PolPru Week 2023, day 7: free day (tekst +18)

Na stoliku z jasnego drewna stała pękata butelka z grubego szkła, zakończona gustownym korkiem; Feliks pochylał się nad nią, próbując przelać doń kupione w sklepie wino i nie uronić ani kropelki.

– Po co to w ogóle robisz? – zapytał Gilbert z kompletnym niezrozumieniem. – Nie możemy po prostu rozlać tego do kieliszków?

Feliks westchnął teatralnie; ten gość nie miał w sobie ani krzty romantyzmu i ewidentnie nie rozumiał, że to element przygotowań.

– Chcę klimatu z dawnych czasów – odparł głośno. – Żadnego sztucznego oświetlenia – Zerknął na stojące na meblach lampiony, w których już płonęły świece. – Żadnych dźwięków wielkiego miasta, tylko natura... – Dookoła rozlegało się ćwierkanie ptaków i szum płynącej wody. – Tylko ja, ty, najprzedniejsze wino i natura...

– I chcesz to osiągnąć przy pomocy Pepco, Ikei i playlisty na Spotify – Gilbert wskazał kolejno na butelkę, na której jeszcze tkwiła papierowa naklejka z ceną, potem na lampiony z wyprzedaży, a na koniec na głośniczek schowany między stojącymi na podłodze doniczkami.

Głośniczek wybrał dokładnie ten moment, by zasygnalizować niski poziom baterii wyjątkowo irytującym piknięciem.

Polska posłał Gilbertowi złe spojrzenie.

– Korzystam z tego, co jest pod ręką – powiedział, odkładając wino na stolik.

– A możesz mi wytłumaczyć, dlaczego po prostu nie pojedziemy na Mazury, skoro tak bardzo chcesz spędzać ze mną czas intymnie na łonie natury? Mam tam domek letniskowy, pamiętasz?

– Sprzedałeś mi go w trzydziestym trzecim, od tamtej pory jest mój – sprostował niecierpliwie Feliks. – A ja nie mogę wyrwać się z miasta, muszę być pod ręką, jakby coś się działo.

Prusy założył ręce na piersi, naburmuszony z powodu przypomnienia jednego z najgorszych interesów życia (przebijała go tylko żelazna bransoleta, którą oszust z Ziemi Świętej wcisnął młodocianemu Gilbertowi jako najwyższej jakości srebro).

Chwilę jeszcze obserwował, jak Feliks walczy z głośniczkiem – starania te obejmowały wymianę baterii na zestaw wygrzebany z szuflady, który okazał się jeszcze słabszy, uderzanie dłonią, modły, prośby i groźby – a potem pokręcił głową.

Podszedł bliżej i gdy Feliks podniósł głośnik do oczu – szukając nie wiadomo czego, może magicznego guziczka "turbo" – wyciągnął urządzenie z feliksowych rąk i bezceremonialnie pocałował.

Jego ręce zawędrowały na smukłe plecy, przesunęły niżej i mocno wbiły się w biodra drugiego mężczyzny, zupełnie jak haki; Feliks wydał z siebie przedziwny dźwięk, przypominający skrzyżowanie kociego jęku z prychnięciem, a potem, rozłączywszy ich wargi, położył brodę na ramieniu Gilberta.

– I o co ci dzisiaj chodzi? – zapytał całkiem szczerze Prusy, mimochodem odnotowując, jak spięte są mięśnie Feliksa. – Po co ta cała szopka z „tworzeniem klimatu" i planowaniem idealnego wieczoru? Nigdy tego nie potrzebowałeś.

– Nie wiem – wymamrotał Feliks niechętnie. – Muszę chyba zmienić otoczenie, spróbować czegoś nowego – Rzucił przelotne spojrzenie warszawskiej kawalerce. – Czuję, że zaraz trafi mnie szlag, a ja naprawdę chciałbym... no wiesz, z tobą dzisiaj, ale... Kurwa – jęknął żałośnie, gdy jego służbowy telefon się rozdzwonił, mimo że był piątkowy wieczór. – Znowu! Mam dość tego tygodnia!

