Lord Fife zanosił się od śmiechu, aż trząsł mu się trzymany w dłoni kieliszek z brandy.
- Zalecasz się do dziewczyny, Bridgerton?
- Poczekaj – szepnął Benedict i zatrzymał Penelope gestem. - Nie warto, naprawdę.
Przecież i tak nie podeszłaby do nich. Nie miała w sobie tyle odwagi, by skonfrontować się z rozmawiającymi o niej mężczyznami. Oddychała szybko, a łzy spływały jej po policzkach.
Benedict dobrze wiedział, w jaki sposób i o czym rozmawiają mężczyźni w klubach i palarniach, nie był zaskoczony tym, co usłyszał. Niejednokrotnie uczestniczył, a nawet przodował, w takich rozmowach i doskonale zdawał sobie sprawę, że nie są to rzeczy, które powinny dotrzeć do uszu młodej kobiety. Zwłaszcza jeśli była ona głównym tematem toczącej się konwersacji.
Głęboko współczuł Penelope Featherington, że znalazła się w niewłaściwym miejscu, o niewłaściwym czasie i usłyszała, co sądzą o niej w męskim towarzystwie. Zwłaszcza że najbardziej bolesne słowa padły z ust jego durnego brata. A z nim jednym dziewczynę łączyła dość zażyła relacja. Benedictowi było także niezwykle żal siebie, że musiał się tam także napatoczyć i być świadkiem upokorzenia Penelope. Z pewnością lepiej zniosłaby ten fakt, gdyby po drugiej stronie fontanny nie ujrzała stojącego na ścieżce Bridgertona i stawiła temu czoła samotnie.
- Panno Featherington, jest mi niewypowiedzianie przykro, że musiałaś to usłyszeć – zwrócił się do niej twarzą i ukłonił nisko, by ukorzyć się za nie swoje słowa. - Colin nie jest tak głupi, po prostu otacza się głupcami...
Penelope podniosła wzrok na starszego Bridgertona. Wszyscy starsi bracia byli do siebie niezwykle podobni – wysocy, zgrabni i ciemnowłosi. Benedicta od braci odróżniał przede wszystkim figlarny, rzadko schodzący z twarzy uśmiech i nonszalancka poza artysty, wszyscy byli wyjątkowi i zwracali na siebie uwagę tłumu w inny sposób. Teraz był bardzo poważny, jakby sam został do głębi słowami młodszego brata.
- Przepraszam, panie Bridgerton, ale chyba będę chora.
Po kilku sekundach Benedict mógł tylko obserwować oddalającą się pospieszenie plamę utworzoną z kanarkowożółtej sukni i rudego koka. Potarł twarz dłonią i ruszył w kierunku roześmianych i pijanych lordów. Huk i rozbłysk fajerwerków na niebie przywrócił go do realnego świata. Szybko postanowił, że to, co przed chwilą miało miejsce, powinno zostać tajemnicą pomiędzy nim a biedną Penelope Featherington. Miała wystarczająco problemów, nikt poza nimi nie musiał wiedzieć o jej upokorzeniu.
- Panowie...! - zawołał z udawaną ekscytacją i poklepał Colina po ramieniu, nieco mocniej niż początkowo zamierzał.
OoOo
Hyde Park zdążył się już zazielenić. Może Lady Whistledown miała rację i wiosna tego roku przyjdzie do Londynu wcześniej niż zazwyczaj. Poranne promienie słońca oświetlały nieco puste jeszcze alejki, tylko niektóre z prominentnych dam zdecydowało się na to, by już rozpocząć treningi jazdy konnej. Były to te najbardziej wytrwałe, którym nie przeszkadzał chłód marcowego poranka. Spacerowiczów i osób wypoczywających na ławeczkach nie było w ogóle, godzina była zdecydowanie zbyt wczesna na takie aktywności.
