3
Rozdział III
Zakon Feniksa pogrążył się w chaosie. Zaledwie kilka dni po zakończeniu roku szkolnego w Hogwarcie, nastąpił po sobie ciąg wydarzeń, który wywrócił świat czarodziejów do góry nogami, nie pozostawiając dla Starej Brygady* wiele czasu na jedzenie czy sen. Masowa ucieczka z Azkabanu, niewątpliwie zaplanowana przez Voldemorta, sprawiła, że prawie wszyscy śmierciożercy, których udało im się ostatnio złapać, znowu byli na wolności. Dementorzy, jawnie już zasilający szeregi Czarnego Pana, opuścili więzienie i byli odpowiedzialni za co najmniej siedem osobnych ataków na mugoli i mugolaków na terenie południowej Anglii. Zakon robił, co mógł, by asystować Ministerstwu, które miało ręce pełne roboty przy zwalczaniu przerażających istot i zacieraniu po nich śladów. Próbowali też powstrzymać mugoli przed zbytnim zgłębianiem sprawy tych dziwnych, bezosobowych ataków, których ofiary, martwe lub w stanie katatonicznym, nie miały na ciele żadnych fizycznych obrażeń.
Mimo ich wysiłków nie udało się zapanować nad histerią. Wakacyjne wyjazdy za granicę zaplanowane na późny sierpień były przekładane na „tak szybko, jak to możliwe" i wkrótce tysiące osób wyemigrowały na północ. Niestety, było tylko kwestią czasu, zanim Voldemort zwrócił swoją uwagę także na powstałe tam skupiska uciekinierów i w połowie lipca we wszystkich gazetach, zarówno mugolskich, jak i czarodziejskich, można było znaleźć informacje o serii ataków na obszary graniczące z Anglią i Irlandią.
W okrągłym gabinecie Dumbledore siedział przy biurku i patrzył ze znużeniem na swoje stare, sękate dłonie. Sytuacja z dnia na dzień była coraz gorsza; wszystko działo się za szybko. Przed chwilą otrzymał najgorszą jak dotąd wiadomość. Powoli zdjął okulary-połówki i potarł nasadę nosa, gdzie ostatnimi czasy wciąż czaił się uporczywy ból. Zamknął oczy i uporządkował myśli. Mugolscy krewni Harry'ego byli jedną z tych rodzin, które zdecydowały się opuścić kraj, mimo że byliby o wiele bezpieczniejsi pozostając w Surrey.
W związku z ostatnimi zdarzeniami, Dumbledore był zmuszony zdjąć część ochrony z Privet Drive; decyzja, której już wkrótce przyszło mu srogo żałować. Przekonany, że magia krwi zapewnia Harry'emu stuprocentowe bezpieczeństwo, powiedzieć, że był zdziwiony, gdy trzy dni temu Arabella Figg powiadomiła go, że dom pod numer czwartym stoi zupełnie pusty, to mało. Na początku był pewny, że Harry wyjechał razem ze swoją rodziną, co i tak byłoby już wystarczająco ryzykowne, jednak gdy wysłał na miejsce Tonks, Moody'ego i Shacklebolt'a, dowiedział się, że w pokoju chłopca są ślady walki, a na podłodze i łóżku – krew, część z niej wciąż świeża.
Oglądając resztę domu, nie trudno było się domyślić, że wujostwo porzuciło swojego siostrzeńca, który następnie został uprowadzony przez kogoś innego, najprawdopodobniej z użyciem siły. Nie mieli pojęcia, gdzie może znajdować się teraz chłopiec, więc nie było szans na szybką akcję ratunkową. Na domiar złego, od kilku dni nie mógł skontaktować się z Severusem, a to mogło oznaczać tylko jedno – Voldemort miał Harry'ego. Jeśli tak było, nie pozostawało mu nic innego, jak mieć nadzieję, ale i o to było coraz trudniej.
Wsunął z powrotem okulary na nos i z westchnieniem wstał zza biurka, kierując kroki w stronę kominka. Czas powiedzieć reszcie Zakonu, jak wielkim był głupcem.
Tysiące mil od tego miejsca, w sali tronowej jednej z posiadłości Voldemorta, Harry leżał na podłodze, w tym samym miejscu, gdzie chwilę temu upuścili go śmierciożercy. Skupił palący ból czoła w jednym miejscu, uwięził go za ścianą, która w okropny sposób przypominała komórkę pod schodami, zamknął drzwi i zatrzasnął wszystkie zamki. Jego głowa nadal pulsowała, jakby przejechało po niej w pełnym galopie tuzin hipogryfów, ale nie był już zupełnie oślepiony agonią. Poczuł, jak przewraca mu się żołądek i gdyby miał czym, natychmiast by zwymiotował. Biorąc krótkie, urywane wdechy, spojrzał w górę i zobaczył Voldemorta podnoszącego się z tronu. Czarny Pan obserwował go z góry, jednak jego obrzydliwie gładka, wężowa czaszka była dla Harry'ego wystarczająco rozmazana, żeby nie widzieć wyrazu jego twarzy. I bardzo dobrze; jakbym potrzebował teraz jeszcze więcej szaleństwa.
Nad nim Voldemort pokręcił głową.
– Biedny, biedny chłopiec – powiedział, a jego głos zabrzmiał niemal współczująco. – Moja Bella opowiedziała mi o okropnych mugolach, którzy zostawili cię tam samego na śmierć.
