2. Magia mojej magii

James wyszedł z mugolskiej windy. Po latach tej dziwacznej choroby Harrego i Lily nauczył się głównie tym wejściem wchodzić do szpitala.

Przez pierwsze lata był zdumiony jak wiele osób jest zmuszona żyć w taki sposób jak oni. Mugole chorujących magicznych dzieci, czy rodzice małych Charłaków spotykali się w tym małym holu. Który łączył te dwa światy. Magiczny i Mugolski. Jednak po piętnastu latach James już do tego przywykł. Bywali tu kilka razy w roku. Z różnych powodów. Czasem, któryś z ich przyjaciół przyniósł prezent dla Harrego na pozór nie magiczny, lub kupiony w mugolskim świecie, ale przesiąkł magią czarodzieja do takiego stopnia, że Harry dostawał przez niego ataku. Czasem zwykłe mugolskie przeziębienie przybierało niewyobrażalną skalę. Harry częściej tu trafiał niż Lily, ale jego żona też cierpiała. Często jej migreny przybierały tak silną formę, że James przywoził omdlałą Lily do szpitala, w którym zmuszona była pozostawać na kilka dni nim Uzdrowiciele opanowali sytuację do stanu, gdy jego żona mogła normalnie funkcjonować. Z Harrym sprawa była trudniejsza. Bo jego Rdzeń magiczny był w trakcie intensywnego wzrostu co powodowało, że reagował o wiele gwałtowniej niż matka i przechodził też więcej chorób, zarówno mugolskich jak i magicznych. Choć skąd te drugie się przyplątywały James nie miał pojęcia.

James wiedział, że to co przytrafiło się Lily I Harremu jest rzadkie. Z reguły pacjenci po wielokrotnym i wielogodzinnym Crucio popadali w obłęd. Jednak jego najbliżsi uniknęli takiego stanu, ale cierpieli na inny równie straszny sposób.

A wszystko za sprawą talentu Lily do odczytywania Aur magicznym. Jego żona miała wyjątkowy dar, który sprawiał, że była wyjątkową czarownicą. Przed atakiem zarówno biuro aurorskie jak i św. Mungo wręcz licytowali się propozycją pracy dla Lily. Młoda zdolna Czarownica wybrała Uzdrowicieli. Była na trzeci roku studiów jak zaszła w ciążę z Harrym. Nigdy nie ukończyła magicznych studiów. Nie było jej to dane.

Jednak jej wrażliwość na aury uchroniła ją przed obłędem w jaki popadła Alice, uwrażliwiając ją na to co tak bardzo kochała i rozumiała do tego stopnia, że nie była w stanie żyć w Świecie Magii, Harry odziedziczył dar po matce i podzielił jej los. Jednak Uzdrowiciele jasno tłumaczyli Jamesowi, że to prawdziwy cud, że wszystko poszło w tą stronę. Lily I Harry mogli normalnie żyć w mugolskim świecie. Frankę i Alice resztę życia spędzą na oddziale zamkniętym, a ich syn na zawsze będzie upośledzony i nigdy nie będzie samodzielny. James na samą myśl, że i ich mogło to spotkać dostawał mdłości.

- Państwo Potter, spodziewaliśmy się Państwa- powiedziała młoda kobieta ze smutnym uśmiechem.

- Już jest?

- Przywieźli go dwadzieścia minut temu. Jest tam, gdzie zawsze. Uzdrowiciel prosił by poczekali Państwo na korytarzu.

James kiwnął głową. Przepuścił żonę w drzwiach. Kierując się schodami w górę. W białym korytarzu z wieloma drzwiami stał Syriusz, a za nim wysoki mężczyzna z założonymi rękami i drobna blada blondynka.

- Co z nim?- zapytał cicho przyjaciela. Mimo wszystko śledząc wzrokiem mężczyznę stojącego z boku. Znał go. Był Mugolskim Ministrem Zdrowia. Jednak na uprzejmości przyjdzie czas. Teraz musiał dowiedzieć się co Harrym.

- Pijany jak szpadel, a użycie Eliksiry wszystko pogorszyło...- Burknął Syriusz. Później spojrzał na Małżeństwo, które nawet nie ukrywało swojego zainteresowania nimi. – Myślę, że powinniście kogoś poznać. – powiedział odwracając się do małżeństwa. – Państwo Ashworth, rodzice Tomasa Ashwortha, najwyraźniej najlepszego przyjaciela naszego Harrego.

James przez chwilę przetwarzał te informacje. Nim w końcu zrozumiał sens wypowiedzianych słów. Tajemniczy Tom, nie był Śmierciorzercą, najwyraźniej był zwykłym nastolatkiem. Tak jak Harry...

- Państwo Potter! – przerwał ich przywitanie wychodzący Uzdrowiciel.

- Państwo Ashworth...- powiedział drugi wychodząc z sąsiedniej Sali.

Obydwaj Medycy spojrzeli na siebie z uśmiechem.

