13. Pierścienie Fryderyka cz.3
Tobiasz stał w oknie swojego gabinetu obserwując jak słońce powoli wschodzi. Nie mógł spać. Nie po tym co zrobił.
Czuł nie pokój. Nie rozmawiał co prawda z Severusem, ale bał się, że jego syn podejmie decyzję o zabraniu chłopca. A tego stary czarodziej nie chciał. Jednak wiedział, że jeśli jego syn się uprze nic go nie powstrzyma.
Ciche pukanie przerwało jego rozmyślenia. Zdziwił się, bo któż to mógł pukać o 4 nad ranem? Na pewno nie Severus, bo on nie zawracał sobie głowy takimi szczegółami. Po prostu wchodził jakby cały świat tylko na niego czekał. Syriusz może i by zapukał, ale i tak wszedłby od razu. Tobiasz był tak zdziwiony tym bądź co bądź niespodziewanym zachowaniem, że samodzielnie otworzył drzwi.
I musiał kilkukrotnie mrugnąć nim był pewien, że to co widzi nie jest wytworem jego wyobraźni.
- Co tu robisz? – Zapytał ostrzej niżby chciał. Blady chłopak skulił się, ale nie ruszył się z miejsca. Jakby koniecznie chciał dopiąć tego po co tu przyszedł.
- Ja...- oczyścił gardło, wyprostował się jakby chciał choć odrobinę poważniej wyglądać.
- Przyszedłem Pana Przeprosić. Moje zachowanie było niedopuszczalne i bardzo tego żałuję. Nie zniszczyłem Pana rzeczy naumyślnie. To... to tak jakby się samo działo. Co nie zmienia faktu, że to było okropne i obiecuje, że jakoś to odpracuję. Mogę myć okna, albo czyścić srebro jestem w tym dobry naprawdę!
- Mam od tego skrzaty chłopcze. – odpowiedział zastanawiając się czy ta rozmowa odbywa się naprawdę.
- To nie wiem, mogę kosić trawę? Chociaż nie to też pewnie robią skrzaty. Znaczy się, wie Pan mam pieniądze mógłbym zwrócić je Panu, ale skoro nie jestem prawdziwym Potterem to nie jestem pewien czy mogę z nich skorzystać. Chociaż może Gobliny mogłyby to uznać za pożyczkę. Musiałbym się dowiedzieć czy o możliwe. – zagryzł nerwowo wargę.
- Chwila stop! Przyszedłeś tu o 4 rano, aby przeprosić i ustalić jak zrekompensować zepsute rzeczy? W ogóle jak ty tu doszedłeś – zapytał nie dowierzając. Dzieciak powinien być w łóżku i odpoczywać. Jakim cudem tu dotarł na własnych nogach.
- Przepraszam jeśli Pana obudziłem. Chciałem przyjść wcześniej, znaczy nie sądziłem, że Pana dom jest taki duży. Chyba się zgubiłem...
- Nasz dom. Wszystko co należy do mnie należy też do Was Wiliamie! Przynajmniej dopóki nie wydziedziczę tego upartego nietoperza. – chłopak zachichotał domyślając się, że mówi o Severusie. A później się zreflektował, że jego zachowanie może nie być odpowiednie i zwiesił głowę. Ale Tobiasz był więcej niż pewien, że z trudem powstrzymywał śmiech.
Spojrzał na chłopca z zaciekawieniem. Miał nieodparte wrażenie, ze dzieciak musi pochodzić od obcego gatunku lub co już było bardziej prawdopodobne zważając na ich dziedzictwo, w końcu trafił im się szaleniec. Po tylu wiekach zamkniętego kręgu rozmnażania musiało to nastąpić uznał niezadowolony. W końcu zmierzył chłopca od góry do dołu i zaklął siarczyście.
- Czy ciebie do reszty Merlin opuścił? Kto chodzi po marmurze bez obuwia. – nogi chłopca nerwowo się poruszyły.
- Nie miałem kapci- odpowiedział jakby to było oczywiste. Tobiasz jednym ruchem różki wyczarował ciepłe skarpety na nogach chłopca. Drugim szlafrok. Za trzecim rzucił zaklęcie rozgrzewające. Chłopiec delikatnie się wzdrygnął, ale gdy uniósł głowę delikatnie się uśmiechnął.
- Dziękuję, to miłe z Pana strony. No cóż w takim razie już nie będę Panu przeszkadzać. Spróbuję jakoś skontaktować się z Goblinami. Naprawdę jest mi bardzo przykro. – odwrócił się na chwiejnych nogach, na co Tobiasz mógł tylko ciężko westchnąć. Rzucił na dzieciaka zaklęcie lewitujące umieszczając go w fotelu.
