Rozdział 2: Objaśnienia.

Tym czasem w Mondstadt w kwaterze Rycerzy Fawoniusza, w swoim gabinecie siedziała pewna kobieta w biały stroju, oraz czymś przypominającym granatową pelerynę. Miała średniej długości blond włosy spięte w kucyk. Była to Jean, Pełniąca obowiązki mistrza. Wypełniała stos dokumentów, które dawały jej się szczerze we znaki. Wówczas usłyszała pukanie do drzwi.

-Wejść.- powiedziała oficjalnie nie odrywając wzroku od swojej pracy.

Wówczas drzwi się otworzyły, a do środka weszła młoda kokieta. Miała jasno-brązowe włosy oraz zielone oczy i była ubrana na fioletowo. Miała kapelusz przypominający taki jakie noszą czarownice, ubranie bez rękawów przypominające sukienkę z białym dekoltem, oraz dłuższymi paskami materiału z przodu i z tyłu. Na nogach nosiła czarne trzewiki, oraz czarne koronkowe pończochy. Na dłoniach miała rękawiczki.

-Lisa? Co cię do mnie sprowadza?- zapytała się Jean, która zaprzestała wypełniania dokumentów.

-Chciałam zobaczyć co u ciebie słychać. Jesteś ostatnio przepracowana.- powiedziała Lisa.

-A kiedy nie byłam przepracowana? Za niedługo kończę. Jeszcze zostały mi raporty o zniszczeniach jakie wyrządziła Klee.- powiedziała, a następnie pokazała palcem na pokaźny zbiór papieru, który miał jakieś 10 centymetrów wysokości.- A to tylko sprawy z tego tygodnia a mamy dopiero środę.- powiedziała załamanym głosem, a następnie uderzyła czołem o blat biurka i została tak wydając przy tym stłumiony dźwięk przypominający okrzyk rozpaczy.

-O rany, to tylko dziecko, które chce się bawić. Jeszcze się nauczy korzystać ze swojej wiedzy odpowiedzialnie.- powiedziała szczerze uśmiechnięta Lisa przykładając swoją prawą rękę do prawego policzka i przechyliła głowę na prawo.- A poza tym przecież możesz poprosić o pomoc mnie, Kaeya, czy Eulę. Nawet Amber czy Albedo razem z Sucrose mogą ci pomóc.- powiedziała przyjaźnie

-Wiem Lisa, ale to mnie zaczyna przerastać. Na razie zniszczenia dotyczą mało znaczących dla miasta obiektów poza murami, ale już raz o mało nie doprowadziła do tragedii gdy zniszczyła swój mały warsztat testując nowe narzędzia destrukcji. Jest taka podobna do swojej matki nie tylko w wyglądzie, ale również w pasjach.- powiedziała cały czas leżąc na blacie biurka.

-Może chcesz herbaty? Akurat gotuję wodę.- powiedziała Lisa.

-Chętnie, nie odmówię.- powiedziała, a następnie wyprostowała się starając się doprowadzić do porządku.

Chwilę potem do pokoju wszedł inny rycerz.

-Przepraszam mistrzyni Jean, że przeszkadzam, ale do miasta zbliża się honorowy rycerz razem z innym osobnikiem w dziwnej zbroi.- powiedział.

-Co masz na myśli mówiąc dziwny?- zapytała się Jean.

-Chyba będzie dobrze, jeśli sama Pani to zobaczy.- powiedział po chwili rycerz.

Wówczas Jean bez chwili namysłu wyszła z pokoju i zaczęła iść w stronę wyjścia. Razem z nią poszła Lisa również zaniepokojona.

Tym czasem Dexter razem z Aetherem dochodził do bram miasta. Gdy mieli wejść zaczepili ich strażnicy.

-Co się stało Amber?- zapytał się przestraszony na widok wystającego kawałka drewna.

-Zaatakowały nas potwory z innego świata. On nam pomógł . Gdyby nie jego pomoc, już dawno bylibyśmy martwi.- powiedział Aether.

-Rozumiem. Dziękuję ci bardzo za ratunek jednego z naszych. Jesteśmy wdzięczni. Idź do naszej kwatery. Jestem pewny, że mistrzyni Jean będzie chciała ci podziękować.- powiedział strażnik.

Wówczas przybiegła Jean, a za nią Lisa.

-Co tu się dzieje? Co się stało Amber?!- spytała się również zaniepokojona Jean widząc poturbowaną zwiadowczynię.

-Możemy o tym porozmawiać gdzie indziej? Amber trzeba szybko pomóc. Jest poważnie ranna.- powiedział Aether.

-Dobrze, ty, weź Amber szybko do naszej katedry. Niech Barbara się nią zajmie.- powiedziała do jednego z rycerzy. Wówczas ten posłusznie wziął od Aethera Amber i szybko acz ostrożnie pobiegł w stronę Katedry.

A ciebie i twojego nowego przyjaciela zapraszam do mojego gabinetu. Chcę wiedzieć ze szczegółami co się tam wydarzyło.- powiedziała Jean wyraźnie niezadowolona z ran odniesionych przez Amber, jednak wewnątrz była bardzo zaniepokojona.

Wówczas wszyscy poszli z powrotem do kwatery rycerzy, co zajęło im jakieś 15 minut. Gdy byli w gabinecie, Jean standardowo w takich sytuacjach oparła się o swoje biurko.

-Więc słucham. Co się stało Amber i kim jest nasz gość?- spytała się Jean zakładając ręce.

-To jest Dexter. Pomógł nam w walce z pewnymi potworami, których nie widziałem w całym Tayvacie.- powiedział Aether.

-Dexter, czy wiesz co to było?- zapytała się Jean kierując wzrok na niego.

-Niestety tak. Nazywamy ich Pochwyconymi. W moim świecie z którego pochodzę są olbrzymim zagrożeniem i utrapieniem jednocześnie.- powiedział Dexter.

-Czym są ci… „Pochwyceni"?- zapytała się Lisa.

-Nie potrafię tego dokładnie wyjaśnić, ale spróbuję. Mówiąc zwięźle, to plugawa magia, która przejmuje ciało i dusze ofiary łącząc się z nią na wieczność tworząc z niej coś w rodzaju bezmyślnego zombie, które podąża jak ćma do światła bez celu do czasu, dopóki nie zostanie zniszczony.- powiedział Dexter zakładając ręce.

-Czarna magia?- zapytała się zaniepokojona Lisa przykładając opuszki palców prawej ręki do dolnej wargi i lekko rozdziawiając usta.

-Mi mówiłeś coś innego.- powiedział Aether.

-Nie wiele różniło się to od tego, co mówię teraz.

-Czyli o tym mówiłeś mówiąc „los gorszy od śmierci".- powiedziała Paimon, której zrobiło się zimno na samą myśl bycia takim potworem.

-A właśnie, miałeś nam wyjaśnić jeszcze parę innych kwestii. Na przykład czym była ta istota, która latała obok ciebie.- powiedział Aether.

-A chodzi ci o niego? Elizjasz, pokaż się.- powiedział Dexter. Wówczas po jego prawej stronie pojawił się jego duch.

-Co to jest?- spytała się zaskoczona Jean wstając z biurka.

-To Elizjasz, mój duch i pierwszy przyjaciel jakiego poznałem po zmartwychwstaniu.- powiedział Dexter.

-Zmartwychwstaniu?- zapytali się wszyscy z niedowierzaniem.

-Tak, dobrze słyszeliście. Wszyscy strażnicy tak jak Dexter dawno temu zmarli. My jako duchy jesteśmy darem od Wędrowca i ożywiamy zmarłych wojowników, którzy zginęli dawno temu łącząc się z nimi zapewniając im moc i nieśmiertelność.- powiedział Elizjasz.

-Czyli że… jesteś… martwy?- spytała się zaskoczona Jean.

-Tak odpowiedział, a następnie zdjął swój hełm. Wówczas wszyscy zobaczyli twarz nastolatka. Jego włosy były wygolone po bokach, a na czubku głowy posiadał długie włosy, które były z tyłu głowy związane w kucyk sięgający do łopatek. Jego oczy były koloru piwnego.

-Jesteś taki… młody, jak umarłeś kochanie?- spytała się Lisa, której zrobiło się ciężko na sercu.

-Nie pamiętam tego momentu. Gdy strażnik staje się strażnikiem, zapomina wszystko z wcześniejszego życia. Wiem tylko, że jestem jednym z najstarszych strażników i że stoję na straży ponad 300 lat.- powiedział Dexter trzymając hełm pod prawą ręką.

-To dość długo.- powiedział Aether.

-Spodziewałem się innej reakcji.- powiedział nieco rozczarowany Dexter wzruszając ramionami.

-Wiesz, tutaj w Tayvacie są tacy, którzy przeżyli tysiące pokoleń. Przykładowo taki Rex Lapis, archont elementu geo, który ma 6000 lat.- powiedziała Paimon.

-6000 lat, nie powiem, przegonił naszego poczciwego Lorda Saladyna.- powiedział Dexter patrząc się na swojego ducha.

-Kto to ten Saladyn?- spytał się Aether.

-Jeden z ostatnich żelaznych lordów. Nie znam do końca tej historii tak jakbym chciał, ale wiem, że Żelaźni Lordowie to byli pierwsi strażnicy, którzy wytyczyli drogę takim jak ja. To były bardzo ciężkie czasy. Bardzo mnie cieszy, że udało mi się poznać Saladyna i najwspanialszego z najwspanialszych Radegasta i drugiego Peruna. Do dziś pamiętam jak jadłem razem z nimi wieczerzę w twierdzy Felwintera.- powiedział Dexter uśmiechając się.

-A gdzie oni teraz są?- zapytała się Paimon z ciekawości.

-Nie żyją. Zostali zabici przez jedną z naszych broni za czasów, kiedy nasza cywilizacja była u szczytu swej potęgi. Z tej masakry przeżył tylko Saladyn oraz inna mniej znana Lady Efrideet.- powiedział Dexter nieco pochmurniejąc.

-Mówiłeś, że jesteście nieśmiertelni, a teraz mówisz, że da się was zabić.- powiedziała Jean podnosząc prawą brew.

-Przepraszam was, ale nie zdradzę wam jak można zabić strażnika. Za krótko się znamy i nie zamierzam odczuwać konsekwencji ewentualnej zdrady.- powiedział Dexter stanowczo.

-Rycerze Fawoniusza są ludźmi honoru. Nigdy jeszcze nie wbiliśmy nikomu noża w plecy i zawsze pomagamy naszym przyjaciołom jak tylko się da.- powiedziała Jean.

-Rozumiem, że możesz nam nie ufać skarbie, ale Jean ma rację. Zawsze stajemy po stronie naszych przyjaciół.- powiedziała Lisa.

Wówczas do środka weszła pewna niebiesko włosa dziewczyna. Była młoda i ubrana podobnie jak Amber z tym, że jej ubrania były biało-błękitne, a pończochy były czarne. We włosach natomiast miała czarną koronowaną opaskę.

-Gdzie Amber? Czy wszystko z nią w porządku?- zapytała się dysząc.

Wówczas do środka wszedł jeszcze inny mężczyzna z przepaską na oku. Był on hinduskiej urody. Nosił coś na kształt kamizelki z wyciętym dekoltem ze sztucznym futrem przyszytym w miejsce kołnierza, a pod spodem czarny podkoszulek oraz kurtkę, która była przykryta kawałkiem materiału przypominający po części pelerynę. Ubrany był w czarne spodnie, brązowe buty oficerskie, a na rękach nosił rękawiczki bez palcowe razem z kolczastymi bransoletami. Posiadał również długie włosy spięte w kucyk sięgające aż do lędźwi.

-Przepraszam Mistrzyni, ale nie mogłem jej powstrzymać.- powiedział z wyraźną skuchą w głosie i zachowaniu mężczyzna.

-W porządku Kaeya, nic się nie stało. A jeśli chodzi o Amber, to nie mam dobrych wieści. Gdy ostatnim razem ją widziałam, była ciężko ranna. Musisz zapytać się Barbary.- powiedziała Jean.

Wówczas Eula spuściła głowę. Kaeya wówczas położył swoją dłoń na jej prawym ramieniu. Chwilę potem zauważył Dextera.

-Kim jest nasz gość?- spytał się zainteresowany.

-Kaeya, Eula, to Dexter. Tak samo jak honorowy rycerz również jest podróżnikiem z innego świata. Dexter, przedstawiam ci Kaeyę i Eulę. Kaeya jest dowódcą kawalerii, a Eula dowódcą kompani wywiadowczej.- przedstawiła ich sobie Jean.

-Miło mi.- powiedział Dexter.

-Powiedz mi Dexter, wyglądasz mi na porządnego gościa, jednak coś mi w tobie się nie podoba. Na pewno jesteś po naszej stronie, czy tylko udajesz miłego, żeby zmydlić nam oczy i wbić nóż w plecy?- powiedział enigmatycznie Kaeya.

-Co?- powiedział Dexter krzywiąc się i podnosząc prawą brew tak jakby chciał powiedzieć „co ty chrzanisz człowieku?".

-Nie zwracaj uwagi na jego zaczepki. Jest taki w stosunku do każdego nowego w Mondstadt. Też przez to przechodziłem. Zachowuje się czasami jak dziwak, ale w głębi serca to porządny człowiek na którym zawsze można polegać.- powiedział Aether.

-Dziękuję za przedstawienie mnie w dobrym świetle honorowy rycerzu.- powiedział Kaeya.

-Nie wspomniałam wam, ale Dexter uratował Aethera i Amber przed śmiercią z rąk istot z innego świata.- powiedziała Jean.

Wówczas Eula podniosła głowę.

-Jak to się stało?- zapytała się Eula.

-Napadła nas horda potworów. Nie były one z tego świata. Dexter mówi o nich Pochwyceni. Amber zaatakowała jednego naprawdę dużego i silnego. Przeceniła swoje siły i dlatego tak się skończyło.- odpowiedział Aether.

-Gdzie jest teraz ten potwór?- zapytała się zła Eula.

-Nie żyje. Został zabity jak reszta z tej gromady. A nawet gdyby, to wątpię, żeby udało ci się wyjść cało w walce z nim.- odpowiedział Dexter.

-Jestem dowódcą kampanii wywiadowczej Rycerzy Fawoniusza i dumną właścicielką wizji Cryo. Pokonałam już nie jednego wroga i tym razem też wyszłabym zwycięsko.- odpowiedziała dumnie Eula.

-Z całym szacunkiem Eulo, ale nie widziałaś tego co my. Te monstrum było z trzy razy większe od ciebie, a do tego posiadało olbrzymią tarczę. Nawet taki Electro Harcownik Fatui z młotem jest nic nie warty w starciu z tamtym monstrum. Nawet moje żywiołowe ataki nie robiły na nim większego wrażenia. Gdyby nie interwencja Dextera, oboje moglibyśmy być już martwi- powiedział Aether.

-Czy był taki jak Mitachurl?- Zapytał się Kaeya

-Nieco mniejszy, ale znacznie bardziej umięśniony.- odpowiedział Aether.

-Tamten potwór miał swoją nazwę?- zapytała się Paimon.

-Tak, to był pochwycony legionista. Wyjątkowo przerośnięty jeśli chcecie znać moją opinię. Pochwyceni jak mówiłem wcześniej są skorupami tego kim byli przed skażeniem. Jednak oprócz samego zakażenia, ofiary stają się potężniejsze i zyskują nowe zdolności, których wcześniej nie posiadali. - powiedział Dexter.

-Przerośnięty? Czyli są więksi? Jak tamten potwór?- zapytał się Aether.

-Tak. Ale to zależy od rasy. Najczęściej jednak pochwyceni nie są wyżsi niż 3 metry.- powiedział.

-Mimo wszystko dziękuję ci za pomoc. Gdyby nie ty, ponieślibyśmy niepowetowaną stratę, po której moglibyśmy się nie podnieść.- powiedziała Jean

-Już nie bądźmy tacy oficjalni. Jako strażnik robię to co do mnie należy.- odpowiedział Dexter.

-Strażnik? Czego?- spytała się zaskoczona Eula.

-Dexter mówił, że jest jednym z wielu strażników Ostatniego Miasta i że jest tytanem.- powiedziała Paimon.

-Tytanem? Czy tytani według legend nie powinni być tak wysocy jak góry.- spytał się Kaeya z niedowierzaniem.

-W legendach może i owszem. Ale pozwólcie, że trochę wam opowiem o nas. Są trzy klasy strażników, tytani, łowcy i czarownicy. Każda klasa jest lepsza w czymś od innej i jest bardziej przydatna w zależności od typu misji. Tytani to główna siła rażenia. Są najsilniejsi ze wszystkich strażników, mają ciężką zbroję, którą jest trudno przebić oraz używają dewastacyjnych mocy przez co stanowimy pierwszą linię ataku oraz obrony. No i każdy z nas ma ogromną siłę. Łowcy to najzwinniejsi ze strażników. Nie maja żadnego pancerza, ale nadrabiają to niezwykła zwinnością, której pozazdrościłaby każda baletnica. Mogą być również niewidzialni i pełnią głównie rolę zwiadowców oraz skrytobójców, szpiegów lub jako element zaskoczenia za liniami wroga. Czarownicy natomiast są najmądrzejsi. Ich siła zależy od wiedzy jaką posiadają. Często pełnią bardzo ważne funkcje w Ostatnim Mieście jak Kryptarcha, czy nauczyciele, lub pomagają mniej doświadczonym strażnikom, czy jak my ich nazywamy „Nowym Światłom" udoskonalać ich umiejętności oraz władanie światłem. Najlepsi wiedzą praktycznie wszystko o historii, o magii wroga oraz są mistrzami we wspomaganiu swojej drużyny swoimi zdolnościami. Niestety jest wśród nich wielu gburów, którzy lubią pastwić się nad mniej inteligentnymi od siebie.- powiedział Dexter przypominając sobie Uldrixa.

-Czyli mówisz, że ci łowcy są zwinni niż najlepsza baletnica. Jak bardzo?- zapytała się Eula, która była niezbyt zadowolona z tego co usłyszała.

-Pomyślmy… Niektórzy z nich mogą zestrzelić z łuku w sam środek tarczy z kilkuset metrów.- powiedział Dexter.

-To jeszcze nic specjalnego.- powiedziała Eula.

-Robiąc salto w powietrzu.- dopowiedział Dexter.

-CO?!- wrzasnęła zaskoczona Eula, która wyszczerzyła tak oczy, że o mało nie wyleciały jej z oczodołów.

-Mam do ciebie prośbę Dexter, nie mów Euli o takich rzeczach. W dzieciństwie była baletnicą i nie lubi konkurencji.- powiedział Kaeya.

-Jak śmiesz przy obcych wspominać moją przeszłość i moją pasję? Zemszczę się za tą zniewagę.- powiedział Eula Zakładając ręce, zamykając oczy i odwracając głowę w lewo.

-Zawsze zachowuje się jak mała rozwydrzona smarkula?- spytał się Elizjasz.

-Jak śmiesz tak do mnie mówić ty mała… Chwila, chwila. Czym ty właściwie jesteś?- zapytała się Zaintrygowana i jednocześnie zaciekawiona Eula patrząc się na Elizjasza.

-Też chciałbym wiedzieć.- powiedział Kaeya.

-I znowu muszę się tłumaczyć.- powiedział duch wyraźnie niezadowolony z tego powodu.

-Elizjasz to mój osobisty przyjaciel i przewodnik. Wspiera mnie w ciężkich chwilach swoimi umiejętnościami i w razie potrzeby wskrzesza.- powiedział w imieniu swojego ducha Dexter.

-Dzięki, naprawdę nie chciało mi się tego tłumaczyć wszystkiego od samego początku.- powiedział Elizjasz.

-Wskrzeszać?- powiedzieli wszyscy naraz.

-Tak, dobrze słyszeliście. Strażnik może umrzeć jak zwykły człowiek. Nieśmiertelność jest tutaj rozumiana jako to, że duchy mogą nas wskrzeszać za każdym razem. Pod warunkiem, że do miejsca gdzie umrzemy dociera światło Wędrowca.- powiedział Dexter.

-Czym dokładnie jest to całe światło?- zapytał się Kaeya.

Wówczas Dexter zgiął prawą rękę w łokciu, a następnie zacisnął dłoń w pięść. Wówczas cała pięść zaczęła emanować fioletową energią. Była to na wpół przeźroczysta, fioletowa kula, wokół której krążyły dziwne cząsteczki.

-Co to jest?- spytała się zaskoczona Paimon, która wyciągnęła już swoją rękę w pobliżu energii.

-Nie dotykaj!- krzyknął do niej Elizjasz.

Wówczas Paimon zaskoczona odskoczyła do tyłu i pisnęła przy tym zabierając rękę.

-Czemu?- spytała się.

-Są trzy rodzaje światła. Światło próżniowe, światło solarne i światło elektryczne. Każdy rodzaj światła jest niszczycielski i jest unikalny na swój sposób. To jest światło próżniowe. Ten rodzaj światła jest gęste dzięki czemu można korzystać z niego jak z tarczy, co zresztą widzieliście. Odpowiednio używane może również powodować wahania grawitacji, a nawet być używane jako smycz czy lasso. Czarownicy opanowali specjalnie dla tego rodzaju światła taktykę, którą nazywają dostrojenie do głodu. Wykorzystują oni moc światła próżniowego, żeby pożerać swoich wrogów i tym samym leczyć odniesione przez nich obrażenia.- powiedział Dexter.

-P…P…Pożreć?- spytała przerażona Paimon.

-Posiłek na czarną godzinę.- powiedział Aether.

-PRZESTAŃ TAK NAZYWAĆ PAIMON!- wrzasnęła na niego piskliwym, niskim głosikiem uderzając nogą w ziemię unosząc się w powietrzu i machając pięściami w dół i w górę.

-Nie unoś już się tak.- powiedział Aether podśmiewając się pod nosem.

