PrusPol Week 2020 – dzień 7:
Gilbert: Wyobraź sobie dostawanie pieniędzy za bycie uroczym.
Feliks: Byłbyś bogaty.
Gilbert: Ja... noooo!
Pokój pogrążył się w półmroku; przez otwarte, szklane drzwi do ogrodu wpadały ciepłe powiewy czerwcowego wiatru. Niebo, na które Gilbert zerkał od czasu do czasu, by urozmaicić sobie widoki, upstrzone było tysiącami migających gwiazd. Od niechcenia wodził wzrokiem od jednego letniego gwiazdozbioru do drugiego, nie poświęcając im żadnej dłuższej myśli.
Z ogrodu, porośniętego starannie przystrzyżoną trawą i niewysokimi ozdobnymi drzewkami, pełnego symetrycznych rabatek, ledwie widocznych w świetle sierpa księżyca, dochodziła przyjemna woń ziemi i kwiatów. Na nie też nie zwracał większej uwagi; rozproszony trzymanym w dłoni listem, nie potrafił skupić się na czymkolwiek innym.
Za każdym razem, gdy opuszczał wzrok na postscriptum, kącik jego ust leniwie się unosił. Odkąd zapadł zmierzch, było coraz mniej widoczne, ale Prusy tak właściwie nie potrzebował czytać tego kolejny raz – sama świadomość istnienia wprawiała go w niezwykle dobry nastrój. Tych kilka słów, napisanych drobniutkim maczkiem na samym dole kartki i do tego gwałtownie zamazanych – kretyn myślał, że Gilbert nie rozpozna liter – nadawało ostrej treści listu całkiem innego, przyjemniejszego brzmienia.
Przeciągnął się na krześle, sięgnął po leżącą na blacie sekretarzyka paczkę zapałek i spokojnie rozpalił lampkę olejną. Złoty, drżący blask zatańczył na ścianach pokoju, a słowa zapisane niedbałym pismem Feliksa znów stały się wyraźne.
Głupi Prusaku,
Patrzę na ten twój ostatni list i doprawdy, nie mam pojęcia, skąd w twoim łbie rodzą się takie durne pomysły. W ogóle, leżę w łóżku (jak zaplamię pościel atramentem, to będzie Twoja wina) i zastanawiam się, dlaczego od prawie dwustu lat ciągle marnuję na ciebie papier, atrament i własny czas.
– I vice versa, Polen – wymamrotał Gilbert, zerkając na przybory do pisania. Blat sekretarzyka był zawalony piórami oraz kartkami pełnymi urywków myśli. Obok stała otwarta butelka wina. – Więcej listów ode mnie już nie zobaczysz, niewdzięczniku.
Wiedział, że rok temu mówił to samo. Pięć lat temu też. Pięćdziesiąt również, ale tego roku Polak doprowadzał go do szału i zdecydowanie list, który Gilbert tej nocy napisze, będzie ostatnim. Ten durny drań nie potrafił docenić twórczej myśli, idei przelewanych nocą na papier, niech więc niech ma za swoje i...
Takie bzdury, pisał dalej Polska, a Prusy widział go, jak siedzi przy stole i gwałtownie przesuwa ostrą stalówką po papierze, możesz opowiadać bratu na dobranoc. „Wyobraź sobie: dostawać forsę za bycie uroczym"? Nie pisz listów po pijaku, naprawdę, czytać je to żadna przyjemność. Rozumiem, że wieczorami nie chce się już myśleć o polityce i wojnie, ale, na litość boską, znajże umiar. A to mi robiłeś wyrzuty, że za dużo piję, hipokryto.
Gdybym wyklejał sypialnię twoimi pijackimi ideami, zostałaby mi już tylko jedna pusta ściana, i to ta najwęższa.
– Dupek – mruknął cicho Gilbert, krzywiąc się z powodu otrzymanej obelgi i urażonej dumy. – Sam jesteś hipokrytą, najpierw robisz, potem myślisz. Zobaczysz, ze szczegółami ci przypomnę ten pożar Wawelu, mam to dokładnie opisane... – Postanawiając poszukać później odpowiedniego wpisu w swoich pamiętnikach, nalał wina do kieliszka. – Przepiszę ci to słowo w słowo, zobaczysz, jakim byłeś idiotą...
Rozsiadł się wygodniej na krześle, zakładając nogę na nogę. Gdzieś niedaleko rozszczekały się szczeniaki Ludwiga; to był jedyny dźwięk poza szelestem papieru, jaki Prusy usłyszał od kilku godzin.
Wszyscy już spali, a po kilku sekundach psy również umilkły. Pewnie wpuścił je do domu, pomyślał rozbawiony i wrócił do listu, uprzednio wziąwszy w dłoń masywny przycisk do papieru. Położył go tak, by przytrzymywał swoim ciężarem list – wpadający do pokoju wiatr mocno nim szarpał – a potem czytał dalej, od niechcenia maczając wargi w alkoholu.
Przyznaję z bólem – niektóre pomysły są całkiem sensowne, jak się już je wyłuska spomiędzy kilku ton twojego samozachwytu. Kiedyś przejrzę poprzednie Twoje listy i wypunktuję je, ale nie licz na więcej niż trzy pozycje. Reszta to stek bzdur. Powtarzam, pij mniej.
Gilbert zerknął na w połowie pełną lampkę wina i bez namysłu dolał alkoholu, aż jego poziom zrównał się z krawędzią szkła.
