Tytuł tego rozdziału pochodzi z „Powrotu króla" Tolkiena, a konkretnie z opisu grobu Arweny w pierwszym dodatku: „Wreszcie, gdy liście mallornów opadły już, a wiosna jeszcze nie nadeszła, mogła Arwena położyć się na spoczynek na wzgórzu Cerin Amroth. Tam zieleni się jej mogiła i będzie tak, dopóki świat się nie odmieni. Ludzie, którzy przyszli potem na ziemię, zapomnieli o Arwenie i nic nie wiedzą o jej życiu, a elanory i nifredile nie kwitną już na wschodnim wybrzeżu Morza." (przekład Marii Skibniewskiej)
Rozdział trzydziesty czwarty: Dopóki świat się nie odmieni
Snape zapukał mocno do drzwi sypialni Harry'ego i Dracona. Rozumiał potrzebę Harry'ego do schowania się gdzieś ze swoim partnerem, ale spędzili tam już większość dnia, a Harry wyłonił się tylko na chwilę, by zabrać z pokoju wspólnego Slytherinu kilka poduszek. Inni domownicy powiedzieli Snape'owi, że według nich Harry transmutował je w jedzenie.
– Harry? – zawołał, kiedy tylko cisza odpowiedziała na jego pukanie. – Harry, otwórz te drzwi.
Otworzył je, ale Snape niemal tego pożałował na jego widok. Wbijał w niego głębokie, zaciekłe i ciche spojrzenie. Stał między Snape'em a łóżkiem, przesłaniając jego widok i wyglądał, jakby zamierzał zabić każdego, kto spróbuje przekroczyć próg.
Snape westchnął. Nie... radził sobie... z żalem. Mógłby spróbować pocieszyć syna, ale prawie na pewno nie zdołałby znaleźć słów, które okazałyby się wystarczające, albo takie, których Harry potrzebował w tej chwili usłyszeć, a już z pewnością nie zdołałby go nimi odciągnąć od warowania nad Draconem.
– Lucjusz chciałby zobaczyć się ze swoim synem – spróbował.
Krawędzie drzwi obrosły lodem.
Snape potrząsnął głową. Draco pewnie woli się stąd nie ruszać. Nie wierzę, że Harry trzymałby go w klatce wbrew jego woli. Chyba po prostu nie powinienem był w tej chwili wspominać o Lucjuszu.
– Zamierza powołać się na pełną ceremonię pogrzebową Malfoyów – powiedział Harry'emu, przy okazji próbując zobaczyć choć skrawek jego prawej ręki. Wynaleziony przez niego eliksir powinien umożliwić wyleczenie tego ramienia na sposoby, których nie otrzymaliby po skorzystaniu z bezoaru. Ale ponieważ Harry owinął ją w pościel, Snape nie był pewien, jak teraz mogły wyglądać obrażenia. – Do tego potrzebuje obecności Draco.
Harry w dalszym ciągu po prostu się w niego wpatrywał, jak do tej pory nawet nie zamrugał.
– Wpuść go, Harry – rozległ się nagle głos Dracona, wyraźnie zachrypnięty od łez. – Jeśli to dotyczy Narcyzy, to chcę o tym usłyszeć.
Harry natychmiast zszedł mu z drogi i założył ręce na piersi. Snape'owi nie umknął grymas, który pojawił się na jego twarzy, gdy jego prawa kończyna oparła się na lewej, więc skorzystał z okazji.
– Jak tam ból twojej ręki?
– Do zniesienia. – Ton Harry'ego sugerował, że dalsze pytania nie będą mile widziane. Obserwował go, jakby Snape był intruzem, który lada moment skrzywdzi Dracona – czy może dokładniej, który mógłby skrzywdzić Dracona. Tę samą minę miał przy swoim bracie, kiedy Lily i James zdecydowanie za późno rozstali się z życiem. Draco był teraz całym jego światem i Snape bez trudu był w stanie wyobrazić sobie szybką i natychmiastową śmierć dla wszystkich i wszystkiego, co mogłoby stanowić jakiekolwiek zagrożenie.
– Pozwolisz, że się jej przyjrzę? Potem?
– Po pogrzebie? Tak. Jeśli Draco nie będzie potrzebował mojej uwagi równie mocno, co teraz.
Snape już miał powiedzieć, że chodziło mu o czas, kiedy już skończy rozmawiać z Draconem, ale właśnie w tym momencie chłopak wyłonił głowę spomiędzy zasłon łóżka, przez co Snape zamrugał i zamknął usta. Ból wciąż był wypisany w każdym zakątku jego twarzy i mienił się zupełnie jak łzy w oczach, ale wyglądał lepiej. Wyglądało na to, że owinięcie w kokon prywatności i stała uwaga Harry'ego dały mu szansę na szybsze podleczenie się.
– Pełną ceremonię pogrzebową Malfoyów? – wyszeptał Draco. – Czy jest pan pewien, że to właśnie powiedział, profesorze Snape? Te słowa i żadne inne?
