Penelope Featherington uniosła głowę znad książki, wytrącona z zadumy charakterystycznym dźwiękiem toczącej się po bruku karety. Penelope nie potrafiła skupić się na treści lektury i od dobrych kilkunastu minut wpatrywała się w jedną i tę samą stronę. List włożony pomiędzy kartki świeżo wydanej i zakupionej „Emmy" palił dziewczynę w palce i nie pozwalał na spokojne i głębokie zanurzenie się w lekturze.
List, na który tak niecierpliwie czekała, wciąż był zamknięty, a lak z pieczęcią z herbem Bridgertonów zupełnie nienaruszony. Panna Featherington cierpiała katusze za każdym razem, gdy tylko przypominała sobie o nim i nie mogła powstrzymać się przed rozmyślaniem nad tym, co znajdowało się na jego kartach. O jakiż to przygodach i nieznanych, dla niej oczywiście, lądach tym razem opowiada Colin? Nie odważy się jednak zerknąć, dzisiejszy list podzieli los wszystkich poprzednich, które w poniedziałkowe poranki dyliżans dostarczał do rezydencji jej matki. Postanowiła to nieodwołalnie jesienią i trzymała się tego postanowienia jak ostatniej nadziei. Nie było już w jej życiu i sercu miejsca dla Colina Bridgertona. Nie po tym, jak potraktował ją podczas ostatniego balu.
Owszem, zaprzątał jej myśli od wielu długich miesięcy, ale im dłużej zastanawiała się nad ich przyjaźnią, tym lepiej zdawała sobie sprawę z tego, że od wielu lat żyła w ułudzie. Przyjaźniła się z Eloise od zawsze, a jej brat po prostu tam był, obecny i czujny. Zbyt jeszcze młody, by spędzać czas w klubie dżentelmenów ze starszymi braćmi i nieco zbyt dojrzały, by bawić się nieustannie z młodszym rodzeństwem. Doskonale jednak spełniał się w roli starszego brata, którego zadaniem było mieć na oku trzy młodsze siostry. I ich przyjaciółek, oczywiście. Penelope wyobraziła sobie za dużo i teraz musiała odpokutować ówczesne porywy serca, które były zupełnie nie na miejscu.
Dlatego postanowiła ukarać się najdotkliwiej za swoje dziewczęce marzenia i nie przekraczać więcej tej dziwnej, falującej granicy ich relacji. Każdy z listów, które otrzymała tej zimy, wrzucała do kominka w swojej sypialni i każdy z nich rzewnie opłakiwała.
Kareta, której stukot słyszała już z daleka, zatrzymała się z łoskotem niemalże pod oknem, przy którym siedziała. To nie była odpowiednia godzina na odwiedziny, zerknęła więc zaciekawiona, lecz nikt nie wysiadał. Zaprzężone konie były zgrzane i widocznie miały za sobą długą drogę. Kto, u licha, przyjeżdża o tej porze bez zapowiedzi? Portia poruszyła się niespokojnie na swoim fotelu, odłożyła nadgryzione ciastko na talerzyk i posłała córce pytające spojrzenie.
- Spokojnie mamo, ktoś zatrzymał się przy domu Bridgertonów. Do nas nikt nie wpadnie z zaskoczenia – powiedziała i przerzuciła bezmyślnie stronę w książce, nie mając najmniejszego pojęcia, co napisane było na poprzedniej.
- Chyba nikt w konkury? - Lady Featherington uniosła się lekko na podłokietnikach i spojrzała w wielkie okno, ponad głową najmłodszej córki. Panny Philippa i Prudence spojrzały na siebie podekscytowane. - Nie podano jeszcze podwieczorku.
Drzwi karety otworzyły się z impetem i z jej wnętrza wyskoczył, nie kto inny, tylko Colin Bridgerton we własnej osobie. Ubrany w płaszcz o zupełnie nowym kroju, niewidzianym dotąd na angielskim dżentelmenie i wysokie, brudne od podróżnego pyłu oficerki, stanął wyprostowany na wprost okien rezydencji Featheringtonów. Ugięte w łokciach ręce oparł na biodrach i stał tak, przechylając nieznacznie głowę i wpatrywał się w okno, w którym spodziewał się zobaczyć dobrze sobie znaną i lubianą postać.
- To Colin. Wrócił. - rzuciła krótko ukryta za kotarą Penelope.
- Och, w tym roku przybył znacznie wcześniej, dopiero weszliśmy w drugi tydzień lutego.
- Może Italia nie jest tak pasjonująca, jak dotychczas opowiadał! - zaśmiała się Philippa i wygładziła swoją cytrynowo żółtą suknię.