Dobra, koniec z twoimi wizjami świata, panie doskonały. Teraz, na odmianę, parę rzeczy ode mnie. Skoro tak dopytujesz, to informuję cię uprzejmie, że rana się już prawie zagoiła. Lekarz nie pozwala mi się jeszcze podnieść z łóżka, więc wychodzę z domu wtedy, gdy akurat tego nie widzi (naprawdę, ten akapit o medycynie mogłeś sobie darować, umiem o siebie zadbać. Jeszcze pomyślę, że mnie lubisz, a tego nie chcemy).
W całej Europie niespokojnie, ale To upadło. Wiesz zresztą doskonale z własnych raportów. Zadowoleni tam jesteście? Tak, widzę, co zrobiłem w tym liście, ale ty pierwszy złamałeś warunki umowy, pytając mnie o to, czy biorę udział w walkach.
Prusy pokręcił głową, słysząc w głowie zarzut wypowiedziany głosem Feliksa.
– Nie odpisywałeś przez trzy miesiące, draniu – burknął do siebie, biorąc duży łyk wina. Jego barwa przypominała krew żylną. – Chciałem wiedzieć, czy leżysz gdzieś w malignie, niechże mi jaśnie pan powstaniec wybaczy, że ośmieliłem się o to zapytać. Uparłeś się na to udawanie, na ignorowanie tego wszystkiego w listach, jak ostatni tchórz...
To ostatni raz, gdy piszę z tobą o tym, co się dzieje w Europie. Jeśli jeszcze raz zapytasz albo napiszesz chociażby słowo na ten temat, nie odpowiem na list. Pilnuj się, Prusaku, bo stracisz nocną rozrywkę pisania mi bzdur i będziesz musiał znaleźć sobie kogoś innego do dręczenia.
(Nigdy) Twój,
Feliks
PS byłbyś bogaty jak jasna cholera, durniu
Gdy Prusy dotarł do końca listu, przesunął palcami po zamazanym postscriptum i uśmiechnął się lekko.
– Ja... Wiem – mruknął do siebie, mile połechtany.
Potem uśmiech na jego wargach zbladł i z wolna się rozpłynął, a on sam westchnął i przymknął na moment oczy.
Drogi pamiętniku, dzisiaj byłem wspaniały. A poza tym, to przestałem być lennem. Podpisaliśmy kilka papierów, a Polen powiedział, że mogę (łaskawca) wysyłać mu listy pod jednym warunkiem – ani słowa o polityce, mam pisać o zwykłych rzeczach, jak zwykły człowiek. Ale go to zabolało. A mi... kończy się pewien rozdział. No nic, idziemy dalej.
Podniósł powieki, nie zamierzając więcej rozpamiętywać wydarzeń sprzed tylu lat. Polen mógł żyć przeszłością, Gilbert nie zamierzał. Sięgnął po czystą kartkę.
Gdy kończył pisać i pozostał mu tylko podpis do złożenia, usłyszał pukanie.
– Mogę wejść? – zapytał cicho młodzieńczy głos. W szparze między drzwiami a futryną pojawiła się jasna grzywka. – Znowu pijesz?
– Lekarz mi zalecił – odparł beztrosko Gilbert, nie odrywając wzroku od treści listu. – Nie śpisz jeszcze, młody?
– Znowu nie piszesz normalnie – zauważył Ludwig, wchodząc do środka. Gilbert bez słowa przerzucił pióro do prawej dłoni.
– Zdawało ci się – rzucił, w końcu spoglądając na brata. Ale on ostatnio wyrósł, pomyślał. Niedługo będzie wyższy ode mnie. – Mam opowiedzieć ci coś na dobranoc, jak zawsze?
Ludwig wywrócił oczami.
– Nie jestem dzieckiem – odpowiedział niechętnie. – Do kogo ty tak w ogóle pisujesz?
– Do starego znajomego – Prusy uśmiechnął się wymijająco i wsunął zarówno otrzymany list, jak i ten, który praktycznie ukończył – na pewno ostatni – do szuflady sekretarzyka. Odłożył pióro. – Czego ci potrzeba?
– Czytałem raport o ostatniej bitwie w Danii – Młodzieniec wyraźnie starał się brzmieć jak dorosły mężczyzna, chociaż tembr jego głosu ciągle był piskliwy. – Nie rozumiem paru rzeczy... Mógłbyś mi je objaśnić?
– Jasne, masz tu specjalistę od walki – Prusy uśmiechnął się do brata. – Ale rano. Idź spać, jest późno. Dorastający chłopcy potrzebują snu – dodał stanowczo.
Ludwig wywrócił oczami, ale skinął głową.
– I mam nadzieję, że wytarłeś psom łapy, nim wpuściłeś je na swoje łóżko.
Niemcy spojrzał w drugą stronę, udając, że nie wie, o co chodzi, ale na jego policzkach gwałtownie rozrósł się rumieniec.
– Wiesz o tym? – wymamrotał pod nosem.
– Oczywiście – zachichotał Prusy. – No już, sio do łóżka. Raz jeszcze posłuchaj grzecznie braciszka, co?
– To ty też się połóż. Rano będziesz nieprzytomny.
– Dobrze – zgodził się Gilbert. Wstał i podszedłszy do Ludwiga, potargał mu włosy. – Idź. Dobrej nocy.
Gdy kroki Ludwiga umilkły, Prusy podszedł do otwartych drzwi i wolno je zamknął. Potem wyciągnął z szuflady oba listy i kolejny raz przeczytał słowa postscriptum. Do własnej wiadomości dodał podpis i odłożył na miejsce, postanawiając wysłać ją rano.
Z uśmiechem na ustach pochylił się nad lampą i zdmuchnął płomień.
(Nigdy) Twój,
Gilbert