– Dokładnie te – powiedział nieco zaskoczony Snape. Osobiście uważał, że Lucjusz nie zrobiłby dla Narcyzy niczego innego, ale wyglądało na to, że w tych słowach czaiło się też jakieś znaczenie, którego nie zauważył lub o którym nie wiedział. Draco przynajmniej wyglądał przez nie na zamyślonego, przygryzał wargę i głaskał się rytmicznie po ramieniu, jakby dotykał nieistniejącego Mrocznego Znaku.
– Draco?
Głos Harry'ego był tak pełen troski i czułości, że Snape musiał zamknąć oczy. Właśnie w ten sposób chciał rozmawiać z synem, ale wiedział, że nigdy nie będzie w stanie tego zrobić.
– Chcę się z nim zobaczyć – powiedział nagle Draco, wstając. – Nie wiem, jak... ale tak, to może być wykonalne, jeśli odpowiednio dobierze czas i żałobników. Po prostu nie wiedziałem… – Znowu umilkł. Następnie w jego głosie pojawił się podziw i niedowierzanie, jak u kogoś, kto odkrywa coś wspaniałego i dawno zapomnianego: – Musiał ją naprawdę kochać.
– Bo tak było, Draco – powiedział Harry, przesuwając się za niego i obejmując na poziomie ramion. Jego oczy były wyjątkowo zaciekłe zaraz za otoczką tej całej czułości. Snape'owi kojarzyło się to z matką –gryfką pochylającą się nad pisklęciem. – Wciąż ją kocha. Chcesz się z nim zobaczyć?
Draco pokiwał głową.
– Wskaż mi Lucjusza Malfoya – wyszeptał Harry, a pierścień na jego dłoni zawibrował i pociągnął go w pożądanym kierunku.
Snape zszedł im z drogi, a ponieważ wyglądało na to, że i tak nie zostało mu już nic innego do zrobienia, po prostu odprowadził ich wzrokiem. Harry nachylał się w kierunku Dracona, jednocześnie prowadząc go i nasłuchując kolejnych instrukcji. Snape wiedział, że tak naprawdę byli równego wzrostu, ale i tak wydawał się w tym momencie wyższy. Draco zadał pytanie, a Harry natychmiast odpowiedział głosem tak niskim i kojącym, że Snape'a przeszły dreszcze.
Tworzyli sobą naprawdę piękny obrazek, a przynajmniej tworzyliby, gdyby prawa ręka Harry'ego nie była wciąż czarna i wypełniona skażonym mięsem.
Gdyby tylko pozwolił mi ją obejrzeć.
– Harry?
– Tak?
Draco to uwielbiał. Wystarczyło, żeby zadał pytanie, a natychmiast słyszał na nie odpowiedź, Harry momentalnie go słyszał, ponieważ w czasie tego okropnego dnia nie odsuwał się od Dracona dalej niż na kilka cali.
– Jak myślisz, czy pełne ceremonie pogrzebowe Malfoyów w odpowiedni sposób uhonorują moją matkę? – Stali już przed pokojem, do którego zaprowadziło ich zaklęcie Harry'ego, a Draco chciał jeszcze przez chwilę odciągnąć moment spotkania z Lucjuszem. Już pomijając wszystko inne, będzie musiał nakazać Harry'emu opuszczenie ręki, która obecnie obejmowała ciepło jego ramiona, ponieważ nie śmiał, jeszcze nie, okazać tego rodzaju słabości przed swoim ojcem. Wtulił twarz w bark Harry'ego.
– Nie wiem, Draco. – Harry praktycznie mruczał mu do ucha, a jego dłoń przeczesywała włosy Dracona dokładnie tak, jak to lubił najbardziej. – Nie wiem, co obejmuje pełna ceremonia.
– Och. – Czasami Draconowi wydawało się, że wyjaśnił już Harry'emu wszystko na temat swojej rodziny, więc natrafienie na barierę ignorancji było za każdym razem zaskakujące. – Polega na pochowaniu jej jak kogoś urodzonego w rodzinie Malfoyów, zamiast kogoś, kto się w nią wżenił. Zwykle taki zaszczyt obejmuje wyłącznie dziedziców, ale kiedy rodzina była większa, podpadali pod niego również kuzyni, którzy wżeniali się z powrotem.
– Rozumiem. – Harry powiedział to głębokim i spokojnym głosem, jakby wiedział o tym od samego początku, a nie dopiero co się tego nauczył. Draco pomyślał sennie, że za samo to mógłby się w nim zakochać. Jego rozpacz była o wiele łatwiejsza do zniesienia dzięki nieustannej obecności Harry'ego tego dnia. – W takim razie tak, Draco, myślę, że to odpowiednie. Poświęciła się w sposób, z którego każdy Malfoy powinien być dumny – z miłości do rodziny, honoru i własnych zasad. Umarła tak, jak żyła. Myślę, że jest godna leżeć obok każdego, przy kim zdecydujesz się ją położyć, czy to Malfoyem, czy Blackiem, czy jakąkolwiek inną czystokrwistą rodziną. Żaden z nich nie mógł być od niej wspanialszy.
– Dziękuję – wyszeptał Draco i musnął nosem dłoń Harry'ego. – Odsuń się trochę ode mnie. Nie sądzę, żeby mój ojciec potrzebował widzieć, jak bardzo to wciąż na mnie wpływa.