Jedyną osobą, która szybkim krokiem przemierzała park, był wysoki mężczyzna odziany w czarny surdut i cylinder tego samego koloru. Nie spoglądał na panie jeżdżące konno ani na urocze otoczenie. Mężczyzna z towarzystwa poruszający się o tej porze pieszo był rzadko spotykanym zjawiskiem, dlatego zwracał uwagę obecnych.
Lord Debling musiał odreagować. Do Londynu powrócił zaledwie kilka tygodni temu, żeby przypilnować wszystkich najważniejszych spraw, zanim wybierze się w kolejną ze swoich podróży. Jednak już w ciągu ostatniego miesiąca matka doprowadziła go na skraj rozpaczy tyle razy, że trudno byłoby zliczyć. Alfred kochał matkę miłością pełną oddania i wdzięczności, jednak coraz trudniej było mu znosić jej naciski na to, by wreszcie się ustatkował. W przerwach pomiędzy podróżami miał ręce pełne roboty i szukanie panny było ostatnią kwestią, nad którą miał czas się pochylić.
Świeże powietrze i szybki spacer pozwoliły mu nieco oczyścić myśli i pozbyć się nieuzasadnionej, właściwie, złości. Matka chciała, tylko żeby był szczęśliwy. I żeby miał dziedzica. Rozumiał jej perspektywę, ale nie chciał ciągle wysłuchiwać tyrad o tym, że niedługo dobiegnie czterdziestych urodzin, a jego życie osobiste od lat stoi w miejscu. Lady Debling nie uznawała jego pasji i badań za sprawy godne uwagi i całkowitego poświęcenia, od lat nie potrafili się porozumieć w tej kwestii.
- Och! - usłyszał sekundę przed tym, zanim w jego ramionach znalazła się rozchwiana postać w bladozielonej sukni.
Lord Debling przytrzymał ją mocno, starając się utrzymać oboje na prostych nogach i uchronić przed upadkiem na żwirową ścieżkę.
- Proszę o wybaczenie, zamyśliłam się i zupełnie pana nie spostrzegłam – panna odskoczyła i zbliżyła się do swojej pokojówki. - Wdzięczna jestem za ratunek przed kompromitującym upadkiem, panie…
- Lordzie. Alfred Debling. Cała przyjemność po mojej stronie – dziewczyna wyraźnie zmieszała się, słysząc tę odpowiedź.
- Lord bez karety i eskorty w parku o tej porze? - zapytała, zanim zdążyła ugryźć się w język.
- To najlepsza godzina, żeby złapać trochę oddechu. Tłumy pojawią się dopiero po śniadaniu, teraz można cieszyć się naturą. Bardzo panienkę przepraszam, ale nie dosłyszałem, jak brzmi panienki godność.
- Penelope Featherington.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko i przyjrzał tej ciekawej i absolutnie niezdarnej osóbce. Kasztanowo-rude włosy miała spięte w luźny węzeł na karku. Zielonkawa sukienka dzienna delikatnie układała się na pełnych kształtach tej niewysokiej kobiety. Żeby spojrzeć mu w twarz musiała wysoko zadzierać głowę lub zrobić dwa kroki w tył. Wielkie, niebieskie oczy błyszczały w jasnej twarzy, upstrzonej niewielką ilością złotych piegów. Panna była może trochę zbyt pulchna, jak na jego gust, alebyła... miła dla oka, co musiał sam przed sobą przyznać.
- Czy będę niegrzeczny, jeśli zapytam, co panienka robi w parku o tej porze? Jakie to cele i sprawy naprowadziły nas na siebie?
- Och, chyba podobne. Ja także potrzebowałam trochę więcej powietrza i samotności – zerknęła na pokojówkę, która stała krok za nią. - Jednak nam kobietom jest o to, jak widać, o wiele trudniej.
- Rozumiem. W takim razie odnajdę swoją drogę – ukłonił się. - Proszę na siebie uważać i dbać, nie chciałbym, żeby to było nasze ostatnie spotkanie, panno Featherington.
Penelope spłonęła głębokim rumieńcem, który sięgnął nawet dekoltu.
- Miłego dnia, lordzie Debling. Do miłego zobaczenia, jak sądzę.