- Ale... – zaprotestował Chłopiec. Tobiasz bez słowa przywołał koc przykrywając go. Dopiero gdy miał pewność, że dzieciak jutro nie skończy z katarem usiadł na drugim fotelu.
- Jakim cudem wyszedłeś z pokoju. – zapytał, bo był więcej niż pewien, że Severus w dalszym ciągu nie opuścił pokoju syna. W innym wypadku już dawno by przeklął Tobiasza.
- Podejrzewam, że twój ojciec nie wie o twoich wędrówkach. Jestem więcej niż pewien, że by Ci na to nie pozwolił w Twoim stanie. Więc słucham.
- Nic mi nie jest ! – zaprotestował Wiliam.
- Jeszcze wczoraj byłeś bliski śmierci chłopcze! Więc proszę cię nie wmawiaj mi, że nic Ci nie jest. Więc słucham jak tu dotarłeś i jak udało Ci się oszukać Severusa.
- No... On śpi. Chyba naprawdę go zraniłem. Bo śpi bardzo mocno, ale przykryłem go, aby nie zmarzł.- zapewnił Chłopiec- Przepraszam za to wszystko. Naprawdę nie chciałem!
- Więc zanim tu doczłapałeś, najpierw przykryłeś ojca, aby nie zmarzł, ale o sobie nie pomyślałeś? – podsumował Tobiasz z niedowierzaniem.
- Skąd ty się urwałeś!?- zapytał retorycznie licząc, że nastolatek już zamilknie.
Wezwał skrzata i zamówił ciepła herbatę dla chłopca. Musiał się rozgrzać. I tak naprawdę Tobiasz nie do końca wiedział co ma z nim zrobić. Powinien odesłać go do łóżka, bo tam właśnie powinien być. A z drugiej strony obawiał się, że to ich jedyna szansa na rozmowę i nie wybaczyłby sobie gdyby ją zaprzepaścił.
Gdy w dłoniach chłopca znalazł się parujący kubek, Tobiasz już wiedział co chce powiedzieć.
- To ja powinien Cię przeprosić Wiliamie. To nie było uczciwe wykorzystać twoja niedyspozycję. Na swoje usprawiedliwienie dodam, że to był pewnie jedyny możliwy moment na nałożenie pierścieni. Byłeś wystarczająco osłabiony, aby się na to zgodzić. Gdybyś był silniejszy twoja magia nie dała by nam na to szansy. Choć podejrzewam, że Severus wolałby abyś sam podjął ta decyzję.
- Tak wiem, ma na tym punkcie obsesję. Wolność wyboru już coś o tym słyszałem. – powiedział cicho chłopak, a później spojrzał na Tobiasza i na pierścienie.
- Właściwie co to jest? I dlaczego nie mogę tego zdjąć?
- To magiczne artefakty. Stworzył je Fryderyk IX kiedy był Dyrektorem Hogwardu. – Gdy po minie chłopca stwierdził, że dalej nic nie rozumie kontynuował.
- Kiedyś picie „Przekleństwa Salazara" było bardzo popularne wśród czarodziejów czystej krwi. I wielu uczniów miało problem z utrzymaniem w ryzach swojej Magii. Dlatego stworzono te pierścienie. Aby uczniowie nie stanowili zagrożenia dla siebie i innych. I mieli szanse na naukę panowania nad swoją mocą. Domyślam się, że teraz czujesz się sfrustrowany brakiem możliwości używania Magii, ale z czasem nauczysz się jak z niej skorzystać. Będzie trochę tak jakbyś znów był na pierwszym roku i uczył się „Wingardius Leviisa" . Dzięki ogranicznikom magia nie wymsknie Ci się spod kontroli. Nic więcej nie wybuchnie. – zażartował. Chłopak zapatrzył się na obręcze. Jego czoło zmarszczyło się w zamyśleniu. A później poczerwieniał zakłopotany.
- Oh... to coś w rodzaju kajdanek na magię tak? – zapytał cicho.
- Bardziej jak ogranicznik.
- To chyba je popsułem- mruknął zawstydzony, a Tobiasz uniósł brwi.
- Ich się nie da „zepsuć". – zapewnił
- No to nie działają. Psia mać czy to zawsze musi na mnie trafić- powiedział wściekle, a później znów poczerwieniał jakby wcale nie chciał powiedzieć tego głośno.
