11.
— Dobrze, że już jesteś — stwierdza z widoczną ulgą pani Pomfrey pewnego wyjątkowo śnieżnego poranka, gdy Lily, nieco wcześniej niż zazwyczaj, przychodzi w odwiedziny do skrzydła szpitalnego. — Może ty jakoś zdołasz przemówić mu do rozsądku, bo ja się poddaję.
— Co się stało? — pyta Lily, nie potrafiąc powstrzymać wypływającego na usta uśmiechu.
— Ten człowiek jest nie do zniesienia. Kompletnie mnie nie słucha! Obudził się dzisiaj w podlejszym niż zwykle nastroju i po prostu oświadczył, że wraca do swoich komnat. Przecież to jakieś szaleństwo, nie leży tu nawet tygodnia! — Pielęgniarka unosi ręce w bezradnym geście. — Powinien pozostawać jeszcze co najmniej kilka dni pod obserwacją. Porozmawiaj z nim albo zawołam Albusa!
— Obawiam się, że nawet on niewiele tutaj zdziała — mówi na wpół żartobliwie Lily, jednak zaraz dodaje poważniejszym tonem: — Zobaczę, co da się zrobić.
Kiedy chwilę później puka do drzwi izolatki, odpowiada jej nieprzyjazne milczenie, chociaż wyraźnie słyszy nerwowe kroki krążącego po pomieszczeniu Snape'a.
— To ja! — woła, przysuwając twarz do drewnianej powierzchni. — Mogę wejść?
Drzwi prawie od razu się uchylają i w wejściu staje Severus we własnej osobie. Jest ubrany w swoje tradycyjne czarne szaty i rzeczywiście sprawia wrażenie gotowego do natychmiastowej ewakuacji. Na jej widok uśmiecha się lekko i zaprasza ją gestem do środka.
— Chciałem ci zrobić niespodziankę i tym razem wpaść do ciebie — tłumaczy, wracając do zapełniania leżącej na łóżku torby swoimi rzeczami, głównie książkami. — Ale widzę, że nic z tego.
— Twoja niespodzianka niezbyt przypadła do gustu pani Pomfrey — zauważa dyplomatycznie Lily, wślizgując się do pokoju i zamykając za sobą drzwi. Opiera się o ścianę i przez kilka sekund obserwuje, jak Snape kończy się pakować. — Na pewno dobrze się już czujesz?
— Straciłem tu wystarczająco dużo czasu. — W jego głosie słyszy nutę zniecierpliwienia. — Dam sobie radę.
— Nie chcesz spędzać świąt w łóżku? A może stęskniłeś się za uczniami? — podsuwa niewinnie Lily, ale Severus patrzy na nią takim wzrokiem, że od razu ze śmiechem tłumaczy: — W porządku, to tylko żart!
— Przyznaję, że dobrze było trochę odpocząć, ale jest dużo do zrobienia.
Lily rzuca mu badawcze spojrzenie.
— Masz na myśli szkołę, Zakon czy...
— Naszego rosyjskiego znajomego — odpowiada krótko Snape, zasuwając zamek torby.
No jasne, podejrzewała, że Severus tak łatwo nie odpuści, choć wszystko wskazuje na to, że ich śledztwo bez pojawienia się żadnych nowych śladów utknęło w miejscu. Po wydarzeniach w Dolinie Godryka jego determinacja zdaje się wręcz rosnąć. Nie uległ chwilowemu, zdradliwemu poczuciu bezpieczeństwa, które spłynęło na Lily po śmierci Lestrange'ów, i już wybiega umysłem naprzód, planując kolejne działania. Jest mu wdzięczna za to, jak bardzo troszczy się o jej los, ale też nigdy nie bała się o niego tak mocno jak teraz.
— Powinieneś w pierwszej kolejności myśleć o powrocie do zdrowia, to jest najważniejsze. Wszystko inne może zaczekać.
Lily jest pewna, że Severus zaraz ją ofuknie, jak wcześniej panią Pomfrey, lecz on zamiast tego posyła jej uspokajające spojrzenie, a na jego twarzy nie widać nawet cienia irytacji.