Gdyby tylko mogła Penelope z pewnością zapadłaby się pod ziemię. Tylko jej mogło się przydarzyć coś takiego i tylko ona nie potrafiła w tej sytuacji zapanować nad językiem. Jeszcze nie otrząsnęła się z niespodziewanej przygody i tego, że ręce obcego mężczyzny dotykały jej ramion i talii. Gdyby matka to widziała… Na szczęście ta część parku świeciła pustkami, a Portia była w domu i prawdopodobnie przygotowywała się do śniadania.
- Rae, wracamy do domu.
Kontynuowanie spaceru mogłoby wiązać się z kolejnym przypadkowym spotkaniem z Lordem Deblingiem, a tego upokorzenia Penelope nie przeżyłaby po raz drugi tego samego poranka.
OooO
Dziennik zupełnie nie zajmował Colina, nie mógł skupić się na pisaniu. Słowa Penelope dudniły mu w głowie i nie dawały spokoju. Zauważył, że Benedict był w ostatnim czasie więcej nawet niż opiekuńczy względem sąsiadki, ale myślał, że jego zachowanie wynika raczej z dobrego wychowania i przejęciu części obowiązków Anthony'ego. Nie spodziewał się, że ten lekkoduch Ben tak przejmie się swoją nową rolą w rodzinie.
Szukał go od rana, żeby móc z nim porozmawiać i zapytać o to, co dręczyło Penelope, a w co został z jakichś niewyjaśnionych powodów wtajemniczony. Jednak Benedict był nieuchwytny tuż przed organizowaną na początku sezonu wystawą obrazów w Królewskiej Akademii Sztuki. W tym roku miał zawisnąć tam jeden z jego pejzaży, co było ogromnym sukcesem dla całej rodziny. Co prawda obraz nie miał znaleźć się w głównej sali, ale nadal był uwzględniony podczas inauguracji wernisażu.
Colin nie chciał pytać nikogo innego, chociaż zupełnie nie mógł sobie przypomnieć sytuacji, która obejmowałaby jego, Penelope i Benedicta. Ci dwoje nigdy nie byli blisko, on i Anthony traktowali Pen z szacunkiem, ale nigdy się nie spoufalali. Po nagłej i niespodziewanej śmierci Lorda Featheringtona Anthony częściej wspominał o kobietach żyjących w domu naprzeciwko ich rezydencji. Miał na uwadze sytuację rodzinną najlepszej przyjaciółki Eloise, ale nie afiszował się z tym zbyt otwarcie. Jednak wystarczy powiedzieć, że w pewien sposób miał na oku rudowłose sąsiadki, zwłaszcza Penelope, która w pewnym momencie została ich stałym gościem i uczestniczką rodzinnych uroczystości.
Gdyby tylko Colin wiedział, co stanęło na drodze przyjaźni Pen i Eloise, z pewnością pomogłoby to rozwiązać jego problem. Czuł, że ma przed sobą zagadkę złożoną z naczyń połączonych, ale zupełnie nie mógł znaleźć punktu stycznego. Najrozsądniej byłoby wybrać się do domu Featheringtonów i poprosić Penelope o rozmowę, dopóki na horyzoncie nie było Benedicta, który mógłby chcieć go znowu powstrzymać.
Drzwi do gabinetu uchyliły się delikatnie i pojawiła się w nich Lady Violt, ubrana w niebieską suknię i pelerynę.
- Synku – zwróciła się do Colina na swój zwyczajny spokojny sposób. - Jesteśmy już niemal gotowe na promenadę. Eloise jeszcze się boczy. Idź z nami, proszę. Warto, by wszyscy zobaczyli, że wróciłeś do domu.
Z początku Colin chciał odmówić matce, ale przypomniał sobie, że o tej porze w parku będą wszyscy. A to znaczy, że będzie tam także Penelope.
- Oczywiście matko, z największą przyjemnością. Dajcie mi kilka minut, żebym do was dołączył.
Zamierzał rozmówić się z nią w świetle dnia i wśród ludzi.