Prusy odsunął się od partnera; spojrzeli po sobie, a potem Gilbert rzucił się w kierunku komórki leżącej na biurku.

– A jak to coś ważnego?!

– Poczeka do poniedziałku – Gilbert z satysfakcją wdusił przycisk zasilania, nim Polska go dogonił. – Wbrew temu, co próbują ci wcisnąć, masz prawo do odpoczynku i wolnych weekendów.

Feliks wymamrotał coś nieprzekonany. Spojrzał na telefon, a potem, westchnąwszy sfrustrowany, podszedł do stolika. Złapał za butelkę z winem, pociągnął długi łyk i wymownie wyciągnął ją w kierunku Gilberta.

Ten wywrócił oczami; wziął butelkę i nalał sobie wina do kieliszka, bo z gwinta pili tylko słowiańscy barbarzyńcy, on jeszcze tak nisko nie upadł.

Ale to nie tak, że czas spędzony z Polską nie miał na niego żadnego wpływu – poziom wina w jego kieliszku z pewnością doprowadziłby Francisa Bonnefoya do rozpaczy, podobnie jak to, że Gilbert wychylił lampkę wina tak, jakby pił czystą.

– Myślisz, że alkohol ci pomoże? – zapytał spokojnie Prusy, odkładając szkło na bok i czując, jak jego policzki zaczynają płonąć. Po winie jego twarz zawsze nabierała kolorytu. – Ile ty masz lat, tysiąc czy dwadzieścia?

– Tak, wieeem – powiedział wolno Feliks, wywracając oczami. – Przerabiałem tę lekcję... parę razy. Nie chcę się urznąć. Zresztą, taką ilością? Niemożliwe.

Spojrzeli krytycznie na butelkę; siedemset pięćdziesiąt mililitrów wina na ich dwóch mogło co najwyżej przyjemnie rozluźnić, a nie upić.

Chociaż, sądząc po sposobie, w jaki Polska miotał się po mieszkaniu, nie mogąc znaleźć sobie miejsca ani na moment, to Prusy wątpił, czy alkohol zadziała jak magiczny eliksir, wymazując skutki wyjątkowo ciężkiego tygodnia.

Odłożył butelkę na stolik. Tu trzeba było innych metod.

– Chodź.

Słysząc ten stanowczy nakaz, Feliks westchnął i przybliżył się; gdy znów otoczyły go znajome, silne ramiona, przymknął oczy.

Znajome dłonie, duże, o zgrubiałej skórze – chociaż ostatnimi czasy Prusy częściej trzymał w nich pada niż rękojeść miecza, pozostały takie same, jak kiedyś – zaczęły rozmasowywać ramiona Polski.

– Auć!

– Jak kamień – ocenił Gilbert niewzruszony, mocniej uciskając szczególnie uciążliwy mięsień. – Zrobię ci wspaniały masaż i raz-dwa się rozluźnisz.

– Brutal – mruknął Feliks, poddając się masażowi.

Gilbert obrócił go tyłem do siebie. Gdzieś pomiędzy kolejne naciski na ramiona, kark i plecy, próbujące wypłoszyć z ciała napięcie, wkradł się niespodziewany pocałunek; Prusy odgarnął blond włosy z szyi i przycisnął wargi do miejsca, w którym zaczynała się ich linia.

Przez plecy Feliksa przeszedł niespodziewany, przyjemny dreszcz, kierujący się w dół kręgosłupa.

Potem jęknął, ale z bólu, gdy palce Gilberta nacisnęły na wyjątkowo zbity mięsień na karku.

– Zostaw – burknął, oswobadzając się z uścisku. – Nic z tego dzisiaj nie będzie – dodał z żalem, zakładając ręce na piersi. – Idę się kąpać.

