W silnych i szerokich ramionach lorda Deblinga Penelope czuła się jeszcze mniejsza niż zwykle. Walc niósł ich przez salę balową, a ona mogła skupić się tylko na tym, by nie pomylić kroków. Była zbyt przejęta, by chociażby spojrzeć w górę na całkiem przystojną, twarz swojego tanecznego partnera.

- Cóż cię tak zajmuje, panno Featherington? - zapytał uprzejmie, a Penelope zadrżała lekko mimo woli.

- Bardzo staram się nie zrobić z nas pośmiewiska na parkiecie – odparła przejętym głosem.

- Nie uważam, że mogłoby się tak stać. Proszę się rozejrzeć, wszyscy zajęci są swoimi sprawami i nie skupiają na nas uwagi.

Dziewczyna posłuchała i podniosła wzrok na salę balową. W istocie to już kolejny bal, podczas którego Lord Debling prosił ją do tańca i przestało to szokować zgromadzone towarzystwo. Nikt się nie przyglądał. Debiutantki wirowały na parkiecie w towarzystwie adoratorów, mamy skupiały się wokół stołów z przekąskami i wodziły wzrokiem za córkami. Mężczyźni rozmawiali, popijali drinki i śmiali się półgębkiem, z co bardziej niesmacznych komentarzy kolegów. Nikt nie patrzył. Penelope rozluźniła ramiona i uśmiechnęła się do Deblinga.

- Ma pan rację, nikt nie zwróciłby uwagi, gdybym pomyliła kroki – w chwili, gdy skończyła mówić te słowa, napotkała wzrokiem twarde i pełne złości spojrzenie Colina Bridgertona. Postanowiła więc się odrobinę potknąć, by zamaskować wrażenie, jakie na niej zrobił. Lord Debling wykazał się refleksem, jakiego oczekuje się w takiej sytuacji od mężczyzny i przytrzymał mocniej Penelope.

- Cierpi pani na dziwną przypadłość, wyjątkowo często wpada pani w me ramiona.

Penelope zaśmiała się lekko zażenowana, nie mogąc pozbyć się wrażenie, że oczy Colina świdrują ją na przestrzał.

- Proszę o wybaczenie, ale zdaje się, że zaczynam odczuwać zmęczenie.

Orkiestra zagrała ostatnie nuty walca, a pary zaczęły schodzić z parkietu, by udać się do barów pełnych lemoniady i szampana. Wspierając się na ramieniu Alfreda, Penelope pozwoliła poprowadzić się ku stolikowi nieco oddalonemu od tych tłumnie obleganych. Ukradkiem zerknęła w stronę, gdzie kilka chwil wcześniej ujrzała Colina w towarzystwie Benedicta. Starszy z Bridgertonów towarzyszył teraz matce i siostrom, ale zainteresowanie Pen nie uszło jego uwadze i kiwnął jej głową na powitanie. Uśmiechnęli się do siebie serdecznie i ze zrozumieniem.

- Panno Featherington, czy byłoby nietaktem, gdybym chciał jutro odwiedzić panią w rodzinnym domu? - spytał Debling i podał jej szklankę lemoniady. Penelope nawet nie lubiła lemoniady. Spuściła skromnie powieki, by nie dać po sobie poznać, jaką ekscytację wywołało w niej to pytanie. Dwa sezony bez adoratora… - Mam panią za bardzo odpowiedzialną, inteligentną i uroczą istotę. Uważam, że ogromną stratą byłoby zaprzepaszczenie naszej znajomości dla kilku tylko tańców i przypadkowych spotkań w parku. Chciałbym wyrazić swoje poważne intencje wobec pani i łączącej nas relacji.

- Będę zaszczycona pana odwiedzinami, lordzie Debling – odparła skromnie, nadal wbijając wzrok w szklankę lemoniady.

- Czy mogę wziąć tę odpowiedź jako oficjalną zgodę na zaloty?

Zanim Penelop zdążyła potwierdzić, ich rozmowę przerwał Colin, pojawiając się zupełnie znikąd.