-Ta wasza magia brzmi bardzo interesująco i jednocześnie intrygująco. Chciałabym kiedyś zobaczyć jak z niej korzystacie.- powiedziała zaciekawiona Lisa.

-To nie jest magia. Dla nas strażników to coś znacznie więcej. To nie jest jakieś tam hokus pokus, czary mary. Światło to moc i jednocześnie święty dar, którym obdarował nas Wędrowiec, abyśmy po jego, że tak to nazwę śmierci kontynuowali ochronę niedobitków ludzkości w jego imieniu.- powiedział Dexter, którego pięść przestała się świecić, a następnie opuścił ją.

-Niedobitków? To co się stało w twoim świecie?- zapytała się zaniepokojona Jean.

-Zapaść spowodowana nadejściem ciemności, która polowała na Wędrowca przez eony. Nikt nie wie czym jest ciemność, albo kim. Cały czas się dowiadujemy o niej nowych rzeczy. Z archiwów i dokumentów, które ocalały tamte czasy wiemy, że nasza populacja licząca sobie ponad 11 miliardów ludzi. Jednak po nadejściu Ciemności została przez nią tak zdziesiątkowana, że przeżyło nieco ponad kilka milionów. Teraz co prawda jest nas nieporównywalnie więcej, bo to było kilkaset lat temu, jednak jest nadal wiele nurtujących pytań, których odpowiedzi generują nowe. Istnieje wiele osad i enklaw, które przetrwały atak ciemności, jednak nasze Ostatnie Miasto jest największą metropolią jaka dotychczas istnieje.- powiedział Dexter.

-Co to za potężna broń, żeby zabić taką niewyobrażalną ilość ludzi w tak krótkim czasie.- powiedział przerażony Aether w myślach.

-Tylu ludzi. Nie potrafię nawet sobie wyobrazić co się musiało dziać z waszym światem po nadejściu tej przeklętej ciemności.- powiedziała Lisa, której prawie zbierało się na płacz.

-Lisa, spokojnie, nas to nie czeka, prawda?- spytała się Jean z nadzieją.

-Nie wiem. Naprawdę nie mam pojęcia.- powiedział Dexter.- Miałem wizję, która pokazywała jak jeden ze statków ciemności pojawił się nad ogromnym morzem, czy oceanem. Jakieś kilkadziesiąt kilometrów od miasta portowego. To miasto wyglądało bardzo orientalnie. Ludzie byli tam ubrani w jakieś kimona czy coś w tym stylu. Była tam dużo straganów, a nad miastem wisiał w powietrzu jakiś budynek.- powiedział Dexter.

-Ten opis… To na sto procent Liyue!- krzyknęła Paimon.

-Co się stanie jeśli jeden z tych statków rzeczywiście się tutaj pojawi?- zapytała się zaniepokojona Eula.

-To bywa różnie. Kiedyś były u nas 4 statki na 3 planetach i księżycu jednej z nich. Po pewnym czasie te światy po prostu zniknęły jakby nigdy ich nie było. Jeden z nich- Mars niedawno wrócił w dziwny sposób, ale został zmieniony nie do poznania. To co się tam teraz dzieje wychodzi prawie że poza znaną nam wiedzę. Obawiam się, że jeśli jeden z tych statków tutaj się pojawi, to ten świat może czekać ten sam los.- powiedział Dexter.

-Święty Barbadosie miej nas w swojej opiece.- powiedziała Lisa, która zemdlała z nadmiaru emocji. Jean na szczęście szybko ją złapała.

-Jak można walczyć z czymś takim przerażającym?!- spytała się przerażona Paimon.

-Nie wiemy. To jedno z tych pytań, na które nie mamy odpowiedzi. Ostatnią poszlaką jaką znamy to imię - Świadek. Wszyscy, którzy służyli ciemności wieżą, że to swego rodzaju stwórca tej przerażającej mocy. Jednak odkryliśmy również, że ciemność to nie tylko samo zło. To również moc, z której może korzystać każdy. Narzędzie, które może czynić krzywdę jak i ratować komuś życie w zależności od tego jak istota, która ją posiądzie będzie z niej korzystać.- powiedział Dexter.

-A ty potrafisz korzystać z tej ciemności?- zapytał się Kaeya.

-Tak, a dokładniej z jednego z jej aspektów. Nazywamy go stazą. W używaniu przypomina lód. Zresztą widzieliście już tą moc w akcji.- powiedział Dexter.

-Opowiedz coś więcej na ten temat,- powiedziała Eula.

-Ciemność to wyjątkowa moc. Ma swoją duszę i świadomość. Osoba, która nią włada musi mieć silny umysł i stanowczo się sprzeciwiać jej pokusom. Ciemność kusi dzierżących ją posiadaczy przez całe ich życie bez wytchnienia i litości. Wykorzysta każdą nadążającą się okazję by tylko zasiać w tobie ziarno niepewności i omamić swoimi kłamstwami. Jeśli nie będziesz ostrożny nie zauważysz jak przejmie nad tobą kontrolę, a gdy zrozumiesz swój błąd, może już być za późno.- powiedział Dexter.

-Co się stanie wówczas?- spytała się Paimon zaniepokojona.

-To bywa różnie. Prawie zawsze z opłakanymi skutkami. Najczęściej skończy się to tak, że zabijesz nieświadomy swojego zachowania najbliższe ci osoby w twoim otoczeniu. Staniesz się marionetką posłusznie wykonującą jej rozkazy, a być może nawet spowoduje, że zmienisz się również z zewnątrz.- powiedział Dexter poważnym, acz mrocznym tonem.

Wówczas wszystkich zmroziło. Nie wiedzieli co powiedzieć. Ich umysły zostały sparaliżowane przez strach jakiego nigdy jeszcze nie czuli.

-Czy jeśli ta ciemność nadejdzie… pomożesz nam z nią walczyć?- spytał drżącym głosem Kaeya, co było do niego nie podobne.

-Tak. Pomogę jak tylko będę mógł, ale ja jeden nie będę w stanie powstrzymać nadciągającej apokalipsy. Będę musiał tu ściągnąć w jakiś sposób swoją drużynę ogniową. Razem możemy czynić cuda.- powiedział Dexter.

-Więc na co czekasz? Wezwij ich szybko!- powiedziała Eula również nie kryjąc przerażenia wizją nieuchronnej zagłady z rąk siły, która prawdopodobnie jest nawet silniejsza od ich wrogów i samej Celestii.

-To nie takie proste. Muszę jakoś wymyślić, jak wysłać sygnał który pozwoli na znalezienie mnie przez nich.- powiedział Dexter.

-Możemy jakoś pomóc? Mamy wielu utalentowanych alchemików i innych rzemieślników. Powiedz tylko czego potrzebujesz, a w miarę naszych możliwości postaramy się ci to dostarczyć.- powiedziała Jean, która położyła nieprzytomną Lisę na sofie znajdującej się na prawo od jej biurka.

-Wydaje mi się, że wiem co możemy zrobić.- powiedział Elizjasz.

-Co takiego?- spytała Jean z nadzieją w głosie.

-To za dużo tłumaczenia. Nie zrozumiecie tego bełkotu. Jak powiem o tym Dexterowi, to on wówczas wam powie czego będzie potrzebować.- powiedział Elizjasz.

-Przepraszam bardzo, ale muszę wyjść. Lepiej mi się myśli na otwartej przestrzeni.- powiedział Dexter nakładając swój hełm na głowę.

-Oczywiście.- powiedziała niespokojna Jean.

Wówczas Dexter kiwnął głową i wyszedł z gabinetu.

-Jak myślisz, czy to co mówił to prawda?- zapytał się Kaeya.

-Nie wiem, czy to dobre pytanie. Jeśli jest tak jak mówi, to trzeba się zapytać, czy możemy sobie pozwolić na to, żeby mu nie wierzyć.- odpowiedziała Jean.

-Ja za niego ręczę. Widziałem co potrafi. Przerasta każdego kto ma Wizję, a nawet deluzję.- powiedział Aether.

-Paimon może to potwierdzić.- powiedziała.

-Jakbyśmy mieli za mało problemów na głowie.- powiedziała Jean zakrywając prawą ręką twarz.

Tym czasem w Ostatnim Mieście Uldrix oraz Wales szukali Dextera. Byli zaniepokojeni, ponieważ przeszukali dokładnie całą Wieżę EMS i nie znaleźli niczego.

-Gdzie on może być?- spytał się Wales, który był poważnie zaniepokojony.

-A skąd ja mam to wiedzieć? To ty go widziałeś ostatni raz. Poza tym jego komunikator milczy. Nawet mój duch ani ja nie możemy nigdzie wyczuć jego ducha ani światła.- powiedział zdenerwowany Uldrix, który chociaż nie wyglądał, to również martwił się o swojego przyjaciela.

-Cholera, a jeśli on nie żyje? Co jeśli skończył tak samo jak Cayde?- powiedział przerażony na samą myśl Wales.

-Nie zapeszaj. Dexter to twardy sukinsyn. Nie da się bez walki, a bezpieczeństwo Elizjasza stawia na pierwszym miejscu. Nie mógł więc zginąć.- powiedział Uldrix, choć w głębi wiedział, że pomyłki zdarzają się nawet najlepszym i rzeczywiście mógł skończyć źle.

-Ale nie wykluczasz tego scenariusza, prawda?- powiedział Wales patrząc się na skrzywioną minę Uldrixa.

-Wales, Uldrix. Widzieliście gdzieś Dextera?- spytał się ich znajomy głos. Wówczas obaj zdębieli i powoli odwrócili się za siebie. Tak jak się obawiali, była to Ikora.

-Nie, nie wiemy gdzie on jest.- powiedział Wales spokojnie.

-A ty Uldrix? Wiesz gdzie jest mój najlepszy Ukryty?- spytała się jego z rękoma złożonymi za siebie. Gdy mówiła w ogóle nie okazywała emocji.

-Nie. Naprawdę nie wiemy gdzie jest.- powiedział Uldrix lekko zdenerwowany.

-Doprawdy? Coś mi mówi, że coś przede mną ukrywacie.- powiedziała z przeszywającym wzrokiem patrząc się na dwójkę strażników.

Wówczas nastała niezręczna cisza. Stali tak przez chwilę i patrzyli się na siebie.

-No dobrze! Dexter zaginął!- powiedział Wales, który nie wytrzymał napięcia.

-Co to znaczy… zaginął?- spytała się kierując tym razem wzrok na Uldrixa.

-Naprawdę nie wiemy gdzie on jest. Ostatnim razem przewróciliśmy do góry nogami całe EMS. Jego komunikator milczy, a moje zmysły nie mogą wykryć jego światła. Tak jakby się rozpłynął w powietrzu.- powiedział bezradny Uldrix, któremu puściły nerwy.

-Jak strażnik może zaginąć bez słowa?- powiedziała Ikora z wyczuwalnymi emocjami.

-Nagle odezwał się jej duch, który pojawił się obok niej.

-Ikoro, mam transmisję od Devrima.- powiedział jej duch.

-Puść ją.- powiedziała.

Wówczas jej duch odtworzył wiadomość.

-Ikora? Nie wiem czy tego słuchasz, ale jeden z moich zwiadowców widział jak pewien tytan walczył z jednym z kapitanów Upadłych. Razem wpadli do jakiegoś portalu, który według opisu pasuję do magii pochwyconych. Mówię ci to, ponieważ każdy strażnik jest dla nas na wagę złota. Na farmie wciąż przybywa rannych z okolic, a nie wszyscy wiedzą, że Ghaul został dawno temu pokonany, a miasto odbite. Mam nadzieję, że nic mu nie jest, a teraz pozwól, że napiję się swojej herbatki i wrócą do obserwacji.- powiedział Devrim, a następnie wiadomość się zakończyła.

-Portal pochwyconych? Ależ oczywiście! Dexter musiał razem z tym kapitanem upadłych dostać się do Sfery wstąpienia.- powiedziała Ikora oświecona, jednak cały czas opanowana z rękoma za sobą.

-Sfera Wstąpienia? To wyjaśnia dlaczego nie mogliśmy go znaleźć ani namierzyć.- powiedział Uldrix.

-Idźcie na tamto miejsce wydobycia. Może zostały jakieś ślady, które przegapiliście albo ten portal nadal tam jest. Dexter nie może przepaść.- powiedziała Ikora.

-Tak jest Ikoro. Zajmiemy się tym.- powiedział Uldrix, a Wales pokiwał głową, a następnie szybko pobiegli do swoich statków.

-Dexter, gdziekolwiek jesteś… Nie daj się zabić.- powiedziała, a następnie wróciła na swoje miejsce.

Tym czasem Uldrix i Wales teleportowali się na swoje statki, a następnie polecieli z prędkością naddźwiękową w stronę EMS.

-Pamiętasz gdzie ten skif z grupą górniczą wylądował?- zapytał się Uldrix.

-To było gdzieś koło Szlamu.- powiedział Wales.

-W takim razie przygotuj się. Została nam niecała minuta do celu.- powiedział, a następnie zniżyli lot i gdy byli nad Szlamem, ich statki zniżyły lot do 5 metrów nad ziemią, a następnie oboje teleportowali się na ziemię, a statki na autopilocie poleciały gdzieś.

-Tam są jakieś resztki wiertnicy.- powiedział Uldrix pokazując na metalowe szczątki. Wówczas oboje poszli w ich stronę cały czas bacznie obserwując okolice. Uldrix ze swojego PMa – Podkopnika, a Wales z odziedziczonego po Caydzie-6 Asa Pik. Okolica była bardzo podejrzana i nieprzyjazna. Wszędzie było słychać odgłosy upadłych oraz inne dźwięki przyrody.

-I co? Wyczuwasz coś?- spytał się Wales.

-Nie. Nie wyczuwam w ogóle żadnej energii. Nawet pochwyconych.- powiedział Uldrix.

-Ja również nie wykrywam wzrostu cząsteczek Neutrino.- powiedział jego duch.

Wówczas Wales zobaczył charakterystyczne ślady. Natychmiast odłożył broń i klęknął przy nich oglądając je, a następnie dotknął ich palcami swoich rąk.

-Tutaj stał.- powiedział Wales, a następnie przesunął się lekko w prawo uważając by nie zadeptać ich.- Tu skoczył jakiś upadły. Zgaduję, że to ten kapitan.- powiedział chwilę potem, a następnie trochę się wrócił.- Tutaj się ze sobą starli.- powiedział obserwując miejsce, gdzie ślady się zadeptywały. Tutaj ktoś kogoś pchał.- powiedział patrząc się na wyryte w ziemi ślady idąc obok nich, aż doszedł do miejsca, gdzie się urwały.- Tutaj musieli wpaść do portalu o którym mówił człowiek Devrima.- powiedział Wales wstając i z powrotem biorąc broń do rąk.

-Dobrze. Więc teraz musimy znaleźć sposób jak możemy dostać się do miejsca do którego trafił Dexter.- powiedział Uldrix zastanawiając się.

-Strażnicy, odbieram transmisję.- powiedział duch Walesa, a następnie ją odtworzył.

Wówczas usłyszeli w komunikatorach znajomy głos.

-Uwaga strażnicy, nasze skanery wykryły ogromny skok energii w okolicach Szlamu. Czy jakiś światłodzierżco jest w pobliżu?- zapytał się Devrim, a następnie przekaz się zakończył.

-Koniec końców nie musieliśmy długo czekać.- powiedział Wales.

Chwilę potem nastąpiło to samo co u Dextera. Nad ziemią uformowała się ogromna skaza, a wokół niej kopuły z których zaczęli wychodzić pochwyceni.

-To masz teraz pomysł jak otworzyć tamten portal?- spytał się Wales Uldrixa.

-Jestem inteligentny i znam się na magii roju w tym pochwyconych to fakt, ale nie pośpieszaj mnie, dobra?!- powiedział zirytowany Uldrix, który rzucił w stronę pochwyconych granat ognisty. Gdy upadł na ziemię, stworzył wirującą kulę światła słonecznego. Wszyscy pochwyceni, którzy w nią wpadli natychmiast byli spopielani. Wales natomiast użył swojej supermocny nasycając Asa Pik światłem słoneczny, a następnie oddał szybko sześć niszczycielskich, płonących strzałów, które zabiły wychodzących ze skaz potężnych pochwyconych.

Nagle przy skazie pojawił się portal. Ten sam w który wpadli Dexter razem z kapitan.

-Wales patrz!- powiedział Uldrix, który ze swojego ciężkiego granatnika Tajfun WG5 wysadził w powietrze 5 małych psionów.

-Widzę, szybko!- powiedział Wales rzucając przed siebie granat, który rozpadł się na kilkadziesiąt mniejszych odłamków, które same uderzyły w kilku pochwyconych wybuchając przy tym i tym samym niszcząc ich. Wówczas obaj pobiegli najszybciej jak tylko mogli do portalu. Gdy tylko do niego wskoczyli, natychmiast się zamknął.

Gdy byli w środku, zobaczyli, że są w sferze wstąpienia. Było to jednak zupełnie inne miejsce niż te w którym był Dexter. Tym razem było to również miasto, a dokładniej przystań. Dodatkowo budynki były zbudowane w stylu orientalnym – chińskim. W miejscu basenu portowego, gdzie powinna znajdować się woda, była bezdenna czeluść. Ściany budynków były popękane, a po niektórych domach zostały kupy gruzu. Deski na pomostach były wysuszone i poniszczone. W niektórych miejscach brakowało ich przez co przeprawa wyglądała na bardzo niestabilną. Drogi, które były zrobione z kamienia były w stanie gorszym niż fatalnym. Na niebie natomiast unosiły się ruiny dziwnego budynku.

-Interesujące.- powiedział Uldrix patrząc się na otoczenie.

-Co?- spytał się Wales.

-To miasto. To nie jest coś, co widzimy zazwyczaj w sferze wstąpienia.- powiedział Uldrix.

-Co chcesz przez to powiedzieć?- zapytał się Wales.

-Naprawdę jesteś taki tępy? Dexter miał rację. Ta sfera jest połączona z naszym i innym światem. Nie zdziwię się, jeżeli jest to odpowiednik świata normalnego. A to oznacza, że rzeczywiście jest tu problem z ciemnością. Nie zdziwię się, jeżeli naprawdę pojawi się tu jedna z tych piramid.- powiedział Uldrix.

-Acha! No w sumie to masz rację.- powiedział Wales głupkowato.

-Wędrowcze, za jakie grzechy.- powiedział wyraźnie sfrustrowany Uldrix uderzając się w czoło lewą ręką w prawej trzymając strzelbę za rękojeść lufą do ziemi.

-Ponarzekasz sobie na mnie kiedy stąd wyjdziemy. Chodźmy stąd wreszcie. Czuję jakby coś macało moje światło.- powiedział Wales.

Wówczas oboje zaczęli gdzieś iść. Po jakimś czasie doszli do mostu. Po drugiej stronie było coś, co przypominało bramę, z tym że była zawalona.

-Wiesz jak stąd wyjść?- spytał się Wales.

-A skąd mam to wiedzieć?- spytał się Uldrix.

-Bo jesteś Przebudzonym? Niby znacie ciemność jak własną kieszeń.- powiedział Wales.

-Po pierwsze, płynie w nas światło i ciemność dzięki czemu lepiej ją rozumiemy niż inni, a nie że kumplujemy się z nią. A po drugie tym zajmują się Tekuny, albo żebyś znowu nie upokorzył się swoim brakiem wiedzy to Tech wiedźmy.- powiedział z kpiną w słowach Uldrix.

-Jak sobie chcesz, przebudzony nerdzie.- odpowiedział z wzajemnością Wales.

Nagle usłyszeli charakterystyczny dźwięk tworzącej się skazy. Wówczas oboje odwrócili się i zobaczyli chmarę pochwyconych.

-Nie jest dobrze.- powiedział Wales.

-Wiem o tym.- powiedział Uldrix rzucając przed siebie pocisk aksjonowy, który po uderzeniu o ziemię rozpadł się na kilka mniejszych pocisków, które powoli zaczęły lecieć w stronę celów. Gdy ich dopadły, wybuchły zabijając znaczną część pochwyconych. Następnie Uldrix i Wales zaczęli uciekać.

-Cholera, jakie to irytujące, że tylko tytani mogą stawiać barykady. Dexter bardzo by się tutaj przydał, albo jakikolwiek inny tytan.- powiedział Wales uciekając w burzy pocisków.

-Ty chociaż jesteś zwinny i możesz unikać pocisków, albo użyć swojej elektrycznej dzidy, żeby odbić pociski z powrotem w stronę wroga, a ja jedyne co mogę zrobić, to zatrzymać się i postawić sobie wyrwę leczniczą i delektować się jak robią ze mnie ser szwajcarski, a chwilę potem moje rany goją się i wszystko na nowo.- powiedział Uldrix.

-Biedactwo ty moje.- powiedział z ironią Wales.

Wówczas zobaczyli jak otwiera się przed nimi portal.

-Jest portal! Skacz!- krzyknął Wales, a następnie razem wskoczyli do środka. Chwilę potem Uldrix leżał na brzuchu na ziemi. Gdy wstał zaczął się rozglądać. Nie było nigdzie w pobliżu Walesa.

-Wales? Gdzie jesteś…? Wales?!- krzyknął Uldrix rozglądając się za nim. Nie odezwał się znowu.- Cholera, gdzie go poniosło? Czy to możliwe, że teleportacja rozdzieliła nas?- powiedział do siebie, a następnie zaczął badać otoczenie. Był koło dziwnego, lewitującego obiektu w kształcie kolumny z kryształem w środku. Wówczas podszedł do niego i zaczął go badać.- Interesujące...- powiedział do siebie oglądając obiekt.- Czyżby w tym świecie był jakiś rodzaj… magii? Ciekawe czy to jest ten sam rodzaj mocy, który unosi skały przy wejściu do mrocznego lasu w EMS.- powiedział do siebie. A następnie spojrzał w swoje prawo i podszedł do znajdującego się tam klifu. Wówczas zobaczył te same miasto w którym się znajdował jeszcze w sferze wstąpienia z tym, że tym razem tętniło życiem. Był obecnie jasny dzień. Prawdopodobnie samo południe, ponieważ słońce górowało.

