PRZYJACIEL

Początek

Głośna muzyka przeszkadzała w normalnej rozmowie, a migoczące światła powodowały, że pijana młodzież czuła się jeszcze bardziej pijana.

Na uboczu tego całego zamieszania stało dwóch chłopców, po cichu popijając piwo. Wyższy szatyn trącił niższego w ramię.

- Dzisiaj to twoi są szybsi...- Powiedział mu do ucha. Harry zmusił się do uśmiechu. Tom był rozbawiony tymi ich ucieczkami... Harry w zasadzie też. Tylko nienawidził momentu, gdy w końcu trafiał do domu... Spojrzał na dwóch mężczyzn, którzy rozglądali się po clubie w jego poszukiwaniu.

- Zabawmy się dzisiaj troszkę inaczej...- powiedział Tom do jego ucha. Harry uniósł brew zaciekawiony.

- Spadamy tylnym wyjściem i biegniemy do najbliższego przystanku autobusowego i jedziemy w siną dal– Powiedział.

Harry zmrużył mocniej oczy słysząc to zdanie.

„Ucieczka"

O niczym innym nie marzył. Chciał uciec z tego miejsca, od rodziców, od samego siebie.

Uniósł butelkę Wypijając resztę alkoholu, kiwnął głową. Zdecydowanie to był najlepszy pomysł na świecie. Tom uśmiechnął się do niego szczerze. Harry wiedział, że on także ma już dość swojego życia.

Na początku lawirowali między ludźmi powoli. Później puścili się biegiem. Wyskoczyli z clubu przewracając kilka osób. I tylko przyspieszyli, zauważając, że dwóch mężczyzn ruszyła w pogoń za nimi.

Wskoczyli do autobusu ignorując pokrzykiwania kierowcy. Jednak Harry wygrzebał z kieszeni kilka drobniaków płacąc za bilet, na co Tom przewrócił oczami i prychnął pod nosem. Na szczęście kierowca ruszył nim dwóch mężczyzn wyciągnęłoby Harrego siłą z autobusu. Przejechali dwa przystanki i wyskoczyli z autobusu zmieniając go na inny. Robili to kilkukrotnie. Tyle razy, że Harry w końcu stracił orientację gdzie właściwie jest. Był pijany i oszołomiony adrenaliną. Do tego zmęczony... Tak bardzo zmęczony.

Jego oczy powoli opadały i z trudem je otwierał.

- Muszę wracać do domu- powiedział patrząc z trudem w okno autobusu.

- Po co?- Tom uniósł brew.

- Matka będzie histeryzować...

- Nie cierpisz jej...- powiedział jego przyjaciel.

Harry wypuścił powoli powietrze. To nie do końca była prawda. Jego mama była mecząca, nadopiekuńcza i Harry często mówił, że nienawidzi swoich rodziców, ale to nie była prawda. Nastolatek był po prostu zmęczony ich zachowaniem i ich nadgorliwością. Traktowali go jakby w dalszym ciągu był małym chłopcem. A przecież już nim nie był. Był prawie dorosły! Miał już szesnaście lat!

- Wracajmy Tom. Twój ojciec też się wścieknie...

- Harry ile razy mówiłeś, że chcesz stąd uciec? Mamy teraz idealną możliwość. Nigdy nas nie znajdą...

- Taaa mój ojciec zawsze mnie znajdzie...- wybełkotał z trudem. Jego oczy robiły się cięższe i cięższe... Aż w końcu opadły na dobre...

- I o to chodzi... Zaczynamy zabawę maleńki... – pogłaskał blady policzek i zniknął...

~oOo~

James Potter przeszedł po swoim biurze nerwowym krokiem.

- Robi się coraz bardziej brutalny!- powiedział poprawiając okulary na nosie. Spojrzał na starszego czarodzieja z nieukrywanym zmęczeniem- Dzisiejszy atak... Śmierciorzercy nigdy nie byli tak brutalni! Straciłem dwóch ludzi! Sześciu jest w Mungo! Dołącza do niego coraz więcej młodych! Jestem więcej niż pewien, że widziałem dzisiaj syna Lucjusza! A jutro znów ta blond kreatura będzie mi się śmiała w twarz chodząc bezkarnie po tych korytarzach! Jego poparcie w śród ludzi rośnie z każdym kolejnym atakiem! Jego wzniosłe przemowy doprowadzają mnie do szału! Fałszywa kreatura! On wygra te wybory, Albusie! A wtedy...

