Rozdzialik: Odmieniony człowiek

Lucjusz Malfoy wiedział, że mnóstwo ludzi współczułoby mu obecnego położenia. Stracił jedyną osobę na świecie, którą bezwarunkowo kochał, i był pod każdym względem zależny od łaski syna, od codziennego chleba po codzienny oddech.

Nie dawał tego po sobie poznać, kiedy szedł środkiem Alei Nokturnu. Na tym właśnie polegał pierwszy krok, którego głupcy pomijali, uważając za grę masek i mowy ciała, czego przecież nie warto zrozumieć i opanować. Wyglądaj, jakbyś kompletnie się tym nie przejmował, a wielu ludzi w to uwierzy. Zmniejszyło to możliwość dojścia do niespodziewanych konfrontacji, które tylko pozbawiłyby go większych ilości energii, niż był w stanie dać, co w rezultacie mogłoby sprowokować do wypłynięcia na powierzchnię takich emocji, których jego maska wciąż nie była w stanie znieść.

Mówi się, że Malfoyowie nie potrafią obchodzić żałoby. Nikt jednak nie ośmieliłby się powiedzieć, że nie potrafili przeżywać.

Zatrzymał się przed wejściem do sklepu, którego framugę zarastała gruba warstwa kurzu. Uśmiechnął się wewnętrznie. Czyli mistrz Seth wciąż korzysta z tych samych sztuczek do zniechęcania wszystkich, tylko nie swoich specjalnych klientów, pomyślał i otworzył drzwi, a laska, którą nosił ze sobą, stukała miarowo, gdy szedł po podłodze.

Sklep był od środka przede wszystkim ciemny i cichy, ale znajdowało się w nim kilka starannie umieszczonych pochodni i lamp, które rzucały całą gamę światła. Lucjusz wiedział, że większą uwagę należało poświęcać rzucanym przez nie cieniom. Założył rękawiczki i zaczekał.

Drzwi z tyłu sklepu otworzyły się i skarlały mężczyzna wytrutchtał przez nie pośpiesznie. Miał łukowate nogi, twarz ze szwem i popękane żółte zęby. W ten sposób upewniał się, że nie będzie codziennie zaczepiany na ulicach przez ludzi, którzy wiedzieli o jego mistrzostwie. Ten wygląd oznaczał, że musieli zajrzeć pod powierzchnię, aby znaleźć jego umiejętności, a wielu czarodziejów i czarownic, którzy uważali się za ludzi ze smakiem, nie było w stanie tego zrobić.

Zatrzymał się na widok Lucjusza, a jego zielone, żabie oczy otworzyły się szeroko. Następnie lekko skinął głową. Nawet ona przypominała żabią, nisko osadzona na ramionach i prawie bez szyi w miejscu, gdzie znikała w jego torsie.

– Panie Malfoy – wychrypiał. – Czy jest coś, co Seth może dla pana zrobić?

– Przestań udawać, że jesteś skrzatem domowym – mruknął Lucjusz, po czym sięgnął do rękawa. Seth przyglądał mu się uważnie, przez co na twarzy Lucjusza pojawił się blady uśmiech. Mężczyzna twierdził, że nie posiadał różdżki. Oczywiście, że posiadał. Choćby nie wiem, jakby nie był szkaradny, ministerstwo nie widziało żadnych powodów, by komukolwiek odmawiać posiadania różdżki.

Gdyby jednak zdołali zajrzeć pod jego urok...

Wręczył mu stworzony wcześniej dokument, skomplikowany obraz narysowany za pomocą zaklęcia, które pozwoliło mu wyobrazić sobie dokładnie to, czego potrzebował; sam w sobie nie miał zbyt wielkich zdolności artystycznych. Kiedyś istniała tradycja nauczania każdego dziedzica Malfoyów pomniejszej sztuki, jak pieśni, poezji czy malowania, ale zwyczaj ten wymarł wraz z pokoleniem jego ojca.

Seth rozwinął zwój i przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. Wreszcie skinął głową.

– Oczywiście, panie Malfoy, to nie będzie żaden problem. Ale... – Przerwał na kolejną długą chwilę i Lucjusz wiedział, że czyta prośbę na dole strony.

Kiedy podniósł głowę, wyglądał na zakłopotanego i rozżalonego. – Obawiam się, że jestem tylko prostym kowalem, panie Malfoy – powiedział. Do jego głosu powrócił dźwięk przypominający żabi skrzek. – Nie jestem w posiadaniu intensywnej magii, która pozwoliłaby mi na wymieszanie ostatniego składnika z tym łańcuchem. – Spróbował zwrócić zwój Lucjuszowi.

Lucjusz go nie przyjął.

– Owszem, jesteś.

Seth zamrugał tylko kilka razy, jego oczy wydawały się odstawać od jego twarzy bardziej niż kiedykolwiek.

– To wymagałoby czarodzieja o wyjątkowych umiejętnościach, panie Malfoy – powiedział. – A nie śmiałbym pretendować do tego miana. Ileż klientów bym miał, gdybym tylko nim był! – Roześmiał się, co przypominało wybuch ropuchy.

Lucjusz się nie przyłączył. Zamiast tego skoncentrował się na potężnym zaklęciu niszczącym uroki, które znalazł w bibliotece Blacków, i od niechcenia machnął różdżką w kierunku Setha.

Mężczyzna krzyknął, gdy jego przebranie rozpadło się na kawałki, a odłamki światła i cienia rozleciały się we wszystkich kierunkach. I nagle okazało się, że jest wyższy, niż na to wyglądał, miał jasnożółte oczy, nie różniące się tak bardzo od koloru niektórych świetlistych czystokrwistych rodów, i aurę magii, która wzniosła się w tym niewielkim pomieszczeniu tak szybko, że niemal zawaliła im sufit na głowy.

