— Idę trochę odpocząć — Bardock skierował się do kuchni. Chwycił dzbanek z wodą i wypił do dna. Potem wrócił do głównego pokoju w którym siedział jego syn.

— Jest tu twój brat?

Kakarotto potrząsnął głową.

— Raditza od dawna nie ma. Ale — powiedział chłopiec, a jego twarz nagle rozjaśnił uśmiech — wiem, kiedy wróci!

Bardock przyglądał się, jak jego miniaturka zeskakuje z krzesła i biegnie do sąsiedniego pokoju, który służył jako wspólna sypialnia dla niego i jego starszego brata. Kilka sekund później był z powrotem, trzymając coś, co przypominało podkładkę do pisania.

— Zobacz! — Kakarotto dumnie wymachiwał nią przed ojcem, stając na palcach i próbując zmniejszyć dzielącą ich odległość. Ledwo sięgał Bardockowi do kolan.

Bardock pochylił się, żeby wziąć od niego przedmiot. Zaczął ostrożnie przerzucać kolejne strony.

— To kalendarz — powiedział.

— Tak! Launch pomogła mi go zrobić. Spójrz. — Kakarotto podleciał do ramienia ojca, wskazując na interesujące miejsca. — Pokazała mi, jak mogę zaznaczyć dzień twojego wyjazdu, a potem liczyć dni do powrotu. Czy to nie fajne?!

— Zdawało mi się, że mówiłem, żebyś trzymał się z dala od tej dziewczyny Launch — odparł zirytowany Bardock, oddając synowi obrazoburczy kalendarz.

— Lubię Launch — oznajmił rzeczowo Kakarotto.

— To psychopatka.

Launch była jednym z niewielu ludzi w Arkisbe o naprawdę złej reputacji. Przez większość czasu pozostawała dość łagodną młodą kobietą, ale od czasu do czasu dostawała ataku szału podczas którego traciła cały zdrowy rozsądek i kontrolę, atakując wszystkich i wszystko w zasięgu wzroku. Były to nieprzewidywalne sytuacje, choć Kakarotto najwyraźniej widział to zupełnie inaczej.

— Jest w porządku, o ile nie kicha. Potrafi być naprawdę miła.

Bardock potrząsnął głową: — Któregoś dnia, ani się obejrzysz, jak skręci ci kark.

To stwierdzenie nie zrobiło większego wrażenia na jedenastolatku, który tylko nonszalancko wzruszył ramionami:— Stajesz się marudny. Powinieneś teraz odpocząć.

Bardock zacisnął zęby. W każdy inny dzień trzepnąłby syna po głowie, ale tak się składało, że był zmęczony długą podróżą do domu. Ograniczył się więc do chrząknięcia w odpowiedzi, po czym poszedł do pokoju, który dzielił z żoną. Rozebrał się i położył na brzuchu na łóżku.

— Śpij dobrze! — zawołał Kakarotto z drugiego pokoju.

— Tak, tak.


Bardock obudził się, czując miękki policzek wtulający się w jego szyję i ciepły oddech ogrzewający mu skórę. Otworzył jedno oko i zobaczył swoją żonę, która przykucnęła obok niego i delikatnie uśmiechała.

— Witaj z powrotem — przywitał go jej miękki głos.

Bardock szybko się podniósł i obrócił, wilczo się do niej uśmiechając w ciemnym pokoju. Gine roześmiała się. Ten dźwięk brzmiał jak muzyka w jego uszach. Pochylił się, by złożyć na jej ustach długi, głęboki pocałunek. Kiedy oderwali się od siebie, powiedziała: — Teraz nie możemy się tym zajmować.

— O tak, możemy — mruknął Bardock do jej ucha.

Gine potrząsnęła głową: — Kakarotto jest bardzo głodny i czeka, aż przyjdziemy na kolację.

Z głośnym warknięciem Bardock wstał i odsunął od żony.

— Szlag by trafił tego bachora!

Jak na zawołanie, Kakarotto wszedł do pokoju, trzymając za brzuch i wyglądając absolutnie żałośnie.