- Lord Voldemort przejmie władze nad Magicznym Światem...- powiedział smutno Dyrektor.

Przegrywali tą wojnę. Wiedzieli o tym doskonale. Ta wojna chyliła się ku końcowi w niebezpiecznie szybkim tępię.

Mocne pukanie przerwało ich rozmowę. Syriusz Black wszedł pewnym krokiem. Miał rozcięty łuk brwiowy i opatrzoną lewą rękę.

- Chłopaki stracili Harrego z radaru- powiedział na wstępie. James spojrzał na przyjaciela ze zmęczeniem.

Harry...

Przejechał ponownie nerwowo palcami po włosach. Jego dziecko z całą pewnością wykończy go nerwowo szybciej niż Voldemort.

- Wróci...- mruknął w końcu. – Odeślij chłopaków do domu. Muszą odpocząć.

- James nie mamy pojęcia gdzie on jest. Zważając na dzisiejsze ataki.

- Nic mu nie jest! Szlaja się po mugolskim Londynie tyle! Znam go! Ile razy już go szukaliśmy? Ile razy wracał jak gdyby nigdy nic? Nic mu nie jest Syriuszu...- powtórzył.

- Był z nim ten drugi smarkacz. I jest więcej niż pewne, że młody był pijany James. W opinii chłopaków bardzo...

- To mam wysłać sztab Aurorski by latali po Londynie i szukali mojego pijanego syna? Odeślij ich do domu Syri. Ja się tym zajmę... – Powiedział zaciskając usta w złości.

Syriusz przez chwilę obserwował przyjaciela z powątpiewaniem, ale w końcu wyszedł. Nawet Syriusz Black wiedział, że jego chrześniak ma nie jedno za uszami, ale był wystarczająco odpowiedzialny by wrócić do domu o przyzwoitej porze.

Albus uniósł brew z zaciekawieniem.

- Harry dorasta...- mruknął.

- Jeśli przez „dorastanie" masz na myśli, że ma kompletnie w dupie to co do niego mówię, ucieka moim ludziom przy każdej możliwości, nie uczy się kompletnie, pije, pali i szlaja się Merlin jeden wie z kim. To tak mój syn dorasta...- Warknął. – Musimy skończyć nasze spotkanie... Muszę go ściągnąć do domu nim Lily zacznie panikować.

- Musisz na niego uważać, Voldemort może go wykorzystać przeciwko Tobie- powiedział Dyrektor.

- Doskonale zdaje sobie z tego sprawę! Tylko On ma to kompletnie w nosie. Twierdzi, że to nie jego wojna... A ja nie mam siły się z nim kłócić. Zresztą... On już swoje wycierpiał przez tego potwora... Może... Skoro nie może być czarodziejem, niech ma chociaż zwyczajne dzieciństwo. Nawet jeśli oznacza to doprowadzanie rodziców do szału... Kiedyś z tego wyrośnie – powiedział cicho.

~oOo~

James zmarszczył czoło, gdy Syriusz podsunął mu pod nos fotografię nastolatka.

- Jak się nazywa?

- Nie wiemy...- padła odpowiedź- Nie chodzi z Harrym do szkoły, Mugolska policja nic o nim nie wie. Jedyne co udało nam się ustalić to jego imię, Tom. Dyrektorka Szkoły powiedziała, że zaczynali podejrzewać, że handluje narkotykami, bo kręcił się wokół terenu szkoły, ale dowodów nie mieli, więc nic nie mogli zrobić. Nasi nie zwrócili na niego uwagi, bo Harry głównie wychodził z Dudlayem i jego kolegami. Ten pojawiał się rzadko w towarzystwie Harrego, aż do wczoraj...

- KURWA! – Wrzasnął James- To mógł być każdy!

James był wściekły. Na samego siebie najbardziej. Na poważnie sądził, że to jeden z kolejnych durnych wybryków Harrego. Że wróci skoro świt do domu, James rozpętanej mu jedną z wielu karczemnych awantur, młody obieca, że to ostatni raz, choć obydwaj będą wiedzieć, że nie. Dostanie jakiś szlaban i po problemie do następnego razu...

