— Jak? Jak to się stało?
Znajdowali się w małym domku - mężczyzna i kobieta stali naprzeciwko siebie, spięci i przestraszeni. Kobieta płakała. Szlochając, ocierała łzy z dużych, ciemnych oczu.
— Odwiedzaliśmy twoją matkę, a on się nudził. Chciał wyjść na zewnątrz i pobawić się, więc zgodziłam się. Nie wiem, musiał wspiąć się na górę i... i...
Jej głos się załamał. Mężczyzna potrząsnął głową, a następnie wyciągnął rękę, żeby ją objąć i przytulić do siebie.
— Przestań płakać, Gine, na litość boską.
— Musiał się o coś potknąć, a potem... o bogowie! — zaszlochała.
— Wszystko będzie dobrze.
— Nie będzie! — wykrzyknęła zrozpaczona. — Nie będzie dobrze, Bardock! Jest w śpiączce. Lekarz powiedział, że nie ma pojęcia kiedy się obudzi, ani nawet czy w ogóle się obudzi.
Mężczyzna spojrzał na łóżko w rogu pokoju. Leżał na nim mały chłopiec z zamkniętymi oczami pogrążony w czymś, co wyglądało na głęboki sen. Głowę miał owinięta grubymi bandażami z pomiędzy których wystawały ciemne, rozwichrzone włosy ułożeniem przypominające fryzurę starszego mężczyzny.
— Zabierzmy go do domu i...
— Nie możemy — przerwała mu Gine. — Lekarz ostrzegał, że przenoszenie go może być niebezpieczne.
— Cóż, nie możemy go tu zostawić.
— Mistrz Gohan powiedział, że mogę tu zostać, dopóki Kakarotto jest w takim stanie.
Bardock zawahał się. Wspomniany wcześniej mężczyzna siedział u stóp łóżka z zamkniętymi oczami, pogrążony w głębokiej medytacji. Pochylił głowę w stronę żony, zniżając głos: — Nie chcę zostawiać cię z nim samą.
— Myślę, że poradzę sobie z jednym starym człowiekiem — warknęła Gine, po czym znowu zaczęła szlochać. Kolejny strumień łez spływał po jej policzkach.
Bardock potarł twarz ze znużeniem.
— To jakiś koszmar.
— Kiedy wyjeżdżasz?
— Za dwa tygodnie.
Zapadła cisza. Oboje zdawali sobie sprawę, że nic z tym nie zrobią. Bardock miał niewielki wpływ na to kiedy opuszczał i wracał na planetę.
— Obudzi się. Wiem to.
— Bardock, nie...
— Nie, obiecuję ci to, Gine. On się obudzi.
Rozdział 1. Dom
Dziewięć lat później...
Bardock wysiadł ze statku kosmicznego na głównym lądowisku planety Vegeta, czerwonej, spalonej słońcem ojczyzny Saiyan i szeroko się uśmiechnął. Dobrze było być w domu. Po prawie ośmiu miesiącach spędzonych ze swoim oddziałem na misjach dla Kosmicznej Organizacji Handlu, w końcu mógł znów zobaczyć rodzinę.
— Hej!
Bardock odwrócił się, gdy poczuł czyjąś dłoń na swoim szerokim ramieniu. Toma, członek jego oddziału i najlepszy przyjaciel, uśmiechał się do niego.
— Pozdrów ode mnie Gine.
— Jasne. Odezwę do ciebie, gdy będę miał dość dzieciaka.
— Możesz mi go oddać — zachichotał Toma. — I tak jest lepszy od mojego bachora.
Bardock roześmiał się i dwaj przyjaciele wzbili się w niebo, każdy w kierunku swoich domów i rodzin.