Prusy obserwował mijającego go Feliksa zmrużonymi oczami. Drzwi łazienki cicho się zamknęły, ale Gilbert nie zamierzał tak łatwo zrezygnować.

Feliksa zdecydowanie trzeba uspokoić i zrelaksować; w głowie Prus zaczął już kiełkować plan.

Ruszył za partnerem i zastał Polskę uprawiającego radosną twórczość kąpielową, mianowicie wrzucającego do wanny każdą kulę do kąpieli, jaką tylko znalazł w zakamarkach łazienki.

Na pralce rosła sterta rozerwanych opakowań.

– Rozluźniająca mięśnie... Uspokajająca... odżywcza, niech będzie... – mruczał do siebie Feliks. Woda w wannie zaczęła się niekontrolowanie pienić i musować. Plum. – Szlag, ta była energetyzująca... Nastaw wodę, zaparzę sobie rumianek albo... gdzie ja miałem te ziołowe tabletki na...

– Polen – Gilbert zastąpił drogę Feliksowi; ten spojrzał nań z szaleństwem w oczach.

– No co? – jęknął bezsilnie Polska. – Mam w końcu wolny wieczór, chcę spędzić go klimatycznie, sam na sam z kimś, kogo kocham, mam ochotę na seks, ale jedyne, o czym myślę, to co, co wydarzyło się w tym tygodniu, i co wydarzy się w przyszłym! Zrobiłem plany, a zaraz ten wieczór będzie całkiem zmarnowany! Muszę się jakoś uspokoić, a to są wypróbowane sposoby!

Cholera, kolejny kłębek nerwów w najbliższym otoczeniu. Prusy wypuścił powietrze przez zęby.

– Jasne – rzucił. – Ale twoje wypróbowane sposoby skończą się tragicznie, jeśli zaczniesz łączyć je wszystkie – Z odrazą zerknął na kipiącą wodę w wannie. Błogosławiąc w duchu człowieka, który wymyślił korek automatyczny, mocno przekręcił pokrętło.

Było mu trochę szkoda takiej ilości zmarnowanej wody, ale i tak już do niczego się nie nadawała; Prusy nie wyprałby w niej szmaty do podłogi, a co dopiero włożył tam rękę.

Polska spoglądał na te poczynania z żalem, ale nie wykonał żadnego ruchu, by Gilberta powstrzymać.

– Cały mój zapas... – wymamrotał.

– Nie chcę wiedzieć, co by się z tobą stało, gdybyś tam wlazł.

– To kule do kąpieli, nie zestaw małego chemika.

– Dwadzieścia pięć kul do kąpieli – poprawił go Gilbert, pośpiesznie licząc rozerwane opakowania. – Znasz takie powiedzenie „wszystko jest trucizną i nic nie jest trucizną"?

– Dawka, wiem – Feliks, czerwieniejąc nieco, odwrócił głowę w bok. – Ale daj spokój, jestem personifikacją. Przecież bym się nie rozpuścił...

– I nie sądzę, by połączenie wina, rumianku i ziołowych tabletek uspokajających wyszło ci na zdrowie.

– Ej, ale teraz nie udawaj eksperta od zdrowia, ja wiem, kto opędzlował dwa dni temu calutką pizzę sześćdziesiątkę i potem leżał w boleściach.

Prusy udał, że nic nie słyszał. Polska westchnął.

– Więc co? – zapytał żałośnie. – Może po prostu anulujemy plany i pójdziemy spać? Widzisz, co się ze mną dzisiaj dzieje.

– Zamiast się zrelaksować, nakręcasz się tym, że się nie możesz zrelaksować.

– No shit Sherlock.

– I od kiedy planujesz, zamiast po prostu działać spontanicznie?

Feliks nie odpowiedział.

– Właź pod prysznic.