- Najwyraźniej Nasi wyjątkowi chłopcy zaczynają łobuzować już nie tylko na korytarzach Munga... – powiedział z Nieukrywanym rozbawieniem Uzdrowiciel.

~oOo~

James spojrzał na Małżeństwo, które rozsiadło się w ich salonie. Kobieta rozejrzała się po ich salonie z uśmiechem.

- Piękny dom.- powiedziała.

- Dziękuję- powiedziała z delikatnym uśmiechem Lily rozkładając filiżanki z herbatą.

Lily usiadła koło męża, a James położył swoją dłoń na jej. Matka Tomasa, Rosalia Ashworth była czarownicą, co prawda bez większego problemu zgodziła się na zaklęcie maskujące jej moce jednak James I tak miał obawy. W szpitalu uniknęli niechcianej sytuacji bo już tam Rosalie była pod wpływem podobnego choć znacznie słabszego zaklęcia tłumiącego moce co uchroniło Lily przed migreną. To była standardowa procedura dla magicznych rodziców. Na oddziale na którym przebywał Harry jak i Tomas było wiele wrażliwych na magię chorych dzieci. Zdaniem Jamesa o wiele za dużo.

- Jeśli mogę spytać... – zaczeła niepewnie Lily- Tomas...

- Smocza ospa w ostatnim trymestrze- odezwała się Rose uciekając wzrokiem w bok. James rozumiał, że musi być to dla nich trudne.

- Uzdrowiciele cudem go uratowali, ale konsekwencje ciągną się do dnia dzisiejszego.

- Może używać Magii? – zapytał James.

- Używać to za duże słowo. Jego Rdzeń magiczny nigdy nie wykształtował się w pełni. Jednak bez problemu używa magicznych przedmiotów. Tylko czasem... go ranią. Dlatego staramy się unikać takich sytuacji. My nie On. Jeśli Państwo rozumieją...- James aż za dobrze rozumiał.

- Nasz siostrzeniec twierdzi, że zmienił jego plecak w worek z łajnem...- powiedział James. Lily zgromiła go wzrokiem. Jednak James nie zamierzał przebierać w słowach. Chciał wiedzieć jak dużo Magii posiada ich syn. Bo najwyraźniej Harry toleruje jego moc nadzwyczajnie dobrze. A to duża zmiana. Nawet Uzdrowiciele byli zdziwieni, że chłopcy spędzają razem czas, a Harry nie reaguje na niego.

Rose spurpurowiała, a Howard Ashworth popatrzył na żonę z naganą.

- Mówiłem by twój brat nie przysyłał mu tego...- mężczyzna zamilkł jakby nie wiedział jak nazwać to co chodziło mu po głowie lub się hamował, aby nie nazwać tego tak jak zawsze. Howard był mugolem, ale James już zdążył wyłapać, że dość sporo wie o ich świecie. Za pewne musiał się dowiedzieć skoro jego żona jest czarownicą.

- Mój brat wysyła Tomowi asortyment z Magicznych żartów Weaslayów. – wyjaśniła Rose- Najmocniej przepraszamy. Tom... On jest...

- Rozpieszczonym smarkaczem- uzupełnił jego ojciec z nieukrywaną wściekłością.

- Howard proszę...

- Taka prawda! Merlinie cuchnął gorzej jak gorzelnia! Bezczelny smarkacz...

- Harry nie pachniał lepiej... – pocieszył go James.

- Jak Wasz syn... Nie wyglądał najlepiej. Byliśmy na miejscu. – wyjaśniła Rose.

- Moi ludzie byli zmuszeni zlokalizować go za pomocą Eliksiru z jego włosem. Znaleźli go, ale magiczne połączenie jakie wykonali spowodowało wzburzenie jego rdzenia. A wtedy jego magia działa autodestrukcyjnie... Jednak im jest starszy tym ataki przybierają łagodniejszą formę...

- U Toma też obserwujemy znaczną poprawę... Eliksiry które przyjmuje znacznie wzmocniły jego odporność- powiedziała cicho Rose.

- No tak zamiast spędzać okrągły rok w szpitalu, trafia tam co trzeci dzień! – powiedział zirytowany Howard.

Rose spojrzała na męża z naganą. A James bardzo dobrze rozumiał irytacje mężczyzny. Jeśli Tom podchodził do tematu swojego zdrowia tak jak Harry, nie dziwił się mężczyźnie ani trochę. A wszystko wskazywało na to, że młody Asthewort był jeszcze większym lekkoduchem.

- Rose może masz ochotę na spacer? – odezwała się Lily. Druga kobieta wyglądała jakby tylko na to czekała. Wstała z uśmiechem z niechęcią spoglądając na męża.

Gdy kobiety wyszły atmosfera momentalnie zgęstniała. James zmrużył oczy. Howard Asthewort nie był czarodziejem, ale mimo wszystko czuć było od niego stanowczość, decyzyjność i władze.

- Dostawałem białej gorączki z własnym synem. Jednak odkąd poznał Harrego...- Howard spojrzał na Jamesa. Auror zmarszczył czoło.

- Harry był grzecznym dzieckiem dopóki...