Lot do Arkisbe ze strefy lądowania był długi - bite cztery godziny - choć Bardock nie leciał z maksymalną prędkością. Arkisbe było średniej wielkości miastem na północnych równinach, położonym przy rozwidleniu rzeki Maanqe, cztery mile od miejsca, w którym rozdzielała się ona na wschodnią i zachodnią odnogę. Ze względu na swoje położenie, Arkisbe było jednym z niewielu miejsc na planecie Vegeta, które nadawało się pod uprawę i dlatego też w większości otaczały je tereny rolnicze.
Było to również jedno z nielicznych miejsc poza większymi miastami, gdzie ludzie byli zintegrowani z populacją Saiyan. Saiyanie i ludzie dzielili planetę Vegeta od niepamiętnych czasów. Oba gatunki, choć od siebie różne, miały wspólnego przodka i podobną anatomię. Ludzi było prawie o połowę więcej niż Saiyan, ale to Saiyanie rządzili planetą dzięki swojej sile, która znacznie przewyższała ludzką. W wielu wioskach na równinach, pustyniach i w górach ludzie i Saiyanie mieszkali w swoim bliskim sąsiedztwie i często dzielili się zasobami żywności i wody, ale same interakcje społeczne pozostawały ograniczone. Jednak ogromne hektary pól uprawnych Arkisbe wymagały siły roboczej, której okoliczni Saiyanie nie byli w stanie sami zapewnić, więc pracowali ramię w ramię z ludźmi, sadząc i zaopatrując w pożywienie siebie i swoich sąsiadów.
Arkisbe było rodzinnym miastem Gine, żony Bardocka. Osiedlił się tam wraz z nią zaraz po ślubie, zgodnie z saiyańską tradycją. Jego rodzinne miasto, Ter-kader, znajdowało się u podnóża długiego górskiego pasma, w połowie drogi między bujnymi równinami a rozgrzaną pustynią. To właśnie w Ter-kader jego młodszy syn, Kakarotto, spadł ze zbocza góry i roztrzaskał sobie czaszkę, gdy miał zaledwie dwa lata.
Bardock westchnął głęboko, gdy jego myśli powędrowały ku synowi. Od czasu wypadku Kakarotto nie był zupełnie zdrowy. Nie chodziło tylko o to, że obudził się, nie pamiętając kim jest ani nie rozpoznając swojej rodziny, czy też o to, że był mniej rozgarnięty. Brat Bardocka lubił powtarzać, że żaden z jego synów nigdy nie zostanie naukowcem i nie mylił się. Bardockowi to nie przeszkadzało. Nie chciał, by jego synowie byli naukowcami i wcale tego od nich nie oczekiwał. Był zadowolony dopóki radzili sobie z czytaniem, pisaniem i liczeniem.
Nie, nie chodziło o to, że chłopak był mniej rozgarnięty. On był dziwny. Zawsze się uśmiechał i śmiał; bez względu na sytuację, nic go nie złościło ani nie denerwowało. Jak na Saiyanina było to coś niezmiernie rzadko spotykanego. Nawet Gine zdarzało się zdenerwować, a była najłagodniejszą Saiyanką, jaką znał Bardock.
Nie to było najgorsze. Chłopak nie wiedział, co jest, a co nie jest społecznie dopuszczalne. Konsekwentnie i otwarcie sprzeciwiał się poleceniom Bardocka. Ile by razy mężczyzna nie tłumaczył synowi, że ma obowiązek słuchać się ojca, Kakarotto po prostu robił to, co przyszło mu do tej śmiesznej, małej główki. Przyjaźnił się z ludźmi, rozmawiał ze zwierzętami, tak jakby mogły go zrozumieć i zawsze pytał wszystkich, czy są chłopcami czy dziewczynkami. A to dopiero po tym, jak Bardock zagroził, że powiesi go za ogon, jeśli jeszcze raz złapie kogoś za krocze.
Gdy zielone równiny Arkisbe pojawiły się w zasięgu wzroku, Bardock zaczął opadać w dół, lądując tuż przed swoim domem. Otworzył drzwi kluczem, który zawsze trzymał w małej kieszonce zaszytej w kombinezonie, który był częścią jego żołnierskiego munduru.
