużą ilością brudu rozmazanego na podłodze i ścianach, że praktycznie unosił się w powietrzu jak żywa istota. Draco natychmiast zaczął kichać i skarżyć się pod nosem, że przybrudzi sobie włosy i ubrania. Snape wydawał się obojętny, ale Harry usłyszał ciche skrzypienie, gdy zacisnął palce na różdżce.
Żaden wciąż nawet nie spróbował puścić jego ramion. Harry potrząsnął głową i rozejrzał się po pokoju.
Jego uwagę przykuło słabe migotanie w kącie. Kiedy przyjrzał mu się uważnie, zorientował się, że nie do końca pasował do reszty pokoju – zagięcie w ścianie, w którym nie powinno go być, cień w miejscu, w którym nie powinno być żadnego. Harry zrobił krok do przodu i zamknął oczy. Tak, była tam magia, choć celowo dyskretna, nic, co mogłoby się równać poprzednim, potężnym obronom chaty.
Harry przypomniał sobie fragment dokumentu, w którym stało, że tylko niektóre zaklęcia ochronne były w stanie utrzymać się w pobliżu horkruksa, otworzył ranę na nadgarstku kolejnym machnięciem noża i cisnął kroplami w kierunku migotania.
Rozległo się głośne i długie syknięcie, jakby zatopiono w wodzie gorący, żelazny pręt, i iluzja zniknęła. Harry kiwnął głową. To była osłona oparta na krwi.
Za nim na podłodze pojawił się szafirowo niebieski kamień, absurdalnie piękny jak na tak ponure miejsce. Osadzony był w nim ciężki, złoty pierścień. Harry ostrożnie podszedł kilka kroków bliżej i dostrzegł zagnieżdżony w nim czarny kamień z wyrzeźbioną głęboką linią, która wydawała się być zewnętrzną stroną herbu. Odprężył się. Thomas powiedział, że tak właśnie będzie wyglądał pierścień Peverelli.
Przybliżył się o kolejny krok.
Między nim a pierścieniem pojawiła się postać.
Harry gwałtownie się zatrzymał. Postać nie była duchem, ale, poza lekką przezroczystością, wyglądała jak żyjący czarodziej. Był niski, ale solidnie zbudowany, w długich zielonych szatach i skręconej siwej brodzie. Jego twarz na wiele sposobów przypominała małpią. W dłoniach ściskał różdżkę i grubą laskę splecioną jak kaduceusz z dwoma wężami skierowanymi do siebie.
Harry wiedział, kto to był. W końcu już go wcześniej widział.
– Slytherin – powiedział niemal bezgłośnie.
Cień Salazara Slytherina uśmiechnął się do niego powoli i leniwie, po czym wycelował w niego zarówno różdżką, jak i lagą.
– Mój potomek wspomniał, że pewnego dnia przyjdzie mi stawić czoła intruzom. Nie wiedziałem, że zdołają przełamać zabezpieczenia krwi. Interesujące, że ci się to udało. Bardzo interesujące. – Jego głos przypominał Harry'emu Thomasa, ale pozbawiony był wszelkiej ludzkiej pasji. O ile Thomas pragnął wiedzy dla niewinnych celów, Harry mógł sobie wyobrazić Slytherina przygotowującego się do niebezpiecznych eksperymentów ze względu na wiedzę, którą mógł z nich zdobyć, nie dbając o to, kogo przy tym skrzywdzi.
– Jestem w pewnym sensie twoim potomkiem – powiedział Harry, któremu serce waliło coraz szybciej. W miarę możliwości wolałby nie walczyć ze Slytherinem. Już pomijając jego wężomowę, Slytherin był niebezpiecznym, mrocznym czarodziejem i jeśli niebieski kamień, który przechowywał pierścień był kamieniem ochronnym – jak Harry podejrzewał – to byłby przynajmniej równie silny co cienie Godryka, Roweny i Helgi, które rezydowały wewnątrz Hogwartu. – Moja krew była w stanie przełamać barierę i klątwę na domu przez wzgląd na więź między mną a Tomem Riddle'em.
Slytherin się roześmiał.