-To ciekawe.- powiedział Uldrix.

Wówczas usłyszał jakieś dźwięki. Gdy się obrócił, zobaczył za sobą całą bandę Churchillów. W większości byli to zwykli wojownicy, jednak znajdował się tam też wśród nich jakiś latający stwór w czymś, co przypominało szlafrok. Pod jego głową znajdowała się masa futra, a na głowie miał uszy przypominające królicze. W lewej ręce trzymał coś na kształt różdżki ze śnieżką. Jego twarz była zakryta maską z dziobem. Stworzenie unosiło się jakiś metr nad ziemią.

-Proszę, ledwo tu przybyłem, a już mam komitet powitalny.- powiedział Uldrix pogodnym głosem zakładając ręce na swojej klatce piersiowej.

-Kim jesteś?- zapytała się lewitująca istota.

-Fascynujące. Pluszowa maskotka, która zna mowę ludzi, ciekawe.- powiedział Uldrix.

-Jak mnie nazwałeś?- spytała się istota sycząc.

-Pluszową maskotką. A co? Nie jesteś nią przypadkiem?- zapytał się Uldrix z kpiną w głosie.

-Jestem Magiem Otchłani z Abyssu! Lepiej mnie przeproś, albo zdechniesz w męczarniach!- powiedział wściekle.

-Magiem powiadasz? Cóż, patrząc po tobie i po twoich słowach raczej nie stanie się nic, jeśli pozbędę się ciebie właśnie tu i teraz.- powiedział Uldrix, który spuścił głowę, a następnie złożył ręce za sobą.

-Ty sam? Przeciwko mnie i reszcie?!- zaśmiał się mag.- Ale dobrze. Wyglądasz mi na biednego kretyna, więc wykończę cię szybko i postaram się, żebyś nic nie czuł.- powiedział mag.

Tym czasem w mieście na dole, życie toczyło się normalnie. Nikt nie spodziewał się, że stanie się dzisiaj coś co odmieni ich życie. Po mieście chodził archont geo pod przykrywką człowieka, który przyjął imię Zhongli. Był to wysoki, smukły z wyglądu młody mężczyzna ubrany w brązowy płaszcz z różnymi zdobieniami oraz posrebrzanymi naramiennikami. Pod płaszczem było widać białą koszulę z granatowym kołnierzem oraz z bursztynowym kamieniem pod guzikiem na szyi. Jego oczy były również koloru bursztynu, a włosy były czarne z lekko miedzianymi końcówkami. Za sobą miał długi warkocz sięgający aż do pośladków. Na Dłoniach posiadał czarne rękawice, a na lewym kciuku znajdował się sygnet. Siedział przy stole jednej z restauracji popijając herbatę i słuchając jednego z wielu wieszczy historię Liyue. Jako bóstwo w stanie spoczynku, które miało na karku 6000 lat był zirytowany zafałszowaniami jakie słyszał w każdej z tych historii co okazywał trzęsąc głową przy każdej bredni jaką usłyszał przed wzięciem łyku. Po piętnastu minutach historia dobiegła końca, a Zhongli zapłacił za herbatę i poszedł spokojnym harmonijnym krokiem. Gdy był na dole i spacerował, spotkał swoją szefową Hu Tao, która wyglądała jakby, czegoś szukała.. Miała długie aż do kolan, puszyste kasztanowe włosy związane w dwa kucyki, gładką, bladą cerę, oraz charakterystyczne, czerwone oczy z rogówkami przypominającymi kształtem białawe główki kwiatów. Ubrana była w ubranie przypominające jednocześnie płaszcz, jednak po bokach miało rozcięcia, przez co dolna i tylna tkanina odkrywała jej spodenki bez nogawek. Rękawy były długie, a mankiety nad wyraz bardzo duże. Na palcach rąk nosiła sygnety. Na nogach posiadała trzewiki z białymi, długimi skarpetkami na gumkach których były przepasane czerwone kwiatki. Na głowie nosiła charakterystyczny kapelusz przypominający spłaszczony rondel na przodzie którego znajdował się dziwny symbol wyryty na kawałku materiału przypominającym kształtem nagrobek., a po prawej stronie kapelusza były przywiązane czerwone kwiaty z kokardką.

-O, witaj chodząca encyklopedio.- powiedziała jak zwykle wesoła Hu Tao machając do niego.

-Szefowo, proszę cię, nie nazywaj mnie tak. Mów mi po prostu Zhongli.- powiedział spokojnie z twarzą bez emocji.

-Ale to jest mocniejsze ode mnie. Nie potrafiłabym mówić do ciebie inaczej.- odpowiedziała wesoła.

-Znowu pastwisz się nad biedną Qiqi?- zapytał się obojętnym tonem.

-Ale ja chcę się z nią tylko pobawić. Jest taka urocza. Nie mów, że sam byś nie chciał.- powiedziała Hu Tao rozweselona.

Nagle wszyscy ludzie usłyszeli potężny wybuch. Gdy spojrzeli tam, zobaczyli ogromną kulę ognia, który zniknął w obłoku czarnego dymu.

-Co to było?- spytała się zaskoczona Hu Tao, której nagle przeszła cała chęć na zabawę.

Nagle pod ich nogi spadł z impetem mag otchłani, a raczej to co z niego zostało. Był cały osmolony. Wszędzie miał otwarte rany, a jego futro skwierczało. Również jego ubrania były całe poszarpane. Hu Tao na ten widok wrzasnęła przerażona, a następnie zakryła usta dłońmi mając okrągłe oczy jak żarówki i źrenice prawie że wielkości główek od szpilki. Ludzie natomiast podbiegli zszokowani zobaczyć, co się stało.

-To… potwór!- krzyknął agonalnie mag wkładając to dużo wysiłku. A następnie głosem pełnym bólu podniósł rękę w ich stronę cały się trzęsąc. Niestety chwilę potem ręka upadła na ziemię, a mag przestał się ruszać.

-Nie… żyje?- spytała się pewna kobieta będąca w zgromadzeniu.

Wówczas Zhongli, który cały czas był asertywny przykląkł przy magu, a następnie przyłożył dłoń do jego serca.

-Nie, nie żyje.- powiedział kręcąc głową na boki z zamkniętymi oczyma, a następnie się podniósł.

-Panie Zhongli, czy wszystko w porządku?!- spytała się inna kobieta, która właśnie weszła w środek zgromadzenia. Również była młoda, miała fioletowe włosy oraz oczy w kolorze ametystu. Włosy były związane w dwa warkocze w taki sposób, że wydawało się, jakby miała kocie uszy. Była ubrana w krótką sukienkę z dwoma typami materiałów. Jasnego fioletu i białego. Na nogach miała rajstopy, a na prawej stronie znajdował się jakiś symbol. W prawej ręce trzymała natomiast miecz.

-Nie ma się o co martwić Keqing. Wszystko z nami w porządku.- odpowiedział spokojnie.

Wówczas Keqing spojrzała na Hu Tao, która cały czas była roztrzęsiona, a następnie na nadal skwierczące, dymiące ciało maga.

-Skąd wziął się tutaj ten mag?- zapytała się nie kryjąc zaskoczenia w jakim stanie było ciało.

-Nie wiemy. Zabrzmi to dziwnie, ale spadł dosłownie z nieba.- powiedział Zhongli.

-Z nieba? Pewnie doleciał tutaj przez tą eksplozję, ale co to było i co wywołało ten wybuch? Jego ciało jest tak spalone, jakby został czymś oblany i podpalony.- powiedziała zaskoczona.

Chwilę potem dobiegła inna kobieta. Miała błękitne włosy, oraz czerwone rogi na głowie. W prawej ręce dzierżyła łuk.

-Co tu się stało? Wszystko jest w porządku?- zapytała się.

-Tak. Ganyu. Wszystko jest w porządku. Hu Tao jest trochę roztrzęsiona, ale za chwilę zabiorę ją do domu, żeby się uspokoiła.- odpowiedział Zhongli.

-Nie. Chcę wiedzieć co się stało. Może i ten mag był naszym wrogiem, ale chcę wiedzieć co go doprowadziło do takiego stanu. Co jeśli ta sama rzecz może zagrozić nam?- zapytała się Hu Tao, która momentalnie otrząsnęła się.

-Jesteś pewna?- zapytał się Zhongli

-Tak, wszystko ze mną dobrze.- odpowiedziała.

-Dobrze Keqing, zbierz paru żołnierzy. Ja Hu Tao i Ganyu pójdziemy przodem, a wy zabierzcie stąd to ciało i wracajcie na swoje stanowiska.- powiedział Zhongli, a następnie całą trójką poszli w stronę eksplozji.

-Słyszeliście pana Zhongliego?- sprzątnijcie te zwłoki, a was drodzy państwo proszę o rozejście się. Jako jedna z Siedmiu Gwiazd Liyue obiecuję wam, że dowiemy się co to było i że naszej przystani nic nie zagraża.- powiedziała Keqing

Wówczas wszyscy zrobili posłusznie to o co prosiła, a następnie poszła zwołać kilku strażników.

Tym czasem Uldrix stał na górze, która była cała spalona. Oddychał pełną piersią miarowo. Z całej armii hilichurlów ostał się jeno pył i stopiony metal, który był wcześniej ich bronią. Jeden z magów przeżył tą masakrę. Był również w ciężkim stanie. Również był cały poparzony, jednak część jego ubrania była nadal w normalnych kolorach. Były on czerwony podobnie jak resztki jego futra, które nie były spalone. Korzystając z tego, że strażnik był odwrócony do niego plecami zaczął cichutko się wycofywać na czworaka starając się zrobić jak najmniej hałasu. Jednak chwilę potem, gdy się odwrócił by zobaczyć, czy na niego nie patrzy, zdziwił się. Nikogo tam już nie było.

-Poszedł sobie?- zapytał się sam siebie zaniepokojony. Nagle poczuł za sobą czyjąś obecność. Gdy się odwrócił, zobaczył Uldrixa, który się na niego patrzył.

-Jak ty?!- spytał się przerażony, a następnie resztkami sił zaatakował Uldrixa swoją mocą płomieni. Ogień jednak rozszedł się na boki nawet nie muskając Uldrixa.

Wówczas Uldrix schylił się i wziął za resztę ubrania maga podnosząc go nieco powyżej swojej głowy tak, by móc swobodnie patrzeć się na jego twarz

Czym jesteś?!- krzyknął przerażony.

-To już zależy od ciebie. Jeśli odpowiesz na kilka moich pytań, to może wówczas ujdziesz z życiem.

-A jeśli nie?- zapytał się mag.

-Wówczas ręka Uldrixa od łokcia po opuszki palców w której trzymał maga zapłonęła. Mag natomiast zaczął wrzeszczeć z bólu.

-Parzy! PARZY!- krzyknął miotając się na boki. Chwilę potem ręka zgasła

-Zacznijmy od tego, że najpierw mnie przeprosisz, za to, że musiałem zużyć na takie pluszowe badziewie jak ty tyle mocy.

-Co?- zapytał się zaskoczony

Wówczas Uldrix rzucił magiem do góry, a następnie zmienił swoje światło z solarnego na próżniowe. Chwilę potem wyciągnął przed siebie dłoń po raz kolejny. Tym razem jednak zaczęło obwijać ją światło próżniowe, a mag nagle został uwięziony w fioletowej bańce, która zawisła w powietrzu. Wówczas Uldrix zaczął lekko zginać dłoń w pięść. Nagle mag zaczął łapać się za gardło i charczeć przy tym miotając się na wszystkie strony.

-Przepraszam! PRZE...PRA...SZAM!- wystękał próbując łapczywie łapać ostatki tlenu, które został w próżniowej pułapce. Wówczas Uldrix rozluźnił pięść co spowodowało, że mag wziął głęboki wdech, a następnie wydech, przy którym zakaszlał mocno.

-Najpierw trzy pytania. Potem pomyślę, a więc po pierwsze. Co to za miejsce?- spytał się stanowczo.

-Góra.- odpowiedział mag.

Wówczas Uldrix zaczął powoli ściskać dłoń w pięść. Gdy mag to zobaczył, natychmiast zaczął machać rękoma

-TO GÓRA KOŁO PRZYSTANI LIYUE!- krzyknął przerażony na samą myśl, że znowu zostanie odcięty od tlenu.

-Dobrze, teraz drugie pytanie. Czy jesteś ty i czym byli oni.

-Jesteśmy z zakonu Abyss. Dawnymi mieszkańcami Khaenri'ah! Nasza ojczyzna została zniszczona, a ziemia na której się znajdowała dosłownie rozdarta! Wszystko przez to, że sprzeciwiliśmy się Celestii i jej boskim prawom! Teraz walczymy o przetrwanie i o naszą zemstę!- odpowiedział szybko przerażony i obolały.

-Dobra, to teraz trzecie pytanie. Czy widziałeś tutaj kogoś podobnego wyglądem do mnie? Miał bardzo charakterystyczną pelerynę z kapturem.- zadał ostatnie pytanie Uldrix cały czas będąc gotowy, by udusić maga odsysając cały tlen z bańki.

-Przysięgam na wszystkie siły rządzące Tayvatem, że nie! Dostaliśmy informację od innych, że jakieś 100 kilometrów stąd oddział hilichurlów dosłownie zapadł się pod ziemie wciągnięty przez jakąś czarną maź! Chwilę potem znikąd pojawiły się czarne potwory z białymi poświatami na twarzach, które zostały zabite przez jakiegoś podróżnika posługującego się dziwnym lodem! Zabił je wszystkie, a jednego ogromnego zamroził i roztrzaskał na kawałki niczym figurkę z porcelany!- krzyknął prawie jednym ciągiem mag.

-Dziwny lód? Gdzie?!- spytał się Uldrix, któremu ten opis bardzo przypominał Dextera.

-Miały być tylko trzy pytania...- powiedział nieśmiało.

-GADAJ!- wrzasnął wściekły Uldrix którego całe ciało rozbłysło ogniem, a płomienie dookoła wystrzeliły niczym woda w fontannie na jakieś kilka metrów, po czym kilka sekund później wszystko się uspokoiło.

-To było...- zaczął przerażony mag, jednak nagle coś pośpiesznie przebiło serce maga. Mag natomiast wrzasnął z bólu, a następnie opuścił głowę i przestał się ruszać. Wówczas Uldrix odskoczył pośpiesznie, rozpraszając tym samym swoje światło, co spowodowało, że ciało maga spadło na ziemię. Wówczas spojrzał przed siebie. Przed sobą zobaczył humanoidalnego stwora. Był ubrany w dziwne szaty. Cały był w różnych odcieniach niebieskiego, a w miejscu głowy miał jakiś dziwny hełm. W miejscu serca wystawał jakiś niebieski kryształ.

-Ten mag był mi akurat potrzebny, wiesz?- powiedział zły Uldrix.

-Za dużo gadał. A poza tym chciałem mu oszczędzić cierpień.- odpowiedział przybysz.

-Nie wyglądasz mi na kogoś, kto oszczędza cierpień z miłosiernych pobudek.- powiedział Uldrix.

-Ty przede wszystkim po tym co zaprezentowałeś.- odpowiedział przybysz.

Tym czasem na górę wspięli się już Zhongli razem z Ganyu i Hu Tao. To co zobaczyli zaszokowało ich. Cały szczyt był spalony do gołej ziemi. W niektórych miejscach cały czas palił się ogień wśród spalenizny stała dziwna nieznajoma postać. Naprzeciwko niej stała ta sama istota.

-Herald Abyssu? Co on tutaj robi?- spytała się zaskoczona Ganyu, która również była zaskoczona skalą zniszczeń.

-Mnie bardziej zastanawia kim jest ta postać.- powiedział Zhongli zaciekawiony.

-Musiał naprawdę zajść za skórę Abyssowi, skoro pojawił się Herald. Swoją drogą widzę pierwszy raz tak potężną istotę. Do tej pory słyszałam tylko opowieści na ich temat.- powiedziała Hu Tao.

-Więc co zamierzasz teraz zrobić?- zapytał się Uldrix.

-Jesteś strasznie irytujący. A do tego zbyt niebezpieczny, by pozwolić ci odejść. Abyss nie może pozwolić by ktoś pokrzyżował jego plany. Dlatego po prostu cię zabiję.- odpowiedział herald.

-Kolejny idiota z nadmiarem ambicji. Skąd tacy jak ty się bierzecie?- powiedział Uldrix.

Wówczas Herald wyciągnął swoje wodne ostrza, które pojawiły się nad jego dłońmi.

-Masz ostatnią szansę, żeby się stąd ulotnić, albo skończysz jak ta hałastra wcześniej.- powiedział Uldrix chowając swoją strzelbę, a następnie złożył dłoń w pięść. pojawił się w niej ognisty miecz.

-Płomienie? Czy to on urządził tak tego maga?- zapytała się zaskoczona Hu Tao.

-Na to wygląda.- powiedziała Ganyu.

-Uciekać? Nie, my Haraldowie nie uciekamy. My rozwiązujemy nasze problemy!- powiedział złowrogo, a następnie zaczął wirować jak piła tarczowa i poleciał w stronę Uldrixa. On natomiast zasłonił się mieczem łapią drugą ręką za prawie na samym końcu ostrza. Herald wówczas uderzył całą swoją mocą wirując przy tym jak szalony. Uldrix z wyraźnym wysiłkiem trzymał gardę. Potem poczuł na sobie krople wody, a następnie usłyszał charakterystyczny syk, gdy krople cieczy zetknęły się z płomieniami. Po chwili Herald odbił się i wylądował kilka metrów od Uldrixa przybierając swoją normalną formę.

-A więc używasz wody jako głównego elementu? W takim razie co powiesz na to?- spytał się Uldrix, a następnie schował miecz i skoczył do góry, po czym zaczął unosić się w powietrzu. Nagle całe jego ciało zaczęły spowijać błyskawice. Następnie wyrzucił przed siebie prawą rękę tak jakby pokazywał stop. Wówczas momentalnie z jego prawej dłoni wyleciał elektryczny promień, który uderzył w Haralda o olbrzymią mocą. Wrzasnął z bólu i wściekłości, a potęga światła Uldrixa dodatkowo była tak przytłaczająca, że Herald przyklęknął na prawym kolanie, podpierając się dłońmi. Jego całe ciało się trzęsło. Elektryczna wiązka nieubłaganie uderzała go przez kolejne dziesięć sekund. Po tym czasie promień zniknęła, a Uldrix wylądował delikatnie na ziemi. Herold natomiast klęczał ogłuszony na ziemi. Skakały po nim pioruny, oraz leciał z niego dym.

-Co za moc!- powiedziała zaskoczona i jednocześnie przerażona Ganyu.

-Czyli już wiemy, że jego wizja to Elektro.- powiedziała Hu Tao również zaskoczona.

-A skąd ty to wiesz? Przecież jeszcze przed chwilą w jego ręce był płonący miecz.- powiedziała Ganyu, która się już lekko pogubiła.

-Coś mi tu nie gra. Nie wygląda na tutejszego, a jego moc ani trochę nie przypomina tej, którą daje wizja.- powiedział Zhongli do siebie zamyślony.

-A teraz powiedz jak chciałbyś umrzeć? Szybko, czy powoli?- spytał się Uldrix, który wymierzył do niego ze swojej strzelby i pociągnął za czółenko ładując do komory pocisk.

-Nie… umrę. Nie teraz.- powiedział wstając. Trzymał się prawą ręką za brzuch, oraz chybotał się na boki, a następnie zniknął rozpływając się niczym mgła.

-Co za tchórz.- powiedział zły, a następnie schował swoją broń i zaczął iść powolnym krokiem.

-Chyba idzie do Liyue, co robimy?- Spytała się Hu Tao.

-Na razie nic. Wracajmy i bądźmy tam przed nim pierwsi.- powiedział Zhongli, a następnie zaczęli się powoli wycofywać. Niestety Ganyu przez swoją nieostrożność kopnęła jeden z kamyków, który zrobił mały hałas. Wówczas Uldrix szybko odwrócił się w tamtą stronę i wystrzelił ze swojego ciężkiego granatnika Tajfun WG5, którego wyciągnął szybo w trakcie odwracania się. Granat rozsadził skałę za którą kryli się Zhongli, Hu Tao i Ganyu odrzucając ich na jakiś metr do tyłu.

-KTO TAM?! WYŁAZIĆ Z RĘKOMA DO GÓRY I ŻADNYCH SZTUCZEK!- powiedział zły Uldrix.

Wówczas cała trójka gdy się otrząsnęła po eksplozji wstała i podniosła ręce powoli podchodząc do Uldrixa.

-Bliżej, chcę widzieć wasze twarze.- powiedział już bardziej opanowany biorąc głęboki wdech i wydech cały czas w nich celując z granatnika. Wówczas podeszli do niego na jakieś pięć metrów.

-Kim jesteście? Swój czy wróg?!- spytał się zirytowany.

-Nie mamy złych zamiarów.- powiedziała Ganyu nie kryjąc zdenerwowania.

-Słyszałem tą śpiewkę setki razy. Ale skoro tu jesteście, to skonfrontuje to co tamten mag powiedział. Gadajcie gdzie jestem i kim wy jesteście. Jestem zmęczony i zły. Dla tego dla waszego dobra proszę, nie zmuszajcie mnie, żebym przekroczył granicę swojej wytrzymałości psychicznej.- powiedział zdenerwowany, a jego ręce lekko świerzbiały.

-Jestem Zhongli, To Hu Tao, a to Ganyu. A miejsce gdzie teraz stoisz to góra koło przystani Liyue. Nie ma nazwy. Przybyliśmy, ponieważ usłyszeliśmy wybuch i zobaczyliśmy płomienie. Mogę się zapytać czy to pana sprawka?- spytał się spokojnie Zhongli, chociaż w środku również się denerwował. Po raz pierwszy od tysiącleci czuł niepokój.

