PolPru Week 2023, day 6: fake dating
W radiu znów leciało „My song that is written for me, by me"; dźwięki gitary elektrycznej, połączone z ostrym męskim wokalem wyrwały Feliksa z sennego otępienia. Siedzący przy biurku młody mężczyzna wyprostował się, zamrugał nieprzytomnie i spojrzał z wyrzutem na odbiornik stojący na parapecie, bo wydawało mu się, że piosenka jakimś cudem dwukrotnie zwiększyła poziom głośności urządzenia.
To nie tak, że nie lubił tego kawałka, ale naprawdę, jakim cudem Gilbert Beilschmidt, znany też jako Gabriel Piccard, był w stanie wydać z siebie tyle decybeli?
– Zbudziłby umarłego – wymamrotał Feliks, wstając od biurka zasłanego szkicami ubrań. Ziewając, podszedł do radia i zdecydowanym ruchem przekręcił pokrętło do minimum. Radio ucichło, ale piosenka trwała dalej w jego głowie; słuchał tego głosu tak często, że nic dziwnego, że wryła mi się w mózg, pomyślał.
– Jakim cudem on jest taki sławny? – zapytał sam siebie, zerkając przez ramię. Szkice walały się po całym niewielkim pokoju na poddaszu, oświetlonym złotym blaskiem ledowych lampek zawieszonych na ścianach. Pod nimi przypięto dziesiątki zdjęć i trochę wycinków z gazet. – Przecież ta piosenka nie ma nawet sensu!
Wzdychając, wbił dłonie w kieszenie spodni i spojrzał ponuro na fotografie; w zaciszu własnego pokoju, rozczochrany, w za dużej koszulce i spłowiałych szortach, za nic nie przypominał tego starego siebie z tych sesji.
– „Wschodząca gwiazda modelingu" – przeczytał, podchodząc bliżej. Ze zdjęcia, wykonanego w czasie golden hour na jakiejś łące, patrzył na niego androgeniczny chłopiec, tulący do piersi śnieżnobiały wianek i uśmiechający się tajemniczo do aparatu. Pamiętał, że to była bardzo udana sesja w klimatach Nocy Kupały, jego ulubionego święta... Na krótko uśmiechnął się na samo wspomnienie, a potem jego twarz spochmurniała. – Raczej supernowa.
Jego kariera eksplodowała oślepiającym światłem pod koniec gimnazjum; zgasła, gdy musiał przysiąść do książek tuż przed maturą i nagle wszystko zaczęło prześlizgiwać się między palcami; obiecane kontakty, obiecane kontrakty, odłożone na później współprace rozwiały się w nicość w mgnieniu oka.
Feliks kolejny raz zerknął na laptopa stojącego niebezpiecznie blisko krawędzi biurka; na ekranie wciąż czerniła się uprzejma odmowa.
– Dzięki za nic.
Naburmuszony, opadł na fotel i otoczył kolana ramionami. Ciężko było zaczynać od nowa, zwłaszcza mając na głowie studia i dorywczą pracę; jak się okazało, jego stary agent zmienił całkiem branżę, co zostawiało Feliksa samego na placu boju.
To był ciężki kawał chleba, wiedział już o tym, ale naprawdę, naprawdę chciał tam wrócić, przed aparat, chociaż na chwilę; tylko jak?
Spacerując po pokoju i przygryzając wargę, bezmyślnie dotykał przedmiotów; wyłączył laptopa przyciskiem, przetoczył w palcach ołówek, przekręcił głośność radia…
– …Beobachten Sie es bitte, Fritz Vater…
I znowu on; przykuwający uwagę wszystkich Gilbert Beilschmidt, gwiazda, bożyszcze i pierwsza fascynacja nastolatków płci wszelkiej – Feliks musiał przyznać, że zaliczał się do tej grupy – kolejny raz podbijający listy przebojów i przyćmiewający wszystkich innych… Jak on stał się sławny? Co Feliks musiałby zrobić, by być tak samo sławny, jak on?
– Jest w moim wieku – jęknął Feliks. – Jakim cudem on ma już wszystko, a ja mam gówno?
Może warto się temu przyjrzeć?
Feliks odwrócił się na pięcie i dopadł laptopa; wdusił niecierpliwie włącznik i poczekał, aż ekran ponownie się rozświetli. Pośpiesznie wpisał kilka haseł w Google.
A potem wydał z siebie krótkie, zdumione i zniesmaczone „uuuu", gdy przeczytał najnowsze plotki ze świata show-biznesu.
– Nieważne, jak mówią, ważne, że mówią – upierał się Gilbert Beilschmidt. Siedział na łóżku, stroił gitarę i równie uparcie nie patrzył w oczy bratu. – To tylko czyni mnie jeszcze sławniejszym. Dzięki temu usłyszeli o mnie wszyscy.
Ludwig ciężko westchnął.
– Wmawiaj to sobie – powiedział chłodno. Był już zmęczony całą tą sytuacją. – Wiesz doskonale, że wcale to tak nie działa. To cię pogrąża. Jeśli szybko nie wydasz jakiegoś oświadczenia albo nie podejmiesz jakichś innych stanowczych kroków, będzie po całej twojej karierze. Twitter już cię canceluje.
– To się nazywa odsiew – Gilbert wzruszył ramionami. – Zostaną prawdziwi fani mojej muzyki…
– Którą będziesz znowu grał w garażu, bo nikt już nie będzie chciał organizować koncertów ani wydawać płyt – wytknął mu Ludwig. – Przyznaj się w końcu, że ustawiłeś za słabe hasło i ktoś ci się włamał na konto i wypisywał… brednie.
– Jasne – Gilbert poderwał głowę. Jego oczy ciskały pioruny. – Najnudniejsze i najgorsze wytłumaczenie ever! Będę skończony!
– Ale prawdziwe – Ludwig nie ustępował. – I będziesz skończony, jeśli będziesz milczał.
Gilbert wypuścił powietrze przez zęby i zamachał rękoma w ciszy. Przez moment milczał.
– Jakoś to ogarnę, obiecuję – powiedział niechętnie, obracając głowę. W końcu okazał po sobie zmartwienie; zmarszczył brwi, zacisnął usta i patrzył niewesoło w ścianę. – Jakoś…
Jego brat przymknął oczy.
– Przygotowałem ci oświadczenie, jest na mailu – odezwał się po chwili. – Nie zmieniaj żadnego słowa. Po prostu… kopiuj wklej. Nie pogarszaj sytuacji.
– Czyń honory – Gilbert nie poruszył się ani o cal.
Kręcąc głową, Ludwig usiadł przy dużym biurku z czarnego drewna, otworzył serwisy społecznościowe i, bardzo starając się nie czytać wiadomości – pogróżki przejdą przez ręce ich prawnika – opublikował komunikat, mając nadzieję, że nie jest za późno na opanowanie tego pożaru.
– Już – odezwał się po kilku minutach, zamykając klapę laptopa. Zerknął na brata i po namyśle wziął sprzęt pod pachę. – Nie myśl o tym i idź się przespać.
– Dobra. Ale ty się tym nie martw, młody. Twój wspaniały brat obmyśli wspaniały plan.
– Oczywiście – mruknął Ludwig bez entuzjazmu. On już dobrze znał te wspaniałe plany. – Dobranoc.
– Dobranoc… – Gilbert poczekał, aż kroki na korytarzu ucichną i przyskoczył do biurka. Z szuflady wyszarpał komórkę. – Dobra, Gilbert, myśl… – mamrotał do siebie, logując się na swoje twitterowe konto. Telefon wpadł w pętlę nieskończonych wibracji z powodu nadchodzących powiadomień i wiadomości prywatnych liczonych w setkach.
Skrzywił się, widząc treść pierwszych kilkunastu; potem po prostu wybrał opcję „zaznacz wszystkie" i „usuń".
Pod oświadczeniem już teraz wisiała setka komentarzy, ale o to będą martwili się Ludwig i prawnicy. Gilbert nie może pokazać, że w jakikolwiek sposób go to obeszło; jutro opublikuje kilka nowych relacji na Instagramie, nagra ze dwa TikToki, potem siądzie do nowego tekstu, słowem, będzie robił swoje, tak jak dotychczas.
Ale… Przez dobre kilka minut wpatrywał się w telefon w swojej dłoni. Internet łatwo nie zapominał; Gilbert nie miał sobie nic do zarzucenia, ale Ludwig miał rację; wydawcy mogą się od niego odwrócić.
– Tchórze – prychnął.
Trzeba mu czegoś, czym odwróci uwagę… Czegoś, czym będą żyć serwisy plotkarskie i cały Internet. Trzeba wykorzystać zyskany rozgłos na swoją korzyść… Przyćmić mały pożar prawdziwą pożogą…
A co zawsze króluje na Pudelku?
