ZMIANA
Nieco utknęłam w moich opowiadaniach, zdecydowałam się więc na pewne przeróbki. Jeśli chodzi o poniższy tekst, wprowadzam jedną główną zmianę, przenoszę akcję do przodu, pierwotne założenia opowiadania były inne, ale wyszedł z tego slash, hmm w pełni, więc akcja będzie się działa po ukończeniu przez Harry'ego siódmej klasy. Reszta nie ulegnie zbyt wielkim przeróbką. Rozdziały pojawią się jeszcze w tym tygodniu.
UWAGA – Rozdziały są publikowane w tym samym dokumencie, jeśli nie możesz skomentować tutaj, zostaw komentarz pod innym z moich opowiadań ( fanfiction pozwala tylko raz skomentować każdy rozdział )
][ ][ ][
NIE BAW SIĘ OGNIEM, BO SIĘ SPALISZ
][ ][ ][
Spotkanie na pewnym cmentarzu sprawia, że złoty chłopiec odzyskuje dawno utracone wspomnienia. Co zrobi, gdy odkryje, że nie nazywa się Harry? Co więcej, nie jest człowiekiem, lecz feniksem? Czy zdoła odbudować dawno utracone życie? Czy nie zatraci się, gdy poczuje smak zemsty? Czy uczucie, które przed laty połączyło go z pewnym mistrzem eliksirów, wciąż może mieć, taką samą moc?
][ ][ ][
Prolog
Zaczęło się od spotkania
A wie pan co jest najlepszego w złamanym sercu?
Tak naprawdę można je złamać tylko raz.
Reszta to ledwie zadrapania
Carlos Ruiz Zafón, Gra anioła
xxx
][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Nienawidzę świstoklików - to była jego pierwsza myśl, gdy zbierał się z ziemi. Cedrik stojący zaledwie dwa kroki od niego, wyciągnął w jego stronę rękę. Przyjął ją z wdzięcznością i wstał. Zraniona noga ugięła się pod nim zdradliwie, ale zdołał utrzymać równowagę.
- Co to za miejsce? - słysząc pytanie, rozejrzał się. Stali na ciemnym, zarośniętym cmentarzu. Z prawej strony, za wielkim cisem, dostrzegł zarysy małego kościółka, z wysoką drewnianą wieżą. Nie wiedział co to za miejsce, ale bez wahania mógł stwierdzić, że znajdują się daleko od Hogwartu. Góry otaczające zamek zniknęły, a jedynym wzniesieniem w zasięgu wzroku, było jakieś majaczące po lewej stronie wzgórze, z okazałym domem na szczycie.
- Czy ktoś ci mówił, że puchar jest świstoklikiem? - kolejne pytanie Cedrika, sprawiło, że ponownie skupił uwagę na starszym koledze.
- Nie i nie wygląda mi to, na dalszą część zadania.
- Myślę, że powinniśmy wyciągnąć różdżki.
Zgadzając się z tym, wysunął różdżkę z rękawa, wciąż nerwowo rozglądając się wokół. Zrobiło mu się zimno i odniósł wrażenie, że są śledzeni. Ktoś jeszcze tu jest. - nie powiedział tego głośno, ale nie miał co do tego, najmniejszych wątpliwości. Nie byli na tym cmentarzu sami. Ledwie sobie to uświadomił, otaczającą ich ciszę przeszył odgłos łamanej gałązki. Wbił wzrok w ciemność i zamarł, dostrzegając, że ktoś zbliża się w ich stronę. Nagle jego bliznę przeszył ból tak silny, że upadł na kolana. Przyciskając rękę do palącego czoła, drugą mocniej zacisnął na różdżce.
- Zabij niepotrzebnego.
- Nie! - krzyknął, kiedy sens usłyszanych słów, w pełni do niego dotarł. Gdy mrok rozjarzyło zielone światło, dobrze mu znanego zaklęcia, pomimo bólu rozsadzającego czaszkę, poderwał się i odepchnął Cedrika na bok. Zaklęcie minęło ich o cal.
- Deportuj się! - krzyknął do Cedrika, z trudem podnosząc się na nogi.
- Harry ty... - Cedrik zaczął, ale przerwał mu w pół słowa.
- Już! - Nie obrócił się, ale trzask który rozległ się tuż za nim, upewnił go w tym, że Cedrik spełnił jego polecenie. Przyjmując z ulgą to, że przynajmniej o niego, nie musi się teraz martwić, spojrzał na zbliżającego się mężczyznę. Po korpulentnej sylwetce, bez trudu rozpoznał kim on jest. Wiedział również, kim jest niemowlę, spoczywające na jego rękach. Niemowlę o krwistoczerwonych oczach.
- Voldemort.
- Znów się spotykamy, Harry Potterze. - piskliwy głos niemowlęcia, ponownie przeszył powietrze. Harry wyciągnął przed siebie różdżkę, jednak ból głowy utrudniał mu zebranie myśli do tego stopnia, że nie pamiętał nawet inkantacji najprostszej tarczy.
- Accio. - kolejny szept i nie miał już różdżki, którą mógłby się bronić.
- Zabijesz mnie? - nie wiedział, po co o to pyta. Odpowiedź, była dla niego oczywista.
- Zabiję, mój dzielny gryfonie. Nie martw się, w końcu cię zabiję. Zrobię to, ale najpierw ty, zrobisz coś dla mnie. - błysnęło czerwone światło i zaklęcie powaliło go na ziemię. Nie zdążył się uchylić.
Wszystko spowiła ciemność.
][ ][ ][
Punkt widzenia Voldemorta
Ignorując powoli opadającą mgłę, która pozostała, po wciąż parujących resztkach eliksiru, z pogardą spojrzał na kulącego się u stóp Glizdogona. Widząc, jak przyciska mocno krwawiący kikut do ciała, kwiląc przy tym rozpaczliwie, nie poczuł względem niego żadnej litości.