-Mogę to potwierdzić. Jestem Sekretarzem Qixing. Jako osoba pełniąca tak ważną funkcję możesz mi wierzyć.- powiedziała spanikowana.

Wówczas Uldrix popatrzył jeszcze na nich przez chwilę, a następnie opuścił broń.

-Możecie opuścić ręce.- powiedział Uldrix chowając swój granatnik, a następnie odwrócił się i zaczął iść.

-Gdzie idziesz?- spytała się Hu Tao niepewnie.

-Nie przypominam sobie, żebyśmy byli na „ty".- powiedział groźnie Uldrix, który się zatrzymał i spojrzał na nich kontem oka odwracając lekko głowę w prawo.

Wówczas Hu Tao z wyczyszczonymi oczyma zakryła swoje usta obiema dłońmi niespokojna, czy wszyscy przez nią zginą.

-Przepraszamy za naszą śmiałość. Ale chcemy wiedzieć, czy zamierza pan odwiedzić nasze miasto.- odpowiedziała nadal nieśmiało Ganyu.

-Miałem taki zamiar. Ale patrząc na to co tu się właśnie stało, to nie wiem, czy chcę się znowu denerwować, albo zrobić komuś krzywdę.- powiedział Uldrix odwracając się znowu w ich kierunku.

-To był zakon Abyss. Najgorsi wrogowie tego świata. Nie wiemy dokładnie kim są i jaki jest ich główny cel, ale atakują każdego, kto zanadto zbliży się do nich.- powiedział Zhongli.

-Miałem okazję przesłuchać jednego. Twierdził, że jest z jakiegoś Khaenri'ah i że zostali przeklęci przez jakąś Celestię.- powiedział Uldrix, który znowu zaczął się zastanawiać.

-Stój!- krzyknął ktoś za nim, a następnie został osaczony przez około 15 żołnierzy na czele których stała Keqing z wyciągniętym mieczem skierowanym w stronę Uldrixa.

-Posłuchajcie mnie. Jestem zły i zmęczony. Ledwo tu przybyłem i już napadają na mnie jakieś karykatury z jakiegoś zakonu o którym słyszę pierwszy raz. Jeżeli chcecie wyjść w jednym kawałku i nie skończyć jak tamte poczwary, to dobrze wam radzę. Nie działajcie mi na nerwy.- powiedział z wyraźną frustracją w głosie Uldrix, który był w każdej chwili gotów użyć całej potęgo swojego światła, byleby tylko sobie ulżyć i dać upust emocjom.

-Keqing, on jest po naszej stronie. Wszystko jest w porządku.- powiedział Zhongli.

-Na pewno?- zapytała się zaskoczona Keqing, a żołnierze lekko przychylili swoje włócznie ostrzami do góry i również spojrzeli w stronę Zhongliego.

-Tak, na pewno.- powiedział spokojnie.

Wówczas Keqing schowała swoją broń, a żołnierze wrócili do swojej normalnej pozycji.

-Przepraszamy pana za te wszelkie niedogodności, ale nie wiedzieliśmy z kim mamy do czynienia. Nie często widuje się spopielonego maga Abyssu, który spada z nieba.- powiedział Zhongli.

-Przesadziłem podczas uwalniania mocy i za bardzo mnie poniosło. Przepraszam, jeśli te truchło zrobiło komuś krzywdę w trakcie uderzenia o ziemię. Widzę, że mam do czynienia z wyrafinowaną i obytą w kulturze osobą. Przyjmuję przeprosiny. Tylko proszę więcej nie wyskakiwać na mnie z bronią. Jak sami widzicie moje pokłady cierpliwości są bardzo ograniczone, a zachowania dość nieprzewidywalne.- powiedział Uldrix.

-Oczywiście, zapamiętamy tą uwagę. Mogę prosić pana o imię? Skoro już się przedstawiłem, to kultura wymaga tego samego od drugiej strony.- powiedział Zhongli.

-Uldrix Mis, ale wystarczy po prostu Uldrix.- odpowiedział.

-Miło mi poznać. Szkoda tylko, że w takich niesprzyjających okolicznościach. I nie, ciało tego maga nie zrobiło nikomu krzywdy. Jedynie spowodowało szok i lekkie niedowierzanie.- powiedział Zhongli wyciągając rękę do Uldrixa.

-Mi również Panie Zhongli. Proszę mi jednak wierzyć, że świat z którego pochodzę jest jeszcze mniej przyjazny niż wasz.- powiedział Uldrix, który uścisnął dłoń Zhongliego.

-Pozwolisz, że opowiesz nam to wszystko przy filiżance herbaty. Nie wypada rozmawiać w takim miejscu. Masz jakieś preferencje?- zapytał się Zhongli.

-Nie, wypiję każdą. Chociaż przyznam, że najbardziej smakuje mi czarna z cytryną.- powiedział.

-Też lubię ten rodzaj herbaty. Z tym, że bez żadnych polepszaczy smaku. Nie traćmy zatem czasu i chodźmy.- powiedział Zhongli kładąc swoją prawą dłoń na plecach Uldrixa, a następnie zaczęli iść w stronę miasta. Po jakichś 15 minutach doszli do bramy głównej, a następnie przeszli przez most. Miasto tętniło życiem. Większość osób patrzyło się na Uldrixa ze względu na jego pancerz. Po pewnym czasie i pokonaniu krętych uliczek doszli do pewnej otwartej na świeżym powietrzu, małej kawiarenki znajdującej się na progu ulic. Znajdował się tam parawan z orientalnymi rysunkami przy którym stał mówca opowiadający jakąś historię.

-A więc jesteśmy. Opowiesz nam skąd jesteś i co tu robisz?- spytał się Zhongli, gdy wszyscy zajęli miejsca przy jednym ze stolików. Chwilę potem do stolika podeszła ubrana w swego rodzaju brązowe kimono młoda dziewczyna z długim warkoczem sięgającym do połowy pleców. Jej włosy były czarne, a oczy brązowe. Wyglądała na 20 lub 22 lata. W prawej ręce pod pachą trzymała drewnianą tacę.

-Dzień dobry Panie Zhongli. Co mogę dzisiaj podać?- zapytała się uprzejmie z najwyższym stopniem kultury.

-Witaj Yu Tian. Czarna herbata dla wszystkich w tym jedna z sokiem z cytryny.- powiedział Zhongli.

-Rozumiem, czy coś jeszcze?- spytała się zapisując zamówienie na jakiejś karteczce.

-Nie dziękuję, a wy coś jeszcze chcecie?- zapytał się Zhongli pozostałych.

Wówczas cała czwórka potrząsnęła głowami

Wówczas Yu Tian ukłoniła się, a następnie odeszła.

-Masz olbrzymie poważanie wśród tutejszych mieszkańców. Czy jesteś kimś ważnym?- zapytał się zainteresowany Uldrix.

-Nie. Jestem zwykłym pracownikiem domu pogrzebowego Wangsheng, a dokładniej konsultantem pogrzebowym. Zajmuję się głównie przygotowaniami do uroczystości i pilnowaniem, by ceremonia była taka jak zażyczą sobie tego klienci. Lubię porozmawiać z innymi i zawierać nowe znajomości. A teraz prosiłbym o odpowiedź na moje pytanie.- powiedział Zhongli.

-Od czego tu zacząć… Może w takim razie tak. Pochodzę z Ostatniego Miasta. Ostatniej bezpiecznej przystani dla ludzi, którzy utracili swoje domy i doczesne życie. Zostaliśmy powołani z martwych przez Wędrowca, żebyśmy mogli kontynuować w jego imieniu walkę o bezpieczeństwo resztek ludzkości, która została zdziesiątkowana przez wroga, którego cały czas badamy.- powiedział w skrócie Uldrix.

-Ostatnie miasto?- zapytała się Keqing

-Powstali z martwych?- zapytała się zaskoczona Hu Tao.

-Resztek ludzkości?- Zadała kolejne pytanie równie zaskoczona Ganyu.

-Brzmi to bardzo niewiarygodnie. Ale patrząc po twoim wyposażeniu jestem w stanie uwierzyć w twoje słowa. Kim jest Wędrowiec jeśli mogę się zapytać?- powiedział zaintrygowany Zhongli.

-Nie jesteśmy do końca pewni. To swego rodzaju maszyna. Jakiś twór z zupełnie innego świata, którego przybycie spowodowało, że ludzkość zaczęła pojmować rzeczy o których nawet wcześniej nie śniła. Wiele nieprzyjaznych warunkowo dla życia planet zostało skolonizowanych, a jedna z nich, Merkury stała się ogromnym ogrodem wszechświata. Długość ludzkiego życia wzrosła niemal trzykrotnie, a najcięższe i nieuleczalne choroby stały się w obliczu naszej nowej wiedzy jak katar sienny. Dla ludzi z tamtego okresu nastał „Złoty wiek". To był okres cudów i ludzie wierzyli, że ich przeznaczeniem jest kroczyć w świetle gwiazd. Sielanka trwała przez 300 lat, jednak potem doszło do olbrzymiej w skutkach tragedii.- powiedział Uldrix.

-Co się stało?- zapytała się zaciekawiona Ganyu, dla której to co mówił Uldrix była jak jakaś bajka.

-Nadeszła Ciemność. Odwieczny wróg Wędrowca, który polował na niego przez eony lat. Gdy Ciemność znalazła nas i Wędrowca, zaczął się okres, który zapisał się na naszych kartach historii jako „Zapaść". W przeciągu jednego ataku populacja licząca sobie kilkadziesiąt miliardów ludzi skurczyła się do ledwie niespełna kilkunastu milionów, a planety, które skolonizowaliśmy zamieniły się w pustkowia pełne ruin z okresu „Złotego Wieku".- powiedział Uldrix.

Wówczas wszyscy spojrzeli z niedowierzaniem na Uldrixa.

-Jak to możliwe?- spytała się przerażona Keqing, której zmroziło krew.

-Jak pochowaliście tak niewyobrażalną dla ludzi ilość zwłok?- spytała się Hu Tao, która również nie mogła w to uwierzyć.

-Nie mogliście się jakoś obronić przed tym?- spytała się równie przerażona Ganyu.

-Po pierwsze, nie wiemy. Dzisiaj nie żyje już żadna osoba, która mogła by pamiętać co się wówczas stało. Zachowały się pewne archiwa, które jednak są jak książki z których została wyrwana co trzecia strona. Do dziś szukamy nowych informacji na temat tamtego okresu i staramy się wydedukować na podstawie tego co mamy co się stało wówczas naprawdę. Po drugie nie chowaliśmy nikogo. Ciała zostały na pastwę natury i fauny. Mieliśmy wówczas znacznie większe problemy na głowie, niż chowanie poległych. I po trzecie mieliśmy system StrategOSów. Był to nasz system obrony planetarnej przed nieznanymi zagrożeniami ze strony kosmosu. Było ich 6, jednak najpotężniejszym z nich wszystkich był StrategOS, o nazwie Rasputin. Gdy ciemność zbliżała się do nas nieubłaganie, Rasputin użył całej swojej mocy, która była w stanie zetrzeć nie jedną gwiazdę na pył. Jednak nie zrobiło to żadnego wrażenia na naszym przeciwniku. Jednym słowem, nasza najwspanialsza i najpotężniejszą broń, symbol naszej potęgi i wielkości nie dała rady tej istocie, albo istotom, jak teraz wiemy więcej o naszym przeciwniku.- powiedział Uldrix.

-I co było dalej?- spytał się asertywnie zaintrygowany Zhongli, jednak w środku również czuł przerażenie. Tak duże, że serce waliło mu jak młotem w piersi.

-Zanim ciemność dokończyła dzieła, Wędrowiec dokonał heroicznego wyboru. Skumulował całą swoją energię i stworzył olbrzymi wybuch światła, który zmusił ciemność do opuszczenia naszego świata. Jednak było to okupione jego śmiercią. Niegdyś wspaniała maszyna rozleciała się na kilka kawałków, a największy z nich zawisł jakiś kilometr nad ziemią tworząc tym samym bezpieczną przystań dla ocalałych po tym wydarzeniu. Jednak wędrowiec nie pozostawił nas samych sobie. Wraz ze swoją śmiercią stworzył Duchy. Małe maszyny, które są również swego rodzaju jego reinkarnacją. Tutaj Hu Tao, jeśli dobrze pamiętam twoje imię, zdziwiła się, gdy usłyszała, że zostaliśmy powołani z martwych. Pozwólcie mi, że zanim przejdę dalej, najpierw kogoś wam przedstawię. Mars, pokaż się.- powiedział.

Wówczas Mars zmaterializował się przy prawym ramieniu Uldrixa.

-Co to jest?- spytała się zaskoczona Keqing.

-Jaki słodziak.- powiedział Hu Tao patrząc się na Marsa.

-Wszystko tylko nie słodziak. Może być nawet świetlik, ale bez takich.- powiedział męskim głosem Mars, który w akcie sprzeciwu ze złością poleciał kilka centymetrów w dół i uniósł się tak samo szybko i tak trzy razy.

-To mówi?- powiedziała zdziwiona Ganyu.

-Mars to jeden z milionów jeśli nie setek duchów, który wybrał mnie na swojego strażnika. Jest w nim zawarta boska cząstka Wędrowca, która daje mi nadludzkie moce. Zapewne już widzieliście, gdy obserwowaliście mnie zza tamtego głazu tam na górze. Jednak poza czyni mnie również nieśmiertelnym.- powiedział Uldrix.

-Czyli, gdybym chciała być takim strażnikiem jak ty, to co musiałabym zrobić?- spytała się zaciekawiona Keqing.

-Oddanie, poświęcenie i śmierć.- odpowiedział enigmatycznie Uldrix.

-Możesz to powiedzieć jaśniej, bo chyba nie rozumiem.- powiedziała Keqing, która była zaniepokojona odpowiedzią Uldrixa i zdezorientowana.

-Jeśli kogoś kochasz, jesteś tej osobie, albo osobom oddana. Oddanie rodzi odwagę, odwaga rodzi poświęcenie, a ono natomiast prowadzi do śmierci. Tylko wybrańcy Wędrowca odrodzą się w Świetle by korzystać z jego cudownego daru do ochrony ludzkości i wszystkiego innego w czym jest światło. O tym czy odrodzisz się w Świetle decyduje najbardziej tajemnicza i zarazem najpotężniejsza siła w całym wszechświecie, jaką jest Przeznaczenie.- odpowiedział.

-Czyli, że… ty jesteś… zombie?- spytała się Hu Tao, trzęsąc się lekko z niedowierzaniem i dziwnym uśmieszkiem na ustach pokazując na niego palcem prawej ręki, która trzęsła się jakby miała zespół Parkinsona. Po twarzy natomiast zaczęły jej spływać krople potu

-Szefowo, bardzo cię proszę. To nie jest Qiqi. Nawet twoja Wizja by ci nie pomogła w walce z nim.- powiedział Zhongli, zakrywając twarz w prawej dłoni paląc się ze wstydu.

-Chyba nie rozumiem.- powiedział nieco zdziwiony Uldrix.

-Chodzi o to, że Hu Tao ściga pewną dziewczynkę, która ma na imię Qiqi. Jest zombie stworzonym przez Adeptów, którzy są oddanymi towarzyszami tutejszego archonta Geo. Hu Tao nie jest w stanie do dzisiaj poukładać w głowie tych informacji i cały czas stara się odprawić jej pogrzeb i tym samym odesłać na tamten świat by zaznała spokoju.- powiedział Zhongli.

-Proszę bardzo Panie Zhongli, pana zamówienie.- powiedziała Yu Tian, która położyła tacę z pięcioma filiżankami na stole miedzy nimi, a następnie ukłoniła się do pasa i odeszła.

-Chyba rozumiem o co ci chodzi, ale jeśli moja droga spróbujesz tego numeru ze mną, to nawet nie pomoże ci fakt, że jesteś kobietą w młodym wieku.- powiedział ostrzegawczo Uldrix, a po jego ciele przeszło parę wyładowań elektrycznych.

-Zapamiętam sobie tą uwagę.- powiedziała przestraszona.

-Jeszcze nigdy nie widziałem tak przerażonej Hu Tao. Masz na nią olbrzymi wpływ.- powiedziała Keqing śmiejąc się serdecznie pod nosem.

-No dobrze, pijmy, puki ciepłe. Zimna herbata jest nie dobra i szkodzi.- powiedział Zhongli, który sięgnął po swój kubek.

-Mam tylko nadzieję, że nie wystraszę was, kiedy zobaczycie moją twarz.- powiedział Uldrix.

-Co z nią nie tak? Jesteś chory na coś?- zapytała się zaskoczona wypowiedzią Uldrixa Ganyu.

-Sami zobaczcie.- powiedział, a następni chwycił swój hełm po bokach i zdjął go. Wówczas całej czwórce ukazała się fioletowa twarz z biało-szarymi włosami ściętymi na jeża. Jego usta były w kolorze ciemnego fioletu, a w oczach było widać żywy ogień. Z twarzy było widać, że jest po pięćdziesiątce.

-Ty też jesteś adeptem?- spytała się zaskoczona jego wyglądem Ganyu.

-Nie, jestem przebudzonym. Byłem kiedyś człowiekiem, a dokładnie mówiąc, byli nimi moi pradziadkowie.- powiedział Uldrix, który wziął łyka herbaty ze swojej filiżanki.

-Jak twoi dziadkowie z ludzi zmienili się w… jak nazywa się twoja rasa?- zapytała się Keqing.

-Przebudzeni. To było jeszcze w trakcie „Zapaści". Trwała wówczas ewakuacja kolonii „Arkologia Nowy Pacyfik" na planecie Tytan. Gdy moi pradziadkowie wylecieli na orbitę, stało się coś co wielu do dzisiaj nie rozumie. Pamiętacie tą falę światła, którą wyzwolił wędrowiec? Więc z tego co wiem, doszło wówczas do zderzenia się mocy ciemności z mocą światła. Idealnie przy statkach z ludźmi, którzy uciekali, w tym z moimi pradziadkami. Uderzenie było tak mocne, że otworzyło portal do zupełnie innego wymiaru. Tak zwanego wymiaru kieszonkowego. Ludzie, którzy się tam znaleźli, zostali przesiąknięci jednocześnie mocą światła i ciemności zmienili się zarówno pod względem biologicznym, fizycznym jak i psychicznym. Tak powstali pierwsi Przebudzeni. Nazywają ten świat Dystrybutorem. Z tego co wiem czas tam płynie zupełnie inaczej. Jeden rok w świecie ludzi jest odpowiednikiem 100 lat tam. Co oznacza, że mieli tysiące lat na rozwój. Pewnego dnia jednak część z nich opuściła swój świat i wróciła do naszego układu zakładając na nowo powstałym lądzie metropolię, którą nazwali Śniące Miasto. Zbudowali tam majestatyczną metropolię znaną jako „Śniące Miasto" z królową Marą Sov.- powiedział Uldrix.

-Więc poza wyglądem możecie coś jeszcze?- zapytała się Hu Tao wyraźnie zaciekawiona tematem.

-Żyjemy kilka razy dłużej niż zwykły człowiek. Uczymy się szybciej. Dzięki temu, że płynie w nas zarówno światła jak i ciemność, rozumiemy te dwie moce lepiej niż jakakolwiek człowiek.- powiedział Uldrix.

-Chyba rozumiem.- powiedział Zhongli, który nie wiedział jak na to zareagować, a następnie wziął łyk herbaty.

-To brzmi tak, jakbyście byli adeptami w swojego świata.- powiedziała Ganyu.

-Mogę wiedzieć kim są adepci? Cały czas o nich wspominacie.- zapytał się Uldrix.

-To na wpół boskie istoty, które zawarły z naszym bogiem Reksem Lapisem kontrakt, który zobowiązuje ich do ochronę Liyue. Część z nich przypomina ludzi, jednak inni przybrali formy zwierzęce.- powiedziała Ganyu.

-Mam rozumieć, że ty jesteś jednym z adeptów?- zapytał się jej Uldrix.

-Nie. Jestem tylko zwykłą sekretarką. Mój wygląd zawdzięczam tylko temu, że jestem zrodzona z człowieka i Qilin.- odpowiedziała trzymając obie dłonie na filiżance.

-Kim jest, albo są Qilin?- zapytał się Uldrix.

-Niestety tego nie wiem. Nie poznałam swoich rodziców. Zostałam wychowana przez jednego z adeptów. Można powiedzieć, że jestem adoptowaną sierotą.- powiedziała z lekkim uśmiechem patrząc się w swoje odbici w cieczy.

-Mam nadzieję, że nie otworzyłem twoich starych ran tym pytaniem.- powiedział Uldrix z zakłopotaniem patrząc na twarz Ganyu.

-Nie, w porządku. Nic się nie stało.- odpowiedziała patrząc się na niego ze szczerym naturalnym uśmiechem.

-Jeśli mogę się zapytać. Co cię sprowadza do naszej przystani, bo jeszcze nam nie odpowiedziałeś.- zapytała się Hu Tao.

-To dość skomplikowane. Szukam swojego przyjaciela, który również tutaj trafił tak jak ja. Nie wiem czy jest w tym mieście, czy też gdzie indziej, ale zamierzam go znaleźć. Nie wspominając już o tym, że miałem jeszcze na doczepkę innego kretyna, który ze mną przybył i jak przeszliśmy przez portal, to już go nie było ze mną po drugiej stronie. Prawdopodobnie wyrzuciło go w inne miejsce.- powiedział Uldrix, który dopił swoją filiżankę.

-Możesz mi opisać jak wygląda twój przyjaciel i tamta osoba o której mówisz tak źle? Może akurat widzieliśmy ich i wiemy gdzie są.- powiedział Zhongli.