– Pobawimy się w dom – szepnął, kilkoma ruchami ustawiając odpowiednio profil na serwisie randkowym.
Chodzący ideał. Gwiazda muzyki. Chcesz pograć na moim flecie?
– A tak w ogóle, to masz kogoś na oku? – zagadała Erzsébet, wsypując do filiżanki cukier z papierowego opakowania, gdy już omówili wszystkie najświeższe plotki.
– Pytasz o ludzi w moim zasięgu, czy ogółem? – Feliks upił kolejny łyk swojego caffé latte.
Kawiarnia „Bratanki", jedno z ich ulubionych miejsc w mieście, o tej porze, wczesnym popołudniem, świeciła pustkami; znużona kelnerka rzuciła przelotne spojrzenie przez salę i wróciła do przeglądania telefonu.
– Co masz na myśli, mówiąc „ogółem"?
– No wiesz – Feliks uznał, że latte jest stanowczo za mało słodkie i sięgnął po cukier. – Sławni sportowcy, piękni aktorzy, przystojni muzycy, mam od tego specjalną tablicę na Pintereście, gdybym miał ochotę…eee… pomarzyć.
– Dobrze, a w zasięgu? – zapytała łagodnie. – Poznałeś ostatnio kogoś nowego?
– Yup, ale absolutnie nic z tego nie będzie – Feliks beztrosko wzruszył ramionami i spróbował napoju. Teraz był perfekcyjny.
– Znajdziesz sobie kogoś, na pewno.
Feliks wymamrotał coś niezobowiązująco; fakt, dobrze by było znaleźć sobie drugą połówkę, czuł takową potrzebę, ale miał wrażenie, że poważny związek to byłoby trochę za dużo jak na ten moment jego życia.
– Chcę najpierw wrócić do modelingu, ustawić się – powiedział, rysując palcem na podkładce. Czuł na sobie czułe spojrzenie Erzsébet. – Nie znasz kogoś, kto ma kontakty?
– Chyba nie… – Pokręciła głową, ale potem zmarszczyła lekko brwi. – A Francis?
– Wyjechał za granicę – Feliks potrząsnął włosami. – Szukałem go na Fejsie, ale ma wszystko poblokowane. Dziwne.
– Dziwne – zgodziła się Erzsébet i westchnęła. – Nikt inny nie przychodzi mi do głowy.
– Szlag – zaklął Feliks pod nosem. – Została mi jeszcze ponad połowa kredytu studenckiego, a prędzej puszczę tę Żabkę z dymem niż cokolwiek w niej zarobię. Wiem – powiedział nagle ze śmiechem podszytym żałosną nutą. – Hajtnę się z kimś bogatym i sprawa rozwiązana. Genialne, nie?
– Nie widzę cię w udawanym związku – uznała Erzsébet całkiem poważnie.
– Jestem troszeńkę zdesperowany, Erzsi.
Ta jedynie westchnęła i sięgnęła po jego telefon; zawiesiła dłoń nad komórką, spojrzeniem prosząc o zgodę. Feliks, ciekawy, co wymyśliła, przyzwolił skinięciem głowy.
– Za długo jesteś singlem – stwierdziła. – Nie, nie „nie mam teraz na to czasu". Siedzisz sam w domu i się coraz bardziej nakręcasz – uprzedziła Feliksa, który już otwierał usta. – Potrzebujesz nowych znajomych.
– I myślisz, że zainstalowanie Tindera mi ich przysporzy? – Feliks spojrzał na ekran nieprzekonany. – Znaczy, nie żebym miał coś przeciwko niezobowiązującej znajomości na jedną noc, ale…
– Może znajdziemy ci tutaj kogoś, nawet jeśli nie do związku, to kumpla – Erzsébet bez wstydu już pisała mu opis. Aspirujący model, romantyk o wielkim sercu i rogatej duszy, szuka przyjaciela od serca. Poczucie humoru w pakiecie. – Zrobione. Zobaczmy, kogo ci podsunie.
Feliks wstał, obszedł stolik i pochylił się ponad ramieniem przyjaciółki, Dobrą chwilę przeglądali kolejne profile mężczyzn; przy niektórych Feliks zastanawiał się chwilę, przy innych krzywił się i natychmiast machał dłonią, dając Erzsébet znać, by szukała dalej.
A potem…
– Nie wierzę – sapnęła. – To naprawdę on?
Feliks aż zamrugał, widząc aż nazbyt znajomą twarz.
– To na sto procent fake konto – powiedział głośno. – On nie używałby Tindera.
Gilbert Beilschmidt, znany też jako Gabriel Piccard – jaka był sens używania pseudonimu, skoro i tak każdy znał jego prawdziwe personalia? – mrugał do kamery tym swoim szkarłatnym okiem. Wykonane w przyćmionym świetle zdjęcie przedstawiało go siedzącego z nogą założoną na nogę i głową opartą o dłoń; wyglądał na niezwykle zadowolonego z siebie.
To nie była profesjonalna fotografia; raczej selfie zrobione telefonem.
– Pograć na… flecie – przeczytał Feliks cicho; przyjaciółka zerknęła na niego katem oka, myśląc nad czym intensywnie. Policzki mężczyzny nieco poróżowiały. – Cholera, ktoś się wczuł… A fota pewnie jest z jakiegoś spotkania z fanami… Zaraz, co ty robisz?!
Przesunęła w prawo i podała mu telefon.
– Powodzenia!
Gilbert Beilschmidt: Pokaż te fotki.
Feliks Łukasiewicz wysłał link.
Gilbert Beilschmidt: Całkiem znośne.
Feliks Łukasiewicz: Znośne?! To moja najlepsza sesja!
Gilbert Beilschmidt: z którego roku?
Feliks Łukasiewicz: …
Feliks Łukasiewicz: sprzed sześciu lat
Feliks Łukasiewicz: potem miałem maturę na głowie. Już ci pisałem, że wracam do branży
Feliks Łukasiewicz: ty serio masz takie popaprane poglądy?
Gilbert Beilschmidt: Zadałeś sobie trud przeczytać najnowszego twitta czy cię to przerosło?
Feliks Łukasiewicz: wiesz, każdy się tak tłumaczy
Feliks Łukasiewicz: ustawiłeś imię swojego psa jako hasło, czy jak
Gilbert Beilschmidt wysłał GIF. Automatyczna deskrypcja: mężczyzna przebrany za diabła staje w płomieniach, krzycząc głośno wulgarny wyraz.
Feliks Łukasiewicz: dobra, ktoś kto wysyła Sławka z Darwinów nie może być aż taki zły
Feliks Łukasiewicz: powiedzmy, że wierzę, że to faktycznie włamanie i wcale tego nie napisałeś
Feliks Łukasiewicz: Czyli co? Szukasz jelenia na Tinderze, żeby odwracał uwagę od tego incydentu?
Gilbert Beilschmidt: Może. Jesteś zainteresowany?
Feliks Łukasiewicz: skąd mam w ogóle wiedzieć, że to prawdziwe konto, a nie po prostu jesteś jakimś piwniczakiem, co sobie trolluje?
Gilbert Beilschmidt: odpal Insta. Za minutę wrzucam relację z twoimi inicjałami.
Feliks Łukasiewicz: k
– O shit, to naprawdę on – Feliks spoglądał na telefon w niedowierzaniu. Na instagramowej relacji słynny muzyk kreślił coś na kartce; ponad urywkami tekstów, podkreślonych albo przekreślonych, bardzo wyraźnie czerniły się dwie litery: F i Ł.
Kamera nagle poruszyła się gwałtownie; Gilbert Beilschmidt puścił oczko do aparatu i relacja się urwała.
Na ekranie wyskoczyła kolejna wiadomość.
Gilbert Beilschmidt: wchodzisz w to? Sytuacja win win.
Feliks drżącymi dłońmi odłożył telefon na biurko, myśląc gorączkowo. Beilschmidt był sławny; każdy jego kawałek trzymał się miesiącami na listach przebojów. Bilety na koncerty schodziły na pniu, a ostatnia płyta pokryła się platyną.
Ale miał też dramę na Twitterze.
– Czy ja chcę się w to pakować? – zapytał Feliks sam siebie, przyciskając dłonie do ust; gdy zdał sobie sprawę, że znowu zaczyna obgryzać paznokcie, gwałtownym ruchem złapał za blat biurka.
Gilbert miał bardzo prosty plan; pokazać publice, że wszelkie zarzuty o wszelkiego rodzaju fobie są wyssane z palca. Feliks zaczynał w to wierzyć; ten jeden wpis na Twitterze, który rozpętał całe to piekło, kompletnie nie pasował do prowadzonego od lat profilu. Beilschmidt robił swoje i nigdy nie wypowiadał się na tematy niezwiązane z muzyką; Feliks śledził jego social media od dawna.
