36. Weaslay
W domku mieszczącym się w małej wiosce Ottery St. Catchpole, w hrabstwie Devon wydawać by się mogło, że życie toczy się swoim starym spokojnym życiem. Gospodyni przygotowywała posiłek, a jej latorośle spędzały czas w saloniku. Sielanka w rodzinie wielodzietnej.
Tylko Ci co znali ich w latach wcześniejszych zauważyli by różnice. Kiedyś w tym domu był harmider, były krzyki, żarty i psoty. Teraz...
W tej chwili w domu zwanym przez wszystkich „Norą" panował dziwny spokój. Jednak gospodyni i tak cieszyła się tym co ma. Wszystkie jej dzieci były bezpieczne. Mogła się nimi cieszyć, a to że nie było jak dawniej...
Molly Weaslay też nie była taka jak kiedyś. Przeżyła Pierwsza Wojnę. Straciła wielu przyjaciół, ale czas uleczył rany. Była młoda, miała małe dzieci, a życie toczyło się dalej nie miała czasu na rozdrapywanie ran. Jednak teraz było inaczej... Strata chłopca, którego traktowała jak syna na zawsze odmienił ich dom.
Uniosła głowę znad garnka i z zamyśleniem spojrzała na swojego najmłodszego syna. Ron... On też się zmienił. Bardzo... I ta zmiana wcale nie podobała się matczynemu sercu. Po cichu liczyła, że odwiedziny przyjaciółki coś zmienią, że chłopak otworzy się chociaż na nią. Ale nie... To co kiedyś wydawało się przyjaźnią na całe życie rozpadało się na jej oczach. Hermiona była jak zawsze, grzeczna, uprzejma i pomocna, ale widać było, że między nastolatkami coś złego wisi w powietrzu. Żałoba ich rozdzieliła i Moli miała nieprzyjemne wrażenie, że zgodzili się na tych kilka dni pod jednym dachem tylko ze względu na pamięć przyjaciela.
- Gulasz?- usłyszała pogodne pytanie za pleców. Odwróciła się do najstarszego syna ze słabym uśmiechem.
- Pomyślałam, że będziesz zadowolony- powiedziała, na co on się uśmiechnął.
- W Egipcie nie ma tak dobrego jedzenia. Nigdzie nie ma- mruknął całując ją w policzek. Odgoniła go machnięciem ścierki.
- Nie podlizuj się. – powiedziała, a syn puścił do niej oczko. Nalał sobie kawy do kubka i usiadł na wysokim krześle obserwując cichą scenę w małym salonie.
- Młody dalej zacukany? – zapytał, a matka zgromił go wzrokiem.
- Ron nie jest zacukany! – zganiła go cicho. – Stracił przyjaciela. Musi poradzić sobie z żałobą... Tak bardzo mi ich żal. To nie powinno się wydarzyć.
- Nie powinno- zgodził się posępnie- ale mimo wszystko mamo! O czym oni myśleli! Wydawało by się, że już dorośli na tyle, aby mieć świadomość zagrożenia! Kto jak kto, ale oni?
- Billi!- upomniała go cicho
- Co Billi? Mamo Harry sam na to nie wpadł. Pomyślałaś co by było jakby nie zaryglował wyjścia? Podobno do dnia dzisiejszego nie mogą odblokować tego przejścia. Ale to akurat dobrze. On jeden z całej tej bandy myślał o tym co może się wydarzyć i zapłacił najwyższą cenę. A Ron powinien to przemyśleć, a nie zachowywać się jak rozkapryszony gówniarz. Jakoś Geord z Freden wyciągnęli wnioski.
- O nich też się martwię...
- Rozmawiałem z nimi. Radzą sobie. A przynajmniej wyciągają wnioski. Bo to co on robi...
- Billi nie oceniaj go tak surowo. To jeszcze dziecko- mężczyzna spojrzał na matkę z politowaniem.
- On dla ciebie zawsze będzie dzieckiem. Jakoś dla nas nie miałaś tyle wyrozumiałości! – prychnął
- Dzięki Merlinowi, żaden z Was nie musiał pochować przyjaciela!- powiedziała ze łzami w oczach.