Harry natychmiast opuścił rękę i odsunął się. Draco zadrżał, po czym upomniał się, że przecież nie mogło mu się nagle zrobić zimno, bo Harry dotykał tylko jego ramion, nie całego ciała. Wreszcie wziął głęboki oddech, opanował się i zapukał do drzwi.
– Wejść – rozległ się zimny głos Lucjusza, więc weszli.
Lucjusz pod wieloma względami zdążył już poznać głębię swoich błędów: tego, jak bardzo nienawidził, jak bardzo kochał i jak wielką ilość tej miłości przelał na żonę. Pozostawała w nim jednak jeszcze jedna wątpliwość, którą powinien był skonfrontować już dawno temu, a z której nie zdawał sobie nawet sprawy, póki nie zobaczył, jak jego syn i zięć wchodzą do pomieszczenia, które dyrektorka przeznaczyła na ich spotkanie.
Draco szedł niepewnie, ale mimo wszystko szedł. Na jego policzkach widniały plamy, które powiedziały Lucjuszowi, jak trudno było mu się pogodzić z obecną sytuacją. Jego oczy miały w sobie niepodważalne ślady po niedawno przerwanym, długotrwałym płaczu. Lucjusz nie mógł nim za to wzgardzić, oczywiście, w końcu to on kazał swojemu synowi opłakiwać śmierć matki.
Magia Harry'ego była wszędzie wokół niego, niczym krążące stado zimnych ptaków. Wbił wzrok w Lucjusza, sprawdzając, jak Lucjusz podejrzewał, wszelkie możliwe sposoby, na jakie mógłby okazać się zagrożeniem dla Dracona. A groźba w tych zielonych oczach była bardzo realna. Byle ruch, który można zinterpretować jako zagrożenie dla jego syna, byle niewłaściwe słowo, a Harry bez wahania rozerwie go na strzępy.
Lucjusz zamrugał, gdy ostatni element układanki ułożył się na swoim miejscu.
Był taki moment, kiedy pogardzał swoim synem, bo uważał go za zbyt spolegliwego. Uważał, że – skoro już musiał wybrać sobie półkrwistego partnera – to dynamika między nimi powinna bardziej przypominać tę między nim i Narcyzą, którzy byli gotowi skrzywdzić się nawzajem, byle tylko dowieść swego. Harry miał zbyt dużo siły w tym związku, zbyt wiele przewagi.
Teraz jednak zobaczył, że nie ma znaczenia, kto ma większą siłę, jeśli to druga osoba mogła nią dowodzić. I ta potęga leżała w rękach Dracona. Mógł poprosić Harry'ego o cokolwiek i zostałoby to zrobione. To może nie zawsze było prawdą, ale było nią teraz i będzie za każdym razem, kiedy Draco będzie tego tak naprawdę potrzebował. Harry nie był dominującym Lordem, który przejmował dowodzenie dzięki swojej magicznej potędze, ale bliskim i lojalnym strażnikiem swojego kochanka, gotowym bronić, niszczyć i rozszarpywać na kawałki tylko dlatego, że został o to poproszony.
Lucjusz uświadomił sobie w tym momencie, że nie są wobec siebie nawzajem bardziej ulegli niż Dama Stormborn i jej Stormborn była Świetlistą Panią, która nie mogła używać swojej magii do zabijania. Ventura, jej kochanka i silna prawa ręka, robiła to za nią i była w tym tak skuteczna, że podobno obawiano się jej bardziej niż Damy Stormborn, mimo że Pani była w wyraźny sposób potężniejsza.
Taka siła biegnie za i przed rodziną Malfoyów i posłuży jako schronienie dla mojego syna, kiedy odejdę z tego świata.
– Ojcze? – Głos Dracona był niespokojny i Lucjusz zdał sobie sprawę, że zbyt długo milczał. Draco pochylił się do przodu, wpatrując się w niego. Harry zjeżył się niespostrzeżenie, a jego magia wysunęła kolce. – Czy coś nie tak? Czy mimo wszystko nie zamierzałeś powoływać się na pełną ceremonię pogrzebową dla matki?
Magia Harry'ego przytłoczyła go w tym momencie i zrobiła się lodowata. Lucjusz usłyszał charakterystyczne wycie zimowej burzy.
– Nie – powiedział cicho. – Na nic innego nie zasługuje, synu, więc dokładnie to otrzyma. Po prostu... zamyśliłem się. Chodź, usiądź przy mnie i upewnij się, czy mamy poprawną listę gości, których będziemy musieli zaprosić.
Draco przyszedł i usiadł obok niego. Po chwili spojrzał w górę i poprosił Harry'ego, by stanął przy jego prawym ramieniu. Harry to zrobił i po kolejnej instrukcji położył lewą dłoń na ramieniu Dracona. Jego prawe ramię wciąż było okryte pościelą i Lucjusz nie był w stanie zobaczyć, jak teraz wyglądało. Sądząc po czujnym spojrzeniu, które Harry w niego wbijał, niczym jastrząb na ramieniu jego syna, jego własne rany nie miały dla niego żadnego znaczenia w porównaniu do czegokolwiek, co Lucjusz mógłby zrobić teraz Draconowi.
