2
Rozdział II
Kiedy Harry odzyskał przytomność, leżał na zimnej posadzce i drżał tak mocno, że słyszał uderzenia swoich szczękających zębów. Nie od razu udało mu się otworzyć oczy; były zlepione, pokryte skorupą, a gdy w końcu odrobinę je uchylił, zapiekły boleśnie, mimo że dookoła było raczej ciemno. Niewiele widział; musiał zgubić gdzieś okulary, jednak to, co udało mu się dostrzec w panującym półmroku, sprawiło, że zapragnął na powrót stracić przytomność.
Mała cela, niewiele większa niż jego bezwładne ciało, szare kamienne ściany pozbawione okien i tylko jedne drzwi. A na ścianie, różnego rodzaju i w różnym stanie, narzędzia tortur: bicze i cepy, dziwnie wygięte pręty i noże… Wyglądały jak wyjęte prosto z filmów o inkwizycji. Jednak musiały być tylko na pokaz, zdecydował Harry. Voldemort i jego Śmierciożercy lubili używać magii w swoich zabawach, magią torturowali i magią zabijali. Wiedział, co mówi; widział to wielokrotnie przez swoją przeklętą bliznę. Ale mugole tego nie wiedzieli i na pewno na widok urządzeń byli przerażeni.
Musiał przyznać, że on też bał się tortur, magicznych czy też mugolskich. Wiedział, że zasłużył na śmierć, a nawet, że musiał umrzeć, by wypełnić tę śmieszną przepowiednię Trelawney, ale tak naprawdę nie chciał umierać, a na pewno nie w ten sposób.
Każdy oddech przychodził mu z trudem i przeszywał bólem całe jego ciało. Żebra, przypomniał sobie. Prawdopodobnie złamane. Wciąż czuł krew w ustach; chciał ją wypluć, jednak odwrócenie głowy było dla niego zbyt wysoką ceną. Wszystko go bolało, a najbardziej blizna. Voldemort musiał być blisko.
Przełknął więc krew i opuścił głowę na podłogę, czekając na początek przedstawienia. Nie musiał długo czekać.
Kiedy usłyszał zbliżające się kroki, które ucichły pod jego celą, podniósł się na tyle, żeby móc przewrócić się na plecy i podparł się z trudem o ścianę. Po chwili drzwi otworzyły się, a w progu stanęła zamaskowana postać. Z początku nie wiedział, kto to jest i tylko zezował na nią bez słowa, jednak gdy usłyszał odpychająco aksamitny głos, od razu wiedział, z kim ma do czynienia.
– Mizernie wyglądasz, Potter. – Lucjusz Malfoy rozejrzał się z niesmakiem po celi, robiąc krok do przodu i zatrzymując się przy jego nogach. Białe włosy otaczały jego twarz i Harry był wdzięczny, że nie widzi jego oczu; zawsze, gdy w nie patrzył, przechodziły go dreszcze. – Naprawdę szkoda, że twoi krewni zostawili dla nas tak mało pracy.
Harry wykrzesał z siebie resztkę energii i podźwignął się do pozycji siedzącej. Ściana była zimna i mokra pod jego plecami, ale był już na tym etapie, gdy nie robiło mu to żadnej różnicy. Przyciskając dłoń do płonącej bólem przepony, skupił wzrok na Malfoy'u i wychrypiał:
– Mam to gdzieś.
– Nie będziesz miał, Potter – powiedział cicho mężczyzna – kiedy Czarny Pan sprawi, że będziesz krzyczał.
– Robił to już tyle razy – wycharczał i przerwał, by wziąć świszczący oddech – że kolejny raz nie zrobi na mnie żadnego wrażenia.
To zdawało się uciszyć Malfoy'a i czując nikłą satysfakcję, Harry opuścił ciężkie powieki. Musiał zemdleć, bo gdy ponownie je otworzył, był sam, a drzwi znowu były zamknięte. Świetnie. Jeden Śmierciożerca mniej, jakieś siedemnaście tysięcy przed nami.
Kolejny gość w jego celi nie był już tak uprzejmy. Ze snu wyrwało Harry'ego skrzypnięcie otwieranych drzwi i wysoki chichot, który mógł należeć tylko do jednej osoby; kogoś, kogo nienawidził najbardziej na świecie.
– Czy mały Pocio znowu ciuje się śmutny? – zaświergoliła Bellatrix.
Próbował ją zignorować, jednak zakradła się do środka jak cień i zaczęła szturchać jego nogę czubkiem ciężkiego buta. Wiedział, że nie zostawi go w spokoju. Nachyliła się nad nim, jakby chciała zdradzić mu jakiś wielki sekret; poczuł jej kwaśny oddech na twarzy.
– Gdzie oni się podziali? – wyszeptała.
Przejechał suchym językiem po spękanym wargach i odwrócił się; jego głowa odbiła się bezwładnie od ściany.