- Dlaczego tak uważasz? – chłopak przygryzł wargę, ale nie odezwał się. Chwilę rozglądał się po gabinecie, odstawił kubek na stolik, a później jego wzrok zatrzymał się na biurku. Uniósł dłoń, a po chwili jeden z pergaminów zawirowało niczym piórko. Tobiasz aż wstał z wrażenia.
- Spróbuj dołączyć drugi.
Zajęło chwilę nim drugi pergamin uniósł się i zaczął kołysać się w powietrzu razem z pierwszym.
- Jeszcze jeden – rozkazał Tobiasz, trzeci pergamin zawirował do pozostałych, Wiliam tylko delikatnie wzruszył ramionami jakby ilość pergaminu nie robiła mu różnicy, a później zawył z bólu. Pergaminy opadły na biurko, a chłopak z przerażeniem patrzył na rozpalone do czerwoności bransolety.
- No cóż wygląda na to, że wszystko działa jak należy...- powiedział z ulgą Tobiasz zasiadając z powrotem w fotelu.
- Co jeszcze wypróbowałeś?
- „Alohomora" Jak Pana szukałem to jedne z drzwi się zatrzasnęły.
- Zabolało? – zapytał z zaciekawieniem
- Nie.
- Coś jeszcze?
- Wskaż mi. Ale to nie do końca chciało działać. Nigdy nie byłem w tym zbyt dobry. A może chodziło o to, że to zaklęcie wskazuje kierunki świata a nie ludzi? Sam nie wiem.
- Długo się błąkałeś? Sypialnie są w wschodnim skrzydle, gabinety w zachodnim. Jak mnie w końcu znalazłeś? – chłopak zamilkł na chwile, odezwał się gdy Tobiasz z zniecierpliwieniem stukną palcem w podłokietnik fotela.
- Skrzatka mi pomogła. – wyznał cicho. – ale ona chciała dobrze. Prosiła mnie abym wrócił do łóżka. Dopiero jak jej przysięgłem, że wrócę do łóżka jak z tobą porozmawiam to teleportowała mnie pod twoje drzwi.
- To z pewnością była Mgiełka- kiwnął głową Tobiasz. – Była opiekunką Severusa. Najwyraźniej uznała, że teraz jest twoją niańką.
- Mam piętnaście lat nie potrzebuje niańki. – zaprotestował Wiliam.
- Na te magiczne stworzenia nie ma rady. Jak coś sobie zamyślą to tego dopną. Chociaż może uda mi się ją przekonać, aby nie zmuszała cię do popołudniowych drzemek.- oczy nastolatka zrobiły się wielkie.
- Kpisz sobie że mnie prawda? Ona nie może...
- och może... jeśli jej instynkt uznał, że jej potrzebujesz to nie ma rady. Nic z tym nie zrobisz. W sumie to szkoda, że wcześniej o tym nie wiedzieliśmy. Skrzacie zaklęcie usypiające jest tak samo skuteczne jak eliksiry. Sporo by nam to ułatwiło. – teraz to Wiliam był więcej niż przerażony.
- Będzie mogła mnie uśpić?
- Skrzacia opiekunka zajmuje się małymi dziećmi karmi je, ubiera, usypia, pielęgnuje w chorobie, dba o ich rozwój ruchowy i magiczny. Jeśli któraś z potrzeb dziecka jest zaniedbana na przykład przez chorobę wtedy używają delikatnej Magii aby zachęcić małego czarodzieja do jedzenia czy drzemek. To nic strasznego. Nie zrobi ci krzywdy.
- Czy ty słyszysz co ty mówisz? Nie chce aby zmuszała mnie do jedzenia czy spania! Umiem się sam ubierać i sam o siebie dbać. Przecież nie może...
Tobiasz wybuchł śmiechem. Nic nie mógł poradzić na własne rozbawienie. Bo jakkolwiek wydawało się to dziwne. Nie okłamał Wiliama. Sam był ciekawy jak Mgiełka wybrnie z tej niecodziennej sytuacji. Z reguły skrzacie opiekunki wypuszczały swoich czarodziejów z pod pieczy gdy Ci rozpoczynali naukę w szkole. Sytuacja była dziwna, ale Tobiasz przeczuwał, że z tym chłopcem jeszcze nie jedno go zadziwi.
Zapadła cisza. Tobiasz obserwował wnuka zastanawiając się co jeszcze się o nim dowie. Z kolei chłopak pocierał złote obręcze i ostrożnie rozglądał się po gabinecie. Wyglądał jakby wcale nie spieszyło mu się do swojego pokoju, a Tobiasz nie miał ochoty tam go wysyłać.