- Ostrzegaliśmy go. Wy, My, Dubledore! Ile razy prosiliśmy? Ile razy mu tłumaczyliśmy?
- To nie była ich wina!
- To była wina ich wszystkich, mamo. Nawet Harrego.
- Wiem- odpowiedziała smutno. – To tylko dzieciaki!
- Mamo, on uciekł z domu i chodził napruty po Pokątnej! A wy nic! Nawet słówkiem go nie zganiliście! Dalej na wszystko mu pozwalacie!
- Tata z nim rozmawiał- powiedziała w swojej obronie, na co Bill tylko prychnął pod nosem. Bo gdyby on mając szesnaście lat odstawił taki numer to na pewno nie siedziałby obrażony na wszystkich na kanapie. Ale szczerze to chyba już sam nie wiedział jak dotrzeć do brata. Mocno zaczynał się martwić o młodego rudzielca, co wymyśli kiedy wróci do szkoły? Bez kontroli, bez obaw, że rodzice coś odkryją...
Billi Weaslay nie na darmo wrócił z Egiptu. Najmłodsi członkowie jego rodziny potrzebowali kogoś kto by ich nadzorował. Za dużo się wydarzyło... A skoro nadarzyła się tak dobra propozycja? Nie zamierzał tracić okazji do dobrego zarobku i możliwości czuwania nad rodziną. Idealna sytuacja...
A rodzice? Bill z nie małą obawą spojrzał na matkę. Nie wyglądała najlepiej... Upił duży łyk kawy, przeganiając wewnętrzne dylematy.
- Na długo przyjechałeś?- usłyszał pytanie. Wzruszył ramionami. Bo aż za dobrze wiedział, że odpowiedź na zawsze zmartwi matkę. Z ostrzału pytań uratowało go pukanie w okno. Jego matka odebrała gazetę i uiściła zapłatę.
- Mamo mówiłem Ci, że nie warto tego czytać. Stek bzdur...
- W każdej bzdurze jest ziarno prawdy synu. Czasem nawet cała garść. – mruknęła. Rozwijając gazetę, aby przejrzeć zawartość. Już po odczytaniu pierwszego zdania pobladła.
- O Merlinie!- wykrzyknęła na tyle głośno, że nawet nastolatkowie w salonie ją dosłyszeli. Pięć zaciekawionych głów momentalnie znalazło się w kuchni.
- Mamo co się stało?- Zapytał Fred.
Molly przyjrzała się dzieciom i z stanowczością zwinęła gazetę chowając ją do kieszeni fartucha. Bill uniósł brew, podchodząc do matki i wyjmując gazetę. Cokolwiek tam było zmartwiło ją. A co martwi mamę jest powodem do jego zmartwień. Rozwiną gazetę, a z jego gardła wydobyło się mimowolne
- Oh...
Ten jeden głos, spowodował, że Fred już nie czekał na wyjaśnienia, tylko podszedł do brata i wydarł z jego dłoni gazetę. Odczytał tytuł na głos.
Przeklęta Data Narodzin– przeczytał i zamilkł patrząc na wszystkich z niepewnością. Po chwili zdecydował się kontynuować .
31 lipca z całą pewnością stanie się jedną z najboleśniejszych dat w historii naszego kraju. A z całą pewnością jest utrapieniem dla urodzonych 31 lipca 1980 roku.
Jak wszyscy wiemy jest to dzień narodzin Harrego Pottera (zm. 12.12.1995), który uznawany był za przyszłego pogromcę Czarnego Pana. Do dnia dzisiejszego społeczeństwo nie może otrząsnąć się po śmierci piętnastolatka (więcej na str. 8).
Jednak śmierć Harrego Pottera nie zakończyła szaleńczych zapędów Tego Którego Imienia Nie Wolno Wymawiać. Jak ustalił specjalny wysłannik Czarny Pan prowadzi swego rodzaju krucjatę na dzieciach urodzonych 31 lipca 1980 roku.