-Cóż, jeden z nich nazywa się Dexter. Jest tytanem, który chodzi również w futurystycznej zbroi. Nie będę wam opisywać jej elementów, bo najpewniej i tak nie będziecie wiedzieć o co mi chodzi. W każdym razie nie da się przejść obok nie zwracając na niego uwagi. Jego głównym atutem jest to, że jego zbroja jest w kolorach ciemnej zieleni. Drugi, ten idiota nazywa się Wales, a dokładnej Wales-99. To łowca. Jego akurat nie muszę opisywać. Łatwo go poznać po jego zwinności oraz tym, że zawsze chodzi w pelerynie z założonym kapturem, którego nigdy nie ściąga i ma idiotyczne obycie.- powiedział Uldrix.

-Dość egzotyczne jak na tą część świata imiona. Niestety nie słyszałem o takich ludziach jak ich opisujesz, ani takich imion. Ale Tayvat nie składa się tylko z Liyue. Jest jeszcze 7 znanych nam nacji jak Mondstadt oraz Inazuma. Być może ktoś z tamtych zakątków słyszał o nich.- powiedział Zhongli.

-Rozumiem. A wiecie może, gdzie mogę dostać mapę tej krainy? Będę zobowiązany.- powiedział Uldrix.

-Tak, mamy sklep, gdzie dostaniesz taką mapę, ale wątpię czy ją dostaniesz od tak.- powiedziała Keqing.

-Jaka tu obowiązuje waluta?- zapytał się Uldrix.

-Mora.- powiedziała Ganyu wyciągając monetę i położyła ją koło Uldrixa.

-To nie zbyt korzystna dla mnie sytuacja, używam zupełnie innego środka płatniczego.- powiedział zakłopotany Uldrix.

-Czego?- zapytała się Keqing.

-Migotu.- powiedział, a następnie wyciągnął ze swojej sakwy w szacie parę sztuk błyszczących kamyków w kształcie sześcianu.

-To jakieś kamienie szlachetne?- zapytała się Hu Tao biorąc jeden z kryształów i przyglądając mu się pod światłem słonecznym.

-Nie. To programowalna materia, którą można wykorzystać w dowolnym celu. W czasach złotego wieku służyła nam jako paliwo.- powiedział Uldrix.

-Co to znaczy „programowalna materia"?- zapytała się Ganyu.

-To znaczy, że można z niej zrobić praktycznie wszystko. Jeśli wie się, jak przerobić migot, to możliwości są przed tobą nieograniczone. Możesz z niego zrobić broń, ozdoby, amunicję, materiał budulcowy. Wszystko czego zapragniesz, ale pod warunkiem, że masz na ten temat wiedzę no i odpowiednie narzędzia.- powiedział Uldrix.

-A czy można z nich zrobić np. coś do jedzenia?- zapytała się Hu Tao z ciekawości, jednak w jej pytaniu było słychać żartobliwe podejście.

-Jeśli chcesz umrzeć w agoniach z powodu niewydolności wielonarządowej, to droga wolna. Ale Zhongli raczej nie będzie pocieszony.- powiedział Uldrix patrząc się na Zhongliego z uśmiechem.

-Dla czego ty zawsze musisz psuć wszystkie moje kawały?- powiedziała Hu Tao obrażona. Założyła ręce na klatce piersiowej, wysunęła usta do przodu tworząc dzióbek, a następnie zaczęła patrzeć w bok.

-Dyrektorze Hu, zachowuj się przy nowo poznanej osobie… proszę.- powiedział Zhongli wyraźnie zażenowany postawą swojej szefowej.

-Dobrze, to ja już będę iść. Dziękuję bardzo za herbatę i gościnę. Miło było mi was poznać, a zwłaszcza Pana, Panie Zhongli.- powiedział podając mu rękę. Mars natomiast zniknął tak jak się pojawił.

-Mi również. Jeśli szukasz miejsca, gdzie mógłbyś odpocząć, to zapraszam cię do naszego domu pogrzebowego. Mamy tam akurat wolny pokój, z którego nikt nie korzysta. Wystarczy że będziesz iść drogą od strony Północnej bramy i przy moście nad rzeką łączącym jedną część przystani z drugą skręcisz w prawo. Nasz zakład jest na samym końcu. Łatwo go rozpoznać bo stoi przy nim nasza odźwierna Ferrylady. Wystarczy, że się na mnie powołasz- powiedział Zhongli, który uścisnął dłoń Uldrixa.

-Dziękuję za zaproszenie. Może kiedyś skorzystam z Waszej gościnności.- odpowiedział Uldrix.

-To w takim razie ja też będę się już zbierać. I tak zrobiłam sobie za długą przerwę od swoich obowiązków.- powiedziała Ganyu, a następnie wstała i również pożegnała się z Uldrixem.

-Ja też będę już iść. I przepraszam bardzo Pana za to, że wyleciałam na Pana z mieczem. Proszę przyjąć to jako dowód mojej skuchy i dobrej woli.- powiedziała Keqing, która wręczyła Uldrixowi mieszek.

-Co to jest?- zapytał się Uldrix biorąc do ręki ciężką sakwę.

-W tym mieszku jest 1000 mora. Jestem pewna, że się przydadzą Panu, Panie Uldrixie. Acha, i jest z Pana bardzo sympatyczny i przyjemny facet.- powiedziała mniej oficjalnie.

-Dziękuję za komplement. Wybaczam te nieporozumienie Panno Keqing. {ani również jest atrakcyjną kobietą pełną wdzięku i zaradną jednocześnie.- powiedział jej komplement.

-Proszę tak nie mówić, bo zaraz się poczerwienię.- powiedziała Keqing uśmiechając się nie śmiało i patrząc się na ziemię z głową odwróconą w prawo, a jej policzki stały się nagle czerwone.

-Chyba już za późno.- powiedziała Hu Tao, która zaczęła się śmiać pod nosem.

-To ja już pójdę. Dziękuję bardzo za herbatę panie Zhongli i do zobaczenia.- powiedziała przywracając swoją twarz do normalnego stanu, a następnie poszła w swoim kierunku.

-Przepraszam, ale ja też muszę już iść. Muszę zająć się paroma kwestiami związanymi z papierologią i tym podobnym. A co do ciebie, pamiętasz o dzisiejszej uroczystości pogrzebowej koło 20:00?- Zapytała się Hu Tao Zhongliego.

-Tak, już idę załatwić niezbędne przedmioty.- odpowiedział, a następnie uścisnął dłoń Uldrixowi i odszedł w swoją stronę.

-W takim razie teraz poszukajmy tu jakiegoś kartografa.- powiedział do siebie, a następnie z powrotem nałożył na siebie hełm i zaczął iść. Po chwili włóczenia się po mieście trafił na jakiś stragan z czymś co przypominało mapy. W środku siedziała jakaś kobieta.

-Przepraszam bardzo, dzień dobry. Czy mogę u pani dostać mapę Tayvatu?- zapytał się jej.

-Tak, oczywiście. Interesuje pana kolorowa, geodezyjna, czarno-biała, z podziałem administracyjnym?- zapytała się.

-Zwykłą kolorową poproszę.- powiedział Uldrix.

-To będzie 200 mora.- powiedziała kobieta.

Wówczas Uldrix wyciągnął swoją sakiewkę, którą dostał od Keqing, a następnie wyciągnął z niej wymaganą ilość gotówki.

-Proszę bardzo.- powiedział podając kobiecie odliczoną sumę.

-Dziękuję. Jeśli mogę się zapytać, nie jest pan stąd prawa?- zapytała się patrząc się na Uldrixa.

-Nie. Prawdę mówiąc to nawet nie jestem z tego świata.- powiedział.

-O, kolejny podróżnik. Ostatnio wielu tutaj się kręci.- powiedziała sympatycznie.

-Czy widziała pani może w takim razie pewnego mężczyznę również w nietutejszej zbroi, który używa mocy próżni, albo innego zwinnego, który wiecznie chodzi z peleryną i kapturem? On również ma niecodzienną jak na ten świat zbroję.- zapytał się Uldrix z nadzieją.

-Niech pomyślę… Nie. Niestety nie widziałam nikogo z pasującym opisem, ale znam innego podróżnika z innego świata. Cały czas chodzi po całym Tayvacie i zmienia nasz świat na lepsze. O ile dobrze pamiętam, to nazywa się Aether. To młody chłopak, niezbyt wysoki, ale do karła też mu daleko. Jakoś metr siedemdziesiąt wzrostu. Chodzi w dziwnym nietutejszym ubraniu, ma długie blond-złote włosy z długim warkoczem i miodowe oczy. Być może on widział kogoś podobnego.- powiedziała kobieta.

-A wie pani, gdzie mogę go znaleźć? Gdzie prawdopodobnie teraz jest?- zapytał się jej z nadzieją w głosie.

-Jak powiedziałam, jest gdzieś na kontynencie, to na pewno, ale gdzie to nie jestem w stanie powiedzieć. Chociaż słyszałam od kogoś, że zmierza do Mondstadt. Jest tam uhonorowany tytułem honorowego rycerza. Z tego co wiem, to ostatnio zakon Abyss jest tam teraz wyjątkowo aktywny.- odpowiedziała po chwili zastanowienia kobieta.

-Bardzo pani dziękuję za pomoc, to dla mnie bardzo ważna informacja.- powiedział kłaniając się jej.

-Cała przyjemność po mojej stronie.- powiedziała uśmiechając się z zamkniętymi oczyma.

Wówczas Uldrix zaczął iść w stronę wyjścia. Gdy był już przy wyjściu, rozwinął mapę i zaczął się rozglądać po niej.

-Dobrze, Mondstadt, Mondstadt, Mondstadt.- zaczął mówić pod nosem i szukać.- Mars, zeskanujesz tą mapę i utworzysz kopię w pamięci? Jako istota mechaniczna jesteś lepszy w zapamiętywaniu drogi.- powiedział chwilę potem do swojego ducha.

-Jasne.- odpowiedział Mars, a następnie zmaterializował się po jego prawej stronie i zaczął skanować mapę.

-Zrobione, to gdzie teraz chcesz się udać?- zapytał się Mars.

-Do Mondstadt.- powiedział Uldrix zwijając mapę i chowając ją do jednej z ukrytych kieszeni we wnętrzu swojej szaty.

-Dobrze więc. W takim razie podążaj za mną.- powiedział, a następnie Mars zniknął, a Uldrix zaczął iść przed siebie podążając za wskazówkami ducha.

Gdzieś w innym zakątku Teyvatu

Tym czasem gdzie indziej Wales ocknął się. Mimo iż nie był już człowiekiem, czuł wyraźnie, że boli go głowa oraz parę innych miejsc.

-Jasna cholera, co się właściwie stało? Wiesz może Uldrix?- zapytał się łapiąc się za głowę.- Uldrix? Jesteś tu?- spytał się Wales rozglądając się, jednak nie dostał żadnej odpowiedzi. No nie wytrzymam, czy on tak mnie znienawidził przez te stulecia, żeby mnie zostawić na pastwę losu od tak?- zadał sobie pytanie siadając z podkulonymi kolanami, a następnie potrząsnął głową. Znajdował się na jakiejś piaszczystej mierzei, Po jego lewej stronie było widać małe miasteczko, a po prawej schody prowadzące gdzieś wyżej, po bokach których stały statuy lisów. Był to późny wieczór, a słońce prawie zaszło za horyzont.- Co to za miejsce?- powiedział do siebie patrząc się w stronę miasta.

-STÓJ! KIM JESTEŚ I CO TU ROBISZ?!- usłyszał ostry głos. Zaskoczony Wales podskoczył i niemal na jednej nodze odwrócił się w kierunku z którego padły słowa. Wówczas zobaczył stojącą tam grupę ludzi. Było ich dziesięciu. Na czele oddziału stała pewna młoda kobieta o złotych oczach i krótkich włosach w kolorze ciemnego granatu. Na lewej stronie głowy miała dziwną czerwoną maskę przypominającą dziób ptaka. Nie posiadała również żadnej zbroi jak osoby stojące za nią, tylko dość dziwne ubranie przypominające suknię. Jej dłonie i ręce były zakryte aż do ramion.

-O, czyli ktoś tu mieszka. Dobrze, że was widzę. Słuchajcie, nie wiecie, gdzie podział się pewien przebudzony? Nazywa się Uldrix i jest wykurzającym typem.- spytał się Wales.

-Zamknij się! Ja tu zadaję pytania! Pójdziesz z nami, jesteś aresztowany za wtargnięcie na ziemie Inazumy bez wcześniejszej rejestracji swojej wizyty ani podania celu pobytu!- powiedziała zła kobieta, a następnie dwóch z całego oddziału skierowało ostrza swoich włóczni prosto na Walesa.

-Proszę szanownej Pani, to jakieś nieporozumienie. Ja nie jestem stąd i nawet nie wiem co tu się z czym je.- powiedział Wales, który wstał i starał się jakoś wyjaśnić i załagodzić sytuację jednocześnie powoli robić kroki do tyłu.

-Będziesz miał wystarczająco dużo czasu by nauczyć się o naszym pięknym kraju w celi. Brać go chłopcy!- powiedziała do swoich żołnierzy z satysfakcją w głosie.

-Widać nie obejdzie się bez walki.- powiedział Wales, który poprawił swój kaptur, a następnie stanął wyprostowany z zaciśniętymi pięściami patrząc się na nadchodzących żołnierzy. Gdy ci chcieli go wziąć, ten złapał ich za nadgarstki i wykręcił im je tak mocno, że było słychać chrupnięcia. Wówczas oboje puścili swoje włócznie, wrzasnęli z bólu, a następnie Wales szarpnął nimi tak, że zrobili salto w powietrzu i upadli na ziemię wijąc się przy tym i łapiąc za uszkodzone ręce.

-POJMAĆ GO!- krzyknęła wściekłą pokazując na niego palcem wskazującym prawej ręki.

Wówczas rzucili się na Walesa wszyscy. On natomiast pobił ich wszystkich bez najmniejszego problemu. Po minucie walki wszyscy leżeli na ziemi zwijając się jak embriony i jęcząc, albo stękając.

-Ty też chcesz się ze mną zmierzyć?- zapytał się Wales patrząc się na kobietę.

-Nie. Za stawianie oporu przy aresztowaniu i dotkliwe okaleczenie moich ludzi zabiję cię.- powiedziała, a następnie w jej ręce znikąd pojawił się miecz, a następnie rzuciła się z okrzykiem na Dextera. On natomiast zrobił przewrotkę w prawo, a następnie uderzył ją łokciem między łopatki. To spowodowało, że straciła równowagę i przewróciła się na twarz.

-Naprawdę nie chcę walczyć. Chcę znaleźć tylko moich kumpli i odejść stąd.- powiedział poważnie Wales.

-Prędzej sczeznę niż pozwolę ci opuścić tą ziemię w jednym kawałku!- krzyknęła, a następnie znowu rzuciła się na Walesa machając jak oszalała. Wales natomiast nic sobie z tego nie robił, tylko unikał jej zaciekłych ataków jakby się z nią bawił.

-Jak ty unikasz tych ciosów?! Czytasz mi w myślach?!- powiedziała wściekła i zadyszana patrząc się na Walesa lekko przygarbiona biorąc łapczywie powietrze tak, że ruszało jej się całe ciało.

-Powiem tak, rzucanie się na łowce z białą bronią, to życzenie śmierci, albo desperacja skończonego kretyna.- powiedział obojętnie Wales.

-Jak śmiesz obrażać najwyższego rangą generała Wszechmocnej Szogun!- wrzasnęła z ogniem w oczach, a następnie rzuciła mieczem jak nożem. Miecz obracał się w w powietrzu przecinając je tak, że świszczało. Wales jednak złapał miecz w locie za rękojeść. Wówczas Kobieta ku zaskoczeniu Walesa rozpostarła cztery czarne jak smoła skrzydła przypominające te krucze i gdy wzbiła się w powietrze przyzwała znikąd swój łuk i zaczęła szyć z niego do Walesa. Ten natomiast zaczął tych strzałów unikać.

-Po raz ostatni proszę. Nie każ mi cię skrzywdzić!- powiedział Wales tak, jakby naprawdę nie chciał tego zrobić.

-Nie dasz rady nawet mnie dotknąć w powietrzu! A teraz giń! Ku chwale Szogunatu Inazumy!- krzyknęła, a następnie nałożyła na cięciwę 4 strzały, które naładowała swoją energią elektryczną po czym wystrzeliła wszystkie naraz. Wales natomiast złapał dwie strzały, które były niebezpiecznie blisko niego. Kobieta natomiast spojrzała zaskoczona na strażnika.

-Nie chciałem tego, ale nie dajesz mi wyboru.- powiedział Wales, a następnie upuścił strzały i wyciągnął pośpiesznie swojego Asa Pik, którego pokrył złoty ogień i strzelił jej w prawe biodro ognistym pociskiem. Pocisk drasnął ją powodując rozległe poparzenia na skórze, oraz poważnie uszkodził prawe skrzydła powodując ich zapłon i w konsekwencji dotkliwe oparzenia. Kobieta natomiast wrzasnęła z bólu i zaczęła spadać na ziemię niczym śmigłowiec pozbawiony tylnego rotora. Gdy uderzyła o grunt, zaczęła się zwijać i jęczeć z bólu. Wówczas Wales schował powoli rewolwer, który przestał się palić pewnym i szybkim ruchem wsuwając go do kabury.- Naprawdę nie chciałem tego robić, ale sama jesteś sobie winna. Mam nadzieję, że dojdziesz do siebie i opamiętasz się na przyszłość.- powiedział Wales który stanął po jej prawej stronie. Cała jej twarz była we łzach.

-JAK TYLKO DOJDĘ DO SIEBIE WYPATROSZĘ CIE! SŁOWO DOWÓDCY ARMI SZOGUNA!- wrzasnęła na niego piskliwie z płaczem.

Wales tylko pokiwał głową na boki, a następnie zaczął iść przed siebie w stronę miasta, które wcześniej zauważył. Szedł po linii brzegowej, a krzyki kobiety stawały się coraz to cichsze z każdą minutą marszu, aż w końcu całkowicie ucichły.

-Mam nadzieję, że nie przesadziłem używając na niej mocy Złotego Pistoletu. Nawet tak niewielka cząstka mocy jaka nasyciłem swoją broń może spowodować jej zgon. Ale z drugiej strony przecież próbowała mnie zabić za coś, co brzmi wręcz absurdalnie. Czy tu jest jakaś wojna domowa? Dlaczego tak bardzo nie znoszą cudzoziemców? Na pewno ma to związek z izolacją wyspy, ale dlaczego? Naprawdę nie wiem.- powiedział do siebie Wales, który próbował znaleźć odpowiedzi na nurtującego go pytania. Chwilę potem doszedł do miasta. Przed wejściem stał pewien strażnik, który patrzył się na Walesa z bardzo nieprzyjacielskim spojrzeniem.

-STAĆ! Kto idzie?!- spytał się kierując swoją włócznie w kierunku Walesa.

-Wszyscy tu tak traktujecie podróżnych?- spytał się Wales.

-Kolejny cudzoziemiec! Ile razy wam trzeba mówić, że Inazuma jest zamknięta dla obcych!- powiedział wściekły.

-Wiem, o tym. Już pewna pani z jakąś dziwną ptasią maską na głowie przekonała się co o tym myślę.- powiedział Wales z założonymi rękoma.

-CO?! Pobiłeś generał Kujou Sarę?!- spytał się z niedowierzaniem i przerażeniem strażnik.

-Zostawiłem ją tam konającą z jej ludźmi. Nie lubię jak ktoś mnie atakuje bez powodu. Dobrze to sobie zapamiętaj przyjacielu, bo gdy dam ostrzeżenie, nie powtarzam się, tylko działam.- powiedział Wales, który poklepał zdębiałego strażnika po ramieniu, a następnie przeszedł obok niego jakby gdyby nic.

-Trze… Trzeba jej pomóc. Jeśli Szogunowa Raiden dowie się, że jej najlepszy generał zginął z rąk jakiegoś przybysza, to cała Inazuma może pogrążyć się w chaosie!- powiedział strażnik prawie że blady, a następnie pobiegł gdzieś.

Wales natomiast gdy tylko wszedł do miasta, zaczął się rozglądać. Nie było tam nic ciekawego poza paroma straganami i budynkami. Atmosfera była ponura, jednak też nie grobowa. Wielu ludzi patrzyło się na niego, a przede wszystkim strażnicy, którzy podążali za nim wzrokiem.

-Czego oni chcą? Nigdy nie widzieli na oczy zakapturzonego łowcy?- powiedział do siebie Wales, który również obserwował innych.

-Kim jesteś? Pokarz natychmiast dokumenty i cel swojej wizyty w Inazumie!- powiedział jeden z żołnierzy, który skierował w jego stronę grot swojej włóczni.

-Wy naprawdę nie wiecie co to dobre wychowanie. Prosicie się tutaj o łomot co do jednego.- powiedział Wales zażenowany.

-Co powiedziałeś?!- spytał się żołnierz, który chwycił pewniej swój oręż.

-Powiem to tylko raz. Trzymaj ten swój kijek przy sobie. A jeśli ktoś z was wyciągnie broń, a wszyscy będziecie się zaraz wić z bólu jak ta wasza jakaś tam Sara.- powiedział ostrzegawczo Wales zaciskając pięści.

-Co powiedziałeś? Jak śmiesz obrażać naszego dowódcę! Powiedział, a następnie rzucił się z bronią na Walesa próbując zranić swoją włócznią Walesa. Wówczas Wales wyczuł moment, a następnie odskoczył w bok i uderzył strażnika mocno w kark otwartą dłonią . Wówczas napastnik stracił równowagę i przewrócił się na twarz o mało nie ginąc od własnej broni. Chwilę potem rzuciło się na niego kilkoro innych strażników. Kilku z nich miało samurajskie miecze.

-To się już zaczyna robić nudne.- powiedział Wales, który wyciągnął pośpiesznie swojego Asa Pik i zaczął strzelać w kierunku napastników z biodra jak rewolwerowiec pośpiesznie naciągając kurek broni po każdym naciśnięciu spustu. Strzały trafiały idealnie w drzewce włóczni i ostrza mieczy powodując, że groty odpadały odstrzelone przez potężny kaliber broni, a ostrza mieczy pękały i odlatywały pozostawiając kikut wystający z rękojeści. Strażnicy widząc, że zostali rozbrojeni, puścili to co zostało z ich broni, a następnie zaczęli uciekać w popłochu.