- Potrafi Pan grać? – padło pytanie. Tobiasz podążył za wzrokiem nastolatka. Stary fortepian stał w zapomnieniu w kącie gabinetu.
-Nie...
- To po co Pan go trzyma?
- W tym domu jest wiele niepotrzebnych rzeczy.
- Ale to Pana gabinet. Skoro nie grasz to w jakim celu ma tu stać. – Tobiasz nie poprawił chłopca. Wolał gdy Chłopiec mówił mu na Ty niż używał formy Pan. Może kiedyś ponownie usłyszy słowo „dziadek". Jednak na to musiał poczekać.
- Najwyraźniej jestem nie tylko stary, ale także sentymentalny. Należał do mojej żony.
- Och... przykro mi. Profesor mówił mi, że zmarła jak On był malutki.
- Dlaczego nie nazywasz go ojcem. – chłopak opuścił głowę I wzruszył ramionami.
- W szkole się nie lubiliście prawda?
- To mało powiedziane! Jest okropnym nauczycielem! Ale niech mu Pan tego nie mówi.
- Ale tu jest chyba w porządku? – chłopak kiwną głową.
- Tak naprawdę to chyba zawsze był w porządku. Parę razy uratował mi tyłek. Jako jedyny nie chciał, abym brał udział w Turnieju. Gdyby nie to jego słynne „Mogę was nauczyć jak uwięzić sławę, jak uwarzyć chwałę a nawet jak powstrzymać śmierć o ile nie jesteście bandą bałwanów jaką zwykle muszę nauczać", albo „Potter gumochłon ma większy mózg niż ty", "Jesteś taki sam jak ojciec. Leniwy, arogandzki...". Wydaje się, że byłby w porządku. W sumie to ostatnie to nawet może się teraz przydać.
Powiedział w zamyśleniu, na co Tobiasz wybuchł śmiechem.
- Więc dlaczego tak trudno nazwać Ci go ojcem? Wydaje się, że spełnia wszystkie warunki wkurza cię, narzuca wymyślne zakazy i zdecydowanie jest zbyt nadopiekuńczy.- Tobiasz spróbował zażartować, ale Wiliam uciekł wzrokiem do fortepianu.
- Nigdy nikogo tak nie nazywałem.- padła cicha odpowiedź. Tobiasz postanowił już więcej nie nalegać. Ciszą Jednak nie trwała zbyt długo.
- Dlaczego Pan się ponownie nie ożenił? Nie jesteś przecież taki stary jak na czarodzieja.
- Dobrze, że dodałeś to małe uzupełnienie- zadrwił Tobiasz, a chłopak znów poczerwieniał.
- Przecież wiesz o co chodzi. Dombledore ma chyba z tysiąc lat!- Tobiasz zaśmiał się ponownie.
- A dlaczego twój ojciec nie ożenił się ponownie? Miał tylko 23 lata jak zmarła Anna. Młody, przystojny, bogaty, czystej krwi.- Wiliam uniósł głowę w zdziwieniu. Bo nigdy w ten sposób nie patrzył na Snape'a. Wzruszył ramionami.
- Kochałem ją. Tak samo jak Severus kochał Anne. Nikt inny by jej nie zastąpił.
- Mówił, że to było zaaranżowane małżeństwo i ...- urwał nie wiedząc czy wypada mu powtarzać to co powiedział mu Snape.
- Tak ci powiedział? W sumie to prawda ich małżeństwo było zaaranżowane. Ale twój ojciec kochał Anne, a ona jego. I to go najbardziej ubodło. Nie chciał by była zmuszona do małżeństwa z nim.
- To po co to zrobiłeś? Skoro i tak mhyy mieli się ku sobie...- dokończył zawstydzony
- Zabezpieczenie aktywów spadkowych. Był młody nie myślał o takich rzeczach. Uznałem, że skoro ich małżeństwo jest i tak przesądzone to nie zrobi im to różnicy. Tym bardziej, że to Walburga wyszła z tą propozycją. Wtedy wydawało się to rozsądne dla obydwu stron. Nie miałem powodów sądzić, że jej intencje były, cóż dalekie od interesów jej córki. Tak to ujmijmy. I nie sądziłem, że mój syn uzna to za śmiertelną obrazę.
- Trzeba przyznać, że jest uparty. – potwierdził nastolatek.
- Jak osioł. – zgodził się Tobiasz.
Wzrok chłopca ponownie był utkwiony w fortepianie.
- A ty?
- Co ja?
- Co chwilę spoglądasz na fortepian. Umiesz grać?
