PolPru Week 2023: Day 1: Swordfighting / culture

Feliks musiał przyznać, że od dawna nie miał tak wymagającego treningu.

Pot spływał mu po czole, utrudniając widzenie i zmuszając co chwila do ocierania twarzy, sprana bawełniana koszulka kleiła się nieprzyjemnie do śliskich łopatek, a wilgotne, zmierzwione włosy żyły własnym życiem, mimo uporczywych prób okiełznania ich.

Mięśnie pulsowały ostrzegawczym bólem, błagając o odpoczynek, a usta łapały powietrze urywanymi haustami, mimo że Polska bardzo starał się kontrolować oddech; z wolna zbliżał się do granicy swojej wytrzymałości.

Oczywiście, w głębi duszy wiedział, że to było cholernie głupie, jeśli spojrzało się na tę sytuację ze zdroworozsądkowego punktu widzenia – nie powinien był potraktować zwykłego sparingu jak walki o życie – ale duma nie pozwalała mu się wycofać.

Przynajmniej, dopóki Prusy nie opuści broni pierwszy, a wyglądało na to, że Gilbert, mimo że wyglądał równie źle, też nie zamierzał się poddać.

Więc walczyli do końca.

Na policzku Gilberta połyskiwała szkarłatna, cienka linia; podobna zdobiła lewe przedramię Feliksa, ale to rozcięcie przestało już krwawić. Był pewne, że obaj mają mnóstwo siniaków, które dopiero z czasem ujawnią się na skórze, prawa stopa Polski bolała, gdy mocniej się na niej opierał, blokując nadciągający cios, a jeśli chodzi o otarcia na plecach, których Prusy dorobił się, nieopatrznie szorując nimi po ścianach pokrytych drobnoziarnistym tynkiem, to Feliks był pewny, że Gilbert będzie marudził o nich dobry tydzień.

Walka na ostre miecze w wynajętej sali gimnastycznej pobliskiego liceum, bez zbroi czy jakichkolwiek ochraniaczy, za to w starych T-shirtach i krótkich spodniach, najprawdopodobniej łamała wszelkie możliwe zasady BHP, ale ani Polska, ani tym bardziej Prusy nie zamierzali się tym przejmować.

Ich ciała regenerowały się znacznie szybciej i lepiej niż ludzkie, a brak wyposażenia ochronnego pozwalał na szybszą, dynamiczniejszą, bardziej agresywną walkę pozbawioną jakichkolwiek zasad fair play; Feliks miał wrażenie, że im obu tego brakowało.

– Miałem… kiedyś… zajebisty miecz – wydyszał, gdy ich miecze po raz kolejny zderzyły się ze sobą w akompaniamencie głośnego szczęku metalu. Dźwięk odbił się echem po opustoszałej hali. – Tamtym… bym cię… posiekał jak ogórka.

– To… gdzie go… masz? – wydusił z siebie Gilbert, też ledwo łapiąc dech. Odskakując, zachwiał się ze zmęczenia.

Polska natychmiast wykorzystał sytuację; ruszył do przodu, ciągiem szybkich ataków zmuszając Prusy do cofnięcia się, zanim ten na nowo złapie rytm. Ze środka hali przesunęli się w stronę jej tyłu, przekraczając linię rzutów dla koszykówki.

Szczęk. Blokada. Atak. Blokada. Cięcie i ostry ból w przedramieniu, który natychmiast poszedł w zapomnienie; jasna linia przerwanej skóry, z wolna wypełniająca się karmazynem, poszarpany brzeg T-shirta…

Polska spojrzał na to z niedowierzaniem.

– Moja… ulubiona koszulka, psia twoja… mać! – syknął przez zęby i z nową siłą zaatakował.

Prusy prawie oparł się plecami o ścianę. Zwinnie jak żmija usunął się na bok, uciekając przed kolejnym ciosem i uderzył, nim Polska w pełni wyhamował; Feliksowi z trudem udało się zablokować atak skierowany w jego bok.

Obrócił się i poślizgnął; ostrze świsnęło niebezpiecznie blisko jego głowy.

Tym razem to Prusy dostrzegł okazję na zyskanie przewagi; ponowił atak, wymuszając na Feliksie poruszanie się wzdłuż ściany. Jego oczy zajaśniały jak bursztyny w słońcu, a wargi odsłoniły zęby.