- Właśnie, Pen, powinnaś wiedzieć coś na ten temat – Prudence zerknęła na siostrę spod sztywno ułożonych na czole loków. - Czy nie pisał do ciebie całą zimę? Czy to nie pieczęć Bridgertonów topi się każdego tygodnia w twoim kominku?
- Otóż to, siostro. Zdradź nam tajemnicę. - Penelope, wciąż chowająca się przed wzrokiem, stojącego na ulicy Colina, wzruszyła tylko ramionami, lecz nie spuściła wzroku.
- Nie wiem, co było w listach i czy rzeczywiście były od niego.
Po kilku chwilach mężczyzna zrezygnował i skierował swoje kroki do dawno niewidzianego domu i oczekującej wewnątrz rodziny. Zaordynował jeszcze wniesienie kufrów i zerknął po raz ostatni na puste okno. Przez moment wydawało mu się, że jedna z zasłon ukrywa kogoś przed jego spojrzeniem, ale to mogło być tylko złudzenie. Był wykończony długą podróżą, może zmęczone oczy płatały mu niemiłe figle
- Nie jestem już związana z Bridgertonami tak, jak to bywało w poprzednich latach – kontynuowała Penelope. Upewniła się jeszcze, że nikt nie znajduje się pod oknem, zatrzasnęła książę z głuchym łoskotem i podeszła do drzwi salonu. - Mamo, pójdę do siebie, potrzebuję więcej ciszy, by móc skupić się na lekturze – jej lodowate spojrzenie nie zrobiło na siostrach najmniejszego wrażenia, zaśmiały się tylko perliście i wróciły do haftowania, gdy drzwi zamknęły się za najmłodszą z nich.
Kremowa koperta o nieco przybrudzonych rogach leżała, niezauważona przez nikogo, na posadzce tuż koło okna.
Droga Panno Featherington,
Penelope, mam nadzieję, że mój list znajdzie Cię w dobrym zdrowiu i radosną na myśl o zbliżającym się sezonie.
Brak jakichkolwiek wieści od Ciebie, od tygodni, miesięcy wreszcie, tłumaczę sobie tym, że listy Twoje zaginęły, lub nie zastały mnie w kolejnych destynacjach. Oczekuję ich po powrocie do Domu, leżących na moim biurku i już nie mogę doczekać się ich lektury.
Wracam do Londynu, szczęśliwy, gdyż powitaliśmy na świecie córkę Daphne, o czym wiesz zapewne.
Proszę, przyjmij wyrazy prawdziwego szacunku, rzetelnej przyjaźni, mego przywiązania.
Do miłego zobaczenia,
Colin
oOo
- Te twoje podróże – zaczął Benedict i zawiesił głos, skupiając się na dokładnym odmierzeniu porcji opium. - Te twoje podróże powinny może wnosić nieco więcej do naszego świata.
- Co masz na myśli? - odpowiedział poddenerwowany podróżnik. Wyprowadzanie Colina z równowagi było ulubionym zajęciem jego starszych braci.
- Nic takiego, ale czy w nadchodzącym roku również zamierzasz eksplorować Italię? - Wicehrabia nie lubił zostawać w tyle. - Wiele masz jeszcze do odkrycia w tym konkretnie kraju?
- Gdybyś tak trwonił majątek na swą edukację, a nie suknie włoskich panien, może bylibyśmy z Anthonym pod większym wrażeniem twoich opowieści. Czy w Anglii nie ma już chętnych kobiet? Taki Lord Debling, by nie szukać zbyt daleko…
- Kim jest, kurwa, Lord Debling?
- Język! Drogi Colinie, w samym tylko Londynie stoły uginają się od wykwintnych potraw, a ty kręcisz nosem.
- Nie kręć nosem, Colinie! - zawtórował pierworodnemu bratu Benedict, ignorując wcześniejsze pytanie. - Jeśli nie masz ochoty na perliczkę, możesz zjeść rybę z frytkami. To solidny posiłek – po chwili zadumy dobił fajkę jeszcze jedną częścią opium.
- Każdemu z nas zdarzyło się zjeść w podrzędnej knajpie, nie ma w tym nic złego – uśmiech Anthony'ego wskazywał na to, że mógłby polecić bratu kilka sprawdzonych miejsc.
- Czy honor pozwala jadać poza domem żonatemu Wicehrabiemu? - odbił piłeczkę najmłodszy z mężczyzn, choć głos drżał mu lekko z nieumiejętnie ukrywanego rozdrażnienia.
- Nie pozwala, pojadłem na zapas i tobie także radzę.
Benedict zachichotał wesoło, gdyż twarz Colina wyrażała jasno nie tylko cierpienie całego świata, ale również coś, co można nazwać obrzydzeniem.