— Zgłodniałem — jęknął. — Pospieszcie się, proszę!

Marudząc Bardock wstał z łóżka, a jego żona podniosła się chwilę później.

— Załóż spodnie — poleciła, przechodząc obok niego i uśmiechając się chytrze. Następnie schyliła się, podniosła synka i wyniosła go z pokoju.


Parę minut później Bardock wyszedł w luźnych szarych spodniach sięgających mu do połowy łydki i zastał swoją żonę oraz syna jedzących przy stole, przy którym jeszcze kilka godzin temu Kakarotto się uczył. Teraz nie było na nim żadnych kartek. Zamiast tego, stół był zastawiony kilkoma dużymi półmiskami z jedzeniem spożywanym przez rodzinę.

Głowa rodziny usiadła z skrzyżowanymi nogami na podłodze obok żony, chwyciła bochenek chleba i wgryza w niego, jedząc w przyjemnej ciszy, dopóki nie zaspokoiła pierwszego głodu. Następnie Bardock zwrócił się do żony:

— Czy wydarzyło się coś ciekawego, gdy mnie nie było? — zapytał, z ustami pełnymi chleba i pasty z fasoli.

— Hmm. — Gine przeżuwała uważnie jedzenie, zastanawiając się nad pytaniem. — Raditz był w domu jakieś trzy miesiące temu. Został na dwa tygodnie. Było miło. — Westchnęła na myśl o starszym synu. — Upłynie trochę czasu, zanim wróci.

Bardock szturchnął ją łokciem.

— Zostaję na sześć tygodni — uśmiechnął się.

Oczy Gine rozszerzyły się z niedowierzania: — Naprawdę?!

Bardock skinął głową. To były zdecydowanie najdłuższe wakacje, jakie miał od co najmniej dwóch lat.

— To wspaniale! — wykrzyknęła Gine. — Nadal tu będziesz, gdy Raditz wróci do domu! Nie mogę uwierzyć, że w końcu będę miała wszystkich moich chłopców razem!

— Czy to znaczy, że mam przestać chodzić do Żółwiego Pustelnika? — wtrącił się Kakarotto.

Rodzice odwrócili się i spojrzeli na niego.

— Cóż — powiedziała Gine, przybierając niewinny wyraz twarzy. — Byłoby da ciebie lepiej, gdybyś trenował z ojcem niż z Żółwim Pustelnikiem. Twój ojciec to przecież najsilniejszy wojownik w całym wschodnim regionie. Chcesz być kiedyś tak duży i silny jak on, prawda?

— Tak... — przyznał Kakarotto, jednak na jego dziecięcej twarzyczce nadal malowała się troska. — Ale jeśli nie pójdę do Żółwiego Pustelnika nie zobaczę się z Kuririnem.

— I dobrze... auć! — Bardock obejrzał się i spostrzegł, że żona rzuca mu nieprzyjemne spojrzenie, po tym jak mocno go uszczypnęła.

— Jestem pewna, że spotkasz się z Kuririnem w mieście — powiedziała uspokajająco Gine. — Zawsze może nas też odwiedzić. A jeśli będziesz słuchał się ojca, wybierzemy się z wizytą. Co ty na to?

Bardock wbił wzrok w stojące przed nim jedzenie. Nie był w nastroju do kłótni odnośnie wątpliwych wyborów syna i jego irytujących przyjaciół. I tak nie miałoby to sensu. Już dawno przegrał wojnę o Kuririna.

Po tym jak Kakarotto obudził się ze śpiączki i wrócił do domu, stało się oczywiste, że nie był jak inne saiyańskie dzieci w jego wieku. Pozostałe dzieci walczyły ze sobą zębami i paznokciami. Drapały się i gryzły traktując to jako rodzaj treningu przed życiem dorosłych wojowników. Jednak Kakarotto trzymał się z boku, obserwując ich z zaciekawionym, ale pełnym niezrozumienia wyrazem twarzy. Jeśli któreś dziecko zbliżyło się do niego, odpychał je, ale to wszystko na co było go stać.