Na początku kwietnia doszło do nagłej śmierci trzech uczniów Instytutu Durmstrang. Nieszczęśliwy wypadek za jaki uważano zdarzenie, nabiera nowego sensu, gdy nasz reporter odkrył, że cała trójka urodziła się 31 lipca 1980r. i byli obywatelami Wielkiej Brytanii. – przeczytał Fred patrząc z powątpiewaniem na wszystkich.
- Myślałem, że tylko Harry i Neville- spojrzał na matkę, a ona wzruszyła ramionami.
- Rodzi się wiele dzieci synu. I wiele tego samego dnia. – odpowiedziała spokojnie. Hermiona zmarszczyła czoło nim wyszeptał cicho.
„ Oto nadchodzi ten, który będzie miał moc pokonania Czarnego Pana. Zrodzony z tych, którzy nie wierzą w jego obietnice. A narodzi się, gdy siódmy miesiąc dobiegnie końca..." wyszeptała nim głos jej się załamał. Moli spojrzała na dziewczynę
- Zrodzony z tych, którzy trzy krotnie mu się oparli...- poprawiła dziewczynę Moli. Ale brunetka mocno pokręciła głową.
-Nie! NIE pomyliłam się. Prawdziwa przepowiednia brzmi inaczej niż ta którą znamy. Zmienił jej treść. Nie znacznie, ale jednak... Harry to odkrył. Tamtego dnia. Przed meczem. Dlatego spóźnił się na mecz. Spóźnił się bo siedział w bibliotece! Harry w bibliotece! To samo w sobie było dziwne. On się dziwnie zachowywał. Wiesz o tym Ron. Harry nie był sobą od września. Przecież to dlatego chcieliście go wyrwać z Hogwardu! Aby przestał się zadręczać. Tylko o to przecież chodziło! Aby on przestał!- mruknęła cicho przez łzy. A Ron zwiesił głowę i zacisnął pięści.
- To wszystko wina Dumbledora!- powiedział że złością.
- Ron!- upomniała go matka- Dumbledore...- Nie skończyła bo Hermiona jej przerwała.
- To prawda! Cała prawda! Dumbledore mącił mu w głowie! Strasznie... Odsuwał go od nas. Obarczał informacjami, których Harry nie mógł nam powiedzieć! W każdy piątek chodził do biura dyrektora. I wracał zawsze nad ranem! Zawsze... spędzał całe noce w jego biurze. Choć nigdy nie powiedział co robią. A później przez cały tydzień chodził struty, że z trudem szło się z nim dogadać!. Wy tego nie wiecie. Dla Was był tylko Złotym Chłopcem! Tym który ma zabić Voldemorta! Nikt z was nie widział, że z nim działo się coś złego. Bardzo złego! I to była wina Dumbledora! – powiedziała ze złością.
- Hermiono...- powiedziała ostrożnie Molly. Jednak dziewczyna jakby jej nie słuchała.
- Kiedy nie przyszedł na ten cholerny mecz. Kazałeś mi go poszukać. Wiedziałam gdzie może być. Biblioteka! Zawsze tam się zaszywał jak myślał, że nikt nie zwraca na niego uwagi. Jakby fakt, że się uczy był czymś złym. Tak myślałam, ale chodziło o to, że on miał dostęp do zakazanego działu. Wolny dostęp. Mógł korzystać ze wszystkich ksiąg. Wszystkich. A tam jest... Wiele złych ksiąg. Których wcale nie powinno się czytać. A jednak Dumbledore dał mu wolny dostęp. Myślę... Ja jestem więcej niż pewna, że on tam siedział całymi nocami. Był taki zmęczony! Jakby nie spał od wielu dni. I wtedy poszłam po niego do Biblioteki. A On siedział pomiędzy pergaminami. Blady I przerażony! „Dumbledore kłamie" wyszeptał. A ja... Okrzyczałam go! Strasznie. Powiedziałam, że nie powinien wątpić w Dumbledora. Bo on chce dla niego jak najlepiej! Byłam taka głupia! Tak cholernie głupia! Zrozumiałam to dopiero po tym jak...- jej głos się załamał- A on popatrzył na mnie wtedy tak... tak dziwnie. Bezradnie... I pokazał mi pergamin na który przepisał prawdziwą wersję przepowiedni. „To nadal mogę być ja. Ale może jest ktoś jeszcze? Ja nie mam nadzwyczajnej mocy, Hermiono. Nie jestem silny ani mądry, a moje moce są tak przeciętne... Ja go nie mogę pokonać. Nie ma we mnie nic nadzwyczajnego"
A później zerwał się jak oparzony wykrzykując „Cholera Mecz" i wybiegł zanim zdążyłam się odezwać. To była nasza ostatnia rozmowa! Ostatnia... A teraz okazuje się, że byli też inni, a ich także zamordowano... Dumbledore musiał wiedzieć, że jest ich kilku. Kilku urodzonych pod koniec lipca! A oni umarli bo Voldemort się ich bał tak jak się bał Harrego! Teraz został już tylko Nevile! A Dyrektor pewnie zrobi z nim to co z Harrym!