- Odziej mnie. - syknął i z satysfakcją patrzył, jak ten zrywa się i biegnie po przygotowaną wcześniej szatę. Gdy zbliżył się ponownie, aby go ubrać, odtrącił jego brudną łapę i odbierając ubranie, sam wciągnął je przez głowę. Odsunął się nieco od rozlanych pozostałości eliksiru i powoli zaczął badać własne ciało. Dostrzegając trupio blade, kościste palce i wyczuwając nozdrza zamiast nosa oraz łysą głowę, poczuł niesmak. Odwracając się w stronę bezużytecznego sługi, kopnął go, ale nie przyniosło mu to ukojenia.
Co poszło nie tak? - zastanowił się, ponownie analizując kolejne kroki. Eliksir był bez zarzutu, co do tego nie miał wątpliwości. Rytuał? Czy Glizdogon coś schrzanił? - rozprostowując mięśnie, powoli przechadzał się pomiędzy nagrobkami. Myślami, był daleko od tego miejsca.
Kość ojca, ciało sługi, krew wroga... - posiadał wszystkie niezbędne składniki, a jednak działanie eliksiru, dalekie było od oczekiwanego. Dlaczego? - wyciągnął z szaty różdżkę i odwracając się, posłał zaklęcie w stronę Glizdogona, sprawiając, że ten uderzył o jedną z płyt nagrobnych. Ciało sługi dane z ochotą. - zdawał sobie sprawę, że nawet jeśli ten szczur nie był szczęśliwy z powodu tego co musiał zrobić, alternatywy były dla niego jeszcze gorsze. Nie, z pewnością to nie on zakłócił działanie rytuału... Bez względu na to, jak bardzo jest niekompetentny... - zyskując co do tego pewność, wiedział, że pozostała już tylko jedna opcja.
- Krew wroga. - powoli zbliżył się do wciąż nieprzytomnego chłopca, spoczywającego na jednej z płyt nagrobnych. Krew wroga - spojrzał na pobladłą twarz dziecka, po czym przeniósł wzrok na jego przedramię. Z nie zamkniętej rany, wciąż skapywały, czerwone krople.
- Jak udało ci się, zniszczyć mój eliksir? - wyszeptał, przesuwając jednym z palców, po policzku chłopca. Nie wiedział jak to możliwe, ale wszystko wskazywało na to, że to Harry Potter był przyczyną, jego obecnego stanu. Harry Potter, który nieświadomie, po raz kolejny namieszał w jego planach. Czy to przez Dumbledore'a? Czy to on maczał w tym palce? - zastanowił się, zaraz jednak odrzucił tą myśl. Tylko Glizdogon i młody Crouch wiedzieli o tym, w jaki sposób chcę powrócić. Crouch nigdy by mnie nie zdradził, a Glizdogon.. on jest na to zbyt tchórzliwy.
- Jeżeli żaden z nich tego nie zrobił, pozostajesz tylko ty, głupiutki gryfonie, - zacieśnił uchwyt na różdżce i skierował ją na nieprzytomnego chłopaka. Był tylko jeden sposób aby poznać prawdę. Tak, rzeczą której najbardziej nienawidził, była niewiedza.
- Enervate. - chłopiec poruszył się i chwilę później zza przekrzywionych okularów, spojrzały na niego, szmaragdowo zielone oczy.
][ ][ ][
Punkt widzenia Harry'ego
Gdy jego wzrok spotkał się ze szkarłatnymi tęczówkami stojącego nad nim mężczyzny, zadrżał, wiedząc kim on jest. Oczy były identyczne z tymi, które jeszcze nie tak dawno, widział u niemowlęcia. Voldemort odzyskał swoje ciało. Jak? Kiedy? Jak długo byłem nieprzytomny? - odrywając spojrzenie od mężczyzny, rozejrzał się, tylko po to, aby upewnić, że wciąż są na tym samym cmentarzu. Szarpnął się, próbując podnieść, szybko jednak zrozumiał, że to bezsensowne. Ktoś przywiązał go grubymi linami do nagrobka. Nie było szans, aby więzy puściły. Spoglądając na kulącą się przy jednej z płyt postać, zaczął podejrzewać, kto był sprawcą, jego obecnego położenia.
- Mam nadzieję, że zgnijesz w piekle, Glizdogon.
- Szsz. - zadrżał, gdy Voldemort uciszył go, kładąc na jego wargach, jeden ze swoich długich palców. Ponownie skupiając uwagę na nim, wstrzymał oddech, nagle uświadamiając sobie jeszcze jedną rzecz, Voldemort dotykał go i nic mu się nie działo. Nie parzył się tak, jak miało to miejsce w czasie ich spotkania, na pierwszym roku. Wtedy Quirrel nie mógł mnie dotknąć... Dlaczego teraz on... Co się zmieniło? - czuł się zdezorientowany. Chociaż w chwili, gdy przybył na ten cmentarz, bolała go blizna, teraz nie czuł nic. Voldemort dotykał go, ale żaden z nich, nie ponosił z tego powodu konsekwencji.
- Co zrobiłeś? - wyszeptał, odwracając głowę. Voldemort uśmiechnął się do niego w odpowiedzi. Był pewien, że ten dobrze wie, o co pyta. Poczuł, że jego palec powoli, przesuwa się na policzek.
- W naszych żyłach, płynie teraz ta sama krew.
Ta sama krew? - spojrzał na własną rękę, dopiero teraz rejestrując, że rozchodzący się od niej ból, nie jest skutkiem zbyt ciasnych więzów. Przez rozcięty rękaw rana nie była zbyt dobrze widoczna, ale zdołał dostrzec, podłużne cięcie.