— Nie martw się. Wiem, co robię — zapewnia łagodnym tonem, po czym dorzuca: — Nie będziemy się już wzajemnie straszyć, prawda?
Lily uśmiecha się niepewnie, trochę ze smutkiem, trochę z ulgą.
— Nie będziemy — przytakuje cicho.
Coś zmieniło się w ich relacjach, dojrzało, jak gdyby po Dolinie Godryka wreszcie nastąpiło jakieś przełamanie. To, co razem przeżyli, zbliżyło ich do siebie, pozwalając ominąć niedopowiedzenia i niejasne, skomplikowane uczucia, które do tej pory stawały im na drodze. Chociaż Severus nadal pozostaje raczej skryty i niechętnie dzieli się swoimi myślami, wydaje się teraz w rozmowach bardziej szczery, jakby w końcu zrozumiał, że nie musi się niczego obawiać i może jej zaufać.
Kiedy ktoś puka niespodziewanie do drzwi, wymieniają zaskoczone spojrzenia. Lily wzrusza ramionami.
— Severusie, masz gości! — dobiega z korytarza głos pani Pomfrey, w którym pobrzmiewa jeszcze nuta urazy, ale przede wszystkim dziwne rozradowanie.
Snape mruży podejrzliwie oczy, ale po krótkim wahaniu podchodzi do drzwi i otwiera je. Lily wychyla się zza jego pleców, ciekawa, co się dzieje. Na zewnątrz stoi pielęgniarka, z założonymi na piersiach rękami i dość niepokojącym, szerokim uśmiechem, w towarzystwie trójki pierwszo-, może drugorocznych uczniów. Dwie dziewczynki i chłopiec w szatach Hufflepuffu wyglądają na trochę skrępowanych i przestraszonych. Severus przypatruje im się przez chwilę pustym wzrokiem, a następnie przenosi spojrzenie na panią Pomfrey, na której jego ciemniejąca stopniowo twarz nie robi większego wrażenia.
— Śmiało, dzieci, nie bójcie się! Profesor Snape strasznie się cieszy z waszych odwiedzin. Prawda, panie profesorze?
Lily symuluje kaszel, aby stłumić gwałtowny atak śmiechu. Nie spodziewała się ze strony pielęgniarki tak szybkiej i wyrafinowanej zemsty.
— Strasznie — odpowiada po długiej chwili ciężkiej ciszy Snape.
Jedna z dziewczynek, ośmielona słowami pani Pomfrey, zbiera się na odwagę i robiąc dwa kroki do przodu, wyciąga w stronę Severusa ręce, w których trzyma pudełko czekoladek oraz kartkę „Szybkiego powrotu do zdrowia!" z rysunkiem wesołego borsuka w łóżku. Snape wpatruje się w obrazek, nie wykonując żadnego ruchu. Wygląda, jakby dopiero zaczynał analizować sytuację. Na pyzatej twarzy uczennicy maluje się nadzieja i tak rozbrajająca dziecięca ufność, że Lily postanawia interweniować. Dyskretnie wbija palec w plecy Snape'a, wyrywając go z odrętwienia. Severus niemal odruchowo unosi ręce i przyjmuje prezent.
— Dziękuję — przypomina sobie, gdy palec Lily wbija mu się w plecy po raz drugi.
— Wesołych świąt! — żegnają się chórkiem uczniowie, już zdecydowanie mniej zdenerwowani, ruszając truchtem w kierunku wyjścia ze skrzydła szpitalnego.
— Wesołych świąt! — odpowiada z uśmiechem Lily.
— Tylko żadnego biegania po sali! — woła za nimi pielęgniarka.
— Mogła im pani powiedzieć, że już mnie tutaj nie ma — mówi powoli Snape, świdrując kobietę wzrokiem.
Pani Pomfrey odwraca się w jego stronę, a na jej usta powraca uśmiech zadowolenia.
— Mogłam — potwierdza i bez dalszych wyjaśnień zostawia ich samych.
Widząc minę Severusa, Lily ledwo zmusza się do zachowania powagi.
