23. Boisko Quiddicha

Quiddich był dla Harrego Pottera czymś najwspanialszym na świecie. Kochał latać, kochał rywalizować i jeszcze bardziej wygrywać. Gdy był w powietrzy czuł się wolny i wiedział, że nie ma sobie równych.

Bycie w drużynie Gryfindoru dało mu poczucie przynależności. Był częścią czegoś ważnego. Współdomownicy ich dopingowali, liczyli na zwycięstwo, a gdy ono nastąpiło to wszyscy razem świętowali, a gdy przegrali solidarnie opłakiwali porażkę. Quiddich w Szkole Magii i Czarodziejstwa Hagwart był najważniejszych punktem rozmów uczniów jak i nauczycieli. Zawodnicy niejednokrotnie byli traktowani z przymrużeniem oka przez nauczycieli. Każdy chciał należeć do drużyny. A Harry Potter był tego częścią od pierwszego roku nauki. Jakby mogło być inaczej skoro James Potter był jednym z najwybitniejszych zawodników w dziejach szkoły? Talent odziedziczył po ojcu. Tak wszyscy mówili...

Więc gdy po obiedzie wbiegł do pokoju po swoją miotłę zawahał się. Nie był Potterem. Nie miał talentu Jamesa. Zaklęcie adopcyjne zostało zdjęte i wszystkie cechy które były charakterystyczne dla Pottera znikły. Więc może i latanie nie jest już jego mocna strona? Może już nie będzie tak jak wtedy.

Stał w pokoju ściskając nowiutką Błyskawice i nie wiedział czy chcę się tego dowiedzieć.

- Idziesz?! – usłyszał krzyk z doły. Zagryzł wargę w niepewności. Co jeśli okaże się , że jest beznadziejny? Jeśli jego nowe ciało nie będzie tak dobrze współgrało z miotłą? Sylwetka Harrego wręcz stapiała się z miotłą, byli jednością. A teraz?

Harry był drobny i niski, ale w zasadzie całe jego ciało było proporcjonalne. Wiliam z kolei był przeraźliwie chudy, miał długie nogi i ręce sugerujące, że być może kiedyś będzie wysoki jak ojciec. Jednak zanim to nastąpi to minie jeszcze trochę czasu. Nie był tak zwinny jak Harry. Nie... mógł się o tym przekonać w ubiegłym tygodniu na zajęciach z Jonasem. Jego nowe ciało nie było proporcjonalne. Więc i na miotle będzie zachowywać się inaczej. Może Snape podarował mu ją, aby przekonał się na własnej skórze, że nie jest już Najlepszym Szukającym w Historii Hogwartu.

- Wiliam idziesz czy nie- Septimus wpadł do jego pokoju zniecierpliwiony.

Spojrzał na swoją miotłę. Nie będąc pewny, czy jest gotowy, aby dowiedzieć się tego. Jednak po chwili stwierdził, że chyba lepiej rozprawić się z tymi obawami od razu niż zamartwiać się siedząc w pokoju. Będzie co ma być.

Wyszedł z pokoju kompletnie ignorując rozmowę chłopaków. Pokonali milion schodów, a gdy w końcu wyszli na dziedziniec i poczuł ciepłe powietrze na skórze stwierdził, że w zasadzie nie powinien się tym martwić. Już i tak nigdy nie będzie szukającym Gryfindoru. Na pewno drużyna nie przyjmie w swoje szeregi syna Snape'a. Nienawidzą go, więc i Wiliama będą nienawidzić. Nawet jeśli 1 września Tiara przydzieli go do ich domu. Bo co do tego nie miał wątpliwości. Nie wyobrażał sobie, aby mógł trafić gdzie indziej. Nawet jeśli kapelusz po raz kolejny zasugeruje Slytherin, Wiliam odrzuci tą sugestie. Musi trafić do Gryfindoru. Musi spróbować odzyskać przyjaciół. Ich brak był najbardziej bolesny. Obiecał sobie, że zrobi wszystko, aby Ron z Hermioną zaufali Wiliamowi.

Ruszył w stronę boiska z nowym postanowieniem. Po prostu dobrze się bawić. Poczuć wiatr we włosach. Polatać. Odpocząć. Nic więcej. Bez narzucania na siebie presji. To ma być popołudniowa zabawa, a nie przygotowanie do meczu. Nie musi być najlepszy, prawda?

