Raditz wkroczył na stację kosmiczną wraz ze swoim oddziałem, którego pancerze były poobijane, a włosy ubrudzone błotem i krwią. Niemniej jednak, udało im się ukończyć misję bez odniesienia poważnych obrażeń, co samo w sobie było wielkim sukcesem.

— Umieram z głodu — powiedziała idąca obok niego kobieta. — Miejmy nadzieję, że mają dziś coś porządnego w mesie.

— Raczej nie, przynajmniej nie dla nas — prychnął Raditz.

Skierowali się do pomieszczeń przeznaczonych dla wojowników niższej klasy na stacji Kosmicznej Organizacji Handlu, gdzie mogli wziąć prysznic i przespać się przed kolejnym zadaniem.

— Biorę dolną pryczę! — zawołał jeden z członków oddziału, padając ciężko na cienki materac.

— W porządku, chłopaki — zaczął ich dowódca. Cabe miał około stu siedemdziesięciu dwóch centymetrów, co było przeciętnym wzrostem jak na Saiyanina i skończył czterdziestkę. Raditz należał do jego oddziału od dziesięciu lat i w tym czasie bardzo się zmienił. Chudy szesnastolatek o twarzy dziecka stał się muskularnym mężczyzną o szerokich ramionach i twardym wyrazie twarzy. — Macie trzy godziny na odpoczynek, zanim udamy się do mesy i otrzymamy szczegóły następnej misji. Idę pod prysznic — wskazał kciukiem na pobliskie drzwi prowadzące do łazienki. — Możecie zagrać w papier - kamień - nożyce, żeby ustalić, kto pójdzie następny.

W momencie, gdy odwracał się, by wyjść, drzwi gwałtownie się otworzyły, uderzając mocno o ścianę.

— Generał Nappa! — Oczy Cabe'a rozszerzyły się z szoku na widok tej niespodziewanej wizyty. Szybko złożył generałowi niski ukłon, po czym stanął na baczność. Pozostali członkowie drużyny, w tym Raditz, uklękli na jedno kolano.

— Spocznijcie, dzieciaki.

Generał Nappa był bliskim powiernikiem króla i podobno najsilniejszym Saiyaninem zaraz po królu i jego następcy. Miał już ponad siedemdziesiąt lat, ale jego saiyańskie geny sprawiały, że wciąż był w pełni sił. Pomimo swojego statusu i siły, poza polem bitwy był dość przyjaznym, wesołym człowiekiem, chociaż gdybyś ktoś go zdradził, nie zawahałby się skręcić mu karku. O ile było wiadomo, nigdy nie odwiedzał kwater wojowników niskiej klasy.

— Szukam chłopca Bardocka — powiedział Nappa klepiąc Cabe'a serdecznie po plecach.

Raditz poczuł, że się rumieni. Nie pierwszy raz nazwano go "chłopcem Bardocka" zamiast jego prawdziwym imieniem. Taka była cena bycia spokrewnionym z kimś, kto uchodził za żywą legendę wśród Saiyan trzeciej klasy. Nie przypuszczał, że ktoś taki jak Nappa znał jego ojca z imienia.

— Raditz? — powiedział Cabe, wskazując go gestem.

Raditz ostrożnie spojrzał w górę.

Nappa skinął na niego szeroką, zrogowaciałą dłonią: — Pójdziesz ze mną, chłopcze.

Raditz powoli wstał, zbliżając się do generała z pewnym niepokojem. Czego ktoś taki jak Nappa mógłby od niego chcieć?

Nappa odwrócił się na pięcie i wyszedł tak nagle i szybko, jak wszedł. Raditz podążył za nim oglądając się na Cabe'a. Rozpaczliwie unosił brwi błagając w milczeniu dowódcę, by ten go uratował. Cabe mógł tylko wzruszyć ramionami i wymruczeć ciche "przepraszam" do swojego młodego podopiecznego.

— Wiesz — powiedział Nappa, prowadząc Raditza korytarzem i mijając pokoje żołnierzy niższej rangi — twój ojciec został najmłodszym Saiyaninem, który kiedykolwiek dowodził własnym oddziałem.

— Tak, wiem — odpowiedział Raditz. Szedł kilka kroków za Nappą z szacunku dla starszego mężczyzny. — Jeśli mogę być szczery, jestem zaskoczony, że słyszałeś o moim ojcu.

— W moim interesie jest słyszeć takie rzeczy — odrzekł generał. — Wiesz, kto był posiadaczem tego tytułu przed twoim ojcem?

— Kto?

Nappa obejrzał się na młodego mężczyznę i wskazał na siebie kciukiem.