Jednak tym razem było inaczej. Harry nie wrócił. Minęło już dziesięć godzin odkąd Aurorzy stracili możliwość lokalizowania Harrego. Jednak początkowo James się tym nie martwił. Takie rzeczy się już zdarzały. Mugolski GPS umieszczony w telefonie jego syna bardzo często zawodził. Ogólnie mugolskie zabawki jego syna bardzo często się psuły. Obwiniali za to bariery, które otaczały ich dom. Magia i mugolska technika nie do końca się lubiły. I choć James ograniczył magię w ich domu praktycznie do zera, nie potrafił zrezygnować z barier ochronnych na granicach ich działki. Był za bardzo przerażony myślą, że miałby pozostawić Harrego i Lily kompletnie bez ochrony. Byli bezbronni na magię, a James nie chciał zabierać im resztek prywatności nawet tu w ich domu. Wystarczy, że wszędzie indziej musieli chodzić z ochroną. Więc postawił barierę. Była wystarczająco słaba, by ani Harry ani Lily nie czuli dyskomfortu z powodu jej istnienia, ale wystarczająco silna by James wiedział, gdy ktoś lub coś magicznego chciało przetrzeć się na ich teren. Ich dom i ogród otaczał prawie trzy metrowy murowane ogrodzenie, a pół metra od muru była bariera. Jednak wpływała ona na mugolską technikę. Po tylu latach już przywykli do wymiany sprzętów raz na pół roku. Coś za coś...

A telefony jego syna wysiadały jeszcze szybciej. Dlatego informacja, że stracili możliwość lokalizowania chłopca nie było czymś niepokojącym. Jednak po tylu godzinach, nawet James przestał mieć złudzenia, że to kolejny wybryk jego dziecka.

- James, Dudlay przyszedł- Usłyszał słaby głos Lily. James kiwnął głową. Spojrzał na Syriusza.

- Na pewno wie więcej niż my...- wyjaśnił.

- Jest więcej niż pewne, że nic nie powie. Nie lubi naszych ludzi tak samo jak Harry.

James o tym wiedział. Jednak liczył na to, że siostrzeniec jego żony będzie miał dość rozsądku by nie kłamać w takiej sytuacji.

Relacją z rodziną jego żony była trudna dla Jamesa. Gdy jego teściowie zmarli rok po ich ślubie, szczerze żywił nadzieję, że jego kontakty z jej siostrą i jej mężem ograniczą się do wysyłania prezentów z okazji świąt, czy urodzin. Jednak ich życie potoczyło się całkiem inaczej.

Atak Voldemorta na ich dom w Dolinie Gobryka i tortury jakim została poddana jego żona i roczny Harry spowodował, że ich życie musiało się zmienić o 180 stopni. Tylko cud sprawił, że Lily nie postradała zmysłów, kolejnym cudem było przeżycie Harrego. Choć i tak pierwsze lata życia jego syn spędził w szpitalu. Jednak uzdrowicielom udało się uratować chłopca. Jego syn był zdrowym fizycznie i psychicznie chłopcem. I to było najważniejsze.

Jednak obydwoje byli bardzo wrażliwi na magię. Dosłownie sprawiała im fizyczny ból, wręcz nie do zniesienia, uniemożliwiający normalne funkcjonowanie. Z tego powodu James kupił działkę w najbardziej mugolskim miasteczku jakie istnieje w Wielkiej Brytanii. Surrey. Ich dom od fundamentów po sam czubek dachu powstał w mugolski sposób. Początkowo to była kilku arowa działeczka. Jednak, gdy James zauważył, że wystarczająca odległość nie wpływa na zdrowie żony i syna kupił otaczające ich dom działki i wymurował płot, aby móc otoczyć ich dom Barierą. Chociaż tyle... chociaż namiastka ochronny, której James ufał.

Żyli życiem normalnych niemagicznych ludzi. Bez okruszyny Magii. Choć James w dalszym ciągu był Aurorem, a od czterech lat był szefem Aurorów to każdego dnia, gdy kończył pracę Syriusz rzucał na niego klątwę pozbawiając go kompletnie Magii. James nienawidził uczucia wysysania jego Magii. Jednak to był jedyny sposób na to by mógł spędzać czas z żoną i synem. Więc znosił to. Bo jego dyskomfort był niczym w porównaniu do tego co przeżyła Lily I Harry.