Biorąc też pod uwagę, że jego profil był ustawiony na mężczyzn…
– Jeśli to wypali, on oczyści się z oskarżeń – powiedział wolno, patrząc na telefon. – Pokaże się na salonach z kimś, kto… – Rzucił spojrzenie zdjęciom na ścianie. Na jednym z nich roześmiany Feliks, mrugając do aparatu, zdejmował przed głowę jasną, prostą sukienkę. – doskonale pasuje do profilu tych, o których nienawidzenie go oskarżają. To zamknie im usta.
Przymknął oczy.
– A mi to otworzy drogę do show-biznesu – wypowiedział na głos swoje nadzieje. – Da kontakty i pieniądze. Ale jeśli to nie wypali… to całe to szambo rozleje się też na mnie.
Po krótkim namyśle złapał za telefon.
Feliks Łukasiewicz: kto nie ryzykuje, ten nie ma
Feliks Łukasiewicz: wchodzę w to
Feliks Łukasiewicz: kiedy chcesz się spotkać?
Obym tego nie pożałował.
Z głośników cicho sączyła się rockowa i metalowa muzyka; Feliks pomyślał przelotnie, że słuchanie własnych utworów to chyba przejaw megalomanii, ale nie był na tyle głupi, by powiedzieć to na głos – po drugiej stronie zakrytego obrusem w czarno-czerwoną kratę stolika siedział nie kto inny, jak Gilbert Beilschmidt.
Nie wyglądał tak, jak Feliks by oczekiwał; podświadomie szukał kolców i pieszczoch, jak na tych wszystkich relacjach z koncertów, które oglądał w Internecie z wypiekami na twarzy, a zamiast tego Gilbert ubrał prostą, chociaż elegancką białą koszulę i ciemne dżinsy.
Business casual zamiast charakterystycznego outfitu; jasne, przecież jest tutaj incognito, skarcił się w myślach. Czego ja się spodziewałem, że na powitanie zacznie śpiewać growlem?
– Mamy umowę? – zapytał Gilbert, świdrując Feliksa spojrzeniem. To nie są soczewki, zrozumiał Feliks, gdy przyjrzał się uważniej tęczówkom, nie zauważając charakterystycznego, delikatnego okręgu szkieł kontaktowych. Wow.
One naprawdę są niesamowite.
– Mamy – przytaknął Feliks głębszy wdech. Serce biło mu jak młotem. – Jak myślisz, ile… to może trwać?
– Od paru tygodni do kilku miesięcy – Gilbert oparł się mocniej o siedzenie. Loża, w której siedzieli, oddzielona była od reszty restauracji wysoką półścianką, zapewniającą im odpowiednią prywatność. – Aż uznamy, że osiągnęliśmy swoje cele.
To będzie pierwsze i ostatnie spotkanie, przy których zależało im, by zostali niezauważeni; później, wiedział Feliks, będą robić wszystko, by znaleźć się na ustach wszystkich.
Przełknął ślinę; pod tym kątem świat sław wydawał się trochę przerażający, ale to nie umniejszało faktowi, że nadal chciał się tam znaleźć. Przywyknie do dziennikarzy zaglądających w każdy zakamarek jego życia.
– Dobra – Feliks skinął głową. – Czy jest coś, czego mam nie robić? Nie ubierać?
Gilbert zmierzył go uważnym spojrzeniem; Feliks lekko się zarumienił i zerknął na swoje ubranie.
Rankiem uznał, że ta luźna, powłóczysta jasna koszula oversize leży na nim dobrze; w porównaniu do wyraźnie droższych ciuchów muzyka teraz miał wrażenie, że wygląda jakby dopiero co skończył łowy w lumpeksie.
Nie, żeby było coś w tym złego – Feliks co drugą sobotę spędzał pół dnia w takich przybytkach, wiedząc z doświadczenia, że można tam znaleźć prawdziwe perełki, a chodzenie w ubraniach z drugiej ręki jest czymś normalnym – ale znając podejście sław…
– Jesteś modelem, z tego co mówiłeś, trochę też projektujesz – powiedział Gilbert wolno. – Prasa wybaczy ci wszystko, jeśli tylko sprzeda im się gadkę o… – skrzywił się lekko. – awangardowych stylizacjach – dodał z lekką niechęcią, a potem, ku uldze Feliksa, tylko zruszył ramionami. – Ciuch to ciuch, noś co uważasz.
– Nie interesuje cię, co nosi twój… eee… chłopak? Partner? Narzeczony? – Feliks zawahał się, obserwując reakcję muzyka.
Ten, ku jego zaskoczeniu, nieco się zmieszał, a jego blade policzki poróżowiały.
– Chłopak – mruknął po chwili Gilbert. – Ustalmy, że jesteśmy chłopakami. Nic… bardzo poważnego. Może nawet nie tyle chłopak, co… Po prostu… dobrze się bawimy razem. Może być?
Feliks z ulgą pokiwał głową; z tego dużo łatwiej będzie się wycofać, gdy nadejdzie na to czas.
– A co do zachowania – Gilbert uśmiechnął się krzywo. – Na ostatnim koncercie podpaliłem mikrofon. Myślisz, że będę miał jakiekolwiek obiekcje?
Feliks wyszczerzył zęby, a część jego niepokoju ulotniła się bez śladu.
– Czyli mogę być modelem-skandalistą? – zapytał wesoło.
Gilbert uśmiechnął się ku niemu, a coś, jakaś fasada, która jeszcze między nimi stała, rozkruszyła się nagle.
– Byle tylko było o nas głośno.
Gilbert przymknął oczy i policzył w myślach do trzech, bardzo starając się nie wybuchnąć, chociaż krew się w nim gotowała.
Ludwig w tych staraniach poległ już chwilę temu.
– Co oni myślą?! – Miotał się po pokoju ich mieszkania, tym samym marszowym krokiem, który Gilbert dobrze znał. Przeszkolenie wojskowe zostawiało swoje ślady w pamięci mięśniowej, wychodzące na wierzch w chwilach stresu. – Petycja internetowa?! Do wydawcy?! Bez jakichkolwiek dowodów?!
– Ludwiś, zluzuj poślady – powiedział jego brat. – Czy jakakolwiek petycja internetowa kiedykolwiek zdziałała?
Ludwig już otwierał usta, by podać kilka przykładów, ale zrezygnował. Chwilę oddychał głęboko, próbując się uspokoić.
– Nie bój się, ja już mam plan.
– Mein Gott, jaki znowu plan? – zapytał ze strachem.
– Wiesz co – Gilbert westchnął. – Twój brak wiary w moje plany mnie przeraża. Gdzie się podział ten uroczy dzieciak, co wierzył w każde moje słowo?
– Wiesz, że nie o to chodzi – burknął Ludwig, nerwowo poprawiając krawat. – Nie chcę, żeby… jakieś nieprzemyślane działanie… pogorszyło tę i tak kiepską sytuację.
– Spokojnie, wszystko przemyśleliśmy.
– My? Jacy my? – w głosie Ludwiga zabrzmiał prawdziwy niepokój.
Gilbert Beilschmidt uśmiechnął się zwycięsko.
– Musisz poznać mojego chłopaka – powiedział, rozciągając się na łóżku i przymykając oczy. –Model, projektant mody. Hipnotyzujące, zielone oczy. Uroda taka, że zastanawiasz się, czy to chłop, czy baba. Oszaleją na jego punkcie.
Ludwig wpatrywał się w niego z niedowierzaniem.
– Zakochałeś się? – zapytał słabym głosem. – W… mężczyźnie? Nie wiedziałem, że… – zająkał się. – Że mężczyzn też lubisz.
Gilbert uchylił powiek; czerwień błyszczała rozbawieniem.
– Nie, ale chcę, by oni tak właśnie myśleli – rzucił wesoło. – Dzisiaj idziemy z Feliksem na imprezę. Na jutrzejszym Pudelku zobaczysz, jaką piękną parę stanowimy.
Zabawa była szampańska; popijając kolejny łyk przepysznego, słodkiego wina Feliks stracił wszelkie hamulce i obecnie gawędził wesoło z prezenterką telewizyjną, którą do tej pory kojarzył jedynie z kilku programów śniadaniowych; okazało się, że po alkoholu ujawniała się jej miłość do sprośnych żartów.
Jego wszelkie obawy, że nie odnajdzie się w tym wysokim towarzystwie, już dawno zniknęły; Gilbert mówił, że nie chodzi na imprezy ze sztywnymi ludźmi i Feliks musiał przyznać mu rację; w tym apartamencie znaleźli się ludzie sławni, bogaci i absolutnie szaleni.