- Użyłeś mojej krwi, żeby odzyskać ciało?
- Kość ojca, ciało sługi, krew wroga, to najprostsza i najszybsza droga. - Voldemort odsunął się nieco i kontynuował. - Mogłem ten rytuał wykonać wiele miesięcy temu. Byłem w stanie go odprawić od chwili, gdy Glizdogon ponownie do mnie przypełzł. - spojrzenie którym Voldemort obdarzył Parszywka w niczym nie różniło się od tego, jakie chwilę wcześniej, sam mu rzucił.
- Mogłem, jednakże czekałem, wiesz dlaczego mały gryfonie? - po tych słowach ponownie skupił uwagę na Voldemorcie i wyszeptał cicho, bez trudu dodając dwa do dwóch.
- Chciałeś mojej krwi.
- Brawo, panie Potter. Tak, dzięki twojej krwi, byłem w stanie pokonać tą szczególną barierę jaką tamtej nocy osłoniła cię twoja matka. Teraz, jak słusznie zauważyłeś, gdy twoja krew znajduje się także w moich żyłach, mogę bez problemu cię dotknąć. - spiął się gdy Voldemort ponownie się nad nim pochylił, jednak na szczęście, tym razem nie wyciągnął w jego stronę ręki.
- Niestety, choć pokonałem tą barierę, to nie wszystko poszło zgodnie z moim planem, Potter. Nie wszystko i przyczyną tego, po raz kolejny jesteś ty.
Nie wszystko poszło tak jak myślał? - Prawdę mówiąc, cieszyły go te słowa, jednak zastanawiał się, o czym ten mówi. - Może mnie dotykać i się nie spali przy tym... znów ma swoje ciało, co więc poszło nie tak? Co jeszcze chciał osiągnąć? - jakby w odpowiedzi na jego nieme pytanie, Voldemort powiedział:
- Moje ciało powinno wyglądać normalnie, ale jak zapewne zauważyłeś, daleko mu do wyglądu, który można by było uznać za ludzki. Jak mniemam, to twoja sprawka.
- Co ja mam niby z tym wspólnego? - zapytał, po raz kolejny w życiu, przeklinając się, za swoją własną ciekawość.
- To pytanie, na które sam chciałbym znać odpowiedź. Twoja krew zadziałała inaczej niż przypuszczałem. Nieświadomie naruszyłeś działanie rytuału, czego jak sądzę, powód może być tylko jeden. Nie jesteś moim wrogiem, panie Potter. Nie jesteś nim, choć twoje oczy, temu przeczą.
Nie jestem jego wrogiem?! Więc kim? Może cholernym przyjacielem?!
- Doszczętnie ci odbiło. - uderzenie w twarz, które otrzymał, nie zaskoczyło go. Nie sądził, aby ktoś pokroju Voldemorta, puścił tego rodzaju słowa, bez echa. Prawdę mówiąc, był zdziwiony, że nie skończyło się to jakiś zaklęciem torturującym. Był pewien, że Voldemort ma ich wiele w swoim repertuarze.
- Z pewnością nie traktujesz mnie jak sprzymierzeńca. Ten Stary Idiota, dobrze cię wyszkolił. Jestem w twoich oczach wrogiem, a jednak rytuał pokazał, że mi sprzyjasz. - Voldemort odwrócił się i prawdę mówiąc, nie wiedział czy zwraca się teraz do niego, czy też mówi sam do siebie. Zupełnie nie rozumiał tego, co ma na myśli.
Może to przywrócenie ciała, naprawdę pomieszało mu zmysły? - podejrzewając, że może mieć rację, ponownie rozejrzał się, szukając jakiejkolwiek drogi ucieczki. Niestety, więzy które wciąż mocno go trzymały i brak różdżki, uświadomiły mu, że znajduje się na z góry, straconej pozycji.
- Jeśli to nie twoja postawa, to musi być coś głębiej. Coś w tobie... w twojej krwi. - Voldemort nagle ponownie spojrzał na niego, a w jego trupiej dłoni, znów pojawiła się różdżka. - Czy to może być..?
- Agir. - nie znał zaklęcia, które rzucił na niego Voldemort, jednakże płomienie które zaczęły ogarniać jego ciało, uświadomiły mu, jakie skutki ono ze sobą niesie.
Chce mnie spalić... - ledwie ta myśl przebiła się do jego świadomości, dotarła do niego jeszcze jedna rzecz. Nie czuł bólu. Choć ciepłe płomienie otaczały go z każdej strony, nie raniły go. Ledwie to sobie uświadomił, Voldemort zakończył czar. Dostrzegając na jego potwornej twarzy uśmiech, nie wiedział, czy ma zacząć się bać już, czy dopiero za moment.
- Jak mogłem wcześniej tego nie dostrzec? - usłyszał ciche słowa, ale nie zrozumiał, o czym Voldemort mówi.
- Co mi zrobiłeś? - szepnął, nie będąc właściwie pewnym, czy chce poznać odpowiedź. Voldemort zamiast odezwać się, machnął po raz kolejny różdżką. Zaskoczony zorientował się, że więzy które jeszcze chwilę temu go trzymały, opadły. Usiadł, odruchowo rozmasowując obolałe nadgarstki.
- Możesz wracać do szkoły, mój mały płomyku.