Po latach Dumbledore wymyślił zaklęcie maskujące moce. Dzięki czemu nie musieli już wymagać od swoich gości wyzbywania się Magii, ale James i tak każdego popołudnia stawał się niemagiczny, pomimo protestów żony i wszystkich innych przyjaciół, którzy uważali to za niepotrzebne ryzyko. Bo zdjęcie zaklęcia maskującego trwało sekundy. Przywrócenie Magii z kolei nawet do piętnastu minut. Jednak James z tego nie rezygnował. To była jego kara. Codziennie kara za to, że ich zostawił. Że wyszedł z domu zostawiając bezbronną żoną na pastwę tego potwora...

Nienawidził siebie każdym skrawkiem swojej duszy. Gdyby poszedł na akcje... Gdyby poszedł do Dumbledora... Nie... Nic z tych rzeczy. Noc, gdy jego żona I syn cierpieli katusze on spędził w barze upijając się do nieprzytomności, użalając się nad sobą.

Żyli od roku pod Fideliusem. On, Lily I Harry. Musiał zrezygnować z bycia aurorem co nie wpłynęło na niego za dobrze, ale przez pierwsze tygodnie uważał, że to konieczne. Jego młody umysł nie sadził, że to może trwać tak długo. Po miesiącach obydwoje byli kłębkami nerwów. Kłócili się jak nigdy wcześniej. Dumbledore odmawiał mu, gdy chciał brać udział w działaniach Zakonu, twierdząc, że Harry jest najważniejszy. Że ochrona Harrego to najważniejsze zadanie jakie ma James. A James nienawidził tej pieprzonej przepowiedni. Skazującą jego maleńkie dziecko na tak okropną przyszłość. I jego na życie w zamknięciu... To był koszmar.

Kłócili się z Lily jak dwoje największych wrogów, godzili się jeszcze bardziej namiętnie. I tamtego dnia Lily powiedziała mu, że spodziewa się drugiego dziecka. Był wściekły. Nie chciał więcej dzieci. Miał jednego syna, który nie dość, że uwięził go w domu, do tego najzwyczajniej w świecie był wulkanem energii, który wykańczał nawet Jamesa. Nie był gotowy na kolejne dziecko... I wykrzyczał to Lily w twarz. Na co ona odparła, że sama nie poczęła tego dziecka.

W złości opuścił Fideliusa, teleportował się do obskurnego baru i pił. Nigdy wcześniej, ani nigdy później James nie wypił takiej ilości alkoholu jak tamtej nocy. Nocy która zmieniła wszystko. Syriusz z Lupidem znaleźli go nad ranem, śpiącego na brudnej ziemi. Minęła doba nim James oprzytomniał na tyle by zrozumieć co się stało.

Voldemort zaatakował jego dom. Spalił go do cna. Porwał jego żonę i syna. Torturował godzinami. I za pewne by ich zabił, gdyby nie Dumbledore i cały Zakon Feniksa. To oni uratowali jego żonę i syna. Nie on. On zachował się jak ostatni gówniarz.

Jamesa do dziś dnia nawiedza obraz nie przytomniej Lily w szpitalnym łóżku. Harrego ułożonego w szklanym inkubatorze, którego nie mógł dotknąć nawet, gdy jego syn niemiłosiernie płakał. A dziecko w łonie Lily odeszło na zawsze. I żadne inne już nigdy się nie narodzi...

Zajęło kilka miesięcy nim Lily odzyskała zdrowie fizyczne. U Harrego trwało to znacznie dłużej. Bo mury św. Mungo opuścił jako trzyletnie wystraszone dziecko. I od tego czasu Żyli jak mugole. Unikając wszystkiego co magiczne niczym ognia... Gdy Harry skończył cztery latka poszedł do mugolskiego przedszkola razem ze swoim kuzynem Dudlayem. I od tego czasu byli nie rozłączni. A Petunia była w ich domu niemal codziennie.

Czy James tego chciał czy nie musiał to zaakceptować, bo tylko siostra potrafiła złagodzić zszargane nerwy Lily. Vermont wydawał się tak samo niezadowolony z całej sytuacji jak i James, ale po latach przywykł i w tej chwili mieli poprawne stosunki. Przynajmniej przestał wyzywać Jamesa od dziwaków i odmieńców. Lub co było bardziej prawdopodobne przestał to robić, bo James opłacał prywatne szkoły jego syna od lat. Tylko dlatego by Harry miał kuzyna przy sobie...