— To było strasznie słodkie — zauważa. — Na Puchonów zawsze można liczyć. Co tak patrzysz na te czekoladki? Boisz się, że są zatrute?
Snape spogląda na nią z namysłem, jakby na serio rozważał jej pytanie. Lily nie wytrzymuje i wybucha śmiechem.
12.
Kiedy przemierzają szkołę w drodze do prywatnych komnat Severusa, za oknami wciąż szaleje burza śnieżna. Większość uczniów wyjechała już do swoich domów na ferie (podobno nawet ekspres do Londynu miał w tę pogodę problemy z wyruszeniem ze stacji w Hogsmeade) i zamek opustoszał. Tradycyjny gwar zastąpiły niosące się od czasu do czasu korytarzami odległe echa kolęd oraz świątecznych piosenek, jakby budynek przypominał sobie zasłyszane kiedyś melodie. Cały Hogwart wydaje się rozjarzony ciepłym blaskiem świec i Lily myśli, że musi z daleka przypominać dom zamknięty w szklanej kuli pośród wiecznie wirujących płatków śniegu.
Raz po raz Severus nieznacznie zwalnia, a przez jego bladą, zmęczoną twarz przemyka szybko przeganiany grymas bólu. Z początku Lily udaje, że tego nie widzi, aż w końcu bez słowa wsuwa rękę pod jego ramię. W pierwszym momencie Snape sprawia wrażenie, jakby chciał zaprotestować, lecz już po chwili rozluźnia się, a nawet przysuwa trochę bliżej. Pokonują resztę drogi w milczeniu, chłonąc spokój przedświątecznej atmosfery.
Jak dotąd Lily nie miała okazji odwiedzać Severusa w jego własnych komnatach. Nie byłaby wcale zdziwiona, gdyby okazało się, że postanowił zamieszkać w lochach, tuż obok swojego gabinetu — na szczęście nie wpadł na taki pomysł albo Albus w porę wybił mu go z głowy. Kiedy Snape otwiera drzwi i przepuszcza ją przodem do środka, Lily rozgląda się z ciekawością po salonie. Nie wie do końca, czego dokładnie się spodziewała, ale chyba właśnie tego. Pomieszczenie jest czyste i bardzo uporządkowane, lecz zarazem sprawia wrażenie mało przytulnego i w dużej części po prostu pustego, jakby lokator nie planował dłuższego pobytu. Podobnie jak w gabinecie Severusa, tutaj również na półkach dominują przede wszystkim książki i przyrządy alchemiczne. Jedynym wyróżniającym się przedmiotem jest ustawiona na stoliku taca z zestawem do parzenia herbaty. Żadnych zdjęć, obrazów, pamiątek, nieprzydatnych, ale ocieplających wnętrze drobiazgów.
W salonie panuje straszny ziąb, więc Severus wyciąga różdżkę i celuje nią w kominek, jednak z jej czubka wylatuje tylko z sykiem kilka iskier. Marszczy z niezadowoleniem brwi.
— Ja to zrobię — oferuje pośpiesznie Lily i sama rozpala ogień zaklęciem.
Snape bez słowa komentarza chowa różdżkę z powrotem do kieszeni, po czym znika na chwilę z torbą w pokoju obok. Lily nie może się oprzeć pokusie i natychmiast podchodzi do regału. Krzywi się lekko, przesuwając wzrokiem po niektórych tytułach; wiele z tych pozycji na pewno zrobiłoby furorę na Nokturnie. Z pewnym rozczarowaniem stwierdza, że kolekcja Severusa nie obejmuje najwyraźniej żadnych powieści. Jej uwagę przykuwa nagle ustawiona na końcu półki dość cienka, podniszczona książka z odpadającym grzbietem, która zupełnie nie pasuje do całej reszty. Lily delikatnie bierze ją do ręki i z niedowierzaniem patrzy na okładkę. Tajemniczy ogród. Otwiera książkę, aby zerknąć na stronę tytułową, i prawie wstrzymuje oddech, widząc nieco koślawe, dziecięce pismo: Dla Severusa od Lily. Przez ułamek chwili ma wrażenie, że czuje na twarzy ciepły podmuch wiatru, a nozdrza wypełnia jej zapach rzeki.