Nie muszę się martwić o to, co się stanie z Draconem po mojej śmierci. Będzie chroniony, broniony i kochany, jak każdy Malfoy na to zasługuje. A to, że zdołał zasłużyć sobie na taką miłość, mówi o ukrytych w nim głębiach, których nigdy nie poznałem.
– Ojcze?
Lucjusz potrząsnął głową i powiedział sobie, że musi wreszcie przestać marzyć o przyszłości, do której może w ogóle nie dojść, jeśli nie wszyscy z nich przeżyją tę wojnę. Wiedział, że Harry wciąż miał wszelkie powody, by go nienawidzić i w tym nastroju mógłby równie dobrze w pierwszej chwili go rozszarpać, a potem dopiero zorientować się, że tylko pogorszył tym stres jego syna. Wyciągnął rękę, chwycił listę osób, które miały wziąć udział w pogrzebie i podsunął ją Draconowi.
– Oto wstępna lista gości. Czy przychodzi ci do głowy ktokolwiek, kogo mogłem pominąć?
Nie miał już odwagi dłużej patrzeć na milczącego czarodzieja o lordowskiej mocy, więc pławił się w jego potędze za pomocą innych zmysłów, czując nacisk bólu wokół czaszki niczym koronę.
Na rodzinę Malfoyów czeka wspaniała przyszłość, jeśli tylko przeżyjemy tę wojnę. Powstaniemy z popiołów.
Pogrzeb Narcyzy rozpoczął się w dzień podobny do morza, kiedy niebo było tak gęste od chmur, że światło nie powinno mieć szans na przebicie się przez nie, a i tak jakimś cudem mu się to udało. Harry obserwował przeciekające przez dziury w chmurach promienie słońca, plamiące ich spody w ten sam sposób, w jaki splamiłyby powierzchnię przetaczającej się wody i czuł powolną, głęboką satysfakcję. Tak właśnie powinno być ani tak do końca jasno, ani tak do końca ciemno, bo dokładnie taka była Narcyza. Och, była mroczną czarownicą, ale umarła z miłości, bezinteresowności, honoru i wszystkich innych koncepcji, których tak wielu świetlistych czarodziejów wierzyło, że mroczni czarodzieje nie są w stanie pojąć.
Opuścił brodę na ramię Dracona i objął go ramionami. Syknął cicho, kiedy materiał szaty Dracona musnął jego prawe ramię i spróbował ukryć grymas. Każde potarcie czarnej skóry bolało, jakby ktoś przypiekał go smoczym ogniem. Ale był zdecydowany tego nie okazywać. To był dzień żałoby Dracona, zupełnie jak kilka ostatnich dni i wtrącanie się w nią wydawało się Harry'emu trochę nieprzyzwoite.
Draco najwyraźniej usłyszał syknięcie, bo obejrzał się na niego z lekkim zmarszczeniem brwi.
– Wszystko w porządku?
Harry przyjrzał się twarzy Dracona. Odkąd usłyszał o tym pogrzebie, jego szare oczy były niezmącone i lśniły lekko od ponurej dumy. Jego blond włosy zostały niemal zaczesane na śmierć, Harry podejrzewał, że kolejne szarpnięcia grzebienia tylko zaczęłyby wyrywać zmęczone cebulki; nawet nie zmieniały pozycji mimo wiatru wokół nich. Miał na sobie ciemne szaty, obszyte zarówno niebiesko–szarym kolorem starego herbu Malfoyów, jak i srebrnym, jednym z kolorów Blacków. Harry uważał, że rewelacyjnie w nich wyglądał i pozwolił, by ten podziw zalśnił mu w oczach. Draco zarumienił się lekko i odwrócił wzrok.
– W absolutnym porządku – wyszeptał Harry. – W końcu jestem tu z tobą. Nigdzie indziej nie chciałbym się teraz znaleźć.
Draco złapał go niezgrabnie za rękę i ścisnął mocno. Harry cieszył się, że złapał za lewą. Prawa wciąż przypominała zagięty pazur po tym, jak mocno trzymał w niej pierścień Peverelli. Ale radził sobie z tym. Przynajmniej miał swoją magię. Większość ludzi uszkodzonych po tego rodzaju bitwie, jak ta o zniszczenie horkruksa i odłamka Toma Riddle'a, nie miała tyle szczęścia.
– Dzięki, Harry – powiedział miękko Draco, a potem uniósł głowę, gdy po polu rozbiegł się odległy dźwięk dzwonka. – Już czas – wyszeptał. – Tam właśnie mamy się udać. Chodź. – Zrobił krok przed siebie.
Harry podążał tuż za jego lewym ramieniem. Przestrzeń za prawym ramieniem Dracona musiała pozostać otwarta dla wszystkich duchów Malfoyów, które chciałyby udać się wraz z nim. Przebywanie po drugiej stronie wydawało się nienaturalne – Harry nie sądził, by mógł z tej pozycji równie skutecznie chronić Dracona przed atakami – ale taki był wymóg ceremonii, a Draco całym sercem jej potrzebował. Przecież Harry mógł na chwilę odsunąć swój dyskomfort. Był gotów zrobić wszystko, czego Draco mógłby od niego potrzebować.