James wszedł do jasnego Salonu. Ich dom był nowoczesnym i pięknym budynkiem. Jednak Dziedzic Potterów tęsknił za swoim rodzinnym domem. Za magia wypływająca z każdej ściany, obrazu, mebla. Wychował się w innym świecie i tęsknił za nim każdego dnia.

Dudley Dursey był kopią swojego ojca. Mały, gruby z świńskimi małymi oczkami. Jeszcze dopóki był małym pulchnym chłopcem to jeszcze jakoś James go tolerował, ale im był starszy tym było mu trudniej. I szczerze kompletnie nie rozumiał jak Harry może spędzać z nim tak wiele czasu.

- Wuju- odezwał się nastolatek, patrząc na Jamesa z przestrachem. Chłopak się go bał i szczerze James nie zamierzał tego zmieniać. Choć Lily prosiła męża by był milszy dla jej siostrzeńca.

- Dudleyu...- mruknął cicho. – Gdzie się wczoraj szlajaliście? I jakim cudem Harry uciekł ochronie. I znalazł się w nocnym clubie.

- Nie wiem...- odpowiedział cicho.

- Nie wiesz... A mi się wydaje, że wiesz doskonale... Zmyliliście Ochronę. I pomogłeś mu uciec. – blondyn zagryzł policzek.

To był ich stały element gry. Kręcili się zawsze razem Harry, Dudlay i Piers Polkinns. Po czym Harry rozpływał się w powietrzu doprowadzając Ochronę do szału. Gdyby nie fakt, że James wiedział doskonale, że Harry nie może używać Magii byłby pewien, że jego syn się teleportuje. A Dudley I Piers zawsze udawali niewiniątka co nic nie wiedzą. A może rzeczywiście nic nie wiedzieli? Harry był bystry, szybki i przebiegły. Manipulował dwoma nastolatkami bez mrugnięcia okiem i bardzo często wykorzystywał ich brak myślenia przyczynowo- skutkowego...

James był przekonany, że gdyby Harry trafił do Hogwartu byłby pierwszym Potterem, który trafiłby do Slytherinu.

James wypuścił powoli powietrze modląc się o pokłady cierpliwości. Położył zdjęcie na szklanym stoliku.

- Kto to jest? – już po pierwszej reakcji nastolatka James wiedział, że dokładnie wiedział kim jest chłopak na zdjęciu.

- Nie wiem- w zamian padła odpowiedź.

- Nie kłam!- Warknął.

- No dobra... To Tom kumpel Harrego...

- Kumpel... Chyba od nie dawna co? – Dudlay wzruszył ramionami.

- Synu!- upomniała go Petunia.

- Od dawna... – James uniósł brew. Bo jego ludzie zauważyli tego obcego chłopca dopiero od kilku dni.

- Kumplują się od dawna...

- Od dawna to znaczy od kiedy... – Warknął James tracąc Cierpliwość.

- Od dwóch lat na pewno. – James pobladł. Jakim cudem tego nie zauważyli?

- Jak się nazywa?

- Nie wiem! - I James wiedział, że tym razem chłopak nie kłamie.

- Gdzie się poznali?

- Nie wiem. Chyba w szkole... Chociaż on nie chodził do naszej. To syn jakieś ambasadora czy coś...

- Syn ambasadora w Surrey? – Zadrwił.

- Mieszka tu syn Ministra Bezpieczeństwa więc co w tym dziwnego? – zapytał blondyn. James spochmurniał. To była Słuszna uwaga.

Jedyna różnica polegała na tym, że James pełnił Mugolskie stanowisko tylko jako źródło informacji dla Magicznego Ministerstwa i biura Aurorskiego. Musieli współpracować z mugolami. Voldemort terroryzował tak samo świat Magii jak i Niemagiczny. Po tylu latach życia jako mugol James odnajdował się w ich świecie na tyle dobrze, aby Minister Magii poprosił go, aby był ich łącznikiem. I James się na to zgodził. Jednak Potter był przekonany, że był jedynym politykiem w okolicy.

- Skąd przypuszczenia, że to syn kogoś tak ważnego?