Prasa? Och, tak, prasa też była; Gilbert szepnął Feliksowi kilka słów, wskazał, komu ma rzucać się w oczy i Feliks był pewny, że dziennikarskie hieny zrobiły mu już kilka zdjęć, ciekawe, kim jest ten młody człowiek w barwnych ciuchach, brylujący dookoła sław tak, jakby już był jedną z nich.
À propos sław; Feliks rozejrzał się dookoła, próbując zignorować wirującą głowę, i szukał wzrokiem swojego „chłopaka"; musieli w końcu dać się złapać razem.
– Przepraszam – powiedział do prezenterki po kolejnym żarcie o penisach. – Ale muszę znaleźć Gilberta! – dodał głośniej, bo kobieta wskazała ruchem na ucho. Głośna muzyka i bas wprawiający podłogę w drżenie utrudniały komunikację.
– Jasne, idź! – odkrzyknęła. – Powiedz mu, że zajebiście trafił!
Feliks aż się rozpromienił; czyli zrobił dobre pierwsze wrażenie.
– Tak jest! – zasalutował i pomknął w tłum, w stojące ze sobą małe grupki i w roztańczone towarzystwo obok, szukając tego, z kim przyszedł.
Jest; Gilbert stał obok młodego wokalisty, którego Feliks mniej więcej kojarzył. Rozmawiał, parskając śmiechem w trzymany kubek; Feliks pomknął ku niemu i mając w swojej nieco już podchmielonej głowie przypomnienie, że dla nich wszystkich są świeżo upieczonymi zakochanymi, po prostu objął Gilberta od tyłu i wychylił się zza jego ramienia.
– Znalazłem cię – powiedział wesoło.
Dobrze, że na tej imprezie alkohol lał się strumieniami; w przeciwnym razie Feliks nigdy by nie znalazł w sobie tyle odwagi, by przyciskać się do muzyka i wdychać zapach jego perfum, zmieszany z wszechobecną wonią wiśniówki; drinki na jej bazie robiły tutaj furorę.
Gilbert był zaskoczony może przez sekundę; potem obrócił się, a Feliks nagle znalazł się w jego ramionach, z ustami przyciśniętymi do skroni i nie mógł nic poradzić na to, że jego i tak już różowe policzki przybrały barwę głębokiej purpury.
– Cześć, ptaszyno… – wymamrotał Gilbert i cholera, równie dobrze co muzykiem, mógłby być aktorem; ten czuło-zaborczy ton wyszedł wyjątkowo przekonująco.
Feliks poczuł dłonie opierające się mocno na jego biodrach i westchnął w duchu; wszystko w imię sławy, pomyślał. Chociaż to nie tak, że ten dotyk był niechciany; mimo że to wszystko było grą, czuł się w tych objęciach całkiem dobrze.
Biorąc pod uwagę, że Gilbert Beilschmidt był jego nastoletnim crushem… to nawet bardzo dobrze.
– Przedstawisz mnie? – zapytał Feliks, wmawiając sobie, że to szalone bicie serca to efekt szybkiego przemierzania apartamentu, a ciepło, które czuł na swoich plecach, wcale nie kieruje się w okolice podbrzusza. Nie. Wcale. Cholera. Może jednak o jeden kubek wina za dużo?
Drugi wokalista patrzył na niego z przyjaznym zaskoczeniem.
– Nie wiedziałem, że masz kogoś, Gabriel – powiedział i wyciągnął rękę. – Siema.
– Feliks, Sylwek, Sylwek, Feliks – Gilbert cofnął dłonie, pozwalając pozostałej dwójce uścisnąć ręce. – Jesteśmy razem od niedawna – dodał mimochodem, zakładając ręce na piersi.
– To jeszcze nic poważnego – dodał Feliks, uśmiechając się szeroko. – Po prostu dobrze się bawimy.
Sylwek roześmiał się; bas trochę nie pasował do jego wysokiej, smukłej sylwetki.
– To miłej zabawy, panowie – dodał wymownie. – Idę poszukać mojej.
– I jak się bawisz? – Gilbert obserwował plecy oddalającego się Sylwestra, a potem spojrzał na Feliksa, który bardzo, ale to bardzo marzył o tym, by się tak nie rumienić.
Alkohol i gorąco; nawet nie musiał szukać innych tłumaczeń, ale…
– Zajebiście – stwierdził szczerze.
– Sylwek ma dziewczynę, która pracuje w Top Model – zdradził mu Gilbert. – A poza tym, to swój chłop. Zrobiłeś na nim dobre wrażenie. Nie cierpi sztywniaków.
Oczy Feliksa zajaśniały; Top Model nie było jego celem, ale to był potencjalny kontakt z branżą. I to już na pierwszej imprezie!
– A ty? – zapytał, usuwając się w kąt pokoju i dając szarpnięciem głowy do zrozumienia, by Gilbert poszedł za nim. Muzyka tutaj była odrobinę mniej ogłuszająca. – Co z… incydentem twitterowym?
– Większość ludzi tutaj wie, że to ściema – Gilbert szepnął. – Tych kilku przekonałeś, gdy tylko przekroczyłeś ze mną próg. Tak, jak myślałem, sławy mam po swojej stronie – dodał głośniej. – Nie mogło być inaczej.
Feliks wywrócił oczami; ego Gilberta było tak wielkie, jak mówiły serwisy plotkarskie, ale bardziej go to bawiło niż irytowało. W jego towarzystwie czuł się zaskakująco swobodnie; trema zniknęła bardzo szybko.
– A prasa?
– Tych trzeba jeszcze przekonać – odparł Gilbert niechętnie. – Widzisz? Tam jest ta laska z… z tego szmatławca. Zapomniałem nazwy. Wiesz, tego, co pisze o tym, kto z kim w tym tygodniu spał.
– No, kojarzę – Feliks nigdy by się nie przyznał, że w nastoletnich latach sam kupował to czasopismo. Na swoją obronę miał to, że mieli tam świetną sekcję z modą, ale wątpił, czy Gilberta by to przekonało. Dziwne, pomyślał. Znam go osobiście tylko kilka dni, a zależy mi na jego opinii… Och, po prostu za dużo wypiłeś, a on ci się zawsze podobał. Czysta chemia. – Idzie tutaj! – zawołał nagle zduszonym szeptem.
– Kurwa – zaklął Gilbert i Feliks nie do końca wiedział, czy to zwykłe przekleństwo czy może epitet w kierunku zmierzającej ku nich dziennikarki. Towarzyszył jej postawny, znudzony i wyraźnie zerkający z zazdrością na drinki fotograf.
Już ich dojrzeli; dziennikarka rzuciła coś do fotografa, ten uniósł sprzęt…
I wtedy, w przypływie geniuszu, Feliks wpadł na pomysł, a alkohol krążący przyjemnie w jego żyłach popchnął go do jego realizacji.
Jego ramiona nagle znalazły się wokół szyi Gilberta, klatka piersiowa przycisnęła się mocno do piersi muzyka, a usta…
Przez ułamek sekundy widział w tych niezwykłych oczach – on naprawdę nie nosił soczewek, zarejestrował jeszcze Feliks odrobiną przytomności – czyste zdziwienie; potem Gilbert odwzajemnił pocałunek.
Zaskakującą nieporadność w całowaniu muzyk nadrabiał entuzjazmem; jego wargi smakowały słodką wiśniówką. Przez zamknięte powieki Feliks dostrzegł blask flesza; jutro trafią na pierwszą stronę.
Gilbert Beilschmidt kładzie kres oskarżeniom, pokazując się na imprezie z chłopakiem!
Oskarżony o homofobię muzyk zakochany do szaleństwa! [zobacz zdjęcia!]
Kim jest chłopak, który skradł serce słynnego wokalisty? Tylko u nas!
Gilbert cofnął się o krok jak pijany, z uchylonymi ustami; w jego oczach błyszczało niezmierne zdumienie. Poruszył wargami, jakby chciał coś powiedzieć, ale oniemiał całkowicie, zupełnie jakby… jakby świat nagle się zawalił i w jednej sekundzie odbudował na nowo.
I poniekąd tak właśnie było.
– Gilbert? – Ludwig zapukał jeszcze raz, ignorując myśl, że skacowany brat nie doceni takiej troski o poranku. – Mogę wejść? Wchodzę.
Nie było nic dziwnego w tym, że Gilbert wrócił nad ranem pod wpływem; to dziwna nieobecność jego spojrzenia niepokoiła Ludwiga głęboko. Ktoś mu coś podał?