– Nie wiem, czy wiesz, ale nie jestem jakąś osłoną, bezmyślnym kawałkiem magii, który pozwala ci przejść z powodów technicznych. Wiem, kto jest moim dziedzicem i na świecie jest tylko jeden człowiek, który pasuje do tego opisu. I chce żyć wiecznie, aby moja linia krwi już na zawsze pozostała na świecie. Nie widzę w tym niczego złego. – Syknął coś, słowo, którego Harry nigdy wcześniej nie słyszał, a węże owinięte wokół laski odwróciły łby. Z ich oczu wystrzeliły promienie niebieskiego światła, jedna para wycelowana w Dracona, a druga w Snape'a.
Potrafi rzucać zaklęcia w wężomowie, a nie tylko rozkazywać bazyliszkom, pomyślał Harry, sięgając swoim darem absorbere, by połknąć niebieską magię. Nawet nie wiedziałem, że to możliwe. Cholera.
Połknął magię, ale była nieznana mu i ostra, dawała wrażenie połykania potłuczonego szkła. Zrobiło mu się tak niedobrze, że zamknął oczy i w tym momencie Slytherin syknął coś jeszcze, przez co cała chata zdawała się falować.
– Harry! – krzyknął Owen – Harry miał wrażenie, że nie ze strachu, ale zdziwienia.
Otworzył oczy i zobaczył drewniane ściany wybrzuszające się i przemieniające w węże o krótkich, szczupłych ciałach i paszczach, które zdawały się być w całości wypełnione jadowitymi kłami. Zrobił krok przed siebie, a potem krzyknął z bólu i pochylił raptownie. Magia wężomowy, którą połknął, gotowała się w jego jelitach niczym trucizna, szybko rozprzestrzeniając się po całej jego magii jak jakaś infekcja.
– Naprawdę powinieneś patrzeć na to, co wkładasz do ust, zamiast wszystko tak ufnie jeść – zauważył Slytherin z lekką pogardą w głosie.
Harry nie odpowiedział. Wewnętrzny ukrop tylko się potęgował i teraz dawał wrażenie niszczenia jego magii, rozkładania jej tak, jak jad niszczy narządy wewnętrzne. Pierwszy z drewnianych węży zbliżał się do Syrinx. Wyrzuciła z siebie śpiewną klątwę wybuchową, która odłamała mu niektóre kły, ale nie dość, a drzazgi z nich rozprysnęły się, niemal przebijając Owena i Regulusa.
Muszę wyrzucić z siebie tę magię.
Harry zmusił się do skupienia na tym, a nie na niebezpieczeństwie, w jakim byli jego przyjaciele. Musiał im zaufać, że przez chwilę zdołają sami o siebie zadbać. Wychwycił żar trucizny i splunął, wyrzucając skażoną magię z powrotem w kierunku Slytherina.
Cień zamigotał i zniknął w chwili, gdy przeszło przez niego ciemnoniebieskie światło. Harry przymrużył oczy. Czyli może zostać zraniony przez własną magię, jeśli zostanie przemieniona przez moją. Być może.
Wysyczał komendę, by powstrzymać ataki węży, ale został przez nie zignorowany. Zamiast tego Harry musiał je zniszczyć w drobny mak, przez co pojawiło się jeszcze więcej drzazg, sparowanych z ogromnymi obłokami kurzu i ziejącymi dziurami w ścianach chaty. W tym momencie Voldemort już musiał wiedzieć o ich wtargnięciu. Skoro osobiście nałożył te wszystkie osłony, to musiały mu zawyć niczym mugolskie syreny.
Slytherin wydał z siebie kolejny niedbały syk i Harry poczuł, jak jego nogi się poruszają, łuski wzbierają pod skórą, ramiona zostają przyciśnięte do boków, gdzie wchłaniała je gładkość. Był stopniowo transmutowany w węża.
Zamiast tego Harry skoczył swoim umysłem, sięgając po animagiczną formę. Dobrze znany kształt rysia osiadł wokół niego, odpychając zwoje. Harry ruszył w kierunku cienia, żeby go podrapać, ale Slytherin zrobił się przezroczysty, więc łapa Harry'ego przemknęła przez powietrze.