- Żartujesz sobie ze mnie? - zapytał, gdy tylko sens ostatniej wypowiedzi, przebił się przez jego otępiałą świadomość. Hardo, spojrzał w oczy Voldemorta. Ten nic nie powiedział, zamiast tego, wsunął rękę do kieszeni i wyjął z niej kolejną różdżkę. Rozpoznał ją. To była jego różdżka. Gdy Voldemort odwrócił ją i wyciągnął rączką w jego stronę, nie zawahał się. Z ulgą zacisnął na niej palce, uświadamiając sobie, jak bardzo, czuł się bez niej bezbronny. Oczywiście wiedział, że wciąż nie ma zbyt wielkich szans w pojedynku z nim, ale z różdżką, mógł próbować się bronić.
- Weź puchar i wracaj.
- Jak po niego pobiegnę, uderzysz mnie od tyłu? Aż tak niehonorowo zamierzasz grać, Voldemort? - spytał, nie ruszając się ani o centymetr. Nie zamierzał stawać do kogoś jego pokroju plecami. Nie był aż tak głupi, wbrew temu, co najwidoczniej myślał na jego temat, Voldemort.
- Nie zamierzam cię zabijać dziecko. Już nie. Powiedzmy, że moje plany względem ciebie nieco się zmieniły.
- Zmieniły..? Chyba nie myślisz, że stanę po twojej stronie?!
- Nie mój mały rycerzyku. Wiem, że jesteś doskonałą bronią Dumbledore'a. Na razie chcę tylko abyś wrócił do szkoły i ukończył kolejny rok nauki. Nie martw się, żaden z moich ludzi więcej ci nie zagrozi, możesz czuć się bezpieczny.
- Dlaczego? - po raz kolejny nie zdążył ugryźć się w język zanim pytanie wymknęło się z jego ust.
- Wszystko w swoim czasie, mój płomyku.
- Ale... - zaczął i urwał, gdy Voldemort niespodziewanie dotknął jego czoła, szepcząc coś cicho. Jego bliznę przeszyło krótkie ukłucie bólu, zaraz jednak, wszystko skończyło się równie szybko, jak się zaczęło.
- Co zrobiłeś? - zacisnął palce na różdżce, krzyżując wzrok z czerwonymi tęczówkami Voldemorta.
- Spokojnie, upewniłem się tylko, że nikt zbyt wcześnie, nie dowie się o moim powrocie. Ty również zapomnisz o tej nocy przed nadejściem świtu.
- Za późno, Cedrik już wszystko powiedział.
- Cedrik? Masz na myśli chłopca, który tu z tobą przybył? On nie opuścił terenu cmentarza. Zaklęcia które rzuciłem, skutecznie temu zapobiegły.
- Gdzie on jest? Czy ty...
- Żyje, na razie. Planowałem pozbyć się go później, ale teraz, nie jest to potrzebne. Przyprowadź go Glizdogonie. - kilka kolejnych minut ciągnęło mu się w nieskończoność. Wciąż mocno zaciskał palce na różdżce, nie spuszczając z oka, stojącego w pobliżu mężczyzny. W końcu dostrzegł zbliżającego się Parszywka, który za sobą lewitował nieruchome ciało. Gdy Cedrik spoczął u stóp Voldemorta, ten pochylił się i dotykając jego czoła, także coś wyszeptał, po czym podniósł się.
- Niedługo się ocknie. Nie będzie pamiętał nic z dzisiejszej nocy. Ostatnie z jego wspomnień będzie w chwili, gdy dotknął pucharu, który okazał się świstoklikiem. Teraz złap go za rękę. Accio puchar. - Voldemort machnięciem różdżki przywołał puchar i umieścił go obok Cedrika. Nie zamierzając czekać, aż ten się przypadkiem rozmyśli, zsunął się z nagrobka i schwycił kolegę, a na następnie ucho pucharu. Nim cmentarz rozmył się przed jego oczami, usłyszał jeszcze:
- Wkrótce się zobaczymy, Shaan.
Szarpnięcie w okolicy pępka, pociągnęło go w dal.
][ ][ ][
Ponownie upadł, tym razem jednak, z ulgą przyjął ryk tłumu, który uderzył w niego ze wszystkich stron. Wróciliśmy do Hogwartu. Usiadł, kątem oka dostrzegając, że obok niego, Cedrik również się podnosi. Znajdowali się na skraju labiryntu. Tuż nad nimi, wyrastały trybuny i widać było sylwetki poruszających się ludzi, jeszcze wyżej, świeciły gwiazdy.
- Udało nam się Harry! Wygraliśmy! - słysząc radość w głosie starszego kolegi, przytaknął, boleśnie świadom tego, jak to zwycięstwo jest mało istotne.
Voldemort żyje! Żyje i odzyskał ciało! - chciał to wykrzyczeć, jednak jego usta pozostały zamknięte, a z gardła nie wydostał się żaden dźwięk. Ponownie powróciły do niego słowa Voldemorta: Spokojnie, upewniłem się tylko, że nikt zbyt wcześnie nie dowie się o moim powrocie... - westchnął. Naprawdę się zabezpieczył. Jak mam poinformować o tym co się stało, skoro nie mogę się na ten temat nawet odezwać?
- Harry, w porządku? - niespodziewane pytanie Cedrika sprawiło, że otrząsnął się, przypominając sobie gdzie jest.
- Tak. W porządku. – odparł, zmuszając się do uśmiechu. W oddali dostrzegł biegnących w ich stronę Weasleyów, Dumbledore'a i Diggoriego. Pozwalając na to, aby pani Weasley zamknęła go w swoim uścisku, chciał nie myśleć o niczym, choć przez chwilę.
- Och Harry, jesteś cały? Kto to widział, by dziecko brało udział w tak niebezpiecznym turnieju! Już w porządku! W porządku. - wtulił się mocniej w jej ramiona pragnąc, aby jej słowa okazały się prawdą.
Chociaż raz.