- Panno Featherington, lordzie Deblin, cóż za przemiłe spotkanie – wysyczał, siląc się na uprzejmy ton. - Iście cudowny mamy wieczór.

- Panie Bridgerton, w istocie, dawno nie mieliśmy okazji rozmawiać. Czy przestał pan bywać? Czyżby nowy sezon w Londynie nie spełniał pańskich oczekiwań? Mniemam, że przez pół roku na kontynencie zdążyłeś przywyknąć do nieco innych obyczajów.

- Bywam, jak widać. Czym jest pół roku w Europie w porównaniu do trzech lat spędzonych na ekspedycji polarnej, lordzie Debling?

- W punkt, to pewnie niewiele, zaiste mgnienie oka. Jednak moje podróże znacznie różnią się od pańskich... eskapad.

- O, tak, muszę się zgodzić, chociaż w gruncie rzeczy niewiele wiadomo o pańskich wyprawach, lordzie i o panu samym. Może uchyli pan rąbka tajemnicy i zdradzi nam, jak idą przygotowania: czy są zaawansowane? Kufry już czekają w powozach?

Penelope obserwowała potyczkę obu mężczyzn z nieznanym sobie dotąd napięciem. Zupełnie nie poznawała Colina w tym niesympatycznym i atakującym mężczyźnie. Jeśli to była ta osobowość, którą pragnął odnaleźć podczas swoich zagranicznych podróży, to zdaje się, że nie wszystko poszło tak, jak powinno. Zawsze był czarujący, najbardziej taktowny i ujmujący spośród wszystkich braci Bridgerton. Mężczyzna, który dołączył do jej konwersacji z Deblingiem, zupełnie nie przypominał Colina, którego wcześniej znała.

Twarz Alfreda Deblinga spoważniała, był grzeczny, ale jego cierpliwość zaczęła się powoli kończyć. Penelope wydawało się, że za sekundę puszczą mu nerwy i schwyci impertynenta za kołnierz.

- Właściwie, to moje plany uległy pewnym zmianom – rzekł spokojnie i spojrzał na Penelope. - Zanim wyjadę, chciałbym się ożenić i spędzić trochę czasu z żoną. Zanim przywyknie do nowej sytuacji. Do rezydencji, obowiązków lady i przebywania w przemiłym towarzystwie mojej matki.

Colin i Penelope, jak na komendę spojrzeli na rozmówcę, oboje zszokowani jego wyznaniem. Bridgerton schował za plecami zaciśniętą pięść, a paznokcie wbijały mu się we wnętrze dłoni.

- To nagła decyzja? - głos Colina zadrżał lekko, gdy kątem oka uchwycił pełen zakłopotania uśmiech najmłodszej z panien Featherington.

- Nie planowałem tego, ale pewne okoliczności sprawiły, że dobrze przemyślałem swoje najbliższe decyzje.

- Ach, chyba rozumiem… Okoliczności potrafią wywrzeć na mężczyźnie wrażenie, którego nigdy by się nie spodziewał.

Penelope Feathrington wpatrywała się teraz uparcie w jedną z płytek na podłodze, która nieco różniła się od innych. Bała się, że jeśli popatrzy na któregoś z mężczyzn, to zginie od wściekłych spojrzeń, którymi w siebie rzucali. Słowa lorda Deblinga wprawiły ją w osłupienie. To była deklaracja jego zamiarów. Oczywiście, nie powiedział Colinowi, że ma na myśli właśnie ją, stojącą tuż obok Penelope, ale wszystko na to wskazywało.

Jeśli jutro przed południem Debling pojawi się w drzwiach domostwa Feathringtonów, to będzie to znaczyło tylko jedno. W swoim trzecim sezonie na matrymonialnym rynku Penelope nareszcie zauroczyła mężczyznę. Niesłychane.

- Bądź ostrożny, wybierając kobietę, z którą będziesz chciał spędzić życie. Znam takie, które potrafią bez zastanowienia przekreślić lata przyjaźni przez kilka bezmyślnie wypowiedzianych słów - mówiąc to, Colin nie odrywał spojrzenia od dawnej przyjaciółki.