Polska uśmiechnął się niemalże identycznie, upatrując sobie róg sali za plecami Gilberta; jeszcze moment, a ten będzie na jego łasce…

Długą chwilę walczyli o kolejne metry; Prusy, raz po raz ocierał się nagim ramieniem o szorstką ścianę, ale jego oczu nie opuszczał blask, jakby wiedział coś, o czym Polska nie zdawał sobie sprawy. Słysząc jedynie głośne uderzenia stali o stali i swoje własne urywane oddechy, wolno, ale nieubłaganie oddalali się od rogu, w który Feliks próbował zapędzić przeciwka.

Niech go szlag…!

Feliks skoczył, atakując znad głowy, a potem celując w kolana; Prusy zablokował oba uderzenia, a następnie mocno odepchnął Polskę; Feliks zmuszony był zrobić kilka kroków w tył, by odzyskać równowagę.

Coś lekko uderzyło go w okolice kostki; coś, czego na polu walki być nie powinno.

– Kurwa…!

– Mam cię! – Prusy ciął nisko, a Feliksowi nie pozostało nic innego, jak odskoczyć przed ostrzem przecinającym powietrze w miejscu, gdzie ułamek sekundy wcześniej znajdowały się jego kolana.

Wokoło nagle zrobiło się biało; siatka wpadła mu między stopy, osiadła na plecach, a Feliks zachwiał się i nie mogąc złapać równowagi, runął w dół, wprost do światła bramki do piłki nożnej, po drodze uderzając głową o słupek.

– Gol – wydyszał Prusy triumfalnie i oparł się ciężko o miecz. – Wygrałem!

Polska wydał z siebie ciężkie westchnienie i rozłożył szeroko ręce. Oddychając ciężko, zamrugał, próbując przez pot dostrzec coś więcej poza górującym nad nim Gilbertem.

– Oszu… ki… wałeś – wykrztusił. Całe zmęczenie zwaliło się na niego z pełną swoją mocą, rozcięcia piekły, głowa pulsowała w miejscu uderzenia i Feliks zaczynał mieć wątpliwości, czy po takiej walce podniesie się z podłogi o własnych siłach.

Ale to było dobre… Kiedy ostatni raz tak walczył?

Leżał tak długą chwilę, wdychając zapach kurzu, który wzniecili, szamocząc się w walce prawie godzinę. Gilbert ciężko usiadł obok, niecierpliwym kopnięciem posyłając ich miecze po podłodze, by nie przeszkadzały w zasłużonym odpoczynku.

– I gdzie masz ten miecz, którym… posiekałbyś mnie jak ogórka? – zapytał Prusy po paru minutach. Jego głos był zduszony i zachrypnięty, a pierś ciągle unosiła się w nierównym oddechu.

– Ukradli mi – Polska uniósł ciężką jak ołów, obolałą rękę i ponownie otarł pot z oczu. Zauważył, że między sufitem a belką tkwiła zapomniana piłka do siatkówki. – Jakbym… walczył tamtym prawdziwym… albo moją szabelką… a nie zabawką… to ty byś tu leżał, Prusaku.

Rekonstruktorzy historyczni, od których pożyczyli broń, pewnie obraziliby się za nazwanie tych własnoręcznie przez nich kutych mieczy zabawkami, ale Polska jednak trochę tęsknił za orężem, który kiedyś nosił na prawdziwych polach bitew.

– Nie usprawiedliwiaj braku umiejętności złym mieczem, Polen.

Feliks puścił to mimo uszu.

– Miał inskrypcje po łacinie, z błogosławieństwem… – rozmarzył się, wspominając długie ostrze i wąski jelec. – I głowę orzełka na rękojeści, jak ten Stanisława Augusta, ale mój był dużo ładniejszy i trochę krótszy… No i miałem go wcześniej, on po prostu odgapił…

– A jak się nazywał? – zaciekawił się Prusy.

– Postraszek.

Gilbert parsknął stłumionym śmiechem; Polska poderwał się do siadu.

– Co cię tak śmieszy? – burknął, zakładając ręce na piersi. – Jakbym go teraz miał, to byś był na kolanach po pięciu minutach!

– Ta, jasne, Postraszku. Już się boję.

Feliks wywrócił oczyma, ale na jego ustach pojawił się lekki uśmiech. Ból był satysfakcjonujący; wciąż był w całkiem niezłej formie, a przegrał jedynie przez podstęp.

Czyli to tak, jakby wygrał.

Ignorując głupi uśmieszek Gilberta, Feliks z zadowoleniem powiódł wzrokiem po sali gimnastycznej, ciekaw, jak duży chaos spowodowali.

Gdzieniegdzie na parkiecie ciemniały kropelki krwi; trzeba będzie to wyszorować, zdał sobie sprawę Feliks, zanim oddamy klucze.