Znajdowali się na rozległej połaci ziemi, rozciągającej się przed Rezydencją Malfoyów, która obecnie lśniła od kompletnie odnowionych osłon opartych na krwi, ponieważ już nikt nie miał zamiaru skorzystać z tego miejsca jako azylu. Ziemia wydawała się równie płaska i szara, co niebo, po prostu poprzecinana liniami lśniących promieni słońca. Harry przypomniał sobie święta Bożego Narodzenia, kiedy przyjechał tu z Draconem z Hogwartu i po raz pierwszy zobaczył rezydencję pod tym kątem. Pamiętał też słowa, za pomocą których Narcyza obiecała mu, że znajdzie w jej domu bezpieczną ostoję. Lucjusz nie dotrzymał tej obietnicy, ale ona tak.
Harry strząsnął te myśli ze swojej głowy. Nie chciał w tym momencie wspominać niczego złego. Chciał wspominać kobietę, którą przybyli uhonorować, i męża, który kochał ją na tyle, że zorganizował dla niej tę ceremonię.
Szli z Draconem w cichej procesji wzdłuż frontu domu. Snape wyłonił się zza rogu, kiedy tylko się do niego zbliżyli. Trzymał w dłoni narcyza i miał na sobie piękne szaty, których Harry nigdy wcześniej nie widział; miał wrażenie, że zwyczajnie nie należały do niego i Lucjusz podarował mu je w prezencie. Z jakiegoś powodu poza krewniakami Narcyzy i człowiekiem – Harrym – którego zaadoptowano do rodziny, na pogrzeb można było zaprosić tylko jednego gościa i Lucjusz wybrał właśnie Snape'a. Harry pomyślał, że mogło mieć to jakiś związek z tym, że był tam i widział jej śmierć.
Draco skłonił się głęboko na widok Snape'a i wyjął z rękawa własnego narcyza.
– Dobrze zobaczyć innego podróżnika na ścieżkach śmierci – powiedział. – Kogo przyszedłeś uhonorować?
– Poległą kobietę – powiedział Snape, a Harry uważał, że jego czysty, wypolerowany ton idealnie pasował do roli, jaką miał tutaj odegrać, towarzysza duszy Narcyzy. – Poległą żonę i matkę Malfoyów. Gdy usłyszałem o jej śmierci, nie zwlekałem, ale pośpieszyłem tutaj, by się z nią pożegnać.
Draco przez dłuższą chwilę przyglądał się Snape'owi w milczeniu. Harry wręcz zaczął zastanawiać się, czy nie powinien jakoś podszepnąć mu kolejnych słów rytuału, ale szybko się za to zganił w myślach. Oczywiście, że Draco ich nie zapomniał, po prostu hańbą dla ducha Narcyzy byłoby, gdyby nie spędził odpowiedniej ilości czasu na osądzaniu gościa.
– Pozostań z nami, a będziesz mile widziany – powiedział nagle Draco. – To Narcyza Malfoy umarła i dobrze, żeś przybył po usłyszeniu tych wieści. Tak potężny czarodziej co ty zawsze jest mile widziany. – Harry odetchnął nieznacznie. Magiczna potęga była najbardziej neutralną sprawą, na temat której Draco mógłby wydać swój osąd o Snape'ie, więc Harry'emu ulżyło, że Draco zdecydował się właśnie na nią. – Jaki prezent jej przynosisz?
Snape sięgnął i zdjął z szyi cienki, srebrny łańcuszek, na którym wisiała niewielka fiolka z krystalicznego szkła. Tym razem Harry już nie był pewien, czy to również był prezent od Lucjusza; Snape mógł posiadać coś takiego w swoim magazynku, w którym przechowywał co drogocenniejsze składniki eliksirów.
– Płatek amaranta – odpowiedział.
Harry drgnął i uważniej przyjrzał się płatkowi w fiolce. Tak; był purpurowo–czerwony i lśnił słabym, migoczącym płomieniem, podobnym do tego, który mógłby otaczać pióro feniksa. Harry nie miał pojęcia, gdzie Snape znalazł gałązkę nieśmiertelnego kwiatu i dlaczego zdecydował się oddać płatek Narcyzie. Łatwiej było znaleźć przypadkiem feniksa niż amaranta.
– W takim razie bądź po trzykroć pozdrowiony – powiedział Draco i sięgnął za siebie, by położyć dłoń na ramieniu Harry'ego. Harry poczuł, jak ożywa pod jego dotykiem. – Czy potwierdzasz swoją więź z mężczyzną, który byłby zięciem Narcyzy Malfoy, gdyby dożyła naszego ślubu?
Snape spojrzał Harry'emu prosto w oczy i posłał w jego kierunku nieco uspokajającej legilimencji. Harry żałował, że nie mógł się skrzywić w tym momencie. To Draco teraz potrzebował pocieszenia, nie on.
– Potwierdzam – powiedział Snape. – Między innymi dlatego właśnie tu jestem. – Spojrzał z powrotem na Dracona. – Ale przede wszystkim dlatego, że chciałem uhonorować tę odważną i szlachetną kobietę, żonę i matkę Malfoyów.