— Patrzysz na niego, dzieciaku. Oczywiście to było dawno temu i minęło trochę czasu, odkąd miałem własny oddział — powiedział, odwracając się ponownie z widoczną satysfakcją kogoś, kto mógł przekazać pałeczkę następnemu pokoleniu. — Właściwie to twój ojciec polecił cię do tej roboty.

Raditz był bardziej zdezorientowany niż zwykle. Jego ojciec naprawdę zarekomendował go generałowi Nappie? Jego ojciec znał generała Nappę?

— Co to dokładnie za robota?

— Wszystko w swoim czasie, dzieciaku.

Obaj skręcili w nieznany korytarz w którym mieściły się większe, ładniejsze kwatery. Nappa zatrzymał się przed drzwiami i zapukał.

— Wejść — dobiegł władczy głos ze środka.

Nappa otworzył drzwi znacznie wolniej i delikatniej niż w przypadku kwatery Raditza, po czym przeszedł na środek pomieszczenia i stanął na baczność.

— Wasza wysokość.

Raditz wszedł za nim oniemiały. To był pokój księcia Vegety.

Książę Vegeta. Pierworodny syn króla Saiyan i następca tronu. Raditz wiedział oczywiście, że książę był w armii Freezera, odbywając "specjalny trening" u galaktycznego władcy, cokolwiek to oznaczało. Ale Raditz nie wyobrażał sobie, że znajdzie się w tym samym pomieszczeniu, co książę ani że kiedykolwiek zostanie wezwany przed jego oblicze. Był tylko żołnierzem niskiej rangi, Saiyaninem trzeciej klasy i choć był dobrym wojownikiem, nie osiągnął jeszcze niczego szczególnego. Takich jak on było tysiące. Dlaczego akurat on tu był?

Książę Vegeta odwrócił się w jego stronę, naciągając zbroję przez głowę i lustrując młodzieńca wzrokiem. Raditz otrząsnął się w samą porę, by uklęknąć za Nappą. Marszcząc lekko brwi, Vegeta założył scouter - urządzenie, które pozwalało żołnierzom na komunikację i wzajemne ocenianie swoich poziomów mocy - i skierował je na Raditza. Urządzenie natychmiast piknęło, a Vegeta prychnął rozczarowany tym, co zobaczył.

— Jego poziom mocy wynosi tysiąc— powiedział Vegeta do Nappy. — To miałoby mi zaimponować?

— Cóż, książę, to całkiem nieźle jak na trzecią klasę — zauważył Nappa. — Nie możesz go porównywać do siebie.

— Oczywiście, że nie.

— Jestem pewien, że doskonale poradzi sobie z tym zadaniem. Jest bardzo polecany i wierzę, że ma w sobie duży potencjał.

— Po tym, co mi opowiadałeś o jego ojcu, spodziewałem się czegoś więcej. To jednak nie ma znaczenia — stwierdził Vegeta, machając niedbale ręką. — Nic mnie to nie obchodzi.

— Więc uważasz, że nada się? — zapytał Nappa.

— Tak. Niech będzie - odpowiedział Vegeta, wyraźnie zirytowany rozmową. — Ile on ma lat?

— Ile masz lat? — Nappa zwrócił się do Raditza.

— Dwadzieścia sześć — odparł Raditz, starając się ukryć poirytowanie spowodowane całkowitym lekceważeniem go przez księcia. Tysiąc było bardzo dobrym wynikiem jak na Saiyanina trzeciej klasy z jego doświadczeniem i szczerze mówiąc, gdyby teraz chciał być rugany, poszedłby spędzać czas z ojcem i wujkiem.

— Ma dwadzieścia sześć lat, książę — powtórzył Nappa.

— Tak, tak. W porządku.

— No dobrze Raditz. Widzisz, to, czym się zajmujemy, to...

— Zaczekaj! — Vegeta nagle przerwał generałowi, a jego obojętność zniknęła. — Nic mu jeszcze nie mów. Musimy to przedyskutować i szczerze powiedziawszy, wolałbym przekazać mu te informacje w domu. — Zamilkł na chwilę, po czym wciąż zwracając się do Nappy, zapytał - Kiedy będzie na naszej planecie?

Nappa spojrzał wyczekująco na Raditza.

— Za trzy tygodnie — odpowiedział Raditz.

— Za trzy tygodnie — powtórzył Nappa.

— Dobrze — powiedział książę. Podszedł do szafki nocnej stojącej w rogu pokoju i wyjął coś z szuflady. Następnie zbliżył się do klęczącego Raditza i wyciągnął zaciśniętą dłoń w rękawicy. Kiedy ją otworzył, ukazało się na niej coś, co przypominało małą monetę. Raditz spojrzał pytająco na Nappę. Starszy mężczyzna skinął głową, a Raditz z wahaniem wziął przedmiot z dłoni księcia.