Polska spojrzał na Gilberta podejrzliwie, ale nie oponował. Zdjął koszulkę przez głowę, pozbył się spodni i bielizny i nago wszedł do kabiny prysznicowej; Gilbert bez słowa podążył za nim.

– Zamknij oczy – szepnął Prusy niespodziewanie miękko, uruchamiając natrysk i włączając ciepłą wodę. Potem sięgnął po jabłkowy szampon pod prysznic. – I nic nie rób. Nie myśl. Ja się wszystkim zajmę.

Polska, zaskakująco potulnie, zrobił to, o co go poproszono; pozwolił też obrócić się tyłem i przysunąć bliżej.

Potem Gilbert nałożył na dłonie trochę szamponu – nie wiedział, co Feliks widział w tym zapachu, ale teraz wszystko pachniało lepiej niż te chemiczne opary nadal unoszące się nad wanną – i wsunął palce w mokre, miękkie włosy.

Wolno masował skórę głowy, przeczesywał kolejne kosmyki mokrych włosów, przekładał je z ramienia na ramię; Feliks odchylił głowę do tyłu i westchnął.

Woda wokół nich ciągle płynęła; w normalnej sytuacji Gilbert byłby zły, że tyle jej marnują, ale dzisiaj postanowił odrzucić wszystkie pragmatyczne myśli na bok.

Po długiej chwili sięgnął po słuchawkę; powoli, starannie opłukał włosy Feliksa z białej piany, pozwalając opaść im na ramiona jak gładka kurtyna ciemnego złota.

– To miłe – wymamrotał Feliks cicho, ledwie słyszalnie przez szum wody.

Gilbert sięgnął po feliksowy żel pod prysznic; ten pachniał jak borówki, chociaż Prusy dałby sobie rękę uciąć, że owoce leśne nigdy nie miały aż tak intensywnego zapachu.

Nałożył przeźroczysty, przyjemnie czerwony płyn na dłonie i zajął się ciałem Feliksa; w przeciwieństwie do poprzedniego, przerwanego masażu teraz dłonie delikatnie gładziły kark i szyję, by powoli zsunąć się na ramiona.

Polska miał tam blizny. Obaj mieli blizny, nie było w tym nic dziwnego; ich gatunek przyciągał do siebie rany i urazy jak magnez, zwłaszcza kiedyś, kiedy o wiele częściej byli w sercu bitwy, oni, żywe historie...

Obok blizn migotały psotnie ciemne kropeczki pieprzyków i jaśniejsze plamki letnich piegów; dotknął każdej z nich, obrysował palcem, a potem przesunął dłonie na smukłą klatkę piersiową; Polska miał w sobie o wiele więcej siły niż na to wyglądał, kryła się pod miękką skórą i szczupłym brzuchem...

Feliks mruknął przychylnie, gdy Gilbert z wolna rozcierał żel po jego bokach, w okolicach pępka, na mostku, na piersiach... Śliskie palce nie mogły powstrzymać się od zabawy sutkami; te szybko stwardniały, co, jak Prusy zauważył z głęboką satysfakcją, przywróciło twarzy Feliksa rumieńce.

– Co robisz...? – w głosie Feliksa zabrzmiało lekkie rozbawienie; wciąż zaciskał powieki.

– Myję cię.

– Mhmm. Nieźle ci idzie.

Robiło się coraz intymniej; biodra, pośladki... skośne linie miednicy... Feliks jęknął cicho, gdy jedna z dłoni wślizgnęła się pod jego jądra, a druga oplotła na wpół miękkiego penisa.

Ruchy były proste i znajome; Polska już oddychał ciężko, oparł głowę o ramię Gilberta, odchyliwszy się do tyłu, nadal bierny; kciuk musnął główkę, zsunął napletek, podczas gdy cała dłoń poruszała się w spokojnym rytmie.

– Czuję cię – szepnął Feliks.