Nie słysząc odpowiedzi, nacisnął klamkę i obrzucił spojrzeniem pokój brata. W pomieszczeniu panował absolutny porządek; na żadnej z gitar elektrycznych wiszących na ścianie nie znalazłby odrobiny kurzu, podobnie jak na czarno-białych meblach, a nawet pościel, w której Gilbert obecnie odchorowywał nieumiarkowanie w piciu, wyglądała na dokładnie ułożoną.
– Dobrze się czujesz? – zapytał Ludwig, podchodząc bliżej. Gilbert uchylił jedno oko.
– Zajebiście – wychrypiał ironicznie. – W życiu nie… czułem się… uech… lepiej.
– Czy coś się wczoraj stało? – Jego brat nie odpuszczał. Usiadł na krawędzi łóżka i obserwował leżącego uważnie. – Widzę, że coś jest nie tak. To ten… ten cały Feliks zrobił coś głupiego?
– Nie sprawdzałeś wiadomości, nie? – Gilbert usiadł z wyraźnym trudem i przytknął dłoń do pulsującej głowy. Kiedyś potrącił go rozpędzony samochód; to było niepokojąco podobne uczucie. – Sprawdź…
Ludwig, pełen złych przeczuć, wyciągnął z kieszeni telefon i wpisał adres serwisu z newsami. Na prasówkę wydarzeń z kraju i ze świata przyjdzie czas później; ledwo strona się załadowała, przełączył widok na sekcję rozrywkową.
I zamrugał na widok nagłówków i bardzo wyraźnego zdjęcia.
– Czy… czy nie o to ci chodziło? – zapytał, ostrożnie dobierając słowa.
– Tak – wydusił z siebie Gilbert. – Plan był… perfekcyjny. Tylko nie… przewidziałem jednej, maleńkiej rzeczy.
– Jakiej?
– Mężczyzn… też chyba lubię.
W innej części miasta, w pokoju na poddaszu, Feliks uchylił powiek i jęknął, żałując, że się obudził.
Jak on w ogóle dotarł do domu? Niejasno przypomniał sobie dziwnego kierowcę Ubera, do którego wsadził go Gilbert. Tak, wrócił Uberem. Podali zły adres, więc miał do przejścia jeszcze z pół kilometra, ale tak właśnie wrócił do domu po tej imprezie…
Imprezie, na której był ze słynnym Gilbertem Beilschmidtem. Imprezie, na której się z nim całował.
Feliks poderwał się z łóżka i ledwo widząc na oczy, wdusił włącznik laptopa.
– Dalej, gracie – jęknął. – Zrobili nam zdjęcia! Umrę, jeśli się nie dowiem, czy coś z tego wyszło?
Z duszą na ramieniu odpalił newsy. Nagłówki, zdjęcia, w komentarze – w te nawet nie wchodził, za dużo było tam trolli – i…
– Udało się – szepnął z niedowierzaniem.
Sympatyzujące z Gilbertem media muzyczne podkreślały, że ani przez moment nie wątpiły w jego reputację; serwis plotkarski, który wcześniej podawał nieszczęsnego twitta z oburzeniem, teraz pisał coś, co od biedy można było uznać za przeprosiny; wątpliwości nadal istniały w sieci, ale wyglądało na to, że to zdjęcie, w przeciwieństwie do zdjętego wpisu, jest całkiem rzetelnym dowodem.
Zdjęcia, na którym Feliks Łukasiewicz, model, który po przerwie na ukończenie edukacji – napisali to tak, jak Feliks rozpowiadał na imprezie, że to on podjął decyzję – chce wrócić na salony, całował namiętnie gwiazdę, zadając kłam wszelkim pomówieniom.
Nawet wkleili te zdjęcia ze starych sesji; jakaś kobieta, której nie znał, podkreślała w wywiadzie jego doskonałe predyspozycje i potencjał i zastanawiała się nad zaproponowaniem mu współpracy.
Feliks ciężko opadł na fotel przy biurku, nie dowierzając w to, co widzi.
– Erzsi – wydusił do słuchawki, gdy tylko przyjaciółka odebrała. – Jestem sławny.
Dłoń Gilberta w jego własnej lekko drżała; Feliks oparł głowę o ramię muzyka. Stali w przejściu między salami muzeum, w którym odbywała się wystawa fotografii; autor był starym znajomym Gilberta.
Niby na uboczu, a jednak doskonale widoczni; Gilbert, jakby niepewnie, otoczył Feliksa ramieniem i oparł podbródek o czubek jego głowy.
Zakochani do szaleństwa, uznał Internet jednogłośnie.
– Pamiętasz, że w sobotę jest bal charytatywny – szepnął. – Idziesz tam ze mną, nie ma wymówek.
Feliks zastanawiał się przez chwilę, a potem skinął głową. I tak nie miał planów na sobotę.
– Kto by pomyślał, że Gilbert Beilschmidt, śpiewający bluźnierstwa na podpalonej przez siebie scenie i doprowadzający staruszki do zawału, ma tak naprawdę dobre serduszko – Feliks szturchnął Gilberta w bok. Kochał się z nim drażnić. – Nigdy nie byłeś wcześniej na takim balu, nie?
– Menadżerka i Ludwig nalegają – odparł muzyk oschle, odsuwając się nieco. – Podobno to poprawi moją reputację.
– A możesz powiedzieć w wywiadzie, że to ja cię uczłowieczam? – zapytał chytrze Feliks. – Że twój ukochany robi z ciebie lepszego człowieka?
Gilbert wypuścił powietrze przez zęby.
– Nie zapędzaj się tak – ostrzegł.
Feliks niewiele sobie zrobił z tego ostrego, szkarłatnego spojrzenia; w ciągu ostatnich tygodni już przywykł do czczych gróźb.
Ten cały Gilbert Beilschmidt, jak się już go oswoiło, był całkiem spoko facetem.
– Pójdziemy, ale ubieram się na żółto – szepnął Feliks. – Weź ten krawat w ptaszki, który ci kupiłem.
Zamiast zaprzeczyć albo się kłócić, tak jak Feliks się spodziewał, muzyk milczał, a na jego policzkach pojawił się ciemny rumieniec.
Świadom spojrzeń, Feliks wspiął się na palce i ucałował rozgrzaną skórę.
Z tyłu głowy przebiegła mu mała, szybko uciekająca myśl; szkoda, że to był tylko teatrzyk.
Skradł całus w usta, czując, jak jego serce gra na żebrach znajomy rytm.
Naprawdę, bardzo, ale to bardzo szkoda.
W garnku gotowały się frankfurterki, a Gilbert miotał się po kuchni z nausznymi słuchawkami na głowie; metalowa muzyka przekraczała dwukrotnie normy zdrowotne dotyczące głośności i sprawiała, że mówienie do niego nie miało większego sensu.
– Zwei, hier kommt die Sonne! – zaśpiewał Gilbert pełną piersią, wyciągając z lodówki jajka. – Drei, er ist der hellste Stern von allen…!
Ludwig oparł się o futrynę drzwi i cierpliwie czekał.
– Acht, neun, hier kommt die Sonne!
– Musimy pogadać – powiedział głośno, gdy tylko kobiecy wokal pod koniec utworu umilkł.
Gilbert drgnął, a potem, odwracając się ku bratu, zsunął słuchawki na szyję. Te, z powodu mocnych basów rozpoczynającego się „Du hast", zaczęły drżeć rytmicznie.
– O, wstałeś – zauważył. – Co tam chciałeś, młody?
Wydawał się być w wyjątkowo dobrym nastroju; Ludwig poczuł lekkie wyrzuty sumienia, ale uważał, że musieli obgadać to, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy.
– Porozmawiać o… twoim chłopaku – zaczął Ludwig ostrożnie.
– Sylwek poznał go z agentem – Gilbert zajął się wbijaniem jajek na patelnię. – Podobno mają w przyszłą środę pierwszą wspólną sesję. Czemu pytasz?
Ludwig wziął głęboki oddech.
– Chciałbym wiedzieć, jak długo zamierzacie to ciągnąć – powiedział stanowczo, zakładając ręce na piersi. – Bywacie na imprezach, eventach i balach charytatywnych już od dawna…
– Tak długo, jak to będzie konieczne – Gilbert nie patrzył mu w oczy. – Obaj czerpiemy z tego korzyści. On ma coraz więcej kontaktów, a ja coraz większe poparcie ludzi. Poza tym, sam chciałeś, bym więcej się udzielał.
– I na pewno jest to układ czysto biznesowy? – zapytał cicho Ludwig. – Gilbert?
– Nie wiem, o czym mówisz – Gilbert wyglądał na wyjątkowo zaaferowanego jajkami sadzonymi. – Będziesz jadł?
Cholera jasna, czy upartość była dziedziczna? Ludwig skrzywił się i stanął między bratem a kuchenką, skutecznie wykorzystując fakt, że jest wyższy i nieco szerszy w ramionach. Gilbert, przeklinając okres dojrzewania, w którym jego młodszy brat gwałtownie wystrzelił w górę, posłał mu ponure spojrzenie.