— Ta moneta — wyjaśnił Nappa — nosi insygnia domu królewskiego po jednej stronie i pieczęć księcia po drugiej. Jeśli przyniesiesz ją do pałacu, wpuszczą cię do środka. Ale musisz mieć ją przy sobie, więc nie zgub, dobrze?

— Chcecie, żebym przyszedł do pałacu? — zdumiał się Raditz.

— To najlepsze miejsce, żeby to omówić — Nappa wzruszył ramionami.

— Może przyjść do pałacu dwudziestego czwartego — Vegeta właśnie zakładał czerwoną pelerynę na swoją zbroję i odwrócił się, żeby rzucić Nappie ostre spojrzenie, które wyraźnie coś zasygnalizowało generałowi.

— Możesz odejść — oznajmił Raditzowi Nappa.

Zdezorientowany młodzian powoli wstał i skierował się do drzwi.

— Eee...

— Idź korytarzem, skręć w lewo i dalej prosto — podpowiedział Nappa.

— Tak, dziękuję.

— Nie zgub tej monety! — zawołał za nim Nappa.

I tak Raditz ponownie znalazł się na nieznanym korytarzu, z monetą zaciśniętą w pięści i złym przeczuciem rodzącym się w umyśle.

O co tu, do diaska, chodziło?


Gdy Raditz odszedł, Nappa zwrócił całą swoją uwagę na księcia i swojego królewskiego podopiecznego. Był osobistym opiekunem księcia Vegety, odkąd chłopiec w wieku ośmiu lat został wysłany na trening pod okiem Lorda Freezera, przywódcy Kosmicznej Organizacji Handlu i władcy galaktyki. Książę Vegeta miał teraz dwadzieścia cztery lata i Nappa lubił myśleć, że zna go jak własną kieszeń i potrafi odczytywać jego nastroje.

Nie było to trudne, ponieważ jego najczęstszym nastrojem było wkurzenie.

Tak jak można było się spodziewać, książę zmarszczył brwi, a na jego skroni niebezpiecznie pulsowała żyła.

— To niedorzeczne, Nappa.

— Uspokój się, książę. Nie chcesz iść na spotkanie z Freezerem tak wyraźnie zdenerwowany.

— To obraza! — kipiał ze złości młody mężczyzna. — Sugerowanie, że nie jesteśmy wystarczająco dobrzy...

— Nie pozwól, żeby zobaczył, że poczułeś się urażony — poradził mu Nappa. — Nie daj mu poznać, że może zaleźć ci w ten sposób za skórę.

Vegeta wziął kilka głębszych oddechów, próbując się uspokoić. Westchnął, odpuszczając sobie kolejne próby. Powiewając z tyłu peleryną pomaszerował w stronę drzwi.

— Chodź Nappa. Nie chcemy się spóźnić na spotkanie z Lordem Freezerem.


— Książę Vegeta.

— Książę Zarbon — Vegeta zwrócił się do mężczyzny siedzącego przed nim ze skrzyżowanymi nogami na luksusowej kanapie.

Zarbon był w podobnej sytuacji co Vegeta. Jako drugi w kolejce do tronu na swojej planecie Lacercie również został wysłany przez rodzinę królewską na specjalny trening pod okiem Lorda Freezera. Teraz, po skończeniu czterdziestki, Zarbon stał się jednym z najsilniejszych żołnierzy w armii Freezera, tym samym znacznie przewyższając samego księcia Vegetę. Ze swoją bladozieloną skórą i długimi, splecionymi w warkocz włosami, książę Lacertan emanował próżnością, niesłychanym wdziękiem i pewnością siebie.

Siedząc obok niego na kanapie w oczekiwaniu na wezwanie przed oblicze Freezera, Vegeta nie mógł powstrzymać ukłucia zazdrości, które pojawiało się zawsze, gdy spotykał na swojej drodze Zarbona. Kiedy po raz pierwszy przybył na statek jako dziecko to Zarbonowi polecono udzielenie mu instrukcji, a starszy książę nigdy nie przestał podkreślać, jak nieokrzesany był Vegeta w porównaniu z nim samym.

— Łatwiej uwierzyć, że jesteś ochroniarzem księcia niż samym księciem — zwykle kpił sobie z niego Zarbon.

Na szczęście nie pozostawiono ich samych na długo. Wkrótce po przybyciu, Vegeta i Nappa zostali wezwani do kwatery Freezera.

W prywatnej kwaterze arkoniańskiego władcy znajdował się długi stół jadalny zastawiony przysmakami z całej galaktyki. Sam Freezer siedział u jego szczytu z kieliszek wina w dłoni i uśmiechem zadowolenia na twarzy.