Ciężko, by było inaczej; Gilbert przyciskał się do jego pleców i pośladków, instynktownie, nawet o tym nie myśląc, spragniony dotyku drugiego ciała; nie mogąc się powstrzymać, przycisnął wargi do mokrej, pachnącej skóry szyi.

– Ich liebe dich, Sonnenschein – wyszeptał z żarem w głosie.

Feliks zachichotał.

– „Słoneczko"? naprawdę? Miękniesz na starość... Ach!

Cóż, Prusy wiedział już to i owo o wrażliwych miejscach; wystarczająco, by uciszyć wszystkie złośliwości. Feliks wygiął się w łuk, oddychając ciężko.

Twardość i miękkość; ruch, woda i ciepło; gdy Polska wydał z siebie kolejny, cichutki jęk, zaciskając mocno powieki...

– Gilbert – wydyszał, czując, jak cały jego kark zostaje obsypany pocałunkami, a dłoń ślizga się coraz szybciej, coraz przyjemniej, a ilość bodźców niemal go oszałamia. – Chodź do łóżka. Nie chcę... och... powtórki z ostatniego razu.

Gilbert zmarszczył brwi, zastanawiając się nieco mgliście, o co kochankowi chodzi, ale po chwili resztki rozsądku przypomniały mu o śliskim brodziku i pewnym krępującym złamaniu; chęć kontynuowania tutaj, w strugach gorącej wody, niespodziewanie go opuściła.

Opłukali się pośpiesznie i wyszli z prysznica, Feliks na nieco chwiejnych nogach; szybko, byle jak przesunęli po sobie ręcznikami i w pośpiechu wrócili do pokoju; minęli ozdobną butelkę z winem, głośniczek i zapalone lampiony, nie poświęcając im ani jednej myśli.

Feliks osunął się na materac. Jego kark i plecy wciąż, mimo kojącego wpływu gorącej wody, były nieco sztywne, ale nie zwrócił na to w ogóle uwagi; wyciągnął ręce i pociągnął ku sobie drugie ciało, pozwalając mu opaść na siebie pełnym ciężarem.

Na oślep sięgnął dłonią do szuflady nocnej szafki; wyciągnął stamtąd znajomą buteleczkę, ostatnim przebłyskiem rozsądku myśląc, że będą tego potrzebowali. Rzucił ją Gilbertowi, a ten niecierpliwie ją złapał.

Dopiero teraz przeszli do pocałunków, szybkich, mocnych, niecierpliwych, do kąsań we wrażliwe rejony szyi i ssania warg; Gilbert oparł dłonie na ramionach Feliksa, przygważdżając go do materaca, i rozpoczął szybkie ruchy biodrami; Polska natychmiast do niego dołączył w tym znajomym rytmie.

Świat skurczył się do urywanych oddechów, ciepła skóry i przyjemności, zwiększającej się z każdym pchnięciem; Feliks z jękiem zamknął oczy i pozwolił sobie tylko czuć.

A było co; rytmiczny ruch wewnątrz siebie, uczucie wypełnienia, dłoń, która ciągle próbowała sprawiać mu dodatkową przyjemność, nawet jeśli Gilbert z trudem już łapał powietrze i tracił rytm...

– Czemu to... gówno... tak... pipczy...! – wyjęczał Prusy, i do Feliksa dopiero teraz dotarło, że ten dziwny, wysoki dźwięk, który słyszy, to głośnik domagający się wymiany baterii.

Z absurdu tej sytuacji Polska po prostu roześmiał się w głos, a raczej próbował, bo brakowało mu tchu; nieświadomie wbił paznokcie w wilgotne ramiona Gilberta, w pot i wodę spływającą z włosów, przyciągając go do siebie jeszcze bliżej, jeszcze ciaśniej, jeszcze głębiej...

Gdy kilka minut później leżeli obok siebie, zadyszani, z wolna uspokajając oddech, Feliks z trudem podniósł rękę i otarł pot z czoła.