Slytherin splunął. Harry pochylił głowę. Poczuł na karku pieczenie i rozprysk czegoś, co wydawało się kwasem. Zadrżał na myśl o tym, co by się stało, gdyby patrzył Slytherinowi w oczy, kiedy leciał jad.
Obejrzał się szybko na swoich sojuszników, żeby ocenić ich stan. Każdego z nich pokrywały drobne, krwawiące rany i Slytherin mógł w każdej chwili przerzucić na nich swoją uwagę. Harry nie był pewien, czy McGonagall lub Henrietta zdołałyby odtransmutować kogoś z postaci węża, gdyby zostali zmienieni za pomocą magii wężomowy.
Musimy się wycofać. Wiemy już, że możemy wejść do środka, a skoro mówię wężomową, to mogę nauczyć się tej magii, muszę tylko ją przebadać. I kto wie, może jednak nie było żadnych osłon alarmowych, skoro wypiłem wszystkie, jak tylko Jing–Xi zaczęła swój atak na chatę?
Zatrzymał się na chwilę, żeby sprawdzić, czy może Jing–Xi zdoła w jakiś sposób pokonać wężomowę, ale kiedy jej światło wysunęło się naprzód, Slytherin skierował do niego kilka zirytowanych słów i nie tylko zatrzymał jej postępy, ale całkowicie zniweczył jej magię.
Wydaje mi się, że Voldemort już by się pojawił, by bronić swojej własności. Jeszcze będziemy mieli szansę. W każdym razie nie zamierzam dopuścić do tego, żeby moi ludzie zginęli, albo zostali ranni w bitwie, która może się odbyć innego dnia.
Harry próbował zignorować to, jak żołądek skręcił mu się przez chwilę ze szczęścia, że tego dnia nie będzie musiał nikogo stracić przez horkruksa i przemienił się z powrotem w człowieka.
– Aportujcie się! – zawołał.
Nie zakwestionowali jego decyzji, dzięki Merlinowi, i po prostu to zrobili. Poza Draconem. Oczywiście. Harry chwycił go za ramię i przymrużył oczy na Slytherina, tuż przed zniknięciem sycząc groźbę w wężomowie.
Ucieszył się na widok ulotnego szoku na twarzy cienia. Slytherin musiał go nie słyszeć, kiedy próbował rozkazywać drewnianym wężom. Wydawało się, że zaskoczyło go, że Harry był wężousty.
I nie mogę się doczekać, żeby jeszcze bardziej go zaskoczyć.
Świat był śmiechem.
Oczywiście, że od samego początku wiedział, że w chacie doszło do bitwy i przyglądał się jej z oddali. Bez trudu przywołał do siebie wizję chaty pośród Wielkiego Projektu wyściełającego krwią i ciałem podłogę jego nory. Teraz miał już na to dość mocy.
Nie widział powodu, by się wtrącać. Przykra niespodzianka przyczajonego cienia Slytherina oznaczała, że Harry wciąż nie miał szans wywalczenia sobie drogi do pierścienia. A ochrona chaty sama się naprawi, gdy niebezpieczeństwo zniknie. Tak, niewiele zaklęć obronnych można było użyć wokół horkruksa chronionego Pieśnią Ofiarną, ale te oparte na krwi były dozwolone, a krew Slytherina – prawdziwa krew Slytherina, a nie upodlona i nienaturalna więź, jaką dzielił z Harrym – pilnowała kamienia ochronnego i była w stanie się obronić.
Harry nie musiał wiedzieć, że Lord Voldemort wiedział o jego wtargnięciu. Jeszcze nie. Nie było żadnych wątpliwości, że Harry wróci z magią wężomowy na ustach.
A Lord Voldemort, jedyny prawdziwy Lord, jakiego kiedykolwiek znała Brytania, będzie już na niego czekał.
Jego wzrok przesunął się w bok, na śmierciożercę, który kucał obok niego, milczący i posłuszny jak pies.
W bardzo dobrym towarzystwie.