Jednak nie spodziewał się, że jego ciało ścierpnie na widok boiska. Staną patrząc na puste trybuny nie mogąc zrobić kroku. Przed oczami jak w filmie pojawił się tłum, bordowe flagi, okrzyki radości, zwycięstwa. Słyszał, a wręcz czuł jak ktoś klepie go po plecach. Gratulując fenomenalnego triku. Słyszał śmiech Rona i przekrzykiwania bliźniaków. Ukryte wspomnienia wracały ze zdwojoną siłą, a on nie był na nie gotowy.

To były jego ostatnie wspomnienia nim wszystko się zmieniło.

- Musimy to uczcić- Krzykną Fred, zarzucając swoje ramie na ramiona Harrego. – Najwyższy czas, abyś dorósł Nasz Mistrzu!

Ruszyli do szatni w przyjacielskim uścisku. Ron komentował mecz, Fred mu dogryzał, że stracił aż 4 bramki. Georg pozbył się dziewczyn, aby nie przeszkodziły im w ich niecnym planie.

Roześmiani, beztroscy, szczęśliwi ruszyli do tajnego przejścia. Dołączyli do nich Dean i Samuel z ich rocznika, Justine i Brian z siódmego i Adrew z szóstego.

Dziewięciu nastolatków pokonywało tunel w szampańskich nastrojach. Pokonali Slytherin! Skopali im tyłki! A to wszystko dzięki Potterowi!

Doszli do końca tunelu, gdy cały dobry humor wyparował z Harrego. Oni nie mogli stąd wyjść. On nie mógł im na to pozwolić. Nie wierzą mu, że Voldemort powrócił, ale przecież On doskonale wiedział, że to prawda.

Musiał ich zatrzymać w bezpiecznym miejscu. Nie może być tak jak z Cedrikiem. Rzucił mimochodem, że każdy by mógł zdobyć Ognistą. Że to żaden wyczyn. Jego kompani zarechotali z jego lekceważącego tonu. Georg z Fredem pochwalili się swoimi dobrymi relacjami z barmanką, że ona zawsze sprzeda im to co chcą, ale skoro Harry jest taki cwany niech spróbuję sam. Tego właśnie chciał. Jeśli ktoś ma ryzykować to tylko On. Tak będzie najlepiej. Przyjął pewną siebie pozę, z jego ust padło, że na pewno zdobędzie więcej niż dwie butelki Ognistej, które zawsze przynosili bliźniacy. Któryś z chłopaków z niego żartował, ktoś sobie zakpił, że jeśli wróci z kremowym to będzie już sukces.

Opuścił tunel słysząc drwiące, ale w zasadzie przyjazne pokrzykiwania i żarty. Zabarykadował wyjście zaklęciem. Tak, aby żaden z chłopaków nie opuścił bezpiecznego miejsca. Gdyby wszystko poszło zgodnie z planem wróciłby w ciągu piętnastu minut. Maksymalnie. Musiał tylko przejść na drugą stronę ulicy, namówić Barmankę na sprzedaż alkoholu i wrócić. To nie było trudne. Barmanka go lubiła. Zawsze stawiała mu kremowe, chociaż pewnie tylko dlatego, że był Złotym Chłopcem. Tego dnia przywitała go z uśmiechem.

- A więc Gryffindor górą ?!- zaśmiała się pogodnie. Bez słowa wyjęła spod baru dwie butelki, mrugając do niego porozumiewawczo, schował je szybko do obszernych kieszeni szat .Powiedział szczerze, że potrzebują więcej. Barmanka zganiła go twierdząc, że więcej mu nie da, że za te dwie może mieć ogromne problemy. Prowadzili luźną rozmowę, o meczu, o tym jak Slytherin oszukiwał, a także o planach na imprezę i wyzwaniu jakie dostał od chłopaków. To była miła pogawędka. Barmanka uśmiechała się do niego ciepło słuchając jego entuzjastycznej relacji z meczu, aż w końcu schyliła się pod bar po dodatkową butelkę i wtedy czas się zatrzymał, a może przyspieszył?

Ostatnim wspomnieniem Harrego było martwe spojrzenie barmanki i czar starego czarodzieja, który chciał powstrzymać śmierciorzerców.