– No i co chcesz udowodnić, młody?
– Że masz problem – odparł sucho Ludwig.
– Niby jaki ja mógłbym mieć problem?
– Taki, że zdałeś sobie sprawę, że on ci się podoba, lubisz go i nie wiesz, co z tym dalej zrobić.
– Jasne – prychnął Gilbert, cofając się o krok i zakładając ręce na piersi. – Ludwiś, czy ty czytałeś jakieś chore fanowskie wymysły? Mi się podoba, jak piszą w fikach, że mam dużego, ale, na litość boską…
Ludwig zamrugał, gdy dotarło do niego, że w mrocznych zakamarkach sieci mogą znajdować się fikcje na temat jego własnego brata. Ciekawe, czy da się tych ludzi pozwać…
– Sam powiedziałeś, wtedy, po tej imprezie – powiedział, siląc się na spokój. – Że zdałeś sobie sprawę, że podobają ci się faceci.
– Zdałem sobie sprawę, że w tych rzadkich chwilach, gdy ktokolwiek mi się podoba, może to być również facet – sprostował Gilbert z naciskiem. – I była to realizacja ogólna, nie szczególna. Feliks nie ma z tym nic wspólnego. Jest tylko wspólnikiem.
– Często się ostatnio publicznie całujecie.
– Czasem trzeba przypomnieć to i owo publice.
Ludwig przymknął oczy i poprosił Boga o cierpliwość. Gilbert mówił o Feliksie każdego dnia; o sesjach, o kontaktach, o tym, co założył, by przykuć spojrzenia, o żartach i docinkach, o drażnieniu się wzajemnie… Nawet Ludwig, chociaż zdecydowanie miał problemy z rozpoznawaniem własnych emocji, był w tym momencie absolutny pewny tego, co się stało.
– To prawda, że jedzie z tobą na koncert? – zapytał cicho.
– Owszem – Gilbert spojrzał na niego podejrzliwie. – Mówił, że zawsze chciał zobaczyć, jak to wygląda za kulisami. Będę wspaniałomyślny i mu to umożliwię. Odsuń się, śniadanie!
Ludwig odskoczył od kuchenki jak oparzony; razem rzucili się na ratunek przypalającym się jajkom.
– Ostatnim razem, gdy byłem na terapii – Ludwig spróbował jeszcze raz, gdy już jedli. – Rozmawialiśmy o zaprzeczeniu.
– Podaj mi konfiturę, młody – odparł Gilbert głośno.
– Czy to może ma coś wspólnego z tym, że ojciec…
– Podaj mi konfiturę, młody.
Ludwig westchnął ciężko i postanowił porzucić ten temat.
Pokój na poddaszu zmienił się nie do poznania; nowe meble zastąpiły starocie, na ścianach przypięto nowe zdjęcia, a na drzwiach szafy, zamiast uniformu pracownika Żabki wisiała błyszcząca cekinami, żółta marynarka, najnowsza modowa miłość Feliksa.
Jej właściciel leżał na łóżku i przyciskał ramieniem telefon do ucha.
– Feliksie – Erzsébet zaczęła cicho. – Cieszę się, że jesteś szczęśliwy i dobrze ci się powodzi, ale… jesteś pewny, że to jest dla ciebie dobre?
– Sama przesunęłaś w prawo, kochanie – Feliks zamachał nogami.
– Bo myślałam, że on szuka kogoś do prawdziwej znajomości, a wiem, że zawsze ci się podobał – W głosie przyjaciółki zabrzmiał żal. – A wpakowałam cię w udawany związek. Przepraszam.
– Erzsi, jestem dużym chłopcem i sam podjąłem tę decyzję, nawet nie próbuj się za to obwiniać – odparł Feliks stanowczo i aż usiadł na łóżku. – Poza tym, jestem z tego bardzo zadowolony. Bez tej znajomości nadal bym przekręcał hot-dogi i był wyzyskiwany przez szefa. Muszę ci podziękować.
– Felek – odezwała się Erzsébet jeszcze ciszej; jej głos był ledwie słyszalny. – Znamy się od dziecka, prawda?
– No tak – Feliks zmarszczył brwi. – Czemu o tym mówisz?
– Potrafisz rozpoznać, kiedy jestem smutna – szepnęła. – Tak samo jak ja potrafię rozpoznać, kiedy jesteś zakochany. Dla ciebie to już nie jest gra, prawda?
Nagle jego serce ścisnęło się boleśnie.
– Muszę… muszę kończyć, Erzsi – rzucił do słuchawki. – Mam jeszcze…eee… dużo rzeczy do zrobienia, pa!
Gdy rozległ się dźwięk zakończonego połączenia, schował twarz w poduszce.
Pachniała wiśniowo, tak jak wszelkie jego myśl i fantazje.
Feliks, przysiadłszy na wzmacniaczu, gawędził wesoło z jednym z dźwiękowców; reszta ekipy krążyła tam i z powrotem, dopinając wszystko na ostatni guzik.
– Widziałem te fotki z wężem, zajebiście wyszły.
– Wiem – rozpromienił się Feliks. Pyton tygrysi okazał się niezwykle miły w dotyku, a artystyczna sesja podbiła Instagram i czasopisma. Nie mógł już doczekać się kolejnej.
W ciągu ostatnich miesięcy jego życie zmieniło się diametralnie; nagle na jego konto bankowe zaczęły wpływać prawdziwe pieniądze, plan zdjęciowy na powrót stał się drugim domem, poznał masę wspaniałych ludzi… a dzisiaj realizował swoje drugie nastoletnie marzenie, mianowicie widział, jak organizuje się koncert.
Wisienka na torcie!
Z jakiegoś powodu, gdy tylko to powiedzonko prześlizgnęło mu się przez myśli, te pomknęły do Gilberta; znikł jakiś czas temu, rzucając, że idzie się przygotować do koncertu.
Co przypomniało Feliksowi, że nie widział jeszcze garderoby.
– Lecę – powiedział, podnosząc się. – Dzięki za pokazanie, jak to wszystko działa!
– Jasne, trzym się!
Feliks, uśmiechając się od ucha do ucha, wymknął się z hali, w której za godzinę miał odbyć się koncert i skierował się do znajdującego się obok hotelu. Menadżerka Gilberta miała załatwić im tam nocleg, a dodatkowy pokój został przeznaczony na garderobę; to właśnie tam poszedł najpierw.
– Gilbert, to ja – zawołał, pukając do białych drzwi.
– Właź!
Feliks wślizgnął się do środka i rozejrzał się dookoła z ciekawością. Na jednoosobowym łóżku leżał przygotowany strój sceniczny; czarna koszulka z osobistym logiem Gilberta Beilschmidta, stylizowanymi inicjałami wpisanymi w fantazyjnego orła oraz ciemne, obcisłe, podziurawione dżinsy. Obok łóżka stały wysokie glany, dwunastodziurkowce, ukochane obuwie Gilberta.
Na stoliku obok lusterka leżały pieszczochy i inna biżuteria; Gilbert, mrużąc oczy, zapinał właśnie kolczyk, obserwując każdy swój ruch w tafli.
Siedział, co odnotował nagle Feliks, w samej bieliźnie.
– Zwiedziłeś wszystko? – zapytał Gilbert, walcząc z delikatnym zapięciem. Czerwony kryształek kolczyka połyskiwał w ostrym świetle lampki.
– Każdy kąt – Feliks usiadł na łóżku, bardzo próbując pilnować swojego spojrzenia, ale co rusz jego oczy zerkały w kierunku Gilberta i jego jasnych, umięśnionych ramion.
Na lewym barku miał brzydką bliznę; z tego co Feliks pamiętał, była to niechlubna pamiątka po wypadku samochodowym.
Miał wyjątkową ochotę dotknąć skóry i tym miejscu i sprawdzić jej fakturę… gdy tylko zdał sobie sprawę w kierunku, w jakim galopują jego myśli, Feliks przygryzł wargę i uparcie odwrócił głowę. Jaka ładna szafa…
Gilbert, zupełnie nieświadomy stanu, w jaki Feliksa wprowadziło oglądanie go w niemalże negliżu, syknął z irytacją.
– Chodź, zapnij mi to – rzucił, odsuwając ręce od ucha.
– Nie umiesz sam? – Feliks dalej wpatrywał się w szafę. Ikea jak nic.
– Oczywiście, że umiem – Gilbert złapał za czarną kredkę do oczu. – Ale nie mam czasu, by zrobić perfekcyjnie dwie rzeczy na raz. Chodź tu.