- Panie Bridgerton, przykro mi to słyszeć. Jednak pozostaje tylko wierzyć, że nic na tym świecie nie dzieje się bez powodu.

Colin żachnął się i sięgnął po kieliszek brandy, wypił je jednym haustem. I gdy już miał odpowiedzieć, a rudowłosa kobieta zmartwiała jeszcze bardziej, Benedict Bridgerton podszedł do nich sprężystym, pełnym radosnej energii krokiem. Wyciągnął z dłoni brata kieliszek i zastąpił mu drogę do stolika.

- Penelope, panowie! - Benedict był zaskakująco czujny, chociaż mógłby pojawić się przy nich kilka chwil wcześniej. Zanim Colin i Alfred byli bliscy skoczenia sobie do gardeł. - Penelope, wydaje mi się, że to nasz taniec – ujął dłoń dziewczyny i odchodząc w stronę parkietu zwrócił się do brata: Colinie, zastąp mnie proszę u boku matki. Lordzie Debling, proszę o wybaczenie, ale wzywają nas obowiązki – ukłonił się delikatnie i przepraszająco uśmiechnął do Pen.

- Dziękuję – jej palce zacisnęły się mocniej na jego przedramieniu.

- Pen, robię, co mogę, by utrzymać Colina na dystans, ale to nie jest łatwe zadanie.

- Długo go nie widziałam. Czy był chory? - spytała zmartwiona, wodząc wzrokiem za oddalającym się w stronę Lady Violet młodszym Bridgertonem.

- Colin w ostatnim czasie był… nieswój – odparł Ben i poprowadził dziewczynę do kadryla.

W istocie Colin na przestrzeni kilku ostatnich tygodni był w fatalnym stanie. Po ostatnich wydarzeniach Anthony wyraźnie zabronił mu brać udział w jakichkolwiek towarzyskich spotkaniach. Jednej nocy, gdy palili z Eloise na huśtawkach za domem, natknęli się na wracającego z tajemniczej wycieczki Colina. Bladego jak sama śmierć i doszczętnie załamanego. Na jego nieszczęście w tej właśnie chwili matka wysłała Anthony'ego na poszukiwania Eloise, której nie znalazła w łóżku.

* Trzy tygodnie wcześniej *

- Skąd wracasz o tej porze? - spytał wicehrabia, wpatrując się wyczekująco w młodszego brata, dając jednocześnie czas pozostałej dwójce na zatarcie śladów swojej zbrodni.

- Daj mi spokój – odrzekł spokojnie Colin, usiadł na ławeczce i ukrył twarz w dłoniach.

- Pytam: gdzie był? - Anthony tym razem zwrócił się do Bena i El, na co oboje wzruszyli ramionami. - Colinie, masz poszarpany płaszcz. I brudny. Zapytam po raz ostatni i liczę, że odpowiesz mi szczerze. Gdzie byłeś i dlaczego tak wyglądasz? Biłeś się?

- Byłem w ogrodzie Feathringtonów.

Eloise jęknęła zszokowana i zasłoniła sobie usta dłonią. Benedict tylko pokręcił głową z rozczarowaniem i obserwował narastający gniew wicehrabiego.

- Benedict, miałeś to załatwić – warknął Anthony.

- Myślałem, że zrozumiał.

- To może nie myśl tyle, a więcej rób. Czego nie zrozumiałeś, Col?

- Nie rozumiem, dlaczego wtrącasz się w moje dorosłe życie, to po pierwsze, a po drugie…

- Eloise – Ben dotknął delikatnie jej dłoni – idź do domu, zanim matka tu przyjdzie.

- Też jestem ciekawa, co Colin robił w nocy pod oknami Penelope!

- Rany boskie, Eloise, wracaj do łóżka. Benedict, ty także. Colin, ty pójdziesz ze mną – Anthony podniósł młodszego brata za kołnierz płaszcza i pchnął, wcale nie delikatnie, w kierunku rezydencji.