- Nie wiem co cię tak bawi, Ben. Ten sezon powinien być dla ciebie bardziej łaskawy niż poprzednie i zaczniesz rozglądać się za panną godną zostania twoją żoną – żachnął się Colin i z wdzięcznością przyjął od brata kolejną szklankę whiskey. - Długo zamierzasz jeszcze trwonić majątek na modelki i opium?
Benedict miał na końcu języka ciętą i inteligentną ripostę, ale jego myśli płynęły już niekontrolowanie i nie potrafił w żaden sposób zebrać ich w całość. Fale jego świadomości wygładziły się, pieniły delikatnie, spokojne morze. Wzrastał w nim wielki intelekt, nieokiełznany, tylko częściowy paraliż wywołany alkoholem i zażyciem narkotyku, powstrzymał go od natychmiastowego osiągnięcia rzeczy wielkich.
Salon Mondricha opustoszał niemal całkowicie i właściciel znalazł chwilę, by podejść na krótką pogawędkę do braci Bridgertonów.
- Panowie, Wicehrabio, Colinie i och, Pan Benedict, zdaje się, zasnął – stwierdził, gdy już zaobserwował spokojnie unoszącą się podczas oddechu klatkę piersiową Bridgertona. - Jak minęła podróż? - zwrócił się z uśmiechem do Colina.
Ten tylko machnął ręką, nie chcąc lub nie będąc w stanie udzielić odpowiedzi.
- Czy wezwać już powóz dla panów? - Will nie drążył, było już wystarczająco późno.
- Jeśli będziesz tak dobry – Anthony dopił swojego drinka i rozczarowany rozejrzał się po swoich towarzyszach. - A z nim – wskazał szklanką na uśmiechniętego głupkowato, śpiącego Benedicta – trzeba mi będzie pomóc.
Will jedynie westchnął.
oOo
Ból głowy był absolutnie nieznośny, a białe światło poranka, wpadające przez niezasłonięte okno, na pewno w żaden sposób nie poprawiało sytuacji. Colin z jękiem przewrócił się na brzuch i ukrył twarz w poduszkach. W powrotach do domu najbardziej lubił pierwszy wieczór, potem było już tylko gorzej.
Drzwi jego sypialni zaskrzypiały przy otwieraniu.
- Śniadanie na stole – zawołała Eloise, zdecydowanie za głośno, Colin jęknął głucho. - Należałoby tu przewietrzyć.
Dziewczyna z obrzydzeniem wypisanym na twarzy cofnęła głowę z pokoju brata z powrotem na korytarz i wzięła głęboki oddech.
- Wyglądacie wszyscy trzej, jakbyście umarli poprzedniego wieczoru. Myślę, że kąpiel i zmiana odzienia byłaby słuszną decyzją – dodała bezlitośnie i zniknęła w głębi domu, nie poświęcając bratu więcej uwagi.
Colin uniósł się nieznacznie na łóżku i wziął głęboki oddech. Eloise miała słuszność – śmierdział. Przepocona koszula kleiła mu się do ciała, podobnie, jak włosy. Z zadziwieniem skonstatował, że nadal ma na sobie buty. Nie był także całkowicie pewien, w jaki sposób przebiegła ich droga do domu, ale niejasne przerzucie kazało mu wierzyć w to, że powinien odczuwać wstyd.
oOo
Na szezlongu, u stóp Lady Violet, spoczywał blady i drżący nieco Benedict. Ręce miał skrzyżowane na swojej klatce piersiowej, jedną stopą dotykał ziemi. Naprawdę wyglądał, jakby zmarł na toczącą go od wielu tygodni zaraźliwą chorobę. Anthony, z głową złożoną na podołku żony, oddychał spokojnie i regularnie.
- Mamo – Colin skłonił się lekko, czując, jak gęsta ślina napływa mu do ust.
- Colin, nareszcie. Mniemam, że dobrze się wczoraj bawiliście.
Na twarzy Lady Violet nie drgnął nawet najmniejszy mięsień, a głos miała spokojny i niemal czuły. Nawet jeśli synowie doprowadzali ją do progu załamania nerwowego, Lady Bridgerton była damą.
Gregory podniósł bezwładną rękę brata i opuścił ją ze śmiech z powrotem na jego tors.
- Benedict bawił się chyba najlepiej – skwitował, pogryzając cytrynową babeczkę.
Colinowi, nagle, przed oczami stanął obraz starszego brata, wymiotującego przez otwarte drzwi powozu wprost na ulicę. Przełknął głośno ślinę i z całych sił starał się nie myśleć o żołądku podjeżdżającym mu do gardła przy każdym ruchu. Anthony mruknął tylko z dezaprobatą, ale głowy nie podniósł.