Feliks westchnął i zbliżył się; pochyliwszy się nad ramieniem Gilberta, wstrzymał oddech i sięgnął po srebrny kolczyk. Delikatnie dotknął płatka ucha; czy mu się zdawało, że Gilbert zadrżał?
– Masz zimne łapy – padła odpowiedź na niewypowiedziane pytanie.
Feliks ostrożnie wsunął ostrą część kolczyka w dziurkę w małżowinie usznej.
– Nie maluj się teraz – syknął, gdy Gilbert się poruszył, próbując narysować kreskę na oku. – Zostaw, ja to zrobię.
– Nie mam na to czasu.
– A na wizytę na izbie przyjęć z urwanym uchem masz?
Gilbert, ku zaskoczeniu Feliksa, umilkł natychmiast. Feliks delikatnie przesunął kolczyk i zapiął go; jego palce niemal wbrew jego woli prześlizgnęły się po szyi drugiego mężczyzny.
W co ja się wpakowałem, pomyślał nagle.
– Dobra – zaczął, ale głos lekko mu zadrżał. – Pokaż to…
Usiadł na stole i pochyliwszy się nad Gilbertem, znów wstrzymał oddech. Uspokój się, Felek, powiedział sobie, wyobraź sobie, że to Erzsi. Erzsi jest jak siostra. Tysiące razy malowałeś jej oczy na imprezę… Dokładnie tak… linia wodna… rzęsy…
Jakie on ma śmieszne rzęsy; jak śnieg. I długie… jak pajęczyna.
Chyba w nią wpadłem.
– Sprawdzałeś pokój? – zapytał nagle Gilbert zduszonym głosem.
– Nie, a co?
– Sprawdź go jeszcze, nim menadżerka się zmyje, ostatnio nie działało ogrzewanie – Gilbert unikał patrzenia mu w oczy, co w obecnej sytuacji było Feliksowi bardzo nie na rękę. Muzyk zamrugał, gdy jego szczękę otoczyła obca dłoń i stanowczo obróciła.
– Nie uciekaj mi – szepnął Feliks, skupiając się na zadaniu, a przynajmniej bardzo się starając. – Dobrze… Prawie skończyłem…
Czerń kosmetyku, kontrastująca z bielą skóry i czerwienią oczu; policzki, dziwnie poróżowiałe, wiśniowe wargi…
Zapomniał o kredce; zsunął się na kolana tego mężczyzny, znalazł drogę do jego ust i zamknął oczy, opierając dłonie o nagą skórę obojczyków.
Nie było kamer ani aparatów, żadnych obcych oczu, ale Gilbert Beilschmidt, umawiający się z nim tylko dla wizerunkowych korzyści, odwzajemnił pocałunek tak mocno, jakby od tego zależało jego życie.
Potem ktoś załomotał w drzwi; Feliks odskoczył, uderzając plecami o krawędź stołu i syknął z bólu.
– Gilbert, support już kończy, zaraz wchodzisz!
– Idę! – odkrzyknął Gilbert ochryple; nie patrząc Feliksowi w oczy, złapał za ubrania i zaczął pośpiesznie je na ciebie naciągać. Mało nie przewrócił się, zakładając glany.
Jego ręce drżały, gdy wybiegał z garderoby, próbując zapiąć pieszczochy na nadgarstkach, a długie sznurówki ciągnęły się za nim po podłodze.
Feliks na drżących nogach podszedł do łóżka i usiadł na nim ciężko.
– O kurwa – jęknął, zdając sobie sprawę z tego co zrobił.
Jak miał teraz spojrzeć Gilbertowi w oczy? I co miał mu powiedzieć?
– Sorry, Gilbert – wydusił z siebie. – Wiem, że mieliśmy udawać, ale się w tobie zabujałem. Może… eee… Może… może zapomnimy o sprawie?
Jego telefon zapikał; drżącymi dłońmi wyciągnął komórkę. Powiadomienie z Twittera.
awesomePiccard ma dzisiaj koncert!, pisał jakiś fan. Szkoda, że nie zdążyłem kupić biletów : myślicie, że jego chłopak felku pojawi się na scenie?
– Nie – szepnął Feliks w odpowiedzi. – I chyba… chyba w ogóle przestanę się pojawiać.
Czy Gilbert zerwie teraz umowę? Nie było sensu dalej jej ciągnąć; od tygodni Feliks radził sobie sam w świecie show-biznesu, miał znajomości i sesje zaplanowane pół roku naprzód. O nieszczęsnym wpisie też już nikt nie pamiętał, poza przegrywem, który go opublikował i teraz płacił Gilbertowi odszkodowanie w ratach; prawnicy Beilschmidtów okazali się bardzo skuteczni.
A jednak… a jednak żaden z nich do tej pory nie poruszył nawet tego tematu, jakby… jakby nie chcieli. Jakby lubili ten układ i…
Może jest jakaś nadzieja?
Przez ściany przebiła się przytłumiona, mocna muzyka. Wiedziony przeczuciem, Feliks wstał i podszedł do stołu, na którym pozostały porozrzucane kosmetyki; zdał sobie sprawę, że spod kosmetyczki w żółte ptaszki – Gilbert udawał, że wcale nie uwielbia takich rzeczy – coś wystaje.
Patrzył na czarno-białe zdjęcie z jednej ze swoich ostatnich sesji – Feliks na zdjęciu nieśmiało opuszczał powieki, ale sugestywny uśmiech na uchylonych ustach, nagie ramiona i widoczne tuż ponad granicą kadru, równie nagie obojczyki sugerowały, że niewinność jest tutaj jedynie złudzeniem.
To było najseksowniejsze zdjęcie, jakie kiedykolwiek mu zrobiono. Dlaczego Gilbert miał je przy sobie, tutaj, w garderobie?
Odwrócił fotografię drżącymi rękoma, odnotowując mimochodem doskonałą jakość papieru; z tyłu był odręczny tekst pełen skreśleń.
Szkic piosenki zapisany pismem Gilberta. Czytając, zdał sobie sprawę, że to ballada rockowa.
– Ja pierdolę – szepnął do siebie Feliks, rumieniąc się coraz bardziej z każdą strofą.
Tekst rozwiał wszelkie jego wątpliwości; Gilbert prawie nigdy nie poruszał tematów miłości w swoich tekstach. Miał jedną piosenkę, którą napisał specjalnie dla swojego brata, wprost śpiewając, jak bardzo kocha i jaki jest z niego dumny, ale nigdy wcześniej Feliks nie widział jego tekstu, w którym było tyle… intymności.
Czując, jak robi mu się naprawdę gorąco, przytulił zdjęcie do serca, z którego właśnie spadł ogromny kamień.
– Chyba obaj mamy ten sam problem – szepnął, chichocząc z całych tych emocji. Łzy stanęły w jego oczach. – Ale dwa minusy dają plus, Gilbert.
Gilbert po raz pierwszy schodził ze sceny z taką ulgą; serce biło mu jak młotem. W nozdrzach miał zapach dymu; zwykle bawił się świetnie, tworząc ogniste show na wzór swoich mistrzów, ale tym razem miał wrażenie, że się dusi.
– Stary, w porządku? – jeden z oświetleniowców złapał go za przedramię. – Nigdy tak się nie mylisz. Piłeś? Brałeś? Albo źle się czujesz?
– Nic mi nie jest – Gilbert wyszarpnął rękę z uścisku. – Po prostu… – zabrakło mu słów; bezsilnie przytknął dłoń do głowy. Minęło kilka intensywnych godzin, podczas których skakał, biegał i szalał na scenie, niemal zdzierając gardło, a w myślach, zamiast tekstów i reakcji publiczności, miał tylko Feliksa i to, jak go całował.
Ludwig miał rację.
– Idziesz na imprezę?
Pokręcił głową.
– Bawcie się, zasłużyliście – wychrypiał. – Idę… idę spać.
Oświetleniowiec poklepał go po ramieniu. Gilbert niepewnym krokiem ruszył w kierunku hotelu; nocne powietrze otrzeźwiło go i sprawiło, że zatrzymał się pośrodku obsadzonego drzewkami chodnika, zdając sobie z czegoś sprawę.
Menadżerka miała załatwić im nocleg.
Menadżerka, jak wszyscy dookoła, wierzyła, że on i Feliks są parą.
Pary zwykle nocują w jednym pokoju.
Zwykle w jednym łóżku.
Gilbert roześmiał się nagle; rechotał na cały głos, przykuwając do siebie uwagę gości hotelowych, którzy w ten ciepły, czerwcowy wieczór wybrali się na spacer.
Po dzisiejszym zajściu w garderobie nie było już żadnego sensu w okłamywaniu samego siebie.