Kakarotto siedział przy dużym, niskim stole na środku pokoju, pochylony nad jakimiś papierami, z małym ołówkiem zaciśniętym w pulchnej piąstce. Tuż obok niego siedziała zmora życia Bardocka.
— Chłopcy.
— Pan Bardock! — Mały chłopiec z błyszczącą łysiną i brakującym nosem wstał i podszedł do Saiyanina, by złożyć mu niski, pełen szacunku ukłon — Miło Pana znowu widzieć. Witamy w domu.
Bardock westchnął ciężko.
— Kuririn — odpowiedział zdawkowo.
— Witaj ojcze — pomachał do niego Kakarotto, nawet nie zadając sobie trudu, by wstać.
Co może być gorsze zastanawiał się Bardock. To, że ludzki chłopiec był niemal stałym elementem jego prywatnego życia, czy to, że ten sam chłopiec przywitał się z nim z większym szacunkiem niż jego własny syn?
Kuririn nerwowo odchrząknął.
— Cóż, chyba powinienem już iść do domu — powiedział, zawracając do stołu i zbierając swoje papiery.
— Ale Kuririn! — zaprotestował Kakarotto. — Powiedziałeś, że pomożesz mi z pracą domową z matematyki.
— To nie jest odrabianie pracy domowej, Goku.
Bardock zjeżył się słysząc znienawidzony pseudonim.
— Ty tylko przepisujesz z tabliczki mnożenia. Nawet nie próbujesz rozwiązać żadnego zadania!
— Dobra, chyba masz rację — przyznał Kakarotto, gdy jego przyjaciel ruszył w stronę drzwi. — Na razie, Kuririn!
— Na razie Goku! — opowiedział ludzki chłopiec, stojąc na progu drzwi. — Do widzenia, panie Bardock — dodał, ponownie się kłaniając.
Bardock skinął w milczeniu głową i zamknął mocno drzwi, gdy chłopiec się oddalił. Następnie odwrócił się do syna.
— Cześć! — Kakarotto uśmiechnął się szeroko. — Jesteś głodny? Mamy trochę ryb. Zamierzałem zjeść je później jako przekąskę.
Bardock był w domu.
Parę słów ode mnie, czyli tłumaczki:
Postanowiłam poprzypominać sobie różne dzieła i fandomy, które cieszyły za dziecka. Jako, że świat ostatnio przeżywał żałobę po nieodżałowanym Akirze Toriyamie, zdecydowałam, że zajmę się tłumaczeniem jednego z fanfików z Drago Balla i zobaczę, co z tego wyjdzie. Order and Might to fanfik napisany przez osobę pod nickiem N17E2000. Dołączam link do oryginalnego dzieła: s/11764164/1/Order-and-Might.
Niestety autor nie daje znaku życia , żeby wyrazić zgodę na tłumaczenie ale jeśli odezwie się do mnie i powie, że takiej zgody nie wyraża, usunę tekst. Tłumaczony przeze mnie fanfik należy do alternatywnej rzeczywistości. Tutaj mówimy o naprawdę alternatywnej rzeczywistości w której główny bohater Son Goku uderza się w głowę na planecie Vegeta i staje się podobny charakterem do Goku z kanonu. Jest to na tyle ciekawe, że wychowuje się wśród Saiyan. Planeta Vegeta oczywiście nadal istnieje, ale różni się od planety, którą znamy z oryginału. Zresztą różnic i zmian można tu dostrzec naprawdę sporo.
Moim zdaniem światotwórstwo to jeden z lepszych elementów tego fanfika. Autor dobrze poradził sobie z reinterpretacją kanonu i przedstawieniem go w nieco inny sposób. Czytając tą historię odkryjecie, że jest to znajomy, a zarazem bardzo różny świat z Dragon Balla. będę wdzięczna za wszelkie komentarze. Przypuszczam, że i autorowi byłoby miło, gdybyście pozostawili przy jego pracy (jeśli wam się podoba) komentarz.