- Spokojnie, mamo. Z pewnością nie przerodzi się to w żaden skandal. Ba, sądzę, że nie wywołaliśmy nawet niewielkiego zamieszania. Nie takie rzeczy widziano w socjecie.
- Nie poza sezonem – odparła Lady Bridgerton. - Ben... Benedict! - mężczyzna w odpowiedzi uniósł dłoń w uspokajającym geście „będę żył".
Słońce stało już wysoko na niebie, gdy Colin poczuł w sobie chęć na zjedzenie czegokolwiek, miał nadzieję, że herbata poprawi jego samopoczucie.
- Nie było do mnie żadnych listów? - rzucił w przestrzeń salonu. - Nic nie wróciło? Z Paryża? Albo z Włoch?
Colin natrafił na zimne spojrzenie Eloise i natychmiast zwrócił wzrok z powrotem na swój talerz.
- Czyżbyś nie otrzymał któregoś z naszych listów, drogi Colinie?
- Skąd mogę to wiedzieć? Właśnie z tej przyczyny zadałem pytanie.
Z jakiegoś niewyjaśnionego jeszcze powodu Eloise i Colin popatrzyli na siebie z nieukrywaną złością.
- Może Colin oczekuje listu od ukochanej. Złamałeś jakieś biedne, delikatne serduszko podczas podróży? - niespodziewane pytanie dobiegło z szezlonga. Benedict zaczął powoli odzyskiwać kolory, a nawet chęci do docinków.
- Całą swoją korespondencję masz na biurku, jeśli nie ma tam tego, czego szukasz, to być może nigdy nie zostało wysłane – dodała Lady Violet, a jej syn wyraźnie zasępił się, słysząc te słowa.
Mógł zauważyć pewne symptomy ochłodzenia relacji Eloise i Penelope tuż przed swoim wyjazdem, ale był zbyt zaaferowany przygotowaniami, by przykładać uwagę do panieńskich sporów. Colin nie wiedział, co zaszło między przyjaciółkami, ale był pewny, że odbiło się to także na jego kontakcie z siostrą i panną Featherington. Chętnie wybrałby się na pogawędkę do sąsiedniego domu, ale nie czuł się jeszcze na siłach. Zwłaszcza że miał niejasne przeczucie, iż wcale nie jest tam oczekiwany. Lub, co jeszcze gorsze, mile widziany.
Gdyby nie jej obronna postawa, to z pewnością zapytałby siostrę o to, co słychać u Penelope i jej rodziny. Obawiał się jednak narazić na jej złość. I tak wyglądała już, jak chodząca gradowa chmura. Przed Eloise otwierał się jej drugi sezon w Londynie, a że matka będzie chciała znaleźć jej jakiegoś kandydata na męża, było bardziej niż pewne. Otwierało się przed nią kilka naprawdę ciężkich tygodni.
- Nie zgadniecie, kogo spotkałam wczoraj u modystki – rzekła Kate, nie przerywając delikatnego głaskania męża po zbolałej głowie. - Penelope Featherington!
Colin nadstawił uszu i zignorował ironiczne prychnięcie młodszej siostry. Eloise perfekcyjnie odegrała scenę zagłębiania się w lekturę i braku zainteresowania tym, co miała do powiedzenia Wicehrabina.
- Czy rozmawiałyście?
- Wymieniłyśmy tylko krótkie pozdrowienie, minęłyśmy się w przedsionku. Lecz miałam okazję zobaczyć projekty madame Delacroix, śmiem podejrzewać, że ten sezon okaże się wielkim zaskoczeniem – szybko zerknęła w stronę szwagra i wiedziała, że nie myliła się, ani przez moment. Strzygł uszami z drugiej części salonu, a na jego niewyspanej twarzy widać było każdą emocję.
- Tęsknię za Penelope, minęło już wiele tygodni, odkąd odwiedziła nas ostatni raz. Eloise, wiesz może, co jest tego przyczyną?- zwróciła się do córki Lady Violet.
- Moglibyśmy nie poruszać więcej tego tematu? - odpowiedziała dziewczyna ze wściekłością. - Powiedziałam już raz, ale powtórzę, skoro jesteśmy tu dziś wszyscy: Penelope okazała się być kimś innym, niż sądziłam. Nie przyjaźnimy się już i chciałabym więcej nie wracać do tego tematu.
Atmosfera w salonie stała się widocznie napięta. Zaszurały krzesła i fotele. Colin pożegnał się z matką i rodzeństwem. Idąc do gabinetu, nie mógł pozbyć się natrętnej myśli, że umknęło mu coś istotnego.