- Czterech- powiedział Fred szybko przeczesując wzrokiem artykuł.- Nevile Logbotton, Septimus Jonas, Christopher Wilson, Wilhelm Snape. Wszyscy urodzeni 31 lipca 1980 roku na terytorium Wielkiej Brytanii i na chwilę obecną jeszcze żyją. Tych trzech wychowało się na Węgrzech. Snape? Myślałem? Mamo Snape miał rodzeństwo? Myślałem, że już tylko on żyje. Że został tylko on z wielkiego rody- mruknął Fred patrząc na matkę i braci.
- Ten tłusto włosy dupek z wielkiego rodu?- Zadrwił Ron, a reszta rodziny spojrzała na Rona jak na idiotę.
- On jest nie tylko czystej krwi, bracie! Jest obrzydliwe bogaty! Jakby chciał to do końca życia mógłby już nic nie robić. To musi być przyjemne uczucie!
- Snape jest jedynym znanym Dziedzicem Merlina. Podobno ma udokumentowane wszystkie pokolenia. – dodał Georg z uznaniem- ten Wilhel to może jego syn? – Molly zmrużyły oczy i zaprzeczyła ruchem głowy.
- 31 lipca zmarła jego żona. W trakcie porodu dziecko było za małe aby to przeżyć...- powiedziała pewnie, a później otworzyła oczy jakby dawne wydarzenia nabrały sensu. – Merlinie! Miała być dziewczynka! – powiedziała ze zdziwieniem. Jednak data narodzin Wilhelma Snape aż za dobrze sugerowała czyim jest synem.
- Anna miała urodzić córkę! Tak mówili. On ją tak kochał. Wszyscy spodziewali się, że znalazł jakiś sposób. Jest takim utalentowanym warzycielem. Wszyscy myśleli, że zdecydowali się na dziecko bo Severus znalazł sposób na... Ale za pewne to jego syn... Jak widać nie można oszukać swojego dziedzictwa. Nie rozumiem tylko dlaczego ogłosił, że jego dziecko nie żyje!
- Był Śmierciorzercą mamo! Wszyscy wiemy z czym wiąże się oddanie się Temu...- przerwał na chwile pod złowrogim spojrzeniem matki.
- O czym wy mówicie! – zapytał Ron. Bill spojrzał na brata.