Przyszli, rżnąc głupa, że chcą pokopać piłkę, z mieczami skrytymi w dużym, turystycznym plecaku – chociaż halę praktycznie co wieczór wynajmowali dorośli, by sobie pograć, Feliks trochę wątpił, czy dostaliby pozwolenie, gdyby wyjawili, co tak naprawdę chcą robić.

Miecze z kolei trzeba wyczyścić przed oddaniem…

Gilbert tymczasem podniósł się z podłogi i zaczął rozciągać ramiona; w pewnym momencie spojrzał na wejście do sali gimnastycznej.

– Wstawaj, Polen – mruknął. – To był twój genialny plan, więc teraz się tłumacz.

Feliks podążył za jego spojrzeniem i westchnął, widząc stojącego w drzwiach mężczyznę w dresie i z gwizdkiem na szyi. Omiatał halę niespokojnym spojrzeniem, przenosząc wzrok to na ślady krwi, to na miecze leżące na ziemi, a w końcu na dwóch wyraźnie sponiewieranych mężczyzn.

– Co tu się dzieje, panowie? – zapytał donośnym głosem.

Polska westchnął; czas, na który wynajęli salę, jeszcze nie minął. Najwidoczniej odgłosy walki rozchodziły się po pustej szkole znacznie bardziej niż mu się wydawało.

– Sparing! – zawołał wesoło, zmuszając się do wstania. Jego nogi drżały.

– No mnie to bardziej wygląda na próbę morderstwa, proszę pana.

Polska i Prusy wymienili spojrzenia.

– Akurat nie dziś – rzucił Gilbert całkiem poważnie.

Nauczyciel zmarszczył brwi.

– Tak, wszystko w porządku, to u nas normalne – pośpieszył z odpowiedzią Polska i zdał sobie sprawę, co właśnie powiedział.

Jęknął w duchu. Czyli w tej szkole też byli spaleni. Ale nie będzie teraz streszczał temu człowiekowi kilkusetletniej historii ich relacji, nie miał na to ani czasu, ani sił.

– Gdzie możemy znaleźć mopa? Zaraz tu posprzątamy i będzie git, proszę pana…

– Przegrałeś, więc ścieraj, ja idę pod prysznic.

– Gilbert…! – syknął Polska zduszonym szeptem. – Naprawdę – dodał głośniej, widząc, że wuefista mruży oczy i zdecydowanie nie wygląda na przekonanego. – Czasami musimy spuścić trochę pary, pan przecież wie, że sport to zdrowie…

Spojrzał błagalnie na Gilberta; ten westchnął i wbił dłonie w kieszenie spodni.

– Dlatego wynajęliśmy salę – Prusy pewnie przejął pałeczkę. – Codziennie ktoś ją wynajmuje, nie? W czym problem? Zapłaciliśmy.

– Ludzie wynajmują salę, żeby pograć w piłkę, a nie nawalać się szablami bez jakiegokolwiek zabezpieczenia, ranić się i…

– To są miecze – wtrącił się Gilbert, urażony wyraźną ignorancją mężczyzny. – I jak pan sobie wyobrażał pojedynek, mieliśmy się głaskać po główkach?

– …i czy to w ogóle jest legalne?

– Oczywiście – pośpieszył z odpowiedzią Polska, zanim słowa Prus dotrą do wuefisty. Starając się zrobić to niezauważenie, przeniósł ciężar ciała na drugą nogę. Auć. Jedyne, czego teraz chciał, to wziąć prysznic i zasnąć. – Jesteśmy dorośli, proszę pana, i obaj… eeee… świadomie i dobrowolnie wzięliśmy broń do ręki. Sparing. Tylko sparing. Nic więcej.

Nauczyciel długo milczał, obserwując uważnie ich dwójkę, w końcu wypuścił powietrze przez zęby.

Polska ukradkiem zerknął na rozcięcie na swoim przedramieniu, starając się ocenić, czy naprawdę wygląda tak źle. Rana była wąska i płytka, przypominała bardziej ślad po kocich pazurach, niż po ostrzu miecza.

Uśmiechnął się nerwowo, zauważając, że wuefista wyciągnął z kieszeni telefon.

– Mop jest w schowku, mogę panom pokazać. Ale myślę, że i tak zadzwonię na policję. Dla wyjaśnienia sytuacji, dobrze?

Prusy przeczesał palcami mokre, brudne od potu i kurzu włosy i pochylił się nad Feliksem.

– Polen – szepnął zniecierpliwiony. – Nie mam ochoty w sobotę wieczorem siedzieć na komendzie. Rób swoje.

– Sam byś raz zrobił – Feliks westchnął.