Tamtego dnia w Barze pod Trzema Miotłami zginęło dwie osoby. Przez Harrego. Przez to, że tam poszedł. Przez to, że chciał być normalnym nastolatkiem. Przez to, że zachował się jak idiota licząc że nic złego się nie wydarzy, że wystarczy zatrzymać chłopaków w tunelu. Do dnia dzisiejszego te wspomnienia były jak za mgłą. Nie roztrząsać ich. Nie chciał ich pamiętać. Nie miał nawet kiedy zastanawiać się co tak naprawdę wtedy się wydarzyło. W jakiś sposób wymazał z pamięci martwe spojrzenie miłej barmanki. Zapomniał jak wielki huk zapanował, kiedy ciało starego czarodzieja upadło powalone zaklęciem zabijającym. Zapomniał jak usiłował powstrzymać śmierciorzerców i jak wielki ból czuł pod wpływem Cruciatusa.

A później była bezsilność. Która była o wiele gorsza nawet od Cruciatusa. Był bezradny, bezbronny, bez możliwości obrony. Był sam i wiedział, że ratunku nie będzie. Ból fizyczny był niczym. Uderzenia sługusów Voldemorta były bolesne, ale prawdziwy przeszywający ból nastał później.

Gdy stanął twarzą w twarz z tym potworem o gadziej twarzy. Gdy zobaczył swoją różdżkę w jego dłoniach. Gdy ten złamał ją na pół śmiejąc się na całe pomieszczenie. Stracił ją raz na zawsze. Nie można naprawić złamanej różdżki. Nie kiedy zostanie uszkodzony rdzeń. A Voldemort chciał mieć pewność, że nigdy więcej nie dojdzie do złączenia ich różdżek. Złamał ją i podpalił dla pewności i Harry był pewien, że nic gorszego go nie spotka. Nawet jakby jakimś cudem ocalał bez różdżki był nikim.

Wówczas na złotej tacy przy lewitował eliksir „Przekleństwo Salazara" słuchał wywodu Voldemorta ze strachem. Dlaczego nie mógł go po prostu zabić? Dlaczego chciał tego? Trucizny... Psychopatyczna zagrywka, która przerosła oczekiwania Harrego. A później wlali mu to na siłę do gardła. Spodziewał się czegoś obrzydliwego, ohydnego. Nie, „ Przekleństwo Salazara" miało przyjemny smak. Słodki z wyczuwalną kwasowością, lekko zimny. Skojarzył mu się z lemoniadą, ale był gesty. Bardzo gęsty. Nie puścili jego twarzy, aż nie mieli pewności, że wszystko połknął i było za późno nie mógł już tego wypluć. Poczuł chłód. Jakby połknął za duży kawałek lodu. Nie słyszał co mówi Voldemort. Nie wiedział kto chwycił go pod ramiona. Później była Teleportacja. Bolało, całe ciało go bolało. Upadł na ziemię nie czując chłodu śniegu. Zwymiotował. Nawet się ucieszył. Może nie było za późno?

A później ujrzał czarne oczy, zmartwione spojrzenie znienawidzonego nauczyciela i już wiedział, że to mu nic nie da. Skoro Snape jest tak przerażony to nie ma dla niego ratunku.

Zapomniał...

Zapomniał o tym wszystkim...

Zapomniał o barmance...

O staruszku...

O różdżce...

O bólu

O bezradności

Zapomniał jak to jest gdy jest się pewnym, że jutra nie będzie...

I o ironio boisko Quiddicha mu o tym przypomniało. Wspomnienia zalały jego umysł. Wręcz czuł na języku smak „Przekleństwa".

Ale jak mógł o tym zapomnieć? Jak mógł nawet do tego nie wracać? Jakim cudem nawet nie pomyślał o swojej różdżce? Jakby nigdy nie istniała. Jakby od zawsze mógł rzucać zaklęcia za pomocą dłoni. Przeraziło go to. Przeraził się własnym umysłem. Tym jak wiele rzeczy wykluczył jakby nigdy nie istniały. Jakby to co wtedy się stało było nic nie warte. Czymś nad czym nie musiał się zastanawiać

Był idiotą...

A największą cenę za jego kretynizm płacili inni...

- Snape! Rusz się! – krzyk Christophera wyrwał Wiliama z odrętwienia. Spojrzał na chłopaka nieprzytomnie. Zrobił kilka kroków w tył.