-TAAAK! ZOBACZCIE CZY NIE MA WAS U MAMUSI NA KOLANACH!- krzyknął za nimi szyderczo, a następnie zawirował swoim rewolwerem i zwinnym ruchem wsunął go z powrotem do kabury.

Chwilę potem usłyszał ciężkie kroki. Gdy się odwrócił, zobaczył mierzącego ponad dwa metry olbrzyma, który był mocno zbudowany. Miał na sobie hełm przypominający ten samurajski i był nieco lepiej opancerzony od swoich zwykłych kolegów.

-Poddaj się puki jeszcze możesz Cudzoziemcu.- powiedział grubym i poważnym tonem. Na prawym biodrze miał przypasany duży samurajski miecz, który był prawie tak długi jak wysoki jest Wales.

-Och stary. Ile ty zeżarłeś tego syfu naszprycowanego GMO?- zapytał się Wales nie kryjąc zaskoczenia na widok oponenta.

-Nie pozwolę się obrażać. Jeśli nie chcesz po dobroci, to zrobię to siłą.- powiedział wielkolud.

-Dalej wielkoludzie! Załatw go!- krzyczeli z tyłu jego zwykli kumple zagrzewając go do walki.

-No to zobaczmy czy zeżarcie tony sztucznego nawozu i wypici baniaka pestycydów przybliży cię chociaż w połowie do poziomu strażnika.- powiedział Wales zakładając ręce za siebie.

Wówczas olbrzym wyciągnął swój wielki miecz i zamachnął się. Wales nie drgną i stał cały czas się na niego patrząc. Gdy ostrze zaczęło lecieć w stronę Walesa, on nagle zamienił się w mgłę. Ostrze miecza uderzyło w ziemię przebijając się przez kamienny chodnik robiąc w nim dziurę.

-Gdzie on jest?- zapytał się zaskoczony. Inni również byli zaskoczeni, że zniknął.

Chwilę potem Wales pojawił się za olbrzymem, a następnie pojawił się za oponentem i ściągnął mu pośpiesznie spodnie odsłaniając jego bieliznę. Wówczas wszyscy się zaskoczyli, a jedna z kobiet wrzasnęła. Kobiety z dziećmi natomiast zaczęły zasłaniać im oczy. Jego kumple również zaczęli patrzeć się zaskoczeni na to co się właśnie wydarzyło.

-Na co się wszyscy patrzycie?- zapytał się zaskoczony olbrzym, a następnie spojrzał na dół i zobaczył, że jego spodnie są zdjęte. Wówczas krzyknął, a następnie pośpiesznie schylił się. Żeby podciągnąć spodnie. Wówczas Wales za pomocą światła podpalił swoją prawą dłoń, którą uderzył w prawy pośladek przeciwnika z taką siłą, że uderzenie było słychać na całe miasto. Żołnierz wówczas wrzasnął, a następnie zrobił kilka kroków przed siebie i się przewrócił. W tym czasie ogień z ręki Walesa przeniósł się na tkaninę żołnierza, która niemal natychmiast zajęła się. Wówczas wielkolud poczuł, że coś się pali, a następnie gdy zorientował się co, wstał pośpiesznie i zaczął biec w stronę morza. Potem już go nie widziano.

Wówczas Wales odwrócił się w stronę pozostałych żołnierzy. Byli zszokowani tym co zobaczyli.

-Jeszcze wam mało? To dobrze. Bo akurat zdążyłem się rozgrzać.- powiedział Wales, który zapalił się cały. Przerażeni żołnierze wówczas zaczęli uciekać we wszystkie strony. Wówczas ogień Walesa wygasł. Chwilę potem usłyszał ciężkie dyszenie. Gdy się odwrócił, zobaczył jednego z żołnierzy, który patrzył się na niego z przerażeniem w oczach. Miał ugięte kolana, które się trzęsły jak galareta. W jego oczach natomiast było widać obłędny strach. Mierzył w stronę Wales ze swojej halabardy, która również trzęsła się w jego dłoniach.

-Nie… ruszaj się! W imię prawa… Inazumy… rozkazuję ci!- powiedział piskliwym głosikiem.

Wówczas Wales uśmiechnął się pod maską i pogładził szyderczo strażnika po głowie, po czym zaczął odchodzić powolnym krokiem, a następnie rzucił pod siebie bombę dymną, która natychmiast spowodowała, że stał się niewidzialny. Wówczas strażnik odetchnął z ulgą i rozluźnił mięśnie lekko się przy tym schylając.

-BU! – krzyknął mu prosto w twarz Wales, który pojawił się znikąd.

Wówczas strażnik wrzasnął na całe gardło przerażony głosem podobnym do małej dziewczynki, po czym stracił przytomność i przewrócił się na ziemię.

-Gdyby był tutaj ten kujon, to teraz pewnie zabił by mnie na 100 różnych sposobów robiąc mi przy okazji wykład z moralności. Trzeba się cieszyć wolnością puki można.- powiedział do siebie zadowolony z dozą satysfakcji.

Tym czasem w pewnej wiosce niedaleko chodziły dwie kobiety. Były to Szogun Ei – archont Inazumy oraz główna kapłanka Yae Miko. Przechadzały się nadrabiając zaległości, które powstały w wyniku kilku wieków odosobnienia Ei oraz by przypomnieć sobie stare dzieje i odbudowując nadszarpniętą odwieczną przyjaźń i dodatkowo ją wzmocnić.

-Tyle wydarzyło się przez ten czas, a to tylko zaledwie rok z tych kilkuset lat. Byłam taka samolubna myśląc tylko o swoim bólu nie licząc się z uczuciami innych... Przepraszam cię za to. Obiecuję, że to więcej się nie powtórzy.- powiedziała ze skuchą w głosie.

-Najważniejsze, że w końcu zrozumiałaś. Chociaż przyznaję, że te kilka wieków samotności dało mi się we znaki. Gdyby nie Aether, prawdopodobnie nadal odprawiałabym rytuały udając, że jestem wesoła.- powiedziała uśmiechając się tym razem szczerze.

-Wiem. Gdy byłam w swoim świecie, słyszałam cię jak wielu innych. Powiedz mi Yae. Czy posada najwyższej kapłanki sprawia ci satysfakcję? Jeśli chcesz, mogę spróbować znaleźć kogoś na twoje miejsce i jakoś zrekompensować twoje stracone lata.- powiedziała Ei.

-To prawda, że bycie najwyższą kapłanką jest nudne i monotonne, ale przywykłam do tej roli. Właściwie, to nie widziałabym siebie teraz nigdzie indziej po tych wszystkich wiekach. Wiem, że mimo wszystko nie zrezygnujesz z medytacji, ale chcę cię prosić o jedną rzecz.- powiedziała Yae.

-Jaką?- zapytała się jej Ei patrząc się na nią.

-Przychodź czasami do mnie na rozmowy, bo nie ma nic gorszego jak nudna, monotonna wieczność.- powiedziała Yae.

-Obiecuję.- powiedziała uśmiechnięta Ei i kiwnęła głową.

Wówczas gdy wyszły z wioski, usłyszały stłumione wrzaski dochodzące niedaleko stąd.

-Słyszysz to co ja?- zapytała się Ei.

-Tak.- powiedziała Yae, a następnie razem pobiegły w stronę głosu. Gdy dobiegły do źródła, zobaczyły cały powalony oddział Sary, oraz ją samą. Cały czas jęczała, a jej twarz była cała zapłakana. Oczy natomiast były prawie czerwone od łez.

-O nie...- powiedziała Ei, którą sparaliżowało, a następnie podbiegła do Sary.

-Wszechmocny szogunie, zawiodłam cię. Pozwoliłam obcemu wtargnać na naszą wyspę. Tak bardzo przepraszam.- powiedziała cała obolała i ze strachem w oczach.

-Cicho, uspokój się. Nie zamierzam cię karać. I mów mi po prostu Ei. Skończyłam z tytułami dla bliskich mi osób.- powiedziała ocierając jej łzy. Wówczas Sara wyraźnie się uspokoiła. Ei natomiast zaczęła oglądać jej rany. Były powierzchowne, jednak prawy bok był cały pokryty zwęgloną tkanką. Były to poparzenia 3, albo nawet i 4 stopnia. Jej prawe górne skrzydło natomiast było całe spalone i duża jego część zdążyła się już zamienić w popiół.- Gdzie poszedł?- zapytała się chwilę potem Ei.

-Poszedł… do miasta portowego.- powiedziała Sara pokazując palcem prawej dłoni miejsce gdzie poszedł Wales.

-Yae, szybko sprowadź tu pomoc. Ja muszę zająć się naszym nieproszonym gościem.- powiedziała.

-Pomóc ci potem?- zapytała się Miko.

-Nie, zostań z Sarą i jej oddziałem. Sama zajmę się tym draniem. To będzie miła odmiana po walce z Podróżnikiem.- powiedziała zdeterminowana Ei, a następnie zaczęła szybko biec niczym burza używając do tego swojej mocy. Gdy dotarła do miasta, zobaczyła sponiewieranego żołnierza, który się zataczał. Jego ubranie było poszarpane i miał w niektórych miejscach zdartą skórę do krwi. Opierał się na drzewcu, który został z jego włóczni.

-Co tu się stało?- powiedziała do siebie zaskoczona Ei wyglądem strażnika, a następnie podeszła do niego.

-Wszechmocny Szogunie, błagam o wybaczenie. Nie udało mi się powstrzymać tej bestii.- powiedział strażnik, który mimo tego, że był obolały padł przed jej majestatem na kolana i wyraźnie się trząsł ze strachu i wycieczenia.

-Nie kłaniaj mi się. Nie teraz i nie kiedy jesteś ranny.- powiedziała Ei, która pomogła wstać rannemu i zaprowadzić go do najbliższej ławki.- A teraz powiedz mi, co ci się stało.- powiedziała wyraźnie przejęta.

-Wszechmocny Szogunie, tam jest jakiś potwór. Nosi maskę. Ma pelerynę, kaptur, wygląda jak jakaś bestia i używa dziwnej broni.- powiedział żołnierz ciężko oddychając.

-Sprowadzić dla ciebie medyka?

-Nie, nic mi się nie stało. Jestem po prostu obolały.- odpowiedział.

Wówczas Ei zobaczyła innego mieszkańca miasta, który patrzył się w jej stronę.

-Jesteś medykiem?- spytała się go.

-N… Nie wszechmocna Pani, ale mój ojciec jest.- powiedział mężczyzna nieśmiało.

-Zawołaj go i niech zajmie się nim.- powiedziała Ei patrząc się na niego z ostrym wzrokiem.

-Tak Wszechpani.- powiedział, a następnie gdzieś pobiegł.

-Dziękuję za twą szczodrość Wszechmocna Pani.- powiedział Strażnik, który poczuł się znacznie lepiej.

Wówczas Ei kiwnęła głową, a następnie zaczęła biec w kierunku z którego przyszedł żołnierz. Czuła się po tym lekka. Jakby swego rodzaju kamień spadł z jej serca i uśmiechnęła się. Wspaniałe uczucie nie trwało jednak długo, ponieważ po kilku minutach zauważyła więcej sponiewieranych żołnierzy. Gdy dobiegła na miejsce skąd przychodzili, zobaczyła wielu powalonych strażników. Był to plac z wielkim drzewem na środku, na którym zobaczyła opisywaną przez żołnierza osobę. Wszyscy żołnierze mieli zniszczoną broń, oraz byli poobijani. Niektórzy jeszcze wili się w konwulsjach, a inni stracili przytomność.

-Gdzie ja trafiłem.- powiedział Wales, który przeładował swój rewolwer. Zakręcił nim jeden obrót, a następnie wysunął cylinder, z którego wypadł dymiący bębenek, który pełnił rolę magazynka, a na jego miejsce wsadził nowy. Wówczas energicznie trzepnął ręką w bok powodując, że cylinder sam się zamknął, a następnie normalnie schował swoją broń do kabury i podszedł do jednego z żołnierzy, który był przytomny. Chwilę potem podniósł go dwoma dłońmi nad siebie trzymając go za dekolt ubrania i patrząc się prosto w oczy swoimi trzema czerwonymi wizjerami maski.

-Pora na małe przesłuchanie. Gadaj gdzie jestem i co to za miejsce?- powiedział spokojnie, jednak w jego głosie wyraźnie było czuć presję, którą wywierał na żołnierzu.

-To Inazuma, a dokładnie miasto portowe na głównej wyspie Narukami. Miej proszę litość!- powiedział łkającym głosem, przerażony żołnierz patrząc się z obłędnym strachem. Jego twarz była prawie że blada i ociekała potem.

-Zostaw go w spokoju.- powiedział ktoś do niego. Wówczas Wales odwrócił głowę w stronę przybyłej Ei. Gdy jego trzy czerwone wizjery maski spotkały się z jej wzrokiem, poczuła się niekomfortowo, jednak szybko się otrząsnęła.

-Proszę bardzo. I tak to co mi powiedział mi wystarczy.- powiedział Wales, a następnie puścił żołnierza, który upadł, a następnie zaczął uciekać od swojego oprawcy krzycząc.

-A więc to ty jesteś tym, który atakuje żołnierzy?- spytała się ze swoim spojrzeniem i wzrokiem bez emocji.

-Sami się na mnie rzucili. Ja się tylko broniłem. A od tego chciałem dowiedzieć się gdzie trafiłem, bo to, że wszyscy się na mnie tutaj rzucają, zaczyna mnie doprowadzać do szału.- odpowiedział równie chłodno Wales.

-Niby przed czym? Co takiego zrobiłeś, że zaatakowali cię bez powodu?- zapytała się podchodząc do niego powoli.

-Nie wiem kim jesteś, ale dobrze ci radzę. Nie zaczynaj ze mną, bo skończysz jak oni i jakaś kobieta ze skrzydłami, która miała niezbyt miękkie lądowanie.- powiedział ostrzegawczo Wales.

Wówczas Ei znieruchomiała, a jej oczy otwarły się najszerzej jak tylko mogły.

-Więc to ty…- powiedziała wściekła otrząsając się, a następnie wyprostowała prawą rękę. W dłoni zmaterializowała się włócznia, która miała jakieś 1.50m, a następnie wzięła drzewiec za siebie patrząc się z nienawistnym wzrokiem na Walesa.

-Gdy ją zostawiłem, była żywa. Zaatakowała mnie bo niby naruszyłem wasze prawo pojawiając się jako niezarejestrowany. Problem tylko w tym, że zostałem tutaj mimowolnie wyrzucony przez portal. Gdy ogłuszyłem jej ludzi, ta chciała mnie zabić za stawianie oporu przy aresztowaniu. Taka jest moja wersja wydarzeń. A teraz schowaj broń i daj mi odejść. Jedyne czego chcę, to tylko znaleźć swoich przyjaciół, a walka z innymi ludźmi nie jest moim ulubionym zajęciem.- powiedział Wales ostrzegawczo.

-Pobiłeś mojego generała i przyjaciółkę. Nie daruję ci, dopóki nie odpłacę ci się w jej imieniu.- powiedziała Ei, a następnie wokół niej nad nią uformował się okrąg przypominający różaniec. Na jego środku znajdowało się coś, co przypominało oko. Jej oczy również zaczęły świecić fioletowym światłem.

-Jak sobie chcesz, ale jeśli będziesz konać, to nie błagaj mnie o litość.- powiedział Wales, a następnie w jego prawej dłoni zmaterializował się miecz „Szybki kieł".

-Nie zamierzam polec. Pokonałam boga Orobashiiego, więc ty również nie będziesz dla mnie większym wyzwaniem.- odpowiedziała, a następnie szybko przesunęła się do Walesa uderzając go swoją włócznią. On jednak zrobił salto w tył, a następnie zrobił wślizg i z obrotu zadał Ei cios swoim mieczem. Ona jednak zdążyła uniknąć cięcia i podskoczyła. Następnie zaczęła się ostra wymiana ciosów. Dźwięki uderzającej stali o stal roznosiły się echem po całej okolicy. Ei walczyła ostro i zaciekle używając przy tym swoich boskich mocy. Wales jednak nic sobie z tego nie robił. Walkę obserwowało wielu ludzi, którzy patrzyli z niepokojem na ich Archonkę, której oponent wydawał się być na tym samym poziomie co ona.

-Widzę, że w ten sposób do niczego nie dojdziemy.- powiedział, a następnie rzucił pod siebie bombę dymną i zniknął. Ei nie ukryła zdziwienia, gdy zobaczyła, że zniknął podobnie jak reszta, jednak cały czas miała się na baczności obserwując otoczenie z zimną krwią wiedząc, że wciąż gdzieś tutaj jest. Nagle Wales pojawił się na jednym z dachów, a następnie skoczył na nią cichaczem. Ona jednak zauważyła go w ostatniej chwili i zablokowała jego cios. Wales natomiast odskoczył od niej na kilka metrów.

-Technika ucieczki. Nie jesteś przypadkiem mujina?- zapytała się zainteresowana nie spuszczając gardy.

-Kim? Jeśli próbujesz mnie obrazić, albo wyprowadzić z równowagi, to ci się to nie uda, a jedynie zwiększysz moją chęć mordu na tobie.- powiedział Wales ostrzegawczo.

-On nie wie kim są mujina? W takim razie rzeczywiście nie jest stąd, ale niby skąd ma tą moc no i jak się tutaj dostał?- zaczęła zadawać sobie pytania Ei.- Mówiłeś, że nie jesteś stąd. Jak się więc tutaj dostałeś?- zapytała się gotowa do ataku.

-Już mówiłem, że przez portal. Jedyne co wiem, to tylko tyle, że to miejsce nazywa się Inazuma, a tego kim jest czy są mujina ani kim jesteś ty już nie!- powiedział zirytowany Wales gotowy na kolejne ataki ze strony Ei.

-W takim wypadku… może rzeczywiście on się tylko bronił przed Sarą. Ale to nie zmienia faktu, że zadał jej poważne rany i zostawił na śmierć. To nie może mu ujść płazem. Musi ponieść konsekwencje swojego czynu. Straciłam zbyt wielu bliskich mi osób. Tym razem będzie inaczej.- powiedziała do siebie kierując oczy na ziemię, a następnie z powrotem spojrzała na Walesa.- Może i jesteś tutaj przez przypadek, ale i tak nie daruję ci ataku na moją przyjaciółkę i jednego z wyższych rangą generałów.- powiedział, a następnie rzuciła się na Walesa. On natomiast zaczął parować jej ciosy bez najmniejszego problemu.

-Nie dajesz mi wyboru. Jeśli cały czas będziesz mnie atakować, to użyję całej mojej mocy by cię powstrzymać.- powiedział Wales.

-Nie dasz rady zabić boga. Chyba, że jesteś kimś z Celestii.- powiedziała Ei, która się zaczęła rzucać na wroga. Wówczas Wales zaczął biec w stronę murka, który był za nim, a następnie odbił się od niego, zrobił drugi skok w powietrzu i wskoczył na znajdujący się przed nim dach. Tym czasem z bezpiecznego miejsca całe zajście oglądała Yae, która przed chwilą dotarła do miasta. Nie kryła obawy o swoją przyjaciółkę Ei. Była zaskoczona, że ktoś w ogóle jest w stanie dorównać jej poziomem.

-Nadal chcesz mnie zabić?- zapytał się raz jeszcze Wales stojąc na dachu.

-A jak myślisz?- powiedziała strzepując włócznię kierując ją za siebie.

-Więc nie zostawiasz mi wyboru. Przykro mi, że tak chcesz, żeby to się skończyło.- powiedział Wales, a następnie skoczył z dachy obracając się zgodnie ze wskazówkami zegara, a jego ciała nagle wybuchło oślepiającym, złotym płomieniem. Skulił się i złożył obie ręce w X trzymając dłonie zaciśnięte w pięść po bokach twarzy. Wówczas między palcami uformowały się ogniste noże do rzucania. Gdy Wales był w połowie obrotu rzucił w Ei pierwszą partię noży, a gdy był w drugiej połowie obrotu, rzucił drugą partię. Płonące norze uderzyły w Ei wybuchając przy tym. Ona wówczas wrzasnęła z bólu i poleciała do tyłu uderzając o ziemię. Całe jej ubranie było poszarpane i osmolone. Prawa połowa twarzy, prawie cały tors łącznie z klatką piersiową, oraz prawa noga były całe poparzone. W niektórych miejscach było widać nawet kości. Wales natomiast wylądował na ziemi, za nią a jego płomienie zgasły tak szybko jak się nimi zajął.

-NIEEE!- wrzasnęła przerażona Yae zakrywając swoje usta dłońmi. W jej oczach pojawiły się łzy i przerażenie.

-Jednym atakiem pokonał wszechmocną Szogun!- powiedział z przerażeniem jeden z ludzi, którzy obserwowali walkę.

-To nie możliwe!- powiedział kolejny przerażony człowiek.

-Co teraz z nami będzie?!- spytała się inna kobieta, która zaczęła płakać.

Szumów i przerażeń nie było końca. Wielu chciało podejść do swojej konającej Szogun, jednak zbyt bardzo bali się Walesa. Ograniczyli się więc mimowolnie do patrzenia, co stanie się dalej.

-Ostrzegałem cię, ale ty nie chciałaś słuchać.- powiedział Wales, który ponownie wyciągnął swój miecz. Zakręcił nim jeden pełny obrót do tyłu i zaczął powoli iść w stronę Ei, która cierpiała agonie. Nagle drogę zagrodziła mu Yae, która rozstawiła ręce na znak krzyża. W oczach miała łzy oraz strach.

-Ya… Yae.- powiedziała z wysiłkiem Ei patrząc się na nią.

-Zejdź mi z drogi i pozwól oszczędzić jej cierpień.- powiedział chłodno Wales.