- Bo też miał Ochronę? – odpowiedział Dudlay.

- Ochronę...

- To przecież powiedziałem! Mieli ubaw po pachy jak im zwiewali. Obaj są nie normalni!

- Dudlay! – ponownie wtrąciła się Petunia.

- TAKA PRAWDA! Zmienił plecak Piersa w worek z łajnem jak zagroził, ze Wam powie co robią- brew Jamesa poszybowała w górę.

- Ten Tom to zrobił?

- Tak, ale Harry wydawał się tym mocno zaciekawiony. – Petunia wciągnęła mocno powietrze, patrząc z przerażeniem na Jamesa.

- Harry nie może używać Magii! – Blondyn spojrzał na wuja jak na idiotę.

- Wy tak twierdzicie. Odkąd spotyka się z tym Tomem to idzie mu całkiem nieźle... – Burknął blondyn – Nie zauważyliście nie? A tacy niby mądrzy jesteście!

- Niby co magicznego robił?

- Jestem pewien, że kopiuje odpowiedzi na sprawdzianach. On się kompletnie nie uczy, a ma najlepsze stopnie odkąd zrobiliście mu tą piekielną awanturę. On nawet nie słucha co nauczyciel do niego mówi! – James o tym wiedział. Dostawał informacje o karygodnym zachowaniu syna praktycznie co tydzień. Ale od kilku miesięcy mieli przynajmniej spokój ze stopniami, które poszybowały do góry i James łudził się, że coś zaczyna docierać do jego syna.

Ich rozmowę przerwał Syriusz. Z telefonem przy uchu wyszedł z gabinetu Jamesa i słuchał co druga osoba mówi do niego. Kiwnął palcem na Jamesa.

- Zabierzcie go do Munga... – powiedział do aparatu. Rozłączając się. Spojrzał na Jamesa.

- Znaleźli go w autobusie do Sussex. Ale użyli Eliksiru Lokalizującego z jego włosem. Zareagował...- przyjaciel spojrzał na Jamesa przepraszająco. James zacisnął wargi. Wiedział jak silnie jego syn reagował na jakąkolwiek formę Magii. Reagował tragicznie nawet na kontakt z Magicznymi przedmiotami. A użycie jego włosa w tak silnej miksturze musiała wywołać reakcje. Dlatego tego unikali jak ognia. Jednak dzisiaj nie mieli wyjścia.

- Sprowadzę go do domu- powiedział do Lily.

Jego żona mocno zaciśniętymi ustami. Za pewne tak jak James zastanawiała się czy to co mówił Dudlay to prawda i czy Harry może jakoś używać magii. I kolejne pytanie brzmiało kim jest ten Diabelski Tom.

- Idę z tobą- powiedziała nagle. James zamknął oczy. Teleportacja zajęła by mu kilka sekund i byłby tam, gdzie jest jego syn. Jednak Lily nie mogła się teleportować. Mogła podróżować tylko autem. Jednak Harry też. I wiedział, że jego syn zostanie przetransportowany do magicznego szpitala helikopterem. To zajmie wystarczająco dużo czasu, by zdążyli dojechać do szpitala. Spojrzał na Syriusza.

- Pojedziemy prosto do Munga. Błagam zajmij się nim...- Jego przyjaciel kiwnął głową. Wyszedł z domu i. Kamienną ścieżką skierował się do granic ich działki. Dopiero jak je przekroczył usunął zaklęcie i się teleportował.

James wyjechał autem z garażu. Nie lubił tej formy podróży. Głównie ze względu na długość podróży. Ale już do niej przywykł. Jedyne do czego nie był wstanie wytrzymać to do ochrony, która za nimi chodziła, gdy James był „niemagiczny". A był za każdym razem kiedy była przy nim żona lub syn. James podejrzewał, że był najbardziej niemagicznym, czarodziejem w tym kraju i dlatego sprawdzał się współpracy z Mugolami.

Jechali pogrążeni we własnych myślach. O Harry, O słowach Dudleya, o tajemniczym koledze ich syna...

Jeśli to prawda, że Harry „przyjaźni" się z nim od dwóch lat to by znaczyło, że od tego właśnie czasu zaczęły się ich wszystkie problemy z zachowaniem syna.

I James wiedział, że musi dowiedzieć się więcej o tej znajomości.