Później, gdy trochę podrósł i nauczył podstaw walki od ojca i brata, stał się samozwańczym obrońcą wszystkich słabeuszy z okolicy. A także opiekunem bezpańskich zwierząt ku przerażeniu Bardocka. Za każdym razem, gdy wracał do domu, znajdował w nim: a to małego dinozaura, a to niewielkiego ptaszka, zaś pewnego razu zauważył siedzącego w kącie i karmionego przez swojego młodszego syna resztkami z posiłku dość dużego ssaka, który jak sądził, był jakimś rodzajem gryzonia.

Potem poznał Kuririna. To była ta sama historia co zwykle. Dwóch saiyańskich chłopców rzuciło się na wówczas sześcioletnie ludzkie dziecko. Kakarotto natychmiast stanął w jego obronie, odpychając dwóch napastników i próbując z nimi walczyć. Ci byli jednak więksi i skończyło się na tym, że Kakarotto dostał lanie zamiast Kuririna.

— Wszystko w porządku? — zapytał Kuririn, gdy chłopcy znudzili się i odeszli. Pomógł Kakarotto wstać i otrzepać ubranie oraz włosy z brudu.

— Tak, nic mi nie jest — uśmiechnął się Kakarotto. — Ci chłopcy byli naprawdę wstrętni.

— Tak, byli — westchnął Kuririn. Chwilę potem dostrzegł ogon machający się radośnie za jego nowym znajomym — Hej, ty też jesteś Saiyaninem!

— Acha. A ty jesteś człowiekiem, prawda?

Kuririn skinął głową.

— Cóż, ci chłopcy nie powinni być dla ciebie niemili tylko dlatego, że jesteś człowiekiem.

— Och.

To było coś nowego dla Kuririna.

— Chcesz się ze mną pobawić? — zaproponował Kakarotto.

Kuririn spojrzał na niego z niedowierzaniem. Saiyańskie dzieci nie bawiły się z tymi ludzkimi. Same ich pomysły na zabawę były znacznie brutalniejsze niż ludzkie dziecko byłoby w stanie znieść. Nagle Kakarotto pochylił się w jego stronę, a Kuririn instynktownie się cofnął.

— Gdzie masz nos? — spytał Kakarotto, nie przejmując się widocznym dyskomfortem chłopca. — Zniknął! Rany, nie mogę uwierzyć, że nie masz nosa!

Ten komentarz wyrwał Kuririna z oszołomienia. Wzdrygnął się i popchnął swojego nowego przyjaciela.

— Tak, ale przynajmniej moje włosy nie wyglądają tak, jakby w nie piorun trzasnął — odgryzł się.

— Ty przecież nawet nie masz włosów! — zaśmiał się Kakarotto.

Zanim Bardock wrócił z kolejnej misji, chłopcy stali się nierozłączni, do tego stopnia, że Gine zapraszała Kuririna na rodzinne posiłki. Rodzice Kuririna zmarli, gdy był jeszcze niemowlakiem, co okazało się idealną historyjką do zjednania sobie jego żony i jej łagodnego serca.

— Nie możemy bez przerwy gościć u siebie człowieka — skomentował Bardock. — Co o nas powiedzą? Że przygarnęliśmy jakieś ludzkie dziecko? Wystarczy, że Kakarotto cały czas się z nim bawi!

— Ten chłopiec stracił matkę, Bardock — powiedziała Gine. — Jak możesz być tak okrutny?

Wraz z Kuririnem pojawiła się reszta jego rodziny: szalona siostra Launch, która co chwila zmieniała pracę w mieście, oraz wiekowy wujek Żółwi Pustelnik, będący starym mistrzem sztuk walki, który przeszedł w stan spoczynku i zamieszkał na wyspie położonej na północy, na długo przed narodzinami Kuririna.