– Nie... nie spodziewałem się takiego... obrotu sytuacji – wydyszał.

Jego plan był opracowany raczej szczegółowo; mieli usiąść pośród dźwięków natury, w zapadającym zmierzchu rozpraszanym migotliwym blaskiem z lampionów, dzieląc się winem; planował delikatne pieszczoty na kanapie, nieśpieszny dotyk, który dopiero później miał przerodzić się w spokojny, leniwy akt... Zamiast tego dostał szybki, nieco szalony seks, trwający zaledwie chwilę; ale nie mógł powiedzieć, że nie był zadowolony.

– Mówiłem, że ja się tym zajmę – pomruk Gilberta brzmiał zwycięsko; Polska wywróciłby oczami, gdyby tylko miał na to siłę. – Nie potrzebujesz wina czy zestawu małego chemika w wannie. Wystarczyło wyłączyć ci myślenie.

– Dzięki – Polska prychnął, ale jego warg nie opuszczał rozleniwiony uśmiech. Obrócił głowę i posłał długie spojrzenie butelce wina, po cichu licząc na to, że szkło uniesie się w powietrze i przelewituje do nich.

Niestety, butelka, jakkolwiek ładna i klimatyczna, nie była magiczna, więc to Gilbert podniósł się niechętnie i sięgnął po alkohol.

Spojrzał na butelkę, potem na Feliksa, westchnął i schowawszy godność do kieszeni, wypił długi łyk. Słodkawe, smakowało latem...

– Nawet cię nie dotknąłem – zorientował się Feliks, czując lekkie poczucie winy. – To nie fair.

To było dziwne; żaden z nich nie bywał w łóżku bierny, a czasem długo nie mogli dojść do porozumienia, kto w danej chwili przejmuje inicjatywę. Feliks był bardziej chętny do eksperymentowania, Gilbert wolał waniliowy seks, ale obaj zawsze...

Czekaj, czekaj. Czegoś brakowało; Polska zmarszczył brwi.

– Zaraz, czy ty w ogóle...? – zapytał, przyglądając się podejrzliwie pewnej konkretnej części ciała Gilberta.

Potem, nie siląc się na jakąkolwiek dyskrecję, obejrzał się do tyłu, zerkajac na własne uda i szukając tam... śladów.

– Jakie to ma znaczenie? – Gilbert tylko wywrócił oczyma i założył ręce na piersi, potwierdzając tym samym podejrzenia Feliksa. – Plan był taki, zeby to ciebie zrelaksować.

Nie, Polska nie mógł tak tego zostawić. Podniósł się, na kolanach zbliżył do Gilberta i sięgnął do butelki, którą Prusy wciąż trzymał w dłoni. Wziął łyk z przyjemnością, a potem, nie bez pewnego dyskomfortu, usiadł na kolanach Gilberta i przycisnął wargi do jego ust.

Prusy tym razem całował spokojniej; wytraciwszy energię, odpowiadał na pieszczotę wolno i leniwie.

– Twój plan miał wady – stwierdził Feliks.

– Mój plan nie ma wad, zadziałał perfekcyjnie – odparł Prusy.

Polska miał inne zdanie.

– Raz, nie doszedłeś, a to dyskwalifikuje ten plan na starcie – powiedział, unosząc palec.

Prusy wymamrotał pod nosem coś na temat drącego mordę głośnika, który nie pozwalał mu się skupić, oraz tego, że nie potrzebuje przecież dochodzić za każdym razem.

– Dwa – kontynuował Feliks. – Po tym musimy jeszcze raz iść pod prysznic, a ty przecież nie cierpisz marnowania wody.

Prusy wypuścił głośno powietrze i opadł plecami na pościel. Poszewka poduszki była nieprzyjemnie wilgotna; nie bez powodu Feliks miał bana na kładzenie się spać z mokrymi włosami, przypomniał sobie Gilbert i skrzywił się. Mogli się porządniej wytrzeć.