][ ][ ][
Minęły blisko trzy godziny nim w końcu został sam i miał szansę na zebranie myśli. Wiedział, że impreza najpewniej trwa teraz w wieży gryfonów, ale po raz pierwszy cieszył się, że Madame Pomfrey nie chciała go wypuścić. Noc w Skrzydle Szpitalnym dała mu czas. Czas na spokojne przemyślenie tego, czego był dziś świadkiem.
Voldemort powrócił.
Powrócił i nikt tak naprawdę nie jest tego świadom... - westchnął. Ktoś musi się o tym dowiedzieć, ale jak... jak mam poinformować o tym kogokolwiek? Nie mogę powiedzieć tego, nie mogę nawet napisać czy pokazać. Co mam zrobić? Wszystkiego już próbowałem! - zamknął oczy czując, że ponownie zaczyna go boleć głowa. Co on właściwie planuje? Dlaczego w ogóle mnie wypuścił?
Twoja krew zadziałała inaczej niż przypuszczałem. Nieświadomie naruszyłeś działanie rytuału, czego jak sądzę, powód może być tylko jeden. Nie jesteś moim wrogiem, choć twoje oczy temu przeczą... - jęknął gdy po raz kolejny powróciły do niego słowa Voldemorta. Dlaczego to powiedziałeś? Skoro nie jestem twoim wrogiem, to kim? Zabiłeś mi rodziców, omal nie zabiłeś Ginny… od lat uprzykrzasz mi życie! Jak niby mogę nie być twoim wrogiem? Oczywiście że nim jestem!
- Jestem... - jego głos w pustej sali szpitalnej nie był głośniejszy od szeptu. Dlaczego dałeś mi żyć? Czemu zmusiłeś mnie do ukrywania twojej tajemnicy? Czy ja naprawdę jutro nie będę pamiętał nic z naszego spotkania?
- Dlaczego zostawiłeś mnie, w sytuacji bez wyjścia?
Godziny mijały jedna po drugiej, a noc powoli zmieniała się w dzień, nie chciał spać, jednak nim niebo na dobre zaczęło szarzeć, sen schwytał go w swoje objęcia.
][ ][ ][
Przeciągnął się, czując na twarzy ciepłe promienie słońca. Uśmiechnął się, otwierając oczy. Zsuwając z siebie kołdrę, rozejrzał się po pomieszczeniu i usiadł gwałtownie. Skrzydło Szpitalne? Dlaczego jestem w Skrzydle Szpitalnym? Co się stało? - zamknął oczy, starając się przypomnieć sobie co ostatnio robił. Przed jego oczami pojawił się obraz wysokiego żywopłotu.
- Trzecie zadanie turnieju. - szepnął, zaciskając palce na pościeli. W pamięci pojawiły się migawaki... sklątka tylnowybuchowa, dziwna mgła... pająk... schwytanie pucharu razem z Cedrikiem... świstoklik...
- Agh... - jęknął gdy jego czaszkę przeszył ból. Wbił dłonie w oczy, starając się stłumić ból. Skupił się na oddychaniu i potworne uczucie rozsadzające czaszkę ustało. Odetchnął głęboko, ponownie rozchylając powieki.
- Wygraliśmy. - tego był pewien, choć gdzieś wewnątrz siebie czuł, że czegoś mu w całym tym obrazie brakuje. - Może uderzyłem się w głowę? Znając te cholerne świstokliki jest to wysoce prawdopodobne... - westchnął, decydując się na razie to zostawić. Będę miał całe wakacje na zastanawianie się nad tym.
Spojrzał za okno. Słońce grzało już dość mocno, ale widział, że wciąż musi być jeszcze dosyć wcześnie. Która jest godzina? Złapał różdżkę leżącą na nocnym stoliku i rzucił ciche Tempus. Orientując się, że wciąż ma jeszcze godzinę do śniadania, zdecydował się spędzić ten czas na błoniach.
Nienawidzę szpitali. – z tą myślą, złapał pozostawione na krześle ubrania i szybko wciągnął je na siebie. Nim minęło pięć minut, opuszczał już najbardziej znienawidzone pomieszczenie w zamku.
][ ][ ][
Po drodze nie spotkał nikogo. Zaszył się więc nad jeziorem i wpatrując się w nieruchomą taflę jeziora, pozwolił swoim myślą swobodnie płynąć. Tym razem jednak nie zastanawiał się nad zadaniem turnieju, lecz zbliżającymi się wakacjami. Nie chciał spędzać ich ponownie na Privet Drive. Nie chciał znów znaleźć się pod wątpliwą opieką cioci Petunii i wujka Vernona.
Znów będę traktowany jak skrzat domowy… - zadrżał na samą myśl o tym ile obowiązków i pilnych napraw znajdzie dla niego wujek. Jeśli uda mi się pójść spać przed nadejściem nocy, będzie dobrze. – zacisnął pięści.
Chciałbym móc spędzić to lato z Ronem, ale wiem że mi na to nie pozwolisz, Dumbledore… nawet nie muszę o to pytać. Znam twoją odpowiedź. Zignorowałeś mnie nawet wtedy gdy powiedziałem ci że przez dziesięć lat mieszkałem w komórce pod schodami…
Nie obchodzi cię to, w zeszłym roku dałeś mi jasno do zrozumienia, że będę spędzał każde wakacje na Privet Drive…
- Cholera, dlaczego ty musisz o tym decydować! – krzyknął.
Odpowiedziała mu cisza.