— Napijesz się czegoś? — słyszy za plecami kroki Snape'a, który właśnie wrócił do salonu.
Lily odwraca się powoli w jego stronę, z wahaniem pokazując mu trzymaną w dłoni książkę.
— Ciągle ją masz? — pyta cicho, trochę napiętym od wzruszenia głosem.
Severus wygląda w pierwszej chwili na zmieszanego, jakby przyłapała go na czymś niestosownym, jednak szybko odzyskuje równowagę.
— Oczywiście — odpowiada neutralnym tonem, nachylając się nad dzbankiem do herbaty. — Przecież mi ją dałaś.
Lily spuszcza wzrok z powrotem na książkę i przerzuca z nostalgią kilka kartek. Strony są już mocno pożółkłe, a druk w niektórych miejscach mało czytelny — nie była pierwszym właścicielem tej powieści, gdy podarowała ją Severusowi. Pomiędzy ósmym a dziewiątym rozdziałem znajduje zakładkę z małego, zasuszonego kwiatka. Przypomina sobie mgliście, że w ten sposób oznaczała swoje ulubione fragmenty. Czuje się naraz strasznie głupio. Jako dziecko uwielbiała Tajemniczy ogród (i nadal ma do tej historii ogromny sentyment), ale powinna była dać Snape'owi coś innego, bardziej przygodowego. Tajemniczą wyspę albo Białego Kła na przykład. Czy jej prezent w ogóle mu się spodobał? Raczej nie ma sensu pytać go o to po przeszło dziesięciu latach... Jednak myśl, że ta książka towarzyszyła Severusowi nawet wtedy, kiedy ich drogi się rozeszły i nic nie wskazywało na to, żeby znów miały się skrzyżować, sprawia, że robi jej się cieplej na sercu.
— Pamiętasz tą dużą, starą wierzbę nad rzeką? — pyta niespodziewanie Snape. Dwukrotnie stuka łyżeczką w pokrywkę dzbanka, a ten od razu napełnia się wrzącą wodą. — Nazywałaś ją zawsze naszym tajemniczym ogrodem.
Lily zamyka książkę i odkłada na półkę, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem.
— No cóż, mój ogródek przy domu nie był zbyt „tajemniczy".
— A ja nie miałem ogrodu, tylko śmietnik.
W głosie Severusa nie słychać żadnej złośliwości ani wyrzutu, ale Lily i tak czuje się trochę nieswojo. Dla niej Spinner's End było w dzieciństwie krainą niebezpiecznych przygód, ekscytującą wyprawą w nieznane, z której na koniec dnia powracała zawsze do schludnego, wygodnego domu, gdzie czekał już na nią ciepły obiad. Snape w tej ponurej, biednej dzielnicy dorastał; tak wyglądała jego codzienność.
Kiedy Severus stawia na stole dwie filiżanki aromatycznej herbaty i siada w fotelu, Lily dołącza do niego, zajmując miejsce na kanapie obok. Rzuca mu ukradkowe spojrzenie, rozważając, czy wypada jej zadać cisnące się na usta pytanie. W końcu postanawia zaryzykować.
— Co u twoich rodziców, Sev? — zaczyna ostrożnie. — Wciąż mieszkają na Spinner's End?
Snape unosi gwałtownie wzrok, ale prawie natychmiast z powrotem wbija go w filiżankę, jakby nie chciał spojrzeć jej w oczy. Na jego twarzy pojawia się cień.
— Z tego, co mi wiadomo, matka cały czas tam mieszka. Ojciec nie żyje.
Ton, którym to mówi, jest lodowaty i przyprawia ją o dreszcze. Chociaż wydaje się opanowany, Lily zauważa, że zaczął nerwowo ruszać nogą.
— Przepraszam, nie powinnam... — próbuje błyskawicznie wycofać się z tego tematu. Na co liczyła? Na szczęśliwe zakończenie, gdzie wszyscy padają sobie w objęcia i wybaczają wszelkie krzywdy? — Przykro mi.