- Każdy Śmierciorzerca w dniu składnia przysięgi lojalności składa także drugą obietnice. Że odda Voldemortowi także swojego syna. Kumasz? Oni obiecują mu, że ich synowie będą jego zwolennikami zanim nawet ich poczną! A gdy dziecko się urodziło to Voldemort przeprowadzał Ceremionie Nadania Imienia, aby upełnomocnić przysięgę. Dopiero wtedy przysięga staje się wiążącą. To dlatego nikt ze szkoły czy z Ministerstwa nie interweniuje na zachowanie młodego Malfoya. Wszyscy wiedzą, że na chwilę obecną nie mogą nic zrobić. Nie dopóki nie skończy siedemnastu lat i nie odzyska prawa o decydowaniu o sobie. Wtedy złożone przyrzeczenie w jego imieniu przestanie mieć moc magiczną i będzie mógł sam zdecydować. Chociaż to na pewno nie jest łatwe. Tak silna Magia Przynależności na pewno wpływa na sygnaturę magiczną. Wielu Ślizgonów z mojego rocznika zerwało ją. Ale mieli łatwiej Czarny Pan stracił swoją moc, żył w ukryciu. Jednak I tak to co opowiadają... śmierciorzercy to szuje. Nie wiem jak mogą robić coś takiego własnym dzieciom. Ślizgoni z waszego rocznika to pewnie ostatni rocznik, który musi się z tym mierzyć. Nikt z Wami o tym nie rozmawiał? McGonagall? Z nami poruszali ten temat. Na piątym roku. Abyśmy chociaż trochę próbowali włączyć ślizgnonów w życie innych domów, aby mieli punkt odniesienia. Aby znali nas i chcieli zawalczyć o samych siebie. Nawet organizowali klubu pojedynków, szermierki, raz nawet zabrali nas do mugolskiego Londynu. Wszystkich którzy zgodzili się na udział w tych zajęciach dodatkowych. Wszystko było „tajne". No wiecie, aby ich rodzice o tym nie wiedzieli. Ale kurde to było zarąbiste! Serio nic nie wiecie? – zdziwił się Bill. A gdy pięć głów zaprzeczyło, najstarszy rudzielec nie chciał w to uwierzyć. Jednak postanowił nie drążyć tematu. – Co nie zmienia faktu, że pewnie Snape ogłosił śmierć syna, aby uchronić go przed Ceremonią. To chyba brzmi logicznie? Wtedy był już chyba członkiem Zakonu prawda? – zapytał matki, a kobieta wzruszyła ramionami.
- Nikt nie wie od kiedy Severus był szpiegiem Dumbledora. Do czasu upadku Voldemorta nikt z nas nie wiedział kto przekazuje informacje Dyrektorowi. Severus nie brał udziału w spotkaniach. Merlinie nie mogę z wami rozmawiać o sprawach Zakonu! – mruknęła.
- Jesteśmy jego członkami tak samo jak ty mamo- powiedział Ron.
- Jesteście dziećmi! I wszyscy wiemy, że Dumbledore przyjął was do zakonu tylko przez Harrego! Nie możecie się w to mieszać! – powiedziała histerycznie.
- Nie jesteśmy już dziećmi! – zaprotestował Ron, a Bill jedynie uniósł brew z powątpiewaniem. Jednak kąśliwą uwagę zachował dla siebie.
- Więc Profesor Snape ma syna urodzonego tego samego dnia co Harry? To brzmi... Nie powinien chodzić do Hogwardu? Skoro jego ojciec jest nauczycielem? – zapytała Hermiona.
- Raczej jak próbujesz ukryć czyjeś istnienie to nie wysyłasz go do szkoły, prawda? – zapytał Bill. Jednak brunetka go nie słuchała. Pogrążona we własnych myślach.
- Nazwali ich „Zdrajcami Krwi". To zawisło nad tymi rezydencjami, które wczoraj napadli. „Zdrajcy Krwi" w dniu urodzin Harrego I tych chłopaków. Muszą być Czystej Krwi, a Voldemort uznał ich za zdrajców i ogłosił to na cały świat! Po to był ten atak! To na pewno były ich Rezydencje! Mam rację prawda?
- Nie podano do kogo należały- powiedziała Molly.
- Tak to były ich domy. – odpowiedział w tym samym czasie Bill. Za co oberwał wściekłym spojrzeniem od matki.
- Więc Voldemort nie odpuszcza nawet Czysto Krwistym?- zdziwienie Rona było szczere.
Fred z kolei w ciszy wczytał się w artykuł, a gdy dotarł do ostatniego akapitu pokazał go palcem bratu. Georg przeczytał wskazany fragment.