- No coś Ty! Ja? Słoń nastąpił mi na ucho jak lubiła mawiać ciotka Petunia. Po prostu jest piękne. Musi być bardzo stare.
- Nie każdy młody człowiek zainteresowałby się starym instrumentem.
- Być może też jestem sentymentalny. – odpowiedział. Podniósł się z fotela ostrożnie. I po tym ruchu Tobiasz mógł ocenić, że chłopiec był bardzo osłabiony.
- Dlaczego mi nie opowiesz? Nastolatek, który ma sentymentalne wspomnienia brzmi intrygująco. – Chłopiec poruszył nogami jakby oceniał swoje siły i po chwili opadł na fotel.
- Myślisz, że Mgiełka mogła by mnie teleportować? Nie wiem czy dam radę wrócić. Snape mnie zabije jak się dowie, że tu przyszedłem. „ szanuj to co jest i nie przeginaj więcej"- chłopak zironizował głos Severusa, a Tobiasz mógł tylko za chichotać.
- Odpowiedz. Severus już i tak będzie wciekły. Ma słaby sen, na pewno już Cię szuka. Podejrzewam, że nie wpadł tu tylko dlatego, że jest na mnie wciekły.
- Przynajmniej nie tylko na mnie – mruknął Chłopiec. - Mój kuzyn miał fortepian. Ciotka uważała, że to ważne aby nauczył się grać, ale on nie lubił. Ciągle wrzeszczał i w końcu mu ciotka odpuściła. Któregoś dnia jak ich nie było byłem ciekawy. Chciałem spróbować, a nie tylko patrzeć. Ciotka mnie na tym złapała. Ale nie była zła, co w sumie było dziwne. Jak wuja i Dudleya nie było w domu pozwalała mi się nim bawić. W zasadzie to była jedyna zabawka Dudleya, którą pozwala mi dotykać. Chociaż twierdziła, że jestem kompletnym beztalenciem. Używałem go do czasu aż Dudbleyowi zamarzył się najnowszy komputer. Wtedy sprzedali fortepian. O to całą historia. To jak z tą Mgiełka? Może mi pomóc?
Tobiasz zmrużył oczy w zastanowieniu. Przez ostatnie miesiące wiele rozmawiał z Syriuszem o chłopcu, Severusowi też czasem coś się wyrwało. Tobiasz dzięki tym rozmowom doskonale wiedział, że wujostwo go zaniedbywało. Delikatnie to określając. Jakoś ciężko było uwierzyć, że kobieta która nie dbała o dziecko, nie żywiła do niego ciepłych uczuć mogłaby wysłuchiwać jego „zabawy" fortepianem. Jednak Chłopiec nie miał powodu, aby go okłamywać.
- Zagraj. – zażądał Tobias. Zielone oczy spojrzały na niego I roześmiał się.
- Ja już pójdę.- powiedział podnosząc się z fotela- a i dzięki za szlafrok i w ogóle. I no cóż przepraszam jeszcze raz, za zniszczenie twoich rzeczy.
- Zagraj, a będziemy kwita. – zaryzykował Tobiasz. Chłopak zmierzył go wzrokiem i stary czarodziej doskonale wiedział po kim odziedziczył to spojrzenie.
- Nie będę grał. Tak jak powiedziałem zrekompensuje Panu to co zniszczyłem. Ja zawsze dotrzymuje słowa.
- Domyślam się, że tak jest. To jest prosty układ zagrasz, a ja uznam to za rekompensatę strat.
- Nabawi się Pan migreny.
- To moje ryzyko.
- Och do diabła nie Ci będzie! Ale od razu zaznaczam, że byłem wtedy mały. I nie wiele umiałem.
Usiadł ostrożnie przy fortepianie. I z delikatnością dotknął go. W tym geście było tyle czułości, że Tobiasz miał już pewność, że tu nie chodziło tylko o zwykła zabawę małego chłopca. Kilka delikatnych tonów jakby sprawdzał nastrojenie instrumentu. A gdy uznał je najwyraźniej za odpowiednie. Powoli zaczął grać. Powolną spokojna melodię.
Ten moment wybrał sobie Severus, aby z impetem wejść ( bo przecież On nie puka). Tobiasz tylko uniósł rękę, aby nie ważył się odezwać. Jednak Wiliam już pogrążył się w dawno nie słyszanej melodii i za pewne nawet gdyby Severus go zmusił nie przestałby grać.
Nikt z nich nie zauważył, że bransolety na nadgarstkach chłopca zaczęły zmieniać kolor na jasno różowy.