Harry zagryzł zęby i nic nie odpowiadał, próbując odzyskać kontrolę nad nogami. Nienawidził tego, jak odkryty czuł się leżąc u stóp Voldemorta. Po krótkiej szamotaninie udało mu się w końcu przewrócić na bok.
– Więc to prawda? – syczał dalej. – Bili cię, głodzili i sprawiali, że płakałeś? Czy to czuła opieka moich wiernych sług doprowadziła cię do takiego stanu?
Wciąż uparcie nie odpowiadając, Harry przycisnął dłoń do klatki piersiowej, łapiąc bolesny oddech i zastanawiając się, dokąd to wszystko zmierza. Szczerze mówiąc, zakładał, że do tej chwili będzie już martwy.
– Severusie – wyszeptał nagle Voldemort i jedna z zamaskowanych postaci wystąpiła do przodu z pochyloną głową. – Wyczuwam od niego pozostałości Cruciatusa, aczkolwiek stłumione. Wiem, że nienawidzisz chłopaka. Czy to twoja zasługa?
– Mój panie. – Głos Snape'a był spokojny, pełen szacunku. Harry był pewny, że jeszcze nigdy nie słyszał takiego tonu u tego mężczyzny. – Podałem bachorowi eliksir na drgawki; nie byłem pewny, czy bez niego przeżyłby podróż.
– Bardzo dobrze, Severusie. W takim razie może powiesz mi, kto był na tyle głupi, żeby rzucać na niego klątwę po tym, jak udzieliłem jasnych instrukcji, że chłopak ma dotrzeć tu nietknięty. – Mówiąc to, nie patrzył już nawet na Snape'a; jego czerwone ślepia utkwione były w dwóch śmierciożercach z lochów i w Bellatrix Lestrange, stojącej za nimi.
–Panie! – zawyła i rzuciła się na podłogę obok Harry'ego, leżąc twarzą w dół u stóp Czarnego Pana. Przycisnęła czoło do posadzki, płaszcząc się, jednak jej głos zabrzmiał prawie jak warknięcie. – Ja tylko się broniłam! On może wyglądać słabo, ale z różdżką… Nie mogłam mu pozwolić cię obrażać!
– Ciuś, ciuś, moja Bello. Kiedy wydaję rozkazy, oczekuję, że będą wykonane. Rozczarowałaś mnie.
Bellatrix wydała zduszony okrzyk, jednak nie podniosła głowy.
– Błagam o wybaczenie, mój panie. Jestem na twoje rozkazy.
– Ach, tak, uwielbiam słyszeć, jak błagasz, słodka Bello – powiedział Voldemort. Jedno machnięcie różdżki, ciche Crucio i Bellatrix wiła się po podłodze. Po chwili zaczęła wrzeszczeć, błagać i szorować obcasami po zimnej posadzce.
Harry zacisnął oczy. Ból w czole był teraz do zniesienia i przez chwilę napawał się maleńką nadzieją, jaką dała mu chwilowa ulga w cierpieniu. Jeśli chodziło o krzyki obok niego, świadomość tego, że Bellatrix była karana za rzucenie na niego Crucio, nie mogła przynieść żadnej satysfakcji. Aż za dobrze znał działanie tej klątwy i chociaż raz próbował ją rzucić, nie wyobrażał sobie, żeby kiedykolwiek był w stanie znowu to zrobić.
Wrzaski Bellatrix ucichły, kiedy czar został zdjęty i po chwili było tylko słychać, jak dławi się powietrzem. Otworzył oczy na czas, by zobaczyć, jak Voldemort schodzi ze swojego podium i szturcha ją gołą stopą, zupełnie tak jak zrobiła to wcześniej Bellatrix w jego celi. Odwrócenie pozycji było tak niespodziewane, że przez chwilę Harry musiał powstrzymywać śmiech.
Voldemort natychmiast odwrócił się w jego stronę.
– Coś cię bawi? – zapytał, brzmiąc na bardzo nierozbawionego.
Harry potrząsnął głową i uniósł wzrok, by spojrzeć w czerwone oczy.
– Zrób… to w końcu – wyszeptał tak głośno, jak potrafił.
– Och, zrobię – obiecał Voldemort – ale najpierw chcę, żebyś odpowiedział na kilka moich pytań.
– Powinieneś… wiedzieć… lepiej – odpowiedział z trudem Harry. – Nic ci… nie powiem.
– Nie zrozumiałeś mnie, drogi Harry. – Jego głos był prawie przyjazny i Harry zmrużył oczy, próbując dostrzec jego twarz, mając bardzo złe przeczucia po nagłej zmianie tonu. – Nie wydaje mi się, żeby chłopiec taki jak ty posiadał jakąkolwiek użyteczną wiedzę na temat machinacji niedołężnego starca i jego prób pokrzyżowania mi planów. Nie, Harry, chcę porozmawiać o tobie.
cdn.
W następnym rozdziale: Harry dalej gawędzi z Voldemortem, a na horyzoncie znowu pojawia się Snape.
*Stara Brygada (org. Old Crowd) – chodzi oczywiście o członków Zakonu Feniksa, którzy brali też udział w I wojnie z Voldemortem. Wiem, że w Czarze Ognia użyto sformułowania „starzy druhowie", ale w tym wypadku brzmiałoby to dziwnie. Gdyby ktoś słyszał o lepszym tłumaczeniu, proszę o informację.