Draco wciągnął szybko oddech, po czym kiwnął głową. Harry miał wrażenie, że słowa rytuału prawdopodobnie wpłynęły na niego bardziej, niż byłby gotów się do tego przyznać.
– Jest pan tu mile widziany, profesorze Snape – powiedział. – Potężny czarodzieju, który przyniósł dar świadczący o nieśmiertelności. Bądź po czterykroć pozdrowiony. – Odwrócił się i ponownie ruszył ścieżką, którą kazano im kroczyć – wzdłuż domu i w kierunku krypt Malfoyów na tyłach. Harry szedł za nim, wciąż trzymając się tuż za lewym ramieniem, podczas gdy Snape podążał za nimi.
Harry żałował, że ceremonia wymagała tego od Snape'a. Po pierwsze, miał zdecydowanie zbyt przenikliwe spojrzenie, jak na kogoś z rolą towarzysza, a po drugie, Harry czuł, jak wbija mu wzrok między łopatki. Przez ostatnich kilka dni Snape nabrał obsesji na punkcie jego zdrowia.
Spotkali się z Regulusem w połowie ogromnej, okrągłej ścieżki, którą opisał im Lucjusz i którą musieli przejść, aby powiedzieć wszystkim posiadłościom Malfoyów, że właśnie straciły kogoś przez nich ukochanego. Nosił ciemne szaty z herbem Blacków bardzo wyraźnie wyszytym na piersi oraz przyniósł czarną różę. Jej płatki były srebrzyste na krawędziach.
– Kto nadchodzi? – zapytał Draco głosem odpowiednio poważnym i pełnym szacunku. – Oddajemy tu cześć kobiecie Malfoyów, a sądząc po pańskim obliczu, nie jesteś waść z krwi Malfoyów.
Regulus skinął głową. Harry nie sądził, że kiedykolwiek zobaczy tak wiele powagi na jego twarzy. Przyszło mu jednak do głowy, że utrata Narcyzy musiała uderzyć go mocniej, niż po prostu utrata kuzynki. Ostatnio spędzali ze sobą dużo czasu, bo Regulus identyfikował artefakty Blacków, które mogą okazać się przydatne podczas wojny, a Narcyza pomagała mu przypomnieć sobie, które z nich byłyby śmiertelne dla osób spoza rodziny, a które nie. Mieli czas na rozmowę, wymianę wspomnień i poznanie się jako dorośli, poza granicami dzieciństwa, które, z tego co Harry wiedział o tym, w jaki sposób Syriusz i Bellatrix dorastali, musiało być cokolwiek pokręcone. Harry postanowił, że porozmawia z Regulusem o jego żałobie, jak tylko Draco będzie go trochę mniej potrzebował. Nie wiedział, czy Regulus z kimkolwiek o tym rozmawiał, nawet ze Snape'em, a każdy powinien mieć kogoś, z kim mógłby porozmawiać.
– Była Malfoyem, ale urodziła się w rodzie Blacków, a ja jestem dziedzicem Blacków. – Regulus podniósł czarną różę. – Przynoszę kwiat w kolorach jej narodzin, wyhodowany z magii, a nie z natury. Ona również była stworzeniem magii, zbyt idealnym, by rozwinąć się bez starannej pielęgnacji, kształtowania i rzeźbienia, a wszystkim tym zajmowała się sama.
Draco skłonił się.
– Bądź pozdrowiony, potomku Blacków, ponieważ dziedzictwo, którego jesteś przedstawicielem, zrodziło Narcyzę Malfoy – powiedział. – Bądź po dwakroć pozdrowiony za zrozumienie jej natury. Bądź po trzykroć pozdrowiony za ciszę i powagę, z którymi wyszedłeś nam na spotkanie na tych ścieżkach śmierci. Czy pójdziesz z nami?
– Pójdę.
Regulus odwrócił się i dotrzymał im kroku, idąc równolegle do Dracona, ale w niewielkiej odległości. Ręka, którą trzymał mocno różę, nawet nie drżała. Harry jednak przyjrzał się ukradkiem jego twarzy i z zaskoczeniem zobaczył tam ślady łez.
Tak, naprawdę będę musiał z nim porozmawiać.
Niemal pod koniec, już w pobliżu krypt Malfoyów, spotkali Andromedę i Tonks. Włosy Tonks były ciemne, a oczy szare. Harry'emu przyszło do głowy, że może w tej chwili nosiła po prostu swoją prawdziwą twarz, albo zbliżyła jej rysy do blackowych, by lepiej odegrać rolę podczas ceremonii pogrzebowej. Andromeda w ogóle nie zmieniła się od ostatniego spotkania z Harrym, kiedy to wysyłali listy do innych ministerstw, po prostu wyglądała na bardziej zamyśloną. Tonks trzymała narcyza, a Andromeda nieznany Harry'emu kwiat.
– Te kobiety również pochodzą z rodu Blacków – odezwał się Regulus, wyjaśniając ich obecność, co, z tego co Harry'emu było wiadomo, było obowiązkiem przedstawiciela obcej linii krwi. – Znajdują się pod moją opieką. Jedna z nich dzieliła z Narcyzą Malfoy dzieciństwo, a druga jest z jej ciała.