][ ][ ][
Gdy jakiś czas później wracał do zamku, wciąż nie miał żadnego rozwiązania. Prawdę mówiąc, zaczynał obawiać się, że naprawdę jest to sytuacja, z której nie zdoła się wywinąć. Nie podobało mu się to. Może po prostu zostawię ich wszystkich w diabły i spędzę wakacje na Pokątnej? - mimowolnie uśmiechnął się do tej myśli. W sumie to nie taki zły pomysł. Wreszcie miałbym szansę na robienie tego, na co rzeczywiście mam ochotę. - Wciąż pogrążony w tego typu rozważaniach, wszedł do Wielkiej Sali i zaraz cofnął się, gdy dobiegający z niej hałas, uderzył w niego, z pełną mocą.
Nie był pewien, jak długo stał w progu, niezdolny do ruchu, w końcu jednak zmusił się do postąpienia naprzód. Rozejrzał się dyskretnie, ale wydawało się, że nikt nie dostrzegł jego zawahania. Wszyscy zdawali się być pogrążeni w ożywionych dyskusjach. Wielu uczniów oblegało obecnie stół puchonów, najwidoczniej chcąc zaczepić Cedrika i być może otrzymać autograf. Odniósł wrażenie, że nikt jeszcze nie zauważył jego wejścia i miał cichą nadzieję, że tak pozostanie.
Zbliżył się do stołu gryfonów i opadł na jedno z wolnych miejsc. Ze względu na wczesną porę było ich jeszcze sporo, zwłaszcza przy tym stole. Tak, gryfoni zdecydowanie nie należeli do rannych ptaszków. Cóż jest przynajmniej szansa, że zdołam stąd wyjść, zanim mnie obsiądą i zaczną wypytywać. Nie chciał opowiadać o trzecim zadaniu, zwłaszcza teraz, gdy sam tak naprawdę niewiele z niego pamiętał.
Starając się ignorować ponownie pojawiający się pod czaszką ból, sięgnął po tost i nalał sobie kubek soku z dyni. Nie był zbyt głodny, ale wiedział, że coś musi zjeść. Wczoraj nie miał praktycznie nic w ustach i ostatnie czego mu brakowało to zemdlenie gdzieś przypadkiem z głodu. Był już mniej więcej w połowie posiłku, gdy zorientował się, że i jego zaczyna otaczać spory tłumek roześmianych kolegów. Dostrzegł wśród nich, nie tylko osoby ze swojego roku, ale i starszych uczniów, których znał jedynie z widzenia.
- Dobra robota Harry!
- Gratulacje!
- Wiedzieliśmy, że wam się uda!
- Reszta nie miała z wami szans!
Takie i podobne słowa słyszał przez kolejne dziesięć minut. Starał się każdemu odpowiadać i utrzymywać uśmiech na twarzy, ale czuł, że słabo mu to wychodzi. W końcu, po kilku kolejnych minutach, po prostu poddał się i przepraszając, pospiesznie opuścił Wielką Salę. Gdy wypadł z niej na korytarz, potrącił kogoś w drzwiach, ale zupełnie to zignorował. Na błonia prawie wybiegł.
Opierając się o chłodny mur, wziął uspokajający oddech a po nim kolejny i jeszcze jeden. Pulsowanie w głowie stało się tak intensywne, że ledwie widział na oczy. Co się dzieje? - usiadł, opierając czoło o kamień. Ból zniknął po kilku minutach.
Może rzeczywiście w czasie tego zadania uderzyłem się w głowę?
Pamiętając o tym, że nie ma tego dnia zajęć, odepchnął się ręką od muru i ruszył w stronę ściany Zakazanego Lasu. Nie, nie planował wchodzić do niego, ale chciał przez chwilę być sam.
][ ][ ][
Przekraczając próg drzwi wejściowych, zorientował się, że czas musiał przelecieć mu pomiędzy palcami, bo nie było go dłużej niż mu się zdawało. Właśnie zbliżała się pora obiadu o czym świadczył wypełniony uczniami korytarz przed Wielką Salą. Niestety, hałas wywoływany przez rozmowy tak dużej ilości osób, uzmysłowiły mu także, że przynajmniej na razie, nie ma co liczyć, na normalność.
Tym razem, to nie było tylko ukłucie, ból głowy uderzył w niego tak nagle, że z trudem powstrzymał atak mdłości. Pospiesznie wycofując się w jeden z bocznych korytarzy, zatrzymał się, dopiero kilka zakrętów dalej. Opierając się o jedną ze ścian, przymknął oczy, skupiając się na głębokim oddychaniu. Dopiero gdy w miarę doszedł do siebie, rozejrzał się, aby przekonać, gdzie tak naprawdę wszedł.
Rozpoznając korytarz był pewien że ktoś bardzo ale to bardzo go nie lubi. Jak można mieć aż takiego pecha? Ze wszystkich możliwych dróg musiałem akurat wejść tutaj? Z miejsca w którym wylądował, miał do przejścia cały zamek, aby dostać się do wieży. Oczywiście mógł zawrócić i przejść obok Wielkiej Sali, jednak to wiązało się, z ponownym wejściem w tłum uczniów. Mógł też odczekać aż wszyscy znajdą się w środku, ale i wtedy było ryzyko, że ktoś zainteresuje się dlaczego nie idzie na obiad. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby jakiś usłużny przyjaciel wciągnął mnie do sali na siłę. Woląc nie narażać się na takie niebezpieczeństwo, zdecydował się na obejście Wielkiej Sali szerokim łukiem. Mam tylko nadzieję, że schody nie będą dzisiaj złośliwe i nie wyląduję, w innej części zamku niż planuję. Nastawiony na długi spacer, skręcił w kolejny z korytarzy, nim jednak pokonał połowę jego długości, zatrzymał się.
Czy nie powinno tu być przejścia? - cofnął się kawałek, zatrzymując przed portretem jakiegoś rycerza. Złapał ramę po lewej stronie i delikatnie nacisnął. Ściana tuż obok obrazu, uchyliła się.
