Ciche marzenie
Zilidya D. Ragon
Sequel
09.
― Długo masz tak zamiar się nad sobą użalać, Potter?
Masa magii przemknęła tuż obok Draco, powodując, że uniosła jego ubranie, a na tafli jeziora powstały fale.
― Draco, lepiej tak nie rób ― jęknął Harry, odwracając się do niego i oddychając głęboko, żeby się opanować.
― Co to było? ― zapytał zlękniony, szybko poprawiając ubranie.
― Problem, z którym obecnie ćwiczę. Co ty tu robisz?
― Otrzymaliśmy pozwolenie na wizytę u ciebie i Severusa. Ojciec rozmawia właśnie z nim, a mnie przegonili do ciebie. Dlaczego używasz mojego imienia?
― Nie mogę? Myślałem, że już wystarczająco napsuliśmy sobie krwi, żeby w końcu z tym skończyć. Mam już dość tych szczeniackich utarczek.
Zdezorientowany Malfoy patrzył jak Harry powoli podnosi się z trawy i zakłada rękawiczki.
― Po co ci one znowu?
― Moja umiejętność przeszła na kolejny poziom i nie mam ochoty widzieć ciągle przeszłości. To jak? Mogę używać twojego imienia czy wolisz po nazwisku?
― Jeśli się zgodzę, to mam mówić ci po imieniu?
― Byłoby miło.
― Nie przestajesz zaskakiwać, Harry ― podkreślił mocniej jego imię. ― Dopiero co zadarłeś z ministrem, żeby nas uwolnić, a teraz to. Co ty chcesz osiągnąć?
― Spokój. Po prostu spokój dla wszystkich.
― Nie wszyscy go pragną.
― Wszystkim nie dogodzę.
Zachwiał się i musiał oprzeć się o drzewo, aby świat przestał wirować. Nie przestał.
― Wszystko w porządku?
Harry próbował złapać oddech, ale czuł tylko ból w piersi jak poprzednim razem. Nie był wzburzony jak ostatnio, ale efekty były podobne. Stracił podparcie drzewa i poczuł jak zdziera siebie na przedramieniu skórę, gdy opadał na ziemię. Nie uderzył o nią tylko dlatego, że Draco złapał go w ostatniej chwili.
― Potter! Kurwa, Harry, co się dzieje? Wzywam Severusa!
Nie mógł odpowiedzieć nawet gdyby chciał. Nie mógł oddychać.
Zobaczył srebrzysty kształt patronusa, biegnący w stronę zamku i zamknął powieki, odgradzając się od kręcącego się świata.
― Nie waż mi się tu umierać. ― Współczujący ton głosu Malfoya jakoś go zdziwił.
Pewnie dlatego, że nigdy go dotąd nie słyszał.
OOO
Gdy się ocknął, leżał w swoim pokoju, a przez uchylone drzwi słyszał cichą rozmowę, choć nie rozumiał jej kontekstu. Usiadł, a następnie wstał. Zauważył, że nikt nie zdjął mu rękawiczek, choć szatę wierzchnią zobaczył na krześle przy stoliku. Ręka z otarcia została uleczona i czuł się o wiele lepiej.
Nie pamiętał kiedy stracił przytomność. Kojarzył tylko, że Draco położył jego głowę na swoich kolanach i czekał na przybycie dorosłych. Cichy głosik podśmiewał się z niego, że jakoś strasznie mu się to podobało.
Uśmiechnął się słabo i wszedł do salonu.
― Widzę, że już ci lepiej. Zjesz coś?
Już miał odpowiedzieć, że nie jest głodny, ale ponaglający wzrok taty powstrzymał go przed tym. Kiwnął tylko głową i usiadł wraz zresztą przy stole.
― Dziękuję, Draco, za pomoc nad jeziorem ― zwrócił się do Ślizgona.
― Nie ma za co. Co to było?
Harry spojrzał na Severusa, ale ten nic nie powiedział, samemu chyba też oczekując jego odpowiedzi.
― Nie jestem pewien.
― Czy to wina tego, że mało jesz?
Chłodny mars na czole Gryfona i spojrzenie na tatę wystarczająco mówiło o jego dezaprobacie.
― Przypominam ci, Harry, że Lucjusz oraz Draco pamiętają, jak wyglądałeś i zachowywałeś się tamtego roku. Połączyli fakty, zanim coś wymyśliłem.
― Poważnie to nadal trwa? Nie powinien już dawno zacząć normalnie jeść, skoro w Hogwarcie miał dostęp do posiłków? No i ma tego swojego skrzata.
― Zgredek nie żyje ― powiedział cicho Potter. ― Uratował mi życie, gdy uciekaliśmy z Malfoy Manor. Poza tym ja tu jestem, Draco.
― Draco, nie denerwuj Harry'ego. Jest osłabiony i nie panuje nad sobą.
― O, tego akurat jestem świadom. Jego magia oszalała nad jeziorem, gdy go zaskoczyłem.
Snape spojrzał na syna, ale ten tylko wzruszył ramionami i odpowiedział Draco:
― Raczej nie to miał na myśli mój tata. Chyba nie chce powtórki z gabinetu ministra w swoim własnym salonie.
― Zrobiłeś coś Kingsleyowi?! ― krzyknął zszokowany.
Harry zmarszczył czoło. Nie lubił krzyków.
― Draco, uspokój się. Jedzmy ― zaproponował Lucjusz, obserwując obu.