– Jakie prezenty przyniosłyście zmarłej? – zapytał Draco. Głos mu się już łamał. Harry pozwolił, by jego lewe ramię nieznacznie otarło się o bok Dracona w ramach wyrażenia wsparcia, ponieważ w tym momencie ceremonii nie mogli się otwarcie dotykać.
– Przynoszę narcyza – odpowiedziała Tonks niepewnym i ochrypłym głosem – by uczcić jej imię. Nie znałam jej dość, by przynieść coś innego, a dar dla pozorów jest darem, którego cel został zniweczony.
Draco skinął głową i odwrócił się, by spojrzeć na Andromedę.
– Byłam jej siostrą – powiedziała Andromeda i wyciągnęła rękę. Harry skorzystał z okazji, by dokładniej przyjrzeć się kwiatowi. Właściwie to wyglądał jak narcyz, ale miał ciemnoniebiesko–fioletowy kolor, a jego środek był ciemnoniebieski, w kolorze oczu Narcyzy. – To jest kwiat z krzewu, który zakwitł w dniu jej narodzin, w dniu, w którym po raz pierwszy nauczyła się chodzić, w dniu, w którym wyszła za mąż i w dniu, w którym umarła. Nie kwitł przy żadnej innej okazji. Nie ma nazwy. Ta wiedza umarła wraz z moją matką.
– Bądź pozdrowiona – szepnął Draco – ty, która przychodzisz w pokorze. Bądź po dwakroć pozdrowiona ty, która dzieliłaś z nią dzieciństwo i możesz opowiedzieć nam o Narcyzie Malfoy historie, których nigdy wcześniej nie słyszeliśmy. Harry widział, jak walczył z chęcią wyciągnięcia ręki i dotknięcia osobliwego kwiatu. – Bądź po trzykroć pozdrowiona ty, która widziałaś jej narodziny i jesteś tutaj, aby zobaczyć, jak zostanie złożona do grobu. – Pokiwał głową. – Pójdźcie z nami po ścieżkach śmierci.
Andromeda i Tonks zajęły miejsca u ramion Regulusa i wspólnie ruszyli dalej. Harry wciąż starał się ignorować spojrzenie Snape'a.
Przynajmniej stało się to łatwiejsze, kiedy już dotarli do samego grobu. Nie był to, ściśle mówiąc, grób, ale otwarte wejście do białego mauzoleum Malfoyów, którego Harry nigdy wcześniej nie widział; Draco powiedział mu, że stawało się widoczne dopiero po śmierci jednego z członków rodziny. Powietrze szumiało od pradawnej magii. Trumna stała przygotowana przed otwartym grobowcem, z górną częścią wieka uchyloną, by odsłonić twarz Narcyzy i Lucjuszem stojącym tuż obok. Taka spokojna, pomyślał Harry, patrząc na nią. Nie ma wątpliwości, że umarła jako dobrowolna ofiara.
Odrzucił myśli, które próbowały podążyć za tym torem. Tak, to była śmierć z własnej woli, a on nie mógł dopuścić do tego, by jego własna żałoba w czymkolwiek teraz przeszkodziła. Miał ważniejsze sprawy na głowie, jak na przykład zbliżenie się do boku Dracona, kiedy już wszyscy się zatrzymali, na wypadek, gdyby w tym momencie zasłabł.
– Kto nadchodzi? – zapytał Lucjusz, wyciągając różdżkę, jakby gotów bronić ciała swojej żony. Harry wiedział, że to była przede wszystkim formalność, która pozostała z czasów, kiedy rywalizujące ze sobą czystokrwiste rodziny potrafiły zaatakować w czasie pogrzebów, bo wszyscy ich wrogowie byli zgromadzeni wtedy w jednym miejscu. – Kto przychodzi, by zakłócić spokój świeżo zmarłej Narcyzy Malfoy, żony i matki Malfoyów?
– Nie zakłócimy go, ojcze, obrońco – powiedział Draco ze spuszczoną głową. – Oto mężczyzna, który byłby jej zięciem – jego dłoń przelotnie otarła się o żebra Harry'ego, odwzajemniając gest sprzed chwili – gość spotkany na drodze, który nosi przy sobie znak nieśmiertelności, dziedzic rodu, w którym się urodziła, siostra, która dzieliła jej dzieciństwo i dziecko z ciała tej siostry. Zgodnie z tradycją przynieśli kwiaty, symbole piękna, które żyją i umierają, i będą żyć i umierać, aż świat się odmieni, a kwiaty przestaną w nim kwitnąć. Niektórzy oddają cześć jej imieniu, niektórzy jej charakterowi, inni życiu. Nie są intruzami, ale porządnymi i pełnymi szacunku żałobnikami chwały, która przeminęła. – Urwał, po czym dodał cicho: – Już nigdy więcej nie spotkają jej w tej postaci.
Lucjusz skinął szorstko głową.
– Połóżcie kwiaty – powiedział.