Ludzie zrozumieliby, czemu krył się z tymi cechami, gdyby tylko zobaczyli resztę jego ciała. Kręgosłup mienił się ostrymi, czarnymi kolcami, w które wrastały włosy. Złote oczy otaczały ciężkie zmarszczki, a niebiesko–czarne łuski biegły od twarzy aż po ogon, za pomocą którego utrzymywał równowagę, niczym trzecią nogą. Skórzane skrzydła wysunęły się ze środka pleców, trzepocząc, jakby chciał się upewnić, że nie wywróci się z szoku po nagłym przełamaniu uroku. Kiedy syknął na Lucjusza, rozwidlony język przebił się przez lśniące kły.

Lucjusz czuł, jak cienie wokół sklepu uginają się. Zignorował je. Tak, Seth mógł go zniszczyć bez trudu – co więcej, istota, która żyła w otaczających ich cieniach, mogła go zniszczyć – ale to nie znaczyło, że musiał się bać. Miał kartę przetargową o wiele większą niż wyzwanie polegające na wykuwaniu potrzebnych mu łańcuchów.

– Istnieje jeszcze jeden taki mieszaniec jak ty – powiedział Sethowi, kiedy cienie zaczęły pełznąć wokół jego kostek.

Seth machnął ręką i cienie się zatrzymały. Lucjusz kątem oka zauważył, jak zwijały się w potężnego węża bez głowy, ale z kilkoma wyciągniętymi rękoma i wieloma kłapiącymi zębiskami. Kiwnął lekko głową. Ojciec Setha był zwykłym czarodziejem, ale podróżował między ścieżkami Mroku i Światła i poszukiwał – a może został za takiego wzięty – partnerki, samicy z rasy bezgłowych stworzeń, które kiedyś polowały na czarodziejów.

– Kłamiesz – szepnął Seth.

– Nie kłamię – powiedział Lucjusz bez wahania. – Byłbyś w stanie to określić, mistrzu Splatania Cieni. To córka jednej z Yaxleyów. Nazywa się Jacinth, jej matką jest Lazuli Yaxley. Jej ojciec pozostaje przy niej, podobnie jak twoja matka przy tobie. – Skinął głową w kierunku przyglądającego się im cienia i zmusił się do pozostania w bezruchu i nawet nie wzdrygnięcia, gdy poczuł, jak zęby delikatnie szurają mu po policzku, ściągając warstwę skóry. – Nie ogłosiła jeszcze, oczywiście, że chciałaby żyć bez uroku – nie jest głupia, a jej matka zna obecne nastroje ministerstwa – ale jej matka jest zdeterminowana, by pewnego dnia zapewnić jej tego rodzaju swobodę, a vates obiecał, że jej w tym pomoże.

– Czyli pomoże mieszańcom? – powiedział niemal bezgłośnie Seth. – Nie tylko magicznym stworzeniom i nie tylko czarodziejom, ale także tym, którzy są obojgiem na raz?

– Tak – powiedział Lucjusz i dokładnie ukrył się z towarzyszącą temu słowu emocją, bo była to odraza. Nie obchodziło go, jak bardzo Harry mógł pragnąć równych praw dla tego rodzaju stworzeń. Nadal byli żniwiarzami z krwi i kości, a ich gatunek od wielu pokoleń był wrogi czarodziejom. Spładzanie z nimi potomstwa było gorsze niż zwykłe tolerowanie ich istnienia. – Zainicjuję kontakt między tobą, a Lazuli Yaxley, ale wyłącznie, jeśli wykujesz łańcuchy, o które prosiłem.

Seth spojrzał na niego w milczeniu.

– Wiem, że potrafisz mieszać srebro i nienawiść – powiedział chłodno Lucjusz. – Gatunek twojej matki poluje między Mrokiem i Światłem. Masz zdolności do krzyżowania ze sobą niemożliwego. Jesteś w stanie tego dokonać.

Seth powoli skinął głową.

– Jestem – powiedział. Długa praktyka pozwoliła mu najwyraźniej na poruszanie rozwidlonym językiem w taki sposób, że nie dość, że nie ranił się własnymi kłami, to jeszcze mówił całkiem przyzwoitym angielskim. – Czy mogę zapytać, na kiedy chcesz te łańcuchy i w jakim celu zostaną wykorzystane?

– Nie później niż w drugą noc pełni księżyca – powiedział Lucjusz. – I mają schwytać i przytrzymać wilkołaczycę, która mnie nienawidzi.

Nie było potrzeby wyjaśniać czegokolwiek więcej. Podał niewielką zapłatę, której zażądał od niego Seth, i zostawił kowala wraz z jego dziwną matką. Znaleźli się z powrotem pod urokiem, zanim jeszcze Lucjusz opuścił sklep.

Za drzwiami Lucjusz uśmiechnął się lekko i ruszył przed siebie. Wciąż miał plany na to, w jaki sposób udowodnić swoją wartość i wbić się z powrotem w życie ludzi. A skontaktowanie Harry'ego z innym mieszańcem może zapewnić mu dalsze przetrwanie w ich układzie.

Teraz musiał zrobić wszystko, co w jego mocy, aby znaleźć Hawthorn – położenie nory wyblakło w jego umyśle, gdy skończyła się jego służba dla Voldemorta, a on nigdy się do niej nie zbliżał, chyba że poprzez aportację – i zadrwić z niej tak, że sama na niego zapoluje.

Zamierzał ją schwycić i przytrzymać pod postacią wilkołaka za pomocą stworzonych przez Setha łańcuchów, ale nie zdoła przyciągnąć jej do siebie na tyle blisko, żeby ten plan miał szanse powodzenia, jeśli nie zrobi z siebie przynęty.