To właśnie Żółwi Pustelnik, po tym jak Kakarotto skończył dziewięć lat i zaczął wykazywać coraz większy potencjał w sile i umiejętnościach bojowych, zaproponował obu chłopcom naukę sztuk walki. Miał na tyle zdrowego rozsądku, żeby złożyć swoją propozycję pod nieobecność Bardocka i Raditza. Trenowanie Saiyanina przez człowieka było czymś niespotykanym i żaden z nich by się na to nie zgodził. Jednak Gine, która przez długie miesiące pozostawała samotną matką, skorzystała z okazji, aby zająć swojego rozbrykanego synka czymś, co mogło mu się przydać w przyszłości. Bardock praktycznie wpadł w furię, gdy wrócił i dowiedział się, że jego syn - jego syn! - był szkolony przez człowieka tak postarzałego przez czas, że jego twarz przypominała mapę topograficzną. Było wiele kłótni, krzyków i ku wielkiemu rozczarowaniu Bardocka, śmiechu ze strony Kakarotta, zanim zawarto tymczasowe porozumienie. Kakarotto mógł spędzać czas z Żółwim Pustelnikiem i Kuririnem, dopóki Bardocka i Raditza nie było w domu. Gdy któryś z nich wracał, przejmował trening chłopca i szkolił go w bardziej saiyański sposób.

— Działo się coś jeszcze? — zapytał Bardock. Miał dość Kuririna jak na jeden dzień.

— Turi urodziła dziecko — powiedziała Gine. — I... Och! To jest interesujące. W mieście pojawiło się kilka nowych osób.

Bardock odwrócił się do niej, unosząc brwi. To rzeczywiście była ważna nowina. Arkisbe zaliczało się do dużych miast, ale nie aż tak dużych, by codziennie przybywali do niego nowi mieszkańcy.

— To ludzie — ciągnęła Gine, a Bardock natychmiast wrócił do jedzenia. — Młody mężczyzna i jego dwójka młodszego rodzeństwa. To wysoki facet, silny, bardzo przystojny — dodała przekornie, co spotkało się z niezadowolonym spojrzeniem jej męża. W odpowiedzi zatrzepotała do niego kokieteryjnie rzęsami.

— Podobno jego rodzeństwo to bliźnięta.

— Bliźnięta?

Możliwość wydania na świat podczas porodu dwójki dzieci była wyjątkową cechą ludzi, a zarazem zdolnością, która nieodmiennie fascynowała Saiyan.

— Tak słyszałam. Tyle, że to chłopiec i dziewczynka, a ja zawsze myślałam, że bliźnięta muszą być tej samej płci.

— Tak, też tak mi się wydaje. — Zamilkł, by wziąć kolejny kęs chleba i mięsa, po czym zapytał — A jak tam dziecko Turi?

— Tym razem to chłopiec. Bez ogona.

Bardock mruknął coś pogardliwie.

— Przynajmniej jest o wiele silniejszy niż dziewczynka. A do tego bardzo słodki.

— Popatrz — powiedział Bardock, spoglądając wymownie na syna. — Tak się właśnie kończy zadawanie z ludźmi.

— Hę? — Kakarotto uniósł wzrok znad jedzenia. Jego twarz była ubrudzona pastą z fasoli i ostrym sosem, w którym maczał mięso. Najwyraźniej nie usłyszał ani słowa z dalszej rozmowy rodziców, po tym jak temat zszedł z Kuririna i Żółwiego Pustelnika.


Później tej nocy - znacznie później, gdy Kakarotto spał już w swoim łóżku, a Bardock i Gine z pasją złączyli się ze sobą - mąż i żona leżeli razem w zaciszu swojego pokoju, spleceni razem na starym, nieco wyboistym materacu, a ich serca biły w zgodnym rytmie.

Gine podparła się na łokciach i przysunęła ogon do twarzy męża, aby go nim połaskotać. Bardock właśnie zasypiał, jednak uniósł opadające powieki i skupił wzrok na żonie.

— Posłuchaj — powiedziała, przysuwając się do niego. — Teraz, gdy będziesz przez dłuższy czas w domu, naprawdę chcę, żebyś postarał się z Kakarottem.