- Nie latasz ? – zapytał Septimus lądując ze zdziwieniem na ziemi. Wiliam pokręcił przecząco głową i odwrócił się do nich plecami z zamiarem powrotu do szkoły.

- Ej daj spokój! Nauczymy Cię jeśli nigdy nie latałeś! – krzyknął za nim Septimus. Wiliam zignorował jego krzyk. Przyspieszył kroku, aby jak najszybciej oddalić się od boiska.

Niespodziewanie poczuł dłoń na ramieniu, która spróbowała go zatrzymać. Odwrócił się wkurzony.

- Każdy kiedyś zaczynał to nie jest trudne, zobaczysz – powiedział spokojnie Chris. Wiliam zgromił go wzrokiem, a później zrzucił jego dłoń ze swojego ramienia.

- Nie dotykaj mnie! – Wyszeptał wściekle.

- Co Cię ugryzło? Wydawało mi się, że nie mogłeś się doczekać. Dlaczego nie chcesz spróbować? – zapytał bez grama cynizmu, czy wrogości. Raczej ze szczerym zdziwieniem.

Wiliam przyjrzał mu się. Jego rówieśnik. Uwikłany w takie samo gówno jak on. Nagle boleśnie uświadomił sobie konsekwencje nawiązywania takich znajomości. Kim będzie następna osoba, która postanowi poświecić swoje życie za Harrego Pottera? Christopher? Septimus? W zasadzie o to przecież chodzi. Tego od niego wymaga Severus, aby tych dwóch nastolatków polubiło go, poczuli się odpowiedzialni za Wiliama. Jeśli zaszła by taka potrzeba, aby próbowali mu pomóc. I mogą zginąć. Tak samo jak Severus, Tobiasz, Syriusz... Oni wszyscy. Każdy komu zależy na Harrym prędzej czy później może zginąć.

Jego matka umarła przez to, że chciała znaleźć dla niego ratunek. James I Lily zmarli w jego obronie. Cedric Zmarł bo zaufał Harremu. Barmanka i przypadkowy czarodziej zmarli bo chcieli mu pomóc. Jego życie od pierwszych chwil przesiąknięte było śmiercią. I to się nie zmieni. Tak już będzie. Tylko kto będzie następny?

Wiliam nie chciał tego wiedzieć. Odwrócił się do Christopera żałując, że nie może wyczarować jakieś bariery, która odetnie go od wszystkich. Tylko tak mogli by być bezpieczni.

Nie pamiętał drogi do ich kwater. Jednak kiedy zamknął drzwi pokoju odetchnął z ulgą. Mógł być sam. Severus tu nie przyjdzie. Nie będą mieli okazji do rozmowy przez kilka dni. Dzięki czemu Wiliam będzie miał okazję zastanowić się co mu powiedzieć i jak wytłumaczyć fakt, że nie chce i nie będzie więcej latać na miotle. Miał tylko nadzieję, że Severus będzie mógł ją zwrócić . Była droga i szkoda, aby tracił pieniądze na coś czego Wiliam już nie chce.

Odsunął się od drzwi. Spróbował rzucić na nie zaklęcie blokujące. Jednak blokada Ministerstwa działała bez błędnie. Jedyne co osiągnął to rozpalenie pierścieni i ból głowy. Chociaż to może jego wina? Może wcale nie mógł rzucić prawidłowo tego zaklęcia i zakaz Ministerstwa nie ma z tym niż wspólnego.

Jego magia, a właściwie jej brak też był problemem. Nie tylko jego jak do tej pory myślał. W tej chwili był bezbronny jak dziecko. Gdyby musiał nie obroniłby sam siebie . WINGARDIUM LEVISA I ACCIO nie wiele mu pomogą gdyby musiał stoczyć walkę z zwolennikami Voldemorta. O samym Czarnoksiężniku nawet nie chciał myśleć. I co by się wówczas stało? Ojciec na pewno zrobiłby wszystko, aby mu pomóc. Nawet Gdyby to oznaczało, że sam siebie narazi. A tego Wiliam nie chciał. Potrzebował Severusa. Co innego jest, gdy tęskni się za rodzicem, którego nigdy nie miał, a co innego gdy już wiedział jak to jest mieć ojca. Nie chciał go stracić.