- No popatrz Tom także był grzeczny! – Warknął Howard.

James przez chwilę zaciskał zęby, aż w końcu uznał, że to nie ma sensu. Nie będą się licytować który z chłopaków jest gorszy!

- Są siebie warci. Co nie zmienia faktu, że ta przyjaźń źle na nich wpływa...- powiedział w końcu.

- Mam takie samo zdanie.

- Nie mogą się spotykać...- dodał James, a Howard kiwnął głową.

- Stanowczo musimy zrobić co w naszej mocy by nie mieli takiej możliwości. – zgodził się.

Howard wypił swoją herbatę i James uśmiechnął się podle jak zauważył, dyskretne spojrzenie w stronę barku. Nie zamierzał częstować alkoholem człowieka ,którego syn sprowadza jego dziecko na manowce.

Ich cichą niemą wojnę przerwał powrót Lily I Rose. Obie kobiety uśmiechały się do siebie Ciepło.

- Uznałyśmy, że najbezpieczniej będzie dla chłopców, aby spotykali się tu u nas. Nie będą mieli powodów do wymykania się- powiedziała Lily, przysiadając koło męża, ściskając jego dłoń, a jej oczy po raz pierwszy od dawna miały w sobie choć odrobinę blasku.

James miał ochotę zakląć. Lily polubiła Rose... Znalazły wspólny temat, którego żadna z przyjaciółek Lily nie rozumiała.

James spojrzał z niechęcią na Howarda. Coś czuł, że Ci ludzie będą częstymi gośćmi w jego domu.

Podszedł do barku nalewając alkohol do dwóch szklanek. Podał jedną Howardowi w cichym porozumieniu.

Z dwoma schorowanymi chłopcami jakoś by sobie poradzili, ale z dwoma kobietami, które odnalazły w sobie powiernika nie mają szans.

Mugolski Polityk przyjął szklankę upijając z niej Słuszną ilość alkoholu.

Czy tego chcieli czy nie musieli się jakoś dogadać.

~oOo~

Lord Voldemort siedział w swoim gabinecie obserwując drobną młodą twarz przechadzającą się po gabinecie swobodnym lekkim krokiem. Młody chłopak zatrzymał się przy barku nalewając sobie alkohol. Nim jednak upił alkoholu szklanka wyleciała z jego dłoni.

- Wracasz dzisiaj do szpitala...

- Daj spokój- Warknął. Patrząc na Voldemorta z wściekłością.

- Jesteś biednym schorowanymi dzieckiem. Nie zapominaj się!

- Sam mówiłeś...

- Mówiłem, że masz poznawać świat razem z Potterem! Nie że masz go upijać do nieprzytomności! – Warknął

- To nie moja wina, że...

- Twoje ciało nie jest gotowe na takie ekscesy! – wrzasnął na chłopca.

W sumie to było fascynujące jak zaledwie skrawek jego duszy przez dwa lata zmieniło wyniszczone ciało Tomasa Ashwortha. Gdy zaczynali ten eksperyment Ciało chłopca było na granicy życia. Tak jak i jego dusza... Ale z nią już nie było problemu. Tomas przestał walczyć, spodobało mu się to co dawał mu Czarny Pan. A teraz uczył tego samego wrażliwego na magię Harrego, aby zasmakował czym jest Czarną Magią, która w przeciwieństwie go Białej go nie rani... A Harry tak jak i Tomas chciał ją poznawać. Łakną jej niczym tlenu.

Lata trudu zaczynają dawać owoce...

Lord Voldemort nigdy nie uzyska pełnej władzy...

Ale jego następcy...

Tak tych dwóch zwojuje świat. Uśmiechnął się podle.

James Potter nawet nie wie, że hoduje pod swoim dachem jego zastępcę, Że dba Tak pieczołowicie o największy skarb swojego wroga.

- Wracaj do szpitala, chora bido...- powiedział do nastolatka.

Zielone oczy spiorunowały go złowrogo. Lord Voldemort uniósł różdżkę. I więcej nie potrzebował. Młody chłopak skłonił głowę. Chłopak był pyskaty i swawolny, ale czcił Czarnego Lorda tak jak tylko syn może czcić ojca...

Chłopak był dusza z jego duszy, umysłem z jego umysłu, pragnieniem z jego pragnienia, Magią z jego Magii. Tylko krew ich nie łączyła, ale to była tylko biologia. Nic nieznaczące uchybienie.

- Ojcze...- odezwał się nastolatek.

- Zajmij się swoim bratem. On jeszcze nie jest gotów. Ale już nie długo staniecie przy mym boku... Idź już synu.

Lord Voldemort nigdy nie pragnął mieć dzieci. Jednak jego nieudana próba stworzenia Horkruksa sprawiła, że ma dwóch synów. Jeszcze nie są idealni, jeszcze nie są gotowi, ale już nie długo świat ich pozna.

Lord Voldemort roześmiał się okrutnie, gdy chłopiec zniknął jakby rozmył się w powietrzu.

Był idealny i to dzięki Mocy Czarnego Pana