-Błagam, oszczędź ją. Nie zabijaj jej. To przywódczyni naszego kraju. Bez niej Inazuma pogrąży się w chaosie. Ludzie stracą swoją ukochaną władczynię, a ja… jedyną… najlepszą przyjaciółkę… proszę!- powiedziała ostatnie słowo z łkaniem w głosie, a łzy leciały jej rzewnie po policzkach.

-To nie będzie konieczne.- powiedział ktoś za nią. Wówczas Yae osłupiała, a następnie powoli odwróciła się trzęsąc się jak galareta. Wówczas wyszczerzyła oczy. Przed nią stała inna Ei. Z tym, że ta dzierżyła miecz.

-Ei… czy to… ty?- spytała się zapłakana.

-Tak Yae. To prawdziwa ja.- powiedziała podchodząc do cierpiącej agonie drugiej Ei.

-Zawiodłam… cię. Przepraszam.- powiedziała ze łzami w oczach pokonany klon Ei.

-Świetnie się spisałaś. Pozwól, że oszczędzę ci twoich cierpień.- powiedziała prawdziwa Ei, a następnie wbiła miecz w serce swojego sobowtóra. Wówczas ona wyszczerzyła swoje oczy, a następnie przestała łkać i z otwartymi oczyma przechyliła głowę w prawo. Przestała się ruszać. Po chwili jej ciała zamieniło się w rozżarzony popiół, który zniknął na wietrze.

-EI!- krzyknęła Yae, która rzuciła się na nią i przytuliła się do niej płacząc przy tym. Ei natomiast odwzajemniła jej uczucie i gdy schowała miecz przytuliła się do niej.

-Wszechmocna Raiden Szogun żyje?- powiedział z niedowierzaniem pewna kobieta.

-Jakim cudem były dwie?- powiedział inny mężczyzna.

-Czy ta, którą pokonał ten cudzoziemiec to była jakaś oszustka?- zapytała się inna kobieta.

-Chwila moment... To z kim ja walczyłem?!- spytał się zaskoczony Wales, który już się pogubił.

-Ze stworzoną przeze mnie marionetką. Gdy usłyszałam od jednego z żołnierzy, że jesteś jakimś potworem, wysłałam ją, żeby zobaczyć na co cię stać i jak widać miałam słuszne podejrzenia. Nie używasz wizji, a władasz mocą, która je przewyższa. Kim jesteś?- spytała się Ei nie kryjąc swoich uczuć. Ciekawości, gniewu i respektu.

-Kimś, kto jest solidnie wkurzony i ustawi was do pionu, jeśli znowu mnie zaatakujecie. Powtórzę to ostatni raz. Trafiłem tu przez przypadek przez portal. Jakaś kobieta, która jak dobrze rozumiem nazywa się Sara, zaatakowała mnie za coś o czym nie wiedziałem, a ja się tylko przed nią broniłem. Dajcie mi stąd odejść, a przestanę was terroryzować i waszych ludzi, którzy zresztą sami się o to prosili. A to co zrobiłem z tą jak ją nazwałaś „marionetką" to ostrzeżenie.- powiedział Wales.

-Nie mamy zamiaru cię atakować. Już nie. Za dużo spowodowałeś szkód i bólu. Słyszę w twoim głosie prawdę i za to cię szanuję, ale za nim pozwolę ci odejść w swoją stronę, chcę, żebyś odpowiedział mi na parę pytań.- odpowiedziała Ei z założonymi rękoma.

-Wreszcie obudził się w was rozsądek jak widzę. Cóż, lepiej późno niż wcale. Zadawajcie więc swoje pytania i rozejdźmy się w pokoju. Mam do odnalezienia kumpli z którymi nie wiem co się dzieje.- powiedział chowając swój miecz.

-Kim jesteś?- zadała pierwsze pytanie Ei.

-Nazywam się Wales-99 i jestem strażnikiem z Ostatniego miasta.- powiedział z niezbyt przychylnym głosem.

-Strażnik, tak? Czego w takim razie strzeżesz. Jakiejś świątyni? Bogactw? Kogoś?- zapytała się Yae, która otrząsnęła się i bardzo szybko wróciła do swojego stanu przed daniem upustu emocjom.

-Ludzi, niedobitków którzy przeżyli atak ciemności.- powiedział Wales.

Wówczas dało się słyszeć szepty ludzi, którzy ciągle kryli się przed Walesem.

-Jakich nie dobytków? Jakiej ciemności? O czym ty człowieku gadasz?- zapytała się Ei, która spojrzała na niego jak na głupka.

-Zacznijmy od tego, że nie jestem stąd. Pochodzę z zupełnie innego świata w którym nikt z was nie przetrwał by nawet minuty patrząc po waszym wyposażeniu. Zwłaszcza z tą waszą śmieszną bronią, która łamie się jak chrust na opał.- powiedział dość kąśliwe Wales.

-Jak nie grzecznie. Wiesz, że zwracasz się do wszechmocnej Szogun? Archonta Elektro?- zapytała się Yae typowym dla siebie spojrzeniem.

-Nie wiem jak to jest u was, ale my nie mamy żadnych bogów i żadnych nie czcimy. A jeśli już na jakichś się natykamy to najczęściej są wrogo nastawieni. Mówiąc inaczej, zabijamy ich i jeśli się da używamy ich mocy do tworzenia nowych potężnych broni których używamy do walki w słusznym celu.- powiedział Wales.

-Czy ty grozisz naszej wszechmocnej Szogun?- spytał się z oburzeniem jeden z tłumu, który nie wytrzymał tego.

Wówczas wybuchła głośna wrzawa pełna nienawistnych słów w kierunku Walesa.

-Gdybym chciał ją zabić, to chyba już bym to zrobił, prawda?! Widzieliście moją moc!- powiedział Wales do wzburzonej gawiedzi.

-Nie chcę uniżać twojej mocy, ale marionetka, którą stworzyłam była beze mnie słaba. Nie miała by szans w walce z kimkolwiek kto dzierży wizję. Ale nie zaprzeczę, że gdybym dostała tym atakiem, to najprawdopodobniej zostałabym dotkliwie ranna i nie zdolna do walki przez długi czas.- powiedział Ei.

-Wizję?- zapytał się Wales zdziwiony.

-Powiedzmy, że to specjalne amulety nadawane wybrańcom bogów, którzy będą mogli pewnego dnia wejść do Celestii. Jeśli się postarają i przeżyją do tego czasu rzecz jasna.- powiedziała Yae z założonymi rękoma.

-Chyba nie rozumiem, ale też i nie za bardzo chcę wiedzieć.- odpowiedział Wales.

-Celestia to taka wysoko unosząca się wyspa. Nikt tam jeszcze nie był. Tylko paru wybrańcom się udało.- powiedziała Yae.

-Mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Czemu nosisz kaptur i maskę?- zapytała się Ei.

-Mnie też to zastanawia.- powiedziała Yae zastanawiając się nad tym.

-Taki nawyk łowców.- odpowiedział.

-Łowców? Czyli jest was więcej?- zapytała się Yae.

-Wszystkich strażników jest kilkadziesiąt tysięcy. A ilu jest poszczególnej klasy to już nie wiem. Wiem jedynie, że najwięcej jest nas łowców.- odpowiedział Wales.

-A na co w ogóle polujecie, że nazywacie siebie łowcami?- zapytała się Ei z ciekawości zakładając ręce na piersiach.

-Rzadko na kogoś polujemy. Najczęściej po prostu wykonujemy zwiady i eliminujemy ważne cele wrogów. A dlaczego nazywają nas łowcami, to nie pytajcie mnie. Sam nie wiem dla czego tak jest.- odpowiedział Wales.

-Zdejmij to z twarzy.- powiedziała po chwili namysłu Ei.

-CO?- spytał się zaskoczony Wales.

-Chcę, żebyś pokazał swoją twarz. Chcę wiedzieć jak wygląda osoba na którą muszę uważać.- odpowiedziała Ei.

-Chcę tylko ostrzec, że nie jestem człowiekiem i założę się, że nigdy nie widzieliście nikogo, kto mógłby wyglądać tak jak ja.- powiedział Wales.

-Pokarz wreszcie swoją twarz.- powiedziała niecierpliwie Ei.

-Tylko potem, żeby nie było, że nie ostrzegałem.- powiedział, a następnie ściągnął kaptur, a chwilę potem hełm. Wówczas wszyscy zobaczyli jego mechaniczną twarz. Wales-99 był egzo-mężczyzną, który był bardzo podobny do Cadea-6. Największą różnicą było to, że jego twarz była czarno, szaro, pomarańczowa. Jego mechaniczne oczy były również w kolorze pomarańczowym tak samo jak podświetlenie. Jedynie róg był nieco bardziej skierowany do góry.

-Kim, albo czym jesteś?- zapytała się nie kryjąc zaskoczenia Ei. Inni ludzie również byli zaskoczeni tym co widzieli.

-Jestem exo-mężczyzną. Nazywam się Wales-99.- powiedział.

-Wyglądasz jak człowiek, ale nim nie jesteś.- powiedziała równie zaskoczona Yae, która pierwszy raz w swoim długim życiu widziała coś takiego.

-Byłem kiedyś człowiekiem. Jeszcze zanim zostałem strażnikiem. Nic nie pamiętam z tych czasów. Mam tylko jakieś urywki, które uzupełniłem wiedzą z naszych archiwów. Wiem, że była to Kolonia „Zmierzch". Znajdowała się na jednym z księżyców Jowisza - Europie. Pierwsi mieszkańcy nowego, lodowego świata, w tym ja mieli się osiedlić tam, a następnie jeden po drugim porzucić ludzkie ciała i przyjąć stalowe jak ja. Mieliśmy się stać wieczni, jednak coś poszło nie tak. Wielu ludzi, którzy przemienili się w exo zginęło. W tym ja. Nie wytrzymaliśmy mrozów na Europie sięgających miejscami nawet minus kilkuset 0C. Tym również ja, Jednak zostałem odnaleziony i wskrzeszony przez niego.- powiedział wyciągając przed siebie otwartą dłoń w której zmaterializował się jego duch.

-Co to jest?- zapytała się zaskoczona Ei na widok ducha Walesa.

-To jest mój towarzysz. Nazywa się Lew. To on zapewnia mi moją moc i nieśmiertelność.- powiedział Wales, a następnie Lew zniknął, po czym opuścił swoją dłoń.

-Nieśmiertelność. Chcesz mi powiedzieć, że jesteś wieczny?- zapytała się Ei.

-Tak. Do puki jesteśmy razem, jestem nieśmiertelny.- powiedział Wales.

-Jak zostać strażnikiem? Możesz nam powiedzieć?- zapytała się zaciekawiona Yae. W końcu zaczęło się w jej życiu dziać coś, o czym nigdy nie miała pojęcia.

-Najpierw musisz umrzeć. To jest pierwszy krok. Następnie twoje zwłoki muszą zostać znalezione przez jednego z milionów duchów, które szukają tego jedynego strażnika z którym połączą się na zawsze. Ale to nie daje gwarancji, że zostaniesz strażnikiem. O tym decyduje przeznaczenie.- odpowiedział Wales. Nagle zdębiał, a następnie zaczął się rozglądać.

-Coś nie tak?- zapytała się Ei patrząc się na Walesa dziwnie.

-Strażniku, wysoki skok energii Parakauzalnej, podwyższony poziom cząsteczek Neutrino w powietrzu.- powiedział duch Walesa w jego środku.

-Po prostu powiedz pochwyceni, dobra? Wiesz, że nie lubię tego naukowego bełkotu.- powiedział Wales do swojego ducha marszcząc przy tym brwi, a następnie zwrócił się do Ei i Yae.- Zabierzcie stąd ludzi w bezpieczne miejsce. Zaraz zrobi się tutaj niefajnie.- powiedział Wales, który szybko nałożył hełm i kaptur, a następnie wyciągnął Asa Pik i zawirował nim kilka razy na palcu prawej dłoni cały czas się rozglądając przy tym.

-Co niby ma się stać? Przecież niczego tu nie ma.- powiedziała Ei.

Nagle po bokach pojawiły się skazy, które chwilę potem pękły i wylecieli z nich różne jednostki pochwyconych. Po desancie niemal natychmiast otworzyły ogień do zaskoczonych ludzi. Wszyscy zaczęli uciekać najszybciej jak tylko mogli. Jednak pochwyceni Vexowie trafiali niemal za każdym razem. Ich lance po trafieniu zamieniały ludzi w fioletową energię, która rozpraszała się na wietrze.

-Co to za stwory?- spytała się zaskoczona i jednocześnie przerażona Ei. Yae również nie kryła tych uczuć patrząc się jak bezbronni ludzie giną.

-Pochwyceni.- powiedział Wales który się skupił. Przednia część lufy zajęła się niebieskim płomieniem, a następnie oddał kilka strzałów z biodra do kilku hoplitów. Wszystkie pociski trafiły prosto w głowę powodując że wrogowie wybuchali. Wówczas ogień z lufy zniknął. Ei i Yae również wyciągnęły swoje bronie.

-Nie dajcie im się dotknąć bo moc z której są stworzeni przejdzie na was i zamieni was w nich!- powiedział Wales, który rzucił nożem w nacierającego na niego pochwyconego ogra. Gdy nóż wbił się w głowę potwora, ten wykrzywił się do tyłu i ryknął. Wówczas Wales pstryknął palcami prawej ręki, co spowodowało, że nóż wybuchł zabijając stwora, który rozpłynął się w powietrzu. Ei również użyła swoich archońskich mocy, żeby zabić innych nacierających przeciwników. Tak samo Yae. Nagle znikąd pojawił się za jej plecami pochwycony sługa, który zamachnął się na nią swoimi szponami. Wales jednak to zauważył i strzelił w pochwyconego tak, że pocisk minął jej prawe ucho dosłownie o minimetry i świsnął tuż przy nim. Wówczas ta odwróciła się za siebie, a następnie spojrzała na Walesa ze złym wzrokiem trzymając się za ucho, które dzwoniło.

-Nie ma za co.- powiedział celując cały czas w tamto miejsce, a następnie przechylił broń w prawo, a głowę w lewo po czym wyprostował je.

Ei natomiast cały czas cięła pochwyconych swoim mieczem oraz wspomagała się mocą. Największym zaskoczeniem dla niej było to, że każdy rodzaj wroga używał unikalnej dla siebie taktyki. Chwilę potem została otoczona przez masę pochwyconych, a następnie zaczęła słyszeć dziwną mowę. Była bardzo tajemnicza i jednocześnie budząca dreszcze. Zaczęła się rozglądać przerażona.- Dosyć tego!- Otrząsnęła się, a następnie zamknęła oczy, a jej miecz zaczął się świecić jaskrawym fioletem z którego intensywnie biły fioletowe błyskawice. Chwilę potem zrobiła obrót dookoła siebie, przecinając wszystkich pochwyconych, którzy ją otaczali. Potem wszystko się uspokoiło, a po pochwyconych nie było śladu.

-Wszyscy są cali? Nikt nie został ranny, albo co gorsze dotknięty przez jedną z tych istot?- zapytał się Wales.

-Nie.- odpowiedziała Yae.

-Ocaliłem ci życie. Może trochę więcej wdzięczności, co?- spytał się Wales chowając swój rewolwer.

-Jestem ci wdzięczna, ale jeśli jeszcze raz zrobisz coś takiego, to nie ręczę za siebie.- powiedziała spokojnie Yae, jednak z wyraźnym ostrzeżeniem.

-Następnym razem obserwuj to co się dzieje dookoła ciebie. Gdyby nie moja interwencja, to prawdopodobnie już byś nie żyła, albo zostałabyś zainfekowana.- odpowiedział ozięble

-Czym są ci pochwyceni czy jak ich nazywasz?- zapytała się Ei.

-Nie jestem w stanie wam powiedzieć nic więcej jak tylko tyle, że to najgorsze co mogło spotkać ludzi w moich stronach. Pochwyceni potrafią zainfekować, albo jak to mądre głowy lubią to nazywać, „pochwycić" wszystkie żywe organizmy z którymi wejdą w kontakt. W tym również ciebie wszechmocna Pani i twoją koleżankę, która bardziej ceni swoje kocie uszy od życia.- powiedział to tak, jakby był to sarkazm.

-To brzmiało bardzo sztucznie i bardzo obraźliwie.- powiedziała Yae ze skrzywioną miną.

-On ma rację. Gdy z nimi walczyłam, czułam bardzo złą, plugawą moc. Momentami czułam, jakby chciała mnie chwycić i wciągnąć w jakiś mrok. I ta mowa… to naprawdę przerażające przeżycie.- powiedziała Ei, która schowała swoją broń i wzdrygnęła się.

-Nie martw się. Jeszcze dwa takie spotkania i nie będzie robiło to na ciebie wrażenia.- odpowiedział Wales.

-Wiesz co oni mówią?- zapytała się Ei.

-Nie. Musiałbym zapytać się jednego z moich kumpli o to.- odpowiedział Wales.

-Pierwszy raz widziałam taki rodzaj przeciwnika. Możesz mi powiedzieć więcej na temat swojego świata? To brzmi bardzo interesująco.- powiedziała Yae.

-Może gdy będzie bardziej spokojnie. A tak przy okazji. Wie ktoś jak się czuje ta Sara? Choć zaatakowała mnie pierwsza, a ja się tylko broniłem, to źle się teraz czuję wiedząc, że użyłem jednej z moich najpotężniejszych mocy przeciwko niej.- powiedział Wales.

-Mocno ją poturbowałeś. Szczerze nigdy nie sądziłam że zobaczę kiedykolwiek Sarę we łzach. Chodź z nami, pokarzemy ci gdzie leży. Ale raczej nie możesz liczyć na pokojowe powitanie. To bardzo pamiętliwa i zawistna osoba.- powiedziała Ei.

-Zdążyłem się już przyzwyczaić do tego rodzaju charakteru.- odpowiedział Wales tak jakby nie robiło to na nim żadnego wrażenia.

Chwilę potem cała trójka zaczęła iść w stronę wyjścia. Szli przez te same miejsce, gdzie wylądował Wales. Po drodze minęli pewną wioskę. Jakieś kolejne pół godziny później doszli do innego, znacznie większego miasta. Było w nim znacznie więcej ludzi oraz miejsca. Szli cały czas główną aleją przed siebie, aż w końcu, dotarli do pewnego budynku . Miał rozległe patio pod którym znajdowały się dwa stoły z matami do siedzenia. Przed drzwiami stała pewna kobieta ubrana w kimono. Jej włosy były brązowe, a po jej lewej stronie głowy nad uchem miała kwiatka.

-Wszechmocna Pani, i najwyższa kapłanka Yae Miko! W czym mogę pomóc?- zapytała się kłaniając się prawie, że do kolan.

-Czy zastaliśmy gospodarza?- zapytała się Ei.

-Tak, pan Thoma jest obecnie zajęty, ale jestem pewna, że dla takich ważnych osobistości zrobi wyjątek, powiedziała, a następnie cały czas będąc skłoniona odeszła od drzwi.

-Nie wygląda mi to na miejsce do leczenie ludzi.- powiedział Wales.

-Bo nie jest. Zanim pójdziemy do Sary, to chcę cię przedstawić kilku innym ważnym osobistościom. Ale obiecuję, że zaraz potem zaprowadzimy cię do Sary.- odpowiedziała Ei.

-W porządku.- odpowiedział Wales.

Wówczas cała trójka podeszła do drzwi, a następnie Ei otworzyła je. W środku naprzeciwko nich był bar z kilkoma krzesłami. Był jeszcze szczeniakiem. Na barze natomiast siedział niewielki pies rasy Akita Inu. Miał na głowie białą opaskę, oraz był ubrany w sweterek przypominający po części kimono. Patrzył się na nowo przybyłych gości.

-To pies tego Thomy?- zapytał się zaciekawiony zwierzakiem Wales.

-Tak. Wabi się Taroumaru. Jest bardzo towarzyski i bardzo dobrze wychowanych.- powiedziała Yae, która podeszła do psa i pogłaskała go. On natomiast zamknął oczy z wyraźnie malującą się rozkoszą na jego pyszczku, a następnie podniósł głowę do góry wyraźnie sugerując, żeby podrapać go pod szyją. Chwilę potem Yae pogłaskała go i tam, a następnie odwróciła się do Ei i Walesa. Taroumaru natomiast polizał ją po ręce, a ona się do niego uśmiechnęła.- Tak w drodze ciekawostki oficjalnie to ten słodziak jest właścicielem tej herbaciarni, A Thoma jest nim w praktyce.- dopowiedziała chwilę potem.

-Acha...- powiedział wyraźnie zdziwiony Wales nie wiedząc jak odpowiedzieć.

-Witamy w herbaciarni Komore, w czym mogę pomóc?- zapytał się pewien mężczyzna ze złożonymi rękoma na brzuchu.

-Szukamy pana Thomy. Mamy do niego ważną sprawę. Czy jest bardzo zajęty?- zapytała się Ei.

-Nie mi to oceniać Wszechmocna Pani. Do pana Thomy przybyło rodzeństwo Kamisato. Pan Thoma prosił, żeby nie przeszkadzano mu.- powiedział mężczyzna.

-To nawet lepiej. Pokaż mi proszę, gdzie przebywają. Mamy ważną sprawę, a przynajmniej wysłannika z innego świata, który może mieć cenne informacje do przekazania.- powiedziała Ei.

-Rozumiem. Pierwszy pokój na prawo. Tylko bardzo proszę mnie jakoś wybronić. Nie chcę podpaść Panu Thomie.- powiedział.