W odwrotnej kolejności robili krok przed siebie, tak że fioletowy kwiat, który trzymała Andromeda, został położony jako pierwszy, pod lewą ręką Narcyzy, a przyniesiony przez Harry'ego narcyz wylądował ostatni. Przez chwilę patrzył w dół na Narcyzę, zastanawiając się, gdzie najlepiej go położyć – nie mógł umieścić kwiatu między jej piersiami; to miejsce było wyłącznie dla Lucjusza – aż w końcu uniósł jej włosy i ułożył go pod długą, złotą falą.
Lucjusz otworzył usta, a potem zamknął je szybko i zagapił się. Harry odwrócił głowę.
Kolejny narcyz przyleciał, wirując, niesiony wiatrem, jakby pośpieszał go ktoś, kto był zarówno niewidzialny, jak i spóźniony. Ułożył się w trumnie, w pobliżu miejsca, w którym pokrywa się zamknie, zakrywając twarz Narcyzy. Zaraz po wylądowaniu stracił wszelkie ślady magii.
Harry spojrzał z ukosa na Dracona i bezgłośnie wyszeptał: Czy tak miało być?
Draco potrząsnął głową, wbijając w kwiat szeroko otwarte oczy.
Lucjusz jednak szybko doszedł do siebie.
– Wszyscy przynieśliśmy swoje dary – powiedział. – I nawet świat ją opłakuje. – Harry zobaczył, jak Draco wyprostował się na te słowa i po cichu pobłogosławił tego, kto wysłał narcyza; załagodził tym nieco smutek Dracona. – Ale nadszedł czas na mój prezent, dar tego, który ją poślubił, wprowadził do rodziny Malfoyów i spłodził jej syna. – Jego głos złagodniał i Harry miał wrażenie, że następne słowa nie były częścią rytuału. – Mężczyzny, który ją kochał, nawet jeśli za słabo i za późno się o tym zorientował.
Pochylił się i między piersiami Narcyzy położył hartowane ostrze. Harry nie sądził, by kiedykolwiek widział tak piękny miecz. Jego stal falowała jak morze, srebrna z domieszkami bieli, jakby ktoś uchwycił błysk diamentów pod powierzchnią. Rękojeść była wysadzana diamentami w kształcie narcyza.
– Była niczym hartowana klinga – powiedział Lucjusz – a nasz związek zawsze znajdował się na ostrzu noża. Niech rdza nigdy jej nie sięgnie.
Cofnął się i uniósł różdżkę. Wieko trumny zamknęło się powoli.
Draco wydał z siebie zdławiony szloch. Harry zrobił krok do przodu i objął go lewą ręką, obracając głowę, by wtulić nos w jego szyję. Najpoważniejsza część ceremonii minęła, więc mógł sobie na to pozwolić. Draco odwrócił się i wtulił w niego, mocno zaciskając oczy. Harry nie mógł go za to winić. Jedna z najwspanialszych znanych mu kobiet udawała się tam, gdzie nikt już nigdy nie spojrzy jej prosto w oczy.
Żegnaj, Narcyzo, pomyślał, oferując czułe pożegnanie w chwili, w której już było to dla niego odpowiednie. Przecież wiedział, jak bardzo dbała o przyzwoitość. Pierwsza prawdziwa matko, jaką kiedykolwiek poznałem.
Trumna się zamknęła, a Lucjusz podlewitował ją do grobowca. Drzwi zamknęły się z błyskiem, a chwilę później całe mauzoleum zniknęło, pieczętując się poza zasięgiem wzroku, póki ponownie nie będzie potrzebne.
Lucjusz odchylił głowę do tyłu i ryknął.
Harry zadrżał. Wiedział, oczywiście, że w końcu do tego dojdzie – Zawodzenie było częścią wielu czystokrwistych pogrzebów, nie tylko Malfoyów – ale i tak było to dla niego szokiem. Lucjusz dał upust rozdzierającemu bólowi w sercu i dźwięk ten, adekwatnie, rozerwał powietrze i sprawił, że ptaki krążące nad ich głowami rozpierzchnęły się.
Lucjusz zawył ponownie. Tym razem Draco dodał swój głos do głosu ojca i Harry usłyszał w nim wciąż dławione łzy. Potrząsnął głową i zacieśnił uścisk. Jak można wstać z łóżka ze świadomością, że kochający rodzic, który kiedyś był tam dla ciebie każdego dnia, zniknął? Jak przyzwyczaić się do życia bez niego?
Lucjusz zawył po raz trzeci, Draco krzyknął po raz drugi i wreszcie cała reszta mogła przyłączyć się do chóru. Harry wziął głęboki oddech, po czym wyrzucił go z siebie z donośnym wrzaskiem.
Nasłuchiwał, jak wiatr niesie te wszystkie dźwięki, i miał nadzieję, że każdy, kto pomyśli o skrzywdzeniu Dracona, usłyszy jego zew, zinterpretuje odpowiednio jego ostrzeżenie i będzie trzymał się z daleka.
Miał też nadzieję, że jeśli wciąż była w stanie, Narcyza usłyszy go i będzie wiedziała, że syn, za którego umarła, zostanie otoczony dobrą opieką.
Harry zamknął oczy, przyciągnął Dracona do siebie i nastawił się na przetrwanie.