Snape odchyla głowę na oparcie fotela i wpatruje się przez kilka sekund w sufit, jakby coś wspominał. Cień w kącikach jego ust pogłębia się.
— Podobno zatruł się alkoholem.
Przez jedną straszną chwilę Lily mogłaby przysiąc, że... Ale nie, to tylko jej głupia wyobraźnia.
— Czy ty i twoja mama...
— Od trzech lat nie utrzymujemy kontaktu — ostatecznie ucina ten wątek Severus, a Lily ogarnia smutek.
Myśli z tęsknotą o swoich rodzicach, babci, dziadku... wszystkich, z którymi kiedyś spędzała święta, a którzy już nie żyją. O Jimie, oczywiście. Wspomnienie o nim jest najbardziej bolesne, choć ostatnio przestał nawiedzać ją w snach, jakby po niedawnych wydarzeniach w Dolinie Godryka jego duch wreszcie zaznał spokoju. Jej koszmary jednak nie odeszły, tylko zmieniły kształt; teraz mają twarze Rabastana i Bellatriks Lestrange'ów.
Wzdryga się, gdy znów przypomina sobie urywający się krzyk śmierciożercy. Pociera odruchowo dłonie i chowa je w szerokich rękawach swetra, czując, jak stopniowo lodowacieją. Kolejny raz ogarnia ją niepewność, a tuż za nią czai się ten dziwny, przerażająco zimny spokój, który towarzyszy jej od kilku dni jak cień. Dolina Godryka nadal budzi w niej strach, ale on również zdążył przepoczwarzyć się w coś innego, coś jeszcze groźniejszego.
— Wszystko w porządku, Lily? — przerywa przedłużające się milczenie Snape. — O czym tak myślisz?
— O tamtej nocy, kiedy zginęli Lestrange'owie — odpowiada mu szczerze, zbyt zmęczona, aby dalej tłumić to w sobie. — O zabiciu Rabastana — dodaje ciszej.
Podświadomie obawia się reakcji Albusa, Lunatyka i innych członków Zakonu na tego typu zwierzenia; przy Severusie jakoś łatwiej jest jej otwarcie poruszyć ten temat. Być może ze względu na jego przeszłość... albo charakter i sposób działania.
— Dalej cię to dręczy? — Snape spogląda na nią z mieszaniną zdziwienia i lekkiej dezaprobaty. — Nie miałaś wyjścia. To był właściwie wypadek.
Lily wzdycha i kręci głową.
— Zabiłby syna Longbottomów, wiesz o tym. Uratowałaś temu dziecku życie. Dlaczego nie spojrzysz na to w ten sposób?
Lily przygryza wargę i głębiej wsuwa dłonie w rękawy swetra.
— Jedno nie wyklucza drugiego, Severusie. Poza tym... — Zawiesza z wahaniem głos.
Snape nie odrywa od niej wzroku, czekając cierpliwie na odpowiedź.
— Mogłam ją uratować — wykrztusza wreszcie Lily przez ściśnięte gardło. — Pamiętałam zaklęcie, miałam różdżkę. Mogłam... Mogłam spróbować ją uzdrowić.
Wyraz twarzy Severusa nieznacznie się zmienia; w jego oczach najpierw pojawia się zrozumienie, a chwilę później błysk zimna.
— Cieszę się, że tego nie zrobiłaś — mówi spokojnie. — To ja ją zabiłem. I wcale tego nie żałuję.
Jeszcze do niedawna niewzruszona determinacja w jego głosie wzbudziłaby w Lily lęk. Teraz jednak sama nie jest do końca pewna, co właściwie czuje... co powinna czuć. Niejednoznaczność targających nią emocji nie pozwala jej odzyskać równowagi. Czy rzeczywiście żałuje tego, co zrobiła? Czy chciałaby postąpić inaczej, gdyby dostała drugą szansę? Usilnie odpycha od siebie powoli klarująca się na dnie umysłu odpowiedź.
— To była sytuacja: albo my, albo oni — dodaje Snape, jakby po raz kolejny czytał jej w myślach. — Wiesz, że nie było innego sposobu.