- O cholera! – mruknął- Wypowiedzieli mu wojnę, może nie bezpośrednio, ale to co zrobili...! Dlatego zniszczył ich Rezydencje! Zagrali mu na nosie i teraz... Merlinie on ich zniszczy!- powiedział patrząc na brata. Fred z kolei uśmiechnął się szeroko.
- To będzie najlepszy rok, stary! Najlepszy! Dobrze, że nie odeszliśmy. Merlinie ja chce ich poznać! Mają jaja!
Ron zniecierpliwiony wyrwał gazetę z rąk Georga, aby dowiedzieć się o czym mówią, Hermiona zawisła nad nim.
„Sugeruje się, że powodem ataku na Rezydencje Rodów Jonas, Wilson I Snape. Był fakt, że w kwietniu tego roku wykorzystali swój rodowód i użyli „Przekleństwa Salazara" na małoletnich w celu spotęgowania mocy swoich dziedziców.
Ministerstwo uznało ten krok za działanie w celu zabezpieczenia małoletnich, nad którymi wisi skrajne niebezpieczeństwo. Uniewinniając rodziców spod zarzutu „ Narażenia małoletnich na utratę życia i zdrowia". Jednak zważając na niebezpieczeństwa związane z wypiciem pradawnej mikstury, chłopcy zostali objęci patronatem Ministra Magii, a także kuratelą Dyrektora Szkoły Albusa Dumbledora.
Jak udało ustalić się dziennikarzom Proroka wszyscy trzej chłopcy trafili do Hogwardu następnego dnia po zakończeniu oficjalnego roku szkolnego. Gdzie maja przejść letni kurs przygotowawczy w związku z koniecznością założenia pierścieni Fryderyka. Jednak pomimo tych trudności podobno wszyscy chłopcy radzą sobie świetnie z nową sytuacją.
Wygląda na to, że „Przekleństwo Salazara" pisze nowy rozdział w dziejach naszej historii. Oby bardziej pozytywny...
Ron przeczytał końcówkę artykułu kilkukrotnie.
- Wypili „Przekleństwo Salazara" i przeżyli? Przecież pisano... wszyscy mówili, że nie ma już możliwości, aby to przeżyć. Że krew czarodziejów już za bardzo jest zmieszana z mugolską! Nawet nasza! Nawet Malfoyów! – powiedział z niedowierzaniem. Bill wzruszył ramionami.
- Ich nie... za pewne są ostatnimi którzy mogli to wypić bez konsekwencji...- powiedział pogodnie. - To w zasadzie pozytywna wiadomość. Wypili to, przeżyli i działają w porozumieniu z Dumbledorem. Merlinie teraz jest szansa na pokonanie tego gada. Oni go zniszczą...
- To jeszcze dzieci!- powiedziała Molly. – Nie wierzę, że Severus to zrobił! Nie wierzę...
- A dlaczego miał tego nie zrobić? Voldemort chce ich zabić, to dlaczego nie mieli skorzystać z tego co może zwiększyć ich moc? – zapytał Billi – Gdybym był w ich skórze to też bym to zrobił.
- Nie wiesz o czym mówisz Bill! Nie macie pojęcia! Ta miksturą! Ta trucizna! Ona zabija... Zabija też czarodziejów czystej krwi! Zabijała naszych pradziadów! Wyniszczyła nie jeden ród! Nie wiecie z czym macie do czynienia! – wrzasnęła, a wszyscy spojrzeli na nią z obawą.
- Przecież to przeżyli! Od kwietnia minęło już trzy miesiące! Żyją i za pewne mają się świetnie! To musi być czad! Podobno po wypiciu „Przekleństwa" nie trzeba używać już różdżki! Że zaklęcia są sto razy mocniejsze od zaklęć zwykłego czarodzieja! I co najważniejsze blokuje możliwość używania czarnomagicznych zaklęć. Te chłopaki są już nasi! Nie odejdą do Voldemorta. Bo najzwyczajniej nie mogą. Muszą trzymać się jasnej strony! I dlatego Voldemort ogłosił ich Zdrajcami. Bo wie, że nigdy się do niego nie przyłączą. Nie widzę w tej sytuacji żadnych minusów mamo.