– Jakbyś nie zauważył, od dłuższego czasu jestem na emeryturze, a twoja policja z jakiegoś niezrozumiałego dla mnie powodu nie honoruje przez to mojej osoby tak, jak powinna.

– Dobra… – Feliks postąpił krok do przodu, uśmiechając się pojednawczo. – Wie pan co, jest taka sprawa. Tak się składa, że nazywam się…

Nie przepadał za przedstawianiem się jako Rzeczpospolita Polska, nie w momencie, w którym wyglądał jak siedem nieszczęść i siedem plag egipskich jednocześnie, ale czasami nie było wyjścia.

Dwadzieścia minut później szli cichymi uliczkami osiedla, podpierając się wzajemnie i wymieniając plecakiem z mieczami – a właściwie wyrywając go sobie, gdy jeden z nich uznał, że ten drugi nie da sobie rady i po prostu nie chce się do tego przyznać.

Zamiast zapachu stali, potu i krwi otaczała ich woń taniego szamponu, znalezionego w zapomnianym kącie szkolnego męskiego prysznica, wymieszana z kwiatowym aromatem środka do mycia parkietów – może i pozycja Feliksa pomogła im wymigać się od spotkania z policją, ale żaden z nich nie chciał zostawić bałaganu.

Mimo wszechobecnego zmęczenia i niespodziewanej konfrontacji z wuefistą Polska uznawał wypad na sparing za udany.

– Chyba nie myślałeś, że ze mną wygrasz.

Feliks prychnął.

– Twoje ego urosło tak wielkie, że w domu już się nie zmieści. Spisz na balkonie.

– I nie potrafisz pogodzić się z porażką – wytknął mu Gilbert; oczy mu się śmiały, mimo że szedł wolniej niż zazwyczaj.

– To nie była porażka, bo oszukiwałeś – Feliks szturchnął Prusy łokciem i szybko tego pożałował, bo jego ręka zaprotestowała po tak gwałtownym ruchu. – Wepchnąłeś mnie w bramkę!

– Pod Grunwaldem wepchnąłeś mnie w końskie…

– Dobra! – Polska przerwał Gilbertowi w pół zdania i rozejrzał się dookoła, bojąc się, że ktoś to słyszał. Na szczęście, uliczka była pusta, ale policzki i tak pokrył mu rumieniec zażenowania, bo tamten ruch zdecydowanie nie był… rycerski.

Niby w miłości i na wojnie wszystkie chwyty dozwolone, jednak na samo wspomnienie Feliks czuł zażenowanie, mimo że minęło dobre sześć wieków…

– Pojedziesz jutro oddać miecze? Tylko błagam, nie pouczaj znowu kowala, bo już mnie na kolejną imprezę nie wpuszczą.

– To on zaczął mnie pouczać! – zaprotestował Gilbert gorąco, aż czerwieniejąc z oburzenia. – Masz takie przysłowie, nie? „Nie ucz ojca dzieci robić"? On chciał uczyć mnie walczyć! MNIE! Gilberta Beilschmidta! Walczyłem w pierwszej linii i zwyciężałem, zanim jego praprapraprapradziadek był błyskiem w oku mleczarza!

No tak, tu Feliks przyznać, że entuzjasta kowalstwa popełnił błąd. Nie podważa się umiejętności szermierczych Gilberta, chyba że jest się właśnie Feliksem. Jemu jakoś to uchodziło na sucho.

– To siódma szkoła, z której nas wyrzucili i czwarta grupa rekonstrukcyjna, w której nie jesteśmy już mile widziani – powiedział po chwili.

– Bo to wszyscy są amatorzy – Gilbert założył ręce na piersi.

Polska nie miał już sił na dalszą dyskusję. Bez słowa zszarpał plecak z ramienia Prus, zarzucił go na plecy, aż ugiął się pod ciężarem stali, ale, robiąc dobrą minę do złej gry, przyśpieszył kroku.

Kilka minut później weszli do klatki, minęli skrzynki pocztowe i na widok windy stanęli jak wryci.

– Kurwa.

– Sche̱i̱ße.

Kartka z napisem „awaria" wcale nie chciała zniknąć, mimo że obaj posyłali jej mordercze spojrzenia.

– Mieszkasz na siódmym piętrze – W tym momencie nawet Gilbert, zwykle pokonujący tę trasę schodami bez większej zadyszki, nie brzmiał zbyt entuzjastycznie.

Feliks zerknął na schody. Kusiło go, by chociaż na chwilę przysiąść na schodku, ale miał dziwne przeczucie, że jeśli to zrobi, to już się o własnych siłach nie podniesie. Nogi dziwnie zmiękły, plecy znów oblał pot, a plecak stał się jeszcze cięższy.