— Klątwa, której użyłeś na Lestrange'ach... Gdzie nauczyłeś się tej magii? — pyta cicho Lily. — Co to za zaklęcie?
Nie, nie rób tego, nie wycofuj się, powtarza rozpaczliwie w duchu, widząc przemykające przez oblicze Severusa niezdecydowanie. Boi się, że za chwilę jak dawniej zamknie się w sobie i zostawi ją samą, z całym tym mętlikiem w głowie, ze wszystkimi wątpliwościami. W tym momencie szczególnie mocno potrzebuje szczerości.
— Sam je wymyśliłem — odpowiada wreszcie Snape, wyraźnie zwlekając. Mruży lekko oczy, jakby słowa z trudem przechodziły mu przez gardło, ale nie odwraca wzroku. — Na wrogów.
Po plecach Lily przebiega lodowaty dreszcz, kiedy przypomina sobie, kim byli wrogowie Severusa, zanim został on zwerbowany przez Dumbledore'a. Zawsze gdy u boku Jima i reszty stawała naprzeciw gotowych do walki śmierciożerców, ogarniał ją paniczny strach, że za którąś z białych masek kryła się znajoma twarz. Ze wszystkich sił starała się zapomnieć o tym, że być może właśnie celuje w dawnego kolegę z Hogwartu lub członka rodziny kogoś z Zakonu. Za każdym razem błagała w myślach, aby pośród przeciwników nie znajdował się [i]on[/i]. Zapewne to był główny powód, dla którego nie potrafiła nigdy w pełni zaangażować się w pojedynki i unikała ich jak ognia. Czy kiedyś z nim walczyła, nawet o tym nie wiedząc? To pytanie nie daje jej spokoju, a jednocześnie nie chce znać odpowiedzi. Mimowolnie wyobraża sobie, że klątwa, która zabiła Bellatriks Lestrange, trafia w Jamesa i natychmiast żołądek podchodzi jej do gardła. Nie... Severus nie skrzywdziłby Jima. Nie znosili się w szkole, ale to było przecież zupełnie co innego... Zwykła szczeniacka głupota. Poza tym to dzięki ostrzeżeniu Snape'a mogli tak długo ukrywać się przed Voldemortem.
— Wiem, co myślałaś i nadal myślisz na temat mojego zainteresowania... pewnymi odmianami magii — odzywa się niespodziewanie Severus — ale magia sama w sobie nie jest dobra albo zła. Nawet klątwy można przecież użyć w słusznym celu. Na przykład żeby ochronić kogoś, na kim ci zależy.
Lily prawie oblewa się herbatą. Z trzaskiem odstawia filiżankę na spodek, unosząc wzrok z powrotem na Snape'a. Nie wygląda na zaskoczonego jej gwałtowną reakcją, jednak nie potrafi dokładnie zinterpretować jego enigmatycznego spojrzenia. Czy Snape wie o zaklęciu, jakiego użył James w Noc Duchów? Czy to Albus podzielił się z nim tą informacją? Tylko w jakim celu? A może to po prostu zbieg okoliczności i niepotrzebnie dopatruje się w jego słowach drugiego dna?
— Zabijanie ludzi nigdy nie jest dobre — stwierdza trochę bardziej ozięble, niż planowała. — Czasem może okazać się nie do uniknięcia, ale nigdy nie wolno traktować tego jak rozwiązania.
Severus przypatruje jej się przez kilka sekund z tą samą, nieodgadnioną miną.
— Rozumiem — mówi w końcu, a Lily odnosi wrażenie, że ma na myśli nie tylko jej słowa, jakby znowu udało mu się w tajemniczy sposób wychwycić to, co przemilczała. — Ale musisz pamiętać, że twoi przeciwnicy nie będą się wahać.
Brzmi to bardziej jak ukryta prośba niż argument w dyskusji. Nuta troski w jego głosie uświadamia Lily, że Severus wcale nie zamierzał się z nią spierać. Jednocześnie zdaje też sobie sprawę, że to nie w niego wycelowana była jej nagła złość.