– Zaraz – mruknął.

– Teraz. Chcę zrobić ci loda.

Prusy natychmiast uniósł się do siadu, niechcący zrzucając Feliksa z kolan.

– No nie – Feliks, wylądowawszy na podłodze na tyłku, tylko patrzył z niedowierzaniem, jak Gilbert znika za drzwiami łazienki. – "Nie potrzebuję", jasne... – dodał, uśmiechając się znacząco pod nosem. – Och, zaraz się przekonamy, Gilbercie Wspaniały...

Przeraźliwy pisk sprawił, że prawie podskoczył.

– Och, zamknij się! – Feliks złapał urządzenie i wyszarpał baterie ze środka. Głośniczek umilkł.

Odnalazł Gilberta już w strugach gorącej wody, opartego plecami o ścianę prysznica; na widok dołączającego do niego Feliksa uniósł powieki i rzucił mu zwykłe szare mydło, gardząc wszelkimi perfumowanymi wynalazkami współczesności.

Polska uśmiechnął się do siebie; rozcierając w dłoniach mydło, zbliżył się do partnera. Oparł dłonie o jego klatkę piersiową, obserwując czerwone ślady własnych paznokci; jakaś część niego żałowała zostawienia tych śladów, inna czuła głęboką satysfakcję.

Mój.

Przebiegł dłońmi po szyi, karku, ramionach, wplótł palce we włosy.

– Na pewno nie chcesz szamponu? – zapytał z lekką rezygnacją.

– Nie będę śmierdział chemiczną borówką.

– Jabłkiem – poprawił go Feliks. – Żel jest borówkowy.

– Chemicznym jabłkiem też nie – Prusy był nieugięty.

– Tradycjonalista... – mruknął Feliks pod nosem, kontynuując mycie włosów Gilberta mydłem. Prusy przymknął oczy; zauważając, że sprawia mu to przyjemność, Polska aż się rozpromienił i jeszcze chwilę masował skórę głowy.

Potem pocałował wilgotny mostek – co było błędem, bo na wargach został mu posmak mydlin – i przesunął ręce niżej.

Mocne ramiona, przedramiona i dłonie; boki, klatka piersiowa, plecy... Kilka razy przesunął dłonią po ponownie twardniejącym penisie Gilberta, w zapowiedzi przyjemności, ale zaraz potem wrócił do mycia, powodując cichy pomruk zawodu.

– Zaraz – Feliks pochylił się, przesunął dłońmi po pośladkach, musnął starą, szeroką bliznę na łydce, pamiątkę z jakiejś starej wojny, aż dotarł do stóp.

Gdy skończył, podniósł się i sięgnął po słuchawkę prysznica.

– Marnujemy strasznie dużo wody – wychrypiał Gilbert, gdy kolejne strugi ciepła zmywały z niego pianę.

– Idź do roboty, zamiast u mnie pasożytować, to takie prysznice nie będą obciążeniem finansowym i będzie można robić je częściej – zasugerował Feliks, zsuwając się niżej.

Tak jak się spodziewał, Prusy wywrócił oczami.

– Pracowałem przez kilkaset lat, teraz jestem na zasłużonej emeryturze.

– Ludwig przestał wysyłać ci hajs, który nazywasz „emeryturą".

– Polen, nie będę rozmawiał o moim bracie w momencie, w którym przede mną klęczysz, mam jeszcze jakieś granice.

Feliks zadarł głowę do góry i wyszczerzył się; potem wypluł wodę, która wpadła mu do ust.

– Zakręć to! – parsknął. – Tfu... – Gdy woda przestała lecieć, poprawił pozycję; klęczenie w twardym brodziku nie było jego ulubioną pozycją seksualną, zwłaszcza, że skulonymi piętami opierał się o ścianę prysznica, ale czego się nie robi z miłości.