Potter przysunął sobie talerz z zupą i westchnął ciężko. Naprawdę nie miał na nią ochoty. Irytowało go współczujące spojrzenie Lucjusza i ponaglające Draco. Tylko Severus patrzył na niego z troską.
― Dziesięć łyżek, Harry. Dasz radę.
Wiedział, że okłamuje sam siebie, gdy na jego łyżce nie znalazł się nawet kawałek czegoś treściwszego, ale nie potrafił się przemóc. Tata jednak nic nie powiedział, gdy odsunął zaraz po dziesiątej łyżce talerz.
― Ale Weasleyowskiej kremówce nie odmówisz? ― Draco przysunął mu deser i wcisnął mu widelczyk do ręki. ― Nie bądź cykor, Potter! Dasz radę zaryzykować chociaż kęs i nie odfrunąć jako kanarek?
Byli prawie dorośli, ale ten blondyn raczej nigdy się nie zmieni. Rozbawiony tym, Harry wziął spory kawałek na widelec i, wystawiając język w stronę młodego Malfoya, zjadł cały. Nie odfrunął, ku jego autentycznej radości.
Podsunięty kielich z wodą i eliksir od Severusa już był mniej zabawny, ale Draco znów postawił na swoje.
― Toast za wolność Malfoyów! ― Wyciągnął w jego stronę swoje piwo kremowe.
Stukot szkła o szkło rozeszło się po salonie.
― Obym tego nie pożałował, Draco.
― Nie mogę pozwolić, by nasza znakomitość się nudziła.
― Pamiętasz, co mówiłem o spokoju?
― Jesteś Gryfonem. Wy żyjecie w świetle fleszy aparatów i hałasu braw.
― Opisujesz siebie czy mnie?
― Nas obu!
Przekomarzali się tak jeszcze kilka minut, nie dostrzegając porozumienia pomiędzy dorosłymi i ich słabym uśmiechom.
Zaniepokojenie pojawiło się na twarzy Snape'a dopiero, gdy wstawali od stołu. Harry zachwiał się i podparł o oparcie krzesła, blednąc. Pomału się wyprostował i uśmiechnął słabo. Usiadł zaraz potem na kanapie.
― Czarodziejskie szachy? ― zaproponował Draco udając, że nie widział tej wpadki.
― Ale ucisz je ― zgodził się słabo.
― Zostawimy was na razie samych, muszę omówić z Lucjuszem pewne szkolne sprawy. Przywrócono mu stanowisko w radzie i potrzebuję jego podpisów na kilku zwojach. Użyjcie kominka w razie kłopotów.
OOO
― Widzę, że jest naprawdę źle ― zaczął od razu Lucjusz, gdy tylko usiedli w fotelach w gabinecie dyrektorskim.
― Zaburzenia odżywiania są na niebezpiecznym poziomie, a do tego jeszcze magia Czarnego Pana, która w nim tkwi, szaleje. Myślę, że Harry sam nie do końca pojmuje, w jak złym jest stanie. Jego serce w jednej chwili potrafi przyśpieszyć, jakby przebiegł właśnie maraton, by zaraz potem uspokoić, jakby zapadł w głęboki sen. Potrafi się zdenerwować o tak błahą drobnostkę, że sam się potem sobie dziwi, że coś takiego go zdenerwowało. Dursleyowie swoim wychowaniem zniszczyli w nim tak wiele, że nie wiem czy uda mi się kiedykolwiek naprawić chociaż niewielką część.
― Może i jestem śmierciożercą pod nadzorem, ale wiedz, że zawsze ci pomogę. Nienawidzę, gdy dzieci cierpią. Czarny Pan wielokrotnie mnie za to karał, ale nawet on nie wpłynął na moje podejście pod tym względem. Mogłem walczyć z mugolem, ale tylko z dorosłym, bo zawsze miał jakąś szansę obrony. Znęcanie się nad bezbronnymi dziećmi uważam nadal za uwłaczające.
― Dziękuję, Lucjuszu. Draco potrafi podejść Harry'ego, choć zdziwił mnie sposób.
― Znają się od złej strony, to teraz czas, by poznali i tę dobrą. Młody może i jest rozpieszczony, ale uważam, że serce ma na miejscu. Może krótka wizyta w Malfoy Manor w czasie tych wakacji pomoże? Nie będzie tam dziennikarzy, kręcących się na każdym kroku i spokojnie będzie mógł odpocząć.
― Zapytam go. Nie chcę decydować za niego w pewnych aspektach, tak jak robili ci okropni mugole. Nie ma też już dziesięciu lat, jest prawie dorosły według ich prawa. W naszym mógłby już spokojnie się ożenić. Wydoroślał także przez to, co przeszedł. Cokolwiek przeżył z Dumbledorem zmieniło go bardzo mocno. Nie chce o tym mówić nawet ze mną.
Nagły błysk w kominku i krzyk Draco spowodował, że zerwali się z miejsc. Gdy wpadli do salonu z ledwością go rozpoznali. Nigdzie nie było ani jednego mebla w całości. Draco kucał przy Harrym, trzymając jego drgające ciało, gdy fale magii przemykały po salonie, rozrywając wszystko, co stało jej na drodze.
Zaklęcie Severusa otoczyło Pottera barierą, nie odgradzając go jednak od Draco. Na pierwszy rzut oka doskonale widać było, że tylko kontakt pomiędzy nimi utrzymywał go jeszcze w minimalnych ryzach. Zachłannie trzymał się jego ramienia i zagryzał wargę.