— Przepraszam, nie chciałam zamieniać naszej rozmowy w beznadziejny wykład z etyki. — Wzdycha, spuszczając z rezygnacją głowę. — Pewnie uważasz mnie za straszną hipokrytkę, i słusznie.
— Raczej idealistkę — poprawia miękko Snape, a Lily z ulgą odnotowuje jego wyrozumiały ton. — Bardzo problematyczna postawa na czas wojny.
— Teraz brzmisz zupełnie jak James.
Kątem oka zauważa, jak wyraz twarzy Severusa zmienia się, a jego spojrzenie momentalnie twardnieje. Na chwilę całkowicie zapomniała, że wciąż istnieją tematy, których poruszanie w obecności Snape'a jest ryzykowne i przypomina stąpanie po polu minowym. Z drugiej strony, jeśli kiedykolwiek mają odbudować dawną przyjaźń, muszą w końcu nauczyć się otwarcie rozmawiać również o tym, co ich dzieli.
— Wiesz... Po ukończeniu Hogwartu — zaczyna cicho Lily, odruchowo przesuwając obrączkę na palcu i dodając sobie tym gestem otuchy — Jim wiele razy wracał do tego, co działo się w szkole. Między wami. Do waszych... waszych starć. Naprawdę żałował tego, jak się wtedy zachowywał.
Cień w oczach Severusa pogłębia się. Jego dłonie zaciskają się na podłokietnikach fotela.
— Dlaczego mi to mówisz? — pyta ją niebezpiecznie spokojnym głosem.
— Bo chcę, żebyś wiedział, że James się zmienił — tłumaczy niemal z desperacją Lily. — Nie był do końca życia tamtym aroganckim dupkiem, który prześladował cię w Hogwarcie. Powtarzał, że gdyby mógł cofnąć czas...
— Ale nie mógł — przerywa jej z lodowatą złością Snape. Kiedy po kilku sekundach odzyskuje równowagę, kontynuuje już bardziej opanowanym tonem: — Czego dokładnie ode mnie oczekujesz? Nie da się zmienić przeszłości. Jeśli chcesz, żebym zapomniał...
— Nie, nie zapomniał — natychmiast wchodzi mu w słowo Lily. — Chciałabym, żebyś postarał się Jimowi wybaczyć.
Ulotna emocja, która pojawia się na ułamek chwili na twarzy Severusa, przypomina trochę strach.
— Nie potrafię. — Kręci z niedowierzaniem głową. — Nie proś mnie o to.
Lily myśli ze smutkiem o tym, jak bardzo pod niektórymi względami Snape jest podobny do Jima. Duma Jamesa nie pozwoliła mu nigdy wyciągnąć ręki do nielubianego Ślizgona, chociaż jeszcze na ostatnim roku w Hogwarcie zrozumiał, że nie powinien był traktować go w tak bezwzględny sposób. Z kolei przez swoją dumę Severus ciągle kurczowo trzyma się przeszłości, rozpamiętując krzywdy doznane dawno temu w szkole z rąk nieżyjącego już człowieka. Lily ma wrażenie, że gdyby odpuścił, zawaliłaby się duża część misternie skonstruowanego przez niego świata, a Snape chce temu za wszelką cenę zapobiec.
— W porządku, to twój wybór — mówi pojednawczo, starając się ukryć swoje rozczarowanie. Może mieć jedynie nadzieję, że z czasem jego wspomnienia zbledną niczym stare fotografie, a obecnie wciąż zbyt intensywne, negatywne uczucia przygasną. Nigdy tak bardzo nie żałowała bezpowrotnie straconej szansy na pojednanie jak teraz. — Zastanów się tylko, czy naprawdę warto się tym do końca życia zadręczać, Sev.
Snape rozchyla lekko usta, jakby chciał powiedzieć coś więcej, wyjaśnić jej jakąś ważną kwestię, lecz ostatecznie zmienia zdanie. Otaczająca go aura napięcia znika, a on wbija ponury wzrok w filiżankę stygnącej herbaty, zagubiony w myślach.