Dlatego zdusił w sobie dziecięca chęć ukrycia się. Mogą mówić co chcą. Wszyscy w koło mogą powtarzać, że to nie jego wojna. On to czuł. Każdą komórką swojego ciała czuł, że to wszystko zaczęło się od niego i na nim ma się skończyć. A tak długo jak będzie od tego uciekał tak długo inni będą płacić najwyższą cenę.

Podszedł do regału i zdjął z niego konspekty, które dostał od Severusa. Zawierały całe mnóstwo wiedzy. Hermiona oddała by za to wszystko. Wiliam je czytał. Pobieżnie. W zasadzie to skupił się tylko na zaklęciach. Podchodził do tego lekko. Bo w momencie przerabiania materiałów czuł, że opisywany ruch różdżki nie ma dla niego znaczenia. Jego zaklęcia, rzucane beż różdżki, bez słów były w jakiś sposób inne. Choć uzyskiwał ten sam efekt. Tak jak z Accio rzucone za pierwszym razem w gabinecie ojca. Nie wymówił, nie pomyślał tego słowa. Poprostu chciał aby słoiczek „Przyfrunął" do niego. Później rzeczywiście za każdym razem używał inkantacji, ale to już było po fakcie jak wiedział, że może to zrobić. Jakby jakiś włącznik w jego głowie się odblokował.

Przejrzał kilka pierwszych zapisków, które w żaden sposób nie odpowiadały mu na to najważniejsze pytanie „ Czym ma być ta cholerną Równowaga". Zaklęcia też nie mógł wypróbować. Nawet niezawodne Levisa, spowodowało jedynie rozgrzanie pierścieni.

- Pieprzone Ministerstwo! – zaklął siarczyście rzucając obszerną teczkę o ścianę. Pergaminy rozlały się po podłodze. W zasadzie tylko tyle mógł zrobić. Rzucić czymś o ścianę jak cholerny dzieciak. Nic więcej nie umiał...

Opadł na podłogę zirytowany, sfrustrowany i wściekły.

Na siebie...

Jeśli chciał kogoś obwiniać to mógł tylko siebie.

Za to, że był takim idiotą...

Mógł powiedzieć Snapowi wcześniej. Może by go wyśmiał. Może by uznał, że Harry rzeczywiście oszalał. Jednak coś by zrobił. Jakoś by to sprawdził. I wtedy... Może to wszystko by się nie wydarzyło . Być może dalej byłby po prostu Harrym. Bez wiszącego Ministerstwa nad głową . Rozmyślania o Dziedzictwie Merlina. Bez „Przekleństwa Salazara". Bez Pierścieni. Byłby po prostu Harrym. Chłopcem któremu udało się przeżyć.

Mocne pukanie do drzwi...

Wiliam uniósł głowę. O to i jest. Severus był przewidywalny, aż do bólu. Przyszedł tu chociaż to sprawi więcej problemów. Zlekceważy nakazy Ministerstwa tylko po to, aby sprawdzić czy z Wiliamem wszystko w porządku. A co by było gdyby znów trafił w łapska Voldemorta? Gdyby groziło mu prawdziwe niebezpieczeństwo? Ojciec by się nie zawahał. I prawdopodobnie by zginął. Kolejna osoba na sumieniu...

- Nic mi nie jest. Możesz iść. – Krzyknął w kierunku drzwi. Może to wystarczy. Może ministerstwo nie zaliczy tego jako łamanie ich nakazów. Drzwi mimo wszystko się otworzyły. Wiliam jedynie Warknął pod nosem, i podniósł się z podłogi wkurzony.

- Mówiłem Ci...- zaczął wściekle, ale Ostry ton zahamowały jego zapędy.

- Nie jesteśmy na Ty, Snape. – Wilson stał w drzwiach jego pokoju. Ramiona miał założone, ale coś w jego posturze nakazało zrobić Wiliamowi dwa kroki w tył.

- Dlaczego nie jesteś na boisku? – zapytał ostro, obserwując Wiliama z lekko przymrużonymi oczami.

- A co Ciebie to obchodzi? – Warknął wkurzony.

- Jeśli mówimy, że macie iść na boisko to tak właśnie ma być. Zrozumiano?