- Bo jesteś idiotą synu! Nie wierzę, że jakikolwiek rodzic mógł podjąć taką decyzję! Nie wierzę, że Severus wychowywał syna w ukryciu przez tyle lat, aby teraz wystawić go w pierwszym szeregu! Nie wierzę w to! To nadal może ich zabić! Merlinie nie mogę w to uwierzyć! – powiedziała z przerażeniem.
- A ja tam wierzę! Jakby to cholerstwo nie działało to raczej by nie szukali zaufanych ludzi do nauki ich. – powiedział, a Molly spojrzała na niego ze zmarszczonym czołem.
- Billi dlaczego wróciłeś? Dlaczego ty wróciłeś synu? – Bill ponownie wzruszył ramionami.
- Na naszych oczach dzieje się historia mamo! A ja mam okazję uczestniczyć w niej.
- Bill! Nie mów... Merlinie błagam powiedz, że nie chcesz się w to mieszać! Obiecaj mi to!
- Nie mogę mamo. Już się wmieszałem. Dumbledore zaproponował mi , abym pomógł chłopakom z urokami. Ministerstwo zatwierdziło moją kandydaturę. Od jutro zaczynamy zabawę i nie mogę się tego doczekać. Ale nie martw się to tylko 2 dni w tygodniu. Przez resztę czasu będę w domu.
- Bill! Masz z tego zrezygnować! Odmówić! Nie zgadzam się na to, abyś nawet poznawał tych chłopców! - zażądała
- Mamo już nie długo wszyscy ich poznają! Od września mają chodzić do Hogwartu! W sumie to nie rozumiem po co! Skoro już teraz poznają zaawansowane poziomy. – mruknął, a matka spojrzała na niego ze łzami w oczach.
- Nie masz pojęcia z czym będziesz miał do czynienia! Synu błagam opanuj się!
- Mamo przestań! To tylko dzieciaki! – mruknął- Zarąbiście silne dzieciaki! A jeśli moja wiedza ma być pomocna to czemu nie? A po za tym proponują całkiem niezłe wynagrodzenie. Żal nie skorzystać. Wątpię, abym w Londynie znalazł tak dobrze płatne zajęcie. To tylko dwa dni w tygodniu! Przez resztę czasy będę w domu.
- Dużo?- zapytał Fred. Dla którego kwestie zarobkowe zawsze miały znaczenie. Bill pochylił się nad bratem i wyszeptał kwotę.
- Żartujesz! – wykrzyknął Fred.
- Merlinie chłopcy! Czy my naprawdę wychowaliśmy Was na tak pazernych ludzi? Pieniądze to nie wszystko! Nie pomyślałeś, że coś jest nie tak skoro dużo płacą? Bill zawsze byłeś rozważny! Chociaż Ty jeden! Co Ci strzeliło do głowy! – wrzasnęła.
Dwudziestosześciolatek spojrzał na matkę ostrożnie. Wiadomo, że wysokość wynagrodzenia Sugeruje, że to nie będzie łatwe. Może nawet nie do końca przyjemne. Jednak potrzebował zarówno pieniędzy, jak i czasu w domu. Ron się gubił, Ginny zadawała się nie z tymi co powinna, Fred i Georg przestali żartować, a Percy... o tym co ten smarkacz wyrabiał wolał nie myśleć . Ojciec całymi dniami siedział w swoim garażu, a mama udawała, że nic złego się nie dzieje. Już od jakiegoś czasu kombinowali z Charliem co zrobić, aby wrócić do Nory. A propozycja Wilsona... No cóż była idealnym rozwiązaniem jego problemów. Nawet jeśli przyniesie ze sobą kilka kłopotliwych problemów.
- To tylko dzieciaki! Teraz to już nasze dzieciaki! – Zawołał pogodnie odgarniając wewnętrzne obawy. - Podobno przygotowywali się do tego! Mamo oni to mieli zaplanowane! To był ich plan awaryjny! Nie ma czym się martwić.