Bardock jęknął: — Staram się...

— Źle się za to zabrałeś. Traktujesz go tak samo jak Raditza, a to nie przynosi żadnych rezultatów. Kakarotto nie jest taki jak Raditz, choć bardzo byś tego chciał. Potrzebuje innego podejścia. Musisz być wobec niego bardziej cierpliwy i wyrozumiały.

Bardock usiadł i skrzywił się.

— Nie zamierzam zmieniać swojego zachowania z powodu dziecka. To niedorzeczne! To on ma dostosować się do nas, a nie na odwrót.

— Mógłbyś przynajmniej spróbować! — zaprotestowała Gine. — Może gdybyś chociaż spróbował się do niego zbliżyć, cieszyłby się na twój powrót do domu, zamiast płakać, że nie zobaczy już Żółwiego Pustelnika.

— Rozwiązałabyś ten problem, nie pozwalając mu w ogóle chodzić do Żółwiego Pustelnika.

— A jak niby mam to zrobić, Bardock? — Gine również usiadła i spojrzała na męża. — Cały dzień jestem w pracy. Nie ma nikogo, kto by go przypilnował i powstrzymał przed robieniem tego, co mu się podoba i chodzeniem tam, gdzie mu się podoba.

— A jednak go do tego zachęcasz — odparł Bardock. — Pozwalasz temu Kuririnowi przychodzić do niego, kiedy tylko zechce. Nigdy mu nic nie mówisz, kiedy włóczą się gdzieś razem. Nigdy go nie karzesz...

— To co mam robić?! — słowa Gine rozbrzmiewały coraz głośniej. — Ktoś musi go trenować i uczyć, a bogowie wiedzą, że ciebie nie ma w pobliżu, by się tym zająć...

— To nie moja wina!

— Wiem, wiem. — Gine zmusiła się do ściszenia głosu i objęła ramieniem męża. — Wiem, że gdybyś mógł, byłbyś tu przez cały czas. Jednak prawda jest taka, że nie możesz, więc musimy znaleźć inne rozwiązanie.

— Jest wiele innych rozwiązań, które nie wymagają angażowania ludzi — powiedział Bardock. — Mógłby chodzić do miejscowej szkoły, z saiyańskimi dziećmi, saiyańskimi nauczycielami...

— Proszę cię, to nie jest szkoła — odpowiedziała mu Gine, machając lekceważąco ręką. — To dwie starsze panie z ponad czterdziestką dzieciaków biegających dookoła jak szalone. Sam wiesz, jaki jest Kakarotto. Jeśli nie będziesz go pilnował, to gdzieś pójdzie i zajmie swoimi sprawami. Potrzebuje uwagi, kogoś, kto się nim zaopiekuje i wytłumaczy mu wszystko w zrozumiały dla niego sposób. To właśnie robi Żółwi Pustelnik.

Bardock westchnął ciężko. Nie to chciał od niej usłyszeć.

— Posłuchaj, wiem, że to nie jest idealne rozwiązanie — powiedziała Gine, wyczuwając jego napięcie. — Żałuję, że nie ma żadnego saiyańskiego nauczyciela, do którego moglibyśmy go wysłać, ale... — Pochyliła się, obejmując go i przyciskając nos do jego policzka — Jesteś tutaj ty. Jego ojciec. Możesz mu zaoferować o wiele więcej niż ten starzec. Kiedy to zrozumie, zacznie cię ubóstwiać, gwarantuję ci to.

Bardock delikatnie popchnął żonę z powrotem na łóżko i oparł głowę o jej ramię, tak aby mogła go pogłaskać po włosach.

— Bądź dla niego trochę łagodniejszy — szepnęła Gine. — Cierpliwszy. Szybko się uczy, musisz tylko zdobyć jego zainteresowanie, to wszystko.

— Zaczynam myśleć, że wolisz go bardziej niż mnie — mruknął Bardock przy jej piersiach.

— Och, daj spokój. Przy moim małym Raditzcie obaj schodzicie na dalszy plan — roześmiała się Gine.