To nigdy nie wróciło dobrze.

– Idziemy – zarządził jednak. – Damy radę.

– Oczywiście, że ja dam radę. Ty zemdlejesz na trzecim.

Feliks zamrugał, by odpędzić ciemne mroczki tańczące mu przed oczami i dyskretnie oparł się o ścianę.

– Może tak, może nie – odparł obronnie. – Po czym wnosisz?

– Jesteś bledszy ode mnie.

– To kwestia światła – Polska wskazał szarpnięciem głowy małą lampę sufitową, która roztaczała wokół zimne, ostre światło.

Gilbert bez słowa zabrał mu plecak. Uniósł go za rączkę, udając, że niemal nic nie waży, a potem stanął tyłem do Feliksa i znacząco obejrzał się przez ramię.

– Nie – powiedział dobitnie Polska. – Aż tak mnie nie upokorzysz. Nic mi nie jest.

Prusy posłał mu spojrzenie pełne politowania i ruszył schodami.

– Dobra, stój! – zawołał Feliks, gdy Gilbert był już na półpiętrze. No dobrze, było mu trochę słabo. Ale tylko trochę. Był dużo wytrzymalszy, niż się to ludziom wydawało, w końcu był Polską. – Jeśli tak bardzo chcesz mnie nieść, to proszę bardzo, zrobię ci tę przyjemność.

Prusy uśmiechnął się szelmowsko. Wrócił i przykucnął. Feliks wdrapał się na jego plecy.

– Wio.

W odpowiedzi Prusy bezceremonialnie uszczypnął go w udo. Feliks jęknął z bólu.

– Dobra, sorry, cofam.

– Idiota – sapnął Gilbert.

– Wzajemnie – mruknął Polska, mocniej przylegając do jego pleców. Stąd miał dobry widok na rozcięcie na policzku, które już zaczęło się goić. – A miecze?

Prusy pochylił się w bok – Feliks wzmocnił uścisk – i odnalazł dłonią rączkę plecaka. Ruszyli na górę.

Polska obserwował uważnie twarz Gilberta; mimo że ten starał się zachowywać kamienną twarz, mocno zaciśnięte szczęki i zmrużone oczy jasno świadczyły po tym, że wspinaczka z drugą osobą na plecach i ciężkim bagażem obijającym się o nogi dawała mu się w kość.

Po całej wieczności znaleźli się na siódmym piętrze. Feliks zsunął się z pleców Prus, szukając po kieszeniach kluczy. W ciemnym holu rozbrzmiało ciche westchnienie ulgi.

By chociaż trochę odwdzięczyć się Prusom za ten wysiłek, Polska otworzył drzwi, położył plecak w przedpokoju i gdy Gilbert przekroczył próg mieszkania, po prostu wspiął się na palce.

Prusy chyba nie oczekiwał pocałunku; zamrugał zdziwiony, a na jego ustach z wolna wykwitł zadowolony, leniwy uśmiech.

– Nie uśmiechaj się tak, tylko chodź spać – Feliks ruszył w kierunku łóżka, po drodze zdejmując nieświeże ubranie i rzucając je na fotel. W poniedziałek zrobi pranie. – Padam z nóg…

Czysta, pachnąca, miękka pościel była ulgą dla obnażonej skóry; opadli na kołdrę w samej bieliźnie, oplatając się kończynami.

Polska położył głowę na piersi Gilberta, wsłuchując się w bicie z wolna uspokajającego się serca i zamknął oczy. Prusy też z wolna opuścił powieki; po chwili w kawalerce słychać było jedynie dwa głębokie oddechy.

– Prusak, śpisz?

Gdy nie usłyszał odpowiedzi, Polska przewrócił się na bok. Podparłszy się łokciem, szturchnął palcem w bok Gilberta.

Ten otworzył oczy z cierpiętniczym westchnieniem.

– Co?

– Myślisz, że ten kowal wykuje mi Postrzaszka na zamówienie, jak mu go dokładnie opiszę, jak wyglądał?

Prusy westchnął ciężko; spod ciężkich powiek padło równie ciężkie spojrzenie.

– Jeśli nadasz mu tak durne imię, odmawiam walki – zastrzegł. – A teraz śpij.

Feliks wymamrotał coś pod nosem, a potem wygodniej ułożył się u boku Gilberta. Ten otoczył go ramieniem i wcisnął twarz we włosy.

– Gilbert?

– Co znowu?

– Powtórka w przyszłą sobotę?

– Nie zadawaj takich głupich pytań.

Feliks uśmiechnął się zwycięsko i zamknął oczy. Będzie mógł się odegrać.

Życie było dobre.