- A co zmusisz mnie? W dupie mam wasze nakazy. – odparował, a mina Wilsona powiedziała mu jasno, że przegiął.

- Na błonia. I to już...- powiedział ostro, ale stanowczo. Przesunął się pół kroku robiąc Wiliamowi miejsce do przejścia.

- Nigdzie się nie wybieram. I było by miło jakby PAN opuścił mój pokój. – odpowiedział zirytowany.

- Nie będę z tobą dyskutować. Rusz dupę I na błonia. W tej chwili! – Wiliam spojrzał na niego wściekle nie zamierzając wykonywać tego irracjonalnego rozkazu. Bo kim on niby był? Kto mu dał prawo decydować o tym co Wiliam ma robić?

Wilson nie zamierzał mu odpuścić, a widząc butną minę nastolatka jedynie rzucił na niego zaklęcie lewitujące. Jakby zamierzał za pomocą zaklęcia wyprowadzić chłopaka z pokoju.

- Puść mnie do cholery!- Warknął wściekle nie mogąc uwolnić się spod zaklęcia.

- Już mówiłem nie jesteśmy na Ty. – wy lewitował chłopaka na korytarz i Wiliam zrozumiał, że wcale nie żartuje.

- Dobra ! Pójdę sam, puść mnie! – wrzasnął. Zaklęcie znikło gwałtownie, co spowodowało, że gruchnął na posadzkę. Wilson nawet nie czekał, aż podniesie się z podłogi. Powiedział jedno stanowcze słowo.

- Błonia!

Nie mając wyjścia ruszył przez szkolne korytarze, pokonując długą trasę w kierunku błoni.

- Trzy kółeczka- padł kolejny ostry rozkaz. Wiliam popatrzył na niego jak na szaleńca. Przez cały ubiegły tydzień z trudem pokonywał jedno okrążenie.

- Nie dam rady- odpowiedział od razu.

- Dasz. Mamy sporo czasu. Lepiej zaczynaj.

- Nie będę się zarzynał przez jakiegoś psychola. Idź znęcać się nad swoim synem jak Ci Się nudzi...- powiedział wściekle. Wilson uniósł głowę gromiąc Wiliama wzrokiem. Zaklęcie którego użył, Wiliam nie znał, ale było delikatnie mówiąc nieprzyjemne. Wzdrygnął się, gdy jego nogi bez jego woli rozpoczęły trucht.

- Jak chcesz, albo biegniesz sam, albo z zaklęciem. Od razu zaznaczam, że będzie mniej przyjemnie. Wiliam pokonał ponad 800m z tym nieznanym zaklęciem nim w końcu to przerwał.

- DOBRA SAM TO ZROBIE! – zaklęcie znikło, a Wiliam potknął się o własne nogi. Podnosił się z ziemi wściekły jak nigdy wcześniej. Jednak ruszył zanim Wilson użył kolejnego dziwacznego zaklęcia.

Pokonał dwa okrążenia zadziwiając sam siebie, gdy upadł w końcu na kolana w próbie wyrównania oddechu. Nie miał siły.

- Jeszcze jedno Snape. – padło znudzone zdanie. Wilson siedział na trawie z kpiną obserwując spoconego dzieciaka.

- Odwal się! – wyrzęził z trudem łapiąc oddech. Wilson podszedł do niego, podnosząc go za koszulkę. Chwilę przyglądał mu się jakby czegoś szukał w jego spojrzeniu. W końcu puścił koszulkę nastolatka.

- Jeszcze jedno okrążenie. – powiedział ze spokojem.

Wiliam nie miał pojęcia jakim cudem, ale ruszył. Choć może to nie był ani bieg, ani trucht, coś bardziej w stylu szybkiego marszu. W połowie okrążenia potykał się o własne nogi, ale jakoś doczołgał się do Wilsona. Opadł na trawę ciężko dysząc.

- Za pół godziny kolacja. Jak nie przyjdziesz zaczynamy od nowa.- powiedział ze spokojem podnosząc się z ziemi, otrzepując swoje szaty. Wiliam schował spocona twarz w zimnej trawie. Odczekał chwilę, aby Wilson odszedł na bezpieczną odległość nim pokazał w jego kierunku środkowy palec.