Posmakował czubkiem języka, potem otoczył wargami. Gilbert cicho jęknął, a jego dłonie oparły się o ramiona Feliksa mocno, zaborczo, przekazując tym samym, że Prusy bardzo nie chce, by Polska teraz się ze tego wycofał.

Feliks nie zamierzał; łaskotał językiem każdy fragment gładkiej, rozgrzanej skóry, całował najdelikatniejsze miejsca, ssał i pochłaniał...

– Feliks... – szepnął Gilbert gorąco, miękko, bezbronnie.

Polska uniósł wzrok; gdy zieleń spotkała się z czerwienią, chowającą się pomiędzy zaciskanymi powiekami, wiedział, że to już. Nie wycofał się, słysząc głośny, przeciągły jęk, wyrywający się sam z gardła ukochanego, chcąc przyjąć każdą, nawet najmniejszą jego część do siebie.

Na języku czuł gorzkawy smak, ale uśmiechał się tak szeroko, jakby poczęstowano go najlepszą słodyczą świata; to był jego smak. Jego i tylko jego; to wynagradzało wszystko.

– Musisz zmienić dietę – oznajmił wesoło, widząc jak Gilbert, ciężko oddychając, ma wyraźny problem z utrzymaniem się na nogach i mocno opiera się o ścianę. Widok był niesamowicie satysfakcjonujący. – Bo następnym razem zastanowię się dwa razy, wiesz? – dodał, podnosząc się na nogi.

Prusy poruszył wargami, ale nic nie powiedział; po prostu pochylił się i oparł czoło o czoło Feliksa, przymykając oczy. Długą chwilę stali tak, objęci, po prostu odpoczywając, uspokajając serca i oddechy; gdy gorąco opadło, Polska lekko zadrżał.

– Wiesz co – powiedział, otwierając drzwi prysznica i na oślep sięgając po jakiś ręcznik. Otulenie się kołdrą, podzielenie reszty wina między siebie i zaśnięcie brzmiało jak dobry plan. – To jest najlepszy wieczór, jaki miałem od dawna.

– Oczywiście – głos Gilberta był nieco zduszony. – Bo spędziłeś go ze mną.

Feliks zachichotał i rzucił w Prusy mokrym ręcznikiem.

– Wytrzyj się porządnie – nakazał i sięgnął po szczoteczkę do zębów. Lubił seks, ale zasypiać wolał ze smakiem mięty w ustach. – A ja nie skomentuję, jak błagałeś o to, żebym...

– Ja nigdy nie błagam – Gilbert posłał mu groźne spojrzenie; biorąc pod uwagę, że stał nagi, z ręcznikiem na głowie, którego róg zasłaniał część jego twarzy, morderczy wzrok nie miał zbyt dużej mocy.

– Jasne, po prostu pognałeś tak do łazienki, bo bardzo chciało ci się siku – skomentował Feliks, wywracając oczami. – To nie tak, że bardzo, bardzo, bardzo lubisz, gdy... – zawiesił głos, wystawił język i sugestywnie nim poruszył w górę i w dół.

Policzki Gilberta przybrały barwę głębokiej purpury.

– Przesuń się – burknął, stając obok Polski przy umywalce. Złapał za pastę do zębów i zaczął starannie je szorować.

– Nikt by nie uwierzył, że Gilbert Beilschmidt, przewspaniały Prusy, jest taki pruderyjny...

– Zamknij się, Polen.

Feliks, ledwo powstrzymując śmiech, wszedł do pokoju; obrzucił spojrzeniem wyłączony telefon, migoczące, dopalające się świeczki w lampionach, o których całkowicie zapomniał, leżący bez życia głośniczek... Owijając palce wokół szyjki butelki wina, uśmiechnął się szeroko.

Wychylając długi, słodki łyk, a potem wyciągając butelkę w kierunku wychodzącego z łazienki Gilberta, pomyślał, że tak właściwie, to zawsze wolał działać na spontanie.

Pieprzyć plany.