Ludwig, niech go szlag, miał rację. Miał też numer do terapeuty i chociaż Gilbert kilka lat temu stanowczo odmówił rozgrzebywania ich życia rodzinnego przed obcym typem, teraz przelotnie pomyślał, że może to nie był tak głupi pomysł.
Może, gdyby obrał tę samą drogę, już parę miesięcy wcześniej przyznałby przed samym sobą, że Feliks Łukasiewicz podoba mu się jak jasna cholera i nie może doczekać się każdego kolejnego pocałunku przed kamerami.
Albo i poza nimi, jak dzisiaj.
– Zrobił to, chociaż nikogo poza nami tam nie było – szepnął do siebie Gilbert, składając swoje rozproszone myśli w całość. – A to oznacza, że on też mnie lubi. Wiedziałem, że ma doskonały gust.
Ten wieczór nagle stał się o wiele, wiele lepszy. Wyciągnął telefon i napisał krótką wiadomość:
Tak, zakochałem się w Feliksie. Masz prawo do mówienia „a nie mówiłem" przez najbliższy tydzień, braciszku.
Odpowiedź przyszła niemal natychmiast:
Lepiej późno niż wcale.
Pokój miał na drzwiach mosiężną dwójkę; Gilbert bez wahania nacisnął klamkę.
– Jesteś tu? – zapytał, wślizgując się do środka. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że jego codzienne ciuchy zostały w garderobie, ale nie chciał się teraz tam wracać. Niecierpliwie skopał z nóg glany i rozejrzał się po pokoju.
Szafa, stół… łóżko dwuosobowe.
Oczywiście, że się nie bał, on?
– Jestem – odezwał się Feliks cicho, wychylając się zza drzwi łazienki.
Jego mokre włosy opadały na nagie obojczyki; krople wody spływały po smukłej klatce piersiowej w kierunku puszystego ręcznika oplecionego wokół bioder. Ręcznika w gwiazdki i słoneczka.
– Wyglądasz… kiczowato – wykrztusił z siebie Gilbert, mimowolnie śledząc wzrokiem samotną kroplę wody, mijającą właśnie okolice pępka. Uciekła pod materiał…
Feliks westchnął teatralnie.
– Miało być filmowo – mruknął. – Pomyślałem, że… uch… będziesz potrzebował prysznica po koncercie, więc poszedłem wcześniej.
– Taaa… – Gilbert odwrócił wzrok. – Sorry za… eee… to łóżko. Wiedziałem, że ona coś spieprzy. Mówiłem jej, ale…
– Nie mówiłeś, prawda? – przerwał mu Feliks.
Zapadła krótka, napięta cisza.
– A jeśli nie powiedziałem? – Gilbert zerknął na szafę. Tani szajs. Ludwig wystrugałby lepszą, gdyby się postarał. – To jakiś problem?
Ups; to nie miało zabrzmieć tak ofensywnie. Szczerze mówiąc, po prostu zapomniał; przygotowania do koncertu pochłonęły go tak mocno, że nie pomyślał o kwestii noclegu. Menadżerka zawsze wszystko załatwiała sama.
– Dla mnie nie – powiedział Feliks bardzo, ale to bardzo cicho. – A dla ciebie?
Gilbert przełknął ślinę i podniósł oczy. Feliks był bliżej, dużo bliżej niż się spodziewał; ale on był modelem, potrafił chodzić jak kot, równie elegancko i równie cicho.
– Mieliśmy układ – wydusił z siebie. Oczy też miał jak kot. Hipnotyzujące. – Nie… nie mieliśmy się w sobie zakochać.
– Chyba nie wyszło, nie?
Feliks był wesoły jak lato i piękny jak poranek. Gilbert nie mógł oderwać od niego oczu, podczas gdy przez jego głowę przemykały porównania, o których wymyślanie nigdy by się nie posądzał, przynajmniej nie kilka miesięcy wcześniej. Najjaśniejsza gwiazda ze wszystkich… Przelał to wszystko na papier fotograficzny ostatniej nocy.
Papier, którym Feliks właśnie machał mu przed oczami.
– Grzebałeś w moich rzeczach?!
– Zostawiłeś to na wierzchu, kretynie. Każdy mógł to znaleźć. Swoją drogą, jesteś uroczy, gdy jesteś zakochany, wiesz?
Dobra, koniec tej gierki, skoro wszystkie karty już leżą na stole; Gilbert postąpił do przodu, złapał za nagie ramię, zaciskając mocno palce na tej miękkiej, pachnącej kąpielą skórze, i zrobił to, o czym myślał przez cały swój koncert; zaatakował usta, potem szyję, te cholerne, nagie obojczyki…
Feliks nagle go odepchnął, pozostawiając Gilberta całkowicie oszołomionego; zaraz, czy nie chodziło teraz im obu o to samo?
– Idź pod prysznic – Feliks zmarszczył nos. – Śmierdzisz jak szkolna szatnia. Odmawiam… eee… całowania się z tobą i robienia innych rzeczy, dopóki się nie umyjesz.
– To szlachetny pot, zrodzony z ciężkiej pracy – Gilbert obruszył się nieco, jednocześnie nie mówiąc powstrzymać szerokiego śmiechu. – Zaraz, innych rzeczy? – dodał nagle, mrugając zdezorientowany.
Feliks zerknął wymownie na łóżko.
– Wiesz – wymamrotał z rumieńcem na policzkach. – Jak się całowaliśmy dzisiaj w garderobie… Nie nosisz komórki w bieliźnie, nie?
Gilbert otworzył usta, ale natychmiast je zamknął; czerwieniejąc aż po uszy, wpadł do łazienki i zatrzasnął za sobą drzwi. Feliks roześmiał się w głos.
– Nie mów, że jestem twoim pierwszym?! – zawołał ze śmiechem.
O tym, że to poprawna odpowiedź, przekonał się ze zdumieniem później; w ciemnościach, w miękkości i świeżym zapachu pościeli, gdy dłonie Gilberta przemykały po jego nagim ciele z zaskakującą niepewnością, zupełnie inaczej niż podczas gwałtownych pocałunków.
– Dlaczego ustawiłeś na Tinderze, że…?
– Bo to był element planu – głos Gilberta trochę się rwał. – Ja… to nie miało się wydarzyć. Ja… myślałem, że lubię tylko laski. Mało która zwraca moją uwagę.
– Serio? – Feliks przekrzywił głowę. – To ile było dziewczyn, które ci się podobały?
– Dwie.
– W całym życiu? – zapytał Feliks z niedowierzaniem. – Widzisz, wyszło na to, że jesteś bi, skoro ja jestem trzeci.
Gilbert mruknął coś pod nosem i milczał przez chwilę. Leżeli obok siebie, badając ostrożnie swoje granice; bez nacisków, spokojnie, próbując zrozumieć.
– Żałujesz? – Feliks przesuwał palcem po wyrzeźbionym brzuchu i piersiach, obserwując z fascynacją każdy szybki oddech, który wywoływał. – Tej umowy…?
– Musisz nauczyć się o mnie jeszcze paru rzeczy, Feliks – Gilbertowi w końcu udało się wypowiedzieć jedno pełne zdanie. Uniósł się na łokciach i spoglądał na drugiego mężczyznę znacząco. – Ja nigdy się nie mylę i nigdy niczego nie żałuję.
Potem gwałtownie zamienił ich miejscami; Feliks opadł plecami na materac.
– I bardzo szybko się uczę nowych rzeczy.
Noc miała smak wiśni.
– Zawdzięczam ci wszystko – powiedział Feliks uroczyście, biorąc dłoń przyjaciółki w swoją. Nie mógł powstrzymać szerokiego uśmiechu cisnącego się mu na usta. – Nie wiem, jak mam ci się odwdzięczyć, Erzsi!
Przed nimi leżało czasopismo; remake sesji inspirowanej Nocą Kupały, ukochanej sesji Feliksa, zdobił pierwszą stronę. Zamiast trzymać wianek przy sobie, tak jak jego młodszy odpowiednik, młody mężczyzna wyciągał go przed siebie, jakby chciał włożyć na głowę oglądającemu.
Kwiaty miały piękny, głęboki, niemal czarny odcień czerwieni.
– Nic nie mówisz robić – Erzsébet pokręciła stanowczo głową. – Wiesz, że chcę dla ciebie najlepiej… Nie byłam przekonana, jak mi powiedziałeś o tym całym układzie – dodała po chwili. – Ale wygląda na to, że wasze fikcyjne randki zamieniły się w prawdziwe. Gratulacje, Felek.
Feliks tylko pokiwał głową, czując tylko głębokie, rozpierające serce szczęście.
– Albo powiedz mi jedno – Erzsébet pochyliła się nad stolikiem. Jej oczy zapłonęły psotnie. – Jak ci idzie gra na flecie?
Feliks zakrztusił się caffé latte.
– Erzsi!