- Lumos - rozjarzył różdżkę i ostrożnie wsunął się do środka. Przejście samoczynnie zamknęło się za nim.
Odgarniając jedną ręką wszechobecne pajęczy, powoli ruszył wąskim korytarzykiem. Ten dość szybko doprowadził go do krętej klatki schodowej. Wspinając się po niej, uzmysłowił sobie, że dawno nikt z tego przejścia nie korzystał. Wygląda na to, że niewiele osób wie o jego istnieniu.
Kilka minut później, wychodząc ponownie na światło dzienne zorientował się, że od portretu Grubej Damy dzieli go już tylko jedno piętro. Zakończył zaklęcie rozświetlające i pospiesznie wspinając się po schodach, zaczął się zastanawiać, dlaczego dotąd nie korzystał z tego skrótu. Ucina ono drogę przynajmniej o połowę... Jak mogłem wcześniej nie zwrócić na to uwagi?
- Odwaga i męstwo. - rzucił Grubej Damie hasło i z ulgą zaszył się wewnątrz wieży. Początkowo planował schronić się w dormitorium, ostatecznie jednak został na kanapie w Pokoju Wspólnym. Zwykle bywało w nim głośno, ale podejrzewał, że ze względu na ładną pogodę, do wieczora, niewielu uczniów pojawi się w wieży.
Miał rację. Jedynymi osobami które zapuściły się do Pokoju Wspólnego po obiedzie, był Ron z Hermioną, którzy szukali go już od rana. Chcieli zaciągnąć go nad jezioro, ale wymigał się tym, że jest zmęczony po turnieju i chyba po prostu pójdzie spać. Wiedział, że jego wygląd potwierdza to. Z ulgą przyjął fakt, że przyjaciele zaakceptowali jego wyjaśnienia i zostawili go samego z zastrzeżeniem, że obudzą go na kolację.
Gdy ponownie został sam, zaszył się w dormitorium. Opadając na łóżko ponownie zaczął zastanawiać się nad wybraniem się do Skrzydła Szpitalnego. Dlaczego tak bolała mnie głowa w Wielkiej Sali? Teraz był tam tłum, ale rano? - Wiedział, że to nie było normalne.
Chyba rzeczywiście musiałem w czasie tego zadania ucierpieć bardziej niż mi się wydawało. Może jak się trochę prześpię, będzie lepiej? Zamknął oczy, wygodniej układając się na poduszce. Prawdę mówiąc nie sądził, że zaśnie, ale sen objął go niemal natychmiast.
][ ][ ][
Kilka kolejnych dni zlało mu się w jedno i minęło zanim się obejrzał. Nadszedł wyczekiwany przez wielu koniec roku szkolnego. Za niespełna godzinę miała się odbyć uczta pożegnalna, zaś jutro po śniadaniu, wszyscy mieli wrócić do swoich domów na wakacje.
W tym roku Wielka Sala ustrojona była w barwy gryfonów i puchonów. Nie było walki o puchar domów, dlatego po raz kolejny świętowano zwycięstwo w turnieju. Prawdę mówiąc oddałby wiele, aby już o tym zapomniano. Zaczynało go to męczyć. Owszem był już przyzwyczajony do tego, że ktoś stale go obserwuje, ale teraz stało się to trudniejsze do zniesienia. Było niemal tak samo jak w czasie drugiego roku, gdy oskarżano go o otworzenie komnaty tajemnic. Może teraz o nic mnie nie obwiniają, ale notorycznie starają się mnie uściskać lub chociaż poklepać po ramieniu. Poza tym szepczą gdy tylko znajdę się w zasięgu ich wzroku...
Na szczęście w tym wszystkim, męczące go migreny ustały i znów mógł spokojnie zasiąść do posiłku w Wielkiej Sali. Niestety wciąż nie pamiętał nic więcej z tego pamiętnego dnia turnieju. Wielokrotnie głupio mu się robiło gdy przyjaciele prosili go o opowiedzenie wydarzeń rozgrywających się wewnątrz labiryntu. Za każdym razem wymigiwał się, mówiąc że nie chce o tym opowiadać.
Jeśli powiem im że tego nie pamiętam, Hermiona zaciągnie mnie do Pomfrey jeszcze zanim zdążę skończyć zdanie… Nie chcę tego, wolę już nie pamiętać.
- Zresztą jestem pewien że z czasem wszystko sobie przypomnę.
- Mówiłeś coś Harry? - wyrwany z rozmyślań spojrzał na idącą tuż obok przyjaciółkę. Karcąc się za wypowiedzenie własnych myśli na głos, pokręcił głową.
- Nic takiego, komentowałem tylko wygląd Wielkiej Sali. - Hermiona zmierzyła go uważnym spojrzeniem, dając znać, że nie uwierzyła, ale nie naciskała.
- Pospieszmy się. Uczta pożegnalna się już zaczyna. - przytaknął i wraz z nią dołączył do trzymającego dla nich miejsca Rona. Jak tylko usiedli, zza stołu prezydialnego powstał Dumbledore. Na sali zapadła cisza.
- Kochani. Niestety kolejny rok szkolny dobiegł już końca. Mam nadzieję, że przez miesiące które tu spędziliście napchaliście swoje głowy wiedzą która pomoże wam w życiu oraz kolejnych latach nauki. Wierzę również, że tak jak ja z napięciem śledziliście rozgrywki turnieju trójmagicznego który w tym roku odbywał się u nas. Liczę na to, że nasi goście nie uważają tego roku za stracony. Jestem pewien, że zawiązaliście wiele nowych przyjaźni które podtrzymacie na lata. Po raz kolejny gratuluję zwycięzcom. Brawa dla nich! – w Wielkiej Sali wybuchła burza oklasków.