Dał sobie chwilę na uspokojenie oddechu nim cały obolały podniósł się z ziemi i ruszył na trzecie piętro zamku. Był więcej niż pewien, że padnie. Na pewno zemdleje, ale może to i dobrze? W końcu rozlazłe macki Ministerstwa kontrolujące, każde jego pierdnięcie na coś się przyda.

Ale nie...

Jego ciało jakby zawzięło się na niego...

Dotarł do ich kwater, a gdy podawał hasło rycerzowi nawet on zmarszczył czoło widząc bladego, przepoconego Wiliama.

Wszedł do pokoju podtrzymując się ściany i z przerażeniem uświadomił sobie, że czeka go jeszcze kilka stopni. Z ulgą przyjął fakt, że chłopaków nie było. Nie był pewien co zrobi jakby musiał patrzeć na Christophera.

Powoli, praktycznie tocząc się po ścianie doszedł do pokoju i w ubraniu władował się pod prysznic. Zimna woda jakoś ostudziła jego rozgrzane i rozdygotane ciało. Dopiero po chwili ściągnął przemoczone ubrania i umysł się, a właściwie ochlapał. Ubrał czyste ciuchy i z wściekłością stwierdził, że zostało mu pięć minut. Nie miał szans w tak krótkim czasie dotrzeć do Wielkiej Sali, ale musiał spróbować. Nie miał siły więcej biegać. A ten psychol na pewno go to tego zmusi.

Zimny prysznic nie wiele, ale odrobinę pomógł na przemęczone mięśnie. Poszedł do Sali dokładnie 3 minuty po czasie. Jednak nikt nie skomentował jego spóźnienia. Z obrzydzeniem patrzył na swój talerz i z jeszcze większym wstrętem wsadził pokarm do ust. Był tak cholernie wściekły, że guzik go obchodziło co akurat ma jeść.

Kolacja dobiegła końca. Większość ulotniła się jakby spodziewali się tornada. Przy stole został Snape, który jak zwykle bacznie go obserwował i Dumbledore.

- Severusie mógłbym porozmawiać z Wiliamem na osobności?

Oczy Severusa przebiegły z syna na Dyrektora, a później z zaciśniętymi ustami opuścił Wielka Sale. Nie miał wyjścia. Protokół ograniczał ich rozmowy nawet do krótkiej wymiany zdań.

- Co się stało mój chłopcze? – zapytał dobrotliwie jakby między nimi nic się nie zmieniło. Wiliam oparł się o krzesło, zaciskając zęby z bólu.

- Nie jestem twoim chłopcem, dyrektorze- odpowiedział nie siląc się na zamaskowanie swojej złości.

- Wiliamie...- upomniał go dyrektor

- Doskonale wiesz, że twoje dobro jest dla mnie najważniejsze...- Nie skończył bo przerwał mu chłodny śmiech.

- Proszę... Dyrektorze może kiedyś bym w to uwierzył, ale teraz? SERIO? Czego pan chce? Odzyskać naiwnego idiotę co pójdzie na pewną śmierć? Septimus i Christopher nie wydają się podatni na Pana manipulacje. Nie tak jak ja prawda? – powiedział siląc się na spokój.

- Wiliam...

- Wystarczy. Wiem co chce Pan powiedzieć. Niech się Pan nie martwi. Pamiętam o przepowiedni. Wiem jakie jest moje przeznaczenie. Mogę już iść? – zapytał. Dyrektor bacznie go obserwował, a w niebieskich oczach nie było wesołych iskierek. Dumbledore patrzył na niego zmartwiony i to odkrycie zdenerwowało jeszcze bardziej chłopaka.

- Idź odpocznij- usłyszał w końcu. Poderwał się z krzesła jakby go parzyło.

Po opuszczeniu Wielkiej Sali przez chwilę spoglądał na schodu które prowadziły do Wieży Astronomicznej. Chciałby tam pójść... lubił tam przesiadywać.

Zrezygnował... w sumie sam nie rozumiejąc dla czego. Mięśnie go bolały i doskonale wiedział, że jutro będzie gorzej. Będzie dobrze, jeśli wogóle wstanie z łóżka.

Zrezygnowany, przytłoczony natłokiem myśli i wspomnień udał się powolnym krokiem do swojego pokoju.

Tej nocy nie zaznał spokojnego, regeneracyjnego snu. W zamian na nowo odtwarzał wspomnienia sprzed siedmiu miesięcy.