Freezer przejawiał dziwną fascynację królewskimi rodami. Przejął władzę w galaktyce od swojego ojca, króla Colda. Tak właściwie sam mógł uchodzić za pełnoprawnego księcia. Czerpał jednak perwersyjną przyjemność z podporządkowywania sobie synów i córek swoich najsilniejszych sojuszników. Vegeta i Zarbon byli tylko dwójką z jego królewskich podwładnych. Przed nimi byli inni a po nich z pewnością pojawią się kolejni.

Co tydzień Freezer urządzał wykwintne kolacje dla swoich najważniejszych wojowników. Po lewej stronie Freezera zasiadał Dodoria - jego prawa ręka. Dodoria był ogromnym, różowym stworzeniem z kolcami wystającymi z głowy i ramion. Przypominał skałę i był równie głupi, ale pozostawał niezachwianie wierny Freezerowi. Był też silnym wojownikiem. Obok niego wraz ze swoimi podwładnymi siedział kapitan Ginyu, dowódca najbardziej elitarnego oddziału żołnierzy Freezera, znanego jako Oddział Specjalny Ginyu.

Zarbon i Vegeta, jako książęta, wraz z Nappą, pełniącym rolę królewskiego strażnika, mieli przywilej siadania po prawej stronie Freezera. Przynajmniej tak było, ale dziś na zwykle zajmowanych przez nich krzesłach siedziała dwójka nieznajomych.

— Ach, Vegeta, Zarbon. Pozwólcie, że przedstawię wam naszych nowych sojuszników — powiedział z uśmiechem Freezer. Ten uśmiech sprawił, że Vegecie zrobiło się niedobrze - nic co cieszyło Arkonianina nie zapowiadało niczego dobrego.

— To jest księżniczka Amara z planety Hotsu — kontynuował Freezer, wskazując na małą dziewczynkę siedzącą na miejscu, które zwykle przypadało Zarbonowi. Księżniczka wyglądała na nie więcej niż dziesięć lat. Miała gęste włosy w głębokim odcieniu morskiego błękitu splecione w ciężkie warkocze, skórę o kolorze mokrego piasku i duże, złote oczy. Vegeta poczuł przypływ współczucia. Była ładną dziewczynką i najwyraźniej została przekazana Freezerowi w ramach zawartej przez niego umowy. W jej oczach można było dostrzec niepokój.

— A to — mówił dalej Freezer — jej opiekunka, Tonsa.

Tonsa prezentowała się znacznie bardziej imponująco niż mała księżniczka. Siedząca obok swojej młodej podopiecznej kobieta była wysoka i dumna. Miała ciemną twarz i zielone oczy o intensywnym spojrzeniu, które skupiła na znajdującej się naprzeciwko ścianie. Jej zielono-czarne włosy były wysoko upięte na głowie.

Vegeta, Nappa i Zarbon skłonili się nisko, witając obie, następnie zajęli swoje miejsca.

— Właśnie mówiłem małej księżniczce, że nie powinna się wstydzić tego, że ma ze sobą opiekuna na statku. W końcu nasz drogi książę Vegeta, który jest potężnym saiyańskim wojownikiem nie rusza się na krok bez swojego Nappy — powiedział kpiąco Freezer, a jego spojrzenie napotkało wzrok Vegety po drugiej stronie stołu.

Książę spłonił się na ten komentarz. Dostrzegł, jak członkowie oddziału Ginyu wymieniają między sobą drwiące uśmieszki.

— To dla mnie zaszczyt i przywilej służyć księciu, gdziekolwiek by się udał — rzekł z typowym dla siebie poczuciem obowiązku Nappa.

— W rzeczy samej — Freezer ponownie skierował uwagę na księżniczkę u swego boku. — Oczywiście Hotsusowie nie szkolą członków swojej rodziny królewskiej tak solidnie jak wy, Saiyanie, ale to się zmieni teraz, gdy księżniczka Amara zaszczyciła nas swoją obecnością — rzucił jej znaczące spojrzenie.

— Tak, Lordzie Freezerze — odpowiedziała cicho.

— Dobrze — Freezer wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie. — A teraz nie możemy pozwolić, by to znakomite jedzenie się zmarnowało.

Wieczór minął jak zwykle. Ginyu przechwalał się ostatnimi osiągnięciami swojego oddziału, Zarbon rozdzielał dyplomatyczne pochlebstwa na prawo i lewo, Dodoria pomrukiwał zgadzając się ze wszystkim, co mówił Freezer, zaś Vegeta siedział w ponurym milczeniu. Musiał jednak przyznać, że był zaintrygowany nowym członkiem ich grupy. Wszystko, co wiedział o planecie Hotsu, to to, że leżała bardzo daleko i przez większość czasu panowała tam ciemność. Jaką mocą dysponowali jej mieszkańcy i czemu Freezer zainteresował się planetą do tego stopnia, że zabrał do siebie księżniczkę, Vegeta mógł się tylko domyślać.

Tak się składało, że wkrótce miał się dowiedzieć.