-Nie martw się, nie będziesz miał konsekwencji przepuszczając nas.- powiedziała Yae, a następnie poszła razem z Ei i Walesem we wskazanym kierunku. Gdy doszli do pokoju, zobaczyli siedzących trzech ludzi. Od strony drzwi kobietę i mężczyznę, a od strony okna innego mężczyznę. Ten przy oknie miał blond włosy, a spod włosów wystawały mu swego rodzaju rogi. Strój przypominał w niewielkiej części samurajski . Na dłoniach miał skórzane rękawiczki bez palców, oraz nosił spodnie w kolorze morskim. Na nogach natomiast miał skórzane buty, które przypominały te oficerskie. Kobieta natomiast była ubrana w sukienkę o różnych odcieniach niebieskiego. Po jej bokach znajdowały się płyty przypominające te z pancerza samuraja. Na plecach miała dużą kokardę z niebieskim talizmanem na jej środku. Jej włosy były biało-srebrne i spięte w warkocz również za pomocą kokardki. Na nogach nosiła japonki. Drugi mężczyzna z kolei miał krótkie włosy, oraz białe ubrania podobne do jedwabnego garnituru. Posiadał on również złote zdobienia. Całą trójka siedziała na matach i popijała herbatę rozmawiając o czymś.

Kto tam idzie?- zapytał się Thoma słysząc hałas wydawany przez Ei i Yae.

-Witaj Thoma, witajcie szanowni Ayato i Ayako z klanu Kamisato.- powitała ich Ei.

-Witaj Wszechmocny szogunie, powiedział Ayato, a następnie razem z Ayaką wstali i ukłonili się przed nią.

-Mogę wiedzieć kim jest nasz nowy gość?- zapytał się Thoma.

-Jest tutaj od niedawna. Dostał się tutaj przez przypadek. Lepiej go nie drażnić.- powiedziała Yae.

-Jakiś niebezpieczny typ?- zapytał się Ayato zaniepokojony.

-Pokonał bez najmniejszego problemu moją marionetkę i poważnie okaleczył Kujou Sarę. Jest teraz pod intensywną opieką uzdrowicieli.- powiedziała Yae.

Wówczas nastała cisza.

-W takim razie co on tutaj robi?- zapytał się Thoma, któremu nie spodobało się, że w jego przybytku znajduje się ktoś, kto jest w stanie zranić Ei.

-Ponieważ do naszego świata zaczęły przenikać istoty z jego świata, z którymi walka jest naprawdę ciężka. Nigdy nie widziałam, ani nie czułam takiej mocy. To coś nowego, złowrogiego. A on może nam pomóc.- powiedziała Yae.

-Nawet gdybym wam pomógł, to i tak muszę mieć wsparcie swoich przyjaciół. Jestem potężny, to fakt, ale sam przeciw tylu wrogom nie dam rady. Nie mówiąc już, że w razie kolejnej konfrontacji w mieście będę musiał mieć również oko na was wszystkich.- odpowiedział Wales.

-Przecież radziłyśmy sobie dobrze.- powiedziała Ei.

-Tylko dla tego, że to było mięso armatnie. Walczyłem z wieloma pochwyconymi i gwarantuję wam, że są znacznie silniejsi od tych, z którymi walczyliśmy my.

-Wiesz chociaż skąd się oni biorą?- zapytał się Thoma.

-Ze Sfery Wstąpienia. To alternatywny wymiar który jest pustką. Miejscem gdzie tworzą się nowe światy oraz panuje pierwotny chaos i moce które przerastają każdego śmiertelnika. Byłem już w kilku i szczerze odradzam tej przyjemności. Sfery wstąpienia są połączony ze światem do którego pochwyceni przenikają. Najczęściej jest to alternatywna wersja świata, z którym Sfera Wstąpienia jest połączona. Przetrwają tam tylko strażnicy, a inni albo zginą, albo znajdujące się tam moce sprawią, że sami staną się pochwyconymi.- odpowiedział Wales.

-Czy zwykły człowiek zatem może z nimi walczyć?- odezwała się nieśmiało Ayaka.

-Tak, ale tylko za pomocą naszej broni. Tymi prymitywnymi halabardami i mieczami nawet do nich nie startujcie. Każdy rodzaj pochwyconego cechuje się unikatowymi zdolnościami. Jedni mają niezniszczalną tarczę, drudzy taką tworzą, inni jeszcze potrafią się rozmnażać przez podział, a jeszcze inni odstrzelić głowę z kilometra.- odpowiedział Wales.

-Co to kilometr?- zapytała się Ayaka.

-Wy używacie innych przeliczników? Świetnie. Pomyślmy… Jeden kilometr to jest mniej więcej tyle co stąd do tamtej wioski po drodze.- powiedział Wales.

Wówczas Ayaka spojrzała razem z Thomą na siebie, a następnie z powrotem na Walesa.

-To rzeczywiście muszą mieć świetnych strzelców.- powiedział Thoma.

-Uwierz mi. Jest wielu innych, którzy biją ich na głowę. Oni są tylko dobrzy dla tego, że mają bardzo potężną broń, a niektóre z ich pocisków potrafią same lecieć do celów.- powiedział Wales.

-To trochę jak Yoimiya.- powiedział Thoma.

-Kto?- zapytał się Wales.

-Yoimiya to właścicielka najlepszego w całej Inazumie jeśli nie w Tayvacie zakładu produkującego fajerwerki. Jej wizja pyro również pozwala jej na tworzenie strzał, które same lecą do celu.- powiedział Thoma.

-Czym są te wizje tak dokładnie? Bo nadal nie rozumiem.- powiedział skonfundowany Wales.

-Jakby to powiedzieć. To są swego rodzaju amulety dawane przez bogów dla wybranych ludzi. Każdy bóg włada swoim własnym żywiołem. Jeśli w jakimś śmiertelniku widzi potencjał, to wówczas zostaje on obdarowany wizją jego żywiołu.- przemówił Ayato.

-Trochę jak my strażnicy.- powiedział Wales.

-Ty też masz wizję?- zapytał się zaskoczony Thoma.

-Nie. Nie potrzebuję jej, ponieważ korzystam z mocy światła słonecznego.- powiedział Wales.

-Czego?- zapytał się zaskoczony Ayato.

Wówczas Wales cały zajął się złotym ogniem, który rozświetlił całe pomieszczenie. Wszyscy natomiast za wyjątkiem Ei oraz Yae odskoczyli zszokowani.

-Niezłe, prawda?- powiedział Wales, którego płomienie chwilę potem znikły.

-Jak to zrobiłeś? Nie ma na tobie ani trochę spalenizny.- powiedział zaskoczony Ayato.

-Moc światła solarnego.- powiedział Wales wzruszając ramionami.

-Jak potężne jest to… Światło słoneczne?- zapytała zaskoczona Ayaka.

-Widziałyśmy go w akcji. Poważnie zranił moją marionetkę do tego stopnia, że musiałam ją dobić, żeby nie cierpiała.- odpowiedziała Ei z założonymi dłońmi.

-Raiden Szogun… nie żyje?- zapytała się przerażona Ayaka.

-Jak ktoś mógł zabić tak potężną osobę jak ona?- zapytał się również z niedowierzaniem Ayato.

-Sama chciałabym to wiedzieć odpowiedziała Yae.

-Może zacznijmy od tego, że nie jestem z waszego świata? Co oznacza, że mogę być od każdego z was potężniejszy?- powiedział z lekką kpiną w głosie Wales.

-W takim razie może najpierw się przedstawisz, zanim będziesz mówić o swojej potędze?- odpowiedział lekko sfrustrowany arogancją Walesa Ayato.

-Skoro tak bardzo chcecie…- powiedział Wales, a następnie po raz kolejny zdjął kaptur i hełm.

-Czym ty jesteś?- zapytał się zaskoczony Thoma.

-Exo człowiekiem, a dokładnie exo mężczyzną. Moja nazwa jednostkowa to Wales-99.- odpowiedział.

-Wyglądasz trochę jak człowiek, ale nie jesteś nim.- odpowiedział Ayato nadal dziwiąc się tym co widzi.

-Byłem kiedyś człowiekiem, ale to zamierzchłe dzieje. Ponieważ nie lubię za bardzo powtarzać tego samego, to powiem wersję skróconą. Byłem jednym z osadników na Europie, tam porzuciłem swoje ciało i przyjąłem te syntetyczne. Jakiś czasz później umarłem, a następnie zostałem znaleziony przez mojego ducha, prawda Lew?- zapytał się go Wales.

Wówczas Lew pojawił się nad nim po jego prawej stronie.

-Co to jest?- zapytała się zaskoczona Ayaka. Pozostała dwójka również nie kryła zdziwienia na widok ducha.

-To Lew. Mój duch, który zapewnia mi moje moce i nieśmiertelność.

-Więc nie możesz umrzeć?- zapytała się Ayaka.

-Możnaaaaa… tak powiedzieć.- powiedział po chwili namysłu Wales.

-Co to znaczy „można tak powiedzieć"? To możesz zginąć, czy nie możesz?- spytał się Ayato, który był sfrustrowany odpowiedzią Walesa.

-Jeśli myślisz, że powierzę taką tajemnicą komuś, z kim znam się dopiero od niecałych 10 min, to grubo się mylisz piękny.- odpowiedział Wales.

-Może i jesteś w stanie zabić naszą Panią Szogun, ale mnie nie przestraszysz swoją arogancją. Jestem Kamisato Ayato, najstarszy i jednocześnie głową klanu Ayato. Jednego z trzech klanów, które rządzą Inazumą w imieniu Szogunatu. Jeśli mnie sprowokujesz, stanę w obronie naszego honoru i całego naszego narodu.- powiedział ostrzegawczo Ayato opierając swoją prawą dłoń na czubku trzonu swojej katany.

-Nie mam zamiaru walczyć z żadnym człowiekiem. Odrodziłem się, by bronić ludzi, a nie ranić ich i zabijać. No chyba, że mnie sprowokują i zostanę bez wyjścia.- odpowiedział Wales.

-Odrodziłeś się?- zdziwiła się Ayaka.

-To by tłumaczyło, dlaczego powiedziałeś, że umarłeś.- powiedział Thoma.

-Tak jak mówiłem niedawno, umarłem. Lew mnie znalazł i ożywił stając się tym samym moim duchem.- powiedział Wales.

-A możesz coś powiedzieć więcej o swoim świecie? Skoro macie taką potężną broń, to pewnie walczycie z naprawdę potężnymi wrogami.- powiedział Thoma.

-Też bardzo chciałabym wiedzieć jak twój świat wygląda.- odpowiedziała Yae.

-Ziemia kiedyś była pięknym rajem. Gdy Wędrowiec do nas przybył, zaczął się okres cudów i milowych postępów w nauce, który nazwaliśmy Złotym Wiekiem. Nasza sielanka trwała kilka stuleci. Jednak po tym czasie nastała Zapaść, która uśmierciła prawie wszystkich ludzi. Wędrowcowi udało się ją przegnać jednocześnie tworząc duchy, które obdarzone jego mocą miały znaleźć poległych wojowników i ich wskrzesić tym samym czyniąc z nich strażników którzy mają chronić Ostatnie Miasto przed ciemnością i tym samym przed zapaścią.- odpowiedział Wales.

-Czym jest to Ostatnie Miasto?- zapytała się Ei.

-I kim jest Wędrowiec?- zapytał się Yae.

-Ostatnie Miasto to ostatnie bezpieczne miejsce, gdzie ludzie mogą normalnie egzystować. A Wędrowiec… cóż, ciężko powiedzieć. Sami nie wiemy kim, albo czym jest. Nie jest w każdym razie człowiekiem. To byt z innego świata w kształcie kuli, który przyleciał do nas w nieznanym celu. A ostatnie wydarzenia powodują, że mamy więcej pytań niż odpowiedzi- odpowiedział Wales.

-Sądząc po twojej odpowiedzi, to nie wiesz do końca co o tym sądzić.- powiedział Ayato.

-Sam chciałbym wiedzieć. Przykro mi, ale nie mogę wam wiele więcej mówić. Dalej to sprawy Ukrytych. Mój kumpel, który nimi dowodzi, Dexter urwał by mi łeb przy samej szyi, gdyby dowiedział się, że powiedziałem coś więcej niż trzeba. Ale i tak będę mieć problemy za to, że powiedziałem, że w ogóle istnieją.- powiedział Wales drapiąc się po swojej metalowej głowie.

-Masz ciekawych przyjaciół.- powiedział Thoma.

-Kim są ci ukryci, że nie można nawet mówić o ich istnieniu?- zapytał się Thoma.

-Powiedzmy, że to swego rodzaju tajni agenci, którzy badają wszelkie niepokojące zjawiska, o których wcześniej nie słyszeliśmy, lub prowadzą śledztwa w sprawach, które przerastają najlepszych śmiertelników. Są piekielnie inteligentni i nie mają sobie równych w wielu dziedzinach. A jeśli chodzi o moich kumpli, to zdziwilibyście się.- powiedział Wales.

-No dobrze, ale jaki jest twój cel tutaj?- zapytał się Ayato.

-Przyszedłem poszukać mojego kumpla Dextera. Mówił coś, że temu miejscu grozi Zapaść.- powiedział Dexter.

-Zapaść?- zapytali się wszyscy na raz.

-W sensie ciemność. Tak nazywamy to co się u nas stało.- powiedział Wales.

-Chcesz powiedzieć… że nas również czeka śmierć?!- powiedziała przerażona Ayaka.

-Chciałbym to wiedzieć, ale nie wiem. Gdyby nie Dexter, to by mnie tu w ogóle nie było. Mówił coś, że dostał jakąś wizję i teraz chce mieć pewność, że się myli.- powiedział Wales.

-A co jeśli się nie myli?- zapytał się Ayato.

-Nie chcecie wiedzieć. Widziałem na własne oczy co potrafi ciemność i nie będę wam o tym mówić dla waszego dobra.- powiedział Wales.

-Więc… jakie mamy szansę przeciwko tej Ciemności?- zapytał się chwilę potem Thoma.

-Szczerze? Żadnych. Nasza najpotężniejsza broń nie dała jej rady, więc wy czym prędzej. Jeśli nadejdzie, to jedyne co będziemy mogli dla was zrobić, to najprawdopodobniej ewakuować was wszystkich do Ostatniego Miasta. Wędrowiec jako jedyny jest na tyle silny, że może odepchnąć ciemność.- odpowiedział Wales.

-Nie ma mowy! Nie opuszczę mojego Kraju!- powiedziała oburzona Ei.

-Ja również. Na tej ziemi jest zbyt dużo pozostałości po mojej rasie. Odejść stąd tak po prostu było by podeptaniem pamięci o nich.- odpowiedziała Yae.

-Rozumiem. W takim razie pewnie chcecie zniknąć razem z tym światem na Bóg jedyny wie ile, a następnie wrócić jako zdeformowana, pozbawiona rozumu i człowieczeństwa forma życia przepełniona ciemnością. Jak już mówiłem widziałem co potrafi ciemność. Tego w odpowiedni sposób nie opiszą żadne słowa. To trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć.- odpowiedział Wales.

Wówczas nastała grobowa cisza. Było słychać jedynie dźwięki otoczenia z zewnątrz.

-Oby to się nigdy nie wydarzyło.- przerwał ciszę Ayato.

-Też mam taką nadzieję. Możecie mnie zaprowadzić do tej Sary? Chciałbym zobaczyć czy wszystko z nią porządku i przy okazji przeprosić.- powiedział Dexter.

-Chodź z nami. A my dłużej nie przeszkadzamy.- powiedziała Ei, a następnie razem z Yae i Walesem wyszła.

-Jak myślicie, czy to co mówił ten… człowiek, to prawda?- zapytała się Ayaka, która nie wiedziała jak nazwać to czym jest Wales.

-Nie wiem. Ale jeśli on ma rację, to naprawdę będzie trzeba rozważyć ewakuację Inazumy.- powiedział Ayato.

-Obyś się mylił Panie Ayato.- powiedział Thoma, któremu również nie podobało się to co powiedział.

Tym czasem Wales razem z Ei i Yae weszli do pałacu Ei, a następnie szli przez korytarze, aż doszli odnogi z mnóstwem suwanych drzwi. Chwilę potem z jednego z pokojów wyszła ubrana w białe kimono kobieta.

-Przepraszam, ale wiesz może gdzie obecnie leży Koju Sara?- zapytała się jej Ei.

-Właśnie od niej wychodzę Wszechmocny Szogunie. Jej rany nie wydawały się poważne, ale najgorsze są te oparzenia. Mimo że starali się jej pomóc najlepsi medycy w całej Inazumie, to nikt nie wie czy w rany nie dostanie się jakieś śmiertelne zakażenie.- powiedziała.

-Rozumiem, czy możemy ją odwiedzić?- zapytała się Ei.

-Tak, ale tylko na chwilę. Musi odpoczywać.- odpowiedziała, a następnie poszła. Ei razem z Yae i Walesem natomiast weszli do środka. Pokój wewnątrz nie był duży. Miał jakieś 20m2 i był w kształcie kwadratu. Sara leżała naprzeciw nich na jakimś materacu. Była przykryta puchową kołdrą, a jej twarz była prawie że blada, a oczy podkrążone. W jej oczach natomiast nie było widać już tego rzucającego wyzwanie, wściekłego blasku, a jedynie uległość do tego, co ma się wydarzyć.

-Witaj Saro.- powiedziała Ei, która podeszła do niej i uklękła obok niej.

-Cieszę się, że cię widzę Szogunie. Przykro mi jedynie, że musisz w takim stanie.- powiedziała rozczarowana sobą ze spuszczonymi oczyma.

-O czym ty mówisz? Przetrwałaś takie ciężkie chwile w swoim życiu, a chcesz się poddać po czymś takim?- zapytała się Ei nie rozumiejąc jej.

Wówczas Sara spojrzała na Ei, a chwilę potem jej wzrok zatrzymał się na Walesie. Gdy go zobaczyła, jej oczy wytrzeszczyły się, a następnie zaczęła się pocić i nierównomiernie oddychać.

-Co on tutaj robi?- spytała się zdenerwowana.

-Nie bój się go. Jest po naszej stronie.- powiedziała Ei.

-Po naszej stronie?! O mało nie zamienił mnie w popiół!- powiedziała z podniesionym głosem.

-Nie dałaś mi wyboru. Atakowałaś mnie bez przerwy, mimo że prosiłem cię, abyś przestała. Mimo wszystko przepraszam.- powiedział Wales.

-Jeśli spodziewasz się, że ci wybaczę, to się grubo mylisz. Nie zapominam twarzy swoich wrogów.- odpowiedziała Sara.

-Sara, proszę cię. On przyszedł specjalnie, żeby cię przeprosić, a ja znam się na ludzkich charakterach i wiem, że mówi prawdę.- powiedziała Yae.

-Nie wiem co o tym sądzić.- powiedziała Sara, która zmiękła.

-Możesz mi nie wierzyć. Mam to gdzieś. Widzę, że mimo waszej wspaniałej magii nikt nie jest w stanie ci pomóc. Jeden z moich kumpli dysponuje silną magią leczącą, która na pewno ci pomoże.- powiedział.

-Jest coś na takie poważne rany?- zapytała się zaskoczona Ei.

-Tak, w naszym świecie wiele chorób i ran można wyleczyć. W tym tak rozległe poparzenia. Jednak jeśli mam jej pomóc, to muszę odnaleźć innych.- powiedział Wales.

-Nie wiem, czy na Inazumie znajduje się któryś z twoich przyjaciół, ale Tayvat jest rozległą krainą. Daleko na północny zachód stąd znajduje się kontynent na którym znajdują się przystań Liyue, Kraina znana pod nazwą Mondstadt i inne nacje. Być może tam znajdują się twoi przyjaciele.- powiedziała Yae.

-Po drugiej stronie wody powiadasz, Lew mogę tutaj przyzwać Wróbla?- zapytał się Wales.

-Co?- zapytały się jednocześnie Ei, Yae i Sara.

-Tak, możesz tutaj go przyzwać.- odpowiedział Lew.

-Bardzo dobrze.- powiedział Wales.- A jeśli chodzi o Wróbla. To zobaczycie na własne oczy co to jest za wspaniały wynalazek. A teraz chodźmy nad przystań. A tobie Saro obiecuję, że wyzdrowiejesz.- powiedział Wales, a następnie poszedł w stronę wyjścia.

-Jeszcze do ciebie przyjdziemy.- powiedziała Ei, a następnie razem z Yae również wyszły i poszły za Walesem. Po pół godziny drogi doszli z powrotem do przystani na której to wszystko się zaczęło.

-Więc jak chcesz dopłynąć do Liyue? To przynajmniej 3 dni drogi stąd i to jeszcze przy dobrym wietrze.- powiedziała Ei.

-Ja mam na to inny pomysł. Patrzcie.- powiedział Wales, a następnie pod nim zmaterializował się wróbel o nazwie „Wypalenie". Prawie cały płonął i przypominał nieco Harleya z tym, że ten nie miał kół, a silnik antygrawitacyjny.

-Co to za maszyna?-spytała się zaskoczona Ei.

-To jest właśnie wróbel. Pojazd do szybkiego przemieszczania się i zwiadu. A dzięki napędowi anty grawitacyjnemu unosi się nad ziemią, dzięki czemu bez problemu pokonam ten ocean w najwyżej pół dnia.- powiedział Wales.

-Miałam różne myśli co to może być, ale nigdy nie pomyślałabym o czymś takim.- powiedziała Yae.

-Jeszcze się spotkamy, obiecuję, że sprowadzę pomoc dla Sary.- powiedział Wales, a następnie obrócił wróbla w stronę wody i naciągnął manetkę gazu do siebie. Wówczas z silników buchnął ogień, a Wales pomknął z ogromną prędkością przez wodę tworząc za sobą rozbryzg wody, która była w kształcie rozchodzącego się klina. Po kilku sekundach Wales zniknął z pola widzenia Ei i Yae.

-Jak myślisz, czy dotrzyma słowa?- zapytała się Ei swojej przyjaciółki.

-Nie wiem.- potrafię odczytać emocje ludzi, ale on już od dawna nie jest człowiekiem, a jedynie jego imitacją. Mimo tego myślę, że jeszcze się spotkamy.- powiedziała Yae z tajemniczym uśmiechem.