- Zachowujesz się jak tyran – sarknęła dziewczyna i szybkim krokiem ruszyła przed siebie.

- Zachowuję się jak ktoś odpowiedzialny. Po to, żebyście mogli zobaczyć różnice między moim a waszym zachowaniem. I nie testuj mojej cierpliwości, bo wrócę, żeby zobaczyć, co leży ukryte za huśtawką. A wtedy, wierz mi na słowo, inaczej porozmawiamy.

Na to Eloise już nic nie odpowiedziała, pociągnęła za sobą Benedicta i szepnęła mu na ucho:

- Straszny despota, nawet po ślubie się nie zmienił.

- Ciiicho.

- Chodź, musisz mi powiedzieć, co to za historia z Colinem – Benedict przewrócił oczami i uwolnił się od jej zaciśniętych na koszuli palców.

- Nigdy w życiu. Anthony mnie oskóruje, gdy dowie się, że się wygadałem.

Colin był wściekły na Anthony'ego. Jak mógł mu zabraniać czegokolwiek, a przede wszystkim, jak śmiał zabronić mu wychodzić z domu? Czuł się jak niesforny ośmiolatek ukarany przez ojca za psotę. Anthony potrafił być despotyczny, zwłaszcza, gdy na szali kładło się szacunek i dobrą opinię Bridgertonów. O czym wszyscy z rodzeństwa mieli okazję się już niejednokrotnie przekonać.

Tyle że to nie był żarcik, ani krotochwila. Pen nie chciała go więcej znać. Za to, że źle dobrał słowa. Tragicznie wręcz. Nie miał wtedy złych intencji, nie chciał z pewnością negatywnie wpłynąć na dobre imię Penelope. To wydarzyło się tuż po zdemaskowaniu jej kuzyna, gdy powiedziała mu, że jest dla niej ważny i… Nie chciał, by Fife i reszta odebrali mu to krótkie, ale wyjątkowo smaczne uczucie chwały.

Nie chciał też, by Fife pomyślał, że zabieganie o Penelope jest dobrym pomysłem, ale wtedy jeszcze nie rozumiał, dlaczego głos w jego głowie i uderzenie gorąca w klatce piersiowej kazało mu zrobić wszystko, by wybić obecnym z głowy zalecanie się do jego przyjaciółki. Która teraz nie chciała go znać.

Pisząc, Colin ważył każde słowo, obracał je w myślach, smakował zdania na języku. Każdy jego list był krótką opowieścią, która z łatwością przenosiła czytelnika do Rzymu, Aten czy Berlina. Notując swoje myśli i wspomnienia, często kreślił w dzienniku całe zdania i akapity, zaczynał od nowa, poprawiał wersy. Więc to, że w przypływie emocji palnął głupstwo, można by uznać nawet za zabawne. Jednak Colinowi wcale nie było do śmiechu. Pen nie chciała go znać.

W butelce whiskey, stojącej na jego nocnym stoliku, wyraźnie było widać dno. Dziennik i notatki na luźnych kartkach pergaminu walały się po całym łóżku. Od wielu godzin próbował napisać list do Penelope i nawet tego nie potrafił już zrobić dobrze. Wszystko, co napisał, wydawało mu się błahe, głupie i naiwne. Poza tym, już to powiedział i nie odniósł sukcesu.

Pen,

Droga Penelope

Droga Panno Feath

Penelope,

jest mi naprawdę przykro z powodu tego, co powiedziałem. Nigdy, w żadnej chwili swojego życia, nie chciałem Cię zranić. Wiem, że nie chcesz już kontynuować naszej przyjaźni, nie zrozumiem tego i nie zaakceptuję, ale szanuję Ciebie i Twoją decyzję. Proszę Cię tylko o przebaczenie i wyrozumiałość. Choćby ze względu na naszą wieloletnią przyjaźń znajomość, która zawsze wiele dla mnie znaczyła.

Twój,

Z wyrazami najgłębszego szacunku,

Colin