– Nie było ich tam – nuciła dalej. – Wszyscy sobie pojechali, tylko Pocio został mały.
Złapała go za brodę i szarpnęła gwałtownie; znowu patrzył w jej zapadniętą twarz. Jej oczy zalśniły szaleństwem i kiedy pochyliła się tak, że ich nosy prawie się stykały, przez jeden straszny moment Harry był pewny, że go pocałuje. Żołądek podszedł mu do gardła na samą myśl. Zamiast tego, kontynuowała swoją szyderczą przemowę.
– Musieli kochać cię bardzio, bardzio mocno, żeby opróżnić swój dom ze wszystkiego oprócz ciebie.
Mimo wewnętrznego postanowienia, żeby nie słuchać niczego, co ma do powiedzenia Bellatrix, ostatnia uwaga sprawiła, że jego usta otworzyły się jakby niezależnie od umysłu i Harry wychrypiał krótkie „co?".
Bellatrix zaskrzeczała z uciechy, opryskując go śliną i poklepała po policzku, jakby był dobrym chłopcem.
– Och! Nawet ci nie powiedzieli! Twoi krewni wyprowadzili się i zostawili cię tam, żebyś zgnił. Twój dom był pusty!
– Nie – wyszeptał. Nie zrobiliby tego. Wiedział, że go nienawidzili, od zawsze. Wiedział, że nienawidzili magii i wszystkiego, co się z nią wiązało, ale nie zrobiliby czegoś takiego.
– Tak! – zapiała Bellatrix. Zerwała się i jak istota zupełnie opętana rozłożyła ramiona jak ptak i obracając się w małej, ciemnej celi śmiała się tak głośno, że za otwartymi drzwiami echo odbijało się od ścian korytarzy.
Harry zamknął oczy, pragnąc, żeby wyszła. Dursley'owie wyjechali i zostawili go na pewną śmierć. To była prawda, musiała być. To dlatego upadły osłony, które Dumbledore tak zachwalał. Jak inaczej znaleźliby go śmierciożercy? Jak dostaliby się do domu?
– Nie, nie, nie – powiedziała Bellatrix cicho. Znowu przed nim kucała, kołysząc się na obcasach w rytm muzyki, którą słyszała tylko ona. Jej palce głaskały jego twarz niemal pieszczotliwie. Harry wzdrygnął się gwałtownie. – Nie ma więcej spania dla dzieciaczka.
Próbował odepchnąć jej ręce, jednak nie miał żadnych szans. Wiedział to, ale i tak musiał spróbować. Chwyciła go i postawiła na nogi, jakby nie ważył więcej niż piórko. Może tak było. Nie miał pojęcia, kiedy Dursley'owie ostatni raz dali mu coś do jedzenia. Minęło kilka sekund, zanim udało mu się złapać równowagę i nawet wtedy był tak słaby, że Bellatrix musiała go trzymać. Po chwili popchnęła go mocno na drzwi, a kiedy się potknął, zaciągnęła go jak worek kartofli na zewnątrz. Tam czekało już na nich dwóch kolejnych śmierciożerców w maskach.
– Czarny Pan chce go teraz – powiedział ten po lewej. Bellatrix rzuciła nim w stronę mężczyzn i jeden z nich złapał go, zanim upadł. Westchnął z irytacją, jednak odwrócił się szybko i wraz ze swoim towarzyszem zaczęli wlec go długim korytarzem. Musieli pomagać mu na schodach i praktycznie nieść przez ostatnie sto stóp dzielących ich od wielkich, ozdobnych drzwi.
Chociaż Harry nie musiał wiele się ruszać podczas podróży z lochów, jego oddech był płytki i brzmiał mokro, gdy w końcu dotarli do celu. Za nimi szła Bellatrix, wciąż nie przestając nucić; Harry'ego przeszedł dreszcz.
– On już czee-kaa – zaśpiewała do nikogo, a może do wszystkich. – Na swoje danie specjalne.
Śmierciożerca, który wcześniej się odezwał, pokiwał głową, zapukał głośno w ciężkie drzwi i wszedł, nie czekając na odpowiedź.
Uwięziony między dwoma mężczyznami Harry został zaciągnięty na środek ogromnej sali pełnej zamaskowanych śmierciożerców.
Jego blizna zapłonęła żywym ogniem, gdy tylko spojrzał na Voldemorta, siedzącego na tronie w dalekim końcu pomieszczenia, na parodię króla oczekującego petentów. Upadł na kolana, ściskając głowę i powstrzymując krzyk; śmierciożercy nie przestawali ciągnąć go po podłodze. Tłum rozstępował się przed nimi, czyniąc drogę do tronu krótszą, niż można by mieć nadzieję. Ale Hary nie czuł nic poza bólem rozrywającym jego czaszkę. Ledwie zauważył, gdy został w końcu rzucony u stóp Lorda Voldemorta.
cdn.