- Teraz, zanim zaproszę was na tą pyszną ucztę muszę jeszcze ogłosić kilka spraw. W nadchodzącym roku szkolnym będzie czekało nas kilka zmian. Pierwszą z nich będą zmiany w kadrze. Profesor Moody był u nas jedynie gościnnie, dlatego będziemy mieli nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Poza tym na moją prośbę, profesor McGonagall zgodziła się przejąć na siebie większą część obowiązków dyrektorskich, dlatego też roczniki 1 - 3 z transmutacji będzie prowadził ktoś inny. Czekają nas również zmiany w samych przedmiotach, Dla roczników od 5 wzwyż pojawi się lista kilku ponadprogramowych przedmiotów na które będzie można się dopisać. Dokładnie listy otrzymacie przed końcem lipca. Teraz jednak już nie przedłużam wam gadaniny starca. Wcinajcie.
][ ][ ][
Odgłos deszczu uderzającego o szyby pociągu, był usypiający. Jeszcze wczoraj panował upał. Dziś, poranek przywitał wszystkich ciemnymi chmurami, które zasnuły niebo. Jechali już od kilku godzin. Niedawno pojawił się wózek ze słodyczami, a teraz siedzieli, każde zajęte czymś innym. Ron przeglądał nowy numer Quiditch przez wieki. Hermiona, zaczytała się w jakiejś kolejnej grubej księdze. Został pozostawiony sam sobie, ale w sumie, nie przeszkadzało mu to. Siedział najbliżej okna, wpatrując się w krople wody, spływające po szybie. Siedział i myślał.
Zastanawiał się, co przyniosą mu nadchodzące wakacje.
Wiedział że pierwsze dwa tygodnie będzie zamknięty na Privet Drive, na szczęście zaraz po tym, Ron obiecał że zabierze go do siebie. Był za to wdzięczny. Wiedział, że matka jego przyjaciela chciała żeby od razu z nimi jechał, ale Dumbledore się na to nie zgodził. Nie zdziwiło go to. Ani trochę.
Nie spodziewałem się niczego innego… - westchnął.
Wiedział, że Dumbledore zasłania się jego bezpieczeństwem, wiedział jednak także że tak naprawdę wcale mu o nie, nie chodzi. Gdybyś naprawdę się o nie troszczył, nie zostawiałbyś mnie z ciotką Petunią… Osłony krwi? Skoro w Hogwarcie jestem bezpieczny, skoro część wakacji mogę spędzić u Rona, to czemu wciąż wmawiasz mi że dla bezpieczeństwa muszę jechać na to przeklęte Privet Drive?
Nie wierzę ci Dumbledore. Nie wierzę ci.
][ ][ ][
Po raz ostatni pomachał w stronę Weasley'ów. Wyszczerzył się przy tym do Freda który ściskał pod pazuchą woreczek. Tak wiedział że nagroda z turnieju trafiła w dobre ręce. Czekam na ten wasz sklep z żartami. – z tą myślą odwrócił się i przyspieszył kroku by dogonić szybko oddalającego się wujka Vernona.
Dwa tygodnie. – trzymając się tej myśli, mocniej zacisnął palce na klatce Hedwigi. Choć ten rok zakończył bez kolejnej konfrontacji z Voldemortem, to atak który miał miejsce w czasie Mistrzostw Świata w Quiditchu wciąż nie dawał o sobie zapomnieć. Czuł że coś wisi w powietrzu i ostatnią rzeczą której teraz chciał, było spędzenie dwóch tygodni z mugolami. Wiedział że tam będzie całkowicie odcięty od jakichkolwiek wiadomości i wcale mu się to nie podobało.
Dwa tygodnie…
][ ][ ][
Punkt widzenia Voldemorta
Szkło stuknęło o szkło, gdy odstawiał pusty flakonik na stolik, stojący tuż przy fotelu. Splatając palce, ponownie zapatrzył się w ogień. Wciąż czuł ból w mięśniach, ale eliksiry złagodziły najgorsze. Poza tym pracował już nad naprawą ciała które stało się wadliwe przez nieświadomą pomyłkę w czasie rytuału. Mimo wszystko był za nią wdzięczny. Gdyby nie ona, wciąż z pełną nienawiścią dążyłby do zabicia Harry'ego Pottera. Uśmiechnął się.
- Harry Potter… ciekawe czy ten chłopiec kiedykolwiek się narodził… Jak daleko sięgają twoje pokręcone plany Dumbledore? Co zrobisz, gdy pozwolę rozsypać się im wszystkim w pył? – ponownie się uśmiechnął i machnięciem różdżki przywołał filiżankę parującej herbaty. To nie na nią miał teraz ochotę, ale jeśli nie chciał zakłócić działania eliksirów, nie mógł w jej chwili pozwolić sobie na nic mocniejszego.
- Wierz mi Dumbledore, gdy w ciebie uderzę, nie zorientujesz się nawet, co w ciebie uderzyło. Zmiażdżę cię. Zginiesz za to, że pozwoliłeś na to, by Shaan cierpiał.
Już jesteś martwy.
][ ][ ][
Fragmenty sceny na cmentarzu wraz z opisami otoczenia zostały przeze mnie zaczerpnięte z czwartej części przygód Harry'ego - Czara Ognia. Wiem również że pewne rzeczy z rozdziału pierwszego mogły przewinąć się już w innych fanfiction, jednak są konieczne do wejścia w akcję. Reszta to już efekty mojej własnej, pokręconej wyobraźni.
W kolejnym rozdziale przenoszę akcję do przodu, na koniec siódmego roku Harry'ego. Ten rozdział był mi potrzebny jako wstęp.
][ ][ ][
Koniec Prologu
